Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kremówki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kremówki. Pokaż wszystkie posty

środa, października 16, 2019

Krzyż i kremówka

Wspominałem tu dwa lub może trzy razy podczas życia tego bloga o tym, co uważam za chyba najcenniejsze i najważniejsze stwierdzenie gościa słynnego ze swej analizy biurokracji, będącej także satyrą, czy może raczej odwrotnie. Czyli C.N. Parkinsona. Mówi on to w książce, która po polsku nazywa się "Prawo pani Parkinson", a w oryginale to jest chyba to z b. dowcipnym, słabo jednak przetłumaczalnym, tytułem "In-laws and Out-laws".

Ta jego teza trafiła nawet, jak widać było po komętach, do czytelników tego blogasa, a brzmi ona w wolnym przekładzie tak: "Ojciec nie może być zbyt łagodny, bo jeśli ja się ojca nie boję, to nikt się go nie boi, a jeśli nikt się mojego ojca nie boi, to jest on słaby, nie może mnie przed światem obronić, jestem więc w szarej dupie". (Jeśli to komuś zabrzmiało jak gadka K*wina, to nich mi to w oczy powie, a dostanie kopa, że popamięta! Wirtualnego raczej chyba, ale potężnego.)

Mógłbym tu długo tę kwestię rozwijać, bo w młodości chciałem (gdyby to nie był PRL znaczy) być (m.in) psychologiem, b. te sprawy studiowałem i w duszy swojej analizowałem... Dręczyła mnie taka na przykład kwestia: dlaczego, choć kiedyś dzieci najczęściej wychowywano tak brutalnie, żaden tam dr. Spock, kochały one często jednak swoich rodziców i poczuwały się wobec nich do lojalności, podczas gdy dziś... Każdy wie, prawda? Plus to, jeszcze w sumie ważniejsze, iż wyrastały przeważnie na zdrowych, zrównoważonych ludzi - do czego też dzisiaj można raczej tylko zatęsknić.

Wiadomo! Jeśli ktoś ma w tej dziedzinie niezłe doświadczenia, to gratuluję, zazdroszczę i tak dalej, ale ja niemal żałuję, że nigdy dziecka nie uderzyłem, a historii o tym dawnym wychowywaniu nasłuchałem się takich, np. od pani Antoniewicz - mojej (na pewno już dawno św.p.) nauczycielki francuskiego z Krakowa, kiedy miałem jakieś 10 lat - że włosy mi się na plecach do dziś na samo wspomnienie jeżą.

Nie chcę jednak tutaj zaczynać niekończącej się, płynącej meandrami filozofującej gawędy ślacheckiej, bo mam do powiedzenia coś b. konkretnego. (Choć z pewnością niezbyt miłego dla wielu, także tych miłych memu sercu, ale jak się ma talent do prorokowania i robienia sobie wrogów, to coż... "Excusez-moi, taka jest moja natura", jak rzekł był skorpion do żaby, o czym sobie już wielokrotnie opowiadaliśmy.)

No więc moja teraz z kolei teza jest taka, że owa niezwykle mądra, choć przecież taka prosta i dla niektórych niemal oczywista, teza Parkinsona równie idealnie pasuje także do RELIGII. (Skoro zaś już wspomnieliśmy religię, to muszę jednak wrzucić tu taką oto uwagę, że jeszcze okrutniej prawdziwość owej tezy obchodzi się ze wszelkimi oświeceniowymi bredniami - że to niby człek tym szczęśliwszy, im ma lżejsze, bezpieczniejsze, bardziej syte i pełne "Tańców z Gwiazdami" życie. I że to tak idzie w nieskończoność, aż do Ziemskiego Raju, ach!)

No dobra, więc religia też, zgodnie z tym co teraz ogłaszam, miałaby się kierować zasadą w rodzaju: "Bóg nie może być zbyt łagodny, bo jeśli ja się go nie boję, to nikt się go nie boi..." Itd. W przybliżeniu o to chodzi, to z pewnością nie jest fałsz, ale też nie całkiem to jest tu dla nas najistotniejsze. Najistotniejsze jest...

Tak Mądrasiński? No właśnie - najistotniejsze jest to, iż żyjemy, cieszy nas to czy nie, na padole łez, nasze życie zawsze kończy się śmiercią, i albo przeżyjemy bliskich, albo oni umrą przed nami, pozostawiając nas samotnymi... Cierpienie w tym ziemskim naszym żywocie jest dosłownie wszędzie. Kiedy akurat nie nasze nieszczęście bezpośrednio, to na wyciągnięcie ręki dokoła nas, i możemy je sobie pooglądać i się przygotować...

Każdy to chyba wie, tyle że leberalna, postoświeceniowa wizja świata tego wszystkiego selektywnie nie dostrzec nie raczy. Taka selektywna ślepota po prostu! Jednak nie tylko nasz świat jest łez padołem, ale także nasza psychika - wbrew temu co miało się nawet prawo wydawać osiemnastowiecznym mędrkom, którzy chcieli nas "wyzwolić"... "Okowy przesądu" i te sprawy...

Ta nasza psychika jest właśnie na ten świat, ten realny, ten padół łez, nastawiona. Jest do niego dostrojona i wszelkie nieco dłuższe przebywanie w disneyowskim świecie bez bólu, bez śmierci, bez immanentnej na każdym kroku niesprawiedliwości losu, bez cierpienia, bez masy ograniczeń i bolesnych, a często także aksjologicznie obrzydliwych kompromisów... To po prostu nie działa, a te próby kończą się rodzajem schizofrenii, która na dłuższą metę ani nie jest miła (obecna, i wciąż się nasilająca, epidemia depresji z czegoś się bierze), ani zdrowa.

Pomyślcie o tym! A zaraz potem możecie sobie przypomnieć wszelkie te przejawy ascezy, dobrowolnego samoudręczenia związane z różnymi religiami... Azteckie przeciąganie sznura przez dziurę w języku, które stanowiło religijną praktykę, i to nie u proli, tylko u właśnie władcy i arystokracji, zawsze mi się w takich razach przypomina. Religijny PRZYWILEJ azteckiej elity! I wszystkie te autokastracje na cześć Astarte czy Izydy... Wszystkie te ofiary z ludzi, które naprawdę istniały, a w niektórych miejscach, jak Afryka, nawet jeszcze bardzo niedawno...

