Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
piątek, sierpnia 17, 2018
Śpiewać albo nie śpiewać, oto jest pytanie
Bo to nawet nie jest "marskistowska historia" - ta pisana na Zachodzie i bez (można mieć nadzieję) partyjnej kontroli - którą dość faktycznie lubiłem, bo zawsze starała się analizować konkrety i ludzką rywalizację, także, a nawet przede wszystkim, tę ekonomiczną i klasową. Podczas gdy ta "niemarksistowska" dziwnie często, albo gromadzi niezwiązane ze sobą wątpliwe fakcicki, albo też przedstawia Marsz Ludzkości Ku Obecnemu Szczęściu Z Obietnicą Dalszego Ach-Jakże-Rozkosznego Ciągu.
Jednak Coryllus w wielu przypadkach idzie dalej, ponieważ on to łączy z podważaniem wszystkiego, czego nas oficjalna historia uczy, i z programową paranoją, czyli Totalną Spiskową Teorią Wszystkiego. Co, uważam, jest całkiem interesującym programem - co najmniej dla eseisty, bo nie chciałbym, żeby nagle wszyscy zaczęli historię w ten sposób pisać - i całkiem często zasługuje to na poważne zastanowienie... No i to już jest nie byle jaka wartość!
Drugie interesujące, co tam (ci ja) przeczytałem, było tutaj: https://coryllus.pl/komunikacja-a-folklor-czyli-omerta-raz-jeszcze/
Dla patologicznie leniwych klikaczy streszczę, że chodzi tam o to, iż im lepszy i bogatszy folklor - ale chodzi o pieśni, nie o wycinanie kogutków z papieru, przynajmniej o nich nic tam nie ma - tym gorsza społeczna komunikacja w danym społeczeństwie, bo te śpiewy tę komunikację w patologiczny sposób zastępują i jakoś tam unieważniają. Nie wiem, jak z muzyką instrumentalną, z tańcami na klepisku i macankami w zaroślach, ale o pieśniach jest tam powiedziane to właśnie explicite.
I nie chodzi tutaj, mówi Coryllus, po prostu o ciężki los i te sprawy. Nie - brak prawdziwej komunikacji jest przyczyną oraz skutkiem tego, że ludzie tak cudnie i z takim przekonaniem śpiewają! I ja naprawdę sądzę, że to jest interesująca hipoteza, w której znajdziemy więcej niż ziarno prawdy... No bo weźmy Irlandię... Albo weźmy różne tam społeczności w US of A - te które mają fajny muzyczny folklor, to raczej rzadko bostońska elita, za to white trash z Apallachów, Murzyni, Meksykanie, nawet młodzież w latach '50 z Rock-a-Billy i wczesnym Rock'n'Rollem daje się tu dopasować.
No a, pyta nas Coryllus, czy ktoś zna niderlandzką pieśń ludową z XVII w.? Nie znam faktycznie żadnej, z żadnego wieku. Znam trochę szwedzkich, a oni w końcu wynaleźli zapałki, pudełka do mleka, stworzyli Ikeę, armatki Boforsa... To się liczy? Jednak najistotniejsze, z Tygrysicznego Punktu Widzenia przynajmniej, jest to, że ja bym sto razy jednak wolał żyć w takich Włoszech, z ich bogatym muzycznym folklorem, niż w siedemnastowiecznych Niderlandach, i jeśli TO oznacza "brak społecznej komunikacji", to na drzewo ze społeczną komunikacją!.
W Meksyku też bym wolał, a przecież znam tuziny ich ludowych śpiewów i je namiętnie kocham, a holenderskich za cholerę. Ktoś ma inaczej? Mogę zrozumieć, bo mój umysł pojemny i elastyczny, że ktoś o takiej historii rodzinnej i takich ambicjach, jak Coryllus - choć przecież moja rodzina też majątek, nieco większy, fakt, traciła w ostatnim stuleciu wielokrotnie i absolutnie nic dziś z tego dla mnie nie zostało - wolałby żyć w Holandii epoki Gorączki Tulipanowej i liczyć, że się dorobi... Ale ja nie. Nie bardzo widzę powód marnowania młodości i najlepszych lat na tyranie, żeby mieć potem wystawny pogrzeb!
No bo już na pewno nikt mnie nie przekona do tyrania po to, żeby ludzie, jak to jakiś geniusz spędzający masę czasu na kiblu precyzyjnie wykompinował, za pięćset lat żyli jak aniołowie niebiescy (choć bez oglądania oblicza Pańskiego, bo po co, skoro można oblicza Kuronia z "von" Misesem?) I NIE MUSIELI PRACOWAĆ. Łał? Nie, na drzewo! Ale Coryllus chyba też aż tak daleko nie idzie - on po prostu, jak masa ludzi w leberaliźmie (żeby nie powiedzieć biednych lemingów) zamierza tyrać całe życie, żeby pod jego koniec, precyzyjnie sobie wszystko wycyrklowawszy, przeżyć dwa tygodnie upojenia.
Miejmy nadzieję, że jeszcze będzie wiedział, co to to upojenie. (W nieco dawniejszych Chinach po siedemdziesiątce nie miałeś już żadnych obowiązków i mogłeś sobie do woli dogadzać, na przykład obżerając się psim mięsem. Smacznego!)
