Pokazywanie postów oznaczonych etykietą politpoprawność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą politpoprawność. Pokaż wszystkie posty

wtorek, maja 24, 2022

O certyfikowanych mędrkach, kijach i kamieniach

Pewien Certyfikowany Mędrek, jak każdy z pewnością słyszał (bo na tym to właśnie polega), stwierdził był, że: "Nie wie, jakimi środkami będzie prowadzona Trzecia Wojna Światowa, ale z całą pewnością Czwarta za pomocą  kijów i kamieni". Człek się rozgląda dokoła, widzi jak dziś wygląda Pokój, więc to sobie czasem przypomina i wzdycha: "Ach, gdybyż naprawdę to mogło być aż  tak proste! Gdybyż aż tak łatwo dało się ten @#$% Postęp cofnąć!" Człek wie jednak, co sądzić o Certyfikowanych Mędrkach, nie ulega więc tak prymitywnej propagandzie, otrząsa się z takich jałowych marzeń... Wraca do wypełniania druczków, co najwyżej mrucząc pod nosem znaną (niektórym) i jakże prawdziwą sentencję z Jungera.

* * *

Jak już kiedyś sobie rozmawialiśmy, żydowska inteligencja kształtowała się przez stulecia w tych tam chaderach, gdzie młódź musiała talmudycznie wyinterpretowywać (podobieństwo do "wyszczepiać" i "wypłaszczać" nieprzypadkowe!) historyjki w rodzaju tej, jak to patriarcha Abraham prostytuował był swoją żonę (i Matkę Narodu, o dziwo nie egipskiego!) w Egipcie tak, żeby to było wzniosłe i niewinne. (Niebylejaka sztuka, szapoba!)

No i tak mnie przed chwilą przyszło do głowy, że chyba wracamy w te same koleiny, tym razem przymusowo wszyscy, bo na przykład trzeba dziś talmudycznie tłumaczyć maluczkim (będąc nauczycielem czy "rodzicem"), jakim to cudem "they" czy "them", czyli liczba mnoga, może, a nawet musi, się magicznym sposobem odnosić do pojedynczej osoby. O czym nawiasem mówiąc, żadnemu z wielkich anglojęzycznych pisarzy nawet się nie śniło, a drobne 20 lat temu nie śniło się po prostu nikomu.

triarius

środa, grudnia 08, 2021

Ci durnie naprawdę nic sami nie potrafią wymyślić

Mało co mnie tak wkurwia, jak "Polacy i Polki" w różnych wariantach... Bywa nawet "Polki i Polacy", ale to już drobiazg, który niczego właściwie nie zmienia. W polszczyźnie z reguły samiec jest wymieniany jako pierwszy, ale odwrócenie tego akurat porządku nie gwałci ani języka, ani niczego innego. Że lewizna tak sobie gada, to nie byłby żaden problem, ani żadne zaskoczenie, tyle że, zamiast ignorować tę zgraję i jej bolszewicki język, razem z "celebrytami", "artystami" i resztą, jakże często nasza "prawica", bojąc się z pewnością zarzutu dyskryminacji połowy ludności - czyli tych "Polek", które dotychczas gramatyczny rodzaj męskoosobowy całkiem nieźle obsługiwał i zadowalał - także ten zbolszewizowany język przejmują.

Słyszałem te potworki zarówno w oficjalnej telewizji, co z jednej strony mało mnie zaskakuje, bo do tej telewizji, wraz większości innych zresztą, jak i do oficjałów, mam stosunek sceptyczno-negatywny, żeby to eufemistycznie określić, ale także np. u Kuraka. W którym od zawsze widzę lewicowca, uczciwego, fakt, co jest tutaj najważniejsze, ale jednak spodziewałem się po nim czegoś mniej lewackiego. U niego zresztą ostatnio byli jacyś "nauczyciele i nauczycielki", czy może coś o pielęgniarkach... Nie "Polki" chyba w każdym razie, ale to dla mnie dokładnie ten sam lewacki gwałt na języku naszych przodków.

Dlaczego, spyta ktoś, miałoby to być czymś strasznym? A dlatego, po pierwsze - będzie to kolejne zwycięstwo politpoprawności nad zdrowym językiem, zmuszające do durnych rozszerzeń, jakie mamy już na Zachodzie: "he or she", i gorzej, czyli kompletne pomieszanie liczb gramatycznych przy obowiązkowym stosowaniu "they", czyli liczby mnogiej, do nieokreślonej płci, tyle że pojedynczo. 

Po drugie, jeśli się to przyjmie i zacznie być normą, na co się zanosi, każdy, kto tego nie stosował, czyli każdy od stworzenia świata do paru lat wstecz, będzie wyglądał jak oszalały nienawiścią myzogin, ślepy na los połowy ludzkości. To dopiero będzie sukces naszej kochanej lewizny! Wszystko trzeba będzie rozpocząć od nowa, od gołej skały! Oczywiście swoich wielkich oni przerobią na politpoprawną wersję i git, dla nich to nie problem, co jednak z prawdziwymi myślicielami czy pisarzami, którzy z pewnością wcale by takiego "ulepszania" swoich dzieł nie chcieli, a zresztą i tak nie będą mieli na to szansy.

Mimo wszystko należałoby pogratulować rodzimej lewiźnie, że wpadła na tak perfidny i tak skuteczny atak na wszystko, co nią nie jest (lewzizną znaczy), tym bardziej, że tutaj trudniej było o światłe wskazówki z Moskwy, Pekinu (co się obecnie oficjalnie nazywa jakoś inaczej, ale ja mam to tam, gdzie należy całować Pana Majstra), Berlina, czy innej Brukseli. (Dlaczego? Zmienię ci nazwisko Mądrasiński, bo ostatnio popisujesz się zadziwiającą tępotą! Chyba za dużo tych bab! Bo oni marnie znają nasz język, oto dlaczego!)

Tak więc w sobie przeżuwałem ową zawiść o genialność naszej lewizny, nie mogąc się zdecydować, czy podejść z gratulacjami, niczym Duduś do Bolka na pogrzebie Inki, bo geniusz jednak jest geniuszem i zasługuje na czołobitność... Jednak ciężko mi się było przełamać... Aż tu... Ale trochę tła wydaje się tu niezbędne... Otóż, czytam sobie ja właśnie broszurę pt. "Śmierć Stalina", wydaną chyba jeszcze "w podziemiu", bo litery prawie niewidoczne. Istny koszmar dla moich steranych wiekiem oczu... Autor nazywa się (albo może chce być znany jako) Georges Bortoli. Bardzo interesujące, sam Stalin na razie nie umiera, ale jego postać i cały Stalinizm ciekawie opisany...

No i w tej narracji nadchodzi pora żniw roku 1952, a my w związku z tym czytamy list do Ojczulka Narodów od pracowników rolnych. Cytuję:
My, pracownicy rolni - kołchoźnicy i kołchoźnice, pracownicy stacji maszyn i traktorów, sowchozów, kooperacji leśnych, specjalistów rolnych okręgu Riazań, wysyłamy do Was, mądry przewodniku, panie i przyjacielu, genialny inspektorze i organizatorze zwycięstwa komunizmu w naszym kraju, nasze gorące pozdrowienia i nasze życzenia długich, bardzo długich lat życia i zdrowia, dla dobra i szczęścia narodów sowieckiego i całej postępowej ludności, która walczy o pokój na świecie. /"Prawda", 14 lipca 1952 r./
Nasuwają się dwa wnioski:

1. To jednak nie nasza lewizna wymyśliła ten językowy myk, tylko "kołchoźnicy i kołchoźnice" z okręgu Riazań, wraz z pracownikami stacji maszyn i traktorów, oraz resztą ekipy.

2. To musiało być naprawdę napisane z głębi serca i żaden uczony w piśmie im tego nie wymyślił, a do tego zaraz zaraz musieli pędzić do poważnej roboty przy tych żniwach, bo inaczej na pewno nie zaniedbano by rażących oko (dzisiejszego Polaka) niedoróbek jak np... Wiesz o jakie mi chodzi, Napieska? Tak, właśnie: "prawcownicy" zamiast "pracownicy i pracownice". Taka zmarnowana okazja!

Toż to woła o pomstę do nieba! I nawet dwa razy, jedno w dodatku na samym początku. Potem zaś mamy "specjalistów rolnych", zamiast... Jak ma być, Mądrasiński? Obudź się chłopie! No dobra, tym razem skojarzyłeś - ma być "specjalistów i specjalistek". Ale na przyszłość uważaj, bo spanie na podziemnych wykładach może się skończyć tragicznie. (Mamroczesz coś o "groźbach karalnych", chłopcze? Oj...! Nie? Przesłyszałem się? To dobrze!)

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!

środa, maja 19, 2021

Widzicie, głupolki...?

Przedwczoraj to chyba bylo - dowiedziałem się ci ja, iż niezawodny Twitter zablokował gościa (i chyba nawet dość na tej platformie popularnego) za stwierdzenie, że "mężczyzna nie może być w ciąży". (Po angielsku Słyszeliście o tym? I co? I nic oczywiście?)

Mógłbym o tym i wokół tego tomy napisać, epopeje, opery i symfonie - możecie wierzyć! - ale ja tylko z gorzką satysfakcją powiem: "Widzicie, kochane głupolki, dlaczego, mieliście czytać Ardreya?!"

triarius

niedziela, grudnia 09, 2018

O wolności słowa

Przeczytałem (ci ja) sobie wczoraj swój własny kawałek sprzed 10 lat - kawałek, którego mięsem, jądrem i istotą był zresztą całkiem spory fragment Spenglera. Ten tutaj kawałek:  https://bez-owijania.blogspot.com/2008/04/prasa-wolno-cenzura-co-o-tym-mwi-oswald.html

Spenglera naprawdę warto czytać, tylko jakoś nikt nie potrafi zrozumieć... Mnie sprzed 10 lat też warto. (Że na temat zrozumienia się nie wypowiem.) Jednak główną myśl tego kawałka - i tego akurat Spenglera - można by wyrazić krótko i prosto:

Tak naprawdę to nigdy nie chodziło o  żadną prawdziwą"wolność słowa" - w naiwnym, idealistycznym sensie, że niby dla wszystkich ludzieńków i wszelkich poglądów. Zawsze chodziło wyłącznie o wolność głoszenia LIBERALNYCH poglądów i żadnych innych. Wszelkie nieliberalne to z założenia po prostu nie były "poglądy", tylko "propaganda nienawiści", "szowinizm", "wstecznictwo", czy inne "oszołomstwo", więc zawsze można było - ba, "należało"! - je tępić

Bo też nigdy liberalizm naprawdę nie wysilał się dla "szczęścia całej, ach, ludzkości!" - to zawsze była ideologia jednej b. specjalnej klasy, i tylko b. specyficznego typu ludzi. Nikt zresztą, poza ew. b. nielicznymi i całkiem od życia odciętymi świrami, naprawdę nigdy nie walczy o szczęście całej ludzkości - świat tak po prostu nie działa.

Jeśli się powyższe zrozumie, wiele spraw się nagle ślicznie rozjaśnia, a człek przestaje gonić w piętkę dzieląc liberalizm na "ten dobry, prawdziwy, z wolnością słowa i wszystkim co cudne", i "ten obecny syf z politpoprawnością i całą resztą ohydy".

triarius

P.S. A żaba (nomen omen) jakby w końcu przestała lubić, że ją gotują, n'est-ce pas? Zaś niniejszy wpis dedykuję Zukerbergowi (czy jak mu tam), który mnie (jeszcze przed wyborami) zablokował - wyłącznie za nazwanie w dyskusji Bolka "mendą". Dosłownie tylko za to! I nawet nie raczył mi  podać alternatywnego - obecnie obowiązującego, liberalnego, politpoprawnego, i oczywiście ach jak zgodnego z wolnością słowa - określenia na mendę!

poniedziałek, listopada 13, 2017

Mandingo, Bundeswera i paski do spodni

Parę dni temu usłyszałem ci ja w jakiejś ("naszej" oczywiście) telewizji, czy może ujrzałem tam na tasiemce, żeśmy się oto stali trzecią armią w Europie - przed Niemcami, a jedynie za Francją i Włochami. Wieść ta natchnęła mnie oczywiście zrozumiałą rozkoszą i dumą, choć z pewną domieszką wątpliwości. Przypomniał mi się Gierek i nasza siódma, na ile pamiętam, światowa pozycja jako ekonomicznej potęgi, a także nasza, całkiem niedawna, piąta pozycja w światowej piłce kopanej (i to męskiej)...

