Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schyłek cywilizacji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą schyłek cywilizacji. Pokaż wszystkie posty

środa, października 07, 2015

O największej sile we wszechświecie

Einstein, jak wiadomo, twierdził, iż największą siłą we wszechświecie jest procent składany, co  autorzy wszystkich znanych mi poradników jak się wzbogacić biorą za dobrą monetę, choć z całą pewnością była to jedynie ironia. Ja też, wyznam, od lat zastanawiam się nad tym, co mogłoby być ową największą siłą i miałem na ten temat bardzo różne pomysły. Jednak od jakiegoś czasu zdecydowanie skłaniam się do przekonania, że nie ma we wszechświecie siły większej od samobójczej głupoty zidiociałej z przeżarcia i zmęczonej życiem cywilizacji.

triarius


P.S. Teraz, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, mamy tu teraz taką umowę: Ja piszę kiedy mnie najdzie szczera i autentyczna ochota (bo faktycznie mnie po trzech miesiącach naszła i to może nie być koniec) i tylko wtedy - wy zaś, dobrzy ludzie, komętacie jak opętani, dodajecie mi otuchy, wznosicie miłe uchu okrzyki... ew. coś możecie lekko skrytykować (i tak okaże się, że to ja mam rację), plus wyrazić jakieś nieśmiałe pragnienia czy postulaty... Ale poza tym to są moje drzwi od wychodka i wywieszam sobie co zechcę, a nikt nie może mi nic narzucać. Pasuje? ;-)

A powód tego, że jednak znowu...? Głównie to, że musiałem znowu wybulić za domenę triarius.pl. Poza tym - dlaczego to akurat ja mam milczeć, a tylu tysiąckroć przepłaconych idiotów robi za ekspertów?!

niedziela, grudnia 21, 2014

Takie sobie myśli...

W popularnych tygodnikach można czasem znaleźć informację o tym, o ile sekund skraca nam życie jeden pocałunek - jednak, o dziwo, nikt nie postarał się dotąd obliczyć o ile skraca nam życie wypelnienie jednego druczka.

(Wiem, że byście chcieli, żebym tu także wspomniał o przemówieniach Komorowskiego i podobnych sprawach - bo one to dopiero muszą skracać życie! - no ale chcącemu nie dzieje się krzywda, więc to nie jest to samo co druczki.)

* * *

W życiu każdej cywilizacji (o ile, oczywiście, ktoś jej wcześniej nie utrupi) przychodzi w końcu taki czas, gdy wszystko co może ona zaoferować swym najzdolniejszym, to spektakl rozkładu i upadku. Kiedy ta chwila nadejdzie, dni są policzone także dla lemingów - jak pełne wiary i naiwnego entuzjazmu by nie były.

* * *

Idea liberalnej demokracji opiera się na kilku błyskotliwych pomysłach, z których najważniejszym wydaje się pomysł oddania władzy akurat największym zerom, jakie się uda znaleźć. W idealnym świecie to by faktycznie chyba mogło ładnie działać, ale niestety w idealnym świecie nie żyjemy, więc skutki są takie, jakie oglądamy.

triarius

sobota, sierpnia 24, 2013

Powrót dziewicy

Introductio

Takie jak ten soczyste i celne marketingowo tytuły przywabiają, niczym przysłowiowe muchy, wielbicieli pornografii. Których licznie przybyłych niniejszym serdecznie witam, ale jednocześnie zmuszony jestem oświadczyć, że żadnej pornografii w rodzimym, tak przez moich rodaków ukochanym, plebejskim stylu tu jednak nie będzie. Tę więc część moich niezliczonych wielbicieli niniejszym żegnam - w dodatku nigdy nie spodziewając się spotkać ich więcej. Pornografia może i niecałkiem niewykluczona, ale to, co się rodakom dzisiaj serwuje i co zdajecie się tak kochać - niedoczekanie!

(Co to jest "pornografia w rodzimym plebejskim stylu"? To są rubaszne kawałki, które jakby wyszły spod pióra Morchołta Grubego a Sprośnego. Takie w stylu: "*** jej *** ***, a ona krzyczała: '*** moją *** ***!'" Choć na pociechę obiecuję, że już za malutką chwilę padnie jednak słowo DUPA, a to nie jest jednak całkiem nic.)

Niniejszy wpis, czy, mówiąc bardziej podniośle, tekst, tytuł swój zawdzięcza nawiązaniu do mojego dawnego zamiaru dogłębnego zbadania kwestii... (I tu właśnie wymawiam to słowo) jak najszerzej pojętej DUPY w Historii. Także jak najszerzej pojętej.

