poniedziałek, maja 28, 2007

Tubisie... czy może raczej Homosie?

Wiele radości sprawiła wielu ta kobieta od praw dziecka, podnosząc sprawę możliwej homoseksualnej propagandy w programie dla małych dzieci, który po polsku nazywa się "Tubisie", a w angielskim oryginale "Teletubbies". Chore, prawda? Przecież takie wymyślone stworki w ogóle nie mają płci, a małe dzieci w ogóle nie mają pojęcia o homo- czy heteroseksualności. Tak przynajmniej przekonywała nas dzisiaj np. pewna młoda i z pewnością mająca przed sobą piękną karierę psycholożka na TVN24.

Sprawa jednak wcale nie jest taka śmieszna. Jeśli ktoś sobie chce poczytać, to oto kilka linków. (Wprawdzie te dwie pierwsze stronki są po angielsku, ale w końcu dziś bez znajomości angielskiego to tak, jakby nie umieć spuścić wody albo zatelefonować.)

http://en.wikipedia.org/wiki/Teletubbies#Tinky-Winky_controversy

http://www.cnsnews.com/InDepth/archive/199902/IND19990212a.html

Oraz dyskusja na ten temat na forum Frondy, z której można się wiele dowiedzieć: http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=1064320#p1064603

Nie powinienem w zasadzie wynagradzać tych, którym się nie chce na ten temat poczytać, ale widać mam dobre serce... Więc proszę sobie popatrzeć na to video:



triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, maja 21, 2007

Z homoseksualnym Goebelsem gra do jednej bramki

Od małego byłem podejrzliwy wobec argumentów typu "hamujmy się, żeby nie dawać przeciwnikom amunicji propagandowej". Było to swego czasu zachowanie niewykle charakterystyczne dla zachodnich sowietologów i wiele wskazuje, że szybko wróci w wykonaniu aktualnych ekspertów od Rosji. Cały czas tego nastawienia jest pełno na zachodzie wobec islamskiego terroryzmu, zaś w Polsce przede wszystkim wobec wszelkiego krzykliwego i coraz agresywniejszego lewactwa, z lewactwem popierającym homoseksualizm na czele.

W Rosji pedalskie "Parady Równości" są zakazywane, w Izraelu nie tylko zakazywane, ale chcącym w nich wziąć udział grozi się bez dwuznaczności śmiercią... I nic się nie dzieje. W końcu to Rosja, w końcu to Izrael. W Polsce "Parady Równości" odbywają się, a jakże, dając różnym mediom temat na cały dzień od rana do wieczora, a potem w nieco mniejszych dawkach przez resztę roku - aż do następnej "Parady Równości". Ale to oczywiście nie wystarcza, bo jakżeż by mogło?!

Poniżej przedstawiona aktualna notatka agencji PAP to dobitny przykład, do czego prowadzi uległość wobec cynicznych, zdecydowanych na całkowite zmieżdżenie wszelkiego oporu - ba, wszystkiego, co nie jest im całkowicie uległe i entuzjastyczne nastawione - sił. Oto przykład, do czego prowadzi nasza zgoda na "grę do jednej bramki", rozpoczynająca się od potulnego używania politycznie poprawnego, narzuconego nam przez pedalskie lobby, bezsensownego i po prostu nie istniejącego w żadnym normalnym języku słowa "gej". I zastanówmy się, czy, skoro ci ludzie i te siły do tego właśnie chcą nas doprowadzić - tylko POJEDYNCZO, żeby łatwo można się było z tym uporać - nie należałoby dać im to, albo coś podobnego, w takim nasileniu, by spacyfikować nas się nie udało.

Tyle, że niestety, skoro na wczorajszym "Marszu" polska policja, podlegająca przecież naszym obecnym prawicowym i patriotycznym władzom, spisywała ludzi za transparent ze słowami "Precz z eurokouchozem!", więc naprawdę nie możemy już chyba liczyć na nikogo, poza nami samymi. Tym bardziej, że w przedwczorajszym marszu pedalstwa i plucia w twarz normalnym Polakom, brali udział m.in. chadeccy zachodnioeurpejscy politycy. Takie jest właśnie to europejskie chrześcijaństwo! Taka właśnie jest ta europejska prawica! No dobra, przejdźmy do zapowiedzianej informacji PAP'u. Miłej lektury życzę!

Polowanie na gejów w ultraprawicowej Polsce

Poniedziałek, 21 maja (10:51)

O "polowaniu na gejów w ultraprawicowej Polsce" donosi w poniedziałek lewicowy włoski dziennik "La Repubblica".

Informując o sobotniej Paradzie Równości w Warszawie, gazeta podkreśla, że "mobilizacja homoseksualistów" jest elementem "walki o demokrację", zapoczątkowanej przez byłych prezydentów Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego. Atmosferę nienawiści do gejów dziennik porównuje do nazistowskiej propagandy czasów Josepha Goebbelsa.

W obszernym artykule, opatrzonym zdjęciami z sobotniej manifestacji, mowa jest o "groźbach i pobiciach ulicznych, agresji, prześladowaniach, ukrytych represjach w pracy, gwałtach za karę na lesbijkach, dokonywanych na wsiach przez mężczyzn".

Jak relacjonuje wysłannik gazety do Warszawy Andrea Tarquini jest to "codzienna rzeczywistość pod rządami braci Kaczyńskich i ich sojuszników z ultraprawicy".

- Ale polscy geje nie poddają się - dodaje Tarquini zauważając, że ich pierwszym sukcesem było otrzymanie zgody na Paradę Równości.

Autor relacji podkreśla, że "Polska cywilizowana i nowoczesna Wałęsy i Kwaśniewskiego, Polska dialogu" prowadzi walkę z "Polską podejrzeń", reprezentowaną przez obecne władze.

Cytowany w artykule Tomasz Bączkowski z Fundacji Równości wyraża opinię, że "homofobia jest punktem programu tego rządu". - To zwyczajna stara taktyka polowania na niewidzialnego wroga - twierdzi Bączkowski. Rozmówca włoskiego dziennikarza porównuje ją do "logiki antysemityzmu".

- Europa, w której w Berlinie, Hamburgu i Paryżu rządzą burmistrzowie - geje, wydaje się być odległa o lata świetlne - pisze "La Repubblica". Klimat wokół homoseksualistów w Polsce określa słowami: "ciemne czasy, powiew średniowiecza".

Informując o protestach środowisk gejowskich, przeciwko wprowadzeniu niedawno zakazu szerzenia treści homoseksualnych w szkołach, rzymska gazeta stwierdza, że tę "kampanię nienawiści" wobec gejów można porównać do propagandy Goebbelsa, który mówił: "powtórz kłamstwo trzydzieści razy, a ludzie uwierzą, że to prawda".

Źródło informacji: PAP

Oryginał tutaj.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 20, 2007

Czy ja wszystko muszę pisać własnoręcznie?

Nie muszę przecież wszystkiego pisać własnoręcznie, prawda? Szczególnie, że inni ludzie ujawniają naprawdę fascynujące sprawy i piszą bardzo interesujące teksty.

Najpierw uczestnik Forum Frondy o pseudonimie smok5 ujawnia, jak działają u nas badania opinii publicznej.


Jak sondownia GFK Polonia przeprowadzila u Smoka wywiad

Zdarzenie mialo miejsce w sobotnie popoludnie. Zadzwonil telefon. Smok podniósl sluchawke i uslyszal panienke o cieplym aksamitnym glosie. Dziewcze przedstawilo sie ,ze dzwoni z GFK Polonia i zapytalo czy moze przepytac smoka na temat "sytacji polityczno spolecznej w kraju". Smok zwierze polityczne -uradowane ,ze po 45 latach zycia ma szanse uczestniczyc w swoim pierwszym sondazu odpowiedzial ochoczo - tak!. Pierwsze pytanie panienki o wyksztalcenie i -smok odpowiada - wyzsze. Panienka notuje. Panienka w drugim zadaje ciezkie pytanie "jakie ugrupowanie pan popiera ?" Smok odpowiada - PIS, po stokroc PIS.:) Panience odebralo mowe. Po chwili odpowiada zmrozonym glosem formulke " a to przepraszam, jest pan w grupie osób na których badania juz nam sie skonczyly" ... i zanim smokowi zdazyla opasc kopara rozlaczyla sie. Smok teraz ma dylemat -czyzby limit wyborców PISu z wyzszym wyksztalceniem sie szybciej wyczerpal niz taka samo wyksztalcona grupa zwolenników np ryzego thuska - i to znaczy nas kaczystów po politechnikach i innych takich jest wiecej niz ich thuskomaniaków? Zostaje jeszcze druga ewentualnosc- wszystkie to sondaze sa manipulowane na kazdym etapie ich sporzadzania. Wniosek jest jeden - smok o sondazach wyrobil sobie zdanie na wieki wieków amen.

Potem smok5 na pytanie innego forumowicza uzupełnia w innym poście:

Pierwsze pytanie o wyksztalcenie, drugie brzmialo chyba "popierane ugrupowanie polityczne , partia" - moze chodzlo o to bym wymienil "ruch NRD"? Po odpowiedzi "PIS" ankieterka niespodziewanie podziekowala. Adreanalina mi tak podskoczyla, że chcialem zadzwonic do tej calej manipulatorowni.


Oryginał tutaj: http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=1052583#p1052626.

I jeszcze bardzo sensowny tekst, który znalazłem na prawica.net:


Janusz Sanocki

Przypadek Kubusia Puchatka

Reporter „Rzeczpospolitej” dziwi się, że katowicka prokuratura, prowadząc kilka lat temu śledztwo w sprawie wręczenia łapówki Barbarze Blidzie przez „Śląską Aleksis” nie wykryła przestępstwa, które było oczywiste.