No i całą masę różnych tabu, z których jedne pozbawiały różnych oczywistych i rozkosznych przyjemności oraz cholernie komplikowały życie, a inne mogły spowodować śmierć i potworne udręczenia nawet komuś, kto je przekroczyć całkiem bezwiednie i bez swojej winy. (Tutaj od razu przychodzi na myśl Edyp, ale w sumie cała przecież antyczna grecka tragedia o tym właśnie traktuje, i z tego przecież przede wszystkim wynika jej nieprzemijająca wielkość.)

Chrześcijaństwo też kiedyś - dzisiaj rzecz praktycznie nie do uwierzenia! - za swój symbol miało krzyż. Co więcej, wtedy jeszcze nie był to taki sobie ornament, dziecię geometrii i "kreatywności" jakiegoś "artysty" - to było narzędzie służące do bardzo, ale naprawdę upiornie koszmarnych egzekucji. Specjalnego rodzaju egzekucji, przeznaczonych dla ludzi najniższego gatunku - takich, jak zbuntowani niewolnicy. Także najobrzydliwsi zbrodniarze, czemu nie! (Powstanie Spartakusa, jak każdy wie, zakończyło się sześcioma tysiącami krzyży wzdłuż Via Appia.) Nie dość że to była koszmarna powolna śmierć, to jeszcze tę formę egzekucji postrzegano jako coś wyjątkowo upadlającego.

To wszystko zastępuje się dzisiaj kremówką, infantylnymi tańcami i naukami moralnymi prosto z arsenału dawniejszych socjaldemokratycznych kółek samokształceniowych dla robotników i pomocy kuchennych. (Nie wspomnę nawet, że to i tak MĄDROŚĆ ETAPU, bo później te nauki będą z jeszcze innego arsenału.) Kościół Katolicki słabł w oczach co najmniej od czasów Rewolucji Francuskiej, jednak do koszmarnego V2 (Vaticanum Secundum, nie szkopskie drony!) jakoś się trzymał i krzyża nie starano się zastąpić kremówką, co w mojej osobistej opinii dzieje się teraz bez cienia zahamowań. Naprawdę do niedawna, przed koszmarnym uzurpatorem Franciszkiem, uważałem się za katolika, choć niewierzącego, bo sceptycyzm to moje trzecie (po "Kassandra") imię.

Przed Franciszkiem, którego lewizna, gwałcąc wszelkie prawa i tradycje, wpakowała w końcu na sam szczyt katolickiej hierarchii (i tu kłania się Machiavelli ze swoją analizą państw takich, jak starożytna Persja i tworów bardziej anarchistycznych, jak współczesne mu Włochy. Gdzie Katolicyzm to oczywiście to pierwsze ze wszystkim, co z tego wynika. Nieuświadomionym wyjaśnię: przejęcie "głowy" przesądza całą sprawę.) Jeśli ktoś nie dostrzega, że ta "emerytura" Benedykta, to był ordynarny PUCZ, to sorry, ale nie jest "pobożny", tylko ślepy i gorzej!

Żaden ze mnie wróg chrześcijaństwa, a kulturowo jestem niemal cały ukształtowany przez PRZEDSOBOROWY, TRYDENCKI Katolicyzm. Jednak Amicus Plato itd. Kto nie chce, niech to zignoruje, kto musi, niech mi nawymyśla... Jednak ludzie myślący i starający się jakoś ten koszmarny lewacki totalitarny walec zatrzymać i, da Bóg, odwrócić, powinni się nad tą moją, i poniekąd także Parkinsona, tezą poważnie zastanowić.

Nie - jasne, mogą sobie wmawiać, że Chrześcijaństwo dzisiaj rozkwita, a JP2 to najwybitniejszy Polak w historii. (To był dość chyba sympatyczny gość, ale ta jego obłędna i suflowana nam przecież przez lewiznę ocena doprowadza mnie do białej gorączki. Dlaczego? A choćby dlatego, że pokazuje dobitnie, jak mało dzisiejszym Polakom, czy jak to stado nazwać, zależy na Polsce.)

Oczywiście, ktoś do szpiku przesiąknięty leberalizmem i "prawami człowieka" może głosić, że Chrześcijaństwo ma się dzisiaj super, bo "kocha człowieka", "otwiera się na niego", "wyrzekło się pompy i blichtru", i co tam jeszcze. I może wybrzydzać się, śmiejąc się do rozpuku, z "prymitywizmu" i zakazów i nakazów islamu, oraz dziwacznych nakazów i zakazów judaizmu.

Jednak tamte religie, islam przede wszystkim, trzymają się bardzo dobrze, a islam kwitnie. Nie jest, z punktu widzenia religii, istotne czy lubimy bojowników islamu - istotne jest, że oni nadal wierzą i są gotowi za swą wiarę, tak jak ją pojmują, zginąć. I dla niej żyć także. Kto dzisiaj NAPRAWDĘ zginąłby za dzisiejszy, franciszkowo-kremówkowy Katolicyzm?

Nieistotne? Pierwszy powiem, że nasza religia jest lepsza, ale raczej "była lepsza", bo ich jak najbardziej istnieje ("prawa człowieka" nic do tego nie mają!), a nasza już właściwie nie. Został "religijny rock" i umoralniające kazania gazetowym językiem, wygłaszane przez facetów, którzy nikomu niczym nie mają powodu imponować. (Nawiasem powem, że widok zakonnicy wzrusza mnie niezmiennie.)

Taką mam opinię na temat tego rzekomego "rozkwitu" chrześcijaństwa - inną niż wszyscy ci kremówkowi entuzaści, ale widać, jeśli całkiem się nie zgadzasz, to chyba niepotrzebnie to czytałeś... Przepraszam za twój stracony czas, ale takie rzeczy mogą się zdarzać i w sumie nie moja wina. Naprawdę martwię się o tych wszystkich, którzy dzisiaj jeszcze wciąż wierzą, że jest dobrze i będzie lepiej, a ja wiem, że będzie dużo, dużo gorzej. Choć już teraz jest koszmarnie, tylko że np. nikt, mówiąc o obecnym stanie Katolicyzmu, jakoś dziwnie nie łączy tego z traktowaniem katolików przez te siły, które się naprawdę dziś w świecie liczą. (Dżissus! Chyba naprawdę zostałem niedźwiednikiem.)