O czym, kiedy Duńczycy gdzieś usłyszeli, zaraz nam dokopali cztery to zera, a i tak niespecjalnie się wysilając. Może z tą piłką zresztą jest gorzej, niż z niezapomnianym tow. Edwardem, bo tę klasyfikację prowadzi tak szemrana instytucja, jak FIFA, która w całkiem ewidentnie korupcyjny sposób (a niech mnie oskarżą i skażą za obrazę majestatu, jeśli chcą mieć Piłkarską-Arabską Wiosnę!) przyznała te najbliższe kopane mistrzostwa globu Rosji, słusznie na wszystkie strony podpadniętej...

A teraz dosłownie każdy pajac w "naszej" telewizji, bez żadnego powodu, musi do każdej dosłownie wzmianki i tych mistrzostwach dodać "w Rosji", i aż mu się japa od tego rozjaśnia. Nie wiem - aż tyle mamy w tenkraju patentowanych ruskich agentów wpływu, czy po prostu głupota. Ta druga opcja jest, mimo wszystko, chyba jednak bardziej optymistyczna, a uprawdopodabniają ją liczne podobne językowe wyczyny, w rodzaju "Generał" o Jaruzelu, "koktalje Mołotowa" o butelkach z benzyną na Tygrysy, "Antifa" o lewackich bojówkach (kiedy nikt o ich konkretną nazwę nie pytał)... I wiele, wiele innych.

Z tą armią, trzecią rzekomo w Europie, żeby to tej sprawy wrócić, jest jednak sporo ciekawych aspektów. Po pierwsze, Turcja, nie mówiąc o Rosji, ma jednak armię z całą pewnością silniejszą. (Może to się w przyszłości, oby, i oby niedalekiej, zmieniło, ale na razie wątpliwości nie mam.) No i leżą sobie one częściowo, chcemy tego czy nie, w Europie. Wielka natomiast Brytania, armię ma niewielką, zgoda, ale nieźle wyszkoloną (do tego jest wyspą, co sporo zmienia, jak uczy tysiąc lat ostatniej historii), no i ma jakieś tam jednak siły jądrowe.

Siły jądrowe to tak jak hetman w szachach - a faktycznie trudno by było samym hetmanem, bez pionkowego mięsa armatniego, zwyciężać w wielu wojnach... Nawet jeśli za dodatkowe gońce uznamy Combatives (które jednak poszło w świat) i szkockie... Powiedziałbym "dudy", bo taka jest właściwa nazwa tego instrumentu, a "kobza" to całkiem co innego, ale jakoś mi to słowo przez gardło przejść nie chce, zaś "dudki" to też nie to samo... W każdym razie dmucha się i się pod pachą tym miechem pompuje...

Ale jednak trudno porównać jabłka z pomarańczami (a niby dlaczego? z parówkami to rozumiem, ale owoce między sobą?) i zdecydowanie orzec, żeśmy od sił zbrojnych J.K. Elżbietańskiej Mości silniejsi. Francja, co to wciąż przed nami - zgoda! Mają swoje jądrowe utensylia, Legię i pełno wojska na ulicach, na razie faktycznie lepiej wojny z nimi nie zaczynajmy. Włochy? Mam dla nich sporo sympatii i szacunku - Monteverdi, z którego powodu nawet się luźno uczę włoskiego - ale jako nowożytna armia jakoś mało kogo przekonują.

Naprawdę nie sądzę, by im coś brakowało (w końcu mafię zrobić potrafili, wcale nie żartuję z tą analogią!), ale tu działa z pewnością to, o czym genialnie (bo inaczej nie potrafił) pisał Spengler w tej książce, co jest po polsku i łatwo ją dostać. "Człowiek i technika" to się zowie, a konkretnie chodzi o tekst "Duch pruski i socjalizm". Gdzie gość pisze, jakże słusznie, że każdy Niemiec, także np. robotnik, czuje się i w sumie jest funkcjonariuszem państwa. ("Urzędnikiem" napisano chyba w polskim przekładzie, mniej mi to pasuje, ale w sumie np. "wyższy urzędnik" to nie jest jakiś skryba, więc i to jakoś tam się zgadza.)

Z czego wynika, choć Spengler tego bezpośrednio nie wiąże, że niemieckie siły zbrojne (jak długo ten stan rzeczy będzie istniał, na szczęście to się właśnie chyba kończy) muszą być cholernie dobre. No i zawsze były. Polacy, a także wspomniani Włosi, mają skrajnie inne podejście do siebie i państwa - dość zresztą łatwe do zrozumienia, jeśli się cokolwiek wie o historii tych narodów (a co dopiero mówić np. o Irlandczykach!) - co wpływa na ich siły zbrojne i w ogóle politykę. Polacy, jak wiadomo, potrafią wspaniale walczyć, ale raczej dopiero w sytuacji mocno podbramkowej. Co ma zalety, ale głównie wady. Podobnie zapewne jest i z Włochami, ale widać podboje w Afryce Północnej za Mussoliniego nie wykrzesały z nich dostatecznej bojowości, by ich rozsławić jako wojowników, a nie przeciwnie.

No dobra, Francję możemy sobie zostawić "na zaś" (jak ponoć mówią w Wielkopolsce, a ojca miałem z Wrześni), zajmijmy się Niemcami. Jeśli naprawdę wyprzedziliśmy już Bundeswerę (czy jak to się pisze, nieważne!), albo wkrótce ją wyprzedzimy, to miód w moje serce i w ogóle. Tym bardziej, że to mi się wydaje sporo bardziej prawdopodobne i łatwiejsze, niż z Turcją, Rosją, czy choćby Francją. Jak nimi obecnie rządzą, to wiadomo. Jeśli ich odwieczny kult własnej władzy trwa, to można nad nimi tylko zapłakać, a jeśli się skończył, to słusznie, ale też a największa siła i najmocniejszy atut Niemiec - poszanowanie hierarchii i władzy, ta "forma" o której Spengler pisze w Magnum Opus - należy już do przeszłości. Alleluja! Czym niby mają to zastąpić, żeby dalej, i w zamierzeniu mocniej, trzymać za pysk Europę, z Polską na czele?

Swoją drogą, patrząc na to wszystko w standardowy sposób, to nasze trzecie miejsce w Europie powinienem był zrozumieć jako trzecie miejsce W UNII. Nie znoszę tego utożsamiania Europy z Unią - sam Unią gardzę, a uważam się za o wiele lepszego Europejczyka od tych wszystkich Tusków, Junckerów i Merkeli. Więcej mam nawet różnistej europejskiej krwi w żyłach, gdyby o to miało chodzić, ale chodzi mi głównie o kulturę (Monteverdy!), języki obce i cudze... Takie sprawy. I to łykanie owej unijnej propagandy, stręczonej nam i sączonej każdego dnia przez ogłupiałych od bezmyślnej pracy, internetu i telewizji proli - tego że "Europa to to samo co Unia Ojro" - jest sprawą z tego samego cyklu, co "koktaile" i "Generał" o ruskiej matrioszce. Wstyd! Poprawcie się! Zacznijcie trochę myśleć! Lewizna może nieco przesadza z tą twórczą rolą języka...

Choć i co do tego można mieć spore wątpliwości, bo politpoprawność jest już w w was, i to ile! Ale my tu, po tej naszej stronie, z pewnością roli języka nie doceniamy i dajemy się robić jak ciapki. Gorzej - sami siebie, o naszych kobietach, dzieciach i zwierzętach domowych nie wspominając, urabiamy się na lewiźnianych niewolników. Słowami właśnie - właśnie tymi "Generałami", "koktailami" i "Europą"!

Komuś, kto sporo zajmował się historią i mocniej siedzi w historii, niż w obecnej biężączce, trudno jest, mimo wszystko, uwierzyć (o happy day!), żeśmy militarnie silniejsi od naszego Przyjaciela i Sponsora Od Zachodu. Jednak pomyślcie! Kogo oni tam mają ministrem Obrony (a co z Atakiem, że spytam? jakiś gabinet cieni się tym zajmuje? chcę go poznać!)? Taką głupiutką, choć faktycznie niezbyt brzydką, blondynkę, zgoda? To już jest pewien znak. No to teraz dobiję tego gwoździa w samą łepetynkę, wykonam zabójczego smecza, i co tam sobie chcecie....

W tej oto formie, że wam powiem, iż czas temu jakiś kupiłem sobie na Allegro pasek do spodni, reklamowany jako "skopiowany z pasków stosowanych przez Bundeswerę" (jak by się to nie pisało). Bundeswera specjalnie mnie nie cieszy, ale pomyślałem sobie, że chyba jednak potrafi sobie zafundować paski, przy których portki im bez przerwy nie opadają, tradycja Moldtkiego i... sami wiecie... zobowiązuje... O - Hugo Bossa też, byłym zapomniał... Więc kupiłem. No i zapięcie jest rzeczywiście pomysłowe, proste, autentyczny patent i w ogóle - tylko że NIE DZIAŁA. Pasek się bez przerwy luzuje i w końcu spodnie zsuwają się z moich szczupłych, jak u brazylijskiego utrzymanka, biódr.

Nie wiem, jak oni mogli coś takiego sobie zafundować - pewnie wielomiliardowa korupcja... Albo też tej niezbyt brzydkiej ministerce coś się pokręciło i zamiast bladych metroseksualnych pacyfistów, oczyma duszy ujrzała dorodnych Mandingo, którym, jak się słyszy, na widok niemieckich turystek (Gambia to ich ulubiony cel wojaży, i nie bez powodu) spodnie, nawet bez patentowanego paska... Rozumiemy się, prawda? (Oczywiście nie ma tu żadnego rasizmu, gdyby jakiś głupek chciał się czepiać. Lubię Murzynów, znałem zresztą jednego Mandingo, z którym pracowałem w Libii, fajny był, nie oceniam ludzi hurtem na podstawie rasy, co innego lewactwo. Jak dorodny był ten Mandingo, co go trochę znałem, nie mam pojęcia, ale wrzućcie sobie "Mandingo" w Gugla i zrozumiecie o co tu chodzi. I co to słowo, słusznie lub nie, oznacza w języku np. LGBT.)

Jaka była przyczyna - Mandingo, zwykłe zaćmienie umysłu, czy też bilionowa korupcja - nie wiem, ale wiem, że Bundeswera musi co chwilę podciągać portki, więc słusznie pozostawiliśmy ją w tyle w tym militarnym rankingu. Wprawdzie portki z jeleniej skóry na szelkach patentowanych pasków "Mandingo" nie potrzebują, ale przemundurowanie Bundeswery (jakby się to nie pisało) na takie coś, to by był faszyzm, i to jeszcze jaki, a w każdym razie, gdyby próbowali, to musimy podnieść tego typu wrzask. My i nasi sojusznicy od morza do morza. Niemiec bez opadających spodni jest ewidentnym zagrożeniem dla Europy i w ogóle świata!

Nie bez powodu Salon Niezależnych śpiewał "jak gonili gestapowca, to mu opadały spodnie"! To właśnie zgubiło Niemca wtedy i, da Bóg, to samo zgubi go teraz! To była nasza Tajna Broń! W ogóle to Merkelę powinno się szybko ubrać w portki, ale nie te z jeleniej skóry na szelkach, nie mówiąc już o jakichś bryczesach od Hugo Bossa, tylko właśnie te od Bundeswery (jakby się to nie pisało)! Od tego należy przyszłość świata i Zbawienie Wieczne!

triarius

P.S. Naprawdę nie musieliście tego czytać. Napisałem to sam dla siebie, dla tzw. jaj. W końcu po tylu latach pisania człek ma pewne dziwne odruchy i musi je co czas pewien odreagować.

sobota, września 24, 2016

Czarny motyl Nemesis (3)

Czarny motyl
Bywam czasem na Fejzbuku, a tam różni prawicowi Amerykanie lubią narzekać na ichnich Afro-tubylców, że nie dość się kochają z policją, zakładają jakieś takie ruchy pod wariackimi hasłami jak np. żeby do nich łaskawie w miarę możności nie strzelać itd. itd. Na co lubię im mówić, że rozwiązanie tego problemu jest dziecinnie proste: trzeba się mianowicie cofnąć w czasie o jakieś 300 lat, i tym razem powstrzymać się przed sprowadzaniem sobie do czarnej roboty niewolników z Afryki.

