Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reklama. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reklama. Pokaż wszystkie posty

niedziela, lipca 28, 2019

Mimo wszystko poblogaskujmyż...

Mam nadzieję, że nikt z obecny mnie nie podejrzewa o to, iż ten poprzedni wpis miał jakieś marketingowe cele. Czyli po prostu zwiększenie ilości odwiedzających tego, niszowego z samego założenia, blogasa. Nie, pisanie mnie nie cieszy, na żadną karierę już od dawna nie liczę - nawet na karierę niszowego blogera - po prostu sporo myślę, a przez tych kilkanaście lat pisania tutaj (plus nieco pisania gdzie indziej, także wcześniej) wyrobiłem sobie takie odruchy, że co pewien czas coś z siebie ętelektualnie wypluję.

Poza tym bywają tu ludzie tacy jak Tow. Mąka, bywał (co się z nim, cholera, stało?!) Amalryk, bywa Mustrum... I trochę innych, z którymi także cieszy mnie wymiana myśli, im bardziej interaktywna, tym lepiej. Anonim na przykład, mój najulubieśszy chyba ulubieniec. Co do poprzedniego wpisu, to z ręką na sercu powtarzam: mam b. poważne podejrzenia, że moja matka została po prostu ZAMORDOWANA pod pozorem "pomocy medycznej"! Wiem, że tego się nie da teraz udowodnić - taki np. Pavulon nie jest wykrywalny w organiźmie już w kilka godzin po wstrzyknięciu, ona miała 89 lat i zasłabła na upale, ale sprawa mi śmierdzi pod niebiosa i nie da się tego po prostu ignorować.

Jednak miałbym akurat parę drobiazgów do napisania, więc je napiszę.

* * *

Damski boks Patrzyłem gdzie będzie znakomity moim skromnym, ardreyiczny reportaż o orkach hodowanych w liberalnych oceanariach, od czasu do czasu atakujących ludzi, i nawet trudno im się dziwić, a potem prawnicy i cała reszta... Nazywa się to po naszemu "Czarna ryba", a w oryginale to samo po angielsku. Naprawdę warto!

No i patrzę ci ja, a tam na tym samym programie leci film z ach, jakże prawicowym und konserwatywnym Clintem Eastwoodem. Jakaś baba okłada worek treningowy, więc się zainteresowałem, a nawet nieco zaniepokoiłem... No i oczywiście, jak to ja, miałem rację! Wcisnąłem odpowiedni klawisz, przeczytałem zajawkę i co widzę? Film jest o dziewczynie pragnącej zostać... bokserką... Bosze! Clint zaś, ten "nasz prawicowy", gra jej oćca, który w tym - oczywiście! - jej pomaga.

Ludzie, nie wiem, czy komukolwiek jeszcze naprawdę zależy na odkręcaniu tego bolszewickiego syfa, który nam leberalizm funduje, ale jeśli ktoś taki istnieje, to powinien w końcu zrozumieć, że na amerykańską "prawicę" możemy położyć przysłowiową lagę - z tego nigdy nic dobrego nie będzie! Oczywiście mieliśmy Ardreya i paru takich, czegoś tam "konserwatywnego" można się doszukać w Country czy innym Bluegrassie... Ale Ardrey przecież wyszedł nie z żadnej (amerykańskiej) "prawicy", tylko z lewicy właśnie, i b. wątpię, czy kiedykolwiek o sobie zdążył, jako o "prawicy" pomyśleć.

US of A to od początku do końca OŚWIECENIE - tam nawet nie ma tych feudalnych tradycji, które są gdzieś tam jeszcze śladowo dostrzegalne w Europie. Oświecenie, czyli sam kręgosłup i sedno lewicowości. Nie żeby wszystko tam było beznadziejne, ale tego jest już o dwieście lat zbyt wiele i masa rzeczy koszmarnych. Koszmarnych złudzeń, koszmarnych kłamstw, koszmarnego samo-się-oszukiwania...

Bokserka, my foot! A film zapewne chodzi jako "hiper-prawicowy", no bo ten Eastwood przecież! Nie ludzie, tutaj nie da się tak leciutko po powierzchni, puder i trochę szminki, tutaj golarką do... wiadomo czego... I git! Jeśli kobiety, czy inne tam... Żeby już nie wchodzić w fachowe terminologie... Będą boksować, a my będziemy o tym oglądać filmy i się tym podniecać, to sorry, ale tej obecnej homo-liberalnej rewolucji z nieuchronnym upadkiem i waszymi ew. wnukami biegającymi bez jaj po haremach nie da się po prostu zatrzymać!

