środa, kwietnia 18, 2018

Kabaret "Szyja kanclerza" i gladiatorzy

Na początek, całkiem obok zasadniczego tematu, ale nie bez przysłowiowej kozery, powiem, że "Kredyt i wojna" (tom 1, że się zaśmieję) Gabriela "Coryllus" Maciejewskiego to znakomita książka, którą wszystkimi czterema kończynami niniejszym polecam.

Z procesowej ostrożności dodam, że z ponad 300 stron na razie przeczytałem ponad 180, a nie całość, ale naprawdę tam są fascynujące rzeczy, a w dodatku te cechy Autora, które mnie najbardziej zazwyczaj drażnią, jakoś się utajniły, natomiast zalety jak najbardziej są. Mówię wam ludzie - naprawdę warto to nabyć drogą kupna i się w to wgryźć!

* * *

Gladiatorzy
No i teraz mamy drobny problem, ponieważ sprawa jest oto taka... Jedna rzecz mnie od dość dawna męczy w tej najnowszej biężączce, ale potrafiłem to dotąd poruszyć tylko w prywatnych rozmowach - przychodzi mi do głowy kilka wersji cudnego literackiego opracowania tego tematu (zgoda Napieska, jak zwykle masz rację, to właśnie ZWO, czyli Zjadanie Własnego Ogona, nasza specjalność), ale każda widzi mi się jakoś kulawa, więc spróbuję to wam, ludzie, podać w sposób bezpretensjonalnie prosty...

Trochę szkoda, bo tam byłoby np. o gladiatorach (to może nam się jakoś jeszcze uda uratować, choć mymi szpęglerycznymi intuicjami na ich temat niestety tym razem się nie pochwalę) i o takim przerażającym alarmie przeciwatomowym (nie bez udziału broni chemicznych i biologicznych w dodatku), który się wkrótce okazuje być jedynie reklamą nowej serii popularnego kabaretu "Szyja kanclerza". Jednak zrobimy to prosto i bez figlasów, tak mi dopomóż!

Otóż swego czasu, całkiem na marginesie innego tematu, wspomniałem tutaj, że w przyznaniu Rosji organizacji najbliższych kopanych mistrzostw świata widzę niesamowitą wprost korupcję i skurwienie tej globalnej piłkarskiej organizacji, jak i autentyczny geniusz polityczny szeroko pojętego Putina. (Że wszystkie te Merkele i Microny, a nawet Trump, mogą w polityce Putinowi co najwyżej czyścić buty, to oczywiste, ale to nie zmienia faktu, że Putin to wróg Zachodu, tym groźniejszy, że skuteczny, a te Merkele to... Skoro głupi przyjaciel gorszy od mądrego wroga, to nawet przy założeniu, że to po prostu pospolici durnie... Ech!)

Było to, przypominam, zaraz po zajęciu, z pogwałceniem wszystkiego od A do Z, Krymu, i napaści na Ukrainę. Obecnie szeroko pojęty Putin dalej sobie śmiało poczyna, a w międzyczasie miał kilka niezłych zagrań, jak ewidentna ingerencja w amerykańskie wybory, ataki hackerskie na różne zachodnie instytucje, zamordowanie paru ludzi, czasem przy pomocy środków, których użycie gwałci różne tam podpisane reguły (co w realu znaczy niewiele, ale co istotne wyraźnie przesuwa granice tego, co Rosji i jej przydupasom wolno, z czym się "wspólnota międzynarodowa" oswaja)... Itd.

Nie żebym był jakoś specjalnie zakochany w tej Arabskiej Wiośnie, co ją Zachód (bez mojego jednak udziału, nikt mnie nawet nie raczył zapytać) postanowił urządzić w Syrii, w związku z tym na tego tam Assada aż tak bardzo się nie oburzam, ale to co z jego pomocą uzyskuje teraz Rosja, jest naprawdę nie-sa-mo-wi-te, a klęska tych wszystkich żałosnych Merkeli i Micronów bije po oczach. (O tym, że Turcja, b. ważny członek NATO, zacznie wchodzić w konflikt z Ameryką też swego czasu tu wspomnieliśmy. Ach, Kassandrą być!)