Mam w tym pewną dodatkową satysfakcję (mały ze mnie człowiek), bo takich zachowań oni mają przecie na liczniku już parę, w tym Jałtę, o czym kiedyś im nawet parę razy przypomniałem - jako o smętnych skutkach zdradzania sojuszników, co też zdaje się już powoli mścić. Nazwijcie to "karmą", "Nemesis" (o, padło to tytułowe imię, mamy więc to odhaczone!), a jeśli lubicie dźwięk dronów o poranku, to nawet i "kismetem".

Ja jednak za dronami o szóstej rano nie przepadam, lubię długo pospać, więc tej Jałty już tak bez namysłu nie wspominam, natomiast z tymi Afro i cofaniem się w czasie nie mogę się powstrzymać, kiedy mi tylko dają okazję. Rozmawiałem ci ja jednak nie tak dawno z na odmianę rodakiem i na szalomie, który to rodak w dość sensowny i wyważony sposób narzekał jednak na tych Afro, że oni tak z tą policją nie chcą się dogadać, do pracy się nie palą, i w ogóle co z nich za pożytek, a Trump... jakie to cudo i w ogóle.

No to ja mu na to, że Nemesis i trza było sobie radzić bez bawełnianego niewolnictwa. On mi na to, że tyle lat już minęło, więc ten uraz mógłby już osłabnąć, lub, daj Boże, całkiem zniknąć. No to ja mu, że tu, na Amerykanów (a niewykluczone że nie tylko ich) nieszczęście, nie chodzi o uraz, tylko o to, że ci Afro się nigdy do US of A nie prosili, nie ma żadnego dowodu, że jakoś ich te amerykańskie wartości specjalnie przyciągały, i że oni po prostu mają te wartości serdecznie (excusez le mot) w dupie.

No bo tak i jest, widać to gołym okiem, a ja i tak to wyraziłem dość oględnie. Pisaliśmy o tym zresztą już nieraz, bo my wszystkie istotne problemy tego świata mamy ładnie posegregowane, poopisywane i porozwiązywane nawet, o czym niestety decydenci zdają się nie wiedzieć. Na ich i naszą zgubę. (Z tym rozwiązywaniem raczej żartuję, człek czasem musi, bo pęknie. Tak z tylnego siedzenia się po prostu rządzić i problemów rozwiązywać nie da.)

Całkiem niedawno na ten temat miał być - zanim nam się wykoleił w czystą literaturę (żeby tylko każdemu się tak cudnie blogaskowe kawałki wykolejały!) - kawałek pod tytułem chyba "O patyczkach i płatkach śniadaniowych", który zresztą jakiś czas później naprostowaliśmy z tej czystej literatury takim wpisem podwiązującym kilka rozplątanych ogonów. (Nie da się zrozumieć? Chodzi o niedoprowadzone do końca wątki.) Nie pamiętam tytułu.

No a całkiem za rogi tego byka chwyciliśmy lata temu, w takim tekście (jak na nas dziwnie składnym i mało gawędziarskim), co się nazywał chyba "Jerry Springer i Ronald Reagan". Jeśli się komuś chce tego szukać, to uważam, że warto. Jest tam moja odpowiedź na wolnorynkowe ideologie, i na sporą część tego, co na nasze nieszczęście i skutkiem niezłej, jak się niestety okazało, skuteczności komuszej socjalnej cybernetyki (czy jak to nazwać), uchodzi u nas, i w świecie dzisiaj, za prawicowość.

Gdyby ktoś znalazł wspomniane tu powyżej trzy moje blogaskowe kawałki, może mi dać linki, to je gdziesik umieszczę i będzie potem ludziom łatwiej. Jeśli się komuś nie chce tego szukać, co potrafię zrozumieć, to powiem już b. krótko, że różne są idee na życie, i ta amerykańska - mówię o tej ogólnodostępnej, wyrażanej często jako "z pucybuta do milionera", co zresztą, jeśli się kiedykolwiek sprawdzało, to obecnie b. rzadko, a te przypadki wydają mi się dość szemrane - nie każdemu musi pasować.

Acha, miałem już kończyć, ale przypomniało mi się, że jeszcze nic nie było o motylu. Czarne jest, chyba każdy widzi, Nemesis też, a motyla niet'. No to wam powiem, kochane moje ludzie, że napisanie tego arcydzieła sztuki blogerskiej przyszło mi do głowy po tym, jak olśniła mnie myśl, że ta amerykańska obsesja uszczęśliwiania całego świata na własną modłę - więc nie tylko "wolny rynek", "demokracja", "wolność słowa", co może komuś (lekko przymulonemu) się wydawać racjonalne, ale i sprawy tak obłędne, jak np. "równouprawnienie", "prawa gejów", "politpoprawność" itd. itp...

Ta obsesja, która ich w końcu zgubi, a że to jest jednak globalne imperium, to smród, krew i łzy będą zapewne też mocno globalne, mogła się częściowo przynajmniej wziąć z tego, że oni sami siebie muszą stale przekonywać, że ich pomysł na życie, na państwo, na naród, na demokrację, na "porządek światowy", na ekonomię - jest jedyny, a każdy kto tego nie widzi i się grzecznie nie podporządkowuje, to zbrodzień i, co najmniej bezobjawowy, schizofrenik. Albo może raczej psychopata, ew. też bezobjawowy.

Ponieważ większość Amerykanów zdaje się nie mieć co do tego ich ideału większych wątpliwości - byli kiedyś hipieje, ale ich też ten system ładnie całkiem szybko oswoił i strawił - w każdym razie przodkowie ich sami tego chcieli, Grzegorzu Dyndało, a chcącemu nie dzieje się krzywda, więc pozostają jedynie dwie grupy etniczne, których to może nie dotyczyć. Jedna to Indianie, ale oni rozpłynęli się, wymarli, a ci co zostali, otrzymali kasyna.

Druga, liczniejsza i wciąż nie mająca zamiaru wymrzeć, to właśnie Afro... cośtam. W normalnym języku Murzyni. (W którym to słowie nie ma absolutnie nic obraźliwego.) Część tych Afro stara się odnieść sukces wedle amerykańskiego wzoru i na tamtych warunkach, i jakiejś tam części się to udaje super, a pozostali z tych słodkich naiwniaczków zwalają winę na siebie, co jest samym fundamentem liberalizmu. Reszta ma w dupie, a tak przecież być nie może, no bo przecież Amerykanie, co by o nich nie mówić, to ludzie ideowi, chcą wierzyć we własną moralną słuszność, a nawet szlachetność... (Nie to co ci drudzy.)

Co dodaje im, mimo ich rozlicznych wad i niewielkiego zazwyczaj rozumu w tym, co robią, sporo wdzięku, ale także potrafi być problemem. Jak tutaj na przykład, o ile mam w tym rację. Nasprowadzali sobie tych Afro na niewolników, a chcą wierzyć, że wszyscy tam dobrowolnie, z pasji do tych ich genialnych rozwiązań i wartości. Nie uważam, by fakt, że coś 96 procent tych ich Afro głosowało na Obamę, był jakoś zdrożny, bo sam, gdybym był Afro, też na pewno chciałbym, żeby się mój wreszcie na tego Prezydenta załapał.

Jednak wmawianie sobie, że tamto społeczeństwo jest ślepe na kolor skóry, to lewacka brednia. Tego nie ma nawet w Brazylii, a co dopiero w US of A! (W Brazylii, gdzie wszystkie możliwe odcienie, bowiem wszystko się ładnie wymieszało. Czemu? Bo jurny plantator, skutkiem katolickiej swobody seksualnej i swej jurności, miał masę, excusez le mot, brązowych bękartów, które w dzieciństwie były urocze... I mieliśmy od razu paniczy mieszanej rasy, czego u protestantów nie było. I tak dalej.)

Jednak poparcie Obamy jest o wiele większe i ja w tym dostrzegam - przyzwoitą, a jakże, nawet trochę w duchu "Chaty Wuja Toma" moralną - chęć naprawienia dawnych win. Tylko że to się nigdy nie udaje! To tak samo, jak przysłanie podarków dla "S", które zresztą przejmowała ubecja i Bolek, co miało odkupić nazistowskie winy. Chcemy być szlachetni, a wychodzi obrzydliwa obłuda.

Amerykanie mają z tymi swoimi Murzynami (co się będziemy bawić w jakieś lewackie terminologie, choćby je wyśmiewając!) cholerny problem, i ten problem nijak nie chce się rozwiązać. No i ja dojrzałem w tym jeszcze jeden aspekt - nie wiem na ile istotny, i chyba nie sposób tego ustalić - taki mianowicie, że skoro Murzynów... Afro znaczy cośtam dla politpoprawnych...

Nie można zmuszać do akceptowania i życia podług AMERYKAŃSKICH wartości i idei, a inaczej się po prostu nie da - choćby dlatego, że Ameryka MUSI wierzyć, że tych Afro w sumie to ona przecie USZCZĘŚLIWIŁA, choć sami uszczęśliwiacze tego jeszcze nie wiedzieli - no to jedyne rozwiązanie jest takie, że to NIE SĄ idee i wartości "amerykańskie", które komuś mogą się podobać, lub nie - ino "OGÓLNOLUDZKIE" (ach!), a wtedy, jeśli ktoś ma je w dupie, no to sam sobie winien, psychopata przebrzydły!

Tak to Afro... tentego, nieoficjalnie i w sposób nieunikniony stają się w oczach standardowych, prawowiernych, rytualnie pożerającyh indyki i czekoladowe serca Amerykanów, nieuleczalnymi psychopatami. Nie to że "czarni" broń Boże - po prostu im się nie chce w zgodnym chórze itd. Z drugiej zaś strony te amerykańskie wartości i idee muszą w tym celu stać się wartościami i ideami OGÓLNOLUDZKIMI, więc każdy - czy w Baltimore, czy w Bagdadzie, czy w Radomiu (z wyjątkiem Riyyadu i chwilami Moskwy) po prostu MUSI się nimi kierować, czcić je, wpajać swym dzieciom...

I dzięki temu ci, jakżeż łagodni z natury Amerykanie mogą tamtych brzydkich ludzi z czystym sumieniem zwalczać - nie jako zbuntowanych potomków niewolników bynajmniej, nie jako ludzi innej, gorszej rasy, nie jako ludzi mających całkiem inną wizję świata, godnego życia, społecznego porządku... Ale jako wrogów Rodzaju Ludzkiego po prostu. W Radomiu, w Bagdadzie, czy w Charlotte Virginia - nieważne, ma być jak tam! Może jest to swego rodzaju obłęd, który się ma szansę smutno dla dotkniętych nim skończyć. Czyli właśnie tytułowa Nemesis.

I właśnie ta druga strona tego medalu mnie zafascynowała, a że przyczyna tego amerykańskiego obłędu, choć wcale nie drobna przecie, jednak jest bardzo pośrednia i ew. jej wpływ musi być przesubtelny, skojarzyło mi się to z motylem - tym co to nad Amazonką, wiecie, skrzydłeczkami macha niczym gąska - skutkiem czego dostaliście "Czarnego motyla Nemesis".

Motyl nad Amazonką, albo może jadowity cierń w dupie, zatruwający cały organizm szaleństwem. Choćby szaleństwem politpoprawnościowego imperializmu, żeby daleko nie szukać. A że działa to od półtora stulecia co najmniej, więc skutki są dość poważne. Tak to widzę. Więcej grzechów sobie nie przypominam.

triarius

P.S. Nie chciałem tego animowanego cuda dać na szczyt, bo by mogło rozpraszać, ale całkiem się nie oprę, więc oto macie...

Aż dwa motyli, niebrzydka buzia i animacja, łał!

piątek, czerwca 17, 2016

Nie ma żadnego "problemu terroryzmu"!

Powtarzam: nie ma żadnego "problemu terroryzmu". "Problem terroryzmu" to retoryczna sztuczka, coś co po łacinie nazywa się pars pro toto, czyli np. "dziesięć tysięcy mieczy" w sensie "dziesięć tysięcy uzbrojonych żołnierzy".

W odróżnieniu jednak od dawnego Rzymu nie żyjemy teraz jednak w czasach rozkwitu (i szaleństwa na temat) retoryki, tylko w czasach m.in. ordynarnej propagandy, więc ten stary retoryczny greps służy nie (tak czy inaczej pojętej) estetyce, tylko, jak niemal wszystko dzisiaj, utrzymaniu lemingów w posłuszeństwie.