Żadne tam, oślizgłe do bólu, geszefciarskie Trumpy nic tu nie zmienią, bo oni są z tego samego w sumie korzenia. Tak - mogą to i owo zrobić lepiej, a nawet całkiem dobrze, bo po prostu nie do końca należą do tamtego paskudnego establiszmętu, tej oligarchii, która Ameryką (w sensie US of A) od zawsze przecież rządzi. Ale żaden zbawca to nie jest, a tyle, ile on ma w sobie z niezbyt uczciwego wioskowego głupka, to daj Boże zdrowie! Że jego konkurencja jest równie paskudna, albo i gorsza? Zgoda, ale co z tego wynika? Że mamy się podniecać filmami o dziewczynach marzących o karierze "bokserki"?! Lepiej od razu załóżcie tęczowy kwef i idźcie się przypodobać Biedroniom tego świata!

Obawiam się, Dobrzy Ludzie, że fałszywa "prawica" jest gorsza, niż żadna. No a niestety babski boks jest tak "prawicowy", jak Biedroń w łóżku z tym tam Grodzkiem, więc kogo tu chcecie...? Gdyby miała być naprawdę prawica, to "równouprawnienie" trzeba by całkiem po prostu co najmniej od samego gruntu PRZEDYSKUTOWAĆ, bez żadnych zahamowań czy kompleksów, a nie żeby traktować to osiągnięcie LGBT sprzed... Niech będzie - stu lat... Jako coś oczywistego! Bo dokładnie tak samo będzie kiedyś, i to nie za żadne sto lat, Moje Słodkie Ludki, z tym dzisiejszym "prawdziwym" LGBT. I nie tylko z tym. Dixi!

* * *

Gdybym miał komuś b. pojętnemu jak najkrócej wytłumaczyć o co toczy się walka... (Jaka znowu "walka"?! Leją nas jak chcą, a my błagamy o więcej!)... No dobra, co się dzieje... I na czym w sumie polega akcja tej totalitarnej lewizny, która tak nas skutecznie uszczęśliwia... I nie mówię o wulgarnych hunwejbinach, czy naćpanych (sojowym latté) lemingach... To bym rzekł, że (wśród intelektualnej warstwy przywódczej tego wszystkiego) chodzi o totalną wrogość wobec wszelkiej biologii. Serio! Nawet ewolucja była cacy, kiedy rozwalała religię, ale to się skończyło, przeciwnik martwy jak dodo, więc teraz sprawa prosta i czysta.

Płeć, instynkty (np. terytorialny)... Wszystko to po prostu dla rasowego lewaka anatema - człowiek musi być pustą tabliczką, wpływy nań wyłącznie kulturowe i z właściwych źródeł... Jest tego o wiele więcej, bo za Szkołą Frankfurcką... Której wyznawcy to w moich oczach więksi ZBRODNIARZE PRZECIW LUDZKOŚCI, od wszelkich Polpotów i Hitlerów, bo oni niszczą nasz ludzki GATUNEK jako całość, na jego miejsce obiecując sobie stworzyć coś nowego, lepszego.... W co ja ani nie muszę wierzyć, to raz, a dwa, całkiem mi to nie musi odpowiadać, a już szczególnie pod takim kierownictwem.

No dobra, na razie sobie popisałem że aż, miało jeszcze być o Murzynach, muzyce Country i Kulturach/Cywilizacjach (w sensie szpęglerycznym, dla profanów po prostu "cywilizacjach"), jak najbardziej na temat tej właśnie lewackiej nienawiści do ludzkiej natury i wszelkiej w ogóle biologii... Ale to już ew. innym razem. Tylko muszę dożyć (trochę żartuję, ale ze stalowym błyskiem w oku), a wy Ludkowie musielibyście tu jakąś interaktywność... Jak tam sami sobie chcecie!

triarius

P.S. 1 "Interaktywność", a nie po naszemu "ęteraktywność", bo zaraz po tamtej super-poważnej sprawie nie chcę wprowadzać tu naszych typowych figlasów, żeby nie stwarzać fałszywego wrażenia, że to wszystko nie na serio.