Dla mnie jednak, dziwnie na tę całą oświeceniową propagandę odpornego, nie jest to żadna atrakcyjna perspektywa, a w dodatku ta "marna", jak mam rozumieć "imitacja społecznej komunikacji" to coś dokładnie takiego, jak prawdziwy, świętej już niestety pamięci, Katolicyzm, z jego śpiewami, Machaultami, procesjami, łaciną, hostią, katechizmem i resztą tych bezsensownie odwracających uwagę od prawdziwych problemów, wyczerpujących energię i potencjalnie dzielących społeczeństwo, a także nerwicujących, spraw.
Podczas gdy ta wyśniona "komunikacja" - ta której przeciwieństwiem miały by być ludowe pieśni, choćby takie cudne, jak powiedzmy "Water is Wide", "Twa Corbies", albo "Silver Dagger", to dokładnie to, o czym śpiewał kabaret Elita, że chcą od tego uciec: "od całego swiata, od paragonów, paragrafów i wywieszek". Więcej? Proszę: "Gdzieś tam prezydent zbiegł w szlafroku, gdzieś tam przyjęto jako wskaźnik stopę zysku, pięć wizyt, sześć wyroków, ktoś przez pomyłkę rekord świata pobił w dysku". Czyli całe nasze gówniane liberalne życie, wszystko, czym karmi się nasza dusza. Cudo, nieprawdaż?
Sorry, jeśli TO jest ta "społeczna komunikacja", to ja się nie dziwię, że wolą śpiewać! Tutaj mamy też bardzo szpęgleryczną kwestię Romantyzmu, jako (w swej historyczno-kulturowej wersji) rozpaczliwej, a nawet histerycznej obrony przed nadciągającą Cywilizacją (w sensie szpęglerycznym) z jej druczkami i wywieszkami, oraz brakiem sensu i witalności. Ciekawa sprawa, ale na kiedyś, da Bóg.
Zakończę stwierdzeniem, że moim zdaniem idealne społeczeństwo, to nie takie, które ma dobrze rozwiniętą komunikację w postaci druczków, wywieszek i paragonów, kocha i akceptuje to wszystko, tylko raczej takie, które ma pewne podstawowe sprawy rozpracowane - też każdy człek na tyle, na ile jest zdolny i zależnie od swego miejsca w intelektualnej hierarchii - wokół których to spraw się od czasu do czasu przynajmniej ono łączy, te przeżycia dzieli...
Sprawy o które jest gotowe walczyć i o których ŚPIEWA - a wszystkie wulgarne szczególiki: paragony, paragrafy, wywieszki i rekordy w dysku, ma raczej w poważaniu i tak mało uwagi im poświęca, jak to możliwe.
W każdym razie nie robi z tego religii... (Taka religia wabi się jak, Napieska? Zgadza się, wabi się LIBERALIZM,) Stara się to mieć maksymalnie w tle i żeby się w oczy nie rzucało, nie rozmawia o tym, bo to po prostu dość nieprzyzwoite. Nawet jeśli, z konieczności, buduje coś, jak siedemnastowieczne Niderlandy, to zdaje sobie sprawę z tego, że to Z KONIECZNOŚCI. I jeśli zdoła, stworzy coś o wiele lepszego. Z minimalną ilością paragonów, paragrafów i... Czego jeszcze, Mądrasiński? Bardzo dobrze - wywieszek. Dzisiaj naprawdę jesteście w formie, moje dziatki.
I to by było na tyle.
triarius
piątek, czerwca 10, 2016
O zblakłych gwiazdach, które się cudownym nagle blaskiem rozświetlają...

Spiskowe teorie to, jak wiadomo, podstawa sporej części współczesnej literatury i publicystyki - w dodatku tej lepszej części - tyle że spiskowe teorie są różne i także różna jest ich jakość. Najgłupsza z nich to oczywiście taka, że wszystkie spiskowe teorie Z DEFINICJI są idiotyzmem, a świat wygląda dokładnie tak, jak nam, prolom, raczą to pokazywać media i autorytety.
Potem, pod względem jakości, idą modne teorie, którymi (excusez le mot) brenzluje się co drugi leming, choćby i prawicowy - w rodzaju sfingowanego lądowania na księżycu czy sfingowanego ataku na WCT. (Swoją drogą nie dałbym głowy, że ruscy naprawdę byli w międzygwiezdnej przestrzeni Gagarinem, ale to ruscy i oni w takich sprawach mogą wszystko, natomiast w innych nie przesadzajmy.)
No i istnieją teorie spiskowe mające, jeśli nie zawsze ręce i nogi, to przynajmniej sporo wdzięku i logiki, choć na ogół rozkosznie przewrotnej. Mamy tu, na naszym krajowym jak-to-określić (no bo nie "rynku" przecie, choć bardzo by chciał) gościa, który potrafi snuć zaiste smakowite spiskowe teorie, tylko niestety ktoś mu powiedział, żeby wziął się za coś całkiem innego i, mnie przynajmniej, ostatnio potężnie nudzi.
Jednak tamte teorie sprzed lat naprawdę były słodkie jak miód - tak słodkie i miodopłynne, że niechybnie przyciągałyby niedźwiedzie, gdyby tylko takie stworzenia znajdowałyby się w pobliżu. Istnieje też coś, co można by nazwać (gdyby to nie było tak kulfoniaste, szczególnie optycznie) "meta-spiskową teorią", czy może raczej "spiskową meta-teorią", i to jest to, co ja najbardziej lubię praktykować, choć dotychczas w sumie bardzo platonicznie.