Zamierzyłem sobie cały cykl, bo temat zaiste ogromny, ale niewiele z tego wyszło, bo temat mnie przerósł, a ze mnie żaden Coryllus, który mimochodem pisze sobie książkę w cztery miesiące, i to nie byle jaką. Potem, całkiem niedawno zresztą, uczyniłem jeszcze jedną próbę wzięcia się za bary z owym zagadnieniem, ale tym razem skończyło się na jednym zaledwie odcinku zamierzonego cyklu, i niczego naprawdę istotnego powiedzieć nie zdołałem. (Tamten cykl nosił tytuł "Dziewica dla leminga", co powinno wyjaśnić kwestię tego tu tytułu.)

Teraz uczynię kolejny wysiłek, żeby jednak coś istotnego na ów najważniejszy z ważnych tematów rzec. Zapłodniły mnie moje dydaktyczne rozmowy z Adasiem, którego, odłogiem dotąd leżący, ale chłonny i ciekawy świata, umysł mobilizuje mnie i inspiruje. A tutaj najbardziej zapłodniła mnie ta niedawna rozmowa na temat seksualnych problemów starożytnych cesarzy Kambodży.

A także przedwczorajsza awantura z jednym pajacem na Facebooku, który (i nie on pierwszy) przywalił mi miażdżącym we własnej opinii argumentem, że grappling to mniej lub bardziej skryta forma uprawiania pedalstwa. On oczywiście w pedalstwie nic złego nie widzi, ale ja widzę, no to właśnie... Itd.

Po prostu ten gość zachęcił mnie do przekierowania moich myśli na problem obecnego zeunuszenia. (Podczas gdy Adaś wręcz przeciwnie - i to właśnie się ładnie zazębiło. Aż iskry poszły!)

Postanowiłem postawić sobie mniej ambitne zadanie i jednak coś istotnego o tej DUPIE i jej roli w Historii w końcu powiedzieć, choćby nie było to na miarę wiadomego Magnum Opus. No więc mówię co mi przyszło do głowy...


Rzecz sama w sobie

Zawsze mnie fascynowała przyczyna tego, że ludzie późnych Cywilizacji już się nie mnożą i opanowuje ich jakiegoś rodzaju "pragnienie śmierci". Oczywiście powołuję się na to, co pisze o tych sprawach Spengler, ale jeśli już ktoś na to zwrócił uwagę, to potem samo rozglądanie się wokół, samo w sobie, potwierdza i wzmacnia tę hipotezę. Dlaczego jednak tak właśnie miałoby być?

Spengler jest trudny, może w związku z tym robić wrażenie mętnego i mało konkretnego, ale to tylko wrażenie, w dodatku błędne. Tutaj jednak już parę dziesięcioleci zastanawiam się nad przyczyną tego mało entuzjastycznego rozmnażania, tego pragnienia śmierci, i wciąż nie potrafię znaleźć dla nich jakiejś głównej istotnej przyczyny.

Oczywiście mamy dziś niesamowity poziom substancji chemicznie i biologicznie zbliżonych do żeńskich hormonów w wodzie i żywności - ale przecież trudno zakładać, że tak samo było w późnym Rzymie czy późnym Egipcie. Są i inne przyczyny, które mogłyby tu działać, ale przecież trudno bez dowodu przyjąć, że Rzym miał także swoje feministki, a Babilon swoją Szkołę Frankfurcką.

Coś mi jednak przyszło ostatnio do głowy, co by mogło stanowić główną i w sumie wystarczającą przyczynę coraz bardziej dziś powszechnego - nie bójmy się tego słowa! - zeunuszenia. Zeunuszenia, przejawiajacego się między innymi "równouprawnieniem" i marnym rozmnażaniem. Oczywiście - "równouprawnienie" jest narzucane "z góry", przez macherów i uszczęśliwiaczy świata, mających w tym swoje cele.

Jednak jest i druga strona zagadnienia - mianowicie łatwość, z jaką rzekomo normalni ludzie te rzeczy przyjmują. Czyli łatwość, z jaką przyjmują owo "równouprawnienie", plus łatwość, z jaką się nie mnożą, w ogóle zapominając o męskości i kobiecości, oraz o różnicach między nimi, jakie od milionów lat ludzie mieli w genach. Łatwość, z którą od może stu lat ludzie pozwalają, by wszystkie te sprawy warunkowały całkiem inne od genów, o tysiące lat trwającej tradycji już nie wspominając, czynniki.

Przyszło mi do głowy, że może tu grać ogromną rolę to, co się popularnie określa mianem "koedukacji". Dlatego "popularnie", że nie chodzi tu wyłącznie o mieszanie płci w edukacji, tylko wszędzie. Jednak na to mieszanie wszędzie nie ma chyba określenia, dlatego też mówi się o tym popularnie właśnie "koedukacja". Jest więc dzisiaj koedukacyjne wojsko, koedukacyjna policja, koedukacyjne parlamenty. Nie jest to językowo ścisłe, ale ma nawet swój wdzięk (wdzięk lekko zalatujący absurdem, co mi się podoba), i nie ma co przesadzać z językowym puryzmem.