Skoro nie ma "problemu terroryzmu", spyta ktoś, to co w takim razie jest? W końcu ktoś tam w jakichś klubach strzela, wysadza się wraz ze sporą  ilością innych ludzi w powietrze... Oczywiście wcale tego nie neguję, chodzi mi tylko o to (tylko I AŻ), że cały ten "problem terroryzmu" jest jedynie częścią czegoś o wiele większego i poważniejszego. I że to rozróżnienie jest naprawdę istotne, nie zaś jedynie kolejnym słownym wygibasem.)

Mianowicie schyłku i upadku Zachodu. Mówiąc zaś językiem mniej wyszukanym, za to precyzyjniejszym, problem Spedalenia Zachodu. (Excusez le mot, wrażliwe duszyczki.) A ponieważ praktycznie cały ten obecny, czy może raczej dotychczasowy, świat jest ukształtowany przez Zachód właśnie... Co by nam w politpoprawnych książkach o historii świata nie opowiadano o całej, ach, Ludzkości, wspólnie przez tysiąclecia dążącej do obecnego niemal-już-ziemskiego-raju, gdzie to każdy dosłownie miał swój istotny wkład itd...

Jednak faktem jest, mimo "arabskich" (w istocie indyjskich) cyfr i kukurydzy, że wszystko z czym my i inni ludzie na całym niemal globie codziennie żyją, a już na pewno co oglądają w telewizjach i gazetowych wstępniakach - od granic państw i samej idei państwa, przez pojęcia takie jak państwo prawa, samo prawo zresztą też, demokracja, prawa człowieka, wolność słowa, tolerancja (np. religijna), po "jedynie słuszną" ekonomię - zostało (ostatecznie) sformułowane na zachodzie, a w większości przypadków ludom należącym do innych cywilizacji po prostu NARZUCONE.

Narzucone w taki czy inny sposób - przemocą, albo metodami ekonomicznymi, czy też słodkimi i delikatnymi niczym letni wietrzyk metodami kulturowymi... Z których wielu może się cieszyć i sobie ich gratulować, ale które wcale - mówię o tych wszystkich Myszkach Miki i śpiewających babach z brodą - obiektywnie nie muszą każdego bez wyjątku zachwycać...

Że o korupcji, przeważnie zresztą kończącej się na niezrealizowanych obietnicach, których nikt nigdy realizować nigdy naprawdę nie zamierzał, litościwie nie wspomnę. (A jeśli jakiś naiwniak zamierzał, to i tak nie miał on ku temu żadnych możliwości, a zresztą dawno zamierzać przestał, bo mamy przecież teraz kryzys i problem terroryzmu, więc jak?)

Nie da się tego - jeśli nie mówimy o leminżej publiczności, która jak dotąd łyka wszystko, tylko o ludziach trochę myślących - zagadać! Najpierw się podbija świat, a potem się zaczyna sobie (skutecznie) i innym (mało, jak widać, skutecznie) wmawiać, że zawsze chodziło tylko i wyłącznie o uszczęśliwienie wszystkich, i że jeśli nikt nie będzie wierzgał przeciw Obamom i Merkelom, to już za trzy lata... no może za dziesięć... Ale na pewno jeszcze za życia naszych wnuków... Będzie ten wymarzony raj na ziemi.

Osiągniemy go wszyscy, ach, zbiorowym wysiłkiem, ale praktycznie bez poświęceń, bo przecież mamy Taniec z Gwiazdami i różnego rodzaju Euro, więc czego byście prole jeszcze chciały?! Czy ja mówię, że tamto podbijanie świata było złe? Albo czy mówię że było dobre? Nie, nic takiego nie mówię. Może mam na ten temat swoją opinię, o wiele zresztą bardziej zniuansowaną od prostego "cacy" czy "be", ale, jeśli tak, to zachowuję ją dla siebie.

Mówię tu tylko coś takiego, że nie ma litości dla brutala, który nas podbija i wszystko u nas urządza na swoje kopyto, a potem nagle, bez widocznej przyczyny, kuli się w kąciku i zaczyna płakać, że go mama nie dość kochała, a tata nie chce mu kupić nowej wypasionej komórki. Takie jest życie i to się nigdy nie zmieni!

Tym bardziej, że, zamiast po prostu trzymać się mocno i ew. dokonać jakichś ustępstw, rozsądnych i wyważonych, ten dzisiejszy Zachód Merkeli i Obam, z jednej strony kuli się pod nawałem własnych wewnętrznych przeżyć, których nikt nie rozumie, i które niemal każdy niebędący Obamą, Merkelą czy grzecznym lemingiem pochodzącym od tej sympatycznej pary, ma w przysłowiowej dupie, kuli się w kącie i szlocha...

Jeśli zaś kulenie się i szlochanie to nieco zbyt mocne określenie, na to co robi dzisiaj Zachód, to absolutnie celnym będzie stwierdzenie, że po (nie oszukujmy się) mocno brutalnym urządzeniu świata po swojemu, Zachód chodzi teraz od jednej ofiary do drugiej, ofiarowując im "bransoletki przyjaźni". I żeby to jeszcze uczciwie! Gdybyś naprawdę chciał dobrych stosunków, niewtrącania się jeden drugiemu, gdyby szczerze żałował... Ale przecież nic takiego nie robi.

Za tym wszystkim, w uzupełnieniu do tchórzostwa, stanowiącego faktycznie pewną nowość, leżą tak samo brudne interesy, jak za osiemnastowiecznym handlem niewolnikami. I każdy z zainteresowanych świetnie sobie z tego zdaje sprawę, więc jakich reakcji można się tu spodziewać?

Z jednej strony to, z drugiej zaś z jeszcze o wiele większą furią, niż kiedyś krzyż i zbawienie zamiast ofiar z ludzi, perkaliki zamiast gołych cycków i kościelne śluby zamiast palenia wdów i okaleczania niemowląt, stręczy dziś ten mentalnie pokręcony Zachód różnym obcym nam kulturowo ludom wymóżdżone całkiem niedawno przez szemrane "intelektualne autorytety" pomysły w rodzaju "równouprawnienia płci", zapobiegania "homofobii", "liberalnej gospodarki" (a jakże!)... Oraz samej "demokracji", tyle że w ujęciu takim, że nie rozpoznał by jej w nim nikt z żyjących choćby tylko 100 lat temu teoretyków...

Plus oczywiście baby z brodą, wszystkie kobiety na "rynku pracy", "swoboda seksualna"... I milion podobnie genialnych spraw, A, i to jest tutaj być może najważniejsze, trybunał określający co jest, co zaś nie jest "równouprawnieniem", "liberalną demokracją", "wolnością słowa" i całą resztą tych cudowności, znajduje się, nie do końca wiadomo gdzie (tutaj fraktalizm, którego inne od naszej cywilizacje za cholerę chyba nigdy nie pojmą), ale z grubsza gdzieś w kilku najpotężniejszych (z jakichś powodów, nie zawsze wygodnych do publicznego analizowania) państwach, w jakichś lożach, klubach, gabinetach... (Coś jak z prawem magdeburskim i arcybiskupstwem w Hamburgu w dawnej Polsce.)

Nic więc dziwnego (dla kogoś na poziomie nieco wyższym od poziomu średniego leminga, a nie jesteśmy przecież rasistami, by uważać, że każdy "kolorowy" musi być od leminga głupszy, prawda?), że różni tacy nie są zachwyceni ową, mającą ich niechybnie uszczęśliwić, ofertą, a widząc nieprawdopodobną słabość rzeczonego Zachodu w wielu punktach, plus widoczne gołym okiem pogłębianie się jego słabości w masie innych istotnych punktów, starają się to wykorzystać.

Jeśli uwzględnimy grające Zachodowi, z akcentem na Amerykanów, na nosie Chiny, jeśli uwzględnimy Rosję z jej zielonymi ludzikami, kibicami, nalotami w Syrii itd., to wyraźnie widać, że tu nie tylko o islam chodzi. Chyba każdy, jeśli chwilę nad tym pomyśli, a nie czyta GWybu, się z tym zgodzi? No a wewnętrzny, w sensie wewnątrz samego Zachodu i jego rdzennej ludności. opór? A czasem nawet brutalne działania?

Cóż, powiem tak... Jeśli ktoś naprawdę czytał Gibbona, a nie tylko powtarza za rzekomymi autorytetami, że według niego przyczyną upadku Rzymu było chrześcijaństwo samo w sobie - wie, iż jedną z najważniejszych, jeśli nie wprost najważniejszą, przyczyną upadku wschodniego Rzymu, czyli Bizancjum, były konflikty społeczne i religijne wokół ikonoklazmu i różne takie sekciarskie sprawy z udziałem, dość z reguły brutalnego, państwa.

Można by przewrotnie rzec, iż te Bizantiany traktowały teologię zbyt poważnie i że poszła ona zbyt głęboko w lud. Do tego zaś mieszały się zawsze niezliczone dworskie eunuchy, starając się upiec przy tym ogniu swoją własną pieczeń. Czyli całkiem jak Bruksela z Merkelą.

Skutek był taki, że kiedy np. przyszli Arabowie ze swą prościutką wersją monoteizmu, nikomu nie chciało się bronić dotychczasowego państwa, widzianego jako siedlisko i rozsiewnik burdelu na kółkach i prześladowca autentycznych wiernych. No a tam była, mimo wszystko, dość poważna teologia - tutaj natomiast mamy baby z brodą, Merkele jednym kłapnięciem paszczą wywołujące wędrówki ludów, o jakich się dawnym Attylom i Alarykom nie śniło, a do tego kastrujące nas wszystkich na wzór i podobieństwo bab z brodą z upiornych konkursów upiornej Eurowizji...

Co oznacza spychanie nas wszystkich w przepaść, a dla naszych ew. wnuków szykowanie losu, o którym nawet pomyśleć się boimy. Czemu więc się dziwić? I to by było na tyle. Jeśli jest chaotyczne, to sorry, ale temat wielki, "nabolały", jak to się mawiało (kto mawiał, ten mawiał) za Gierka, a napisane od jednego zamachu. (Nie o taki "zamach" chodzi - wstrzymaj głupku te swoje drony!)

triarius

sobota, stycznia 09, 2016

A co z resztą tych panów, że spytam?

Kiedy już niemieckie media zostały złapane na politpoprawnym przemilczaniu przez pięć dni tego, co zaszło w Kolonii w noc sylwestrową, nastąpiła dymisja głównego policmajstra i zewsząd słyszymy nieskrępowane, jak by się mogło zdawać, informacje na ten temat.

Nawet tak bezkompromisowe, że np. "spośród 32 dotychczas zidentyfikowanych sprawców, 18 okazało się być azylantami" (czy jakoś tak). I leming, także ten "prawicowy", czuje się chyba wreszcie usatysfakcjonowany - ja w każdym razie, nie tylko w telewizjach, głównie zachodnich, ale nawet na "prawicowych" rodzimych blogach, marudzenia na cytowane tu stwierdzenie nie dostrzegam. A jednak...

Jeśli 18 spośród tych panów było azylantami z tej ostatniej fali "uchodźców", co ją Merkela Niemcom zafundowała - to CO Z RESZTĄ? Mamy jakieś poszlaki, może nawet dowody, że to były zwykłe miejscowe, blade i z islamem nic nie mające wspólnego szkopy - czy też nie? Albo może ktoś sądzi, że gdyby Niemce i muzułmanie znaleźli się tam w podobnych ilościach, to zajmowaliby się rabowaniem komórek i macaniem kobiet, zamiast spoglądać na siebie podejrzliwie i drug z drugiem polemizować? Dream on!

Krótko mówiąc, ja mam ci takie podejrzenie, graniczące z pewnością, że, nawet jeśli to o liczbie azylantów wynoszącej z grubsza połowę złapanej dotychczas próbki jest prawdą, na co nie ma gwarancji, to resztę stanowili także muzułmańscy imigranci, co najwyżej nieco dawniejszego chowu. Zresztą co do tej złapanej próbki też można by mieć przeróżne wątpliwości, a że niemieckie władze już zaufanie do siebie mocno już podważyły, więc...

Jakoś nie widzę możliwości by bladzi, ewidentnie nie-muzułmańscy Europejczycy bez znajomości orientalnych języków bez problemu wmieszali się w tłum "uchodźców" i kogo tam jeszcze. To raz. Dwa jest takie, że tego typu wydarzenia miały, o czym się rzadko mówi, miejsce także w kilku innych miastach Niemiec, a także w Szwajcarii i Austrii, a w Finlandii (jak słyszałem wczoraj na BBC) też w stronę czegoś takiego zmierzało, choć policja zdaje się stanęła na wysokości i przeszkodziła.

