Pokazywanie postów oznaczonych etykietą starożytność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą starożytność. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, grudnia 14, 2009

Święty mąż i naga dziewica (w sumie jednak głównie o Spenglerze)

Ach, jakże nie znają mnie ludzie przypisujący mi kult świętych ksiąg i inne podobne rzeczy! W związku ze Spenglerem znaczy się. Ja w ogóle nie jestem ten typ człowieka, który mógłby kogoś tak po prostu czcić, a święte księgi to już w ogóle... No, ale fakt - skąd ci ludzie mogą to wiedzieć? Nie tylko beczki, ale nawet szczypty soli ze mną w większości nie zjedli, a co najwyżej poczytali sobie na blogasku, czy w jakichś forumowych dyskusjach.

Jednak zaprawdę, powiadam wam: to nie tak! Miałbym na to nawet całkiem sporo argumentów (poniekąd to by było udowadnianie, że nie jestem wielbłądem, ale niech tam!), jednak tym razem skoncentrujmy się na czym innym i napiszmy w miarę spójny i zgrabny kawałek.

Wszystkim tym ludziom mogę w każdym razie rzec, że sporo ostatnio czytam o historii... I przy tych lekturach faktycznie sporą przyjemność sprawia mi znalezienie czegoś, co Spenglera potwierdza - tym większą w dodatku, im mniej "spengleryczny" jest dany autor. O co zresztą naprawdę nietrudno, bo spenglerystycznych historyków trudno znaleźć. (Z którego to faktu można sobie zresztą wyciągać przeróżne dalekosiężne konkluzje, choć ja akurat powodu do ich wyciągania tu nie dostrzegam.) I takich potwierdzeń wciąż dostrzegam niemało. Co, jako się rzekło, sprawia mi radość.

Jednak (ach!) jakąż by wzbudziło... No, może nie całkiem aż "radość", ale na pewno emocję, wzbudziłoby we mnie znalezienie w tych historycznych książkach czegoś, co by tezy Spenglera wyraźnie podważyło. Nie mówię o hipotezach czy interpretacjach, które by szły pod włos Spenglerowi (bo tych naprawdę nie brakuje), tylko o konkretach i to w miarę dobrze ustalonych. Jednak, w odróżnieniu od tych pierwszych, tego nie udaje mi się właściwie nigdzie znaleźć.

O czym ja konkretnie mówię? Co chciałbym podważać? No bo przecież Spengler gra, jak to się mówi, na wielu fortepianach, choć wszystko mu się w tym Magnum Opus cudownie (moim zdaniem) zazębia. Jest tam przecież i "dualistyczna" psychologia... I ta wydaje mi się słuszna, nic tam do podważania nie dostrzegam. Jest tam historia sztuki, przede wszystkim Zachodu... Która wydaje mi się głęboko słuszna, ale żeby ją ewentualnie podważyć, trzeba by studiować te sprawy całe życie, a i tak jest to nie dość konkretne, by dało się jednoznacznie.

Są tam, w Magnum Opus Spenglera znaczy, różne konkretne historyczne interpretacje... I TO by się faktycznie dało podważać. Są tam nawet hipotezy dotyczące istotnych spraw, które, kiedy Spengler to pisał nie były wyjaśnione, albo też były interpretowane całkiem inaczej niż on to interpretował. No i tutaj właśnie byłoby pole do podważania. Tylko, że jakoś dotąd nie udało mi się znaleźć nic na tyle konkretnego, na tyle pewnego, a jednocześnie na tyle jednoznacznie idącego Spenglerowi pod włos, bym musiał te jego interpretacje odrzucać.

Albo też... składać na nowo, z rozsypanych w wyniku ich podważenia kawałków. Co, przysięgam, sprawiłoby mi niemałą radość. Dlaczego? A dlatego, że wtedy mógłbym, zachowując i tak wiele ze spenglerycznych zasad i założeń, niektóre rzeczy zrobić lepiej, pociągnąć je dalej... I zamiast być, w oczach wielu, jedynie "znawcą und propagatorem" - zostać historiozofem "w sobie i dla siebie", z Bożej łaski, i w ogóle. Myślicielem miarę samego Spenglera, jeśli wolno pomarzyć.

