Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, listopada 07, 2021

Jak łatwo rozpoznać Państwo Niepoważne? (Przykład Tygrysizmu w działaniu) 2

2 RZECZ SAMA W SOBIE

2.1 Sąsiedzi - skąd się oni biorą?

Zadajmy sobie teraz z pozoru trywialne pytanie - dlaczego państwa w ogóle mają sąsiadów? Nie od rzeczy będzie kilka wstępnych wyjaśnień:

a. Tak, istnieją państwa bez sąsiadów, a w każdym razie bez bliskich takowych. Muszą tylko w tym celu leżeć na wyspie i zajmować ją całą (a w jednym powszechnie znanym przypadku taka wyspa jest oficjalnie całym kontynentem, kwestia terminologii). No i ta wyspa od jakiegoś większego lądu powinna być oddzielona czymś szerszym, niż stumetrowa cieśnina, ale, jak uczy historia już taki kanał La Manche (34 km) potrafi całkiem wystarczyć.

b. Są też państwa, których sąsiedzi istnieją, ale są aktualnie o wiele słabsi, albo nawet mają minimalną szansę na uzyskanie siły, a to ze wzgędów demograficznych czy geograficznych. (Ten punkt umieściliśmy tutaj, bo blisko wiąże się z poprzednim, ale z kwestią "skąd" nie ma wiele wspólnego.)

No więc, pytanie pomocnicze: co by było, moje drogie tygrysiątka, gdyby istniały dwa kraje obok siebie, gotowe państwa czy nie, których cała ludność każdego z nich - od dziada proszalnego, po Łaskawego Monarchę - była w tym drugim kraju: w jego ludności, obyczajach, krajobrazie, tradycjach i temuż podobnież, dziko zakochana?

Żadna ziemska siła - tu masz znowu rację Mądrasiński (jeszcze do końca nie zgłupiałeś, choć ci narzeczona wyzdrowiała i znowu się ślinisz) - by nie zapobiegła temu, by oba te zakochane kraje wpadły sobie w ramiona, wspólnie odśpiewały (mruczando, bo to chyba nie ma słów) "Marsz Weselny" Mendelsohna i stały się jednym. Prawda? Może nie w ciągu tygodnia, może i istnieją jakieś siły, które mogłyby to przyhamować, ale tendencje zjednoczeniowe byłyby bardzo wyraźne.

Wszyscy cieszymy się, że już jesteś z nami, panno Napieska, i dla uczczenia tego doniosłego faktu zadamy ci na rozgrzewkę dość proste, w sam raz dla rekonwalescenta, pytanie: dlaczego zatem kraje czy państwa nie tworzą (bez szturchańców ze strony tych z lewa czy z prawa) jednego wielkiego (ach jakże szczęśliwego!) galaktycznego (na początek) społeczeństwa, tylko każde sobie, osobno, dlubie te swoje małe, nędzne und przyziemne sprawy? Słuchamy, choć jeśli jeszcze twoja kora, drogie dziewczę, nie wróciła do dawnej formy, to się tym nie męcz i do końca nam lepiej wyzdrowiej!

Tak, masz zupełną rację - nie zlewają się w jedno, nie łączą w galaktycznnie-amorficzną galaretę, nie rezygnują ze swych małych partykularnych partykularyzmów, bo... Nie dość za sobą przepadają! Oczywiście kraj, naród, państwo to nie jest człowiek i ktoś tam za sąsiadem może akurat przepadać - bywało nawet, że naprawdę bezinteresownie, z czystej głupoty i (excusez le mot!) spedalenia... Albo jacyś przodkowie, jakaś żona, kochanka Esterka, studia na jakimś Heidelbergu czy Oxfordzie. Bywały takie przypadki, ale regułą jest, że o sąsiadach zza miedzy opowiada się niepochlebne dowcipy, a czesto i o wiele gorzej.

I wcale nie tylko Polacy mają swoicj "pepików", "szkopów" i "kacapów"! (A z "pepikami" tak niewinnie, bo już od dawna większej krzywdy nam nie zrobili, my za Jaruzela też nie z własnej woli przecież, a kojarzą się z piwem i zabawnym językiem, choć dla nich polski też zdaje się zabawny.) Szwedzi i Duńczycy mają podobnie, choć mordowali się ostatnio w XVII w., i jak na dzisiejszą skalę niespecjalnie intensywnie. 

I każdy tak ma - nawet i przez kanał to ładnie działa. Żarty Anglików o Francuzach są dość znane, o Niemcach też, mają pojęcie "holenderska odwaga", w drugą stronę z pewnością to samo, a pomiędzy nacjami na samych Wyspach Brytyjskich, mimo stuleci już wspólnej historii, także trudno się doszukać wiele miłości.

Francja i Niemcy dzisiaj? To się dopiero ewentualnie okaże, czy tam naprawdę już wszystko zapomniane, a poza tym tam jest dość specjalna sytuacja z ogromną strefą buforową (Alzacja, Lotaryngia), no i te społeczeństwa są już tak zmęczone, wykastrowane i obrobione propagandą, że mają po prostu polityki dość (poza niemieckimi elitami, czy jak to coś nazwać) i do kwiczenia z narodowej dumy wystarcza im "umpa umpa" przy piwie z jednej, i żabie udka w sosie ślimakowym z drugiej strony. Zresztą w całej Europie i na całym Zachodzie sytuacja jest dość podobna, co nie znaczy, że na dowcipach zawsze się na wieki wieków bedzie kończyć.

To by był nasz przekaz na dziś, do domu nic konkretnie nie zadaję, ale przeczytajcie to znowu ze dwa razy, a potem przemyślcie, bo jeszcze klilka wykładów na te tematy, a potem Najdziksza Intelektualna Debata w Historii, w której musicie błyszczeć, bo z Tygrysistów zdegraduję was na Królikowców lub Morskich Świntuszków, ostrzegam!

