Pokazywanie postów oznaczonych etykietą małpy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą małpy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, lipca 17, 2014

Blaski i ciene miniaturowych policjantek

W dyskusji nad tym władowaniem całego magazyka w plecy uciekającego już "psychopaty"... (W istocie zaś, z tego co słyszałem o tej sprawie, to nie był żaden "psychopata", tylko jakiś biedny szaleniec albo człowiek, który miał już dość tego zalewającego nas szczęścia i miłości. Psychopaci to są raczej ci od ośmiorniczek.)

No więc, w każdym razie w tej dyskusji padł argument, że: "widziałem kiedyś jak malutka policjantka z kolegą próbowali obezwładnić wielkiego gościa, no i jak ona miała nie strzelać?" Na co ja mówię, że osobiście nie dostrzegam najmniejszego powodu, żeby miały istnieć miniaturowe policjantki - które w dodatku nie siedzą za biurkiem, nie wycierają nosów zagubionym dzieciom, tylko pałętają się po ulicach, próbując obezwładniać niebezpiecznych, wyrośniętych facetów.

Naprawdę tak trudno to już dzisiaj zrozumieć? Zawsze był "potężny przyjazny bobby" (w Anglii), "ogromnego wzrostu irlandzki policjant (uśmiechał się przyjaźnie)" (w US of A)... I komu to przeszkadzało? W dodatku ten bobby z broni nosił tylko króciótką pałeczkę, nic strzelajacego. Nie jestem żadnym anglofilem, ale widać można było i tak.

Po prostu widać, z takich czy innych przyczyn, mniej lub bardziej słusznie, tamtejsza ludzność nie uważała władzy za okupanta, a jej chodzących po ulicach przedstawicieli za skorumpowanych zbirów, no to nie było i wielkiego powodu, by tych przedstawicieli obwieszać artylerią... I tak dalej.

Ja, powiem to magna voce, nie życzę sobie po prostu drobnych policjantek, które, z dość oczywistych względów przeszły przez swe dotychczasowe życie spłoszone i zahukane - a teraz, wyposażone przez naszą kochaną władzę w P99 QA, będą sobie to rekompensować władowując calutki magazynek w kogoś, kto im się, z takich czy innych przyczyn, nie podoba.

Nie chodzi mi o to, że policja nigdy nie może użyć broni palnej, czy nawet kogoś zastrzelić, ale, po pierwsze, wolałbym żeby to była MOJA policja, a nie panów Sienkiewicza z panią Merkelą... Moja, w sensie polska i przyzwoicie moherowa... A po drugie - uzbrojonym przedstawicielem władzy na ulicach, w każdym przypadku, powinien być ktoś, kto sobie bronią palną nie musi dodawać powagi i pewności siebie. Tyle chyba daje się zrozumieć?

Tutaj moglibyśmy odskoczyć od głównego tematu w różne fajne psychologie i ardreyizmy... Co my sobie też i zrobimy, choć na razie nie na tyle obficie, żeby te fascynujące tematy wyczerpać. Raczej tylko zasygnalizujemy pewne sprawy. Jak to na przykład, że różne tam armie, nie mówiąc już o elitarnych oddziałach, co do jednej, mają w programie swoich szkoleń...

A to taki Z ZAŁOŻENIA prymitywny boks bez żadnej pracy nóg - czyste okładanie się po mordach przez, nie pamiętam już, ale minutę albo dłużej. To zdaje się brytyjski SAS. Amerykańscy Marines mają takie długie drągi, nieco wywatowane na końcach, którymi się okładają faceci ubrani w ochronne ubranka i hełmy... I tak dalej, a do tego wszystkie one mają jakąś formę walki wręcz, oczywiście.

Dlaczego? Przecież nawet ta walka wręcz nieczęsto się w praktyce przydaje nawet komandosom. (Nie mówimy teraz o policjantach, którym by się przydała o wiele lepiej.) Ten czas można by poświęcić na strzelanie, albo, jeszcze lepiej - na jakieś gotowanie zupy z proszku bez produkowania dużego dymu.  A jednak wszyscy to robią i nic nie słychać, by mieli przestać.

To samo zresztą dotyczy w dużej mierze walki na bagnety. I to nawet w czasach, kiedy to miało o wiele większe, niż dzisiaj, praktyczne znaczenie. W istocie b. rzadko dochodziło do sytuacji, gdy bractwo na siebie wpada i tym bagnetami się tam dziabią. Niemal zawsze jedna strona, ta słabsza psychicznie, widząc zdeterminowanego (jak sądzi) wroga, daje dyla. I na tym to w praktyce polegało.