Teraz ten Assad stosuje broń chemiczną, Zachód pyskuje, niedługo tysiące głodnych dyplomatów skutkiem wzajemnych sankcji zaatakuje nasze śmietniki w poszukiwaniu czegoś, co by zjedli, a jednak sytuacja, fakty dokonane, ustala się taka, że rosyjskim przydupasom o wiele więcej wolno i co im zrobisz. No dobra, to cośmy dotąd napisali jest boleśnie słuszne i dość istotne, ale jednak nie aż tak odkrywcze, żeby ktoś, kto otarł się choćby o Tygrysizm Stosowany przeżył tu jakieś oświecenie. Zatem...?

Wspomnieliśmy sobie o tych mistrzostwach, co to idą i wszyscy tak się z nich cieszą. Na razie związek tej akurat sprawy z bronią chemiczną i głodnymi dyplomatami nie został, jak na tygrysiczne standardy, specjalnie mocno wykazany... Tak? No więc sedno mojego wywodu jest takie, że Zachód, niewątpliwie w tym przypadku słusznie, oburza się na Rosję i nawet razi ją jakimiś mizerno-symbolicznymi sankcjami, aż tu nagle nadejdzie, jak nadejść musi, chwila otwarcia tych tam mistrzostw... I co Zachód wtedy zrobi?

Szeroko Pojęty Putin (SPP) złapał tych Micronów w pułapkę bez wyjścia. Nie wysłać swoich dzielnych ekip kopaczy niesposób, bo lud się po prostu zbuntuje. (Tak jak on się jeszcze zbuntować potrafi, czyli jak zgraja lemingów, jednak Merkelom i to nie w smak, z czym nawet trudno polemizować.)

Więc te ekipy pojadą, boczenie się zachodnich przywódców (o Jezu, jak mi to określenie ciężko przez gardło przechodzi!) na SPP przejdzie niezauważone wobec tych tam matrioszek, rubaszek, bałałajek, tiulowych spódniczek, nie mówiąc już o kopaniu piłki w kierunku bramki... Albo i na aut.

Tak że całe to, niewątpliwie słuszne, oburzenie, a nawet cała ta, jaka by nie była żałosna, "walka" z rosyjską agresywnością, chamstwem i cynizmem, skończy się - i to co bystrzejszym powinno być od dawna wiadomym, tylko że jakoś brak takowych w naszych mediach - skończy się zatem... (cytując St. Michalkiewicza) WESOŁYM OBERKIEM.

To zaś będzie kolejny kopniak w zad nieszczęsnego Zachodu, kolejne piórko do rosyjskiego pióropusza. I nic na to nie poradzą Nasi Ukochani Przywódcy - takie będzie ogólne wrażenie, bo inne po prostu być nie może. Ogólne wrażenie na Zachodzie, ale także jak najbardziej w Rosji i w świecie na razie jeszcze się wahającym której z tych dwóch potęg się po psiemu podporządkować.

Putin to wie, wiedział to od samego początku, czyli co najmniej od załatwienia sobie tych mistrzostw, i sądzę nawet, że spora część tych jego figlasów z ostatniego czasu jest wprost po to robiona, żeby obłęd tego przymusowego oberka, który Zachód chcąc nie chcąc wkrótce odtańczy, był jak najpotężniejszy i jak najbardziej bijący po oczach. (A także maksymalnie dla Zachodu upokarzający, choć to upokorzenie już nie każdy leming zdoła zauważyć.)

Bo, choć mechanizmy generujące postęp techniczny wciąż jeszcze jakoś na tym Zachodzie działają, sprawiając wrażenie, że wszystko jest jak najlepiej i idzie do przodu, to jednak najistotniejszą częścią każdego takiego społecznego systemu, jak cywilizacja, jest CZŁOWIEK, a jeśli ten masowo przestanie wierzyć, że leżące u podstaw danego systemu zasady są (w miarę możności) przez możnych tego świata przestrzegane, że to wszystko NA SERIO I NAPRAWDĘ - to z całą pewnością ów system jest w... Poważnych kłopotach, nazwijmy to tak oględnie. I to by było na tyle, dzięki za uwagę!

triarius

P.S. Związek z gladiatorami się jednak nie załapał. Nie sądzę, by ktoś to zauważył, ale jednak się poczuwam, by to naprawić. Dostrzegam taki mianowicie, że, o ile Rzymianom owe igrce, owo "chleba i igrzysk", w sumie chyba raczej pomagało - jakby mało sympatyczne mordowanie ludzi na scenie ku uciesze plebsu by nie było - to nasza ukochana cywilizacja chyba się w końcu nawet na tych swoich igrzyskach zaczyna przewracać. Co mnie akurat mało zresztą dziwi. 