Zapamiętać mi w każdym razie na wieki wieków: kraj ma sąsiadów, bo gdzieś w końcu zaczynają się siedziby i tereny łowieckie takich, co z nim razem śpiewać trzymając się za ręce nie pragną, i wzajemnie. Podlejemy to jeszcze potem jedną genialną, i chyba wszystkim już tu znaną, tezą z Ardreya, bo trzeba. (Co by nam na ten temat pan Bąkowski - którego zresztą wszyscy melodyjnym chórem serdecznie pozdrawiamy! - nie głosił.)

No i jeszcze przyszedł mi do głowy nowy wyjątek od naszej niezłomnej zasady - fakt, że czysto formalny i rzadszy niż plaga szarańczy na Przymorzu: jeśli te państwa mają zamiar zaraz stworzyć unię, to jasne że będą od siebie kupować na potęgę, także broń! To już będzie jedno państwo in spe, a my mówimy o takich, które co najmniej mogą kiedyś poczuć drug do druga pewną niechęć i nawet mieć wrogie zamiary. 

Jeśli ich najogólniej pojęta militarna siła jest, co najmniej potencjalnie, porównywalna, lub właśnie nie, ale w niekorzystną stronę, to mamy materiał do tej naszej analizy. No a w przypadku np. takiej III RP - ile znajdziemy takich krajów? Silniejszych od nas militarnie, choćby na razie byli tęczowymi pacyfistami, sąsiadów? Bardzo już ostrożnie (lub raczej wprost przeciwnie!) licząc - co najmniej trzy, prawda?

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!

piątek, marca 23, 2018

Kamyczek do ogródka (biężączka, i to jaka!)

Idea "pereł przed wieprze" (z wyłączeniem paru ludzi raczących nas czytać i coś tam rozumiejących) lepiej brzmi, niż smakuje po paru latach praktykowania, a ja mam teraz ciekawsze rzeczy do roboty, jednak dzisiaj dysponuję czymś, czego zapewne nikt nigdy wam nie powie, więc się poczułem i proszę docenić. (To było niezbędne... Co? Tak Mądrasiński, to było właśnie owo "zjadanie własnego ogona, bez którego nijak". Siadaj, pięć z plusem!)

* * *

Dzisiejsze wzięcie zakładników w pobliżu Tuluzy i Carcassone... W naszych (z naciskiem na "naszych") mediach prawie nic, i bardzo dobrze, że nie chlapią bez sensu ozorami, ale jednak z nich się dowiedziałem, więc na plusa. Więc poszedłem ci ja zaraz na media zagraniczne i w sumie miałem to co zwykle: mało interesujących informacji, bełkot różnych "ekspertów" i ogólne usypianie leminga "hipnotyczną" w założeniu, czyli maksymalnie beztreściową, gadką. Na razie bez zaskoczeń, ale poczekajcie chwilę...

Popatrzyłem, potem musiałem jednak pojechać do (sławnego z Amber-komisji) Wrzeszcza, bo miałem tam sprawę, a z omawianego tu wydarzenia najbardziej miałem wrytą w pamięć tę miniaturową kobietkę w pełnym antyterrorystycznym rynsztunku i z armatą na brzuchu, która stała sobie na pierwszym planie na wszystkich dokładnie kanałach raczących się tym naszym (tak się mówi!) zamachem zajmować. Trochę mnie to, jako znaną męską szowinistyczną świnię, wkurzało i tak sobie mówiłem, że gdyby ona była sporo brzydsza i jakoś pokracznie pokrzywiona, to można by to uznać za symbol dzisiejszego upadku Zachodu... A tak to tylko za owoc feministycznej propagandy i idiotycznej idei "równouprawnienia".

No dobra, to na razie było dość subiektywne, prosimy o konkrety panie T.! Robi się! Nasz Klient, nasz Pan! Otóż kiedy wróciłem ci ja do domu i znowu zacząłem oglądać te zachodnie, excusez le mot, kanały, na francuskim rzekł jeden ktoś coś w tym stylu, że: "wprawdzie tego paskudnego terrorystę już utrupiono, ale nie możemy nadawać zwyczajowych i jakże fascynujących rozmów z tubylcami owego dziesięciotysięcznego miasteczka, ani niestety innych duszeszczipajuszczich treści, ponieważ napotykamy tam na dziką wrogość i rzucają w nas kamieniami".

Podaję z głowy, we własnym przekładzie z francuskiego, ale taka była w sumie treść. (Szczególnie jeśli dozwolicie mi ten wsławiony Tukidydesem środek wyrazu, jakim są owe przemowy wodzów, w któych mamy o wiele więcej istotnej informacji, niż naprawdę ci faceci wypowiedzieli, ale nic nie jest skłamane.)

No i najfajniejsze w tym jest to, że żadnych duszeszczypacielnych wywiadów dotąd się nie doczekałem, co jest rzeczą nową i niezwykłą, więc to musi być prawda. Nie jest to fajna informacja? I istotna? Tym bardziej, że dla mnie informacje, które ktoś z obfitości serca chlapnął tylko raz, a potem już nigdy to się nie pokazały i wszelkie ślady, poza tymi w tygrysiej korze, pieczołowicie zatarto, są dla mnie jeszcze o wiele bardziej wiarygodne od osławionych zdementowanych. Mam nadzieję, że dla was ludzie też.