Zaś całkiem na inny temat, to muszę się pochwalić, iż znowu okazałem się szczerą Kassandrą, Niby jak, spytacie? A przewidując lata temu, jaki koszmarny kłopot sprawi "tzw. Państwo Islamskie" Stanom ZAP przy pomocy Syrii, Turcji, Kurdów... No i oczywiście Rosji, która rozgrywa ten zdegenerowany Zachód jak stado bezmózgich ciapków bez śladu po gonadach. W końcu co to za przeciwnik dla takiego Putina, ktoś, kto pozwala sobą rządzić takiej Merkeli czy innemu Micronowi!

No dobra, to jeszcze na zakończenie nasza teza na dziś w nieco innej postaci i dużym drukiem...

PRAWDZIWEJ, NAPRAWDĘ ISTOTNEJ DLA LUDZI RELIGII NIE DA SIĘ ZBUDOWAĆ NA KREMÓWKACH. PRAWDZIWA RELIGIA NIE MOŻE ZAMYKAĆ OCZY NA IMMANENTNĄ UŁOMNOŚĆ CZŁOWIEKA I JEGO LOS, KTÓRY ZAWSZE W ZIEMSKIM WYMIARZE JEST TRAGICZNY; NIE MOŻE STWARZAĆ PRZEKONANIA, ŻE OTO DĄŻYMY DO ZIEMSKIEGO RAJU BEZ CIERPIEŃ, NIESPRAWIEDLIWOŚCI I PRZEMOCY; A NIE MOŻE DLATEGO, ŻE ISTOTĄ RELIGII JEST WYJAŚNIANIE SENSU ŻYCIA I SENSU ŚMIERCINADAWANIE IM ZNACZENIA, NIE ZAŚ OBIECYWANIE RYCHŁEGO OSIĄGNIĘCIA RAJU W DOCZESNYM BYTOWANIU PRZEZ CAŁĄ LUDZKOŚĆ, CZY TEŻ PROPAGOWANIE BANALNEJ MIESZCZAŃSKIEJ MORALNOŚCI. TAK WIĘC RELIGIA KREMÓWEK I "ABBA FATHER" NADAJE SIĘ CO NAJWYŻEJ NA REKLAMĘ CUKIERNI LUB "RELIGIJNY" PROGRAM W TELEWIZJI.
DIXI!

triarius

P.S.Ludzie (ci nieliczni, którzy tu jeszcze zaglądają): co tu się dzieje, do q...wy nędzy? Dwa razy ostatnio zaczynam czytać jakiś komęt, nie mój własny, tam w panelu właściciela tego blogasa, a on mi nagle znika, zanim doczytam do końca. Ostatnio stało się to jakieś dwie godziny temu, albo mniej. Bez komętów ten blogas jest jeszcze mniej istotny, niż normalnie.

Naprawdę, ostatnio piszę takie rzeczy, że ktoś mógły mnie posądzić o paranoję, więc nie zacznę podejrzewać hackerów - może jakimś cudem akurat idalnie zsynchronizowałem się z kimś, kto najpierw wpisał, a potem wymazał swój komęt... Ale wtedy ja i tak miałbym po tym ślad! Naprawdę nie rozumiem! Jedni komętują mi na ucho przez telefon, zamiast raczyć tutaj wpisać, a teraz ostatnie komęta umierają w tak przedziwny sposób.

poniedziałek, sierpnia 05, 2019

Zamiast powstańczej piosneczki...

Moja mała wredna duszyczka wciąż ma pewne głupie wątpliwości, jak: czy aby na pewno Powstańcy Warszawscy śpiewali, bowiem przepełniała ich radością wizja przyszłości, gdzie 500+ (nie żebym był przeciw), dobroczynne rządy Angeli Merkel nad Zjednoczoną Europą i błyskotliwe, choć jednocześnie pozbawione "hejtu" i nikogo osobiście nie atakujące (ach!) dowcipy w programie "W tyle wizji"...

Nie zaś, że np. radowała ich możliwość zabijania znienawidzonego wroga, który odebrał im był (!) młodość, zniszczył i poniżył ich kraj... W związku z czym od śpiewania powstańczych piosenek się powstrzymam, i zamiast tego, hołdując, jak to mam w zwyczaju, zasadzie Ekonomii Wysiłku, linek do dawnego tekstu... Wciąż dziwnie aktualnego, a dodatkowo na czasie, genialnego, a przecież nie-aż-tak-jak-na-to-zasługuje od P.T. Publiczności docenionego:


triarius

P.S. Swoją drogą, że też ten facet nie wie, że to nie żadne "skrzydła" były, tylko rozwiane w galopie  pejsy?!

piątek, października 09, 2015

Przegląd wydarzeń (jesień 2015)

Po prawdzie, to nie mam pojęcia dlaczego, skoro ci imigranci to takie wielkie dobro i "ubogacają", ci tam "przemytnicy" nie dostają od Unii orderów, tylko Unia wciąż ich obiecuje złapać i zgnoić.

* * *
W nawiązaniu do powyższego... Ktoś może spytać, dlaczego "ubogacają" w cudzysłowie, a "wielkie dobro" nie. A nawet jak nie spyta, to ja i tak wam ludzie powiem. Otóż słowo "ubogacać" wydaje mi się tak obrzydliwie kremówkowo-obłudne, że za jego używanie skazywałbym na prace społeczne. Co najmniej. 6 h za użycie w mowie, 8 h za użycie piśmie.