Kiedy widzimy na ekranie telewizora jakąś wojnę - w Libanie czy gdzieś - to niemal zawsze jakiś facet  wychyla się z za jakiegoś węgła, albo wychodzi sobie na ulicę zza murku, i strzela z AK-47 wyraźnie w nic konkretnego nie celując...

A wynika to częściowo z tego, że tak musi wyglądać duża część realnych wojen, a częściowo jednak z tego, że w sytuacjach naprawdę bardzo niebezpiecznych to by nie było po prostu filmowne przez dzielnych (niewątpliwie) dziennikarzy.

Jednak prawdziwą kwestią w takich walkach na terenie miejskim musi być to, czy jak nagle, podczas gdy ja sobie wesolutko strzelam w przestrzeń, z grubsza w kierunku gdzie może być wróg, zza pleców wyskoczy mi gość z bagnetem na karabinie szturmowym, albo jakąś saperką - to ja zemdleję, ucieknę, czy też spróbuję jego moją własną saperką, czy własnym bagnetem, wyprawić do krainy wiecznych łowów. Psychologia - moi drodzy, jak zawsze!

Więcej powiem, a nawet pojadę Ardreyem... Robili takie doświadczenia na małpkach, które od urodzenia były oddzielone od swego gatunku, a chyba nawet od wszelkiego zewnętrznego świata. No i tym biednym stworzeniom puszczali filmy pokazujące różne tam aspekty życia ich małpiego gatunku. Małpięta kompletnie ignorowały wszystko - poza jedną rzeczą.

Otóż widok grożącego samca (którego nigdy w życiu nie widziały) sprawiał, że z piskiem kuliły się w kącie, przerażone. No i tak, moi państwo, to działa. Gdyby nasza (?) miniaturowa policjantka uprawiała tajski boks, judo, albo inne MMA, to, z czasem, widok grożącego samca przestałby na niej robić aż takie wrażenie. Samca takiego na przykład, jak niesforny obywatel imponujących rozmiarów i obdarzony sporą siłą.

W takim przypadku można by przypuścić, że jeśli tego samca ta nasza (?) policjantka zastrzeliła, to było to z jakichś innych powodów, niż jej własny mikry wzrost, trapiące ją przez całe życie poczucie niepewności, kompleksy czy niewyżyta agresja. Nie mówię, że powody te byłyby koniecznie słuszne i uprawnione - to nie to państwo - ale chociaż ten jeden, bardzo marny, powód by był znacznie mniej prawdopodobny. I to już by była jakaś poprawa.

Tak w ogóle, to moim celem, czy może raczej "marzeniem", było napisanie o czymś o wiele ważniejszym i ogólniejszym, mianowicie o tym, DLACZEGO w ogóle kobietki niewielkiego wzrostu zostają dziś w naszym kraju policjantami, i DLACZEGO nikt nie dostrzega w tym problemu, nie mówiąc już o jakichś próbach uzdrowienia tej sytuacji.

Co wiecej, ten mój "wymarzony" tekst traktowałby nawet nie tyle o dość oczywistych w końcu (dla niektórych) ograniczeniach malutkich kobietek... (Nawiasem mówiąc, absolutnie nic do nich z założenia nie mam, a nawet bardzo je lubię. Tutaj pozdrawiam Iwonę Jarecką, niewątpliwie i malutką, i kobietkę. I bardzo fajną osobę.)

Tylko, o ile by mi się to udało, traktowałby on, dużo bardziej ogólnie, o tym, co nam dzisiaj robi miłościwie nam panująca totalitarna lewizna, a czego małe kobietki pętające się po ulicach z Waltherami P99 przy boku, 16% kobiet w amerykańskich siłach zbrojnych... I jeszcze sporo innych dziwnych rzeczy - wcale nie dotyczących wyłącznie kobiet i "równouprawnienia" zresztą - które nam oni fundują, a my to z zapałem łykamy.

Takich rzeczy, jak ta powszechna dziś inwigilacja, którą przecież w sumie my gorąco oklaskujemy, bo ona broni nas przed terroryzmem... I tak dalej. Ale nikt już nie zadaje sobie pytania jak: Z CZEGO SIĘ TO W ISTOCIE WZIĘŁO? W KTÓRYM MOMENCIE MOŻNA BYŁO JESZCZE TO ZATRZYMAĆ? NO I JAK W TAKIM RAZIE?