Całkiem lubię introspekcję jako metodę spychologicznych studiów, więc teraz zachęcę moich P.T. Czytelników do zapuszczenia sondy we własne serce i odpowiedzenia sobie, i mnie, na pytanie... Czy łatwo jest przestawić się z ASEKSUALNEGO nastawienia do osoby przeciwnej płci na nastawienie SEKSUALNE?

A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie - ba, przypomnieć sobie własny zwyczajny dzień - żeby "odkryć", że bez przerwy obracamy się wśród osób przeciwnej płci, które dla nas jakiejś seksualnej zwierzyny łownej absolutnie nie stanowią.

Z tą zwierzyną nieco zażartowałem, ale chodzi o to, że, nawet jeśli jakoś tam w tych osobach ich płeć, i ewentualnie nawet ich seksualny powab, dostrzegamy, to jest to sprawa na dalekim planie, bo w realu ta dziewczyna jest koleżanką z roku, ten chłopak jest naszym sąsiadem na koncercie, ta kobieta to z księgowości, a ten (faktycznie przystojny, nie da się ukryć) mężczyzna nalewa nam co sobotę drinki. Itd. itd.

Więc my się na nich oczywiście nie rzucamy, żeby ich, jak to się mówi w fajnych romansach, posiąść. Jest to całkiem zrozumiałe, ale wcale nie zawsze tak było i wcale nie wszędzie tak jest nawet dzisiaj. Są takie miejsca, nie mówiąc już o tym, że kiedyś takich miejsc była zapewne większość, gdzie kobieta (bo na niej się teraz skoncentrujmy, z powodów niejako "technicznych") jest, przez sam fakt swego istnienia i swojego bycia kobietą, obiektem seksualnym, zwierzyną łowną i czym tam jeszcze chcemy.

W jednej wersji sama nie potrafiłaby się męskim zalotom, nawe najbardziej zdawkowym, oprzeć. W innej wersji nie ma na to ochoty, nie interesuje jej to, ale przecież co to obchodzi faceta. Te kobiety - w tych miejscach i w tych epokach znaczy - nie są bez przerwy... jak to powiedzieć... przez najróżniejszych facetów.... powiedzmy "poznawane" (w sensie starotestamentowym), ale to z bardzo konkretnych przyczyn.

Przyczyny te mogą być dość różne i działają albo pojedynczo, albo po kilka na raz. Jakie to przyczyny? No więc, po pierwsze, to, że światy kobiet i mężczyzn w wielu miejscach są, i w wielu epokach były, niemal całkowicie oddzielone. Haremy, ginecea, "domy meżczyzn" są tego znanymi przykładami, ale wcale nie są jakimiś niezwykłościami.

Drugim powodem, dla którego każda kobieta, która nawet znajdzie się oko w oko z mężczyzną, nie jest przez niego w sensie wenerycznym konsumowana, jest to, że te kobiety mają ojców, wujów i braci, ci zaś mają noże, a czasem nawet i AK-47. Mężczyźni mogą bezpiecznie napalać się na kobietę "jako taką", czyli sumie na cokolwiek w spódnicy (lub i bez niej, choć o to tam trudniej), w wieku w miarę nadającym się do spożycia - bo i tak mają świadomość, iż w większości przypadków skończyłoby się to dla nich szybką śmiercią.

Śpiewają więc rancheras, piszą wersze, wzdychają, czują się nastojaszczimi samcami. I mogą to wszystko robić, wolno im, w końcu jest to sprawa niemal zawsze czysto platoniczna. Natomiast kiedy już jakąś babę dorwą - wtedy... Klękajcie narody! Tak to działa i, moim zdaniem, stanowi to najistotniejszą część odpowiedzi na pytanie dlaczego tak mało w historii słyszymy o zapotrzebowaniu na Viagrę, żeby to tak figlarnie określić. Przynajmniej w tych okresach, zanim Cywilizację opanuje megapolitalny leming ze swym pragnieniem śmierci i niechęcią do płci przeciwnej.

Do tego oczywiście dochodzą różnego rodzaju religijne i społeczne tabu. Które tak samo działają, pozwalając mężczyznom wiedzieć kobietę jako z natury obiekt seksualny, a mimo to zapobiegają zbytniemu promiskuityzmowi.

Powie ktoś, że przecież dzisiaj jak najbardziej są różne przepisy i cały majestat (?) prawa broni kobiet przed nieproszonymi zalotami ze strony przygodnych mężczyzn. Dobra, zgoda, mogę się nawet zgodzić, że dzisiejsze prawo o "seksualnym molestowaniu" stanowi jakiś odpowiednik noża w bucie brata upragnionej przez nas, a przed chwilą pierwszy raz ujrzanej, dziewczyny.