P.S. 2 Może ktoś się dziwi, że piszę "matka", a nie "mama", i to z małej litery. Z mamą w ostatnich dwudziestu latach byłem w fantastycznych stosunkach, wcześniej bywało różnie, ale i tak sporo jej zawdzięczam, i to była b. przyzwoita w sumie kobieta... Po prostu nie lubię łatwych efektów, samograjów, szmiry...

Polegających np. właśnie na pisaniu różnych rzeczy, żeby im dodać wzniosłości i wagi, z dużej litery. I to ma niby załatwić sprawę. U mnie "Bóg" i pochodne (choć w sumie nie wierzę) i "Ojczyzna" - starczy! Fakt, używam dużo wielkich litera, ale w całkiem innych celach, nie dla ckliwych efektów typu: "napisał Mama - ach, jak on ją musiał kochać!" Jeśli to kogoś razi, a może, zgoda, to przepraszam, ale tak to widzę.

P.S. 3 Ktoś sobie wyobraża, co by się działo, gdyby ktokolwiek próbował wyewolułować z tej obecnej "nową, lepszą np. pandę", a ta obecna miałaby oczywiście wymrzeć bezpotomnie? No a co innego czyni dzisiejsze lewactwo z akolitami Szkoły Frankfurckiej na czele, tyle że z ludźmi?

czwartek, maja 23, 2019

Trzy dialogi

Świat pokochał... Trochę przesadziłem... Świat polubił chyba jednak te nasze linki do przeszłych dzieł. Ja nie muszę już wiele pisać, ryzyko kaftana czy choćby jednodniowych przymusowych badań się zmniejsza, a perły intelektu wraz z literaurą trafiają... Tam gdzie, zgodnie z tradycją, trafiać powinny... (Sorry ten, kto to zrozumiał - akurat ciebie nie chciałem obrazić!)

Porządek chronologiczny i nawet można by się w tym dopatrzyć pewnej logicznej sekwencji. No co? Nieprawda? Trochę tylko trzeba pomyśleć. (Czy to ma jakiś związek z nieubłaganie nadciągającymi ojrowyborami? A czy ja wiem? Oceńcie sami.)

Wolny rynek towarzyszu Muszka


triarius

wtorek, stycznia 31, 2012

Ogólne, globalne i w sumie niemal biężączka

Najpierw chciałem sprawdzić, czy potrafię, potem przez jakiś czas niemal myślałem składnymi blogowymi tekstami... Szedłem np. na trening, nieco to trwało, bo było daleko, a w głowie układał mi się ze szczegółami tekst, albo i dwa... Potem go i tak na ogół nie spisywałem, ale materiału miałem sporo.

Teraz jednak jakoś coraz mniej moje rozmyślania mają formę nadającą się na blogaska i w ogóle jakby coraz mniej widzę sensu w pisaniu. To znaczy, napisałbym chętnie coś naprawdę składnego, zgrabnego i głębokiego - coś w stylu Coryllusa, Rolexa, ludzi morza (Seaman i Seawolf), nie zapominając o wielu innych, ale nie potrafię. A w każdym razie nie potrafię sobie zadać tyle wysiłku, żeby naprawdę spróbować. Chyba po prostu nie jestem do tego stworzony.

Nie raz myślałem, żeby to rzucić, ale nieco fajnych ludzi jednak mnie wciąż odwiedza i głupio by mi było całkiem ich zawieść. Co najmniej na niektóre komęty musiałbym odpowiadać. No więc, jakoś wciąż myślę, żeby tu jakąś w miarę wartościową treść wrzucić, choć idzie mi to ciężko.

Tyle tytułem Wstępu, żeby - jak każdy wysoce zorganizowany i dojrzały system - nieco pozjadać własny ogon, czyli pozajmować się samym sobą. A teraz będzie (krótki, mam nadzieję) Wstęp bis...

Otóż mamy tę sytuację - a mówię o globalnej, bo III RP to w ogóle nie jest temat na moje skromne pióro - naprawdę interesującą. Tzw. kryzys hula sobie i się rozkręca, a moim zdaniem nie jest to kryzys, tylko po prostu koniec "kapitalizmu", z "liberalizmem" i "demokracją" (cokolwiek by to miało oznaczać) na dodatek. Idzie zamordyzm z totalitaryzmem, jakich nawet sobie wyobrazić nie potrafimy - chyba że ten syf, mówię o tym syfie dążącym do tego zamordyzmu und totalitaryzmu - po drodze zdechnie...