Refleksja na tym właśnie BBC była taka, że to ewidentnie była zorganizowana akcja - ci ludzie byli umówieni i zwołani w to miejsce, w takim właśnie celu. Powidział to szef helsińskiej policji, z którym to był wywiad, a wyglądał sensownie i raczej wiedział co mówi.

No i jakoś słabo widzę to zwoływanie na oczach służb, niezależnie od tego czy byłoby to telefonicznie (przy tej skali służby by się zainteresowały), czy na mediach społecznościowych, w taki sposób, by zwołali się po prostu napaleni i głodni cudzej własności faceci - niezależnie od tego czy "uchodźcy", czy muzułmanie, czy rdzenni tubylcy o czysto niemieckich korzeniach.

Co innego jeśli, jak podejrzewam, i byłbym na to gotów postawić sporą sumę, ta reszta, ci którzy nie byli "uchodźcami", to też muzułmanie, dłużej lub krócej już osiadli w Niemczech. Wtedy fakt, mogłoby im się udać skrzyknąć under the radar ("pod radarem" dla niedouczków out there). Poza tym jest jeszcze taki drobiazg, że te kobiety stwierdziły, przynajmniej niektóre, że nikt z tych napalonych nie mówił po niemiecku.

Oczywiście przyczyna tego, że nam, i nikomu, media i władze nie mówią, iż ta reszta to też imigranci i/lub dzieci imigrantów, oficjalnie może być taka, że po prostu tego typu informacji - o pochodzeniu etnicznym itd. - podejrzanch o przestępstwa się z zasady nie podaje. (A nawet więcej, bo albo jest na wczesnym etapie z zapisów usuwana, albo nawet po prostu tego się nie rejestruje.)

Dla tych policji i reszty to może być wystarczająca obrona przed zarzutami ("ja tylko wykonywałem rozkazy"), ale też jeśli skutki są właśnie takie, a są...Czyli kompletne załganie całej sytuacji, a Merkela wciąż uśmiechnięta, choć "jest krytykowana nawet we własnej partii".

Uśmiecha się nieco jakby przepraszająco, jeśli mnie wzrok nie myli, ale może mylić, bo to nie jest tak czy tak miły widok ta Merkela. Jezu! Po czymś takim ona jest tylko "krytykowana"!? W każdym normalnym społeczeństwie psy by już dawno włóczyły... Jej portrety, bo co innego?

Więc jeśli jest to skutek (a oczywiście jest) odgórnie narzuconej politpoprawności, no to trza wypieprzyć całą @#$% politpoprawność i tyle. Jednak dziennikarze - z tego co do mnie doszło - a także nawet te prawicowe "lemingi", na razie ani sobie pytania o tych pozostałych nie zadają, ani też żadnych dalej idących wniosków nie próbują wyciągać. Czyli jak na razie bez zmian.

W końcu genialne stwierdzenie genialnej Środy, że (z pamięci): "wszyscy mówią że to byli imigranci, a przecież to przede wszystkim byli mężczyźni, i to wszyscy", to jej zwykły poziom, choć faktycznie nie co dzień one są aż tak udane. Zresztą tym razem miała łatwo, bo przepięknie jej tę piłkę nagrali.

Chodzi o to, że babsko w swoim genialnym bonmocie bazuje na naszym apriorycznym założeniu, że cała reszta tych tam napalonych to były zwykłe (i do tego nawet pewnie ochrzczone, bo czemu nie?) Hansy i Helmuty. Tak nas te @#$%^ na spółkę robią w ciapka!

triarius

P.S. Zaplątałem się w tych wszystkich nawiasach i oczywiście zapomniałem o najważniejszym. (Napisałbym "o poincie", gdybym miał pojęcie, jak to się pisze.) Otóż, jeśli tam byli zwołani i zorganizowani ZARÓWNO ci nowi "uchodźcy, jak i dawniej już osiedleni muzułmanie, no to Niemce są w głębszej dupie, niż dotąd mogło się wydawać! 

Oznaczałoby to, że jest tam już między nimi realna więź, a nawet swego rodzaju wspólna organizacja, i nawet ci dawni współwibrują mentalnie z tymi nowymi... Tak że jest tam teraz tego mocno egzotycznego i zdolnego do (jakby nie było) czynu bractwa o wiele więcej, niż sami azylanci - także tam, gdzie dotąd się Niemce nie spodziewały. 

W dodatku sugerowałoby to, i to zdecydowanie, że nastroje wśród od dawna osiedlonych w Europie muzułmanów też nie są aż takie super odległe od islamizmu, czy może raczej od podbijania spedalonych ras i zagospodarowywania ich kobiet, jak to się raczyło różnym autorytetom wydawać.

niedziela, stycznia 03, 2016

Ze świata zachodnich mediów

W Arabii Saudyjskiej, wczoraj czy przedwczoraj (na Nowy Rok?) jednego dnia stracono 47 osób. Oficjalnie "terrorystów" (no bo kogo?), ale co najmniej nie wszyscy daliby się tak na serio, przy najlepszych nawet chęciach, zakwalifikować. Co najmniej część to byli elokwentni opozycjoniści, słowem zwalczający sudyjski reżim i dynastię stojącą na jego czele.

Dynastię i reżim, nawiasem, mające tak niewiele wspólnego ze stręczoną nam dzień w dzień politpoprawnością i liberalną "demokracją", jak to tylko możliwe, ale to akurat postępowcom nie bardzo przeszkadza - i jak by mogło, skoro Ameryce i jej Wielkiemu Bratu akurat one pasują?

Jednym ze straconych był szyicki kleryk, a teraz w całym już niemal islamskim świecie rozpętuje się dzika awantura, z zaostrzonym jeszcze bardziej niż dotychczas konfliktem między sunnitami i szyitami. Szyitów jest ogólnie mniej, ale to i tak setki milionów, a jak dojdzie do wojny między Iranem, wraz z wszystkimi szyitami, a Arabią Saudyjską wspieraną przez sunnicką większość, to będzie ubaw!

Do tego nieco zamachów bombowych tu i tam. To tam miasto Ramadi (chyba tak się wabi) - niedawno przy ryku trąb i zawodzeniach starców "odbite" z rąk Państwa Islamskiego - jest, jak się dzisiaj dowiedziałem z zachodnich telewizji, przez to państwo zajadle atakowane. A czego się Szan. Państwo spodziewali? Że oni tam będą siedzieć pod amerykańskimi bombami, czy że po prostu odpuszczą, pozwalając demokracji i politpoprawnemu szczęściu Ludzkości tam sobie luźno rozkwitnąć?

Do tego zamordowany w Meksyku w dzień po objęciu władzy burmistrz... Do tego parę fajnych wyroków za różne ciekawe sprawy tu i ówdzie na całym ziemskim globie... Oczywiście taki drobiazg, jak to, że huczne uroczystości noworoczne spod znaku chleba i igrzysk (lub bagietki i tańca z gwiazdami, czy jak tam sobie lubią), w wielu miejscach, albo się nie odbyły, albo zostały doszczętnie skastrowane...

Niemal tak skastrowane, jak to oficjalne wydanie Magnum Opus Spenglera, które wam Ludzie ta zgraja oszustów stręczy jako res vera (że już nie będę się tu bawił w łacińskie przypadki, bo i tak nie znacie) - z powodu terroryzmu oczywiście - to już oczywiście wszyscy taktownie zapomnieli, z dziennikarzami na czele. (Inaczej byłoby to z pewnością "robienie terrorystom na rękę". Nie ma jak talmudyczne myślenie!)

No - byłbym zapomniał! We francuskiej postępowej ojro-telewizji na zagranicę wczoraj czy przedwczoraj przeszła sobie na tasiemce informacja, że oto tym razem z okazji nowego roku spalono we Francji 804 samochody, co oznacza spadek o 14,5 procenta w stosunku do roku ubiegłego. Mówię serio, naprawdę nie żartuję! (Wybiłem to nawet wizualnie dla waszych słodkich oczu, bo to jest akurat najsłodsza i najzabawniejsza rzecz w całym tym moim tekście. Choć zasługa oczywiście nie jest tu moja.)

Jako że niemal wszystkie inne wiadomości na tej tasiemce były o przemądrych i nabrzmiałych historycznym znaczeniem wypowiedziach Hollande'a i różnych ichnich ministrów, więc z tego kontekstu trudno mieć wątpliwości, że te zaledwie 804 samochody (z pewnością same wraki z połowy ubiegłego wieku zresztą, choć tego wprost nie powiedzieli, musi z braku miejsca i nawału innych pilnych informacji), mamy rozumieć jako ogromny sukces i to sukces przede wszystkim właśnie światłej tamtejszej władzy. (Choć, co nieco dziwne, widziałem to w jednym dzienniku ze dwa razy, a potem już wzięło i znikło.)

Do tego jakieś awantury, z zabitymi oczywiście, i to wojskowymi przeważnie, w Indiach, akurat na granicy z Pakistanem. No dobra - przecież chyba nikt tu nie sądzi, że ja urządzam na serio prasówkę, prawda? Od tego są o wiele lepsi, którym się o wiele bardziej chce, którzy pilniej oglądają i czytają gazety. (Przy okazji pozdrawiam Marylę z http://blogmedia24.pl, która to np. ładnie robi.) Tyle że to był tylko (dłuuugi) wstęp, bo ja mam pointę (czy jak to się, @#$^%, oficjalnie po polsku teraz pisze), która jest naprawdę istotna. Otóż... A co mi tam - nawet zagadkę wam Ludzie zrobię!

No więc zgadnijcie, Ludkowie rostomili, jaką przed chwilą ujrzałem ABSOLUTNIE PIERWSZĄ W KOLEJNOŚCI informację w rozpoczynającym się właśnie dzienniku telewizyjnym na tym wspomnianym francuskim ojro-kanale dla obcokrajowców? Zamknijcie oczy i pomyślcie, a potem głośno to powiedzcie, OK? Trochę odbijemy, żeby odpowiedź nie przyszła niechcący sama z siebie, zbyt szybko... Była to więc informacja, że...?

.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

... że posiedzenie na temat sytuacji na froncie swobód demokratycznych w Polsce odbędzie się jakimś tam unijnym czymś (powiedzieli jakie, ale mnie to lata i nie raczę ich rozróżniać) 13. stycznia. Zgadliście? Gratuluję, ale bez przesady, bo każdy by zgadł. Każdy w miarę przytomny. Następnym razem wymyślę coś trudniejszego.


triarius
 

wtorek, stycznia 13, 2015

Czy ogromne biusty mają jeszcze jakąś przyszłość i dlaczego nic o nich dotąd nie mówił papież Franciszek, ani TV Trwam nie zrobiła reportażu?

W ramach ogłoszeń parafialnych i zjadania własnego ogona:

Mam ci ja akurat w głowie duży, mądry i jakżesz aktualny tekst pod roboczym tytułem "Kowboj Hollande i Kowboj Merkel", ale musielibyście mnie mocno pocisnąć i się ponapraszać, bo to by było sporo roboty, a pisanie, wbrew pozorom, okrutnie mnie męczy. Oczywiście możecie powyższe zignorować, nie ma sprawy - i tak macie jakieś 15 do 20 procent szansy, że to jednak dla was napiszę.

A teraz do ad remu...

* * *

Właśnie przeczytałem na tasiemce zachodniej telewizji, że "papież Franciszek zaapelował o przestrzeganie praw człowieka". Zrobiło mi się cholernie przykro, choć przecież większych złudzeń co do dzisiejszego Kościoła mieć już od dawna nie mogłem, a pęd do przerobienia katolicyzmu na Departament ds. Drugiej Religijności - obecny przecież b. wyraźnie co najmniej od lat '60 ubiegłego wieku - przybrał ostatnio zdecydowanie na sile. (Szczerze mówiąc, kiedy go wybrano, MIAŁEM spore złudzenia co do obecnego papieża. Cóż, widać bez pewnej dozy naiwnego optymizmu po prostu się nie da.)

Głowa i główny autorytet poważnego, jakby nie było, wyznania, która przyłącza się bez cienia próby zaznaczenia swej odrębności do wszechpanującej dziś - tyle że już nie na "całym świecie", bo to się od paru miesięcy b. zdecydowanie i na naszych oczach odkręca, ale na pewno na Zachodzie - mętnej religii "praw człowieka"...