Jednak faktem jest, że tamte społeczeństwa, nawet jeśli nie oddzielają od siebie bardzo radykalnie obu płci, jednak od tej naszej (?) dzisiejszej "koedukacji" są ogromnie dalekie. Tam chłop to chłop, a baba to baba - nie zaś kolega z pracy. Kobiety i mężczyźni mają inne role, funkcje społeczne, inaczej się zachowują, inaczej się noszą.

W końcu nawet rodzina, taka jak my ją pojmujemy, wcale nie jest w przekroju ludzkich społeczeństw aż tak powszechna. (Co pokazuje np. Ardrey.) Dopiero gdyby się nosili niemal tak samo, robili niemal to samo, byłaby prawdziwa "koedukacja". Taka, która, wedle mojej intuicji, mogłaby stanowić sedno badanego tu przez nas problemu.

Cytowałem kiedyś tutaj, w moim własnym tłumaczeniu, fragment z książki gen. Glubba o historii krajów arabskich, traktujący o schyłku tamtej arabskiej cywilizacji (w sensie potocznym, dlatego z małej, choć mogłoby być i z dużej), z paroma refleksjami na temat późnych i schyłkowych cywilizacji ogólnie, z naszą na czele.

Te refleksje gen. Glubba nie wydają mi się przesadnie głębokie - na pewno nic, co by się dało porównać ze Spenglerem - ale jest tam kilka interesujących rzeczy. Na przyład to, że w Bagdadzie schyłkowego okresu tamtej cywilizacji były kobiety lekarze, kobiety wykładowcy, "równouprawnienie" zaszło naprawdę daleko... A potem szybko to się skończyło, ponieważ kobietom przebywającym poza domem bez męskiej opieki groziło już zbyt wiele niebezpieczeństw.

I tak mi się to za każdym razem kojarzy, kiedy słyszę, że w jakimś Mumbaju, jak całkiem ostatnio, dziennikarkę zgwałcono zbiorowo, i to aż 23 razy. I nie jest to przecież pierwsze tego typu zdarzenie w ostatnich miesiącach. Zawsze mi to pobrzmiewa tym, co mi tak wpadło w pamięć w owym fragmencie z książki gen. Glubba.

Oczywiście, powie ktoś, że Indie to nie jest ta sama cywilizacja co nasza. Na co ja odpowiem, że w sumie jest, bo spenglerycznie to fellachy po własnej cywilzacji żyjące w pseudomorfozie cywilizacji zachodniej. Jak praktycznie wszyscy ludzie na ziemi w tej dobie. Nie chcę się tu wdawać w spengleryczne rozszczepianie włosa. Dla wtajemniczonych będzie to i tak zrozumiałe, dla  innych i tak niezrozumiałe. Zreszą może akurat tej mojej, przedstawionej tu, hipotezy, nie należy pochopnie z tymi indyjskimi gwałtami wiązać. Mi się to kojarzy, ale może związku nie ma. Hipoteza nie na tym jednak buduje.

Co chciałem powiedzieć, i co jeszcze byłbym w stanie sporo rozwijać i motywować, to taka rzecz, że być może ta powszechna dziś zachodnia "koedukacja" jest z samej swej natury czymś bardzo niezdrowym, nienaturalnym, i ma ponure, daleko sięgające skutki. Skutki, które być może wyjaśniają niektóre charakterystyczne i trudne inaczej do wyjaśnienia przypadłości dotykające ludzi żyjących w schyłkowych, wielkomiejskich społeczeństwach.

Biologiczne i społeczne mechanizmy mogą tu być różne i potencjalnie bardzo złożone. (A trudno liczyć, by na tego typu badania ktoś dał wystarczające fundusze.) Jednak mnie osobiście wydaje się całkiem możliwe, że to po prostu ta, popularnie zwana, "koedukacja" jest odpowiedzialna za{o, i tu mi obcięło koniec, dopiero zauważyłem, ale w końcu wiadomo o czym mówimy, prawda?}


triarius

sobota, listopada 03, 2007

Coś, czego zdaniem wielu nigdy nie powinniście przeczytać

Wszystkim, którzy zastanawiają się czasem nad mechanizmami działającymi w historii i możliwością ich odkrycia, Gombrowiczem i nagrodą "Nike" (Nagrodą Nobla z literatury też zresztą), przyszłością Polski i zachodniej cywilizacji, przyszłością Unii Europejskiej, Sokratesem, Buddą, "polskim cywilizacyjnym zacofaniem" i jego skutkami, wykształciuchami, euroentuzjastami, islamizmem, rolą w historii takich zjawisk, jak pacyfizm, socjalizm czy liberalizm - chciałbym zaprezentować malutki fragment książki, którą z pełnym przekonaniem uważam za najwyższe osiągnięcie ludzkiego umysłu. (Nieważne, że jej autor jest Niemcem, a moje do tej nacji uczucia są bardzo mało przyjazne. Cóż, Amicus Plato... itd. A zresztą Spengler chyba był w ogóle fantastycznym gościem.)