Najlepszą moim zdaniem z tych meta-teorii jest taka, że oto istnieje cała masa gwiazd, w sensie celebrytów - przede wszystkim różnych tam, w mniejszym lub większym cudzysłowie, "artystów" - którzy najpierw, z mniejszą lub większą pomocą nie-wiadomo-kogo, są na te gwiazdy wylansowywani, potem zaś, gdy już lemingi na ich temat dostają fioła i bulą, wydziczają się zamiast grzecznie zarabiać forsę dla swoich dobroczyńców-sponsorów...
Chleją, ćpają, wyczyniają dzikie brewerie, domagają się forsy, okazują się "gejami" lub wręcz przeciwnie, co akurat całkiem nie pasuje do zamówionego przez sponsora image'u i mentalnych potrzeb leminżej publiczności... I jakoś tak sama z siebie, ukradkiem przychodzi skądś taka myśl, że gdyby taki nagle zmarł, najlepiej nieszczęśliwie jak cholera, lemingi się wzruszą, ach...
W kiblu, dusząc się własnymi zaćpanymi wymiotami... To takie rokendrolowe! Albo w dziwnym wypadku samochodowym... Może też być przedawkowując środki nasenne... O AIDS oczywiście nie zapominając (a już byśmy zapomnieli!)... To tylko kilka luźnych przykładów, bo możliwości tu jest skolko ugodno.
No to wtedy lemingi nasze kochane znowu zaczęłyby tych naszych celebrytów wielbić, podniecać się, kupować koszulki, kubeczki, płyty długo- i krótkogrające... Chodzić na filmy i domagać się magna voce reedycji ukrytych w piwnicy, i słusznie, niewydarzonych fragmentów nieudanych eksperymentów... Skutkiem czego interes znowu by się ładnie kręcił, a nie trzeba by z kosztownymi i kłopotliwymi fanaberiami takiego, turpe dictu, szmirusa, się użerać...
Istnieje też sprawa pokrewna, choć różna, mianowicie jakże adekwatna pod względem momentu swego nadejścia, choć przecie zaskakująca, śmierć różnych, mniej lub bardziej kontrowersyjnych (dla niektórych szczególnie) polityków.
Tutaj, żeby trzymać się od tych naszych (?) podłych czasów w bezpiecznej (?) odległości, wspomnę hipotezy wspomnianego tu mimochodem autora na temat zgonu Zygmunta Batorego (b. moim zdaniem udaną), francuskiego króla Henryka II (śmierć dość faktycznie niezwykła, ale fakty które do nas doszły mocno ją osłabiają, choć oczywiście te fakty też nie są całkiem pewne)...
Choć po prawdzie, jeśli jesteśmy przy francuskich monarchach, to bardziej jeszcze należałoby się chyba przyjrzeć śmierci np. Karola VIII, który uderzył głową o framugę spiesząc pograć sobie w piłkę... I paru innych. Na temat czasów bardziej współczesnych zamilczymy, bo nie lubimy jak nam drony nad głową hałasują, ale kto chce, może sobie różne takie przypadki przypomnieć i się nad nimi zadumać.
No i co z tego wszystkiego wynika dla dzisiejszej biężączki, spyta ktoś? W dodatku takiego, co by miało jakikolwiek związek z Muhammadem Alim? Który, gdyby ktoś nie śledził, karierę zakończył 30 lat temu zdradzając już wtedy objawy choroby Parkinsona, potem żył z tym Parkinsonem aż do niemal dziś, o wiele jakby sympatyczniejszy, choć trudniejszy do zrozumienia, gdy mówił... Czasem go pokazywali, ale nie za często, raczej jak umarł jakiś jego ważny dawny przeciwnik, np. Joe Frazier...
I tak to szło. Aż tu nagle facet zmarł i zaczęła się dzika orgia żalów, celebracji, wspominków itd. Fakt, że Muhammad Ali, wcześniej Cassius Clay, był, poza tym, że znakomitym bokserem, w dużej mierze tworem mediów i propagandy, bo co to w końcu przeciętnego leminga obchodzi, czy ktoś jest lepszym, czy gorszym bokserem?
Gość był, wtedy, bo niektóre nowe informacje sugerują, że z Parkinsonem mu to przeszło, odwróconym rasistą (czemu ja się aż tak nie dziwię, znając historię Murzynów w USA), jeśli był amerykańskim patriotą, to b. marnym (sprawa służby w Wietnamie)...
Przeszedł był na islam, co zresztą wtedy było modne wśród radykalnych amerykańskich Murzynów, no bo przecież fakt, że białym plantatorom sprzedali ich, a wcześniej złowili, arabscy i muzułmańscy do bólu handlarze, w niczym nikomu nie mógł przeszkadzać, natomiast plantatorzy oczywiście byli be. I tak dalej, i tak dalej.
Tak więc, gdybym bardzo chciał, z jakichś nieznanych nikomu powodów, zaserwować teraz Moim Ukochanym Czytelnikom teorię spiskową jak się patrzy, to byłaby ona jakaś taka, że jakiś tam masowy/weekendowy przyspieszył zgon dawnego Mistrza, a to w interesie Ludzkości i Postępu. Wtedy wszystkie elementy tej układanki - sorry! - wskakują na swoje miejsce.
