Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święte księgi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święte księgi. Pokaż wszystkie posty

niedziela, grudnia 06, 2009

Takie różne (grudzień 2009)

Osławieni "Żydzi i cykliści" nie niepokoją mnie specjalnie i nie budzą we mnie większych emocji. (No, chyba że na rowerach jeżdżą z przyczyn ekologicznych.) Znacznie więcej mieszanych uczuć wywołują we mnie ŻYDZI I SZACHIŚCI.

* * * * *

Podstawowym założeniem liberalizmu, a także "konserwatyzmu", szczególnie w jego pospolitej odmianie ogrodowej - tej która z upodobaniem, niczym bluszcz, czepia się liberalizmu i w sumie stanowi jedynie jego starczą, czy może analno-retentywną, postać - jest "niezmienność natury ludzkiej".

Zgoda o tyle, że z pewnością, gdyby współczesne europejskie niemowlę od urodzenia wychować w społeczeństwie Azteków - cieszyłoby się po dorośnięciu masowymi ofiarami z jeńców wojennych i uczestniczyło w tym wszystkim, co się z tym wiązało, całkiem tak jak każdy Aztek, któremu dano na to szansę. (Przeciąganiem, z religijnych motywów, liny przez własny przedziurawiony język pewnie też.) Tak samo by było z wychowaniem w innych społeczeństwach, także tych ogromnie odległych od współczesnych liberalnych społeczeństw pod względem trybu życia i etyki.

Czego byśmy tu nie mieli! Ludożerstwo? Mniam! (I nie wierzcie, że to nigdzie nie występowało w realu, albo że nigdy nie miało nic wspólnego z rozkoszami stołu i szeroko pojętą gastronomią. To też lewacko-leberalne kłamstwo.) Świątynna prostytucja? Proszę bardzo! Niewolnictwo? A jakżesz, oczywiście! Tatuowanie sobie przez kobiety wąsów? Super pomysł! Witanie się przez branie w dłonie i potrząsanie swoim penisem? Jasne! Oddawanie gościowi do dyspozycji żony i córek? Też, niby dlaczego nie? I tak dalej - pełny repertuar zachowań.

Z czego, nawiasem, wynika, że liberalizm (i ten żałosny "konserwatyzm" w pospolitej wersji ogrodowej), albo są niewiarygodnie naiwne, albo też po prostu w głębi duszy totalitarne, jeśli mają nadzieję i zamiar uczynić wszystkich ludzi na podobieństwo swoich... Jak to powiedzieć...? Wiadomo o co chodzi.

Jednak założenie, iż taki na przykład praktycznie samowystarczalny rolnik (jeśli tylko obejdzie się bez paru fanaberii), będący na codzień udzielnym panem u siebie, samcem alfa w najpełniejszym znaczeniu tego słowa, a do tego żyjący blisko natury - nie w tym sensie, żeby jakoś rajsko i słodko, ale że wszystko jest jakie jest, bez potrzeby interpretowania przez autorytety i codzienną prasę... Który obcych niemal nie ogląda...

Że taki ktoś ma "tę samą naturę", co mrowiący się w milionowym mieście inteligent czy biznesmen z branży usługowej, który trzech dni nie przeżyłby bez troski władzy o niego... Który codziennie potyka się o tysiące obcych ludzi i musiał stracić wszelkie normalne odruchy agresji, bo inaczej dawno zacząłby wokół siebie gryźć, albo i gorzej...

Który bez wytężania umysłu, o jakim temu pierwotnemu rolnikowi (który jeszcze 50 lat temu w Europie istniał, ale teraz już NIE istnieje!) nawet się nie śniło, nie potrafiłby przeżyć godziny swego jałowego dnia - nie dlatego, że tak lubi myśleć, tylko po prostu dlatego, że wszystko wokół niego jest sztuczne i wymyślone przez człowieka, a w związku z tym do wszystkiego trzeba podchodzić z wytężonym umysłem. Albo też z umysłem właśnie otępiałym, ale na pewno nie z naturalnym instynktem, czy od dziecka wyuczonymi zdrowymi, przetestowanymi przez wieki twardego życia, odruchami. (Albo też, co jest najgorsze, z tym i z tym na raz.)

Tak więc, w zasadzie zgoda, że "człowiek" od czasów, gdy jest już tym obecnym gatunkiem - jak go nazwali? "Homo sapiens sapiens sapiens sapiens sapiens"...? ;-) - niewiele się zmienił, można to pominąć, ale też to nie ma aż tak wiele praktycznego znaczenia. Milionowe miasta są faktem - tak samo jak kamery, które można bez trudu poumieszczać na ulicach... podsłuchy, które zresztą mieszkaniec milionowego miasta dobrowolnie z sobą nosi, dla wygody... jak zastąpienie prostego i niemal samowystarczalnego rolnictwa przez globalną wymianę... I milion innych rzeczy, które są, i tego w żaden prosty, przewidywalny nie da się zmienić, choćby się chciało.

Ta - rzekomo konserwatywna - gadka o "niezmienności natury ludzkiej", to dla mnie kolejny przykład na to, że jedni nie przejmują się specjalnie obiektywną prawdziwością swoich sądów, bo i tak mają zamiar naturę zgwałcić i nagiąć do swoich poglądów... I to są ci, którzy realnie wpływają na rzeczywistość... Podczas gdy masa innych ludzi, którym się to naginanie niespecjalnie nawet podoba, łudzi się i hipnotyzuje tego właśnie typu "konserwatywnymi prawdami" - odlatując od rzeczywistości w sferę zabaw słownych i mózgowych rojeń.

Nie zdając sobie całkowicie sprawy z tego, że ich błyskotliwe "zwycięstwa" w słownych igraszkach, ich mistrzostwo w teoretycznym rozumowaniu na tematy, które się teoretycznemu rozumowaniu bardzo słabo poddają - nijak nie mają się do realnego biegu historii, układu sił i politycznych możliwości.

Edmund Burke to naprawdę nie był głupi facet, podobnie jak, powiedzmy, Roman Dmowski, i paru innych. Ale przeraża mnie, kiedy zamiast spróbować zrozumieć co mieli na myśli, dać się temu zainspirować, i ewentualnie użyć ich poszczególnych poglądów jako swego rodzaju skrótów myślowych, swoistej intelektualnej stenografii... Kiedy zamiast tego ktoś przyjmuje, że jeśli taki wielki ktoś coś POWIEDZIAŁ, to w tym jego słowie jest jakaś ogromna REALNA MOC, która pokona siły zła... Że to jakaś MAGICZNA FORMUŁA.

Która zwyciężyć musi, choćby siły zła były realne, a nie jedynie (jak by to było łatwo i przyjemnie!) lustrzanym odbiciem własnych naszych słownych igraszek, magicznych formuł i wiary w święte księgi. (I już nawet nie chcę rozwijać tematu świętych ksiąg, przekonując, że to jest akurat nie ta cywilizacja, o którą tym ludziom podobno chodzi. Nie każdy w końcu jest spenglerystą, choć trochę faktycznie szkoda.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.