Produktu oświeceniowego deizmu (tu ukłony dla panów Robespierre i Korwin-Mikke!). Wrogiego wobec katolicyzmu, w ogóle próbującego wszelkie religie zastąpić czymś "racjonalnym" i rzekomo lepszym, choć lud jakoś tej Istoty Najwyższej, mimo starczych chórów, nie łyknął, więc trzeba dalej kombinować, wykorzystując do tego także i znienawidzony Kościół Katolicki...

Dla każdego prawdziwego przywódcy tego Kościoła dogmaty i moralne nakazy jego własnej wiary stoją bez porównania wyżej od jakichś wymóżdżonych i stale nam, nie wiadomo na jakiej niby podstawie, aktualizowanych, "praw człowieka". Jednak oczywiście dzisiejsi katolicy to nie muzułmanie, więc nikt się tam z nimi pieścił za bardzo nie będzie. Ci drudzy też nie, więc albo to się da wykorzystać, albo won na śmietnik historii! (To oczywiście nie ja mówię, tylko ci... Wiadomo chyba kto.)

Cholernie smutne, poniekąd także piekielnie żenujące, choć przecież ze mnie żaden tam "dobry katolik" - może bym i się starał, ale trzeba było nie robić jakichś szemranych V2! No dobra, można by o tym jeszcze sporo, na pewno nie byłyby to same banały i oczywistości, ale ja chciałbym w końcu dojść do tych tytułowych ogromnych biustów i dać tu coś konkretnego, w co się można będzie wgryźć, a nawet wessać, i to z przyjemnością.

Wczoraj, wędrując sobie smętnie po kanałach tego żałosnego pakietu telewizji wszelakich co ją mam, jako dodatek do internetu, dzięki któremu się z wami, kochane ludzie, mogę kontaktować, ujrzałem zapowiedź programu na TV Trwam, no i oczywiście (zgadliście?) był to reportaż o kobiecym obrzezaniu w Kenii. Wkurza mnie mocno, jak już niektórzy mogą wiedzieć, pakowanie się Kościoła w takie sprawy, i to z wielu powodów. O niektórych już pisałem (w tekście o "Małym braciszku ubeka"), ale jeszcze mi trochę przyszło do głowy i dlatego powstał cały ten tutaj tekst.

Argumenty, które dotąd przywołałem, były m.in. takie, że gdyby naprawdę chodziło o dobro tych przycinanych tu i ówdzie kobiet (choć z pewnością, jeśli ktoś je w ogóle pytał o zdanie, ty tylko b. wybiórczo, nie oszukujmy się!), no to dlaczego zawsze to musi być Kenia, albo inna Uganda - nigdy zaś Arabia Saudyjska czy Egipt? Tam trudniej nakręcić reportaż? Zgoda, ale można to przecie nadrobić ustnym komentarzem. Nie można? No to sorry, ale bez wyjaśnienia dlaczego nie, ja nie łykam całej tej, excusez le mot, podejrzanej propagandy!

Wspomniałem też o męskich niemowlętach, i to nie tylko tu czy tam, ale także w krajach takich jak np. Ameryka, gdzie teraz może już nie tak powszechnie, ale do niedawna przycinanie ich było stałą i "automatyczną" praktyką w szpitalach, gdzie te chłopięta się rodziły. Powody, jeśli już się ktoś odważał spytać, były podawane różne - od "higienicznych" (na co oczywiście nie ma żadnych naukowych dowodów), po takie, że dzięki temu tamci, co to mają z przyczyn kulturowo-religijnych nie będą się wyróżniać. (Fajne? Niedługo, jak mi teraz przyszło do głowy, może podobnie będzie z kobietami Zachodu - w końcu NIKT chyba się nie ma wyróżniać? CI też przecie.)

Już po napisaniu tamtego tekstu przyszło mi do głowy, że w końcu na Zachodzie - tym cywilizowanym, pozbawionym religijnego fanatyzmu i w ogóle - jest teraz szaleństwo operacji plastycznych, więc niby jaka jest ta istotna różnica pomiędzy tym upiększaniem ciała, a tamtym? Tym bardziej że "te" regiony także sobie panie jak najbardziej "upiększają", a większość, z tego co słyszę, właśnie jakby w tę samą stronę, co w Kenii czy (ale cicho, bo się wyda!) Egipcie. Wot problema! (Kto nie wierzy, niech sobie wrzuci w Googla "Barbie look".)

Jednak clou (wszyscy w końcu jesteśmy dzisiaj Charlie) mojej diatryby jest jeszcze inne. Przed chwilą przyszło mi to do głowy i dlatego właśnie zdecydowałem się tę sprawę znowu poruszyć. Otóż mieszkałem ci ja swego czasu w Szwecji. I miałem sobie żonę, a żona miała OGROOOMNY biust. (Jak dziwnie spora część moich co bliższych kobiet, tak się składa.) No i ile razy ta moja żona poszła w tej Szwecji do lekarza, nie bylo możliwości, by jej nie namawiano na obcięcie sobie tego biustu.

Nie osobiście, ale o wydanie zgody na dokonanie na nim, tym biuście, eutanazji. Czyli że jakiś chirurg, opłacany z państwowej kasy, czyli podatnika, ufunduje mojej babie pozbycie się tych, całkiem niepotrzebnych, drugo... Czy to będzie trzecio? Rzędnych cech płciowych. Powód? Bełkotali m.in. coś o raku. Jasne - bez cycków wszyscy będziemy żyć wiecznie, a jedyny rak jaki istnieje, dotyczy dużych piersi! (Zresztą, choć nie chcę się babrać w tego typu problematyce, zdaje się najmniej śmiertelny ze wszystkich.)

No i, każdy przytomny człowiek sam na to wpadnie, że w Szwecji musi być bardzo niewiele kobiet w b. dużym biustem, bo jednak przeciętny leming (płci zresztą nieokreślonej, bo to Szwecja, ale raczej nie męskiej) na takie namawianie reaguje jak kot na szperkę i od ręki podpisuje stosowną zgodę. A potem to już tylko ciach i wszyscy szczęśliwi.

Tylko powiedzcie mi, kochane ludzie, jaka jest istotna różnica między tym i tamtym w tej Kenii? Mi to wygląda jakoś tak, że każda, lub niemal każda, cywilizacja ma tego typu zapędy. I nie bardzo wiadomo dlaczego, tak jak nie i znamy w sumie przyczyny ogromnej ilości trepanowanych czaszek z różnych prehistorycznych kultur. Przecież trepanacja czaszki - bez jakiegoś hiper-skutecznego znieczulenia czy choćby aseptyki - to też nie jest jakaś wprost wielka przyjemność dla pacjenta. Prawda?

W Kenii to ma swoje odwieczne kulturowe uzasadnienie, tak? Jasne - dla Charlie Hebdo i innych takich, oczywiście to jak najbardziej powód, by zwalczać, ale DLA KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO?! Że im się po prostu (de gustibus etc.) takie przycięte kobietki o wiele bardziej podobają, podczas gdy tutaj, na Zachodzie, nikt jeszcze (no, poza homoseksualnymi projektantami mody) nie uważa, że kobieta bez cycków jest ładniejsza od takiej z b. obfitymi i ogólnie... (Ach!)

Tak że, jeśli mam rację, a przeważnie (niestety) ją miewam, to niektórzy tutaj, w naszym w dodatku imieniu, pakują się w cholernie paskudną i po prostu niebezpieczną grę, próbując nas mamić i oszukiwać pokrętnymi argumenty... Naprawdę - brzydko się bawicie i nie idźcie tą drogą! Każda mądra babcia wam powie, że oddając się zbyt łatwo, przekreślasz sobie szansę na jakikolwiek szacunek i dobre traktowanie - wiec sorry, ale katolicy nie powinni się tej szemranej bandzie, rządzącej obecnie światem pod hasłem "praw człowieka" oddawać na samo gwizdnięcie! Tego nawet największy przyjaciel człowieka zazwyczaj nie robi.

triarius

środa, stycznia 07, 2015

Czy Jaruzelski czytał Apollinaire'a?

Nie dałem się literacko zapłodnić dzisiejszym zamachem w Paryżu. Nie cieszcie się! To znaczy, kiedy łazilem po Wrzeszczu i marzłem (miałem bowiem dziś parę spraw do załatwienia w tzw. realu), chodziły mi faktycznie po głowie różne związane z tym zamachem myśli. Wystarczyłoby pewnie ich na niewielką książkę... Ale przecież - po co? Dla kogo? ZA CO?

Jednak - na wasze szczęście, wszyscy Wielbiciele Mojego Pisarstwa - przyszła mi także do głowy interesująca myśl na nieco inny temat. I teraz ją wam przedstawię, bo lubię oglądać wasze radosne buziunie. Albo co najmniej je sobie wyobrażać. (Alem się uśmiał!)

Otóż byłem ci ja, dawno, dawno temu, tym co określano wtedy mianem "dziecko z kluczem na szyi". Pracująca matka, jakaś tam wprawdzie szkolna świetlica, z której człek jednak kiedy mógł uciekał, czyli niemal zawsze, choć to także oznaczało brak obiadu. Uciekał, a potem siedział samotnie w ciasnym mieszkanku, słuchając w radiu "Pionier" murzyńskich bębnów, kiedy akurat nadwali audycję "Afryka śpiewa".

Całkiem fajna muzyka, nieźle mnie to, jak sądzę, muzycznie rozwinęło, choć oczywiście w tle byly brudne kacapskie interesy w tamtej części globu. Nad czym wtedy, mając lat osiem lub dziewięć, po prawdzie się nie zastanawiałem, choć wiedziałem już, że "z tym ZSRR nie jest całkiem tak, jak mi to w szkole mówią".

No i wyczytywałem też wszystko z matczynej biblioteczki. (Niemal wszystko, jak się okaże.) Było tam nieco szajsu, jak "Barbarzyńca w ogrodzie" Herberta, co przeczytałem ze dwa razy i może nawet, paradoksalnie, w sumie mi dobrze zrobiło, jakoś mnie w owe problematyki wciągając...

Był też gość z nazwiskiem mojej kochanej babci, znany pisarz i dyplomata, który ponoć głosił, że to on jest hrabia, a nie my... To znaczy nie ja, tylko babcia. Ale zawsze. Tyle że to my mieliśmy (przy tej całej naszej ówczesnej prlowskiej nędzy) srebrną zastawę z hrabiowskimi koronami, która teraz cieszy jakiegoś chama w jakimś, czy ja wiem... Chobielinie? Czy innego folksdojcza.

I oczywiście, co bez porównania ważniejsze, mieliśmy zarówno rację, jak i tę etyczną przewagę, żeśmy nie byli komuszymi dyplomatami czy szemranymi pisarzami. Były oczywiście tego koszty, ale cóż. Tamtego typa, Breza mu było, jak i babci z domu, ale na odmianę Tadeusz, gdyby ktoś bardzo chciał wiedzieć, jednak nigdy nie czytałem. Nigdy nie wyszedłem poza pierwszych parę stron. To był jakiś szemrany bełkot o Watykanie, na ile pamiętam. Nie ciągnęło mnie za cholerę, a nawet odpychało, mimo celofanowej obwoluty i ogólnie przyzwoitego wyglądu.

Przeczytałem jednak niemal wszystko poza tym - na przykład Villona w przekładzie Boya. No i opowiadanka Apollinaire'a, do których, choć klucząc, od początku zmierzam. I właśnie o tym ostatnim chciałem tutaj. Było tam takie jedno opowiadanko, które zapamiętałem do dziś. Traktowało o takim Żydzie (bo to były dopiero skromne początki politpoprawaności), który pasjami zabawiał się popełnianiem ciężkich grzechów... To znaczy popełnianiem czynów, które by na pewno były grzechami dla katolika - nie orientuję się jak tam było na jego własnym gruncie.

W każdym razie gość chodził na przykład po paryskich bulwarach i brzytwą przecinał obleczone w jedwabne (ach!) pończoszki uda eleganckich dam, które tam sobie luźno spacerowały. Brzytwa była tak cienka i tak ostra, że damy te czyniły jeszcze kilka kroków, jakby nigdy nic, a dopiero potem padały bryzgając krwią, a nasz bohater był już względnie daleko, bezpieczny w tłumie. (Przypomina się samuraj testujacy nowy miecz na kmiotkach - plus paryski tłum i pończoszki oczywiście.)