Z dodatkowymi pytaniami w rodzaju: KTO w istocie jest temu obecnemu koszmarowi winien? KTO miał wtedy rację i na czym ta racja konkretnie polegała? Takie tam. Kto by sobie jednak łamał głowę i zakłócał trawienie rozważaniem takich kwestii, prawda? (Wiąże się to też z kwestią "w pełni zawodowej armii", którąśmy sobie tak radośnie zafundowali. Ale kogo to obchodzi?)

triarius

wtorek, kwietnia 03, 2012

Ardrey, Ardrey i... Ardrey

Na początek mały fragment z "African Genesis" Roberta Ardreya w moim tłumaczeniu. (I za darmo.) Oto i:

To bardzo prosta historia. Właściciel niewielkiego stada wodnych bawołów miał byka niezdolnego do obsłużenia wszystkich krów. Kupił dwa dodatkowe byki. Natychmiast te trzy byki rozpoczęły walkę o dominację. Ten początkowy byk, być może dzięki swemu starszeństwu, zdołał tak gruntownie zdominować nowe byki, że stały się impotentami. On sam, z drugiej strony, był teraz zdolny obsłużyć całe stado.

Czy psychologiczna kastracja może być losem zdominowanych? Nie możemy na to pytanie odpowiedzieć, brakuje nam danych. Czy zwiększona potencja może być nagrodą dla dominujących? Carpenter zaobserwował pewien biologiczny fenomen wśród rezusów. [Tutaj krótki fragment czysto ginekologiczny, a w dodatku nawet nie o naszych ludzkich kobietach, a o małpach: ruja, cykl menstruacyjny... Darujemy to sobie, przechodząc wprost do konkluzji.] Ale na wyspie Santiago towarzyszki dominujących samców wykazywały zdecydowanie przedłużone okresy rui*.

--------------

* Czego wszystkim naszym paniom życzy Pan Tygrys.

* * *

Jak choćby z powyższego fragmentu widać, przetłumaczenie i wydanie wszystkich czterech tomów czterotomowego Magnum Opus Ardreya zrobiłoby więcej dla naszej sprawy, niż większość z tego, co nasza prawica i patrioci potrafią robić. Jasne - miło się czyta Coryllusa, miło się czyta Nicka, ale poza miłym głaskaniem już dawno przekonanych po brzusiach, nie aż tak wiele da się z tej naprawdę fajnej publicystyki w realu wycisnąć.

A z Ardreya by się może dało. Ardreyem by się mogło przywalić co niektóremu lewakowi, z tych intelektualnych, w łepetynę - wiem, bo sam kiedyś jednego takiego zadziwiłem i nieco przekonałem na szalomie. Ardreyem dałoby się zapewne złowić niejednego młodego o zdrowym anarchistycznym nastawieniu, któren dzisiaj stanowi łatwy łup dla lewizny. Dzięki Ardreyowi my mielibyśmy wspólną pulę "memów", rozumiane przez wszystkich (wtajemniczonych) pojęcia, soczyste przykłady i ładnie ujednoliconą terminologię.

Dzięki Ardreyowi - to znaczy dzięki Ardreyowi w miarę powszechnie na prawicy czytanemu i dostępnemu - publicystyka taka jak Nicków i Tygrysów tego świata stanowiłaby w pewnym stopniu PRZEDSIONEK do spraw trudniejszych i głębiej sięgających - bo nie trzeba by w każdym blogowym tekściku wszystkiego łopatologicznie i ab ovo. I tak dalej.

Jeśli do kogoś ten mój pogląd trafia, to może się zastanowimy nad zrealizowaniem tego pomysłu. (Który mógł, a nawet poniekąd powinien, być zrealizowany lata temu. Ale w końcu życie to nie piękna bajka i tak bywa.) Ja posiadam wszystkie te książki (choć faktycznie dwie z nich nie wiem gdzie wsadziłem, pewnie tam gdzie drugi tom Spenglera) i mógłbym je przetłumaczyć. Oczywiście fachowo i z miłością.

Ale coraz mniej mnie w tych podłych czasach bawi robienie tego, co od lat już robię dla forsy, za darmo. Z pisaniem też tak jest, ale to jeszcze mogę znieść - znacznie gorzej z tłumaczeniem. Tego naprawdę w żadnych większych ilościach nie chcę już robić za darmo - zarówno z powodu drugiej Irlandii, jak i z powodu tego, że jak za darmo, to nikt nie ceni. (Ta liberalna prawda nie jest wcale taka głupia!)