„Aleksis” czyli Barbara Kmiecik, zajmowała się handlem węglem, Blida mogła załatwić dojścia w kopalniach. Cóż więc dziwnego w tym, że Kmiecik w 1998 r. darowała Blidzie 100 tys. złotych „na remont willi”. Oficjalnie miała w tej willi wynajmować pomieszczenia, ale oczywiście nie wynajmowała.

Śląscy prokuratorzy oczywiście nie dopatrzyli się w tym nic dziwnego. Przecież ludzie dają sobie darowizny tu 100 tys., tam milion. Polska to kraj ludzi dobrego serca gotowych wspierać bliźniego w potrzebie. Masz willę do remontu – na pewno ktoś ze znajomych da ci stówę albo dwie na remont, potrzebujesz nowego auta – już za progiem czeka diler, żeby gratisowo dać ci nowego mercedesa „na jazdy próbne”.

Tak to u nas jest, tylko dziwne, że nikt z nas, zwyczajnych ludzi nie spotyka na swojej drodze takich dobroczyńców, a zawsze zdarza się to ministrom, prezesom państwowych spółek, dyrektorom departamentów. I dziwne, że ci dobroczyńcy, całkowicie bezinteresownie wspierający owych borykających się z materialnymi trudnościami ministrów, prezesów i dyrektorów dostają później dziwnym trafem koncesje, wielomilionowe kontrakty.

Ale wcale nie jest już dziwne, że prokuratura nigdy nie dopatrzy się związku między jednym, a drugim zjawiskiem. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakiś poważny przypadek korupcji w Polsce wykryła prokuratura. Jak do tej pory od wykrywania korupcji są dziennikarze.

W przypadku willi Blidy i dotacji (czytaj: łapówki) jaką była minister dostała za usługi, prokuratora sprawę umorzyła. Prokurator Ocieszek, który śledztwo prowadził, jest obecnie wiceszefem ABW i był przed domem Blidy w godzinę po wejściu tam funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

W żaden sposób nie mógł w godzinę dojechać z Warszawy, co znaczy, że to on nadzorował przeszukanie domu Blidów. Dziwnym trafem funkcjonariusze ABW wchodząc do domu Blidów popełnili wiele rażących błędów. Nie odebrali Blidzie pistoletu, nie przeszukali pomieszczeń i samej podejrzanej co w konsekwencji umożliwiło samobójstwo byłej minister. Zniknął niewygodny świadek, który być może wiele mógł powiedzieć na temat „mafii węglowej”. Teraz po śmierci Blidy łatwiej będzie można aferze węglowej ukręcić łeb.

Być może więc prokurator Ocieczek pojawia się w tej sprawie nieprzypadkowo, ale nie to nas tutaj interesuje. Interesuje nas stopień słabości państwa polskiego, czego paraliż prokuratury jest najlepszym przykładem.

Co jest źródłem tej słabości i czy Kaczyńscy są w stanie zbudować IV RP w sytuacji, gdy nic nie działa, a wszystkie instytucje mają swoich Ocieszków?

Tajni współpracownicy SB znaleźli się w Trybunale Konstytucyjnym, TW był doradca ministra Ziobry, a szef stołecznej policji zamieszany był w sprawę zabójstwa działacza opozycji. To tylko przypadki ze świecznika. Gdybyśmy takich donosicieli, uwikłanych we współpracę z SB sędziów, prokuratorów, nauczycieli akademickich, księży, dziennikarzy wyciągnęli na światło dzienne – zaraz w Polsce stałoby się jaśniej.

Jasne stałyby się powiązania, zrozumielibyśmy skąd wzięły się te majątki, nie dziwilibyśmy się dlaczego w jednych sprawach prokuratura umarza, a w innych zawzięcie ściga itd.itp.
Byłby to zapewne wstrząs, ale bez ujawnienia wszystkich tych powiązań nigdy Polska nie będzie państwem prawa i nigdy żadnej gospodarki rynkowej nie zbudujemy.

Tymczasem lustracja utknęła w Trybunale, który sam powinien być zlustrowany. Skala zjawiska okazała się bowiem przekraczać wszystko czego można się było spodziewać. Jest całkiem jak w przypadku Kubusia Puchatka, który zajrzał do swojej teczki w IPN-ie i żali się potem Krzysiowi:

- Że Prosiaczek na mnie donosił, nie dziwię się bo to jednak świnia. Że Kłapouchy też nie, bo to osioł. Tygrys jest lekkomyślny – ale żeby Miodek!?

Oryginał tutaj: http://prawica.net/node/7157.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, maja 19, 2007

Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 2 )

Moje początkowe wątpliwości Pierwszą mą wątpliwością na temat "kataryny" była, być może całkiem niesłusznie zresztą, ta że jej sława znacznie przekracza moim zdaniem rzeczywiste zalety czy zasługi jej blogu. (Nie mówię oczywiście o moim, który w ogóle nie jest normalnym blogiem, a poza tym z pewnością nie zawiera żadnego śledczego dziennikarstwa, a tylko moje idiosynkrazje, żarciki i takie tam). Dowód? Twardych dowodów oczywiście nie dam, bo de gustibus i tak dalej, ale proszę sobie na przykład porównać blog "kataryny" choćby z tymi kilkoma, których linki mam na swoim. A potem z ewentualnie tamtych, przez linki, do jeszcze innych prawicowych blogów. Jeśli to zbyt trudne zadanie, to proszę po prostu kliknąć tutaj: http://jacek-jarecki.blog.onet.pl/ i zobaczyć jak rewelacyjnie, jak zabawnie i jak mądrze pisze jego autor Jacek Jarecki! Jego blog jest stosunkowo nowy, nie jest oczywiście nieznany, ale kudy mu pod względem popularności do blogu "kataryny"! Oczywiście, blog "kataryny" nie jest byle jakim blogiem - zawiera dość sporo informacji z aktualnej prasy, która dla wielu ludzi może być interesująca, plus, choć już nie zawsze, dogłębne i drobiazgowe wyniki studiowania prasy dawnej, wszelkiego typu archiwów itd. Poza tym jest pisany dobrą polszczyzną, bez błędów, po prostu profesjonalnie. (Nie, nie jest to zakamuflowany atak, choć rzeczywiście ta profesjonalność nie podważa mojej - ryzykownej, zgoda - tezy. Nawet jeśli nie uznamy, że ją wzmacnia.) Blog "kataryny" jest po prostu dość... pardonnez le môt, nudny, a w naszych słodkich czasach, gdy wszyscy są przyzwyczajeni do migających obrazów, skaczących lasek, wykrzykujących raperów itd. itd. trudno mi jakoś uwierzyć, by rzeczywiście sam z siebie doprowadził on masy surfujących po sieci do aż takiej ekstazy. Bez jednego obrazka, bez jednego pliku video, bez żadnej animacji? Słaba moim zdaniem szansa, że bez wsparcia potężnych środków, tak się samo z siebie stanie. Zaś dla ludzi poważnych, którym obrazki i raperzy nie są potrzebni, to przecież - powtarzam - dość monotonny w sumie, bardzo monotematyczny, politycznie w sumie centrowy, czyli nijaki... Czym tu się można AŻ TAK podniecić? I żeby jeszcze był często aktualizowany, ale nie jest. Następną sprawą jest "kataryny" niewytłumaczalna przemiana - czyta sobie dzień w dzień Gazownik, wierzy mu, wszystko jej się w nim podoba i pasuje do widzialnego świata, aż tu pewnego dnia łuski spadają z oczu, widzi, że Gazownki łże i zmienia światopogląd o 180 stopni. Po pierwsze, mało to prawdopodobne psychologicznie. Dorośli ludzie nie zmieniają nagle bez b. poważnego powodu światopoglądu o 180 stopni, nie odrzucają nagle swych najzaufańszych autorytetów... To się po prostu prawie nigdy nie zdarza. Człowiek dwudziestoparoletni jest już niemal na pewno pod względem światopoglądu ukształtowany. Jasne, Św. Paweł na drodze do Damaszku - tyle, że on jednak miał pewien konkretny powód, "katarynie" zaś, z tego czego się dowiedzieliśmy, po prostu otworzyły się oczy. Poza tym, kiedy człowiek doznaje jakiegoś nawrócenia - a przecież tutaj można mówić o swego rodzaju nawróceniu - to wahadło przeważnie wychyla się dobry kawał w drugą stronę i człowiek staje się przysłowiowym "gorliwym neofitą". Nic takiego wyraźnie nie wystąpiło u "kataryny" zmieniła poglądy o 180 stopni, ale pozostała niemal w tym samym miejscu, czyli, wedle mojej, wysoce subiektywnej co prawda, oceny, gdzieś po lewej stronie POPiS'u. Co najwyżej w jego centrum. A takie coś już przecież przerabialiśmy - AWS swobodnie sterowany przez Unię Wolności. I Michikowi całkiem to się przecież podobało. Pewnie, że Unia z SLD byłaby jeszcze piękniejsza, ale przecież... Gdzie tutaj ta radykalna zmiana poglądów, skoro "kataryna" parę miesięcy temu z radością witała, niedostrzeżoną zresztą przez nikogo poza nią, śladową możliwość powstania POPiS'u. Następna wątpliwość jest oczywista dla niemal każdego, kto w ogóle zastanowił się chwilę nad sprawą "kataryny". Jej całkowita, nieprzenikniona anonimowość! Jakby to łatwo było się w naszej rzeczywistości, w polskiej sieci, tak całkowicie utajnić! Takiej sobie zwykłej, niezbyt chyba obeznanej z hakerskimi sztuczkami kobietce (z całym szacunkiem dla kobietek!) ukryć się przed ciekawością potężnych, bogatych, wyćwiczonych w szperaniu i dochodzeniu do różnych tajemnic (nie mówiąc już o ew. szemranych kontaktach) agencjom medialnym, dziennikarzom... No i hakerom przecież - co to by była za miła dla takiego hakera sprawa, móc urbi et orbi ogłosić, że nikt nie potrafił, ale ja owszem. Kolejna sprawa także jest dość oczywista, choć nie stanowi jakiegoś miażdżącego dowodu. Zgoda, żaden z dotychczasowych argumentów nie stanowi, ale tej jest taką sobie po prostu wątpliwością. Po prostu "kataryna" musiałaby być bardzo nietypową osobą, by robić taką solidną dziennikarską robotę z zacisza własnego domu, do tego sporo udzielać się na różnyc forach... Skąd ma na to czas? Fakt, że mogłaby mieć jaką np. rentę inwalidzką i nie musieć pracować. Skąd ma jednak te profesjonalne umiejętności? Moim zdaniem jej talent nie jest błyskotliwy, nie ma w jej blogu nic specjalnie fascynjącego, ale jest to bez wątpienia dobra i inteligentna robota, nie mówiąc, że wymagająca cierpliwości i rzetelności. (Zakładam oczywiście, że wygrzebane przez "katarynę" w archiwach i opublikowane fragmenty są autentyczne, nic jednak nie wskazuje, by nie były.) Ostatnią z moich wątpliwości, jeszcze sprzed głośnej awantury o krytykę "kataryny" przez lewactwo z salon24 i opuszczenia przez nią tego towarzystwa, była właśnie ta łatwość, z jaką ktoś, kto rzekomo odrzucił gazownicze i salonowe kłamstwa, brata się nadal z tym towarzystwem. Znowu nie jest to żaden miażdżący dowód, bo ciągle przecież oglądamy stosunkowo przyzwoitych dziennikarzy jedzących sobie z dzióbków z ewidentnymi skurwielami. (Ale właśnie dziennikarzy.) Na tym kończę omawiać moje początkowe wątpliwości, które - mówię to otwarcie i wyrażnie - wcale nie były specjalnie wielkie, bo w "katarynę" jak najbardziej wierzyłem i bardzo mi się nawet w sumie podobała. Była to pewnie dość nudna część mojego tekstu, mam nadzieję, że następne będą ciekawsze, ponieważ w następnym mam zamiar omówić kwestię tego kto i po co miałby tworzyć "katarynę". (Jeśli naprawdę nie jest to po prostu miła, bystra i niezwykle pracowita osoba, która w jakiś cudowny sposób przejrzała na oczy, a przy tym zachowała taką słodycz charakteru, że do najpaskudniejszego nawet komucha nienawiści nie czuje i może uprzejmie rozmawiać z każdym michnikoidem.) Oraz tego, jakim zagrożeniem byłoby, gdyby rzeczywiście była ona gazowniczą kreacją (żeby nie powiedzieć prowokacją), a my byśmy dali się na to naiwnie nabrać. c.d.n (Deo volente) triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 1 )