Co do żydowskości tego faceta, to być może wcale nie był to jakiś antysemityzm, czy jak to tam nazwać, tylko po prostu chodzilo o to, że gość - poza tym że lubił takie zabawy, które Kościół raczej potępia - to absolutnie i zdecydowanie katolikiem nie był. Wtedy nie było aż tak wiele, jak dziś, dobrych opcji w kwestii kim taki ktoś może zatem być, więc padło na Żyda. Zresztą, co ja tam mogę wiedzieć o motywach sławnych literatów.

No i w każdym razie ten nasz bohater tak się zabawiał, nie czując żadnej skruchy czy wyrzutów sumienia, aż mu się nagle śmiercią gwałtowną zmarło na serce podczas wykonywania tych jego codziennych niemal czynności. Kiedy umierał, poprosił przechodnia, by mu udzielił chrztu, co się też stało. Skutkiem czego facet stał się totalnie bezgrzeszny i, kiedy w chwilę potem umarł, automatycznie kwalifikował się w poczet świętych.

Cóż, takie są reguły - nie ma rady! Chrzest zmazuje wszystkie grzechy, a człowiek bez żadnego grzechu, który by mu kalał duszę, jest z definicji święty. No i kiedy tak doktorzy Kościoła smętnie debatowali nad tym nieprzyjemnym przecie przypadkiem, jeden z nich dojrzał promyk nadziei - że jednak sprawiedliwości może stać się zadość i tamten nasz kontrowersyjny bohater nie będzie przez całą wieczność kontemplował Pańskiego oblicza.

Otóż miejsce, gdzie umierał nasz bohater leżało tuż obok postoju dorożek (to takie przedwojenne taksówki) i pojawiła się pewna możliwość, że woda, którą przechodzień naszego bohatera ochrzcił, nie była, ściśle rzecz biorąc, wodą, ponieważ mogło tam być dość końskiego moczu, by się formalnie i kanonicznie nie nadawała do chrzczenia ludzi. I to była pointa u pana Apollinaire - prawda że całkiem optymistyczna?

No i, kiedy tak marzłem na peronie SKM we Wrzeszczu, przyszło mi do głowy, że to był być może dokladnie ten sam przypadek, co w przypadku naszego niedawnego cudownie nawróconego nieboszczyka, znanego jako Jaruzelski Wojciech. Ludzie sobie wtedy wpadali z jego powodu w objęcia, ronili łży wzruszenia, całowali drug druga, a w duszach im chóry anielskie śpiewały Alleluja! - że oto ten brzydki człowiek tak nam się na łożu śmierci ładnie nawrócił... Ach co za sukces prawdziwej religii! Prawda zwycięży, ach!

A tu całkiem możliwe, że on po prostu zrobił wam, ludzie, (no bo przecież nie mnie!) takiego samego złośliwego szpasa, jak ten co brzytwą robił krzywdę pięknym paniom na paryskich bulwarach. Prawda? Gdzie tam - wy tego nie pojmiecie, bo w waszej kremówkowej rzeczywistości takie rzeczy są po prostu niemożliwe! Nikoś, gangster utrupiony na dziwce w burdelu - dzięki pogrzebowi w oliwskiej katedrze z udziałem arcybiskupa z pewnością też przecie zasilił anielskie chóry.

(Na pewno jest o tym nawet gdzieś u Św. Tomasza z Akwinu, tylko nikt tego przecież w całości nie przeczyta, bo to straszna kobyła, a życie krótkie.) Jaruzelska matrioszka zaś przyjęła ostatnie namaszczenie w ostatniej sekundzie swego kontrowersyjnego życia i wszystko się nagle zmieniło.

Dobrze chociaż, że nikt dotąd chyba nie mówi o jego wyniesieniu na ołtarze! Kiedyś do takich spraw podchodzono wiele bardziej serio i ta logika byłaby nie do obejścia, ale dziś traktujemy to sobie luźniutko i z tego typu dogmatycznymi zagwozdkami nie mamy problemu. Całe szczęście! Ja muszę natomiast na zakończenie rzec, że przykro mi, ale Jaruzelskiemu całkiem udał się ten ostatni dowcip... Choć wy go ludzie, oczywiście, nie docenicie, wiem.

Wykazał też gość swego rodzaju heroizm, że w obliczu śmierci - mniejsza już o to, że z pewnością w żadne piekielne kotły z wrzącą smołą nigdy nie wierzył, ale zawsze śmierć to śmierć, a co dopiero własna - chciało mu się nam robić takiego psikusa. Żeby się inne komuchy pośmiały, kiedy on już śmiać się mógł nie będzie, przebywając razem z Leninem... Gdzie tam oni przebywają.

No i jakoś tam doceniam, że albo sam Jaruzelski tego Apollinaire'a czytał, albo też to jest jakoś odgórnie przeczytane i przetrawione przez którąś tam Międzynarodówkę, czy inny Komintern. I teraz to stosują, nam na złość.

Tak że wygląda na to, że komuch to jest o wiele bardziej cwana i złośliwa bestia, niż się naszym rodzimym pożeraczom kremówek wydaje. I że ten komuch zdobywa sobie luźno punkty także tam - jeśli nie przede wszystkim tam - gdzie kremówek pożeracze naiwnie widzą jego totalną klęskę, swoje zaś totalne zwycięstwo. Co jest, niestety, błędem. Pożeraczy, nie komucha.

Jednak - nawet jeśli mam rację w mych pesymistycznych przypuszczeniach - nie wszystko jest tak ponure, jak się zdaje. Bowiem na razie nikt nie podniósł chyba kwestii wyniesienia Jaruzelskiego na ołtarze - a mógłby, bo to przecie istota bezgrzeszna jak najbardziej bezgrzeszne niemowlę, tym bardziej że "w niebie wiecej jest przecie radości z jednego nawróconego, niż z całej zgrai pobożnych" (czy jak to tam było), wiec jej się to jak psu zupa należy.

Jest nawet nadzieja, że Putin, przy tych jego obecnych kłopotach z ceną ropy, w ogóle o tej sprawie zapomni, ani on, ani żaden inny komuch oficjalnie o kanonizację matrioszki nie wystąpi, i Św. Wojciech będzie się nam nadal kojarzył jedynie z tym dawnym, zamordowanym przez Prusów, nie zaś z niedoszłym teściem jednego prawicowego jak cholera publicysty.

A więc Alleluja! (Tylko, broń Boże, nie zapominajcie o kremówkach! Kremówki to podstawa nowoczesnej religijności. Oraz oczywiście wiara w cudowne nawrócenia komuchów.)

triarius

środa, września 03, 2014

Pułapki politpoprawności

Wiecie co? Wyznam wam, ludzie, że ja nawet bym i chciał być politpoprawny - tylko po prostu wciąż nie mogę do końca zrozumieć jak to działa. No bo weźmy taki "afro-amerykanin" (z dużej to się w ogóle pisze, czy z małej?). OK - "Murzyn" był be. "Kolorowy" był be. "Czarny" też. Dlaczego jednak jest "afro-amerykanin", a jak tylko zmienimy kontynent to robi się nam "australo-pitek"? Czy "pitek" to jest samo co "Amerykanin"? Gdzie się w takim razie podziewa "australo-amerykanin"? No a "afropitek" - gdzie?

Zresztą jak się chwilę zastanowić, to same niewyjaśnione tajemnice. Dlaczego nic nie słychać o "afrosceptykach"? Dlaczego "euro" to waluta (a przynajmniej próbuje być), a "afro" to tylko fryzura? (Jakie "tylko"? Fryzura jest lepsza!) Ja chcę jednak wiedzieć, domagam się odpowiedzi: jak wygląda fryzura "euro"? Jak u van Rumpuja?

Czy już jak u Tuska? Dopiero od grudnia czy całkiem już? Czy też może każdy kolejny strażnik tego tam mopa narzuca... Czy może raczej "lansuje" - swój własny styl w tym względzie? Tylko skąd prosty człowiek, choćby i starający się nadążać za modą, miałby się tego dowiedzieć?

A może to Merkela i jej fryzura stanowią ten wzorzec? Swoją drogą, gdyby któregoś poranka Merkela zapomniała się ogolić... Nie mówię nic nieprzyzwoitego o naszej europejskiej mamie i królowej! Wypraszam sobie wszelkie tego typu insynuacje! Chodziło mi o górną wargę i absolutnie nic innego!

Więc gdyby się zapomniała ogolić, a do tego jeszcze zamówiła pięć piw... Czy ja mówię, że Merkela ma kaca z przepicia? Do głowy by mi nie przyszło twierdzić, że ona w ogóle pije! Nie ma na to przecież, bidula, czasu, bo bez przerwy stara się nam zrobić dobrze.

Nam, czyli Europejczykom. Choć trochę nijak, że tylko Europejczykom - co z Antaktydą? Tam też są jakieś ekspedycje, a do tego pingwiny... Im się nie należy, żeby im też było dobrze? Więc na pewno Merkela nie pije, ale może się na przykład od czasu do czasu wykąpać w szampanie. Jak dostanie skrzynkę od Hollanda, powiedzmy.

Mogliście nie wiedzieć, ale teraz już będziecie wiedzieć: to też upija. Wiem, bo czytałem bardzo dawno temu o jednej uczennicy, którą zabrała karetka w stanie ciężkiego upojenia, a ona nic nie piła, tylko jej koleżanka polecila nasiadówkę w denaturacie, na pryszcze. Więc proszę mi tu nic, ani Merkeli, nie imputować!

Ale gdyby - ten wąsik i pięć piw... Czy wtedy politpoprawność by się zmieniła w tym akurat kierunku? Wiedzielibyśmy to automatycznie, czy też ktoś by nas o tym musiał poinformować, i dopiero wtedy by to bylo ważne? Pytania, pytania...

Ostatnio usłyszałem od kogoś, całkiem na serio, że "R*mka żebrała z dzieckiem". To teraz mamy śpiewać "Graj piękny R*mie"? (Czemu to ja tak piszę? Zaraz się wyjaśni.) Bo przecież wszystko inne będzie faszyzmem? To może, skoro "R*mie", to "graj" też by należało zmienić? "C*gan", przy wszystkich swoich wadach - na tę opinię ktoś w końcu pracował przez stulecia - był piękny, grał na skrzypcach albo innych cymbałach, wróżył, łatał garnki, kochał na zabój...

I komu to przeszkadzało? Zrobili go "R*mem" - czy po to, żeby się też poczuli do zdobywania Bizancjum i wskrzeszania Rzymskiego Imperium? Skoro Turcy, uznawszy się za dziedziców Rzymu, nazwali się "Rum" - no to, sorry, ale "R*m" jest o wiele bliższy słowu "Roma" i jego pochodnym!

Co to za chytra geopolityczna gra, ja się pytam? Kto za tym stoi i w ogóle jak to się ma do wszystkich tych wzniosłych zasad, które tak kochamy? Może ktoś po prostu czegoś nie dopatrzył, albo zły klawisz nacisnął? To by była opcja najbardziej, jak sądzę, dla wszystkich zadowalająca, ale - jeśli w tym rzeczywiście jest jakiś, brzemienny w globalne (nie bójmy się tego słowa!) zagrożenia błąd, choćby palcówka - no to jednak musi ten ktoś się do błędu przyznać i szybko odkręcić! Inaczej za każdym razem wymawiając słowo "R*m" przybliżasz świat do nuklearnego holocaustu.

A co najmniej już to możesz srodze podpaść paru innym kandydatom o opanowania czarnomorskich cieśnin i odegrania roli Nowego Rzymu. Podczas gdy Cyga... Chciałem powiedzieć Ro... To znaczy... Wiemy o kogo chodzi, i tak na razie chyba aluzji nie podłapali.

Z tymi nazwami różnych ludów, co się okazały niepolityczne i wymyślono, czy wypożyczono, nowe, to jest w ogóle zabawnie. O Eskimosach nie chcę mówić, bo to niebezpieczny temat, szczególnie teraz, z tym Hamasem... I nie chcę denerwować rebe Bratkowskiego, który jest na takie rzeczy okropnie czuły.

Ale weźmy "Samów". To się zawsze nazywało "Lapończycy" i komu to przeszkadzało? Że po szwedzku "lapp" (tam się nazwy narodowości pisze z małej, jakby coś) znaczy "łata"? No to co? "Finne", czyli po naszemu "Fin", to po szwedzku to samo co "wągier".