Jeśli więc macie ochotę zrobić ściepę, albo indywidualnie sponsorować tłumaczenie kolejnych stron Ardreya, to się ozwijcie! Może być wstępnie tutaj w komętach, a może być od razu przez http://niepoprawni.pl lub http://blogmedia24.pl, gdzie (oczywiście) jestem jako triarius. (Czemu nie tutaj? Bo nie chciałbym tutaj bez wielkiego powodu podawać zbyt wiele namiarów - nie ze wzgl. na tow. M. i mu podobnych, bo to by wymagało więcej pracy, ale dzielnicowej lewiźnie i takim tam.)

[Po latach: Od czasu "pandemii" i wygłupów morawieckiego PiSu już na tych dwóch portalach nie jestem.]

Cena przystępna, ale jednak rynkowa. (A nawet "wolnorynkowa", łał!)

* * *

Na koniec - Ogłoszenia Drobne:

Mogę sprzedać autentyczne, dotykalne, papierowe wydania dwóch książek Ardreya: "African Genesis" (wydanie kieszonkowe, stan dobry), i/lub "The Social Contract" (twarda okładka, stan dobry, nawet z obwolutą).

Częściowo byłby to sposób na zdobycie grosza, częściowo dlatego, że mi się już te wszystkie książki w mieszkaniu nie mieszczą, ale jednak głownie byłoby to w ramach niesienia kaganka oświaty i pracy u podstaw. Cenę chciałbym uzyskać nieco, albo i więcej, wyższą, niż by się dało na jakimś allegro z jakimiś po prostu angielskojęzycznymi książkami.

To są dzisiaj rarytasy, to raz, a dwa - bardzo bym chciał, by one trafiły do kogoś, kto je naprawdę doceni i pozwoli im nadal robić krecią robotę. No a taki ktoś jak ma mi pokazać, że mu zależy, jeśli nie zaproponowaną (i zapłaconą) ceną? (No, chyba że ma jakieś inne ciekawe propozycję, albo ładną siostrę!)

Poza tym, nie zapominajcie, te książki pochodzą z samego jądra gęstwiny Spengleryzmu-Ardreyizmu-Tygrysizmu! Jeśli potencjalny nabywca chce, to mogę nawet napisać stosowne dedykacje. Choć raczej bym studził pragnienie uzyskania ich w samych książkach, bo moje pismo odręczne jest wyjątkowo paskudne (co zresztą przewidział Spengler). Ew. kartka czerpanego papieru zatem... Ach!

Powiem brutalnie: pewnie nikt się tu nie złaszczy, ale stówa za "Social" i pół stówy za "African". (Plus przesyłka jaką kto sobie życzy.) Te sumy jako dolny limit. Albo kto da więcej. I do tego jeśli ktoś zaserwuje nam tutaj przekonującą historyjkę o tym, czego spodziewa się tym Ardreyem dokonać, to będzie dodatkowy bonus. Który zresztą wszystkim się nam tu przyda. I ew. może wyrównać czyjąś paruzłotową przewagę.

Zastanówcie się! Na pewno większe sumy wydajecie co tydzień na (ursäkta mig!) pierdoły, a to naprawdę nie jest byle jaka oferta! Prawdziwe książki czyta się jednak bez porównania fajniej, niż ebooki, może się tym z czasem zainteresuje żona i dziatki... Dziadki i babcie... Nie mówiąc już o autografie Pana Tygrysa. ;-)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

poniedziałek, lipca 04, 2011

Baby z brodą i inne naukawe rewelacje

Młyny wolnego rynku mielą powoli, ale nieustępliwie, co widać choćby po sportowych kanałach w telewizji kablowej. Skoro właściciele tych kanałów nie mogą napluć w gębę każdemu kibicowi indywidualnie, to chociaż serwują mu tyle futbolu do lat 17 i futbolu babskiego, ile zdołają. Fakt, że na tle przedwczorajszej "bokserskiej walki stulecia", te ganiające za piłką w krótkich gatkach lesbijki mogą się, po paru piwach, wydać wzgl. interesujące. Skoro ktoś i tak, nie mając żadnego życia, musi oglądać sport w telewizji.