I co z tego miałoby wynikać, spyta jakiś niewierny Tomasz? (Albo i inny np. Bronisław. Czy nawet, niech będzie, Zofia.) A to, że francuski małomiasteczkowy lud już nie tylko zgrzyta zębami za zamkniętymi drzwiami swych sielskich wychodków, ale na tyle nienawidzi lewackich mediów, czyli w sumie wszelkich, bo przecież tygrysiczne nie istnieją, że odważa się w nie rzucać kamieniami. I to bez przechodzenia etapów pośrednich, jak to: "telewizja kłamie", czy spacery w porze "Dziennika". Coś się rusza, moi państwo, coś się ruszać zaczyna, a tu wszystko zależy właśnie od postawy prostego ludu, bo przecież tak naprawdę po tej "naszej" stronie w tej chwili nic niemal innego nie ma. No więc czekamy... (Putek też niestety czeka i w tym drobny problem. Ale kto powiedział, że będzie słodko?)

triarius

czwartek, września 14, 2017

To i owo (lato 2017)

MMA
Na tasiemce wiadomość, że 42-letni mężczyzna, krzycząc "Allach akhbar!", poturbował w Tuluzie siedmiu ludzi, w tym trzech policjantów. Najbardziej interesujące w tym jest, że nie miał przy sobie żadnej, broni, więc gołymi pięściami, czy czego on tam konkretnie używał. Aha - leczył się także już uprzednio psychiatrycznie. Skomentujmy...

Że psychiatrycznie, to mnie akurat nie rusza, bowiem ciągle widzę w mediach ludzi, którzy powinni się leczyć, a się albo nie leczą, albo też skutek jest żaden, co na jedno wychodzi. Teraz do meritum... Trudno, przynajmniej mnie, któren takimi sprawami jak walka wręcz, interesuję się od pół wieku przynajmniej, nie czuć podziwu dla tego faceta. W końcu jeśli ofiar było siedem, to dojście do piątej czy siódmej zajęło parę sekund, więc oni mieli trochę czasu się przygotować... Pomijając już drobną kwestię, że trzech z nich to byli policjanci, więc teoretycznie ludzie trochę podszkoleni i obwieszeni różnoraką artylerią.

Jednak swego czasu oglądałem ci ja dość sporo różnych tam MMA, tajskich boksów i czego tam jeszcze w telewizji, i wiem, że zawsze uderzał mnie drobny fakt, że oto ogromna większość uczestników tych zabaw we Francji to byli albo ewidentni muzułmanie, albo co najmniej Murzyni (o nieznanym mi wyznaniu.) Nie wiem czy jest coś o tym na naszym ukochanym blogasie, albo w ogóle gdzieś w sieci - w moim wykonaniu znaczy - ale przysięgam, że o tym wielokrotnie myślałem i przewidywałem ciekawe tego skutki.

W pewnym istotnym sensie obicie pys... twarzy znaczy, czy też wątroby, siedmiu ludziom, w tym trzem policjantom, to lepsza propaganda tych tam brzydkich terrorystów, niż wjechanie w tłum samochodem. Czy sprytnie w kuchni zmajstrowana bomba nawet.

Prorokuję, że teraz w salkach treningowych słodkiej Francji pojawi się jeszcze więcej młodych śniadych i marzących o hurysach mężczyzn, skutkiem czego tych pozostałych, należących do tzw. niegdyś "milczącej większości", będzie tam jeszcze mniej niż dotąd... I tak to się wesoło kręci.

Ślimaki nadal jednak będą zjadane, żabie udka też, kredkami będzie na bruku czyniony impresjonizm przy dźwiękach ckliwych komunistycznych pień... Tak że nic się nie stało, chèrs citoyens, drogie enfants de la patrie, le temps de cośtam cośtam est arrivé. Bombą to może byśmy się trochę przejęli, SUVem tyż, ale jak jakiś flic dostał po ryju, to nie ma problemu, byle nam udka żabie nie wystygli!

Że to się działo w Tuluzie, to raczej logiczne, z wiadomych powodów. (Mam zresztą w Tuluzie kuzynkę, autentyczną, nie że coś, hrabiankę, a wiadomo... Po Sorbonie. Strasznie postępowa, jak to oni. Ciekawe czy coś jej się zaczęło w tym biednym łepku przejaśniać. Zresztą to b. miła rodzina, tylko im te stulecia prześladowania pańszczyźnianego chłopstwa i praktykowanie Ius Primae Noctis trochę odbiły. Wyrzuty sumienia musi.)

No dobra, to było ciekawe i pouczające, ale jakiś niewierny Tomasz mógłby mimo wszystko zapytać: "OK, kochany Panie T., ale co z tego DLA NAS TUTAJ konkretnie wynika?" Na co odpowiadam, że całkiem sporo, jak to:

1. Pana T. prorocze talenty (przewidział był!)

2. Fakt, że od Ugauga NIE UCIEKNIECIE - albo wy będziecie zdolni czynić je innym, tym różnym brzydalom przede wszystkim, albo WAM będzie, prędzej czy później jakaś forma Ugauga czyniona. Pomyślcie nad tym!

3. W nawiązaniu do poprzedniego wspomnę, że na początku tego (nabrzmiałego wydarzeniami) lata zaproponowałem jednemu zasobnemu i posiadającemu obiektywnie środki, a cholernie kiedyś znanemu z radykalizmu i krwio...

Radykalny był po prostu i nie owijał ci on w bawełnę... Człowiekowi (zgadlibyście, że człowiekowi?)... Ci ja zatem zaproponowałem, że w jego posiadłościach zorganizujemy weekendową sesję szkoleniową Ugauga Jitsu, z moim udziałem jako instruktora. (Nie jestem największym twardzielem na tej planecie, ani jakimś tam mistrzem od czarnych pasów, ale swoje wiem i potrafię, a wam ludzie nie tyle mistrz jest potrzebny, co właśnie ktoś, kto mógłby wam pokazać co i jak w tej Tuluzie należy, i to bez 20 lat ciężkiego codziennego treningu pod okiem Mistrza Świata. Choćby i byłego.)

Nie chciałem się też wacale na tym dorabiać, zwrot kosztów przejazdu, nocleg na sianku i skromne jedzonko by mnie zadowoliły. I co? I to co zwykle. Czyli nic, żadnego odzewu. Róbcie tak dalej, to nie radzę podróżować do Tuluzy i módlcie się, żeby Tuluza nie przywędrowała do was! A jak nie konkretnie Tuluza, to jest jeszcze parę innych kandydatów. Dixi!