Kiedyś katolicyzm gadał po łacinie albo księdzem Wujkiem. I komu to, @#$%^, przeszkadzało? Powie ktoś, że to wtedy był normalny, prozaiczny język, bo ks. Wujek takim właśnie pisał. Po pierwsze wątpię, czy się specjalnie nie sprężył, żeby wyszło bardziej hieratycznie, a po drugie, nawet jeśli, to i tak po dwudziestu latach był to już język wzgl. archaiczny i hieratyczny.

Co zaś do "ubogacania", to wątpię, czy jacyś normalni ludzie tak kiedyś w ogóle mówili - używali tego słowa znaczy. Może gdzieś, w jakiejś gwarze to występuje, ale wątpię czy w normalnej polszczyźnie, i to nie jest ładna gwara.

I tak to chyba przebiegło, że kiedy zniknął ks. Wujek, że o łacinie nie wspomnę, to do tego języka GWybu, udającego pracowicie, choć nieskutecznie, język, którym się posługiwał Duch Święty, Jezus i Apostołowie, dodano takie słodkie kremówkowe perełki, jak "ubogacanie", "Jezu ufam TOBIE!" (a nie komu, że spytam? Belzebubowi? Też mi rewelacja!), i temu podobnież...

Zresztą w świeckim cywilu też są rzeczy, za które bym skazywał na prace społeczne, albo i gorzej. W języku znaczy. Pomijam już "koktaile M*otowa", ale np. "unikatowy" - zapewne żeby się nie kojarzyło (głupim prolom, który mają się na tę reklamę nabrać i wybulić) z "unikaniem"...

Albo jak sportowi sprawozdawcy unikają "ci" i mówią o opisywanych atletach "panowie" np. "panowie dzisiaj chyba nie mają ochoty okładać się po mordach", zamiast po ludzku "ci panowie... itd.". Czy to, @#$%^&, nasza wina, że jedna mniejszość wymyśliła sobie imię żeńskie CIPA i teraz nie można już przez to po ludzku, czyli po polsku, mówić?!

Uzupełniam po dniach paru:

Komentator poinformował mnie, że to "Jezu ufam Tobie!" jest jeszcze przedwojenne. Może faktycznie co do tego nie miałem racji, interpretując to jako żałosną pseudo-hieratyczność posoborowego "katolickiego" języka. Może tam faktycznie chodziło o "Jezu ufam Tobie, a nie tym @#$%^ ..." I w miejsce kropek wpisać sobie co pasuje, np.: modernizatorów religijnych, leberałów, judaizatorów.

Ten sam komentator poinformował mnie/nas, że obecny Synod toczy obrady w grupach językowych. Co za koszmarny upadek!

* * *

Jesteśmy chyba w większej matni, sieci i pajęczynie, niż to nam się wydawało. No bo tak... Zawsze podejrzewałem, że w tej miłościwie nam... jak to wyrazić.... miłościwie nas uszczęśliwiającej elicie... są siły, mające, przede wszystkim, albo nawet jako cel po prostu jedyny, zamiar rozwalić zachodnią cywilizację - nie bacząc na koszty i bez oglądania się na subtelny dobór środków.

Nie wiedziałem jednak - biję się w piersi - że one są aż tak silne, że to tak szybko pójdzie, i bez najmniejszego, jak się zdaje, oporu ze strony tych "normalnych" elit - tych co chcą się tylko nachapać, popokazywać w telewizjach, robić za autorytety itd. Mówimy oczywiście o imigrantach, bo to jest sprawa po prostu nieprawdopodobna, na niesamowitą skalę w całej historii, a osiedlenie Wizygotów w Cesarstwie Rzymskim jakiś czas temu to przy tym Pikuś, mały Pikuś.

Ale spójrzmy na media... Rodzimych, tych "politycznych", nie oglądam - poza czasem TV Trwam i paru blogasami. B. rzadko jakiś linek z takiego blogasa gdzieś mnie zaprowadzi, ale tam raczej, jak się to zaraz okazuje, nigdy nic ciekawego nie ma. Mówimy więc o CNN'ach i BBC'ach.

Na tasiemce np. od wczoraj leci wiadomość, że "bohater zamachu we Francji został w US of A potraktowany ostrzem". I nic! Nie udało mi się w tych telewizjach dowiedzieć niczego bliższego. Nawet tego, czy to "stabbed" oznacza pilniczek do paznokci, czy nóż typu Appleyard-Sykes, ani czy gość doznał poważnych ran, czy tylko otarcia naskórka. Kto to zrobił? Co się z nim stało? Co teraz? Nic!

Sprawa jest dość przerażająca, w stylu poniekąd najlepszych westernów i czarnych kryminałów, tylko że w realu naprawdę nie ma w tym niczego zabawnego. Jeśli po mieście szaleją gansterzy, a policja ma niewiele sił i niewiele z tym potrafi zrobić - jest marnie, ale to nie maksymalny koszmar. Jeśli po mieście szaleją gansterzy, a ty wiesz, że nigdzie się nie możesz zwrócić, bo policjant jest zapewne przez nich kupiony, sędzia też, nie mówiąc już że dostawca pizzy może być hitmanem... Gorzej, prawda?

No a jeśli odważne zachowanie w walce z zamachowcem kończy się, w krótkim czasie, tysiące kilometrów dalej, za ogromnym oceanem, właśnie tak? I jeśli media nic bliższego na ten temat nie raczą? Podobna jest sytuacja z tym niedawnym zamachem na szkołę (wyższą, ale niespecjalnie wysoką) w Oregon. Nie podają nam jak się nazywał zamachowiec, nie podają czy i kiedy przeszedł na islam, jaką miał karnację...

Wiemy, że specjalnie wybrał sobie chrześcijan i słyszałem dziwną opowieść "od ojca jednej z uratowanych", że mówił coś o tym, że "niedługo się zatem spotkają". Więc to nie tak, że on chrześcijan nie lubił - on właśnie ich kochał i organizował sobie zgraną paczkę w raju, kiedy tam się, za małą chwilę, znajdzie!

Dlaczego miałby sobie wyobrażać, że oni będą chcieli spędzać czas akurat z nim...? No fakt - w raju jest tak fajnie, że wdzięczność będzie przepełniała ich serca i uznają go za swojego dobroczyńcę numero uno! Mogło by tak być? Niby by mogło, ale nie jest to AŻ TAK oczywiste, żeby to od razu przyjąć za pewnik i nie oczekiwać od kochanych mediów jakiegoś tego tematu pogłębienia. Prawda?