Taka szpęgleryczna myśl niedoszłego, jakby nie było, doktoranta od starożytnej historii. Fakt, że Rzym nie miał tak wyrafinowanego i tak mocno z nim samym mentalnie splecionego wroga, który mógłby te wady fabryczne systemu wykorzystać. Z drugiej strony Zachód bez ogłupiania proli "Tańcem z gwiazdami" i oglądaniem kopania piłki by tygodnia nie przetrwał, więc... Skomplikowane! Wołać mu tu Coryllusa!

poniedziałek, kwietnia 16, 2018

Skoro tak was to kręci...

... ludkowie moi rostomili, to pogadajmy sobie jeszcze o tym całym "dostępie". Miałbym, tuszę, ważniejsze i ciekawsze tematy do poruszenia, nabrzmiałe, Deo volente, literacką soczystością, ale nie jestem Ziemkiewicz, żeby pisać za darmo. (To był dowcip, i nie byle jaki!)

powszechny dostęp do broni palnej
Zacznijmy jednak, mimo wszystko, literacko, a konkretnie od... Sami zobaczycie. Otóż pewien niegłupi, a także prawicowy, w tym specyficznym amerykańskim sensie, człek, rzekł był raz niegłupio, że: "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie. I rzecz w tym, że owo rozwiązanie jest zawsze i bez wyjątku złe".

Pomyślcie chwilę nad tym stwierdzeniem! Teoretycznie (bo nie mam, niestety wielkich w tym względzie nadziei, za dużo widziałem) mogło by was to skłonić do weryfikacji różnych przekonań, które tak się już z wami zrosły, że nie potraficie sobie nawet wyobrazić, że mogłyby nie być prawdziwe. Oraz, że ktoś mógłby je podważać i nie być przy tym, nie być z tego właśnie powodu, kompletną lewacką zlewaczoną lewizną.

Jakie to poglądy? - pytacie. Rzucę paroma przykładami, pierwszymi z brzegu. Na przykład "wolny rynek". Albo "co tylko robił prlowski komuch, zrobimy odwrotnie i to gwarantuje, że będzie przecudnie". Dzięki temu ostatniemu przekonaniu, mocno zresztą popartemu tym pierwszym, staliśmy się po "upadku komuny" takim właśnie bantustanem, i do tego o wiele, wiele uboższym, niż to było konieczne.

Jeśli ktoś wam, ludkowie, stręczy jakieś proste, szybkie i oczywiście niezawodne rozwiązanie wszystkich problemów społecznych po wieki wieków, z problemem ludzkiego cierpienia na czele, którego jakoś dotąd nikomu się nie udało przezwyciężyć, choć problem ten atakowano od wszelkich możliwych stron, nie szczędząc ofiar i nakładów, to albo (excusez le mot) ruski agent lub inna tego rodzaju menda, albo zwykły idiota. (Ta ostatnia możliwość jest dość nikła w przypadku istot, którym się udało zrobić większą, lub choćby dłuższą, karierę, niż Rysiowi Petru.)

I tak samo jest z "powszechnym dostępem". Które ma być kolejnym rozwiązaniem wszystkich problemów ludzi żyjących na tym łez padole, choć przecie spoozieramy już łakomie i na odległe galaktyki. Po prawdzie to b. mgliście się nam wyjaśnia, jak by to miało działąć, ponieważ w istocie nikt nie wie, lub wie i nie chce głośno powiedzieć, do czego te pistoleciki miałyby KONKRETNIE służyć. W punktach bym prosił, jedna kartka A4 całkiem wystarcza, ale KONKRETNIE!

Jednak (i tu cudnie wracamy do tej fuzji wiszącej na ścianie w pierwszym akcie, prawdziwa wielka literatura, ach!) mamy przecież ów miażdżący argument, że w prlu broni palnej w rękach "obywateli" było b. (ponoć) niewiele, więc teraz na przekór, musi jej być jak najwięcej. Po co jednak komuch pragnął, by "obywatele" nie mieli w rękach (nie mówimy o ubekach i partyjnych bonzach) broni? Bo broń zabezpiecza przed nawróceniem się na "materializm dialektyczny i historyczny"? Bo posiadanie pistolecika w połową magazynka naboi w szafce przy łóżku sprawi, że polityczne dowcipy będzie się opowiadać bez trwożliwego rozglądania się, czy nikt niepowołany nie słucha?