* * *

To co mamy teraz z PiSem, to fajny poglądowy kurs AUTENTYCZNEJ, PRAKTYCZNEJ, choć parlamentarnej (więc dziś poniekąd i wirtualnie nierealnej) polityki. Na przykład to, że PiS twardo stoi, albo przynajmniej tak dramatycznym głosem twierdzi, przy, jakże przez nas wszystkich tutaj "na prawicy" uwielbianej, Europejskiej Unii. Co cudnie pokazuje mechanizmy, w tym ograniczenia, różnych spraw w realnej (choć dziś trochę już wirtualnej) polityce.

Czy możemy już teraz występować z Unii? Jak Unii nie znoszę i uważam za totalitarny lewacki syf, itd. itd., z przekonaniem odpowiadam, że NIE. Byłby to skok prosto w ramiona Putina, a Unia bardzo chętnie by temu panu sprawę ułatwiła, starając się nas na wszelkie sposoby zgnoić, co niestety by się jej (nie)pięknie udawało że hej! Zgoda?

No więc PiS chce być w tej Unii, a w każdym razie wie, że wyplątywanie się z tego... czegoś... nie na nasze obecne siły, nie na obecne siły Unii (choć akurat tu mamy to odwrotnie), Putin czeka, lemingi nadal durne, targowica nie dość, że szaleje, to gotowa na wszystko (poza osobistym ryzykiem of course)... Ale czy PiS, albo ktokolwiek zresztą, kto głosi, że Unia jest Polsce potrzebna, może jednocześnie mówić głośno, że "kiedyś oczywiście będzie się z tego... czegoś... wyplątać, jeśli to coś samo do tego czasu, Deo volente, nie zdechnie"?

Oczywiście, że nie może, bo to by było nielojalnością - wprawdzie tylko wobec @#$% Unii, więc w etycznych kategoriach żaden problem, ale tu nie tylko o etykę (niestety) chodzi. PiS nie może jednocześnie być całym sobą (i nami) w Unii, co jest (niestety) dzisiaj (i zapewne długo jeszcze, oby nie aż tak długo) konieczne, i dopuszczać do siebie w ogóle myśli, że Unia to nie jest absolutnie cudowny projekt stworzenia autentycznego raju na ziemi. Projekt mający oczywiście ręce i nogi.

No więc mamy "Unia tak, wypaczenia nie!" (Jeśli komuś to coś przypomina, to jest nas dwóch.) My tę Unię mamy reformować od środka i da Bóg, żeby to się udało - szanse oceniam jako niewielkie, ale jednak są różne tam państwa i państewka, elity i elitki, które też chcą mieć coś do powiedzenia, i nie wszystkie takie znowu do szpiku unijno-postępowe... I te rzeczy.

I są też ludzie, zwykłe prole, które nie mają nic do gadania, ale którym smarowanie kredką po bruku nie całkiem wystarcza, i one się nieco jakby mniej Unią ostatnio podpalają. Szanse, jako rzekłem, oceniam jako nikłe, ale nie jest to całkiem bez sensu pomysł, a lepszego, w kwestii Unii znaczy, nie ma i długo nie będzie. Tak to widzę. Przemyśleć, skomętować, pytać, propagować... No i, do ##$%$%^ nędzy, zacznijcie coś robić z tym Ugauga, bo niedługo nie tylko 42-letni wariat z Tuluzy, ale nawet Środa ze Szczuką może wam w biały dzień na ulicy zrobić kęsim!

triarius

P.S. Dobranoc państwu. Teraz spokojnie, nie popychając się, wychodzimy. Pojedynczo, góra po dwóch. Pilnie uważając na ogony.

poniedziałek, marca 30, 2009

Dajcie im kopa czyli Ojropa

Jacek Jarecki nawiązał wczoraj do mojej niedawnej notki na temat bojkotu nadciągających nieuchronnie ojrowyborów. Oto link. W sumie mnie gorąco poparł, więc mógłbym niby się już tą sprawą nie zajmować, ale jednak uznałem, że muszę coś wyjaśnić. A jak już to coś wyjaśnię, to zapewne posypią się dygresje, aluzje i pogłębianie tematu. Pisać bowiem w sumie nie lubię, ale jak już zacznę, to jakoś samo idzie, bo tyle w człeku rzeczy do powiedzenia... (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

Otóż z wypowiedzi Jareckiego (mówię po nazwisku, choć jesteśmy na ty, ponieważ to nazwisko stanowi już pewnego rodzaju firmowy branding) na temat mojego bojkotu - a było ich w istocie więcej niż ta jedna, choć nie każdy o tym wie, ponieważ tę poprzednią zaraz po publikacji autor usunął ze złości, kiedy zgłosiłem do niej swe drobne zastrzeżenia - wynika, że dla niego bojkot ojrowyborów to przede wszystkim demonstracja protestu przeciw polskiej klasie politycznej. I tu właśnie nie ma zgody! Dla mnie bowiem, po pierwsze - nie jest to żadna demonstracja. Po drugie zaś - nie przeciw polskiej, tylko właśnie przeciw ponadnarodowej, a konkretnie brukselsko-berlińskiej. No to wyjaśnijmy to sobie po kolei, o co chodzi i dlaczego.

Demonstracja to nie jest, ponieważ od małego miałem wstręt do wszelkich petycji, listów otwartych i demonstracji rozumianych w podobny sposób - czyli jako forma dialogu z "władzą", w dodatku z pozycji podległej, uniżonej, niemal z klęczek. Nie ma się co oszukiwać, dokładnie tym właśnie są wszelkie listy otwarte, petycje (co wskazuje poniekąd sama ich nazwa) i tak właśnie rozumiane demonstracje - zarówno te "manify" na ulicach, jak i różne inne formy, do których mógłby także należeć i bojkot ojrowyborów.