Ach, jakież by to było rozkoszne gdyby - zachowując to, czego mi uważna lektura poważnych przeważnie historycznych dzieł NIE podważyła - znalazło się w historiozofii Spenglera coś, co by wymagało gruntownej przeróbki. W końcu ja NAPRAWDĘ się potężnie dziwię, że jakoś żadne konkretne historyczne sprawy, które on opisuje - często stawiając ogromnie śmiałe i pod włos wszystkim wokół idące hipotezy - nie zostają, językiem Poppera mówiąc, w wyniku tych wszystkich lektur "sfalsyfikowane".

W końcu cóż by w tym było dziwnego? Cóż by w tym było takiego, co by kazało odrzucić całość spengleryzmu? W końcu człowiek ma prawo się mylić, i niewielu jest (eufemizm!) uczonych, którzy by się nigdy w żadnej, choćby niewielkiej sprawie, nie mylili. A jednak jakoś trudno mi znaleźć coś, co Spengler by w swym Magnum Opus spieprzył...

Bo inne jego pisma są już dla mnie na ludzkim poziomie, choć wysokim - ale ta jedna książka jednak jest wyraźnie inspirowana Duchem Świętym... Nie, żartuję, nie aż tak, zresztą na serio to by było bluźnierstwo... Jeśli i tak nie jest. Sorry! No, ale ja naprawdę tak to sobie prywatnie widzę. Nie że jest, ale jakby była!

No dobra, tośmy sobie posmęcili, wyjaśniając w sumie niewiele (trzeba by co najmniej książki!), za to nudząc tak, że Blogowy Teatrzyk Moralnego Niepokoju pewnego znanego blogera przy tym to... (Tu sobie wpisać co kto zna najbardziej emocjonującego.) No dobra, dociskamy pedał i wkładamy tu coś w co można zęby wbić. I nie tylko.

Tak więc, w ramach głównie moich podważających wysiłków, przeczytałem sobie właśnie drugi raz książkę pani Averil Cameron "Późne cesarstwo rzymskie". Kto zna Magnum Opus, ten wie, iż ten właśnie późny Rzym to jest coś wyjątkowo fascynującego w spenglerowskiej historiografii. Szczególnie dla nas, dzisiaj. (Dlaczego? A bo tak!) I że jeśli coś się ma podważać, to raczej tam należałoby najpierw grzebać. Z tej książki - tak mało zresztą (co jest poniekąd nużąco oczywiste) spenglerystycznej, jak to możliwe - cytowałem już tutaj swego czasu jeden, spenglerystyczny w swej wymowie, fragmencik.

Obecnie znowu pilnie szukałem co by tu cosisk, na odmianę, podważyło, i nie znalazłem. To znaczy, - w interpretacjach i hipotezach są takie rzeczy. Na przykład autorka pisze - bardzo obcesowo i nie wyjaśniając z czego ten wniosek (choć książeczka jest w sumie niewielka, a temat późnego Rzymu ogromny, więc można jej darować) - że "Niebiescy" i "Zieloni", czyli słynne stronnictwa cyrkowe późnego Rzymu, a potem Bizancjum, "nie mieli celów politycznych", "wbrew uparcie podtrzymywanym współczesnym hipotezom".

Otóż Spengler pisze, że te stronnictwa, które miały spory udział w wielu buntach, a nawet powstaniach, a z pewnością też i w wielu mniej opisywanych przez kronikarzy wydarzeniach, były swego rodzaju partiami politycznymi, i że to ich kibicowanie, to była niejako przykrywka dla działalności w sumie politycznej, która nie mogła w tamtych czasach znaleźć innego ujścia. (Fajnie, że istnieją "uparcie podtrzymywane współczesne hipotezy", mówiące to samo. Choćby nawet Averil Cameron ich nie lubiła.)