Wybory wygrać ma Clintonowa, tak? Gdyby, apage Satanas, zwyciężył Trump, to żadnego postępu nie będzie przez wiele stuleci. Trump na samym początku rzekł był, że w tej sytuacji, kiedy nagle dobry amerykański obywatel, tyle że muzułmanin, bierze i wystrzeliwuje jak kaczki 40 swych kolegów z pracy, z całkiem niewiadomego powodu, ale jedyny w miarę sensowny jest właśnie ten islamistyczny, no to może być na czas jakiś żadnych nowych muzułmanów do kraju nie przyjmować i sprawdzić, jak ta sytuacja wygląda i co z tym można zrobić.
Na co, oczywiście, podniósł się niesamowity jazgot protestów na skalę globalną. No a tutaj mamy akurat muzułmanina, czarnego w dodatku, amerykańskiego... Kto z lemingów pamięta, lub zwróci uwagę na to, że to był marny patriota - zresztą wtedy rządził Nixon, więc gdyby nawet Ali sprzedał ruskim bombę hiper-jądrową, to i tak byłoby super... No i można zrobić cyrk dla lemingów, a nawet należy, co przy okazji przykryje całą masę nieprzyjemnych und dla waadzy niewygodnych faktów i wydarzeń.
Ma to sens? Oczywiście że ma. Dałoby się to zrobić? Bez najmniejszego trudu, nie takie rzeczy weekendowy masowiec już robił, prawda? Ktoś by tu miał jakieś opory? Bez żartów! Skoro nawet, wciąż przecież dość słodka, Marilyn Monroe, płaczem i błaganiem nie wykręciła się od konsumpcji pigułek nasennych i alkoholu, to co mógł zrobić trzęsący się od Parkinsona, niewyraźnie bełkoczący starszy facet o ciemnej, nalanej twarzy? Kiedy mu się nagle przyplączą problemy oddechowe znaczy. Kto zresztą by się takim drobiazgiem przejmował? "Jednostka zerem, jednostka niczym", rzekł był poeta i miał absolutną rację.
Tak więc, kochane lemingi, nadal się podniecajcie, przedziwnym zaiste, nokautem na Sonny Listonie w początkach zawodowej kariery Alego, oraz jego przedziwną odpornością na ciosy w walce z Georgem Foremanem (za co zresztą zapłacił solidną cenę, podczas gdy wściekle zmęczony i znokautowany w końcu Foreman sobie nadal kwitnie), bo wam to wciąż pokazują w telewizjach, i udawajcie, że cokolwiek z tego rozumiecie. Podczas gdy ja zacieram łapki, że udało mi się pokazać światu, iż gdybym chciał, to też spiskową teorię jestem w stanie wygenerować.
triarius
P.S. Wychodzimy pojedynczo. Uważać na drony i ogony! (Tak Mądrasiński - na ogony dronów też uważajcie.)
wtorek, marca 04, 2014
Nie ma tego złego, czyli Ukraina
* * *
Tak mi przyszło do głowy, kiedym się, jak tak często niestety, wciąż, czuł zmuszony zastanowić nad Rosją. A konkretnie nad tym, co z nią jest nie tak. Immanentnie. No i przyszła mi do głowy taka szpęgleryczna myśl, że być może spora część tego, co z nią jest nie tak, wynika z faktu, że (szpęglerycznie, a kto nie rozumie, niech wyciągnie wnioski!)... Rosja to PSEUDOMORFOZA sama w sobie. W sensie, że ona ma tę pseudomorfozę wbudowaną w samą swoją naturę.
Poniekąd jest to cecha wszelkich, jak myśmy to sobie tutaj zdefiniowali, Barbarzyńców. Zarówno typu A, czyli NAiwnych, jak i typu B, czyli ZBlazowanych. Czyli by to także, w jakimś stopniu, mogło dotyczyć Chin czy Arabów. (O tych co wiadomo, ale nielzia wspominać, nawet nie wspominając. Of course.) Rosja jednak ma to jakoś inaczej (choć ci ostatni... nieważne!).
Może z tego, że się znajduje na innym etapie cywilizacyjnego rozwoju? Czyli w tej (szpęglerycznie) przedkulturowej fazie? W każdym razie bardzo niesympatycznie to u niej wygląda. Choć przecież... 1. u tych co wiadomo też za fajnie nie wygląda, n'est-ce pas? 2. poszczególni ruscy wcale nie muszą być źli, nawet twarze niektórzych tych tam nieoznakowanych spetnazowców wydają się być całkiem dorzeczne. A jednak, skutek w przypadku Rosji, jest zaiste obrzydliwy.
A może Coryllus ma rację - Iwana IV Anglicy naprawdę podmienili i to by była taka HIPER-PSEUDOMORFOZA...? Co by poniekąd tłumaczyło, dlaczego to jest aż tak... Sami wiecie.
* * *
Znowu wspomniałem Coryllusa. Paranoja - gość nawet mnie nie czyta (choć parę razy zaszczycił mnie rozmową), a ja bez przerwy o nim... Jeśli ktoś z tego wnioskuje, że ja się uważam za odeń gorszego czy mniej wybitnego, to niech lepiej pomyśli raz jeszcze! Albo, alternatywnie, daruje sobie myślenie całkowicie.