Miałem ten wstręt do wszelkich tego typu form "prostestu" od małego, cholernie mnie to raziło w okresie "S"... Ktoś by mógł rzec, iż to taka moja prywatna idiosynkrazja, a ja bym się musiał zgodzić, gdyby nie to, że dokładnie tak samo zdaje się uważać np. Dmowski. Z tego co wiem, Narodowa Demokracja odrzucała demonstracje jako próby nawiązania dialogu z władzą, natomiast organizowała demonstracje - także te uliczne - mające być demonstracją własnej siły wobec siebie samych (działaczy i sympatyków), mas, oraz dopiero na końcu i niejako mimochodem, władz zaborczych.

Jeśli się w tym mylę, proszę wybaczyć, nie jestem żadnym specjalistą od tych spraw, ale nieźle pamiętam, że w którymś ze znanych pism Dmowskiego, znalazłem wsparcie dla moich własnych odczuć w tych kwestiach. Sławny epizod z zastrzeleniem oficera kozaków podczas jednej z takich ulicznych demonstracji dalej potwierdza, że mam chyba tu, mimo b. ograniczonej w tych sprawach wiedzy, rację.

Cała ta sprawa wydaje mi się naprawdę istotna i interesująca, a do rodaków, nawet tych najbardziej prawicowych i najbardziej nieprzejednanych, całkiem, jak się zdaje, nie trafia. Dla mnie, przyznam, szkoda. Nie mając już specjalnie teraz czasu tej kwestii drążyć, podsumuję ją tylko... I to w taki sposób, jak to u mnie, że nikt nic nie zrozumie. Ale ja będę miał satysfakcję, że powiedziałem coś głębokiego i z sensem, a kto nie rozumie, sam sobie jest winien. Otóż, z tymi demonstracjami to jest tak, ja z agresją społeczną, antyspołeczną i aspołeczną u Tima Larkina. (Wiem, że nikt nie wie, kto to jest, ale można sobie poszukać.)

Tośmy sobie z grubsza wyjaśnili kwestię dlaczego mój prywatny bojkot nie jest żadną demonstracją, teraz wyjaśnijmy sobie, dlaczego nie jest przeciw polskiej klasie politycznej. Otóż, nie przeczę bynajmniej, że ta klasa jest w ogromnej części niewarta splunięcia, a targowica to przy niej niemal wzór patriotyzmu i politycznej mądrości. Jednak z pewnymi ale. Po pierwsze (choć to nie jest najistotniejszy aspekt), ja całkiem cenię PiS i braci K. Nie żebym całkowicie się z nimi zgadzał we wszystkich sprawach, ale absolutnie nie odmawiam im ani patriotyzmu, ani politycznej mądrości.

Jasne, sam byłbym za tym, by PiS naciskać z prawa i jednocześnie w prawo pchać (choć to, widziane okiem wyobraźni, sprzeczność). Postawa PiS wobec Ojropy mnie oczywiście nie zachwyca, ale... No właśnie, ale... Ja, w odróżnieniu od wielu innych, zdaję sobie sprawę z tego, że polityk działa w zastanych warunkach, a warunki w jakich działa PiS - po prostu warunki istniejące w Polsce i wokół niej - są, by nie nadużywać mocnych słów, koszmarne. Żeby wymienić kilka najważniejszych czynników: dominująca gospodarkę, media i sądownictwo postkomuna, lemingi ("młodzi, dobrze wykształceni"), "prawica" w dużej części otumaniona przez K*wina, trockiści i wszelkie lewactwo w roli autorytetów, genetycznie lokajskie usposobienie wszelkich praktycznie elit, wpływy obcych tajnych służb, tendencje imperialne w Brukseli i Berlinie, mniejszości narodowe, quasi-narodowe i obyczajowe...

Ja sobie mogę - i chyba powinienem - mowić, np. że Unia Europejska jest po prostu złem, nowym totalitaryzmem i wkrótce może się okazać nowym ZSRR. Jarosław Kaczyński, zakładając nawet, że ma na ten tamat podobne opinie, mówić tak nie może. Zresztą samo założenie, że ma podobne opinie, opiera się na nieco naiwnych przesłankach. Otóż, prawidziwy polityk (jakich jest dzisiaj b. niewielu, ale jakim jest dla mnie JK) po prostu nie dostrzega wielkiej różnicy miedzy "chcieć", a "móc". W tym sensie, że jeśli czegoś "chce", ale wie, że to całkiem jak z motyką na słońce, to tego chcieć przestaje.

(Czysty Epiktet, jeśli ktoś kojarzy. A dla cybernetyków to taki fajny przerzutnik, co to jak się ustawi w stanie A, to zaraz i tak wróci do stanu B.) No i w takich warunkach JK, a z nim PiS, po prostu nie zastanawiają się nawet, czy są "za Unią", czy też "przeciw Unii". Unia bowiem jest po prostu faktem, z którym muszą się liczyć. Faktem na kilkanaście lat, oby nie więcej. No i oby nie było potem jeszcze gorzej.

No to może - skoro ja jednak nie jestem żadnym politykiem i u mnie rozziew między "chcieć" i "móc" jest, jak u większości normalnych ludzi, znacznie większy - powiedzmy sobie, jak ja widzę Ojrounię. Więc sprawa jest taka, że ja się w sumie zgadzam, iż jakaś forma integracji Europy byłaby sprawą naturalną i pożądaną. Tyle że nie ta. Naprawdę z tego zgniłego pomidora nic się dobrego wystrugać nie da, po prostu. Unia ma grzech pierworodny, który nie pozwoli jej ani się zmienić w coś lepszego, ani też skutecznie i sensownie działać. Grzech, którego nie miało żadne dotąd imperium w historii.

Otóż Unia powstała nie kiedy Europa kwitła i była silniejsza od otoczenia, tylko wprost przeciwnie - kiedy była zniszczona, wystraszona i egzystowała jedynie dzięki amerykańskiemu parasolowi, a wcześniej amerykańskiej misji ratunkowej. Wielu rodzimych "prawicowców" zachwyca się ową Wspólnotą Węgla i Stali, z której koszmarny brukselski moloch powstał. Miało to być cudo i do tego stanu powinniśmy dziś pragnąć wrócić. Ja mowię bzdura! Bzdura i kłamstwo!