Jeśli śledzisz, Drogi Czytelniku, całą tę fascynującą i tajemniczą sprawę blogerki-widma, podpisującej się "kataryna"... Jeśli wciąż starasz się odgadnąć rysy jej twarzy... Jeśli w rannej mgle, w szarpanym przez wiatr Cirrusie czy pulchnym Cumulusie zdajesz się dostrzegasz zarys jej nigdy nie widzianej sylwetki... I jeśli Ci ten jaskółczy niepokój, ta paląca ciekawość, zaczęły utrudniać normalne, codzienne życie... Spójrz na fotografię po lewej, ponieważ to właśnie może być twarz, którą tak pragniesz poznać!

Jeśli jakimś przedziwnym trafem nie znasz Czytelniku całej tej fascynującej sprawy, to oto w każdym razie link do "kataryny" blogu: http://kataryna.blox.pl/html.

Nie, nie podrzucono mi na biurko żadnej teczki. Nie mam takich kontaktów. (Gdybym je miał, nie zabawiałbym się pisaniem błahych kawałków, które przeczyta pięć osób, tylko bym balował z Kulczykami tego świata i... nie, ten to już przesada!). Nie przeprowadziłem setek wywiadów z sąsiadami, nie mogę nawet przysiąc, że na sto procent Kalukin to właśnie "kataryna" - nie jest bowiem do końca wykluczone, że jest to jakiś inny pracownik Gazety Wyborczej, albo jeszcze prawdopodobniej - cały team pracowitych i oddanych sprawie gazowników.

Istnieje też pewna, niewielka ale jednak, szansa, że się mylę i "kataryna" naprawdę jest niewiastą siedzącą sobie w pokoiku i robiącą to, co robi, a nikt, łącznie z potężnym koncernem medialnym, choć stara się jak nie wiem, co, nie jest w stanie jej namierzyć i zidentyfikować, więc tylko skarży się przejmująco i nawołuje "katarynę" by się ujawniła. Może i tak być, tyle że prawdopodobieństwo czegoś takiego oceniam na pomijalne. Przedstawię teraz moje argumenty w całej tej fascynującej sprawie, a także nieco w jaki sposób do tego wniosku doszedłem. Zacznę od tego drugiego, bo to jest proste i łatwe do przedstawienia.

Jednak przedtem jeszcze oświadczenie: Nie mam najmniejszej pretensji do jakiegokolwiek blogera, że chce pozostać anonimowy i mu się to udaje!. Tak właśnie wygląda ta gra, i ta anonimowość jest jedną z naszych niewielkich przewag w walce z dysponującymi milionowymi budżetami, mającymi kontakty i prawników medialnymi kłamcami. Zresztą nietrudno zauważyć, że ja także piszę pod pseudonimem, choć pewien jestem, że zidentyfikowanie mnie nie zajęłoby jakiejś Agorze dwóch godzin, gdyby z jakiegoś powodu jej na tym miało zależeć. To było niezbędne wyjaśnienie, teraz powiem jak spłynęła na mnie intuicja na temat tożsamości "kataryny".

Otóż na pewnym forum, w dyskusji nad tożsamością "kataryny", jaka musiała się wtedy toczyć na bardzo wielu forach, a pewnie nadal się toczy, powiedziałem, właściwie żartem, że "kataryna to przecież Kalukin z Gazownika". Nie żebym całkiem się wcześniej nie zastanawiał nad pewnymi dziwnymi aspektami z "kataryną" związanymi, ale to jednak było swego rodzaju olśnienie. Olśnienie, bo zaraz potem wszystkie elementy tej układanki wskoczyły jakby na swoje miejsce...

Po prostu ta hipoteza (bo jest to hipoteza, co do tego chciałbym być dobrze zrozumiany!) wydała mi się od razu znacznie bardziej prawdopodobna od tej, że "kataryna" to rzeczywiście jakaś całkiem niezależna blogerka, której z niewyjaśnionych przyczyn parę lat temu spadły z oczu łuski i przestała wierzyć Gazecie Wyborczej, i żeby to odpokutować siedzi przy kompie, robiąc profesjonalne (choć nieprzesadnie ekscytujące i nieprzesadnie prawicowe) dziennikarstwo, a do tego tak cudownie myli za sobą ślady, że naprawdę nikt nie był jej w stanie namierzyć.

Co spowodowało jednak, że przyszedł mi wtedy do głowy ten forumowy żarcik? W końcu to nie musiał być Kalukin, mógłby być np. Maleszka czy sam Wielki Językoznawca, zgoda? Otóż ta akurat część mojej teorii, czy może mojego satori, wynikła przede wszystkim z faktu, że "kataryna" dziwnie łagodnie potraktowała brutalny atak na siebie i swoją anonimowość dokonany przez Kalukina właśnie, podczas gdy tuż przedtem dużo ostrzej zareagowała na łagodniejszy znacznie atak jakiegoś profesorka (Sadurski mu było, czy jakoś tak). W dodatku "kataryna" nazwała Kalukina "całkiem sympatycznym", co... Zaiste jest nieco dziwne, przynajmniej w tej sytuacji, chyba że się jest Kalukina matką... Albo właśnie samym Kalukinem.

Przejdźmy teraz do analizy czynników, które sprawiają, że moja hipoteza wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna od wszystkich, które spotkałem w sprawie "kataryny" dotychczas. Ale to już w następnym odcinku. Mogą tak robić tabloidy, mogę i ja. Szczególnie, że sprawa jest i tak zbyt długa na jeden blogowy tekst.

c.d.n. (Deo volente of course)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, maja 18, 2007

Bezpitulki w oparach języka

Na początku remanent - otóż dziennikarz, o którym pisałem w niedawnym poście o agenturalnej przeszłości Buzka i infantylnej obojętności Polaków na takie sprawy, wabi się Janusz Trus i, jak donoszą moje liczne dobrze poinformowane źródła jest, cytuję: "wyjątkową mendą" (koniec cytatu).

Teraz będą różne drobne i często (nie oszukujmy się) błahe sprawy, jednak nie całkiem bez znaczenia i nie całkiem nieinteresujące. Moim skromnym oczywiście.

Podobno w swym niepowstrzymanym marszu nauka doszła do wniosku, że "wszystko jest językiem", co określa się często uczonym mianem "postmodernizmu". A więc może nie od rzeczy będzie się pogrzebać małowiela w sprawach językowych...


Julia Pitera zapomina o Platformie!

Wczoraj ubawiła mnie La Pasionaria Platformy Obywatelskiej, vulgo posłanka Julia Pitera, która nie tylko swym efektownym ideologicznym rozkrokiem w temacie nowej inicjatywy tow. Kwaśniewskiego i Spółki, zaprezentowanym na gościnnych łamach TVN24, odwzorowała i ucieleśniła ideologiczny rozkrok swej formacji, ale do tego oświadczyła z przekonaniem, że (cytuję z pamięci): "nie ma znaczenia, czy będą się określać jako 'ruch', 'stowarzyszenie', czy 'partia' (bo cośtam cośtam, a PO i tak zwycięży, hurra!)". Rozśmieszyło mnie konkretnie to, że zapomniała o określeniu 'platforma', choć chyba powinno jej się ono samo z siebie nasunąć.