Ale to nie też nie będzie dla nas przesadnie miłe, bo oni kontrolują niemal wszystko, a jak te miliardy biednych, całkowicie zależnych od... Od czego właściwie oni są zależni? No od władzy, administracji, "stróżów porządku", służb, dostaw, wypłat... I czego tam jeszcze... Jak one tego wszystkiego nagle nie będą miały, to będą się działy sceny o których Dantemu się nie śniło.

Ale ja właściwie nie o tym. Chciałem wrócić natomiast do jednego z moich ulubionych tematów przez cały ten czas, i poniekąd terenu jednego z moich większych sukcesów. Czyli do liberalizmu. (Może być "konserwatywny".) Sukcesu w tym sensie, że ja go dość wielu ludziom obrzydziłem i otworzyłem na niego oczy, i to jeszcze zanim stał się niepopularnym, gamoniowatym i wrednym chłopcem do bicia dla niemal każdego. (Poza oczywiście leberałami, ale to świry.)

Ale że mnie inwencja opuściła i właściwie - skoro zaczynają się dziać naprawdę HISTORYCZNE rzeczy (globalnie, ale także, w pewnym sensie, niech i będzie, w nieszczęsnej Polsce) - powinienem je śledzić i komętować na bieżąco, do czegom jednak niezdolny, no to ja przykopię jeszcze nieco liberalizmowi, a właściwie to kopniętemu pojęciu "liberalizmu konserwatywnego" (czy odwrotnie)...

I zrobię to, ale w sposób leniwy, a konkretnie cytując z pewnej książki i się jej treścią podpierając. Książka ta to "The Hidden Persuaders" ("Ukryci przekonywacze", gdyby takie słowo istniało, ale za to jest dosłownie), wydana po raz pierwszy w roku 1957, autor Vance Packard. Jest to rzecz o reklamie, a dokładniej o reklamie stosującej "psychologię głębi", czyli coś w rodzaju oddziaływania na "podświadomość" (używając, z braku dobrych alternatyw, freudowskiego języka). 

No i jest to co, tam się daje wyczytać, naprawdę interesujące samo w sobie, a jeśli się pomyśli o tych wszystkich "Oburzonych", strajkach, protestach, "postawach roszczeniowych" i "niedojrzałej młodzieży, która te postawy przejawia", nierobach, i czym tam jeszcze... (Wcale nie mówię, że to WSZYSTKO kłamstwo, ale wiele jednoznaczności w tym raczej jak dotąd nie ma, zgoda?) 

Czyli o tych wszystkich zjawiskach, których mamy coraz więcej i więcej, a jeszcze nie tak dawno nikt o nich nie słyszał... No to wtedy różne rzeczy z tej książki wydają się dziwnie, choć nieco pośrednio, aktualne. Zacytować zaś z niej można by tu masę rzeczy, wywołując, mam nadzieję, entuzjazm P.T. Czytelników, ale ja akurat doczytałem to takiego jednego miejsca, stwierdziłem, że coś się jednak moim P.T. Czytelnikom należy, więc postanowiłem to, do czegom doczytał, tutaj, we własnym przekładzie, umieścić. Z niniejszym wstępem na okrasę.

Może kogoś to zainteresuje, może jakiegoś "konserwatywnego liberała" sprowokuje to do odparcia tych "paskudnych zarzutów" i rozwiania moich, wielokrotnie już zresztą wyrażanych, podejrzeń, że nic tak chyba jak "wolny rynek" nie rozwaliło konserwatywnych (a są inne?) wartości, rodziny, tradycji, religii... I nic tak chyba jak on nie uczyniło ze współczesnych ludzi Zachodu lemingów i w sumie niewolników. A co najmniej na niewolników kandydatów. A więc cytujmy!

* * *

Dr. Riesman* w swoim studium zasadniczych zmian zachodzących w amerykańskim charakterze na przestrzeni dwudziestego wieku (to znaczy od wewnątrz-sterowności, do zewnątrz-sterowności), odkrył, że nasze rosnące zainteresowanie** aktami konsumpcji odzwierciedla ową zmianę. To zainteresowanie, zaznacza, jest szczególnie intensywne (i intensywnie popierane przez producentów produktów) na poziomie dzieci***. Charakteryzuje on dzieci Ameryki jako "przyuczane do roli konsumentów".