Chodzi o oczywiście o "Schyłek Zachodu" Oswalda Spenglera. Fragment będzie oczywiście z tych, które w dostępnych dzisiejszym Europejczykom wydaniach jest nie do znalezienia. W końcu w tych wydaniach nie ma około 80% oryginału, i to akurat tych najbardziej fascynujących. Nie da się z autora zrobić hitlerowca i zakazać jego wydawania i czytania, to robi się to właśnie w ten sposób - wydaje się jakieś nędzne ogryzki, nikomu nie mówiąc, że to nie jest całość. Co za podłe miejsce ta dzisiejsza Europa!

Nie wszystko będzie tu zapewne zrozumiałe - cytowany tu fragment to tylko malutka część długiego wywodu na tematy, o które tu chodzi. Przychodzi też po niemal 700 stronach książki, która i tak nie jest wcale łatwa. Ale zachęcam do próby wczucia się w treści, nawet jeśli racjonalnie trudno jakiś zwrot czy fragment zrozumieć. Można to potraktować jak swego rodzaju metafizyczną poezję. Zwracam też uwagę, że najciekawsze jest chyba tam pod koniec, ale przedtem dałem tu cały, dość długi i dość skomplikowany, fragment, żeby lepiej się dało zrozumieć.

Tłumaczenie oczywiście moje własne, z angielskiego autoryzowanego przekładu. Podział na te krótkie akapity, mający ułatwić czytanie, mój własny. Za określenie "fellachizm" i "fellachiczny" przepraszam, nie lubię większości słowotworów, ale inaczej się nie dało. Musiałbym nad tym króciutkim tłumaczeniem pracować dużo dłużej, niż mam zamiar, żeby jakoś to zgrabniej wyrazić. Chodzi oczywiście o związek z staroegipskim chłopstwem, czyli fellachami. A teraz oddaję już głos Spenglerowi...

Kiedy naród podnosi się gwałtownie do walki o wolność lub honor, to zawsze mniejszość zapala ogół. Naród "budzi się" - to jest coś więcej, niż tylko taki zwrot - bo tylko tak i tylko wtedy ujawnia się świadomość całości. Wszystkie te jednostki, których poczucie "my" wczoraj zadowalało się horyzontem rodziny, własnej pracy, i może rodzinnego miasta, dzisiaj stają się nagle niczym mniej, niż narodem. Ich myśli i uczucia, ich ego, i wraz z nim ich "id", zostały przekształcone aż do głębi. Stały się historyczne. A wtedy nawet ahistoryczny chłop staje się członkiem narodu, i nastaje dlań dzień, kiedy doświadcza historii, a nie tylko pozwala, by go mijała.

Ale w wielkich metropoliach, obok mniejszości, która ma historię i żywotnie doświadcza, odczuwa, i próbuje prowadzić naród, podnosi się inna mniejszość ahistorycznych intelektualistów, ludzi nie przeznaczenia, tylko rozsądku i przyczyn, absolutnie trzeźwego rozumowania, ludzi wewnętrznie oderwanych od pulsu krwi i istnienia, którzy nie mogą już znaleźć żadnego "rozsądnego" znaczenia pojęcia naród. Kosmopolityzm to tylko świadomość inteligencji. Jest w tym nienawiść do Przeznaczenia, a przede wszystkim do historii, jako przejawu Przeznaczenia. Wszystko, co narodowe, należy do rasy [nie chodzi o rasę w potocznym znaczeniu, o jakimś rasiźmie już całkiem nie mówiąc, chodzi o coś jak "wiedzieć kim się jest i to realizować", oraz o spójność grupy] - tak bardzo, że jest niezdolne do znalezienia dla siebie języka, nieporadne we wszystkim, co wymaga myślenia i niezaradne do granicy fatalizmu.

Kosmopolityzm jest literaturą i pozostaje literaturą. Bardzo silny w rozumowaniu, bardzo słaby w bronieniu go inaczej, niż przy pomocy jeszcze większej ilości rozumowania, w bronieniu go krwią. Tym bardziej zatem ta mniejszość, znacznie wyższa intelektualnie, wybiera broń intelektu, a tym bardziej jest w stanie to uczynić, że wielkie metropolie są czystym intelektem, pozbawione korzeni i z założenia wspólne dla całej cywilizacji. Urodzeni obywatele świata, wszechświatowi pacyfiści, światowi koncyliatorzy - tak samo w Chinach okresu "wojujących państw", w Indiach epoki Buddy, w okresie hellenistycznym, jak w świecie zachodnim dzisiaj - są duchowymi przywódcami fellachów. "Chleba i igrzysk", to tylko inne wyrażenie pacyfizmu.