A dlaczego niby "nie mogą napluć każdemu indywidualnie?", spyta ktoś. No bo technika nie nadąża i koszty by były zbyt wysokie. Proste! Swoją drogą jest to przezabawny przypadek z punktu widzenia badań nad "wolnym rynkiem": z jednej strony ci właściciele zdecydowanie wiedzą, gdzie chleb posmarowany, więc to jest rynkowe, a z drugiej smarowidło na tym chlebie zależy jednak głównie od stróżów politycznej poprawności, więc jakby, mimo wszystko, nie całkiem.

Ponieważ jednak (zgodnie z tym, co głoszą czciciele "wolnego rynku") "kiedy nie wiadomo o co chodzi" (jak w przypadku politycznej poprawności), "chodzi o pieniądze", więc to także jest "wolny rynek"... Kółko się zamyka i mamy kompletny bełkot z ganianiem w piętkę. Czyli poniekąd to co zawsze, kiedy ktoś nam ów "wolny rynek" stręczy. Tyle, że ja właściwie tym razem nie o rynku. A o czym? A o szeroko pojętym feminiźmie - takim w którego skład wchodzi m.in. pokazywanie ludziom, ZA ICH WŁASNE PIENIĄDZE, czegoś takiego jak lesbijski futbol.

Fakt, że ostatnio mniej jakoś chyba pokazują babskiego boksu, za to całkiem sporo babskiego MMA. Nie tak dawno widziałem jedną taką babską walkę, i była ona, mówię to jako poniekąd znawca, naprawdę na niezłym poziomie. Tylko co z tego? Gołębie uczono już grać w pingponga, w ruskich cyrkach niedźwiedzie jeżdżą na rowerkach (w różowych spódniczkach), szympansa to w ogóle niesamowitych rzeczy można nauczyć... Cóż to więc za osiągnięcie, że można nauczyć grać w piłkę babę, albo nauczyć ją walić inną babę po ryju, dusić i wykręcać członki (te co baby mają, choć w tym przypadku cholera je wie)?

Babskie sporty dzielą się, z punktu widzenia Pana Tygrysa, na pięć kategorii:

1. takie, że Pan Tygrys nawet nie raczy wypowiedzieć sakramentalnych słów "o, tresowane baby!" (babski futbol, babskie maratony, babskie rzucanie młotem itp.);

2. takie, że Pan Tygrys raczy te słowa wypowiedzieć (babskie MMA, babski boks, babski skok o tyczce itp.);

3. takie, że Pan Tygrys stwierdza: "a, niech sobie!" i odmeldowuje się do swoich zajęć (większość babskich sportów, a szczególnie te, które baby uprawiały do lat powiedzmy '70);

4. takie, na które Pan Tygrys czasem sobie (czytając, grając na instrumencie, czy rozmyślając nad losami świata) popatrzy, bez większego jednak wzruszenia czy zaangażowania (sporty w krótkich spódniczkach, ale nie tenis, szczególnie, te, gdzie kobiety biegają w pozycji uległej i mają dobrze rozwinięte pośladki, jak hokej na trawie);

5. takie, którymi Pan Tygrys się na swój chłodny i wyważony sposób podnieca - konkretnie babski curling z udziałem Szkotek.

No to zdradziłem światu jedną ze swych najgłębszych tajemnic - teraz nikt chyba nie może gadać, że ja tu nie daję klientowi dosyć wspaniałości za jego ciężko zarobione. (A, zaraz... Czy mi ktoś za te wyznania i te przewyborne koncepta w ogóle płaci? Chyba nie, nie przypominam sobie... Więc jak to z tym, ja się zapytowywuję, rynkiem?)

Mówiliśmy sobie ostatnio o naukawości (sic!), no to mi się właśnie w związku z nią i tym babskim futbolem przypomniało takie naukowe wydarzenie oto, że jacyś genialni naukawcy odkryli, że za ileś tam lat (a było to z 20 lat temu, więc już coś koło teraz) baby będą biegać szybciej od chłopów. Rewelacja, nie?

Do tego zrobiono to b. prostą i w zasadzie b. sensowną metodą: ekstrapolowano mianowicie krzywą (po szwedzku "kurva", co niby nie ma nic do rzeczy, ale miło wiedzieć) reprezentującą męskie wyniki w biegu krótkim na przestrzeni ostatnich stu, czy iluś, lat, oraz babską, no i wyszło, że one się w tej niedalekiej przyszłości przecinają. (Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie uważał w szkole na matematyce, bo nawet chyba w czasach min. Hall tego jeszcze uczą.)