We wcześniejszych, bardziej niewinnych czasach, kiedy nacisk był nie na tworzenie przyszłych konsumentów, czasopisma dla chłopców i ich odpowiedniki koncentrowały się na trenowaniu młodzieży do (stanięcia) na froncie produkcji, łącznie z wojną. Jako część tego treningu, stwierdza dr. Riesman w "The Lonely Crowd", początkujący sportowiec mógł rezygnować z palenia i picia. "Odpowiadające im media dzisiaj szkolą młodych ludzi (do stanięcia) na froncie konsumpcji - opowiadając im o różnicach między Pepsi Colą i Coca Colą, a później między papierosami Old Golds i Chesterfield." [_ _ _]

Problem tworzenia gorliwych konsumentów dla przyszłości był w połowie lat pięćdziesiątych rozważany na sesji Amerykańskiego Stowarzyszenia Marketingu. Szef firmy Gilbert Youth Research powiedział marketerom, że niema już żadnych problemów ze zdobywaniem funduszy "na targetowanie@ rynku młodzieżowego". Jest ich masa. Problemem jest targetowanie tego rynku z maksymalną skutecznością. Charles Sievert, piszący o reklamie felietonista New World Telegram i Sun, wyjaśnia o co chodzi w tym targetowaniu, mówiąc: "Oczywiście dywidendy z inwestycji w rynek młodzieżowy służą rozwijaniu wierności wobec produktu i marki, w ten sposób otrzymaniu przyszłego wiernego rynku dorosłego."

Bardziej otwarte wyrażenie tego, jaką okazję stwarzają dzieci, pojawiło się w reklamie zawartej w Printer's Ink kilka lat temu. Firma specjalizująca się w dostarczaniu materiałów "edukacyjnych" dla nauczycieli szkolnych w formie tablic do wieszania na ścianie, wycinanek, podręczników dla nauczycieli, wezwała handlowców i reklamodawców: "Gorliwe umysły można kształtować tak, by pragnęły twojego produktu! W szkołach podstawowych Ameryki jest niemal 23 miliony dziewcząt i chłopców. Te dzieci jedzą żywność, noszą ubrania, używają mydła. Są konsumentami dzisiaj i będą nabywcami jutro. Oto wielki rynek dla waszych produktów. Zdobądź$ te dzieci dla swojej marki, a będą naciskać rodziców, by nie kupowali żadnej innej. Wielu dalekowzrocznych reklamodawców zarabia dzisiaj duże pieniądze... i buduje dla jutra... kształtując gorliwe umysły" poprzez materiały "Project Education" dostarczane nauczycielom. I dodawano z przekonaniem: "wszystkie troskliwe lukrowane przekazy mające na celu stworzenie akceptacji i popytu na produkty..." Komentując ten apel, Clyde Miller, w swoim "The Process of Persuasion", tłumaczy kwestię warunkowania reakcji u dzieci mówiąc: "To wymaga czasu, tak, ale jeśli spodziewasz się być w biznesie dłużej, pomyśl co to może oznaczać dla twojej firmy w sensie zysków, kiedy uwarunkujesz milion albo dziesięć milionów dzieci, które będą wyrastać na dorosłych, wyuczone kupować twoje produkty, jak żołnierze są wyuczeni by atakować, kiedy słyszą słowo kluczowe 'naprzód'!"

Potencjał telewizji w warunkowaniu młodzieży tak, by byli lojalnymi entuzjastami jakiegoś produktu, czy są dość dorosłe, by go konsumować, czy nie, stało się rzeczą oczywistą we wczesnych latach pięćdziesiątych. Młody spec od reklamy z Nowego Jorku, uczestnicząc w kursie marketingu na lokalnym uniwersytecie, od niechcenia stwierdził, że dzięki telewizji większość dzieci uczy się śpiewać reklamy piwa i innych towarów zanim nauczą się śpiewać narodowy hymn. Youth Research Institute, wedle The Nation, chwalił się, że nawet pięciolatki śpiewają reklamy piwa "raz za razem i z upodobaniem". Napisano tam, że dzieci nie tylko śpiewają o zaletach reklamowanych produktów, ale także czyniły to z wigorem przejawianym przez najbardziej entuzjastycznych prezenterów, i przez calutki dzień "bez dodatkowego kosztu dla reklamodawców". Nie można ich wyłączyć, jak telewizora. Kiedy na początku dekady telewizja była w powijakach, pojawiła się w branżowym czasopiśmie reklama, alarmująca [dosłownie!] producentów o ogromnej zdolności telewizji wyrycia [dosłownie!] przekazów w młodych mózgach. "Gdzie indziej na ziemi", wołała owa reklama, "świadomość marki zostaje tak mocno wbita w psychikę czteroletnich dzieci? ... Ile jest to warte dla producenta, który może wstrzelić się w młodocianą widownię i kontynuować sprzedawanie w kontrolowanych warunkach rok po roku, aż do czasu osiągnięcia dorosłości i statusu pełnowymiarowego nabywcy? To MOŻNA zrobić. Zainteresowany?" (Kiedy autor przygotowywał ten rozdział, usłyszał własną ośmioletnią córeczkę, radośnie wyśpiewującą piosenkę reklamującą papierosy: "Nie strać radości palenia!")