Nie - po prostu dlatego, że komuch był zły i głupi, więc trza robić wszystko odwrotnie, niż to robili władcy prlu, i wtedy będzie cudnie. (Tak cudnie, jak to widzimy dokoła.) Jednak ja twierdzę, że komuch nie bał się tej broni z powyższych względów, tylko dlatego, że chciał mieć spokój i porządek.

Spokój i porządek - powtórzcie sobie i wsmakujcie się w te słowa! Oczywiście komuch był paskudny, mało kto go tak nie znosił, jak wasz oddany, ten porządek był mu w znacznej mierze potrzebny do czynienia różnych brzydkich rzeczy, ale nie wyłącznie brzydkich, bo coś tam, z konieczności, musiał czasem zrobić i na plus (tylko leberały zdają się nie musieć, ze wszystkich dotychczasowych wzgl. stabilnych ustrojów).

Przeciwieństwem porządku jest... No, co? Brawo Napieska! Przeciwieństwem porządku w społeczeństwie jest: burdel i anarchia. (Nawiasem, to dla równouprawnienia i tego tam typu parytetów zamiast Mądrasińskiego będziemy czasem mieć b. ładniutką młodą kobietkę, w dodatku pochodzącą z naprawdę dobrej rodziny hrabiów Napieskich z Napiesia. Mam nadzieję, że to nikogo nie urazi.)

Burdel i anarchia - tego właśnie chcemy w tym naszym (oby kiedyś) wyzwolonym od komuny i lewizny państwie? A może samo mówienie o "państwie" jest paskudne i "nieprawicowe"?! Przecież ci, którzy (z tego co wiem) nagłośniej i najdłużej wołają o "powszechny dostęp", państwa z samej istoty NIENAWIDZĄ i stręczą nam (nam jak nam, ale gimnazjalistom na pewno) różne tam "libertarianizmy", nie będące w istocie niczym innym, niż pradawnym skrajnie lewicowym ANARCHIZMEM, tyle że w wersji tchórzliwie "konserwatywnej".

Na amerykańskim rynku (hłe hłe, "rynek"!) mogę to jeszcze, te striemlienia znaczy, jakoś tam zrozumieć, bo US of A to czysta emanacja Oświecenia, czyli "władzy ludu", "powszechnej wolności", "równości każdego z każdym" itp., a w realu - jak to dziwnie często z liberalizmem (tradycyjna nazwa "socjalradykalizm") bywa - się to wykoleiło i mamy tam niemal czystą, a za to dość bezczelną, OLIGARCHIĘ Z PLUTOKRACJĄ, z którą faktycznie coraz ostrzej walczy prawniczo-urzędnicza mafia, ale tak czy tak prosty człowiek, jeśli nie jest wielbicielem CNNu i Clintonowej, to co on może? Chyba tylko wziąć flintę na plecy i zaszyć się w jakichś niedostępnych lasach.

Tutaj jednak? A skoro już o lasach mowa, to co ma wynikać z mapek ukazujących w dramatycznych barwach takie wołające o pomstę do nieba dzieła Szatana jak np. różnica w nasyceniu bronią palną w tenkraju i w Finlandii? Gdzie niemal każdy mieszka w gęstym lesie i poluje, a na co, że spytam, my mielibyśmy tutaj, w tenkraju, polować? (Nie pytałem "na kogo"! Proszę mnie rano bez sensu nie budzić!)

* * *

No dobra, na razie tyle. Reszta, jeśli nadal będziecie się tym tematem (i moim, pochlebiam sobie, bo inaczej się nie da, pisarstwem) podniecać, ęteraktywnie.

triarius

P.S. Swoją drogą to osły jesteście, żeście nic sensownego nie wymyślil na temat tej tektury! Kończę konkurs i wyjaśniam... Kiedy, po wielu kolejnych wywalaniach dyplomatów, tysiące tych istot zamieszkaja w tekturowych pudłach, a w cieplejszych porach roku, w cieplejszych klimatach, będą spały na tekturze w parkach - to jak to wpłynie na rynkową cenę tektury, że spytam? Coryllusa się widzę nie czytało, ale co gorzej moja tutaj nauka tygrysicznego myślenia okazałą się orką na ugorze. Smucicie mnie, ale też nie będziecie się mogli przed ukochanymi pochwalić żółtymi pasami Tygrysizmu Stosowanego. Tylko tak dalej!