Na świecie roi się od brzydkich ludzi i niektórzy z nich mogą wciąż uważać, że on chrześcijan właśnie lubił i dlatego ich zastrzeliwał. (W nielubieniu chrześcijan, jak nas uszą, nie ma nic złego, ale strzelanie do nich bez specjalnego zezwolenia na razie jest be. W każdym razie dopóki pasuje to Obamie w jego kampanii przeciw posiadaniu broni palnej.) Warto by było te wątpliwości, te smętne podejrzenia i iście moherowe paranoje rozwiać, zgoda? Ale jakoś nikt się do rozwiewania nie poczuwa, a paranoja kwitnie w najlepsze.

Niby nikt tymi mediami (podobno) ręcznie nie steruje, a jednak zachowują się dokładnie tak, jakby sterował. Dotychczas najbardziej mnie bulwersowało (dziwaczne słowo, swoją drogą, kuchenna francuszczyzna, jeśli mnie spytać, o wiele już wolę "anawa") to, jak zgrabnie leberały wymiksowały z publicznej świadomości i "wymiany idei" Ardreya - całkiem bez cenzury, przy "wolnym", jakby nie było, rynku...

Głównie chyba prawami autorskimi (nie jestem prawnikiem, ale tak mi to wyszło) i niewątpliwie subtelnym naciskiem na jego syna. (W końcu kto chce być dziecięciem wroga ludu, kiedy może być dziecięciem wybitnego scenarzysty i dramaturga?) Jednak to, co się w tej chwili, od jakiegoś czasu, dzieje w zachodnich mediach, zaczyna mi wyglądać na nowy etap i wersję o wiele bardziej dopracowaną.

A trzeba wam wiedzieć, że to nie tylko CNN i BBC, bo także parę innych amerykańskich kanałów oglądam, niezbyt pilnie, ale jednak okiem rzucam i w razie czego jak sęp, a do tego dwa francuskojęzyczne, czyli Francja, Belgia, Szwajcaria Romańska też.

Z tym że te francuskojęzyczne to po prostu zgroza, jaka tam miłość do "Zjednoczonej Europy" i ogólnie lewizna, więc nawet nie warto właściwie wspominać. Tym niemniej wydaje się, że na froncie propagandy oni mają to już nieźle dopięte, to zaś sugeruje, że przygotowani są na o wiele więcej i mają jeszcze sporo fajnych sztuczek w rękawie. (I kto im w tym może przeszkodzić?) Zresztą po co zgadywać, skoro gołym okiem widać sprawę tych tam "emigrantów" i to, co się w związku z tym dzieje.

* * *

Zapomniałem, że to jeszcze miałem napisać...

Ostatnia afera z cwanym układem fałszującym testy analizy spalin w tym sztandarowym produkcie naszych zachodnich sąsiadów nasuwa pytanie, czy ktoś się może zainteresował możliwością istnienia analogicznych układów np. w czołgach, które od tych sąsiadów Polska kupiła? (Szczerze mówiąc, to ja bym się nad tym zastanawiał o wiele wcześniej i nawet bez afery VW, choć to akurat do moich psich zawodowych obowiązków nie należy).

Powiedzmy my tu sobie dopracowujemy demokrację, a nasz sąsiad postanawia nam zafundować bratnią pomoc. My (choć to oczywiście myśl całkiem już nie z księżyca, tylko z jakiejś odległej galaktyki) tym nie jesteśmy zachwyceni i postanawiamy ich nieco postraszyć czołgami... Jakimi? 

Ponoć się Leopard wabią i są ichniej właśnie produkcji. A tutaj - zaskoczenie - czołgi, zamiast jeździć, warczeć i strzelać, zaczynają np. wygrywać skoczne umpa, umpa... I klepać drug druga po obciągniętych nieekologiczną skórą zadkach. Albo coś równe ludycznego. Komuś to, że spytam, pasuje? Czy może WŁAŚNIE DLATEGO te akurat czołgi kupiono? Czy po prostu nikt, bez afery VW i trujących ponad dopuszczalne normy spalin, na taką możliwość nie wpadł? No to niech wpadnie i sprawdzi!

Zresztą ta sprawa ma i drugi aspekt - równie ważny, a w każdym razie mniej hipo-od ew. bratniej zza Odry pomocy -tetyczny. Analiza spalin... zatrucie środowiska... warstwa ozonowa... ocieplenie klimatu... wspólny wysiłek Całej Ludzkości w celu zwalczenia tego wszystkiego... Nie szczędząc oczywiście środków i poświęceń.

Tyle że właśnie się okazało, że tutaj GRANO ABSOLUTNIE NIEUCZCIWIE, prawda? No to czy nie należy w takim przypadku wywrócić stolika, zerwać wszystkich dotychczasowych załganych umów, wypiąć się na poświęcenia...? Jeśli nawet pominiemy etyczny imperatyw dania winowajcy po mordzie. To oczywiście należy zrobić, ale to nie dla takich bantustanów jak III RP. 

Jednak gra była, jak się okazuje, od początku oszukana, nakładano na nas ciężary, samemu udając, że też się je dźwiga, co było kłamstwem... Więc co teraz? Które to pytanie kieruję do tzw. "polskich polityków". 

(Tym niemniej na PiS głosować 25. TRZEBA i jak mi ktoś powie, że to nie ma żadnego znaczenia, bo oszukują, albo że to jedna banda, to będę gryzł. Nie będę, z wrodzonej dobroci, nikogo wprost pytał, ale jak mi ktoś sam powie, że nie głosował, albo że nie na PiS, i nie zgwałcił w tym kierunku całej rodziny plus maksymalnej ilości krewnych i znajomych Królika - stanę się nieprzyjemny. Nie żartuję!)

triarius

P.S. Hejt hejt!

środa, stycznia 07, 2015

Czy Jaruzelski czytał Apollinaire'a?