Demokracja L... L... L... - jasne że LIBERALNA!

Na poważniejszą nutę (bo czasem tu sobie żartujemy)... W TV Puls była do niedawna taka całkiem niezła i dość prawicowa audycja, gdzie zapraszano różnych sensownych ludzi i odbywały się fajne dyskusje. Podpadli mi wprawdzie tym, że ostatnim razem po spotkaniu wigilijnym z udziałem m.in. państwa Gwiazdów, Marka Nowakowskiego i innych niezłych ludzi, puszczono nam "Stille Nacht", jakbyśmy nie mieli własnych, dużo lepszych kolęd. No, ale jesteśmy w Europie, więc się trzeba przyzwyczajać.

Ta audycja - naprawdę nie pamiętam, jak się nazywa, ale jest znana - nadal istnieje, ale ostatnio prowadził ją Igor Janke (samo imię mówi za siebie) a goścmi byli: mój absolutny faworyt Andrzej Celiński, Janusz Onyszkiewicz, i jakaś jeszcze smętna menda, której sobie w tej chwili nie przypominam. No i Onyszkiewicz tłumaczył, że "demokracja w sensie rządów większości istniała w starożytnej Grecji, gdzie m.in. skazała na śmierć Sokratesa, najmądrzejszego człowieka, teraz zaś mamy demokrację liberalną, która polega na czymś całkiem innym, mianowicie na współdziałaniu różnych instytucji". (Zacytowalem to z pamięci, ale wciąż mam ją niezłą.)

Fajnie to powiedział! Demokracja z epitetem, z czymś mi się to kojarzy. Tyle że Światli Europejczycy w rodzaju p. Onyszkiewicza są jednak od zwykłych zgrzebnych komuchów bystrzejsi. No bo proszę pomyśleć: Hitlerowcy nie mieli dość rozumu, by głosić, że "tortury to gumanisticzieskije manikiury, a w piecach krematoryjnych wytapia się Świetlana Przyszłość" (cytuję z pamięci Szpotańskiego). Komuchy zgrzebne, np. prlowskie, miały już tyle rozumu, chwała im za to! Jednak z kolei przyznawali się całkiem niepotrzebnie i na każdym kroku, ze serwują nam "demokrację ludową", a nie po prostu demokrację.

Nasze Światłe Europejsy (czyli inaczej Światłopejsy) zrozumiały, że trzeba mówić od "demokracji" zwykłej, i to jak najczęściej, a epitety dodawać do niej dopiero, kiedy ktoś zacznie się dopytywać, przyciskać, albo też bezczelnie domagać się jej przestrzegania. W tym już ich głowa, by takie zdarzenia miały miejsce jak najrzadziej i nie częściej niż raz w wykonaniu danego osobnika, ponieważ na drugi raz osobnik powinien już zrozumieć, czym to grozi. Na tym właśnie polega demokracja, choć oczywiście nie oczekujcie Państwo, że Wam to Światli Demokracji Obrońcy powiedzą!


Kryjcie się żaby i ślimaki - idą prawicowe bezpitulki!

Prawicowy, że aż ziemia dudni, rząd Francji składa się z 15 członków, z czego 7 bezpitulków i jednego socjalistę (czyli bezpitulka honorowego). Dlaczego nie mówię po prostu "kobiety"? A co tego rodzaju stworzenia mają z normalnymi kobietami wspólnego? Mógłbym co najwyżej określić je łagodnie "kobietonami", ale po co wciąż zapożyczać od Witkacego? On na pewno tworząc to określenie nie myślał o tow. Środzie czy... jak się zwie ta kopnięta feministka? (Jakby wszystkie one nie były kopnięte, ale chodzi o tę znaną, no tę...)

Jeden skutek polityki obecnego "prawicowego" rządu rebe Sarkozy'ego we Francji jest już do przewidzenia - za dwa, trzy lata we wszystkich przestrzegających norm europejskich krajach będzie obowiązywał parytet kobiet (bezpitulków znaczy) na wszystkich znaczących cokolwiek stanowiskach. Trochę to niby trudno w świecie logiki pogodzić ze zdobywającą szybką popularność w Europie tezą, że płeć to jedynie sprawa aktualnego wyboru zainteresowanego i nie jest nijak obiektywnie zdeterminowana, ale któż by się w Europie troskał o logikę, skoro tyle przed nami zadań?


Co poza tym? To na razie chyba tyle, ale zachecam do pilnego śledzenia tego bloga, ponieważ chyba będę miał do zakomunikowania całkiem szokujące, absolutnie nieznane informacje na temat przesławnej, tajemniczej kataryny!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, maja 17, 2007

Obrońcy Demokracji przygotowują się do Parady Równości

Wielkimi krokami zbliża się kolejna Parada Równości, wobec którego to wydarzenia nie mogą przecież pozostać obojętni czołowi rodzimi Obrońcy Demokracji i Europejskich Wartości. Oto zdjęcie z przygotowań do tego Wielkiego Europejskiego Wydarzenia:



(Gdybyś Czytelniku o tym jeszcze nie wiedział, to zawiadamiam Cię, że kliknięcie na obrazek spowoduje, iż się on powiększy.)

Jak to dobrze, że mimo różnicy wzrostów wszyscy trzej panowie mają nogi praktycznie tej samej długości! (Króciutkie.)

Europa z pewnością doceni ten starannie dopracowany układ zbiorowy! ;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Patrzcie ludzie do czego prowadzi wasza wredna głupota!

Proszę kliknąć na poniższy zrzut ekranu, by obejrzeć go w całej krasie i w naturalnej wielkości, przez co czytanie zamieszczonego tam tekstu stanie się po prostu rozkoszą.



No i patrzcie ludzie, coście zrobili! Całkiem już się zbiesiliście, durne polaczki (z małej litery!). Wam się wydaje, że demokracja to znaczy, że ma być tak, jak sobie ciemny lud życzy? Niedoczekanie! W dodatku z tego waszego populizmu światłe elity całkiem tracą nerwy i wychodzą im coraz przedziwniejsze rzeczy. Takie, jak na załączonym obrazku. Wstydźcie się wstrętne oszołomy!

A najzabawniejsze jest to, że w chwilę po zrobieniu przeze mnie tego zrzutu ekranu stronki Gazownika, STRONKA TA PO PROSTU PRZESTAŁA SIĘ OTWIERAĆ! Czekam, czekam, już z kadrans, a okno przeglądarki wciąż blade i puste. I nic nawet nie próbuje się otwierać. (Fajnie, że pomyślałem o tym zrzucie, jestem z siebie dumny!) Może to ci sami ruscy hackerzy, którzy zaatakowali Estonię? Jak to było? "Proletariusze wszystkich krajów..."? Jeśli ktoś chce sprawdzić a się nie za bardzo brzydzi, to oto link: http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,3959852.html

Widzicie ludzie do czego doprowadzacie?!

Acha, to może jeszcze dwuwiersz, który całkowicie spontanicznie (przysięgam!) wypowiedziałem, gdym do domu wrócił i żem zobaczył spęd Obrońców Demokracji:

Cała swołocz w jednej sali,
Oby im się dach zawalił!


Czego Państwu i sobie życzę. (Bez urazy z tymi głupimi i wrednymi polaczkami, tak? Sami wiecie, że czasem trzeba was lekko skarcić, dla waszego własnego dobra. Jesteśmy teraz przecież w Europie i musicie się starać podciągnąć!)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Michnik stylista

"Lepiej koniec horroru niż horror bez końca", napisał całkiem ostatnio Adam Michnik, i zdanko to już zrobiło sporą karierę w mediach. Szczególnie oczywiście w różnych szemranych WSI24, ale nie tylko, bo także np. w tym naprawdę znakomitym tekście, który szczerze polecam: http://skotniczny.salon24.pl/15203,index.html.

Otóż ubawiło mnie to, że ów michniczy pożal-się-Boże bon mot to nic innego, niż tylko wyjątkowo nieudolna kopia znanego stwierdzenia Ernsta Jüngera: "Lepszy koszmarny koniec niż koszmar bez końca". (Jünger wyjaśnia nim ten zadziwiający urok, jaki, mimo swych okropieństw, ma dla większości żołnierzy wojna.)

Proszę dostrzec formalną elegancję tej pierwotnej sentencji, wynikającą przede wszystkim z jej idealnej symetrii, a potem porównać ją z topornością i absolutnym brakiem elegancji czy jakichkolwiek innych zalet w wersji Michnika. Jeśli zaś przyjąć, że Michnikowi nie zależało na stylu, nasuwa się pytanie po co w takim razie kradł to zdanie Jüngerowi? Może właśnie po to, by je paskudnie spaprać, bo robienie takich rzeczy sprawia mu perwersyjną przyjemność?

To oczywiście tylko drobna i mało istotna sprawa, taka trochę na sezon ogórkowy, do którego mamy jeszcze nieco czasu, o ile w ogóle nie będziemy już zawsze żyli w "ciekawych czasach", bez ogórkowych sezonów. Mnie jednak ta nieistotna sprawa zafascynowała, bo wyraźnie mówi coś o rodzimych "elitach", pozwalając na nie spojrzeć od całkiem innej strony.