---------------------
* O którym śmy se tutaj całkiem niedawno rozmawiali, bo to autor książki "The Lonely Crowd" ("Samotny tłum").

** Bardziej dosłownie "troska" lub nawet "zmartwienie" - "preocuppation". W obu przypadkach gdzie mamy "zainteresowanie".

*** Bardziej dosłownie trza by to przetłumaczyć jako: "na poziomie przed-pubertalnym". Tu i w wielu innych miejscach, gdzie mowa jest o "dzieciach" czy "młodzieży".

@ Wiem, że to słowo jest niespecjalne, ale to dosłowne tłumaczenie i tu akurat dziwnie pasuje.

$ Dosłownie "sell these children to your brand". Czyli dosłownie: "sprzedaj te dzieci swojej marce". Mocne! Po angielsku brzmi to bardziej naturalnie (w końcu mają to dłużej), ale sens jest w sumie ten sam.

(Miałbym więcej przypisów, ale jest problem ze znalezieniem odpowiednich znaczków, bo ile w końcu może być gwiazdek. Więc "naukowość" tego tłumaczenia nieco ucierpi, ale treść w sumie jest i tak jednoznaczna.)

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca. (Przyzwoitego lewicowca - nie lewaka albo leminga!)

niedziela, maja 31, 2009

Jakiego koloru masz futrzaka?

Tak to się podobno teraz robi, że podchodzisz do dziewczyny i bez żadnych wstępów pytasz: "jakiego koloru masz futrzaka?" Na co ona futrzaka, jeśli wierzyć mediom, wyjmuje, by mi pokazać. Mnie wtedy wypada rzec, takim specjalnym głosem, "SZACUUN!" Po czym wszystkie lody pękły i ze sobą oficjalnie chodzimy.

Dobrze, że mi to media powiedziały, bo, jako człek starej daty, sam bym na to nie wpadł. W końcu słysząc to dictum nasze prababcie by z pewnością umarły, nasze babcie by zemdlały, nasze mamy poczuwałyby się do obowiązku dania nam po pysku (choć niekoniecznie byłoby to zgodne z melodią ich serca), a moje koleżanki ze szkoły, też bardzo dawno temu, fakt, by się zaczerwieniły. (Choć futrzaka by raczej, mimo to, wyjęły, bowiem było się ślicznym chłopięciem i miało się u bab powodzenie. To były czasy! Nie ma jak PRL!)

Niezgłębiona dusza kobiety i sposoby na jej usidlenie to jedno, ale dla spenglerysty takiego jak ja, równie ważne są spenglerystyczne rozważania i rzucanie takich zjawisk na maksymalnie rozległe tło, by wyniuchać historyczne trendy i wymacać przyszłość. Tak więc, pilnie czekając na okazję do wykorzystania, zacząłem sobie umilać czas historiozoficznymi und politycznymi rozważaniami.

No bo ten futrzak to jest nieco bardziej skomplikowana sprawa, niż człowiek w mrok dziejów już odchodzący mógłby przypuścić. Na tym filmiku ten facet mówi "jakiego koloru masz futrzaka?", a dziewczyna... Nawet nie to, żeby odpowiedziała "jestem dokładnie ogolona!" - to by jeszcze sytuacji radykalnie nie zmieniało, śmiechu i tak byłaby co niemiara i chodzenie jak w banku. Rzecz w tym, że ona tam wyjmuje takie małe coś z ekranikiem, na którym żyją sobie, wirtualnie, takie wirtualne stworki. I te stworki, jak wynika z filmiku, odpowiadają na pytania.