Nie dałem się literacko zapłodnić dzisiejszym zamachem w Paryżu. Nie cieszcie się! To znaczy, kiedy łazilem po Wrzeszczu i marzłem (miałem bowiem dziś parę spraw do załatwienia w tzw. realu), chodziły mi faktycznie po głowie różne związane z tym zamachem myśli. Wystarczyłoby pewnie ich na niewielką książkę... Ale przecież - po co? Dla kogo? ZA CO?

Jednak - na wasze szczęście, wszyscy Wielbiciele Mojego Pisarstwa - przyszła mi także do głowy interesująca myśl na nieco inny temat. I teraz ją wam przedstawię, bo lubię oglądać wasze radosne buziunie. Albo co najmniej je sobie wyobrażać. (Alem się uśmiał!)

Otóż byłem ci ja, dawno, dawno temu, tym co określano wtedy mianem "dziecko z kluczem na szyi". Pracująca matka, jakaś tam wprawdzie szkolna świetlica, z której człek jednak kiedy mógł uciekał, czyli niemal zawsze, choć to także oznaczało brak obiadu. Uciekał, a potem siedział samotnie w ciasnym mieszkanku, słuchając w radiu "Pionier" murzyńskich bębnów, kiedy akurat nadwali audycję "Afryka śpiewa".

Całkiem fajna muzyka, nieźle mnie to, jak sądzę, muzycznie rozwinęło, choć oczywiście w tle byly brudne kacapskie interesy w tamtej części globu. Nad czym wtedy, mając lat osiem lub dziewięć, po prawdzie się nie zastanawiałem, choć wiedziałem już, że "z tym ZSRR nie jest całkiem tak, jak mi to w szkole mówią".

No i wyczytywałem też wszystko z matczynej biblioteczki. (Niemal wszystko, jak się okaże.) Było tam nieco szajsu, jak "Barbarzyńca w ogrodzie" Herberta, co przeczytałem ze dwa razy i może nawet, paradoksalnie, w sumie mi dobrze zrobiło, jakoś mnie w owe problematyki wciągając...

Był też gość z nazwiskiem mojej kochanej babci, znany pisarz i dyplomata, który ponoć głosił, że to on jest hrabia, a nie my... To znaczy nie ja, tylko babcia. Ale zawsze. Tyle że to my mieliśmy (przy tej całej naszej ówczesnej prlowskiej nędzy) srebrną zastawę z hrabiowskimi koronami, która teraz cieszy jakiegoś chama w jakimś, czy ja wiem... Chobielinie? Czy innego folksdojcza.

I oczywiście, co bez porównania ważniejsze, mieliśmy zarówno rację, jak i tę etyczną przewagę, żeśmy nie byli komuszymi dyplomatami czy szemranymi pisarzami. Były oczywiście tego koszty, ale cóż. Tamtego typa, Breza mu było, jak i babci z domu, ale na odmianę Tadeusz, gdyby ktoś bardzo chciał wiedzieć, jednak nigdy nie czytałem. Nigdy nie wyszedłem poza pierwszych parę stron. To był jakiś szemrany bełkot o Watykanie, na ile pamiętam. Nie ciągnęło mnie za cholerę, a nawet odpychało, mimo celofanowej obwoluty i ogólnie przyzwoitego wyglądu.

Przeczytałem jednak niemal wszystko poza tym - na przykład Villona w przekładzie Boya. No i opowiadanka Apollinaire'a, do których, choć klucząc, od początku zmierzam. I właśnie o tym ostatnim chciałem tutaj. Było tam takie jedno opowiadanko, które zapamiętałem do dziś. Traktowało o takim Żydzie (bo to były dopiero skromne początki politpoprawaności), który pasjami zabawiał się popełnianiem ciężkich grzechów... To znaczy popełnianiem czynów, które by na pewno były grzechami dla katolika - nie orientuję się jak tam było na jego własnym gruncie.

W każdym razie gość chodził na przykład po paryskich bulwarach i brzytwą przecinał obleczone w jedwabne (ach!) pończoszki uda eleganckich dam, które tam sobie luźno spacerowały. Brzytwa była tak cienka i tak ostra, że damy te czyniły jeszcze kilka kroków, jakby nigdy nic, a dopiero potem padały bryzgając krwią, a nasz bohater był już względnie daleko, bezpieczny w tłumie. (Przypomina się samuraj testujacy nowy miecz na kmiotkach - plus paryski tłum i pończoszki oczywiście.)

Co do żydowskości tego faceta, to być może wcale nie był to jakiś antysemityzm, czy jak to tam nazwać, tylko po prostu chodzilo o to, że gość - poza tym że lubił takie zabawy, które Kościół raczej potępia - to absolutnie i zdecydowanie katolikiem nie był. Wtedy nie było aż tak wiele, jak dziś, dobrych opcji w kwestii kim taki ktoś może zatem być, więc padło na Żyda. Zresztą, co ja tam mogę wiedzieć o motywach sławnych literatów.

No i w każdym razie ten nasz bohater tak się zabawiał, nie czując żadnej skruchy czy wyrzutów sumienia, aż mu się nagle śmiercią gwałtowną zmarło na serce podczas wykonywania tych jego codziennych niemal czynności. Kiedy umierał, poprosił przechodnia, by mu udzielił chrztu, co się też stało. Skutkiem czego facet stał się totalnie bezgrzeszny i, kiedy w chwilę potem umarł, automatycznie kwalifikował się w poczet świętych.

Cóż, takie są reguły - nie ma rady! Chrzest zmazuje wszystkie grzechy, a człowiek bez żadnego grzechu, który by mu kalał duszę, jest z definicji święty. No i kiedy tak doktorzy Kościoła smętnie debatowali nad tym nieprzyjemnym przecie przypadkiem, jeden z nich dojrzał promyk nadziei - że jednak sprawiedliwości może stać się zadość i tamten nasz kontrowersyjny bohater nie będzie przez całą wieczność kontemplował Pańskiego oblicza.