Od strony czegoś, co można by określić jako "inteligencja stylistyczna". Której po prostu te "elity" nie mają, co udowodnił dobitnie Michnik. To chyba w ogóle bardzo marne umysły, jeśli tak słabo władają medium, z którego żyją od dziesięcioleci i w naszym nieszczęsnym kraju uchodzą za jego mistrzów. Przecież Michnik, na co słusznie skarżył się np. Waldemar Łysiak, figuruje nawet w różnych słownikach pisarzy jako pisarz! Super mamy te elity, nie ma co!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, maja 15, 2007

Dlaczego warto kochać Unię Europejską

W niedawnym swym wywiadzie Premier pochlebnie wyraził się o pismaku podpisującym się "Smecz". Pismak ten jest całkiem typowym salonowym, gazowniczym obrońcą III RP, jednak Premier docenił w nim pewne specjalne właściwości, mówiąc coś w tym duchu, że: "Smecz jest zabawny i wartościowy, ponieważ otwarcie i bez ogródek mówi to, co inni z pewnością także myślą, ale ubierają w różne pokrętne argumenty". Konkretnie tę swą nietypową szczerość przejawia Smecz w obronie korporacyjności, która opanowała nasz kraj, pisząc takie rzeczy, jak to, że (cytuję z pamięci): "nie można tępić łapownictwa wśród lekarzy, ponieważ zarabiają oni zbyt mało".

Smecz jest - zgoda - niewątpliwie rzadki i nietypowy, tutaj Premier ma całkowitą rację, jednak wcale nie jest jedyny. Trzy dni temu przypadkiem natrafiłem na dyskusję ałtorytetów (sic!) w jakiejś komercyjnej telewizji, gdzie mój długoletni ulubieniec red. Wołek także zagrywał smeczem, i to wcale nie gorzej od oryginału! Zebrani wyraźnie (na 98%, nie na sto, bo widziałem tylko ten krótki fragment szołu) mieli za zadanie powiedzieć, co ich w ostatnim czasie najbardziej zbulwersowało. No i do głosu doszedł red. Wołek, który czerwony na twarzy i bez cienia wątpliwości wzburzony, wygłosić coś w tym stylu, że: "Tadeusz Rydzyk domaga się unijnej dotacji na swoją Wyższą Szkołę Medialną, co jest nieprawdopodobną bezczelnością, podłością i hucpą, ponieważ wszyscy wiedzą, że był przeciw wstąpieniu do Unii i stale ją krytykuje".

Naprawdę powiedział prześwietny redaktor Wołek "Tadeusz Rydzyk" (nie żaden tam "ojciec" - przypomniało mi się "niech pan papież każe im usunąć ten krzyż", pewnego rabina), a gdy na jego emocjonalne, choć krótkie wystąpienie zebrani z pełnym zrozumieniem zaczęli kiwać głowami, uzupełnił drugim najważniejszym jego zdaniem wydarzeniem, czyli że: "Polska ma wreszcie swojego Rasputina, albo może Rasputinka". Chodziło o sprawę betanek.

Przyznam, że byłem wstrząśnięty tym krótkim wystąpieniem pana prawicowego redaktora i byłego opozycjonisty, choć obawiam się, że nikt inny, kto go usłyszał, nie zauważył tam nic szczególnie interesującego. Łatwo by mi było przypuścić, że red. Wołek zaczął już gonić w piętkę i nie umie kluczyć tak sprawnie, jak wcześniej z pewnością umiał, i jak trudne czasy wciąż światłych eurpejczyków w naszym dzikim kraju do tego zmuszają. Przedwczoraj przecież red. Wołek wyraźnie nie popisał się politycznym refleksem: kiedy Wielki Językoznawca ogłosił Nowy Etap i wszyscy od wielu godzin sławili już ideę całkowitego otwarcia teczek, red. Wołek w wieczornym programie na TVN24 sławił etap poprzedni. Przyznam, że pomyślałem wtedy z mieszaniną żalu i rozbawienia, że poprzedni Wielki Językoznawca z pewnością tak lekko by tego gapiostwa nie puścił płazem... Cóż, widać jeszcze nie ten etap, bo na razie red. Wołek chyba jeszcze przy życiu.

Żarty sobie robię, a sprawa jest w istocie tak poważna, jak tylko być może. Tyle, że nie mam niestety dość siły przebicia, by ktoś zechciał moje godne kapitolińskich gęsi gęganie czytać, gdyby nie było ubarwione paroma wzgl. zabawnymi kawałkami. Nie, żeby tak wielu czytało, ale jednak więcej, niż zero.

Ta poważna sprawa jest taka... Jeśli ktoś Unii Europejskiej nie lubi - nie ma prawa otrzymywać od niej żadnych faworów, żadnych pieniędzy, dotacji, tańszych kredytów, stypendiów itd. To wyraźnie, otwartym tekstem, przy braku protestów powiedział red. Wołek. Zresztą nie oszukujmy się, jeśli ktoś Unii nie znosi, to raczej rzadko o jej fawory będzie się starał - nie będzie chciał się w tym biurokratycznym bajzlu grzebać; nie będzie wiedział co jest możliwe, bo nie czyta ichniej informacji; będzie się obawiał, że mu odmówią itd. A poza tym całkiem prawdopodobne jest, że naprawdę znanemu przeciwnikowi "europejskiej integracji" będzie znacznei trudniej jakieś fawory uzyskać. To przecież normalne, prawda? Szczególnie, gdy moralne ałtorytety w rodzaju red. Wołka nie mają cienia wątpliwości, iż wystawianie ręki po jakieś pieniądze od Unii to w przypadku kogoś, kto euroentuzjastą nie jest, podłość i hucpa.

Nie słyszałem ani nie czytałem w każdym razie dotąd żadnych protestów wywołanych tą wołkową wypowiedzią. A jeśli żadnych, to od liberałó także nie. Czyli od tych, którzy tak głośno i elokwentnie protestują - a kiedy mają szansę, to zwalczają - przeciw wszelkim programom socjalnym, becikowym, wszelkiej solidarności społecznej... Co innego oczywiście Unia - ta ma pełne prawo faworyzować swych wielbicieli, pomagać im się bogacić, wykaszać w konkurencyjnej walce niedobitki eurosceptyków. Na tym przecież polega budowa potężnej, godnej XXI w. gospodarki, Na tym przecież polegają europejskie wartości, sprawiedliwość, wolny rynek, przejrzystość i odpowiedzialność władzy. Prawda? Na tym przecież polega ta cudownie precyzyjnie wyważona mieszanina idei liberalizmu i socjaldemokracji, miłościwie nam panująca już teraz, i która ma nam panować po wieki wieków.

Gdyby ktoś nie kojarzył, to informuję, że Unia Europejska wszystkie swoje pieniądze ma od nas - z naszych podatków, nie zaś, jak by się mogło niektórym wydawać, ze składek dobrowolnie wpłacanych przez euroentuzjastów i brukselskich prometeuszy. Z podatków wszystkich, także najskrajniejszych eurosceptyków, eurofobów i ludzi, którzy np. przyłączenie się Polski do Unii uważają za wydarzenie na miarę rozbiorów czy Jałty. Także i z moich podatków.

Naprawdę trudno mi zrozumieć, jak sytuacja - która wprawdzie nie jest zbyt często w tak rozbrajający sposób werbalizowana, jak uczynił to mój ulubiony red. Wołek, ale jest jaskrawym pogwałceniem wszelkich zasad sprawiedliwości, uczciwości, wolnego rynku i demokracji, może nie wywoływać żadnego wzburzenia, żadnego intelektualnego protestu. W moich ustach, jak niektórzy dobrze chyba wiedzą, słowo "liberał" stało się już niemal obelgą... Mimo to, jeśli ktoś z ludzi określających się "liberałami" przeczyta te słowa, niech mi łaskawie odpowie, jak można być jednocześnie liberałem, czyli m.in., jeśli nie przede wszystkim, zwolennikiem wolnego rynku, a jednocześnie euroentuzjastą, czy choćby po prostu zwolennikiem Unii Europejskiej? (Nie czepiajmy się słów, tu nie o slogany chodzi.) Przecież to coś takiego, jak być jednocześnie katolikiem i stalinistą, konserwatystą i zwolennikiem Pol Pota! A więc?

Ryzykując, że nigdy nie otrzymam żadnej pomocy, żadnego taniego kredytu, żadnego stypendium od łaskawej i dobrotliwej Unii Europejskiej - przez co przegram walkę o byt na wolnym rynku i skończę w rynsztoku - mówię wszystkim, którzy to czytali: Przemyślcie tę sprawę, naprawdę jest niezwykle istotna! Przemyślcie własną postawę, własne wartości i ew. kompromisy, na które się co dzień godzicie! Powiedzcie to innym ludziom, niech oni też się zastanowią i znajdą odpowiedź! (Naprawdę chętnie tę odpowiedź poznam, jeśli ona w ogóle istnieje - to do Ciebie LIBERALE przede wszystkim kieruję te słowa.)

Z drugiej jednak strony, coś nie jest tak z mózgami dzisiejszych Polaków i dzisiejszych Europejczyków, skoro sami takich spraw po prostu nie dostrzegają. I to mimo, że red. Wołek już trzy dni temu bez ogródek pojechał Smeczem i wszystko otwartym tekstem powiedział. Dziwny zaiste jest los Kassandry...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 13, 2007

Polskiego piekła nie będzie

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?

Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl i Kaczyńskich nie dostaje.

Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.

Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.

Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.

Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...

Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...

Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.

Obaj panowie bez cienia trudności zgodzili się, że było to postępowanie absolutnie naturalne, wytłumaczalne, a jakiekolwiek krytyki byłyby tutaj calkowicie nie na miejscu. Po czym już nie pamiętam, co było - albo najspokojniej w świecie zmienili temat, albo też najspokojniej w świecie program się zakończył.