W historii wszystkich Kultur [czytaj "cywilizacji", to rozróżnienie jest zbyt subtelne, by się tym teraz zajmować] pojawia się ten antynarodowy element, nieważne, czy mamy na to dowody, czy nie. Czyste, samo sobą kierujące myślenie zawsze było obce życiu, a zatem i obce historii, pozbawione wojowniczości, pozbawione rasy [patrzy przypisek wyżej]. Rozważ humanizm i klasycyzm, sofistów w Atenach, Buddę i Lao-tse - nie wspominając już namiętnej pogardy dla wszelkich nacjonalizmów wyrażanej przez wielkich przywódców religijnego i filozoficznego poglądu na świat.

Jak bardzo by się między sobą nie różnili, w tym są podobni: że odczuwanie świata oparte na rasie ["rasa" to u Spenglera takie "zbiorowe jaja"], polityczny (i dlatego właśnie narodowy) instynkt dotyczący faktów ("to moja ojczyzna, ma rację czy nie ma!"), zdecydowania, by być podmiotem, nie zaś przedmiotem ewolucji (ponieważ trzeba być albo jednym, albo drugim) - jednym słowem woli mocy - że to wszystko musi się cofnąć i uczynić miejsce dla tendencji, których chorążymi są przeważnie ludzie bez oryginalnego impulsu, tym bardziej jednak przejęci swą własną logiką, ludzie czujący się swobodnie w świecie prawd, ideałów, utopii, ludzie żyjący książkami, którym wydaje się, że potrafią zastąpić rzeczywiste logicznym, potęgę faktów abstrakcyjną sprawiedliwością, przeznaczenie rozsądkiem.

Rozpoczyna się to od wiecznego zalęknionego, wycofującego się z rzeczywistości do celi, gabinetu czy wspólnoty duchowej i ogłaszającego nicość wszystkich ziemskich spraw, kończy się zaś w każdej Kulturze apostołami światowego pokoju. Każdy naród ma takie (z historycznego punktu widzenia) odpadki. Nawet ich głowy są w jakiś sposób do siebie niemal zawsze podobne. W "historii intelektualnej" ci ludzie mają wysoką pozycję i wiele sławnych nazwisk można wśród nich wymienić, jednak z punktu widzenia realnej historii są nieudacznikami.

Przeznaczenie każdego narodu wrzuconego w wir światowych wydarzeń zależy od tego, w jakim stopniu jego wartości jego własnej rasy [nie muszę już chyba powtarzać o co chodzi i o co nie chodzi, prawda?] odniosą sukces, czyniąc te wydarzenia historycznie nieskuteczne w działaniu przeciw niemu. Być może dało by się nawet teraz wykazać, że w świecie chińskich państw, królestwo Tsin zwyciężyło (250 B.C.) ponieważ jako jedyne wolne było od nastrojów taoistycznych. Niezależnie od tego, jak z tą sprawą było, Rzymianie zdominowali świat klasyczny ponieważ byli w stanie odseparować swą polityczną praktykę od fellachicznych instynktów hellenizmu.

Naród jest ludzkością sprowadzoną do żyjącej formy. Praktycznym skutkiem wszelkich mających naprawić świat teorii jest zawsze nieforemna, a zatem ahistoryczna masa. Wszyscy naprawiacze świata i obywatele świata reprezentują ideały fellachizmu, niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy też nie. Ich sukces oznacza historyczną abdykację narodu na rzecz, nie wiecznego pokoju, tylko innego narodu. Wszechświatowy pokój to zawsze rozwiązanie jednostronne. Pax Romana miał dla późniejszych żołnierzy-imperatorów i królów germańskich najeźdźców tylko jedno praktyczne znaczenie - to, że uczynił ze stu milionów jedynie obiekt woli mocy niewielkich grup.

Wobec kosztu tego pokoju, koszt porażki pod Cannami [216 B.C., w tej bitwie z Hannibalem zginęło, z tego co pamiętam, dobrze ponad 50 tysięcy Rzymian, w tamtych czasach to było coś niesamowitego]. Świat Babilończyków, Chińczyków, Hindusów, Egipcjan, przechodził z rąk jednego zdobywcy w ręce drugiego i swą własną krwią płacił za te podboje. Taki był ich - pokój.

Kiedy w roku 1401 Mongołowie zdobyli Mezopotamię, wybudowali pomnik ku czci swego zwycięstwa z czaszek stu tysięcy mieszkańców Bagdadu, którzy się nie bronili. Z intelektualnego punktu widzenia, bez wątpienia zniknięcie narodów umieszcza świat fellachizmu ponad historią, nareszcie ucywilizowany i już na zawsze. Jednak w sferze faktów powraca on do stanu natury, w którym przechodzenie na przemian od długich okresów uległości do krótkich wybuchów gniewu i rozlewu krwi - pokój światowy tego nigdy nie zmienia - nie zmienia już niczego.