Potem autorka (i nie rozumiem w jaki sposób to by miało być wsparciem dla powyższej tezy) podaje fakt, że w Afrodyzjas w Karii, gdzie nie było hippodromu ani wyścigów rydwanów, a  także te dwa stronnictwa istniały (co wynika z inskrypcji), grupując bywalców teatru. W tych teatrach, gdyby ktoś nie wiedział, odbywały się w tym czasie istne bitwy klak, aktorów, publiki... Co dla mnie zdecydowanie właśnie wspiera owe, rzekomo błędne, "uparcie podtrzymywane współczesne hipotezy".

No i tezę Spenglera. Wydaje się, że to jednak naprawdę było ujście dla temperamentów, dla odruchów buntu, dla społecznego działania... Czyli w sumie dla tego, co ludowi z polityki zostaje w państwie niemal totalitarnym - gdzie normalniej i bardziej oficjalnie ogromna większość żadnego udziału w niej brać nie może.

Książeczkę Averil Cameron mogę polecić, choć niewielka jest i w sumie stara się stonować wszystkie co bardziej zdecydowane sądy na temat późnego Rzymu. Zawiera jednak stosunkowo sporo konkretów o ekonomii, co szczególnie niektórych powinno ucieszyć. Ja jednak nie o tym.

Otóż na zakończenie, tytułem puenty, powiem, że najbardziej mnie w tej książce ucieszył fragmencik (nie ma tam wielu aż tak smakowitych, to nie taki rodzaj książki, ale to tym smakowitsze) z jej samego końca, opowiadający o pewnym świętym mężu, opisanym w jednym z wielu ówczesnych żywotów pustelników. Gość nazywał się Serapion, był znany jako Sindonita, pochodził z Egiptu. Chodził bez ubrania, a przepasywał się jedynie prześcieradłem. Ale nie to jest w nim najciekawsze.

Otóż facet miał się sprzedać w niewolę pewnym greckim aktorom, których wkrótce nawrócił (skutkiem czego, jak rozumiem, oni go wypuścili), potem ruszył do Grecji, gdzie nawracał na wiarę chrześcijańską tamtejszych filozofów, potem w Sparcie nawrócił manichejczyka, a na końcu "udał się do Rzymu, gdzie bezskutecznie usiłował namówić pewną pobożną dziewicę, by nago przeszła przez miasto na dowód, że naprawdę, jak twierdziła, 'umarła dla świata'".

Ach, jak ja kocham takie historyjki! (Tym bardziej, jeśli pochodzą one ze świątobliwego źródła, a nie z jakiejś plotkarskiej książczyny, jak "Historia sekretna" Prokopiusza, czy "Historia Augusta".)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, stycznia 05, 2009

Łamana historia (rekolekcje spengleryczne)

Na temat mego wczorajszego wpisu usłyszałem (w prywatnej rozmowie) krytykę, iż "niespecjalnie wybrałem przetłumaczony fragment Spenglera, bo z samego podziału historii na starożytność, średniowiecze i czasy nowożytne nie wynika jeszcze stały, 'liniowy' rozwój ludzkości".

Oczywiście my, młodzi spengleryści, wiemy, że to właśnie wizja tego liniowego, a w każdym razie w dłuższej perspektywie ciągłego, a także (w niezłomnym przekonaniu swych wyznawców) nieskończonego rozwoju "ludzkości" (całej!) jest bez sensu, prowadzi do całej masy poważnych błędów w masie dziedzin (od polityki po historię sztuki), i właśnie tutaj spengleryzm ściera się z zarówno z potoczną opinią jak i z "naukową" ortodoksją.

Zgoda, że z trójpodziału historii nie musi wynikać wiara w stały, "liniowy" postęp całej ludzkości, ale, odwracając nieco całe ujęcie - właśnie z niej wynika trwałość i powszechność tej właśnie wizji historii. Cóż bowiem jest w tym trójpodziale takiego, co by samo w sobie miało przekonywać do siebie współczesnego niedokształciucha, czy współczesnego uczonego?