środa, kwietnia 11, 2018

Dostęp prawdziwie powszechny

Czytam sobie na scribd.com amerykańskie materiały szkoleniowe dla ichnich policji (to jedna z tych rzeczy, które mnie różnią od fanatyków "powszechnego dostępu" - ja trochę na te tematy wiem), i natrafiłem właśnie na informację z roku 1996, że mianowicie w owym roku 1996 całe 63% amerykańskich policjantów, którzy zginęli na służbie, zostało zabitych ICH WŁASNĄ BRONIĄ.

Pomyślcie chwilę nad tym, kochani gimnazjaliści i inni, zazdroszczący im umysłowego wyrobienia! Jeśli, oczywiście, jeszcze wam Misesy całkiem mózgu nie wyżarły. No bo, jeżeli wzgl. wyszkolony i w miarę sprawny policjant tak fatalnie wychodzi na noszeniu przy pasie  pistoletu, to jak na tym wyjdzie rodzimy misesi "prawicowiec"? Zadajcie nawet może to pytanie samemu Guru, jeśli któryś się odważy. Tak mordeczki?

triarius

poniedziałek, kwietnia 02, 2018

Afera hazardowa i ja

Najpierw wstęp, którego nikt, kto:

- nie zamierza w przyszłości pisać biografii Pana T. (czy scenariusza na podst. jego życia), lub
- nie kocha wielkiej literatury, lub
- ma cokolwiek sensownego do roboty

nie powinien czytać. Rzekłem! No to jedziemy - najpierw z tym wstępem, potem z samą rzeczą.

Są ludzie bez przerwy zanurzeni w ważnych zdarzeniach, albo nurkujący w nich raz po raz. To ci, o którym czyta się w książkach historycznych i biografiach. Są inni, i tych jest bez porównania więcej, którzy spędzają życie z nosem przy ziemi, spontanicznie tańcząc Kaczuszki w czasie przerwy na lunch, dyskutując seriale i temuż podobnież. Ja chyba jestem gdzieś pośrodku - ocieram się o wydarzenia.

Otarłem się o obalanie Gomułki, choć cóż więcej mógł w tej sprawie zrobić uczeń liceum, działający całkowicie w pojedynkę? Otarłem się też, dużo mocniej poniekąd, o obalanie Gierka... Zupełnie bez sensu - należało zacisnąć pośladki, pięści takoż, a za kilka lat bylibyśmy w dużo lepszym stanie, dupa by nas tak strasznie nie bolała... Ale to niestety tak nie działa - nie dało się siedzieć wtedy na wyżej wspomnianej dupie i słuchać piosenki o Pszczółce Maji, choć faktycznie Bolka z Michnikiem teoretycznie do władzy katapultować nie musieliśmy. (Ech!)

Nawet wcześniej, jeśli się uprzeć, otarłem się o Odwilż '56 - pamiętam np. jak ojciec, po studiach służący w LWP i pracujący na WAT, wrócił nagle do domu nie w czapce z czerwonym otokiem, tylko z takim, jak później były, żółto-burym. Albo utrupienie Bieruta w Moskwie - nie poszedłem wtedy w Warszawie z matką na poranek do kina, bo była żałoba. 

Nawet i wojna w Korei, na ile może się o nią otrzeć pierwszoroczniak z przedszkola dla wojskowego personelu. (W każdym razie przeczytano nam wtedy koreańską bajkę, którą do dziś pamiętam i którą do dziś uważam za jedną z najlepszych historii, jakie w życiu słyszałem lub czytałem. Nie ma więc tego złego!)

Potem otarłem się o Lecha Kaczyńskiego, o czym już kiedyś tu było. Co jeszcze, co jeszcze...? W Szwecji lekko otarłem się o środkowoamerykańską lewicową partyzantkę, a potem o największych ponoć bandytów dziesięciolecia. Szwedzkiego dziesięciolecia. Nie studiowałem ich biografii, choć może szkoda i może jeszcze kiedyś. W sumie chyba nikogo wprost nie zabili, choć zabijania było wtedy w Szwecji, z Uppsalą na czele, całkiem sporo, jednak to byli przeważnie serio traktujący swoje sprawy imigranci polityczni lub znudzeni dobrobytem młodzi lekarze patolodzy.