Wszystko byłoby cudnie i naukowo, gdyby nie drobny fakt, że te najstarsze wyniki bab pochodziły - bo i nie mogły nie pochodzić! - z czasów, gdy, aby wziąć udział w biegu krótkim i dać sobie zmierzyć wynik, baba musiała sobie przyprawić brodę, skrępować ew. cycki (ach!), upodobnić się maksymalnie do faceta, no i wystąpić w jakimś zwykłym, czyli męskim, biegu.

W dodatku takich przypadków nie było przecież wiele i tych bab, co one w tych biegach z facetami, ganiały, były pojedyncze egzemplarze, podczas gdy facetów było jednak więcej. Tak więc owe najstarsze wyniki mają beznadziejnie niską wartość statystyczną.

Te najnowsze też zresztą są obciążone błędem, a mianowicie takim, że te dziwne stwory na anabolach, co one w tych biegach dzisiaj startują, to nie bardzo przecież są kobiety. Fakt, że tym naukawcom od tego genialnego odkrycia właśnie o takie stwory pewnie chodzi, więc z ich punktu widzenia wszystko jest cacy, choć z naszego nie całkiem.

Te dziwne stwory to może być skutek tego, że dziś się chyba nie robi babom co się chcą sportować przymusowych badań gineko, tylko na chromozomy. No więc mamy stwory, które się chromozomowo sprawdzają (jeśli wierzyć tym naukawcom, co to testują), ale których nikt by nie chciał bez majtasków oglądać, nie mówiąc już o pójściu z takim do łóżka.

Powie ktoś: "jakie krępowanie cycków?", skoro to takie stwory, a te sprzed wieku to też musiały być jakieś sfrustrowane lesby, bo jakiej zdrowej kobiecie by się tak wygłupiać (z tą przyprawioną brodą, czy może być coś ohydniejszego?) chciało! Jest w tym sporo prawdy, ale jednak cycki nie są absolutnie wykluczone, dziwne, ale prawdziwe!

Kiedy mieszkałem w Szwecji, uporczywa wieść gminna głosiła, że ówczesna gwiazda babskiego futbolu w tym kraju (Videkull chyba jej było) kazała sobie obciąć całe dwa kilogramy cyców, żeby lepiej jej się ganiało po boisku. Fakt, że oni tam chętnie obcinają i kiedy np. moja była poszła była do lekarza, z trudem się wybroniła przed obcięciem swoich słodkich szóstek...

Bo po prostu były za duże, nie zgadzały się z postępową statystyką, zaburzały homeostazę społeczną i pozycję kvinny w społeczeństwie. (Nie, tak na serio to bełkotali jej o ew. raku, ale to oczywiście ściema.) Tak że jednak cycki potrafią występować nawet na najdziwniejszych przypadkach. Oczywiście nie mówię tu o moje byłej, tylko o tej Videkull, co kopała piłę. (Biedna frustratka!)

Takich naukawych osiągnięć, jak to tutaj opisane, mamy każdego roku sporo, choć nie każde jest aż tak, jak tamto, nagłaśniane. Ale co się dziwić? W tym przypadku mieliśmy metodę czarnej skrzynki, czyli patrzyliśmy jedynie na skutki, bez zaglądania w głąb. A jak się jednak w ten głąb zajrzy, to, z tego co słyszę, włos się jeżyć powinien na dupie cały czas i gacie człek powinien musieć nosić o cztery numery większe.

Na tych tam "gender studies" w przodujących w tym krajach, jak Stany Zjednoczone AP czy Kanada, obowiązują ponoć tego typu obyczaje, że np. w czasie określonej fazy księżyca taka pani docent chodzi z ryjem wysmarowanym tą tam "wydzieliną", co ją nam stale pokazują w reklamach (wolny rynek!) podpasek i tamponów. Nie żebym miał coś przeciw reklamom tamponów - niektóre są nawet b. artystycznie zrobione - czy tej niebieskiej cieczy, którą oni tam pokazują, ale jednak chodzenie z tym publicznie na mordzie, tylko dlatego, że akurat księżyc...

No ale cóż - kobiety przez tysiąclecia były uciskane, wiec coś trzeba z tym faktycznie zrobić, i to radykalnie! No więc dalejże kopać piłkę, okładać drug drugą po ryju, i mazać sobie pyski "wydzieliną"! Któraś jeszcze tego nie robi?! Zdrajczyni jedna! Niewolnica samców! Moher! Heterystka! I co tam jeszcze.