Te pytania można sobie samemu tam ustawić, a potem wysyła się takiego specjalnego SMS'a, i futrzak odpowiada. Na przykład, jak się domyślam, pytanie mogłoby brzmieć - czemu nie? - "na jaką partię głosować?" Albo - czemu nie? - "czy prezydent Karnowski z Sopotu to porządny facet?" I tak dalej. No bo w końcu dlaczego takich pytań akurat miałoby nie być? Nie, jasne, pytania o to, czy z Felkiem mam chodzić, a z Marleną się przyjaźnić, też mogą być. Co ja w ogóle opowiadam?

Przecież dokładnie tego typu pytania proponuje inny reklamodawca - a może właśnie ten sam, w każdym razie reklama jest inna - zadawać SMS'ami, aby otrzymać na nie autorytatywne odpowiedzi. Jak i odpowiedzi na pytanie "czy muszę się przed wakacjami odchudzać?"

Pomyślmy tylko - niektórzy przynajmniej reklamodawcy wydają już spore pieniądze oferując młodzieży (bo w końcu to do niej adresowane) tego typu usługi! I młodzież będzie SMS'em podawać temu usługodawcy imię swoje oraz imię kogoś drugiego, płacąc za tę usługę parę groszy, aby otrzymać autorytatywną odpowiedź, czy do siebie z tym kimś pasują! A przecież usługodawca nie zna ani tego, kto SMS wysyła, ani też tej drugiej osoby, z którą ona, ta pierwsza, ma albo nie ma chodzić, albo i się ożenić, czemu nie?

Jak się o tym nieco pomyśli, to człek zaczyna się nieco dziwić. W przekonaniu jakichś biznesludzi wystarczająco znaczna część naszej dzisiejszej młodzieży zapłaci za tego typu usługę i zapewne jakoś tam będzie się otrzymaną odpowiedzią kierować. Co najmniej tak, jak wielu ludzi kieruje się od dawna gazetowymi horoskopami, jednak horoskopy są zazwyczaj dość długie i pokrętne, unikają b. konkretnych zaleceń, tutaj zaś mamy mieć ostro postawione pytania typu: "Czy mam za Donka wyjść, czy też wywalić go z mego życia na mordę?" To co najmniej kolejny krok w tym samym kierunku. (Jaki to kierunek? Spengler sporo mówi o "drugiej religijności" w schyłkowym okresie każdej cywilizacji. Ja to widzę właśnie w tych kategoriach.)

No dobra, a jak to się wszystko przekłada na politykę i naszą wspólną przyszłość? Podałem tu już przed chwilą, wprawdzie tylko jako wymyślony przykład, pytania o to jak głosować. Jednak na podobnie rzetelnych i racjonalnych informacjach oparte rady są już ludziom udzielane właśnie w sprawach politycznych. Niemało ostatnio pisano na blogach o stronce, firmowanej przez masę ludzi z kręgu Gazety Koszernej, gdzie umieszczono test politycznych przekonań, który sugeruje na jaką partię powinniśmy głosować w najbliższych ojrowyborach. Test ten, nie tylko ewidentnie pozbawiony jest naukowych podstaw, ale po prostu łże i niemal nie sposób otrzymać tam rady, że z naszymi przekonaniami powinniśmy głosować na PiS.

Jest więc w tego rodzaju sprawach - a przede wszystkim w tego rodzaju mentalności, jaką zdaje się mieć coraz więcej ludzi, i nad jakiej produkcją zdają się pracować z iście stachanowskim zapałem masy ludzi (i stworzeń człekopodobnych)... Tutaj ukłony dla obecnej minister edukacji, ale ona przecież nie jest jedyna, po prostu rzuca się w oczy, bo ma najokrąglejszy łeb i wygląda wyjątkowo śmiesznie.

W ogóle ten "człowiek masowy", sterowany przez media, całkowicie obojętny na własną wolność polityczną, brzydzący się polityką, a jednak dość łatwo dający się podszczuć do politycznych działań... To dziwaczne dla ludzi nieco starszej daty stworzenie, którego wokół niestety coraz więcej, stanowi niesamowitą wprost glebę dla różnych politycznych działań, i to takich, których skutki mogą o wiele przekroczyć skutki wszystkiego, z czym mamy w tej chwili na codzień.