Nie da się jednak ukryć, że tutaj, na tym gruncie - publicystycznym niejako - on naprawdę walczy, i to nie byle jak, a ja sobie jednym palcem lewej dłoni manipuluję od niechcenia szpadką, drugą ręką wysyłając esemesy i oglądając gołe baby (poniekąd ulubiony temat także i Coryllusa, choć w inny sposób) w sieci. Trudno więc się porównywać, bo z jednej strony autentyczny (publicystyczno-pisarsko-sieciowy) WOJOWNIK... Czy może raczej ROBOTNIK...
Gość, w każdym razie, który działa jak... Nie wiem co, ale imponujące jak cholera. I z niebylejakim skutkiem. A z drugiej zblazowany (jak Barbarzyńca B) dyletant, który ma to co robi w przysłowiowej dupie. (Swoją drogą, kto tu jest "niepiśmiennym francuskim baronem"? Hłe hłe! Nie żeby to w tym kontekście była akurat wielka zaleta, of course. Albo żeby wielu rozumiało o co chodzi.)
Skoro jednak już żeśmy znowu o Coryllusie napisali, i to, nie oszukujmy się, sporo, to może jeszcze. W kontekście Ukrainy...
* * *
Co do Ukrainy, to moje wrażenie, iż Coryllus mówi rzeczy bardzo interesujące i potencjalnie naprawdę istotne, ale jednak nie domyśla się nawet sedna zagadnienia, czyli w sumie grubo chybia, jeszcze się w ostatnich dniach, i po dwóch następnych jego tekstach, pogłębiło. No bo genetycznie modyfikowana żywność i firma Monsanto (o której, nawiasem, istnieniu dowiedziałem się dopiero z niedawnego tekstu Coryllusa)... Zgoda! Żywność w ogóle, słynne ukraińskie łany zboża... Jasne!
Różne tam inne sprawy geopolityczne... Swoją drogą, wczoraj u Kuraka znalazłem b. ciekawy linek do b. ciekawej analizy geopolitcznej jednego gościa co chodzi w sieci jako Zezorro. Polecam! Chodzi o te wizje i plany Brzezińskiego, który jako "Polak" zapewne psu na buty by się nie zdał, ale jeśli to naprawdę on wymyślił (a kto mógłby inny?), to głupi on jednak nie jest. (Inna sprawa, że Kurak na ten linek od razu się wykrzywił, mówiąc coś o "stręczeniu teorii maskirowski", czy jakoś tak. Paranoja! No a ja całkiem bym się od "teorii maskirowki" nie odcinał. Mimo wsio.)
Wracając do głównego wątku... Zgoda, wszystkie te sprawy (Monsanto, żywność, zachodni geszefciarze itd. itd.) są istotne, a my nie powinniśmy znowu się głupio napalać, podniecać, grzyźć sercem... Do czego mamy taką dziwną skłonność nie od dziś. (Plus grupy rekonstrukcyjne i inna martyrologia.) Jednak to nie zmienia sprawy, że, w moim przynajmniej rozumieniu, bez uwzględnienia - i to raczej jako NAJWAŻNIEJSZEGO - aspektu "wojny cywilizacji" (bez żadnego konkretnie Huntingtona, którego nawet nie czytałem, bo i po co) się nie da.
Czyli odwiecznej - od czasu co najmniej tego nieszczęsnego Iwana IV zwanego Groźnym... Podmienionego przez Anglików czy też nie - TOTALNEJ WOJNY (nie)wypowiedzianej Zachodowi i wszystkim praktycznie jego wartościom (nie mówię oczywiście o Merkeli, Barrosie i "prawach gejów"!). Przez Rosję.
Totalna wojna od stuleci, totalna nienawiść i, co może najistotniejsze, TOTALNA POGARDA. I założenie, iż "szlachetniość to będzie to, co sami o sobie będziemy opowiadać, kiedy już zdobędziemy świat i nikt nie odważy się pisnąć nic, co by nam nie pasowało". (Może ktoś by chciał ten wątek sobie luźno kiedyś przemyśleć? Zachęcam!)
Monsanto to zapewne wyjątkowe dno, moja młodzieńcza miłość do US of A całkiem już wychudła (co najmniej od czasu Wojny Rozporkowej Clintona), co do dzisiejszej "Europy" i jej (?) Unii to chyba każdy, kto coś tu czytał, wie jakie jest moje na ten temat zdanie...
Ale jednak, o ile bardzo się w tej sprawie nie mylę... (A nie zwykłem się mylić - może dlatego, że tak kategorycznych opinii jak często Coryllus z reguły nie wygłaszam... Co może zresztą mieć tę przyczynę, iż nie mam aż tylu ślepo we mnie wpatrzonych wielbicieli i wyznawców.)
Więc jeśli się nie mylę, to jednak aspekt ten, że oto Rosja (która, nawiasem, jest dokładnie tak samo "lewicowa" czy "prawicowa", jak CCCP od czasów Stalina, to tak dla naszych licznych teoretyków) wyciągnęła kilka sporych kamieni tuż przy samym fundamencie tej, zaiste niezbyt już pięknej, ŚWIECKIEJ KATEDRY, w której cieniu toczy się całe Zachodnie życie. (Choć ta katedra powinna być post-gotycka, a więc raczej z cegieł.)