Niegdyś przelewali swą krew dla samych siebie, teraz muszą ją przelewać dla innych, dość często jedynie dla rozrywki tych innych - taka jest różnica. Zdecydowany przywódca, który zbierze wokół siebie dziesięć tysięcy awanturników może czynić wszystko, na co ma ochotę. Gdyby cały świat był jednym imperium, stałby się przez to największym wyobrażalnym polem dla wyczynów takich zdobywczych herosów.

"Lever doodt als Sklav (lepiej być martwym, niż niewolnikiem)", brzmi stare przysłowie fryzyjskich chłopów. Wybór każdej późnej cywilizacji jest akurat przeciwny. I każda późna cywilizacja musi doświadczyć, ile ten wybór będzie ją kosztował.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, sierpnia 27, 2007

Dawka historiozofii dla liberałów, męskich świń, i nie tylko

Jeśli ktoś nie wie, a chciałby wiedzieć, kim był sir John Bagot Glubb, to może sobie sprawdzić choćby w wikipedii, np. klikając na ten link. Wszystkim leniuszkom, jak również tym, którzy tego nie sprawdzą po prostu dlatego, że musieliby się na chwilę oderwać od mojego tekstu, co by im złamało serduszko, powiem, że był to brytyjski wyższy wojskowy, z którego życiorysu wynika, że znał się na wojennym rzemiośle, a także na Arabach, łącznie z ich historią, na temat której opublikował sporo książek.

Wiele lat temu w niezawodnej miejskiej bibliotece w Uppsali wpadła mi w ręce niewielka książka generała lejtnanta sir Johna Glubba zatytułowana "A Short History of Arab Peoples", czyli "Krótka historia ludów arabskich". Przeczytałem, a potem jeszcze skopiowałem sobie ostatni rozdział z tej książki, poświęcony naukom płynącym z historii, a szczególnie tym, dotyczącym schyłku poszczególnych cywilizacji. Parę dni temu, podczas porządkowania papierów, te kilka kartek wpadło mi w ręce i ponownie wzbudziło moje zainteresowanie. Nie da się ukryć, że problem schyłku i upadku wielkich cywilizacji zawsze mnie pasjonował. (Ciekawe dlaczego?)

W zasadzie warto by było przetłumaczyć i wklepać cały ten końcowy rozdział z książki generała Glubba, jednak chwilowo zadowolimy się jego drobnym fragmentem. Ludzie i tak się skarżą, że zbyt trudne problemy poruszam, a w dodatku byłaby to spora praca.

Na początek coś dla liberałów. W końcu czasem mogę ich nie tarmosić, a nawet zrobić im drobną przyjemność. Niech mają! Chodzi o schyłek arabskiego imperium, przypadający wg. naszego generała gdzieś na dziewiąty, dziesiąty wiek po Chrystusie.
Kiedy imperium zaczęło się załamywać i rozpoczął się ekonomiczny upadek, ludzie nie pracowali ciężej, by zrekompensować straty w handlu - przeciwnie, w Bagdadzie wprowadzono pięciodniowy dzień pracy. Stworzono państwo opiekuńcze podobne do naszego, z darmową opieką medyczną, darmowymi szpitalami, darmową edukacją na uniwersytecie, i rządowymi zapomogami dla studentów. Wygląda na to, że w początkach swej potęgi, imperialna rasa rozprzestrzenia się po całym świecie, pełna inicjatywy i pragnienia przygód. W późniejszym swym życiu jednak pojawia się reakcja i wahadło wychyla się w przeciwną stronę. [...]

Z początku czyni się wysiłki, by utrzymać wydatki na cele socjalne przez zwiększanie podatków i dewaluację monety. Te sztuczki pogarszają jednak tylko sytuację, państwo opiekuńcze musi zostać zarzucone, i trzeba zaakceptować coraz niższy standard życiowy. Wcale nie będąc cudownym nowoczesnym pomysłem, państwo opiekuńcze może być w istocie stałym i powracającym zjawiskiem u wielkich narodów w fazie upadku.
To było dla liberałów. Prawda że fajne? Przyznam, że mnie osobiście bardziej tutaj fascynuje możliwość, iż państwo opiekuńcze jest jednym z naturalnych symptomów schyłku wielkich cywilizacji, niż jego ew. wpływ na ten schyłek. Ale to tylko dygresja. Teraz zaś będzie coś jeszcze fajniejszego.
Innym interesującym zjawiskiem w Muzułmańskim Imperium było pojawienie się w życiu publicznym kobiet. Bagdadzcy pisarze dziesiątego wieku informują nas, że kobiety w ich epoce zostawały prawnikami, doktorami, wyższymi urzędnikami i profesorami uniwersytetu. Także i to zdaje się być jedynie przejściową fazą, ponieważ następnym etapem narodowego upadku było załamanie się ładu i porządku, czemu towarzyszył wzrost bandytyzmu, rozruchów i politycznych zamachów stanu. Być może to wzrost przemocy sprawił, że kobiety nie mogły już bez eskorty iść do pracy, co zmusiło je do pozostawania w domu.
Coś mi to jakby przypomina... W w każdym razie warto sobie może uświadomić ten drobiazg - skoro w dziesiątym wieku było tak cudownie, to dlaczego w tysiąc lat później jest całkiem inaczej? Czyżby coś z postępem ludzkości było nie tak? Nie, przecież niemożliwe!