Weźmy taką dyskusję, która się jakiś czas temu wywiązała - dyskusję nad głosowaniem przez internet. (Choć dyskusja to o wiele za dużo powiedziane, bo dyskusji nad tą propozycją Partii Postępu w istocie niemal nie było.) Mówiono o tym różne rzeczy, przytaczano różne argumenty - także przeciw - jednak ja osobiście nie spotkałem argumentu, że przecież wtedy obywatele nie będą mieli tak naprawdę kontroli nad liczeniem głosów, ani też gwarancji, że władza nie dowie się, jak kto z nich głosował.

Te rzeczy już współczesnego "obywatela" widocznie nie interesują, a ludzie mający obowiązek takie sprawy poruszać także z jakiegoś powodu uważali, by to było ważne! Powszechnie, jak rozumiem, uznano, że bardziej istotne będzie analizowanie na ile internauci zostali obrażeni stwierdzeniem, iż "będą głosować po piwku i w gaciach" (czy jak to tam było sformułowane)!

No tom sobie już nieco na te współczesne czasy i współczesną młodzież ponarzekał, jak starzy ludzie czynili od wieków, a teraz na odmianę nieco naukowości. Otóż w b. fajnej książce "Życie codzienne Etrusków", którą teraz (obok piętnastu innych oczywiście) czytam, znalazłem taki oto fragment. Nie ma on cienia związku z tym, o czym usiłowałem tu powiedzieć, ale z jakichś niejasnych względów wydaje mi się być niezłą literacką klamrą na zakończenie tego wpisu. Brzmi to tak:
A oto również ciekawy szczegół dotyczący hodowli świń, która w Etrurii, jak i w Galii Przedalpejskiej, prowadzona była na wielką skalę. [ _ _ _ ] A ponieważ u Etrusków muzyka towarzyszyła prawie wszystkim zajęciom, wyćwiczyli świnie, by szły za pasterzem na głos trąby' inaczej niż u Greków, którzy, jak pisze Polibiusz, pędzili je przed sobą. I historyk grecki opisuje ogromne stada ciągnące wzdłuż brzegów Morza Tyrreńskiego, które prowadzi świniopas, idący w pewnej odległości przed nimi i grający od czasu do czasu na trąbie, której tony były dobrze znane zwierzętom i nie pozwalały im zgubić się na jakimś zakręcie lub wmieszać w stado sąsiednie. Warron dodaje, mówiąc również o edukacji prosiąt, że hodowca musi je bardzo wcześnie przyzwyczaić omnia ut faciant bucinam*.
Naprawdę nie wiem, dlaczego wydaje mi się to taką adekwatną klamrą, choć może gdyby tu były nie trąby, tylko np. SMS'y, albo inne Szkło Kontaktowe, a świnie gdyby zastąpić... Choćby świnkami morskimi... Albo może... Może na przykład, czemu nie? - lemingami? Może wtedy nabrałoby to nieco sensu, naprawdę nie wiem.

Acha, jeszcze drobne uzupełnienie: jeśli komuś ten sielski obrazek prosiąt podążających za ich ukochanym pastuchem przygrywąjacym na trąbce wydał się aż nazbyt sielski i słodki, uzupełnię, cytując jeszcze jedno zdanie: "Venter Faliscus, czyli flaczki na sposób Falisków, uchodziły za wyśmienite". Chodzi tu, horribile dictu, o flaczki z owych tam muzykalnych i posłusznych prosiąt, a więc nie było to wszystko, aż tak bezinteresowne i słodkie jak byśmy wszyscy pragnęli, jak byśmy oczekiwali...

Na pociechę jednak warto pamiętać, że po pierwsze było to bardzo dawno, kiedy ludzie nie byli jeszcze przesiąknięci wszystkimi tymi wzniosłymi wartościami, co dzisiaj... (Nie doceniacie obywatelu postępu ludzkości, jaki się przez te ponad dwa tysiące lat dokonał! Mandat!) A po drugie, to w przecież i tak nie ma z niczym żadnego związku - bo to też było z mojej strony wyłącznie popisywanie się erudycją i ucieczka od szarej, choć tak przecież w sumie szczęśliwej, liberalnej rzeczywistości.

-------------------------

* Żeby wszystko robiły na dźwięk trąby.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.