Gorsze od łaty (a ja akurat wyjątkowo takich skórnych spraw nie lubię), a nie zauważyłem, by jakiś Fin się tym specjalnie przejmował. Paru znałem, mieszkając przez lata w Szwecji. Fakt, jest i określenie "finländare" - czyli "mieszkaniec Finlandii", ale NAWET W SZWECJI, z ich obsesją politpoprawności, nie zauważyłem, żeby to była jakaś istotna sprawa, albo żeby ktoś się o coś tutaj obrażał. Widać Finowie, mimo że ich los mocno doświadczył, tego typu kompleksów nie mają i nikt w ich imieniu walczyć o ich honor nie musi. Albo i nie ma jak.

Skoro już jesteśmy przy Szwecji, to może dokończę tę kwestię, mówiąc wam, że najgorsze anse mają chyba Szwedzi w stosunku do Duńczyków. Nie mówimy tu o imigrantach, bo to całkiem inna sprawa, choć oczywiście dla kogoś komu politpoprawność tak jak nam leży na sercu - okropnie smutna. Jednak z Duńczykami Szwedzi się przez stulecia mordowali, odebrali im w końcu spory kawał ziemi...

I się raczej nie lubią. Mimo to nie pamiętam jakichś obraźliwych określeń związanych z Duńczykami. Jest faktycznie "dansk skalle", czyli to, co potomkowie bitnych MacLeodów i nasi liczni rodacy na zmywaku nazywają "Glasgow kiss" ("pocałunek w stylu Glasgow", dla niegramotnych), czyli walnięcie gościa w ryło naszą własną glową.

Interesująca technika, choć niektórzy, jak choćby wspomiany tu wczoraj Tim Larkin, odradzają. ("O ile nie jesteś z Glasgow.") W każdym razie doradzałbym walić w okolicę oczodołu albo górę nosa, bo waląc w usta mamy sporą szansę na piękną inkrustację naszego czoła połamanymi zębami, albo też bardzo efektowne rozcięcie skóry na czole, z krwią zalewającą nam oczy itd. (Skóra głowy ma b. dużo naczyń krwionośnych i zakończeń nerwowych. Co ma, dla politpoprawności, zarówno zalety jak i wady.)

Jednak ów "dansk skalle" (co na nasze przekłada się jako "duńska czaszka") nie jest specjalnie obraźliwy. Sugeruje twardość czaszki, ale w końcu na te wszystkie wojny to i tak prawie nic. Widać Duńczyków Szwedzi traktują jednak inaczej, niż Cy... Ro... Wiemy o kogo chodzi. Czy innych La... Samisków znaczy. (Myśmy ich tak nazywali w rodzinie, bo ich język nazywa się po szwedzku "samiska" i o tym się słyszało najwięcej.)

Ciekawe dlaczego, i czy to na pewo dość politpoprawne? W każdym razie, choć politpoprawność to oczywiście przepiękna idea i w ogóle cudo, nie jest to sprawa na tyle klarowna, by prosty człowiek, taki jak ja, wszystko w tym potrafił pojąć. Jakieś kursy by się przydały, jakiś kołczing... obowiązkowe ma się rozumieć i opłacane przez Unię.

A dla dzieci to oczywiście od samego początku ostro i bez cackania się. Gdyby ktoś tutaj, już teraz, potrafił mi udzielić odpowiedzi na te moje wątpliwości i rozwiać moją niewiedzę, to bardzo proszę! Obiecuję nie szczędzić już potem nigdy wysiłków na niwie politpoprawności, od czego świat niewątpliwie stanie się nieco lepszy. A o to nam przecież wszystkim - euro, afro, australo itd. chodzi. (Wszystkich nie mogłem wymienić, bo boję się, że zaraz wybuchnie wojna światowa. Ale Samów mogę i ich tutaj serdecznie pozdrawiam!)

triarius

czwartek, maja 22, 2014

O gwałceniu prostytutek (albo i nie, zależy jak wyjdzie)

Oczywiście starzy ludzie lubią narzekać na czasy, w których ich starość upływa, a jeśli ktoś tak często jak ja nie miał nic sensownego do roboty i czytał książki, to nic dziwnego, że na starość będzie kiwał oszronioną głową wygłaszając drżącym głosem jeremiady na temat powszechnej dziś głupoty... Ale jednak coś w tym jest, że głupota czuje się obecnie o wiele pewniej, żadnych kompleksów, a jej przeciwieństwo, zakładając że w ogóle jeszcze gdzieś istnieje, kryje się płochliwie po kątach.

Lubię konkretne przykłady popierające różne moje, czasem dość złożone, tezy - więc proszę, oto takie coś... I jeśli to cię, P.T. Czytelniku, nie razi tak jak mnie, to potraktuj to łaskawie jako potwierdzenie właśnie mojego stwierdzenia. (OK?) Więc dowodem na powszechne dziś zgłupienie - niby dobnym, ale konkretnym i dla mnie znaczącym - jest choćby to, że dziś nikt już niemal nie mówi o "morderstwie", a tylko zawsze o "zabójstwie"...

Niechby ktoś dla pieniędzy, po wieloletnich przygotowaniach, zamordował stryjka tępym nożem - "zabójstwo"! Niechby jakiś Putin utrupił jakiegoś Litwinienkę polonem - "zabójstwo", a jakże! Podobnie z pokrewnymi sprawami. Dzisiaj nawet zamaskowany i uzbrojony rozbój na rozstajnych drogach to... No, zgadujemy! No...?

"Kradzież" oczywiście, cóż by innego? Nie ma "włamań", "rozbojów", "rabunków"... Masy innych tego typu określeń, które w mrocznych prlowskich czasach mojej młodości znał każdy półanalfabeta. I to wcale nie tylko dlatego, że wtedy było to powszechniejsze, jeśli naprawdę było, co nie jest aż tak pewne.

Przyczyny tego stanu? Niewątpliwie różne, przy czym całkiem celowe działanie nie jest najmniej istotną. "Czyje celowe działanie?", spyta ktoś... A tych wszystkich sił, i tych wszystkich ludzi (żeby już tego dumnego określenia nie skąpić), którzy nam miłościwie, i którzy tymi nieszczęsnymi lemingami bez przerwy, w sobie wiadomych celach, manipulują. Za pomocą mediów, "edukacji", "prawa"... I czego tam jeszcze.

A że to zgłupienie, które jest naszym tutaj zasadniczym tematem, rozszerza się na ludzi spoza ścisłego grona lemingów, widać choćby w tym, jak chętnie i bez oporów ludzie całkiem porządni i niby niegłupi używają określeń w rodzaju "koktail Mołotowa", o Unii mówią "Europa", o Jaruzelskim "Generał" ("kto nie szanuje własnych generałów, będzie szanował cudzych", że tak sparafrazuję Ziuka)...

Albo wymyślają tacy program nowej - patriotycznej oczywiście i prawicowej jak cholera - partii, a tam zawsze trzy głowne cele... Cośtam1, Cośtam2, Wolny Rynek... Gdzie Cośtam1 to na przykład Niepodległość albo Chrześcijaństwo, a Cośtam2 to może być powiedzmy Poszanowanie Tradycji albo Rodzina. Jakby ten (mityczny, jeśli nie po prostu ZAŁGANY od początku do końca) "wolny rynek" to nie było coś z całkowicie innego aksjologicznego, o politycznym już nie wspominając, porządku,

Z tym, że to, niestety, nie jest już do pojęcia dla ludzi, dla których zatarła się różnica pomiędzy "rabunkiem" czy "włamaniem", a "kradzieżą", oraz między "morderstwem" i "zabójstwem". Tak mi się czasem, nawiasem mówiąc, wydaje, że ta dziwna niechęć do nazywania kogoś "mordercą" może wynikać z przyczyn, że tak to nazwę, humanitarnych, albo nawet (nie bójmy się tego słowa!) z POLITPOPRAWNOŚCI.

Tylko że to by było jeszcze dziwniejsze w przypadku ludzi uważających się za prawicę! Prawda? (A jeśli prawda, to dlaczego nikt na to wcześniej nie wpadł? Co ładnie domyka moją główną tutaj tezę - eleganckim Q.E.D. Ot co!)

No i tutaj, w tym punkcie naszej analizy, mamy przed sobą cały wachlarz... W sensie dosłownym, lub niemal, bo inaczej to by był językowy potworek... "Szeroki wachlarz wąskich gardeł", żeby zacytować pradawną kpinę z prlowskiego języka... Mamy tu w każdym razie wiele różnych dróg do wyboru. Na przykład moglibyśmy sobie poszukać głębszych przyczyn tego celowego ogłupiania publiki przez...

Nie wiem jak to określić, ale chodzi o to, że są Prole, czyli my, i są ci proli Poganiacze... To znaczy są dosłownie Poganiacze - w mediach, "edukacji", sądownictwie, różne tam "autorytety"... O - "dziennikarze", "artyści"... (Niemal o nich zapomniałem, serio!) No i są ci, co za nimi, ponad nimi, i dla których cały ten... Całe to, wiadomo, się kręci... Czyli nie "poganiacze" w sensie ścisłym, tylko "Elita", czy jakoś tak... I my, Prole.

No więc ich siła, tych nie-proli, nie-nas, polega w dużym stopniu na mediach. W tych czasach... Czy ja to muszę mówić? Bez mediów mało co się da zrobić, a z nimi sporo. No i człek naprawdę sensowny, kiedy widzi coś ewidentnie wyprodukowanego przez istoty, jak to się mówi, rozumne... Ludzi lub ew. kosmitów, żeby już zostawić na boku delfiny i słonie... To on się zawsze w duszy pyta, ten człowiek znaczy: "po co oni mi to pokazują i co chcą przez to osiągnąć?"

Nie że jakaś wprost paranoja, ale serio... Widzisz obraz na którym goła baba wyleguje się w prowokacyjnej pozie na szezlongu... I co? I pytasz oczywiście sam siebie, CAŁKIEM AUTOMATYCZNIE: "co też ten malarz chciał przez to uzyskać?". A zaraz potem, albo i przedtem: "co też ten krytyk, który toto zachwalał, bo bez tego przecież nigdy bym tego nie zobaczył, chciał przez to uzyskać"? Itd., itd., nie zapominając o nikim z tego (często szemranego) grona.

Dosłownie KAŻDY, kto do tego obrazu przyłożył rękę, albo inną część ciała zresztą, w sensie, że się przyczynił do tego, iż on powstał, przetrwał, dotarł do widza... Powinien zostać prześwietlony. Łącznie z samą modelką, choć w jej przypadku to akurat może być najprostsze. W końcu prosta dziewczyna po przejściach. Tak więc - powtórzmy to, bo dzisiaj chyba raz nie wystarczy to rzec - iż człek na poziomie i prawicowy, zawsze AUTOMATYCZNIE I ODRUCHOWO, w każdym przypadku, gdy traktują go jakąś KOMUNIKACJĄ, zada sobie w duszy (po to ją ma!) pytanie: "komu to służy, kto za tym stoi?"

Wcale nie żartuję! I nie musi w tym być, powtarzam, żadnej paranoi. Wszystko może się okazać OK, może w tym nie być żadnych brzydkich ukrytych celów...Modelka dla pieniędzy, malarz dla seksu, marchand dla forsy (na słodycze i kinowe bilety)... Ale i w takim przypadku zapewne sprzedają nam to dzieło jako "wielkie, odkrywcze, przełomowe", "artystę" jako jakiegoś proroka, i być może modelkę jako ofiarę samczej dominacji od 10 tysięcy lat, nad którą należy się litować, kupując bilet na wystawę i głosując na "Europę".

Co nie musi koniecznie jednoznacznie wynikać z obiektywnych faktów. Prawda? A jednak, dziwnym jakimś trafem, niemal zawsze takie rzeczy, jak ta białogłowa w rozkroku na tym szezlongu, są nam (nie bójmy się tego słowa!) stręczone jako coś o wiele większego, o wiele głębszego. Co nas ma za zadanie WYZWOLIĆ... I jak cudownie to mu się udaje! (Ach!) Czyż nie?

Jednak człek, który pod wpływem, jakby nie było, durnych seriali i jeszcze durniejszych dzienników telewizyjnych przestał już rozróżniać "zabójstwo" od "morderstwa", a "rabunek" od "kradzieży", oczywiście takich subtelnych niuansów rozróżnić nijak nie zdoła.

A co z gwałceniem prostytutki, spyta ktoś? Na to, Deo volente, przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać, choć ten temat też się z naszym głownym wątkiem jak najbardziej wiąże. Oraz z całą masą innych.

A zatem c.d.n. (albo i nie)

triarius

P.S. Liberalizm to lewactwo sklepikarzy.