I oczywiście wszystkie te teksty o tym, jaki to Putin idiota, jak oderwany od rzeczywistości, jak na naszych oczach przegrywa, to albo skrajny idiotyzm, albo też robota ewidentnie agenturalna. (I akurat nie mówimy o CIA, choć właściwie, kto to może wiedzieć? Ale nie głównie o nich tym razem.) Putin rozegrał tę zgraję degeneratów, zwaną "Zachodnimi Elitami" jak chciał. Nie powiem "jak mistrz", bo nawet trudno to ocenić, wobec klasy przeciwników. Ale ograł tych żałosnych pedałów dokumentnie i bez większego wysiłku. Jak szczery profesjonalista.
A że wojny, jak Coryllus głosi, nie będzie...? Zależy jak ktoś definiuje "wojnę". Może być coś wyraźnie od jakiejś tam sobie wojny gorszego, szczególnie tu w Polsce. Zresztą, niezależnie od definicji - pewnie wprost porządnej wojny, światowej i takiej, która by sobie akurat u nas najbardziej, jak to one lubią, pohulała, na razie nie będzie, ale też bym na to miliona juanow przeciw czapce śliwek nie postawił.
Może głupi jestem, pewnie czegoś nie zrozumiałem w tej sfabularyzowanej przez Llosę biografii Casamenta, homoseksualnego konsula, co go potem Anglicy powiesili, a którą nam Coryllus, bardzo zresztą zgrabnie i interesująco, streścił, ale zaprawdę nie rozumiem - SKĄD można mieć tego typu pewności, jak to na przykład, że tam na pewno nie chodzi o ruskich imperialne zapędy i pragnienie wolności Ukraińców (do których mam zresztą swoje rodzinno-prywatne pretensje, a ja łatwo nie zapominam).
I jeśli to naprawdę jednoznacznie wynika z przygód tego nieszczęsnego Casamenta, to, cholera, dlaczego nikt mi tego nie umiał, przez dobrze ponad pół wieku życia i niemal tyle samo lat edukacji, wyjaśnić? Jak to się robi, żeby jedno z drugiego wynikało, i to tak zgrabnie, i to z taką absolutną, stuprocentową pewnością?
* * *
Swoją drogą (choć tego tematu już tu nie będę rozwijał tak, jak on na to, moim skromnym, zasługuje) największym problemem z większością TEORII SPISKOWYCH... Nie żeby teorie spiskowe były złe same w sobie, tego chyba nikt tutaj dotąd nie wyczytał.... Więc największym ich problemem jest zazwyczaj to, że zakładają one o wiele większe UPORZĄDKOWANIE tego świata, niż to w istocie ma miejsce.
Ci spiskowcy w wielu przypadkach musieliby mieć, w trudnych przeważnie warunkach, o wiele większą skuteczność od tego, co się na tym ziemskim padole osiąga. I tak na przykład... (Nie uwolnię się już od Coryllusa!) Kiedy w coryllusowym Misiu czyta się o ogromnych zaiste środkach, jakich wymagał taki marsz dzielnych husytów - z tysiącami wozów, znakomicie wyposażonych itd. - to każdy się zgodzi, że to wymagało sporych inwestycji, które, jak to inwestycje, musiały się jakoś, także w czysto finansowych kategoriach, "próbować" zwrócić. C'est la vie!
Tutaj Coryllus mówi rzeczy OGROMNE i na pewno ma rację. Jednak założenie, że KAŻDA herezja, że każda ludowa rewolucja czy choćby bunt, ma swoje źródło w machinacjach mafijnych finansistów, czy finansowych mafii, to, jak mi się widzi, gruba przesada! Różnica optyki między mną i Coryllusem jest taka, że on widzi historię jako partię rozgrywaną przez nielicznych potężnych (a do tego brutalnych i cynicznych, z czym się bez trudu zgodzę) graczy - NA GŁADKIEJ SZACHOWNICY...
Ja natomiast (ach, jakie to konserwatywne!) widzę raczej kotłującą się lawę, stałe zagrożenie, iż dany porządek szybko stoczy się do poziomu poniżej poziomu zdegenerowanego plemienia ludożerców, a wszelkie bunty, powstania, wojny i rewolucje nawet - mnie wydają się przedziwnie naturalne i oczywiste, i jeśli potrzebują jakichś przyczyn, to raczej nieco nieuwagi policji (tajnych, widnych i dwupłciowych), odrobinę sklerozy władzy (o którą, sklerozę, choć o władzę też zresztą, nie jest aż tak trudno)... I takie sprawy.
W związku z tym, choć szukanie finansowych przyczyn i wielkich, ukrytych za kulisami, graczy, uważam za bardzo celowe, użyteczne i sensowne, to jednak nie ograniczałbym się do tych jedynie przyczyn buntów, wojen czy rewolucji, a często właśnie koncentrowałbym się na tych o wiele "oczywistszych" - choćby nawet akurat były one oczywiste także i dla najnaiwniejszego "prawicowego" leminga.
Ale oczywiście mogę się mylić - co najmniej w rozłożeniu akcentów. Może rzeczywiście nawet i ja jestem bardziej naiwnym "prawicowym" lemingiem, niż mi się wydaje? (Nie spytam "jak sądzicie?", bo i tak żadnej prawie interaktywności tu już nie ma. Ale fakt - chętnie bym się dowiedział.)
triarius
sobota, stycznia 04, 2014
Jeszcze nieco o ekonomii, i o teoriach spiskowych też
Komęt ten traktowało ekonomii. Rzekłem w nim, że ekonomia jest oczywiście ogromnie ważna w naszym ziemskim życiu, ale... (Ważna jest, i ja wcale nic innego nie twierdzę. Moje spory z czcicielami "wolnego rynku" wynikają z całkiem innych względów.) No właśnie - ale! Jeśli bowiem zdefiniujemy "ekonomię" jako kwestię WSZELKICH zasobów i WSZELKIEGO dostępu do nich, to naprawdę niewiele rzeczy z naszej ziemskiej egzystencji umknie spod tej definicji.