Ci dwaj to chyba tylko narkotyki, jakieś wymuszenia, jakieś oszustwa. W końcu ktoś to też przecież musiał robić, więc niby kto inny? Jednego z nich potem widziałem poprzez Kungsgatan, kiedy już po paru latach wyszedł z pierdla. A może to była tylko przepustka? (Kiedyś, na starość, tę prawdziwą, zgrzybiałą, zbadam może te sprawy, na razie nie mam pojęcia.) Może spieszył na nabożeństwo w tej świątyni Svedenborgianów, która tam stoi kawałek dalej? Ale jednak chyba nie, to była zresztą żartobliwa hipoteza. Łypał w każdym razie facet na mnie spode łba, mocno nieprzyjaźnie, bo faktycznie popadliśmy pod koniec tej... Znajomości? W niejaki konflikt.

Żadna tam "znajomość", po prostu oni mieli taką akademię kickboxingu, Chikara Karate się to zwało, gdzie ja trenowałem, trenowali osobiście mnie, obok masy różnych oferm i paru twardzieli, z jednym amerykańskim Murzynem o imieniu Derek, który zawodowo grał bluesa na organach i harmonijce, a z którym byliśmy dość blisko.

W sparringach on, ten Derek znaczy, mnie dziwnie skutecznie kopał bocznym (YOKO GERI dla lubiących japońską terminologię) z doskoku, a mnie się co trzeci raz udawało złapać go za nogę i zwalić na ziemię podcięciem O UCHI GARI. Pięści jakoś przy tych starciach pozostawały w świecie platońskich idei. W końcu ten wredniejszy z owych dwóch zbójów, co mieli tę Chikara Karate, ten właśnie co go potem spotkałem na Kungsgatan, mnie wywalił, już nie będę wchodził w wyjaśnienia dlaczego, ale dla mnie to było dość pochlebne, choć też bić bym się z nim za bardzo nie chciał, bo oni trenowali przez większą część dnia i byli dość potężni. Zapewne na ostrym wspomaganiu, należy przypuścić.

Dobra, to był wstęp dla moich przyszłych biografów i ludzi potrzebujących materiału do głębokich rozmyślań o życiu i świecie, a teraz wreszcie przechodzimy do meritum(u)...

* * *

Mój kontakt z aferą hazardową - czy może nawet po prostu tylko z hazardem - był w sumie tak nikły, że jeśli ktoś stwierdzi, że byłby większy, gdybym był zagrał dwa razy na jednorękim (albo raz na dwurękim) bandycie, to nie mogę protestować. (Po którym to uczciwym przyznaniu racji faktom straciliśmy dwóch z pięciu potencjalnych dalszych czytelników. ¡Y ándale! Uczciwość jest dla nas najcenniejsza, ach!)

Jednak ten kontakt był od dość specyficznej strony i zdaje mi się, że moje spojrzenie jest tutaj całkiem unikalne. Tak więc (odsuwając znowu zabranie się do nudnej liberalnej roboty) opowiem. A zatem było to tak... Osiedle gdzie mieszkam, to dotąd żadna elitarna dzielnica, ale jest to topograficznie istotne miejsce w Gdańsku, ruchliwe i ludne, a z tych wszystkich apartamentowców i zamkniętych osiedli wynika, że niektórzy ostrzą sobie na ten spłacheć ziemi zęby i wkrótce może to być...

Nowa Palestyna? Naprawdę nie chcę zgadywać, ale pisaliśmy sobie już, dość oględnie, o tych sprawach, no i jest też nasze genialne opowiadanko (właściwie szkic oskarowego scenariusza) o Icku i Dobrym Doktorze Mengelmanie. Polecam! Do czego zmierzam? A do tego, że jeśli ktoś tutaj ma punkt naprawy komputerów i sklep z komputerowym żelastwem, to jest jednak już coś. Tym bardziej, jeśli ten obiekt leży przy skrzyżowaniu ważnej arterii z dużą ruchliwą ulicą, przy której stoją największe budynki mieszkalne Europy i sporo innych, także niemałych.

Taki obiekt istniał więc sobie całkiem niedaleko od miejsca, gdzie mieszkam, i czasem coś tam kupowałem. Był to obiekt niebylejaki - zajmował parter i piętro we wziętym handlowym pawilonie i miał dziwnie sporą powierzchnię. Na dole był to dość typowy sklep komputerowy, choć zawsze mi się wydawało, że do kupienia jest dość niewiele - nie to że szmelc, po prostu mało towaru, za to pełno kolegów szefa, jak on młodych facetów koło dwudziestki.