Ja, jako człek prymitywny i mściwy, rozumiejąc wprawdzie milość do dziecka (w dodatku przyszłej chyba gwiazdy i aktorki grającej nawet u Wajdy, wow!), odczuwałem jednak pewien niedosyt i pewien głód informacyjny. Pewien znakomity, już nieżyjący od dawna zresztą, dzialacz podziemnej Solidarności w tzw. stanie wojennym, powiedział mi kiedyś w rozmowie, że "jeśli tylko nie ścisną mu j.j w szufladą, to na pewno na współpracę nie pójdzie". Ja sam być może złamałbym się jeszcze nieco wcześniej, to kwestia odporności na ból i przywiązania do rodowych klejnotów.

Tym niemniej jednak naprawdę bym nie chciał, by ode mnie w tej sytuacji nie oczekiwano żadnego oporu, bym np. wiedział, że mnie pogłaskają po główce za pójście na współpracę, bo mi zagrożono uderzeniem pałką po plecach. W takiej podziemnej organizacji, sorry, ale nikt by chyba nie chciał działać. Co nawiasem mówiąc sugeruje, do czego ci wszystcy łatwo wybaczający zdradę dążą w sprawach polskiej obronności. Fakt, ze "Europa" nie będzie broniona z ani o włos większym poświęceniem na razie nie jest dla mnie wystarczającą pociechą.

W sprawie byłego premiera jest tak: Dobra, mogę się zgodzić, że podpisał. Jeśli, jak twierdził, naprawdę nie współpracował, to niech mu tam. Choć trochę się tym ubekom dziwię, że załatwili mu ten lek dla córki nie czekając nawet to pierwszego realnego wykazania się nowego współpracownika. Byliżby aż takimi idiotami? Czy był to raczej humanizm? (Warto by było może spytać o opinię red. Maleszkę.)

Podpisał, ale nic dalej nie robił... Nie zawiadomił więc także o fakcie oficjalnej zgody na wspópracę kolegów i współpracowników z podziemia? Dziwne, wydawałoby się, że to absolutnie niezbędny warunek, by człowiek, który podpisał, mógł nada być uważany za porządnego! Plus oczywiście całkowite odsunięcie się od jakiejkolwiek dalszej działalności konspiracyjnej - to się chyba rozumie samo przez się. O tym jednak także żaden z miło konwersujących przed kamerami gdańskiej telewizji panów nie wspomniał. Dziwne... Podpisał, lekarstwo dostał, nikomu z kolegów z konspiracji słowa nie powiedział, nadal brał we wszystkich tych nielegalnych działaniach udział, a SB nie miało z tego cienia korzyści, najmniejszej informacji... Naprawdę są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło nawet filozofom!

No dobra, to by było na tyle. Mógłbym to teraz podsumowywać na setkach stron, ale wszystko w zasadzie jest jasne. Były ("prawicowy") premier przyznał się do - takiej czy innej, trudno nam niestety dokładnie określić jej typ i zakres - współpracy z SB w stanie wojennym. Nie pofatygował się skladać wyjaśnienia, które mogłyby go niemal całkowicie oczyścić. Po co? Nikt inny nie zadał sobie trudu postawienia mu tych pytań. Po co? Tyle jest ważniejszych i bardziej interesujących spraw, prawda? A skoro tak, to dlaczego przypuszczać, że całkowite otwarcie esbeckich archiwów wywoła cokolwiek więcej, niż dwa lub trzy dni mało sensownej, jałowej i nikomu w sumie nic szkodzącej gadaniny?

Nie rzucam żadnych oskarżeń, bo nie wydłubałem znikąd żadnych tajnych materiałów, nie podrzucono mi też żadnej tajnej teczki (jak chyba wygląda ogromna większość "dziennikarstwa śledczego" w naszym kraju). Nie oskarżam byłego premiera, bo być może postąpił zgodnie z zasadami przyzwoitości, tylko mnie to z jakichś niewyjaśnionych przyczyn umknęło. Prędzej już chyba oskażałbym nasze media, a konkretnie dziennikarzy, którzy, o ile wiem, nie pofatygowali się do byłego premiera, aby prosić go pilnie o odpowiedzi na zasygnalizowane tu przeze mnie pytania. Nie ma też oczywiście pretensji to Polaków, że ich te sprawy nie interesują - w końcu nie wypada śmiać się z...

Nie, nie będzie żadnego medycznego epitetu, po prostu przyjmę, że absolutnie nikt nie oglądał tego wywiadu w lokalnej gdańskiej telewizji. Nawet kamerzyści mieli z pewnością korki w uszach, widać taka była wtedy moda w eleganckim świecie. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie - skoro absolutnie nikt takich programów nie ogląda, to po co się je za nasze pieniądze produkuje? Żeby sobie jeden redaktor mógł połapać ryby wspólnie z Lechem Wałęsą? A bez kamer i mikrofonów by się nie dało? Ale to tak na marginesie, widać długoletnia lektura "NCz!" zostawiła jednak we mnie jakieś ślady.

A więc Drogi Czytelniku - żeby jeszcze przed końcem wrócić do głównego wątku i sensownie ten długi tekst podsumować - jeśli jesteś jeszcze ze mną, to chyba nie masz już cienia wątpliwości, że ŻADNEGO "POLSKIEGO PIEKŁA" z powodu otwardzia teczek NIE BĘDZIE! A w każdym razie na pewno NIE DLA UBEKóW I ICH AGENTóW. Czemu by więc tow. Olejniczak z herr Tuskiem mieli protestować?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
P.S. Przypomniało mi się zbyt późno (taki esprit d'escalier - w końcu nie tylko tow. Geremek zna francuski, choć mnie akurat za naukę nie płaciły komunistyczne służby) więc tu dopiszę w post scriptum. Oczywiście nowonawróceni zwolennicy otwarcia WSZYSTKIEGO dodatkowo nie muszą się niczego bać, bo Trybunał Konstytucyjny już pokazał, że się na nic takiego nie zgodzi. Zaś Cieniasów nikt przecież nie zmusi do przyłożenia ręki do zmiany konstytucji, która by lustrację umożliwiła. Gadać różne rzeczy można, ale dobrowolnie stryczek na szyję?

P.P.S. Jeszcze jedna ważna kwestia pozostaje w zasadniczym watku poruszonym w tym tekście. Otóż Jerzy Buzek, jeśli był umaczany, choćby tylko minimalnie - a do tego przecież się sam publicznie i bez bicia przyznał - nie miał po prostu prawa przyjmować stanowiska premiera. A przyjąl je, nie będąc w dodatku jedynym kandydatem, po prostu ten drugi był "zbyt prawicowy". (Nie był to przypadkiem Wyszkowski? Ktoś na "W" w każdym razie i chyba profesor.)

P.P.P.S Ten wywiad chyba miał miejsce więcej, niż cztery lata temu. Może z sześć.

sobota, maja 12, 2007

Trybunał Konstytucyjny zrobił nam europejskie kuku

Należałoby jakoś skomentować werdykt Trybunału Konstytucyjnego, bo to w końcu wydarzenie historyczne. Jak Targowica, Jałta, Okrągły Stół czy Nocna Zmiana. Tyle, że co tu gadać. No ale dobra, w końcu blogi są do gadania a nie np. strzelania, więc powiem co mi się wokół tego tematu nasuwa.

Po pierwsze, nasuwa mi się - po raz nie wiem który zresztą - myśl, że miałem jednak całkowitą rację twierdząc jeszcze w otchłani tzw. "stanu wojennego", że komunizm w Polsce skończy się z powieszeniem Urbana. Oczywiste było też dla mnie, że potem będą musiały nastąpić dalsze egzekucje i samosądy, które w końcu zostaną przez nową władzę jakoś wyhamowane i kilkadziesiąt tysięcy komuchów trafi do mamra czy jakichś obozów pracy z długoletnimi wyrokami. Reszta będzie szczęśliwa, że żyje i może zarabiać na chleb pracując na odpowiedzialnych stanowiskach ekspedientów czy obnośnych sprzedawców.

To oczywiście nie nastąpiło i skutki są dokładnie takie, jakich się wtedy zpodziewałem, a które to przekonanie - przyznam ze wstydem - nieco mi się w ostatnich latach zamazało. Nie odczuwam dumy, że miałem rację, jak zresztą w paru innych b. istotnych sprawach dotyczących polskiej i światowej polityki. Co z tego w końcu, że człowiek potrafi nieźle przewidywać, skoro i tak nie ma to żadnego przełożenia na opinie innych ludzi, o skutecznych działaniach już nie mówiąc. (No ale wtedy nie było jeszcze blogów! Alem się uśmiał! Choć oczywiście wcale nie jest mi wesoło.)

Druga refleksja jest taka, że papierowe konstytucje niewiele znaczą - liczy się tylko realny układ sił. Albo wróć! Konstytucje mają pewną moc i pewną pozytywną wartość (której nie warto jednak przeceniać): są niczym Rubikon, po przekroczeniu którego przez jakąkolwiek siłę wiadomo, że mamy do czynienia z wojną. (Niekoniecznie w sensie krwawym i skrajnym, ale jednak otwartym konfliktem.) Dopóki tego Rubikonu się nie przekroczy, mamy do czynienia albo z (niechętnym przeważnie) koncensusem i ("zgniłym" przeważnie) kompromisem, albo z prawnymi kruczkami i manipulacjami, które skrzywdzona akurat strona czuje się zmuszona znosić, nie czując się dość silna, by ten kłamliwy pozór odrzucić.

Polska, szczególnie od czasu przystąpienia do Unii Europejskiej przestała być bytem suwerennym, dzięki czemu lewactwo, postkomuna i związani z nimi aferzyści są w niej teraz bezkarni i niemal wszechmocni. Komu kibicuje Unia Europejska chyba wyraźnie widać, jeśli zaś ktoś - poniekąd słusznie - nie do końca dowierza tasiemkom informacyjnym TVN24 pokazującym stosunek "Europy" do lustracji, dekomunizacji, polskiej suwerenności i obecnego naszego rządu, to służę innego rodzaju informacją:
Dwie piąte szwedzkiej młodzieży twierdzi, że komunizm przyniósł światu dobrobyt.