Wtedy można by, z pewną wprawdzie przesadą, rzec że "wszystko jest ekonomią". Tyle że, jeśli "wszystko" jest, no to całe to pojęcie przestaje być naprawdę istotne. Jeśli ktoś z przekonaniem będzie głosił, że "wszystko jest ekonomią", to oznaczać będzie jedynie, że chce życie sprowadzić do kwestii zasobów i dostępu do nich. Co oczywiście dałoby się zrobić, ale trochę jednak na zasadzie tych siedemnastu mopedów przykrytych płachtą, które udają słonia.
To taki mój, wymyślony niemal pół wieku temu, przykład na dziwne definicje, pod które potem podciąga się rzeczywistość. Co czasem może się nawet jakoś tam udawać, tyle że nie całkiem i ze sporymi kosztami. Religia, patriotyzm, instynkt macierzyński, ciekawość świata, duch przygody... Są to rzeczy, obiektywnie i realnie występujące w świecie i w ludzkim życiu, które jednak, jak mi się widzi, w kategoriach nawet tak szeroko pojętej "ekonomii" mieszczą się dość słabo.
To jednak nie jest jeszcze największy problem z definicjami i podejściami do ekonomii. Moją definicję sam sobie ad hoc sformułowałem, bez żadnego szukania w sieci czy książkach, ale sądzę, że nawet i zawodowi ekonomiści by się z nią, w sumie, zgodzili. Jakoż i wielbiciele, oraz natchnieni teoretycy, "wolnego rynku". By się zgodzili, no bo jak się można nie zgodzić - zasoby i ich podział...
Jeśli ekonomia ma być ważna i ceniona przez laików, to czym innym mogłaby się zajmować? To byłby koszmarny pijar, gdyby nagle ekonomiści zaczęli głosić, że ich dziedzina zajmuje się na przykład "robieniem wykresów pokazujących relację popytu, ceny i podaży w różnych sytuacjach".
A jednak... A jednak, kiedy się z takim ekonomistą czy czcicielem rozmawia - CAŁA ekonomia nagle zostaje sprowadzona do popytu, podaży i ceny. Do krzywych Laffera i paru inych tego typu genialnych odkryć. Jest oczywiście w tym także (a jakże!) praca i konsumpcja. W liberaliźmie, jaki by on nie był, trudno jest z kimś rozmawiać przez godzinę, choćby całkiem prywatnie, i żeby te słowa nie padły. Albo jakieś ich homologi. (Teraz wyszedłem na homofoba. A to przecież choroba... Chory jestem, ludzie!)
A jednak, jeśli mówimy o zasobach i dostępie do nich, to przecież najważniejszą i od razu wstępną kwestią jest KTO MA, CZYLI KTO MOŻE SOBIE DYSPONOWAĆ... Prawda? No i kwestia druga, zaraz automatycznie pojawiająca się po niej: dlaczego to coś ma ten akurat ktoś i nikt mu tego nie zabiera? Naprawdę śmieszne są rozmowy o zasobach i dostępie do nich, jeśli się na te kwestie oczy przymyka!
Kiedyś tak z pewnością nie było - ludzie stosowali się do różnych religijnych tabu i tak dalej, ale nie wygłupiajmy się - te czasy dawno minęły, a zresztą wtedy nie było nic takiego jak, rzekomo naukowa, ekonomia.
Więc albo mamy te tabu, a wtedy co jest złego w Świętej choćby Inkwizycji, albo nawet w starotestamentowym Jehowie, albo też mamy naukę, w której żadnych irracjonalnych tabu niet', więc chowanie głowy w piasek i udawanie, że "ludzkość wspólnie, ach, dąży do świetlanej przyszłości, więc kto ma jest bez znaczenia, a gdyby ktoś jednak o to pytał i miał wątpia, to bolszewik!", to nadużycie.
Nie - oczywiście że nie ma najmniejszego znaczenia, kto tym pociągiem do Ziemskiego Raju jedzie salonką, kto kieruje lokomotywą, kto przestawia zwrotnice, a kto czepia się rozpaczliwie bufora albo balansuje cały czas na dachu. Jeśli masz co do tego wątpliwości... Wiadomo - bolszewik!
Niektórzy próbują nam lansować tego typu "prawicowość", ale dla mnie to tylko lewacka ściema, zapewne wprost agenturalna. No i jeszcze w tym komęcie postawiłem tezę, że właśnie takie widzenie świata dałoby się zdefiniować jako LIBERALIZM. Definicji liberalizmu można by stworzyć sporo, a wiele z nich byłoby użytecznych i wartościowych, ale jedną z nich byłoby właśnie coś takiego, że (że nieco ten swój cytat z komętu rozwinę):
Liberalizm dałoby się zdefiniować jako ideologię programowo ignorującą owe "tygrysiczne" kwestie w ekonomii - czyli kwestię kto ma, oraz kto, i w jaki sposób, pilnuje, żeby nie zmieniło właściciela. LIBERALIZM REALNY to by było takie coś, co takie właśnie widzenie świata ze wszelkich sił i programowo NARZUCA swym ofiarom.Wydaje mi się to całkiem sensowną, i dość nawet błyskotliwą, myślą.