Unia powstała, kiedy skurwiona i niemal już zeszła na starczy uwiąd liberalna Europa, pod wspomnianym amerykańskim parasolem, merdając przymilnie do Sowietów w nadziei, że... Po prostu dadzą jeszcze pożyć w tergalowej rzeczywistości z "Dimanche à Orly"... Kiedy ta żałosna Europa, dała się zorganizować Francji i Niemcom w rodzaj pokracznego i niewiarygodnie żałosnego "imperium nowego typu". Imperium, w którym lewizna z '68 po prostu MUSIAŁA dojść do najwyższej władzy - więcej powiem! Ona, ta lewizna, po prostu o tym wiedziała już wtedy, mniej czy bardziej świadomie, a rozruchy w '68 były właśnie tego wyrazem i pierwszym istotnym krokiem do tej dzisiejszej władzy.

Unia powstała, gdy Francja, skompromitowana, co by tu nie mówić, w wojnie światowej, wpadła na genialny pomysł, by na plecach "ohydnego Kalibana", czyli Niemiec, który został akurat szczęśliwie upokorzony, spętany i przenicowany, odbudować imperium Napoleona i - czemu nie? - Karola Wielkiego. Pod amerykańskim parasolem, dopóki będzie trzeba i będzie to korzystne, a potem w tak bliskiej współpracy z Rosją/ZSRR (zależnie od aktualnego stanu spraw), jak to okaże się opłacalne i/lub konieczne.

Niemcy to oczywiście samo jądro zachodniej cywilizacji, temu nie przeczę - wszelkie mądrości Konecznego na temat ich "bizantynizmu" i "łacińskości" Polaków" traktując jako dobry żart. Jednak ten kraj od stuleci był politycznym potworkiem (jak i Polska zresztą, choć w diametralnie inny sposób), a po swym zjednoczeniu przez Bismarcka, stał się, co by nie mówić, właśnie swego rodzaju Kalibanem. I tak to co najmniej musieli widzieć światli dziedzice Woltera, te przecudne, w swoim rozumieniu przynajmniej, Ariele. Na których kraju temat ich własny rodak G. Lenotre stwiedził, że: "to cudowny kraj, gdzie żadna zasługa nigdy nie ma szans w konfrontacji z bezczelnością". (Akurat wczoraj na to trafiłem. Cytat z pamięci.)

Ludzie zachwycają się Unią, że żadnej przemocy, żadnego imperializmu i podbojów, jednak to idiotyzm. Unia jest taka "łagodna" po pierwsze dlatego, że europejskie lemingi są aż tak potulne, a po drugie właśnie dlatego, że powstała tak, jak powstała i nosi w sobie swój grzech pierworodny. Fakt, przywódcy Ojropy są tchórzliwi i sami by się bali czegokolwiek, co by mogło doprowadzić do najbledszej choćby namiastki stalinowskich czystek... Ale spokojnie! Historia ma swoją dynamikę i bynajmniej się nie zatrzymała!

Mógłbym tak jeszcze godzinami, mógłbym na te tematy napisać książkę albo dwie, ale już kończę, podsumowując, że dla mnie Unia Europejska jest to twór co najmniej proto-totalitarny, w którym pozorna demokracja służy tylko do usypiania lemingów zanim nie sporządzi się dla nich odpowiednio mocnych okratowanych cel i odpowiednio skutecznych kajdan... Z czego wynika, że branie udziału w tego typu "wyborach" jest takim samym co najmniej uwiarygodnianiem cynicznej przemocy i brutalnego kłamstwa, jak udział w wyborach w PRL. Wtedy tego nie robiłem, to i dzisiaj nie widzę powodu.

Pójść do urny i poskreślać, czy inne tego typu genialne pomysły, to dla mnie już "dialog z władzą", to właśnie to "demonstrowanie", którego tak od dziecka nie lubię. Tych typków należy po prostu ignorować, na ile to możliwe, i tak długo, aż nie będzie im można - wylewnie, a jakże! - podziękować.

Mój prywatny bojkot nie odnosi się jednak wcale do wyborów na szczeblu krajowym. (Co by można wnosić z entuzjastycznego, ale nie całkiem kompatybilnego z moimi poglądami, podchwycenia go przez np. Jareckiego.) Jasne, rachunek prawdopodobieństwa itd., obiektywnie udział w wyborach, z matematycznego pkt. widzenia, to bezsens, ale... CREDO QUIAM ABSURDUM EST! I właśnie to stanowi pewnego rodzaju pascalowskie wyznanie wiary. Wiary politycznej w tym przypadku.

Mój wyborczy "protest" - powtórzę to raz jeszcze na koniec - nie dotyczy polityki krajowej, nie tym razem! On dotyczy polityki jak najbardziej PONADNARODOWEJ. A co do klasy politycznej, to, oczywiście do orgazmu daleko, ale PiS, Jacku Jarecki, dość mi się w sumie podoba. Co oczywiście nie oznacza, by każdy musiał być aż tak mu przychylny, albo by nie należało PiS'u ganiać, pouczać i karcić. Jednak PiS to nie to co postkomuna czy wesoła trzódka Tuska, albo totalitarne ojrobiurwy. Nie dla mnie!

Mam nadzieję, że wszyscy którzy to czytają, zauważyli, że zaraz potem radykalnie ZMIENIŁEM ZDANIE na temat udziału w ojrowyborach. (Oczywiście nie na temat samej Unii.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lipca 13, 2006

Srebrna taca Mamy Zizou

Dzisiaj dowiedziałem się z niezawodnej telewizji, że Włosi mogą jeszcze utracić mistrzostwo świata na rzecz "reprezentacji Francji", gdyby się okazało, że Materazzi powiedział Zidanowi coś rasistowskiego. Taki bowiem przepis wydała FIFA, o czym donosi któraś ze znanych niemieckich gazet (nie pamiętam która, nie znam się na niemieckiej prasie).

Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by sobie potrafić przedstawić, jakiej niesamowitej korupcji, nie mówiąc już o politycznej manipulacji, taki przepis może stać się źródłem. I z pewnością bardzo szybko się stanie. Szczególnie, że ten światły przepis niewiątpliwie posiada spory potencjał rozwojowy, i niedługo może np. stanowić, że "drużyna, której zawodnik okazał się winien wypowiedzenia rasistowskiej uwagi, traci zdobyty tytuł NA RZECZ DRUŻYNY REPREZENTUĄJCEJ KRAJ, KTÓRY ZOSTAŁ TĄ UWAGĄ OBRAŻONY".

Przecież to w pełni logiczne i na pewno, dla organizacji tak wszechmocnej jak FIFA, całkiem wykonalne. Oczywiście bardziej szczegółowe przepisy musiałyby regulować kwestię, jakie to konkretnie drużyny w danym przypadku zostałyby nagrodzone, ale co do za problem?

W końcu dlaczego jedynie karać rasistów i ksenofobów, skoro można także POZYTYWNIE dowartościować krzywdzone przez nich nacje? A więc jutro może okaże się, że mistrzem świata jest jednak Francja - w tym celu "Zizou" musi tylko przypomnieć sobie, że uwaga Włocha była w istocie rasistowska - za cztery lata jednak mistrzem świata mogłaby zostać Algieria, a jeśli akurat nie załapała się do finałów, to jakiś inny kraj wskazany przez Wielkiego Muftiego Paryża. Czy jakoś tak, szczegóły do dopracowania.

Na dzień dzisiejszy słowa Materazziego nie były jednak rasistowskie, tylko obrażały mamusię i siostrę "Zizou". Na co ta pierwsza zareagowała, wzywając przed kamerami telewizji, by "dostarczono jej genitalia winowajcy na srebrnej tacy". Co oczywiście nie podpada pod żaden paragraf o "wzywaniu do przemocy" i zostało przyjęte, jeśli nie z entuzjazmem, to z pełnym zrozumieniem przez wszystkich, których głosy mają prawo dotrzeć do mas, a także, jak należy sądzić, instytucji i służb zajmujących się z urzędu tępieniem wszelkich przejawów "wzywania do stosowania przemocy".

"Genitalia na srebrnej tacy", to przecież postulat rozsądny, a w dodatku w formie niepozbawiony iście paryskiego je ne sais quoi - w końcu Mama Zizou mogłaby ich zażądać na kawałku sklejki, prawda?

W ogóle drużyna "Francji", w której jest trzech białych, z czego jeden chyba z jakichś pozasportowych powodów, drugi za dawne zasługi, a ten trzeci to muzułmanin, to ciekawy przejaw stanu naszej cywilizacji i dzisiejszej Europy. Nie tak dawno jeszcze przecież słynne pierwsze zdanie francuskiego elementarza brzmiało: "Nos ancêtres les Gaulois étaient grands et blonds" ("Nasi przodkowie Galowie byli wysokimi blondynami"). Uczyły się tego dzieci zarówno w "Heksagonie" (czyli kontynentalej Francji), jak i w Senegalu czy Wietnamie. (I komu to przeszkadzało?)

W tej chwili, kiedy jest jeszcze cień nadziei na mistrzostwo Francji, mało kto zastanawia się tam, jak ten w końcu sukces wpłynie na samopoczucie młodych mieszkańców imigranckich przedmieść Paryża, Tuluzy, czy innych tamtejszych wielkich miast. Pokazali oni już kilka razy swoje nastawienie do przybranej ojczyzny i zdolności wywoływania zamętu, władze pokazały już im swą żałosną nieudolność i politycznie poprawne tchórzostwo...

Ciekawe, czy widok tej niemal całkowicie czarnej drużyny o niemal wyłącznie tak francuskich nazwiskach, jak Makelele czy choćby właśnie Zidane, nie natchnie tych wszystkich innych "nowych Francuzów" pogardą dla przeżartej, głupiej i tchórzliwej, nie umiejącej nawet kopnąć piłki, białej większości. Tak głupiej, że dla błahych sportowych sukcesów, w dodatku przecież w przeważającej części nie własnych, a kupionych - mniej lub bardziej pośrednio za pieniądze - podpala kolejny lont do tej beczki prochu, którą jej zafundowały dawniejsze pożal-się-Boże elity.

"Chleba i igrzysk" to było hasło Cesarstwa Rzymskiego w okresie jego długiej agonii. Chleb wciąż jeszcze w Europie jest, a igrzyska kręcą się z coraz większym impetem. I lud dostosowuje się do ich poziomu, infantylniejąc niemal z tygodnia na tydzień... Przykłady? Oto pierwszy z brzegu: kiedyś każdy, kto poważnie zadał sobie trud nauczenia się francuskiego, wiedział, że formy zdrobnień w rodzaju "Zizou" są charakterystyczne dla języka dzieci, czyli po prostu infantylne.

Ale dlaczego niby infantylizm ma być zły? Skoro się w wypromowanie kogoś wkłada miliardy i oczekuje miliardów z powrotem, to niech będzie "Zizou". Niech wszyscy, począwszy od dziennikarzy, a kończąc na pijanych analfabetach w koszulkach z nazwiskami piłkarskich gwiazd zachłystują się tym słowem! Im infantylniej, tym przecież dla nas (macherów i geszefciarzy) lepiej!

Jak to mówił Poeta? "Ludzie to lubią, ludzie to kupią. Byle na chama, byle głośno, byle głupio!" No to się właśnie robi. "Zizou" po swoim wybryku dostaje "Złotą Piłkę", zapewne jako "nagrodę pocieszenia", choć nie byłoby trudno znaleźć innego mniej więcej równie dobrego piłkarza w tym turnieju, a w dodatku powinien to raczej być przedstawiciel zwycięzców. No, ale przecież nie do końca jeszcze wiemy, kto tym zwycięzcą zostanie, prawda? Włochy? Francja? Może jednak Algieria?