Ludzie nie przepadający za czytaniem hiper-subtylnych i głębokich jak morze Azowskie tekstów, mogą z czystym sumieniem pogratulować sobie, że przeczytali dotychczasowe, pogratulować w myślach mnie, że dotychczasowe napisałem, po czym mogą z czystym sumieniem odmaszerować do swoich zajęć. Bo teraz będzie jeszcze trochę, ale to naprawdę będą rzeczy dla koneserów, a i to nie wszystkich. A więc jadę...

Powie ktoś: "Jaki schyłek - w końcu i dzisiaj Arabowie istnieją, mają nawet ropę naftową i al-kaidę?!" No dobra, ale bez ropy byliby niemal niczym, a gdyby nie Izrael (miłość do którego jest podstawowym obowiązkiem każdego ziemianina), to ani o Arabach, ani nawet o al-kaidzie, choćby nawet istniała, wiele byśmy tu nie słyszeli.

W końcu co naprawdę wielkiego i wartościowego, lub choćby tylko oryginalnego, stworzyły ludy arabskie w ciągu ostatnich tysiąca lat? Al-kaidę, tak? Ale nawet to nie zostało wcale stworzone w ostatnim tysiącleciu, po prostu bomba daje większe skutki, niż sztylet, a bomba to jednak nie jest arabski wynalazek.

Przywołam tu teraz tego, kogo najwyżej ze wszystkich autorów piszących na tematy cywilizacji cenię. Oczywiście chodzi o Oswalda Spenglera. Sir John Glubb, z tego co wiem, nigdzie się na poglądy Spenglera nie powołuje, jednak te poglądy bardzo fajnie jego wywody uzupełniają i czynią je w pewnym sensie znacznie bardziej aktualnymi. Otóż Spengler uważa, że islam nie stworzył żadnej własnej cywilizacji (czy kultury, wolę nie wchodzić tutaj w te rozróżnienia), a tylko stanowi coś odpowiadającego naszej reformacji.

Początek kultury (na nasze potrzeby w tej chwili można ją uznać za to samo, co cywilizacja), do której należy islam, przypada na okres koło narodzin Chrystusa. Kultura ta obejmuje jednak znacznie więcej bliskowschodnich ludów, krajów, religii i zjawisk, niż tylko te związane z Żydami i chrześcijaństwem. (Tę kulturę nazywa Spengler "magiańską", nie od magików, tylko od irańskich magów.)

Nasza natomiast kultura, którą nazywa celnie i pięknie "faustyczną", rozpoczęła się według Spenglera około roku tysięcznego po Chrystusie. A więc widzimy np., że "względne daty" obu reformacji zadziwiająco dobrze sobie odpowiadają. I nie tylko te daty, ponieważ w swej obszernej dwutomowej książce Spengler ukazuje ogromną ilość takich "równoczesnych" zdarzeń, i to nie tylko w omawianych tu dwóch kulturach/cywilizacjach, ale we wszystkich innych, które dotąd istniały, a doliczył się ich ośmiu.

No i widzimy też, że dziesiąty wiek w cywilizacji arabskiej, czyli "magiańskiej" (tu już nie "kultura", tylko właśnie "cywilizacja" - coś późniejszego, mniej żywotnego, pozbawionego twórczej, organicznej siły charakterystycznej dla wcześniejszej fazy, czyli właśnie kultury) odpowiada mniej więcej naszemu wiekowi XX. Co sprawia, że cała rzecz zaczyna wyglądać jeszcze bardziej interesująco, nabierając, o czym już wspomniałem, czegoś w rodzaju aktualności.

Nie zamierzam nikomu na siłę wmawiać, że cokolwiek z tego, co tutaj napisałem da się w jakiś ścisły i niepodważalny sposób udowodnić. Może dowody na prawdziwość tych tez się w końcu pojawią, ale obawiam się, że wtedy nie będzie już komu ich analizować. Nie mówię też, że każdy musi przyjąć te poglądy za swoje, odrzucając wszelkie wątpliwości czy zastrzeżenia. Dla mnie jednak są to rzeczy niezwykle interesujące i przyznam, że mnie naprawdę dają sporo do myślenia.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.