Żeby jednak nie było, że ja bab - jako takich - jakoś nienawidzę, czy nimi (broń Boże!) gardzę... No więc, w książce o najnowszych odkryciach biologii, com ją sobie ostatnio na allegro, piszą na przykład o tym, że u szympansów (a więc naszych bliskich krewnych) to akurat młode, słabe osobniki i niewiasty właśnie posługują się bronią, a konkretnie zaostrzonymi własnoręcznie (za pomocą zębów) kijami. Do obrony przed agresywnymi samcami i do polowania na małe bezbronne antylopy. Silne samce po prostu nie muszą.

(Swoją drogą człek zaczyna się zastanawiać, dlaczego to jedni, jak Pan Tygrys, bardziej podniecają się przypierdoleniem ręcznym, ew. z udziałem prostych narzędzi, jak nóż - inni zaś od razu by chcieli strzelać z pistoletów i tak dalej. ;-)

Jakby nie było, jest to spore osiągnięcie i b. możliwe, iż u ludzi także posługiwanie się bronią - sprawę wprost NIESAMOWICIE WAŻNĄ dla rozwoju i natury naszego gatunku (czytać Ardreya!) - także zapoczątkowały niewiasty. Tym bardziej, że całkiem współczesne japońskie badania nad żyjącymi dziko na pewnej wyspie małpami, pokazały, że to właśnie nie kto inny, a pewna młoda i dość samotna samica odkryła (nie bójmy się tego słowa!) płukanie żarcia (jakichś tam bulw) w wodzie morskiej, żeby je pozbawić piasku.

Potem od niej to przejęli rówieśnicy, także zresztą stojący raczej na uboczu i u dołu drabiny społecznej, a kiedy z kolei to młode pokolenie zaczęło dominować, to mycie bulw stało się w owej małpiej społeczności powszechne.

Mówię to, bo veritas amica est, bo nie chcę wyglądać na oszalałego myzogina, no i specjalnie dla Iwony Jareckiej, Pierwszej Mulierystki RP, która się, z tego co wiem, bardzo przejmuje tym, że godność kobiety może nie zawsze jest należycie honorowana, także, jeśli nie przede wszystkim, w moich pismach.

No więc, teraz chyba wszystko jest już jasne i odpokutowałem dużą część, tuszę, moich przewin. Kobieta wielką jest! (Także jako obiekt seksualny, jeśli nie przede wszystkim.) Zaś niewolnictwo pod mężczyzną wcale jej nie umniejsza - raczej przeciwnie! (Mówimy jednak o mężczyźnie, a nie lemingu.)

No i to by chyba było na tyle z dzisiejszego kazania. Jeśli Bóg zechce, to może jeszcze kiedyś coś.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, października 22, 2010

"Przerażający Rysio" i inne pouczające opowiastki (odcinek 3)

I ludzienie, przodkowie nasi, jakby nie było, tak sobie to zbieractwo uprawiali przez ponad dwa miliony lat. Co najmniej tyle, a raczej o wiele dłużej, skoro nasz najbliższy krewniak - słodki i wegeteriański rzekomo szympans - robi dokładnie to samo. Szympanse bardzo lubią mięso i bardzo lubią polować. Na przykład na młode małpki innych gatunków. I na przykład mięso jest jedyną strawą, którą się szympanse dzielą - czyniąc ze swej konsumpcji rodzaj bankietu.

Jednak kiedy przejdziemy do drugiego członu "zbieractwa-łowiectwa", sprawy stają się jeszcze ciekawsze. W końcu nie takim sposobem, jako się rzekło, wygubili nasi przodkowie mamuty, amerykańskie konie i inne spore bydlątka. W dodatku w zlodowaciałej tundrze, czy po prostu na lodzie i morzu, żadnych jagódek do zbierania nie ma. Korzonków też nie. Ludzie jednak świetnie sobie tam radzili. Nie, żeby ich było bardzo dużo, zaludnienie oczywiście, w porównaniu z dzisiejszym, było niewielkie, ale za to źwierząt było sporo. (W niektórych przypadkach do czasu.)

Tutaj co najmniej dwa miliony lat tego "zbieractwa-łowiectwa", a z drugiej strony warto pamiętać, że łuk - czyli subtelne narzędzie pozwalające pojedynczemu człowiekowi upolować zwierzę na odległość (bez przesady jednak z tą odległością, prymitywne łuki to nie jest broń przesadnie długodystansowa i nie tak się jej używa!) ma jakieś 40 tysięcy lat... Zaś nasza przeogromna i niewiarygodnie rozwinięta kora mózgowa (powstała w wyniku jakiejś mutacji, być może wywołanej zmianą promieniowania po uderzeniu w ziemię sporego ciała niebieskiego) niewiele więcej.