Byłem kiedyś z jakąś chyba naprawą kompa na piętrze, i tam w ogóle niewiele było. Biurko i trochę jakichś pudeł, czy czegoś, w sumie prawie pusto. I ci koledzy, siedzieli, rozmawiali. No i dobra, na razie nawet nie wiem, czy buduję suspense, czy nudzę tracąc ostatnich czytelników... Ale będzie lepiej! No więc kiedyś poszedłem ci ja tam znowu, dość późno wieczorem, albo raczej ciemnym zimowym popołudniem, bo przecież wieczorem bym, nawet z pilną naprawdą kompa, do zakładu nie szedł.

Był tam tylko ten młodziutki szef i od razu poinformował mnie, że niestety nie jest w stanie mi pomóc, bo następnego dnia rano wyjeżdża z (ten)kraju, żeby już nigdy nie powrócić. W związku z czym naprawy komputerów to już nie jego rzecz. Gdzie wyjeżdża? Do Danii, a konkretnie do Christianii, gdzie zamierza zamieszkać w owej słynnej lewackiej komunie.

Mimo pewnych moich skórnych reakcji na tę część informacji, jako że na temat lewactwa, a już szczególnie w wersji skandynawskiej, mam mieszane co najmniej uczucia, wyraziłem stosowny żal z powodu rozstania i z powodu wszystkich krzywd, jakie go musiały w (ten)kraju spotkać, skoro podjął tak radykalną decyzję...

Co połączone jednak było z pewnym zrozumieniem, i na pewno wspomniałem coś o moim własnym długim pobycie w Szwecji. Facet był w jakimś takim specjalnym nastroju, nie wiem czy wypił parę piw, czy po prostu tak go ta zmiana kierunku własnego życia nastawiła jednocześnie melancholijnie i radośnie...

Tego się raczej nie da opisać. Jak ja sam kiedyś przez pierwszych kilka dni na szwedzkiej ziemi, ziemi wolności, jak to wtedy widziałem, mimo tęsknoty za kotem, niepewności dalszego losu i dziwnych dźwięków dobywających się z trzewi tubylców, bez przerwy nuciłem Adelitę (i to nie wiem nawet, czy nie właśnie z tym ruskim, stalinowskim, ale jakże adekwatnym w tym akurat przypadku, tekstem o "swobodnym dyszeniu", choć mój rosyjski to ponury żart, mimo dziewięciu lat nauki).

W każdym razie facet się rozgadał, a ja, nie mając już tego wieczora nadziei na komputer, z którego mółbym wycisnąć jakąś radość czy pożytek, nie okazałem się przeciwny rozmowie od serca. Chyba ta sprawa chłopaka od długiego czasu męczyła, bo b. szybko wyznał mi, że tak właściwie, to on przez ten ostatni rok - a ta jego firma istniałą właśnie coś koło roku - wykonywał robotę dla takich jakichś facetów... Z Pruszcza czy jakiejś Orunii... Nie pamiętam skąd, bo to nie było specjalnie ważne, choć powiedział, i to było gdzieś za centrum Gdańska...

Ta robota polegała na programowaniu automatów do hazardu. I jakoś tak od razu rozmowa zeszła na takie urządzonko, które latem, chyba nawet co lato, ale na pewno tego ostatniego lata, stało sobie w tej luce tuż przed dawną Algą, po prawej stronie najsławniejszego chyba deptaka w tenkraju, czyli ulicy Monte Cassino w Sopocie. To nie był żaden jednoręki bandyta, choć związek z jednoręcznością też miał. Taki, że była to gruszka bokserska wisząca sobie na pręcie, zamiast na lince, a jak się ją (jednorącz) walnęło, to ona, na jakimś tam displayu, pokazywała siłę tego uderzenia.

Za taki pomiar płaciło się pięć złotych, ale w końcu do Sopotu w lecie przyjeżdża pewnie ze dwa miliony stonki (z całym szacunkiem), więc paru ludzi mających taką, albo i większą, sumę w kieszeni, żeby zaimponować koleżance albo sprawdzić, czy mają szansę z sąsiadem, który im bajeruje żonę i córkę, zawsze się znajdowało.

Wyznałem memu nowopoznanemu przyjacielowi... (Ale jakże szybko miała się ta znajomość zakończyć, ach!) Wyznałem mu zatem... A może to ja w ogóle o tej gruszce wspomniałem? W każdym razie rzekłem, że sam tę gruszkę boksowałem i miałem wynik, po którym kilku zgromadzonych tam mężczyzn niemal biło mi brawo, a kobiety patrzyły na mnie jak na idealnego dawcę materiału genetycznego, ale potem (i to była moja tragedia owego czasu) przyszło kilku młodych Holendrów, a jeden z nich, taki dość szczupły karateka, osiągnął wynik jeszcze lepszy od mojego.