Szwedzka Organizacja Informacji o Komunizmie zamówiła sondaż o stosunku młodzieży do komunizmu. Ogłoszone wczoraj w dzienniku “Dagens Nyheter” wyniki są zdumiewające.

43 proc. młodych Szwedów uważa, że liczba ofiar represji komunistycznych na całym świecie nie przewyższa miliona. A jedna piąta badanych była przekonana, że liczba ofiar nie przekracza 10 tys. osób.

40 proc. młodzieży zza Bałtyku uważa, że komunizm przyczynił się do wzrostu dobrobytu na świecie, a 22 proc. postrzega go jako demokratyczną formę rządu.

Informacja ta pochodzi z liberalnego szwedzkiego dziennika "Dagens Nyheter" i opublikowano ją 11.05.2007. Podaję ją na podstawie wątku na Forum Frondy, ale naprawdę dobrze znam Szwecję i te dane, choć przerażające, szczególnie w naszej obecnej sytuacji - wcale mnie przesadnie nie dziwią.

Naprawdę wyznam, że nie widzę wyjścia z tego koszmaru. Żadnych marokańskich oddziałów kolonialnych nigdzie nie widać - ani w Hiszpanii, ani tym bardziej w Polsce. Unia czuwa i w razie czego poda nam pomocną dłoń, a tabuny rodzimych lewaków, aferzystów, euroentuzjastów, cieniasów i Lech Wałęsa będą ich witać kwiatami i wskazywać mieszkania ludzi, których trzeba zaaresztować (jeśli nie gorzej).

Przyznam, że do niedawna obawiałem się o przyszłość naszej zachodniej cywilizacji - troskałem zagrożeniami wynikającymi z terroryzmu, pacyfizmu, globalnej gospodarki, kruchej moim zdaniem jak skorupka jajka... Od pewnego czasu jednak myśl, że wszechwładza i bezczelność wielkiego kapitału, rozkład wszelkich wartościowych międzyludzkich więzi, zalew najwulgarniejszej "rozrywki" i, przede wszystkim może, z każdym dniem coraz więcej najcyniczniejszych kłamstw - ryczących ze wszystkich głośników, mizdrzących się ze wszystkich ekranów, wsączanych do dziecięcych krwioobiegów z pominięciem kory mózgowej...

Kłamstw które z każdym dniem coraz więcej ludzi musi powtarzać udając, do czasu, że w nie wierzy, żeby w ogóle mieć szansę w życiu... Kłamstw na temat "wolności", "demokracji", "prawa", "piękna"... Myśl, że to wszystko kiedyś się skończy - a skończy się z całą pewnością, choć nie za mojego życia, pewnie nie za życia moich dzieci, ale się skończy, bo ten obłędny i na niczym solidnym nie oparty, a z każdą sekundą niemal coraz bardziej skomplikowany globalny system po prostu kiedyś osiągnie kres swych możliwości homeostazy - myśl ta jest dla mnie coraz bardziej słodka.

Oczywiście, będzie to ogromna katastrofa dla całej naszej cywilizacji, z której zresztą i tak bardzo niewiele pozostało - Europa to galwanizowany trup; USA to niemal samo Oświecenie, które już zaczyna gonić w piętkę; zaś w Ameryce Łacińskiej nagle, po starciu cieniutkiej warstwy politury, okaże się, że b. niewiele tam z naszej cywilizacji. Nie ma więc właściwie czego żałować. Nie, oczywiście jest czego żałować - Polski. Bo Polska niemal z całą pewnością nie przetrzyma tej katastrofy.

Tyle, że nie przetrzyma też obecnej fazy, tych wszystkich (i wielu innych) wspomnianych tu przeze mnie przed chwilą rzeczy - tych rzeczy, które od pewnego czasu określam mianem "realnego liberalizmu". (Mianem, które uważam za niezwykle wprost celne, proszę nie myśleć, że to kolejny językowy koncept, kolejny żarcik, kolejny prztyczek w stronę np. Korwina! Zamiast sobie to wmawiać, warto się raczej zastanowić nad sensem tego określenia.)

A więc Polska... Zapewne nic z niej wkrótce nie zostanie, poza wspomnieniem kraju stojącego nierządem, prześladującego niewinne mniejszości i najszlachetniejsze elity jakie cudem jakimś mu się przydarzyły, totalnie odpornego na wszelkie racjonalne argumenty, dostającego w dupę we wszystkich wojnach, które zresztą sam zawsze rozpętywał... Tak niemal na pewno będzie, ale mimo wszystko NIEMAL. Więc opuszczenie ramion i poddanie się takiemu akurat fatalizmowi byłoby podłe, tchórzliwe i głupie. Jedyną nadzieją jest nie mieć żadnej nadziei, zgodnie z celnym zdaniem jakiegoś antycznego historyka.

Im dalej zabrnie ta globalizacja, integracja, liberalizm, tym mniejszą będziemy mieli szansę, by cokolwiek z tego, co dla nas - wstecznych i opętanych nienawiścią do wszystkiego co piękne i postępowe oszołomów - uratować. Nikt nie może przewidzieć, kiedy to, co nas tak niszczy, nagle z hukiem padnie. Nie ma jednak cienia wątpliwości, że padnie i że z hukiem. Powinniśmy działać z myślą o tej chwili, jednocześnie opierając się z całych sił "postępowi", "integracji", a także syrenim śpiewom piewców różnych libertariańskich utopii, nawet tych, którzy mają dość sprytu, by ubierać swe śpiewy w tryle i fioritury różnych szemranych "monarchizmów", "katolicyzmów" czy "patriotyzmów", które to oni jednak mają wyłączne prawo interpretować i tylko ich wykładnia jest tą prawdziwą.

Jedyne, co nam wypada, to walczyć. Siły wrogów są przeważające, ale sami wrogowie to przecież głupie i tchórzliwe mentalne pokraki. Spójrzmy więc im ostro w oczy, dojrzymy w nich obłędny strach o własną skórę, fakt, że zmieszany z pewnością zwycięstwa. Jak jednak stwierdził pewien współczesny amerykański historyk analizując bitwę pod Maratonem (cytuję z pamięci): "Persowie popełnili ten najgorszy ze wszystkich błędów, jakie można popełnić na polu bitwy - chcieli zabijać, ale sami nie ginąć. Dlatego zostali pokonani i zmasakrowani."

Polecam tę myśl wszystkim, których jak mnie przygnębiła wczorajsza decyzja Trybunału Konstytucyjnego (choć przecież tylko takiej można się było spodziewać, prawda?) i obecna sytuacja - teoretycznie "patowa", ale w której jednocześnie z każdym dniem jesteśmy dokładniej ośliniani i kawałek dalej połykani.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, maja 03, 2007

Raining on your parade, czyli liberalni przebierańcy na koniach

C. N. Parkinson (ten od zabawnego, celnego, bliskiego sercu liberałów, choć przecież nie do końca na serio, "Prawa Parkinsona") wykazał kiedyś w paru słowach, dlaczego ojciec nie powinien być zbyt łagodny. Chodziło o to, że dziecko w całkiem naturalny sposób myśli sobie tak: "skoro ja się nie boję mojego ojca, to nikt się go nie boi, a jeśli nikt się go nie boi, to nie ma mnie kto obronić przed zagrożeniami". Oczywiście nie chodzi o to, by się naprawdę bać, że ojciec ZROBI nam coś strasznego, tylko tego, że by MÓGŁ to zrobić, gdyby chciał, gdyby nas nie kochał... Nam, no i także innym, brzydkim. Te rzeczy. W związu z czym należy się do jego woli stosować, okazywać mu szacunek itd. Ojciec nie ma być "straszny" czy "niebezpieczny", ale z pewnością powinien być "groźny". Jest w tym coś chorego? Ja nie dostrzegam.

Ta argumentacja jawi mi się bezbłędnie logiczna, a co ważniejsze słuszna. No bo tak właśnie sprawy w realnym życiu i realnej dziecięcej psychice się mają. Wiem coś o tym, w młodości chciałem być m.in. psychologiem, a problem dlaczego dzieci wychowane w sposób urągający, wynikającym z freudyzmu, liberalnym zasadom "paradoksalnie" wyrastają na ludzi zdrowszych, mądrzejszych i szczęśliwszych dręczył mnie już wtedy od lat.

Uświadomienie sobie faktu, że tak właśnie jest, a różne doktory Spocki i inni "przyjaciele dzieci" błądzą, albo nawet po prostu kłamią, było jedną z pierwszych intelektualnych rys na ścianie gmachu liberalnych poglądów, które z konieczności wyznawać musiał (lub prawie musiał) młody człowiek brzydzący się prlem i jego ideologią, instynktownie odrzucający lewactwo (a w każdym razie jądro tej ideologii, w odróżnieniu od indywidualnych anarchistyczno-hippiesowskich przejawów), i nie będący religijnym fundamentalistą. Innej intelektualnej opcji dla takiego kogoś, jakim ja byłem, w latach późnego prlu nie dało się znaleźć. Nawet poczucie, że "dawniej pod masą względów było lepiej", z konieczności musiało zostać wkomponowane w mętnie liberalną doktrynę, sączącą się z zachodu i wydającą się jedyną w miarę realną alternatywą dla komunizmu.