Otóż miejsce, gdzie umierał nasz bohater leżało tuż obok postoju dorożek (to takie przedwojenne taksówki) i pojawiła się pewna możliwość, że woda, którą przechodzień naszego bohatera ochrzcił, nie była, ściśle rzecz biorąc, wodą, ponieważ mogło tam być dość końskiego moczu, by się formalnie i kanonicznie nie nadawała do chrzczenia ludzi. I to była pointa u pana Apollinaire - prawda że całkiem optymistyczna?

No i, kiedy tak marzłem na peronie SKM we Wrzeszczu, przyszło mi do głowy, że to był być może dokladnie ten sam przypadek, co w przypadku naszego niedawnego cudownie nawróconego nieboszczyka, znanego jako Jaruzelski Wojciech. Ludzie sobie wtedy wpadali z jego powodu w objęcia, ronili łży wzruszenia, całowali drug druga, a w duszach im chóry anielskie śpiewały Alleluja! - że oto ten brzydki człowiek tak nam się na łożu śmierci ładnie nawrócił... Ach co za sukces prawdziwej religii! Prawda zwycięży, ach!

A tu całkiem możliwe, że on po prostu zrobił wam, ludzie, (no bo przecież nie mnie!) takiego samego złośliwego szpasa, jak ten co brzytwą robił krzywdę pięknym paniom na paryskich bulwarach. Prawda? Gdzie tam - wy tego nie pojmiecie, bo w waszej kremówkowej rzeczywistości takie rzeczy są po prostu niemożliwe! Nikoś, gangster utrupiony na dziwce w burdelu - dzięki pogrzebowi w oliwskiej katedrze z udziałem arcybiskupa z pewnością też przecie zasilił anielskie chóry.

(Na pewno jest o tym nawet gdzieś u Św. Tomasza z Akwinu, tylko nikt tego przecież w całości nie przeczyta, bo to straszna kobyła, a życie krótkie.) Jaruzelska matrioszka zaś przyjęła ostatnie namaszczenie w ostatniej sekundzie swego kontrowersyjnego życia i wszystko się nagle zmieniło.

Dobrze chociaż, że nikt dotąd chyba nie mówi o jego wyniesieniu na ołtarze! Kiedyś do takich spraw podchodzono wiele bardziej serio i ta logika byłaby nie do obejścia, ale dziś traktujemy to sobie luźniutko i z tego typu dogmatycznymi zagwozdkami nie mamy problemu. Całe szczęście! Ja muszę natomiast na zakończenie rzec, że przykro mi, ale Jaruzelskiemu całkiem udał się ten ostatni dowcip... Choć wy go ludzie, oczywiście, nie docenicie, wiem.

Wykazał też gość swego rodzaju heroizm, że w obliczu śmierci - mniejsza już o to, że z pewnością w żadne piekielne kotły z wrzącą smołą nigdy nie wierzył, ale zawsze śmierć to śmierć, a co dopiero własna - chciało mu się nam robić takiego psikusa. Żeby się inne komuchy pośmiały, kiedy on już śmiać się mógł nie będzie, przebywając razem z Leninem... Gdzie tam oni przebywają.

No i jakoś tam doceniam, że albo sam Jaruzelski tego Apollinaire'a czytał, albo też to jest jakoś odgórnie przeczytane i przetrawione przez którąś tam Międzynarodówkę, czy inny Komintern. I teraz to stosują, nam na złość.

Tak że wygląda na to, że komuch to jest o wiele bardziej cwana i złośliwa bestia, niż się naszym rodzimym pożeraczom kremówek wydaje. I że ten komuch zdobywa sobie luźno punkty także tam - jeśli nie przede wszystkim tam - gdzie kremówek pożeracze naiwnie widzą jego totalną klęskę, swoje zaś totalne zwycięstwo. Co jest, niestety, błędem. Pożeraczy, nie komucha.

Jednak - nawet jeśli mam rację w mych pesymistycznych przypuszczeniach - nie wszystko jest tak ponure, jak się zdaje. Bowiem na razie nikt nie podniósł chyba kwestii wyniesienia Jaruzelskiego na ołtarze - a mógłby, bo to przecie istota bezgrzeszna jak najbardziej bezgrzeszne niemowlę, tym bardziej że "w niebie wiecej jest przecie radości z jednego nawróconego, niż z całej zgrai pobożnych" (czy jak to tam było), wiec jej się to jak psu zupa należy.

Jest nawet nadzieja, że Putin, przy tych jego obecnych kłopotach z ceną ropy, w ogóle o tej sprawie zapomni, ani on, ani żaden inny komuch oficjalnie o kanonizację matrioszki nie wystąpi, i Św. Wojciech będzie się nam nadal kojarzył jedynie z tym dawnym, zamordowanym przez Prusów, nie zaś z niedoszłym teściem jednego prawicowego jak cholera publicysty.

A więc Alleluja! (Tylko, broń Boże, nie zapominajcie o kremówkach! Kremówki to podstawa nowoczesnej religijności. Oraz oczywiście wiara w cudowne nawrócenia komuchów.)

triarius

sobota, grudnia 27, 2014

Znowu se strzelę biężączkę - a co mi tam!

Kurak napisał parę dni temu, a konkretnie w pierwsze święto, fajny tekścik. Linek tutaj:

http://kontrowersje.net/w_rodku_chrze_cija_skich_wi_t_trzy_zgony_wieckiej_tradycji

W tekściku owym chodzi o to, że jakoś w tym roku w Gazowniku (i chyba w pokrewnych mediach) znikło kilka świeckich tradycji - czyli tematów, którymi się mniej wartościową ludność tego nieszczęsnego kraju dotąd rutynowo i radośnie waliło po łbach. (I gdzie popadło.)

Nie żeby jakiś kompletny zwrot sytuacji i powód do patriotycznego orgazmu na słodko, bo trzech tekstów o aborcji i jednego o pedofilii Kurak się jednak w GWybie doliczyl, ale coś się zmieniło i autor stara się dojść przyczyn.

Pierwsza z tych spraw, które znikły to świąteczny karp. Nie ma podobno nic o zdrożności jego mordowania. Tutaj wydaje mi się wyjaśniać całą zagadkę hipoteza Kuraka, że wynika to z nabrzmiałego akurat aktualnościa tematu rytualnych zabó... Chciałem powiedzieć rytualnego zarzy... Wróć! Rytualnego oczywiście - uboju!