Wydałem tam potem całkiem sporo pięciozłotówek, żeby tego Holendra pobić, ale mi się nie udało. Moja ówczesna dziewczyna zdawała się mojego dramatu nie rozumieć, dla niej brawa publiczności (bo Holender faktycznie nie dostał żadnych braw - szowinizm to był, czy brak tolerancji?) przesądziły i byłem w jej oczach... Jak wspomniałem wyżej - materiał genetyczny itd. Jak i w oczach wszystkich kobiet, które zaszczyciły wtedy to miejsce swoją żeńską obecnością. Mnie jednak ta sprawa męczyła cały czas...

Ernie Shavers, facet o najpotężniejszym, jak sądzi wielu, ciosie w historii
boksu, w swej walce z Larrym Holmesem. Przegranej przez KO, bo ci
królowie nokautu dziwnie często mają szklaną szczękę, a ten w dodatku
zaczął boksować w wieku 22 lat, co ma swoje skutki, szczególnie kiedy
facet jest zamroczony i zapomina podstaw. Jednak Holmesa miał Shavers
na deskach, a z Alim wsześniej przegrał w 15 rundach na punkty.
Ciekawe, czy by mnie pokonał w waleniu gruchy? (Mówię o tej koło Algi.)
Aż do chwili, kiedy mój nowy znajomy poinformował mnie, że owe gruchy do bicia mają tak, że połowa wyniku rzeczywiście zależy od siły (tak naprawdę to nie tyle od "siły", bo opór tam jest prawie żaden, a od szybkości, ale skuteczność ciosu, a szczególnie w dość ciężkiej rękawicy, rzeczywiście mocno zależy od jego szybkości), druga jednak jest po prostu losowa. Na tym, między innymi, znaczy na takich sprawach, polegało to całe jego programowanie owych automatów. Dodał też, że to jedna z tajemnic branży automatów do hazardu, i że zagrożono mu poważnymi przykrościami, gdyby takową kiedykolwiek ujawnił, ale on znika na zawsze i ma w nosie. Chyba go ta spawa jakoś dręczyła i może przyczyniła się nawet do owej decyzji.

Nie wiem zresztą, czy i jakimiś innymi on się jeszcze też zajmował, bo jedynym dyskutowanym przez nas była właśnie ta grucha, która tak poharatała moje życie. Poczułem w każdym razie ulgę, przypływ nowej nadziei i omal nie ucałowałem posłańca owej błogosławionej nowiny, ale my nie o tym. Potem rozmawialiśmy jeszcze chwilę o Christianii, oraz o tym, jak on tę swoją "działalność gospodarczą" przez ten rok prowadził.

Nie ukrywam, że zaskoczyła mnie, a nawet nieco jakby zaimponowała, informacja, iż on nigdy, zgodnie z tym co mówił, nie zapłacił żadnego ZUSu czy podatku. Niestety nie wiem, jak było z kosztem wynajmu tego, zaiste imponującego. lokalu w naprawdę niezłym punkcie. Płacił? Trochę wątpię. Całkiem nie znam się na stawkach, ale tak na oko to by dla mnie musiało być dobre kilka tysięcy miesięcznie. Dzisiaj ten lokal jest podzielony na dwie czy trzy różne firmy, i one zdaje się dość szybko rezygnują, może częściowo przynajmniej z powodu tych kosztów wynajmu.

Potem w każdym razie się rozstaliśmy, nie bez łez i obietnic, że kiedyś, za pół wieku, o tej samej porze, w tym samym miejscu... Nie, wygłupam się - rozstaliśmy się i każdy poszedł swoją drogą. To by chyba było na tyle, nic więcej sobie w tej chwili nie przypominam.

triarius

P.S. Nie jestem paryskim kabaretem, żeby żyć z obrażania swojej publiczności, ale muszę zapytać: czy my naprawdę jesteśmy wśród takich idiotów, że nikt nie potrafi sformułować jakiejkolwiek senownej, albo tylko oryginalnej i mającej ręce i nogi, hipotezy na temat udziału MAFII TEKTUROWEJ w próbie zamordowania tego tam Skripala? Weźcie trochę się ogarnijcie ludzie! Tutaj chodzi o wasz honor, a trochę i mój, oraz o żółte pasy, lub co najmniej o czarne paseczki na waszych białych pasach. Rozumiemy się?