Żeby się z tego otrząsnąć, trzeba było jednoczesnego spełnienia wielu warunków, których jednoczesne spełnienie musi być naprawdę rzadkie. Mi akurat się to przydarzyło: żyjąc przez dość długi czas na Zachodzie, miałem dostęp do literatury spoza kręgu namaszczonego liberalno-lewicowym imprimatur (co nie znaczy, by tam taka liberalno-lewicowa literatura nie dominowała, tej innej trzeba było ostro szukać); miałem na to więcej czasu od wielu innych rodaków; oraz pewnie z natury jestem skłonny do intelektualnego buntu, a już szczególnie przeciw sączonej ze wszystkich stron, wszechobecnej usypiająco-duszącej i do mdłości słodkiej, a przy tym prymitywnej, liberalnej doktrynie. W wersji miłościwie nam obecnie panującej, którą nazywam "realnym liberalizmem".

Parkinson miał masę celnych myśli, ale miał także inne myśli, mniej moim zdaniem celne. Jest to dość typowe dla inteligentnego liberała - w wersji ideologicznie-rewolucyjnej: "powróćmy do korzeni, ach!" Czyli kogoś, dla kogo nie mam lepszego określenia, niż "liberalny rewizjonista". Nie jestem na 100% pewien, że kimś takim był też i C. N. Parkinson, bo krótkie poszukiwania w sieci nie dały jednoznaczej odpowiedzi, ale jestem niemal pewien. (A czytałem go nieco więcej, niż wydano w Polsce, zresztą z przyjemnością i chyba z pożytkiem.)

Tyle, że to był bystry gość, intelektualnie uczciwy, więc się w liberalnym paradygmacie słabo mieścił. W innym miejscu - chyba w "Prawie pani Parkinson" (w oryginale "In-laws and Out-laws", b. dowcipny tytuł) Parkinson stwierdza np. coś w tym duchu, że: "skoro żołnierze w paradach i tak nie chodzą w mundurach polowych, tylko w wyjściowych, to nie ma w ogóle powodu, dla którego nie mieliby chodzić w mundurach historycznych, co by było i ładniejsze i bardziej interesujące".

Ja właściwie na ten temat chciałem napisać niniejszy tekst. No i zacznę tę zasadniczą jego część od stwierdzenia, że absolutnie się z tym poglądem nie zgadzam, a dzisiejsze wojskowe korowody z okazji państwowego święta dały mi tego kolejny dowód. Ci wszyscy tandetni "ułani" z tandetnego historycznego filmu! Te wszystkie przebierańce pląsające w takt szmirowatej i absolutnie nie wzbudzającej bojowych nastrojów muzyczki (porównajcie te wszystkie kląskania Chopina i strażackie orkiestry - z dudami, wspartymi siłą 50 tys. gardeł przed meczem reprezentacji Szkocji w rugby na stadionie Murrayfield!)... U nas państwowe święto wygląda niczym jakaś dęta i oficjalna Parada Równości!

"Skoro ja się nie boję mojej armii, to nikt się jej nie boi, a jeśli nikt się jej nie boi, to nie ma mnie kto obronić przed zagrożeniami" - tak można sparafrazować słowa Parkinsona i będzie w tym tyle samo prawdy, co w odniesieniu do ojca. Kiedy jednak naszą obecną armię widać, stanowi ona jedynie tło dla przebierańców. Być może piechota okresu Konstytucji 3-go Maja i ułani Księstwa Warszawskiego naprawdę wyglądali, jak nam to pokazano. Może, choć wątpię. Jednak wtedy, w swoich czasach, z całą pewnością wzbudzali całkiem inne wrażenie - nie wyglądali na przebierańców tylko na groźną machinę bojową, zdolną zrobić komuś dużo szkód fizycznych i materialnych. I w tym rzecz, to jest naprawdę istotne - nie mniej lub bardziej realistyczne guziki i szamerunki.

Powie ktoś, że chodzi tu o przemówienie do serc i wyobraźni dzieci i młodzieży. Z pewnością o to w dużym stopniu właśnie chodzi, tyle że to nie jest takie oddziaływanie, o jakie powinno nam chodzić. Piszący te słowa żywo do dziś pamięta ze swych lat przedszkolnych ciągnięte przez ciężarówki działa przeciwlotnicze z trzyosobową osługą. siedzącą po obu stronach zamka - jeden żołnierz kręcił korbą ustawiając lufę w pionie, drugi w poziomie, jeden ciągnął też za taką klamkę, działającą jak spust. Cholernie mi się to podobało!

Pamiętam też katiusze, żołnierzy z bagnetami na ciężarówkach i nieprawdopodobnie hałaśliwe czołgi. Żadnych przebierańców nie pamiętam - chyba ich po prostu nie było. Były za to z pewnością różne portrety i transparenty, ale te nie pozostały w mojej pamięci, ponieważ i w tamtych dziecinnych latach nie byłem komunistą.  (A od pierwszej klasy podstwówki, kiedy babcia powiedziała mi parę podstawowych rzeczy - to już całkiem przeciwnie. To jednak było nieco później.) Za to tamto wojsko, prawdziwe wojsko, choć szare i aż do bólu "ludowe", pamiętam! Pamiętam także, iż moje wtedy uczucia były całkiem "marsowe", jak by to należało określić, by utrzymać się choć trochę w stylu dzisiejszych przebierańców.

To make the long story short: nie chcę żadnych militarnych przebierańców odgrywających rolę polskiego wojska i stanowiących zasadniczą część ważnych państwowych świąt! Chcę militarną paradę prezentującą sprzęt, i wcale nie musi go być bardzo dużo, ani nie musi być jakiś hiper-przyszłościowy, plus - i to jest ważne - kilka lub kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyglądających na zdrowych, fizycznie sprawnych, niegłupich i o takim wyrazie twarzy, bym mógł uwierzyć, że nie tylko są gotowi zginąć za Ojczyznę, ale także zrobią wszystko, by "to tamten skurwysyn miał okazję zginąć za swoją ojczyznę"! I że zrobią to skutecznie. Niezależnie od tego, czy np. tamten skurwysyn przyjedzie do nas z "europejską misją pokojową" i będzie miał na lufie swego Leoparda powieszoną relikwię Lecha Wałęsy, a na wieżyczce wymalowaną Matkę Boską.

3-go Maja to święto par excellence państwowe i rocznica państwotwórczego wydarzenia w naszej historii. (Dlatego też oczywiście poczęstowano nas z jego okazji ze Strassburga "wyrokiem" w sprawie pedalskich parad.) Nie mam ochoty dyskutować, czy 3-go Maja to rocznica "masońska", czy jakaś inna. Sprawa jest oczywiście interesująca dla zainteresowanych historią, ale nie ma tutaj bezpośredniego znaczenia. To było wydarzenie ważne dla polskiego państwa - tyle! I... nie powiem "nie życzę sobie", bo bym się ośmieszył, jako że pies z kulawą nogą się tym nie przejmie i byłbym idiotą o tym nie wiedząc... Ale nie mówcie mi o wzmacnianiu polskiego państwa, nie mówcie mi o trosce o naszą suwerenność, nie mówcie mi o wychowaniu młodzieży, skoro podoba Wam się ten lukrowany tandetny skansen, udający u nas (zgodnie z obyczajami realnego liberalizmu i wszechobecnej "rozrywki") poważne obchodzenie poważnego państwowego święta Polaków!

Naprawdę nie mam nic przeciw ułanom. Te tracycje są mi osobiście bardzo bliskie. Moi bliscy krewni walczyli zresztą i ginęli w ten właśnie sposób, choćby w Kampanii Wrześniowej. Ale prawdziwi ułani wtedy, to nie całkiem to samo, co ludzie lubiący sobie pojeździć konno i poprzebierać się. Zgoda? A więc:

1. Nie może być główną częścią państwowej parady.

2. Zróbcie to jakoś tak, żeby oni wyglądali choćby trochę groźnie! Jak to zrobicie, wasza sprawa. Jeśli tego nie umiecie, to won robić szoły w Le Madame albo Kabareciku Olgi Lipińskiej! (Że tak to się teraz robi? Wiem, ale postępy realnego liberalizmu nie są do pogodzenia z polską państwowością, a ja zdecydowanie wybieram to drugie.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, maja 02, 2007

Proszę - przyjmijcie do Partii. Chcę komunistą umierać.

Jak wszystkim pewnie już wiadomo, "Kwaśniewski, Olechowski i Szymborska stworzą nowy ruch" (tytuł z onetu - co się będę silił na własne, skoro oni to już tak pięknie powiedzieli?). I to nie byle jaki ruch, bo ruch obrony demokracji. Że też wcześniej nikt na to nie wpadł!

Tę wzniosłą okazję pragnę uczcić kapką nieco dawniejszej i jakby nieco niesłusznie zapomnianej Poezji Naszej Noblistki.

(Jeśli litery za małe i trudno się czyta, proszę po prostu kliknąć na Poezję, a Ona powiększy się jeszcze jak za dotknięciem magicznej różdżki.)



Przyznam, że nieco mnie zastanawiają te nacjonalistyczne akcenty w drugim wierszu od góry. Ale widać taka była wtedy linia Partii, teraz by z pewnością o narodzie nie było, za to sporo o Demokracji, nie popadajmyż jednak w anachronizmy.

Proszę nie dziękować, bo to wcale nie jest jeszcze wszystko, co mam Państwu dzisiaj do zaofiarowania! Trudno w to z pewnością wielbicielom Poezji i zarazem Demokracji uwierzyć, ale czekają ich długie godziny. miesiące i lata absolutnej ekstazy, bo sporo równie cudownej Poezji Naszej Noblistki znajduje się tylko o kliknięcie myszą od Was, drodzy Czytelnicy, czyli... tutaj.

A zresztą, co mi szkodzi umieścić tu jeszcze jeden przepiękny i demokratyczny fragment? Oto proszę Państwa...



Z demokratycznym pozdrowieniem

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.