Przedtem faktycznie nasze mózgi były większe od mózgów naszych krewniaków - bo i byliśmy bardziej aktywni, prowadziliśmy o wiele bardziej urozmaicone, niebezpieczne i wymagające kombinowania życie - ale nie było to nic, o czym by koniecznie trzeba zaraz pisać do domu z kolonii. Tak więc należy przyjąć, że człowiek był zasadniczo sobą JUŻ ZANIM posiadł tę przeogromną korę i związane z nią cechy (inteligencję, ale też dziwną zdolność samooszukiwania się, unikalną w świecie źwierząt).

Mógłbym jeszcze o tym sporo, ale wolałbym skondensować tę popularnonaukową część mego wywodu, bo obawiam się, że nigdy nie dojdę do tego, co przede wszystkim chciałbym powiedzieć. Są to zaś rzeczy własne, oryginalne i, mam nadzieję, dość ciekawe, a nawet poniekąd aktualne. Znam jednak życie na tyle, że wcale nie jestem pewien, że dociągnę...

W każdym razie tutaj Robert Ardrey, którego należy czytać! I nie gadać mi, że to przestarzałe (bo ma 40 lat), że nowe odkrycia zweryfikowały... To bzdura! Ardrey, pisząc swoje cztery wielkie i ważne książki, kontaktował się z uczonymi, którymi dzisiejsze Dawkinsy nie są warte butów czyścić. Jego książki to naukowo-filozoficzne eseje, zgoda, ale też na ich podstawie człek zaczyna pojmować historię, politykę, wojnę, oraz to, co się wokół niego dzieje. (Także platformiano-esbeckich morderców i kolejne rodzime targowice z ich podłą "narracją", jak i ich, niestety, niekłamane i niezmienne sukcesy.)

Ardrey napisał eseje, nie "prace naukowe", jednak Ardrey, w odróżnieniu od dzisiejszej nauki, był uczciwy i naprawdę poszukiwał prawdy. O dzisiejszej nauce nie da się już tego powiedzieć - to, co mówi się laikom, zostaje starannie wybrane i przyrządzone, a sam dobór tematów, sama hierarchia naukowego środowiska, samo kierowanie zasobami... Wszystko to jest teraz takie, że podniecanie się Nauką staje się z każdym dniem naiwniejsze i bardziej śmieszne.

"Uczeni" bez przerwy robią dziś za autorytety w dziedzinach, gdzie nie mają żadnej realnej intelektualnej przewagi nad laikiem (o ile oczywiście ten nie został przedtem totalnie okłamany, ogłupiony i zindoktrynowany),  i wypowiadają się na przykład o istnieniu lub nieistnieniu Boga, jakby to cokolwiek miało wspólnego z nauką - z tą w każdym razie, którą od pół tysiąca lat na zachodzie się uprawia, i która doprowadziła do tego, że klepiemy sobie w internecie, wysyłając od niechcenia różne rzeczy na Marsa.

Kiedy akurat wszystkie jej sukcesy, tej nauki znaczy, i cała jej istota, polega właśnie na tym, że odrzuciła ona metafizyczne pretensje - W TYM PRETENSJĘ DO "POZNANIA PRAWDY"! - i skoncentrowała się na tworzeniu i weryfikowaniu UŻYTECZNYCH HIPOTEZ. Bóg, jego istnienie, czy nie istnienie, nijak się w tym nie mieści i Dawkinsy wypowiadające się na ten temat są dokładnie takimi autorytetetami, jak mój sąsiad, nawet niekoniecznie ten inteligentny.

Ja całkiem nie o tym mam zamiar opowiadać, ale tuszę i mam niepłonną, że to, com tu napisał, nie będzie całkiem bez sensu i kompletnie nieużyteczne.

(A swoją drogą, jak byście mieli jakieś wątpliwości co do tej "myśliwskiej hipotezy" - że na przykład witamina C, albo coś - to dajcie se spokój, tam się wszystko zgadza! Po prostu nie mam czasu, ani specjalnie ochoty, streszczać tutaj Ardreya - trza se po prostu przeczytać. I - do jasnej i niespodziewanej! - wydać wreszcie go po polsku!)

A zatem ¡hasta la próxima! (oczywiście Deo volente) Czyli bardziej swojsko: c.d.n. (D.v.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?