Rozumiem, że to mogło podniecać średniowiecznego teologa, w końcu ktoś taki ten podział stworzył, przynajmniej na gruncie naszej zachodniej (faustycznej) Kultury. Rozumiem, że to przemawiało do renesansowego literata, dla którego "powrót do czystej cycerońskiej łaciny" i do "niedościgłego starożytnego ideału piękna" to były największe wartości. Cały wdzięk i czar trójpodziału wynika, moim zdaniem, z tego, że pozwala on "wyraźnie widzieć" stały rozwój, stały postęp "ludzkości" w historii jakiej obraz udaje się mentalnie odtworzyć na podstawie źródeł i historiografii.

To takie odwzorowanie, mapowanie mówiąc językiem matematyki: mamy historię jako masę faktów historycznych, mamy pozorny chaos milionów ludzkich istnień i milionów wydarzeń, ale mając odpowiednie narzędzia udaje się nam nań nałożyć pewną linię, która w istotny sposób do tych wydarzeń pasuje, odwzorowuje je tak, że w sumie to ta linia jest o wiele od tamtych wydarzeń, tamtego chaosu, ważniejsza. Dlaczego ważniejsza? Dlatego że stale w sumie, w odpowiednio długiej perspektywie czasowej, wznosząca.

Ta linia to "postęp ludzkości", albo, całkiem często, w poszczególnych przypadkach jakoś bardziej konkretnie: "wolność", albo "poziom ekonomiczny", albo "prawa człowieka"... Zależnie od czyichś ideologicznych przekonań, wyuczonych odruchów Pawłowa, czy po prostu sympatii i antypatii. I tylko dlatego ten podział nadal jest powszechnie akceptowany, że stanowi on idealne wprost narzędzie do odwzorowywania historii (jako masy faktów i biografii) na tę abstrakcyjną, ale przecież od samej historii o tyleż (w oczach swych zwolenników) ważniejszą linię wznoszącą.

Jeśli jednak miałaby to być linia prosta, to po co trójpodział? Przecież jeśli to linia jest istotna, a linia ma być stale wznosząca, to powinna być prosta! Zgoda, jednak nie zapominajmy, że mamy tutaj, mimo wszystko, te miliony biografii i miliony faktów, cały ten chaos... Mamy po prostu historię "surową", którą dopiero pewnym wysiłkiem intelektu odwzorowujemy na naszą linię. W końcu nawet dla największego czciciela postępu ludzkości surowa historia jawi się niewyszkolonemu oku jako chaos, a tylko jego wyszkolone oko dostrzega w niej to co istotne - Postęp. (Jest w tym oczywiście sporo z platońskiej nauki o ideach.)

No i dla ideologa, propagandzisty, popularyzatora czy innego żywiołka pomniejszego płazu, który historię ma w nosie i interesuje się Postępem, ten Postęp jest zapewne w sumie stały i niezmienny, a więc podział na starożytność, średniowiecze i czasy nowożytne mógłby nie istnieć. Jak i mogłyby/mogliby nie istnieć Sybaris, Sulla czy écorcheurs.

Jednak dla kogoś kto się w historii bezpośredni grzebie, tak prosto nie jest. Nie może się całkiem na fakty i cały ten chaos po prostu wypiąć, jeśli np. jest zatrudniony jako akademicki historyk. Oczywiście marksiści to robili kiedy mogli sobie na to pozwolić, ale nie zawsze są dostępni gorliwi towarzysze gotowi strzelać w tył głowy i pakować do bydlęcych wagonów.