Choć, po prawdzie, co ja tam mogę o rytualnych karpiach pod choinką wiedzieć. Gdyby mi ktoś kazał podawać automatyczne skojarzenia, to na "karp" odpowiem "po żydowsku", nie wiedząc zresztą co to znaczy, bo ryb od małego nie jadam, a karpia w wannie wspominam jako jedno z przykrzejszych przeżyć mego, samego w sobie niezbyt rozkosznego, dzieciństwa.

Zresztą dzisiejsze wigilie są dla mnie tak mało autentycznie religijne, a jako święto "rodzinne", no to właściwie nie bardzo wiem, co mielibyśmy święcić, skoro rodzina (na dobre i złe) jest już dziś niemal tylko skorupą, w której manipulują urzędnicy, autoryteci i agenci. (Ci ostatni z jakichś powodów lubią mieć po pięcioro dzieci. Tego nawet Kurak nie wyjaśni!)

Drugą świecką tradycją to, że zacytuję samego Kuraka: 'podróże, wycieczki, przygody, atrakcje, słowem „dość tego bezsensownego obżarstwa i kłótni przy stole”'. Co do przyczyny, to, że znowu zacytuję:

I tutaj mam kłopot, bo przyczyn jakby brakuje. Fajnie to hulało, z jednej strony rytualnie obrabiało się tyłki prymitywnemu ludowi wierzącemu w gusła, z drugiej napędzało biznes rozmaitym korporacjom i „europartnerom”.
I stawia Kurak, choć chyba bez wielkiego przekonania, tezę, że się po prostu przestało opłacać. Zyski miałyby być zbyt niskie, żeby to miało ekonomiczny sens. Coś w tym może być, choć niektórzy wiedzą, że tego typu wyjaśnienia mnie osobiście rażą, kojarząc mi się w sposób (z jakiegoś dziwnego powodu) niezbyt przyjemny z przedwojennymi Nalewkami.

Sam dodałby do tego wyjaśnienia drugie - takie mianowicie, że w ostatnich miesiącach ilość tych miejsc, do których możnaby sobie, choćby całkiem teoretycznie, lemingiem czy przedstawicielem bardziej wartościowej ludności, będąc, zapodróżować - takich gdzie lokalna wersja GWybu w każdym domu, poprawność polityczna króluje, a bać się czego mają tylko mohery i "faszyści" - dość gwałtownie się zmniejszyła, z dalszą jakby tendencją spadkową.

Mówimy oczywiście o tzw. "Państwie Islamskim", który sobie Zachód, z bardziej wartościową częścią ludzkości na czele (no bo gdzie by ona mogła być, jeśli nie na czele?), pracowicie i z sukcesem wyhodował. Swoją drogą, wiecie, że liczący trzy miliony mieszkańców Mosul, drugie miasto w Iraku, bojownicy islamscy zdobyli w cztery dni, w czterystu, przepędzając pono jakieś 25 tys. regularnej armii Iraku?

I nie jest to wiadomość z islamskiej stronki (zresztą ich nie odwiedzam), tylko jak najbardziej oficjalna z BBC. Jeśli tak wyglądają te sprawy, no to trudno się dziwić, że GWyb nie pali się, by swoim wyznawcom tego typu sukcesy wyśpiewywanej przez siebie ideologii - mówimy tu, w tym konkretnym przypadku, o realnym liberaliźmie, i nam to wystarcza - przypominać.

Trzecia świecka tradycja, która jakoś Kurakowi znikła z łamów w tym roku, to narzekania na "antysemickie" szopki. Wiecie, takie z małym Jezusikiem, Marią, Józefem, wołkiem (nie tym!), osiołkiem (też nie!)... Ponoć ich nie ma. Nie Wołków (i innych Osłów, o których Kurak nie wspomina), tylko ubolewań na "antysemityzm".

Żadnego wytłumaczenia nie otrzymujemy, Kurak jakoś to kojarzy z księżą pedofilią, ale słabo mu to wychodzi. Ja mam chyba lepsze wytlumaczenie, które dodatkowo mrozi mi krew w żyłach i stawia wlosy na sztorc. (Nie na głowie oczywiście, aż tak redaktorów GWybu nie kocham, żeby chcieć wyglądać jak tow. Kociołek! Czy inny Hartman.)

My tu chyba w tym świątecznym nastroju całkiem zapominamy, że GWyby tego świata mają nie tylko kij, ale i marchewkę. Czy może raczej - nie tylko karpia, ale także KREMÓWKĘ. Prawda? No i tak mi się widzi, że tu może chodzić o to, że dość już tego walenia ich po łbach karpiem, trzeba ich teraz trochę zemdlić i uśpić kremówką! Mądrość etapu taka.

To zaś z kolei kojarzy mi się dziwnie mocno z sytuacją, że jak podchodzimy do źwierzęcia, to z dala możemy sobie stąpać głośno i nawet na cały głos wyśpiewywać "O Nowej to Hucie piosenka, o Nowej to Hucie melodia", ale kiedy już jesteśmy b. blisko, musimy na paluszkach i nawet "Pust' wsiegda budiet sołnce" nie zamruczymy. Bo...? Bo nam się źwierzyna spłoszy - wot dlaczego!

I to mnie właśnie lekko zaniepokoiło, bo przejście przez Gazownik z trybu Karpia na tryb Kremówki - właśnie teraz, właśnie w tej chwili - jakoś mi się niepokojąco kojarzy z tym podchodzeniem źwierzyny, i z całą masą różnych nieprzyjemnych rzeczy, które starałem się swego czasu opisać tutaj:

http://bez-owijania.blogspot.com/2013/09/nike-nobel-oscar-zote-klamki-wszystko.html

To jest to opowiadanko o Icku i dobrym doktorze Mengelmanie. Jeśli ktoś tego nie zna, to (mimo że za marketingiem nie przepadam) polecam. Chyba warto, choć oczywiście żaden ze mnie Szalony Mozart Poezji czy Laureat Nagrody Nike. I w tym świątecznym nastroju...

triarius