To przecież byłby naprawdę piękny gest! Choćby dla Mamy Zizou, której trudno jest w tej chwili dostarczyć srebrną tacę z tym, o czym tak marzy. Wkrótce zapewne zmieni się odpowiednio konstytucję i przepisy wykonawcze, ale to niestety może zająć jeszcze trochę czasu. Pozostaje więc Złota Piłka i mistrzostwo. A srebrna taca z pewnością jakoś sama się sprokuruje, wystarczy przecież, że władze nie będą się zbytnio sprzeciwiać. A dlaczego by miały, skoro dotychczas tego nigdy nie robiły?

Już sobie wyobrażam te wyważone, nabrzmiałem humanizmem głosy w różnych światłych mediach, tłumaczące wiernym, dlaczego srebrna taca Mamy Zizou jest naturalnym dalszym ciągiem wydarzeń (w inteligentniejszych mediach powie się, że co najmniej od bitwy pod Poitiers), i w sumie bardzo pozytywnym dla międzykulturowego dialogu i innych pięknych rzeczy wydarzeniem. Plus oczywiście niezbędna okrasa, czyli tolerancja, wybaczenie, Ustawa o Ochronie Danych Osobowych, oraz zawsze konieczna w rozmowie inteligentnych ludzi wzmianka o przybierających na sile faszyźmie i ksenofobii. A w podsumowaniu oczywiście coś o nieziemskim pięknie zalecanej przez Kołakowskiego postawy "błazna", czyli wątpienia we WSZYSTKO, poza oczywiście poglądami Słusznymi.

W międzyczasie w wielu miejscach na świecie odbywają się już składki na srebrną tacę dla Mamy Zizou. Dlaczego miałoby to komuś przeszkadzać? Raczej należy się cieszyć, że media będą miały o czym mówić, że wkrótce powstanie osnuty na tych wątkach film z obsadą samych gwiazd, w którym Mamę Zizou zagra niezawodna Whoopie Goldberg... A futbol stanie się JESZCZE BARDZIEJ EMOCJONUJĄCY niż dotąd. I tak trzymać!

sobota, maja 27, 2006

Francuzi

Ktoś kiedyś powiedział, że najgorsze jest połączenie komunizmu drobnomieszczaństwem. Można podejrzewać wprawdzie, że to jakiś trockista w stylu Kuronia, jako że samo pojęcie "drobnomieszczaństwa" zalatuje marksizmem.

Coś jednak w tym poglądzie może być, więc uzupełnię... Ten kto tak twierdził wykazywał, jak paskudny jest komunizm w NRD w porównaniu z np. polskim. Najpotworniejszą zaś rzeczą miałby być komunizm w tak drobnomieszczańskim kraju, jak Francja.

Nie znam niemieckiego (i szczerze mówiąc tylko bardzo rzadko mnie to martwi), ale nieźle znam francuski, dlatego też trochę się na temat Francji orientuję. Zresztą mamy teraz nie tylko niemiecką i żydowską prasę dla polaków, ale całkiem sporo francuskiej telewizji w tych wszystkich usługach telewizji kablowej, także, a nawet w większości po polsku.

No i oglądam sobie czasem gnuśnie taki kanał "Planète". Jest na niezłym obiektywnie poziomie, jak na telewizję, ale oddycha takim lewactwem, a przede wszystkim taką antyamerykańskością, że aż zgroza przejmuje.

Zatrudniają tam ewidetnie do robienia drapieżnych programów wszelkich lewaków, nową lewicę, antyglobalistów i podobne bractwo. Ci robią swoje, pewnie nawet niezbyt pilnowani, monitorowani czy kierowani z góry. Krytykują różne rzeczy, czasem faktycznie dość wątpliwe, rozkładają to nasze smętne współczesne zachodnie społeczeństwo...

Pracując w sumie dla czegoś znacznie jeszcze bardziej kontrolującego, manipulującego, mniej mającego wspólnego z jakąkolwiek demokracją. W końcu Unia Europejska - poza tym, że prawnie nie istnieje, co dobitnie wykazał niedawno Korwin-Mikke w "Najwyższym Czasie!" - to utopia oparta na biurokracji i chęci sterowania wszystkim.

W moich oczach Unia Europejska to naprawdę bardzo dziwny twór. Francja, która od dwustu lat niemal się nie rozmnaża, a do tego od niemal tak samo długiego czasu przegrywa wszystkie wojny (o ile Amerykanie nie uratują im tyłka, za co są potem znienawidzeni), postanowiła swoją późną, przerafinowaną inteligencją okiełznać silnego i prymitywnego Kalibana, czyli Niemcy. I jestem niemal pewien, że większość w miarę inteligentnych Francuzów jakoś sobie z tego zdaje sprawę.

Niemcy oczywiście skwapliwie z tej szansy skorzystali, trudno im się dziwić. Ale na naszych oczach powstaje wyjątkowo dziwaczny rodzaj imperium, jakiego świat dotąd nie widział. Nie wróżę mu długiego życia, ale Europa będzie zapewne w bardzo marnym stanie po jego upadku. W końcu Unia to już trochę takie przedśmiertne drgawki, a nie rozpadnie się z pewnością gładko, tylko rozwali wszystko dokoła.

Chciałbym mieć teraz pod ręką słynne dzieło Oswalda Spenglera, które uważam za niesamowicie wybitne. Czytałem je w Szwecji po angielsku, w autoryzowanym przekładzie. I z tego co z tej niełatwej lektury pamiętam, schyłek Europy postępuje zgodnie z przewidywaniami.

(A przy okazji, może zgadniesz Czytelniku, jakie to są te nieliczne powody, dla których czasem, rzadko, chciałbym znać niemiecki.)