Taki ktoś ma więc swą wersję dla dorosłych. Najpierw był gwałtowny i w pod wielu względami imponujący rozwój - Starożytność. Fakt, że tamci ludzie mieli nieco nie tak poukładane priorytety, w wyniku czego wybrali nieco zły kierunek i wszystko żeglowało nie całkiem wprost do Postępu Ludzkości. Dlatego też skończyło się w końcu, a właściwie to nastąpiła przerwa. Przerwa zwana Średniowieczem. Średniowiecze było właśnie nie czym innym (cholera, mam nadzieję, że nikt nie myśli, że mówię to we własnym imieniu!?) jak taką przerwą w Rozwoju Ludzkości, chwilowym Przyhamowaniem tej Ludzkości Stałego Postępu.

Po czym nastąpiły Czasy Nowożytne. I postęp zaczął się na dobre! Już we właściwym kierunku, z właściwymi priorytetami, ogólnie super i wiadomo, że to się NIGDY nie skończy! Gatunek ludzki będzie istniał w nieskończoność, co jest oczywiste, bo każdy inny pogląd byłby NIENAUKOWY... Jaka nauka i na jakich podstawach to głosi tego nam nie mówią, ale wiadomo, że kwestia wymarcia ludzi - nie w wyniku "pogwałcenia Praw Rządzących Postępem Ludzkości" - tylko po prostu dlatego, że nic nie jest wieczne, a tym mniej gatunek biologiczny... I że to wcale nie będą żadne miliony lat, a może i nie tysiące... Ta kwestia nie ma po prostu prawa zagościć w dobrym towarzystwie. Fi donc! To jest tabu.

W każdym razie rozwój teraz, skoro już mamy Czasy Nowożytne, będzie wieczny i niepowstrzymany. To jest pewne!

No i właśnie. Trójpodział historii na Starożytność, Średniowiecze i Czasy Nowożytne stanowi - dla spenglerysty z pewnością - niesamowite zafałszowanie, ale jednak dla wielu ludzi nasiąkniętych tym od pieluszek i bojących się spojrzeć od strony, która by mogła pogwałcić tabu, to jest cudowne wprost przybliżenie Istotnego Sensu Historii. Zwykła wznosząca się prosta linia by tego zadania nie spełniła - w końcu mamy tam średniowiecze i tego nie da się (przynajmniej chwilowo) zanegować.

Średniowiecze, a wiec ciemnotę, religijność (i co gorsza katolicyzm), ludzie naprawdę w to wierzyli, jakoż i w czary i gusła... Nie wiedzieli głupki, że najważniejsze są Prawa Człowieka i Postęp... A zaraz potem Kapitalizm, Rozwój Ekonomiczny, Konsumpcja... Co ja zresztą będę opisywał mentalność dzisiejszego na Platformę i Ojropę głosującego niedokształciucha... Sami wiecie! A to co wyjaśnić miałem, wyjaśniłem.

Jeśli ktoś przestał mój blog odwiedzać z powodu nadmiaru spengleryzmu i filozofowania, to zawiadamiam, iż niewykluczone, że wkrótce napiszę coś na całkiem inne tematy. Chodzi mi np. po głowie b. konkretny tekst pod roboczym tytułem "Czto diełat'?", który będzie o tym, jak w wolnych chwilach, lewą ręką, bez przelewania krwi, a nawet bez kropli potu na czole, REALNIE I BOLEŚNIE DOKOPAĆ - Unii, Platformie i całej tej paskudnej reszcie...

A więc, jeśli komuś do spengleryzmu kora się nie dość pofałdowała, może i tak znajdzie tu czasem coś dla siebie. Jednak kiedy w końcu zdobędziemy władzę, to najwyższe funkcje, najwyższa odpowiedzialność i związane z tym przywileje (w tym najsłodsze i najnamiętniejsze kobiety, i to po kilka na raz) będą oczywiście dla uświadomionych spenglerystów, i to o tych o wzgl. niskich numerach legitymacji.

Co się samo przez się chyba rozumie. Reszta awansuje co najwyżej do rangi wiceszefa departamentu w jakimś mniej ważnym ministerstwie, albo do porucznika w siłach mundurowych. A więc, Młodzi Spengleryści, nie ustawajcie w wysiłkach - stołki, biurka i hurysy czekają!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.