* * *
Pisałem ostatnio o Coryllusie - Gabrielu Maciejewskim. Nawet sobie z niego nieco pożartowałem (bo i faktycznie z tym rapierami w bramach ostro pojechał), wiec może nie zostanę posądzony o jakiś nowy kult jednostki, jak bywało ze Spenglerem. Mogę więc, mam niepłonną, powiedzieć coś jeszcze.
Trochę w tym swoim tekście ("wpisie") pooceniałem te Coryllusa teorie na temat skrytobójstw. I mogło wyglądać, że mi się one nie podobają. Jednak wprost przeciwnie! Mimo tego, że na przykład akurat śmierć króla Francji Henryka II w wyniku rany odniesionej w turnieju wydaje się jednak nieszczęśliwym... (Tak się mówi. W istocie to dla jednych nieszczęśliwym - dla innych z pewnością wprost przeciwnie. I TEGO właśnie uczy nas Coryllus! Wcale nie żartuję!) No - wypadkiem...
Pisałem o jego (Coryllusa, nie św.p. Henryka) "programowej paranoi" i "programowym poszukiwaniu teorii spiskowych". Ale ja naprawdę sądzę, że to nie jest wcale zła metoda. Może gdyby się WSZYSCY nią zajmowali, to by nie było za dobrze. A nawet na pewno by nie było. Jednak w obecnej leberalnej atmosferze, gdzie lew z barankiem, powszechna miłość i pokój, z automatycznym zamykaniem oczu na drony i wybuchowe kamizelki, żeby tylko na tym poprzestać - takie podejście jak Coryllusa jest bezcenne.
U niego, można by zażartować, choć to by wcale nie było dalekie od prawdy - niemal nikt ważny nie umiera własną śmiercią. Na pewno w licznych przypadkach jednak własną śmiercią wielu z tych ludzi poumierało i Coryllus w tych konkretnych przypadkach nie ma racji, ale i tak - samo to poszukiwanie przyczyn dla których ktoś kogoś miał interes utrupić... Plus poszukiwanie sposobów, jakimi ewentualnie mógłby tego dokonać... Naprawdę uważam za bardzo cenne!
Szczególnie zaś, jak już wspomniałem, cenne jest to w tej zgniło-pedałkowato-eunuszej atmosferze, jaką nam stręczą i jaką nas otumaniają nasi kochani... Jakby ich nazwać... Liberalni i miłujący cały świat... Niech będzie "przywódcy". I autorytety moralne. Nie zapominając o tzw. "artystach". Chyba się rozumiemy.
Bardzo mi się podoba takie podejście, że jak ktoś ważny umiera, to OD RAZU zaczynamy się zastanawiać cui prodest i czy to by się JEDNAK, MIMO WSZYSTKO, nie dało zrobić. Utrupić znaczy. Denata. Wiele rzeczy w historii nigdy do końca nie zostanie zresztą wyjaśnionych, więc takie nastawienie - choć w niektórych konkretnych przypadkach może prowadzić na manowce, o czym zresztą i tak najczęściej nigdy się obiektywnie nie przekonamy - jest w mojej opinii płodne, zasadne i jak najbardziej sensowne.
Zawsze od czegoś trzeba zacząć, więc ja proponuję - za Coryllusem - żeby zaczynać właśnie od takich rzeczy. Zresztą jak niby nawet najlepszy historyk powiedzmy wieku XVI mógłby obiektywnie i z dostateczną dokładnością ocenić, jaki procent ważnych ludzi umierało wtedy własną śmiercią, a ilu zostało zamordowanych?
Nie ma takich możliwości i nigdy ich nie będzie. A więc sposób, w jaki widzi to Coryllus wydaje mi się równie dobry, jak optyka każdego innego, z zawodowcami włącznie. Nawet z tymi niegłupimi i naprawdę fachowymi. (Wiem co mówię, otarłem się o uniwersytecką historię, i nie tylko to.) To że tamci mają ewentualnie jakiś dyplom i jakiś "ściśle naukowy" dorobek też o niczym w tym przypadku nie przesądza.
Oni mogą być znakomitymi fachowcami w swojej WĄSKIEJ z konieczności (życie jest krótkie itd., a poza tym są i inne ograniczenia, o których by długo) specjalności, ale ilości politycznych skrytobójstw w danej społeczności w określonej epoce nie mają po prostu jak ocenić. (Nie mówiąc już o tym, że, z określonych przyczyn, o których by długo, spora część, o ile nie większość, dzisiejszych humanistów to durnie, i to sprzedajni.)
Tak samo jak ze Spenglerem (toutes proportions gardées, bo nie uważam Coryllusa za równego Spenglerowi, siebie też zresztą nie) - nigdzie nie jest powiedziane, że wykształcony "laik", stosując inną, nową i rewolucyjną metodę, oraz inne, rewolucyjne, podejście, nie jest w stanie na wiele bardzo istotnych tematów powiedzieć więcej i mądrzej od zawodowców. Oczywiście - nie ma właściwie kryteriów, które by pozwoliły obiektywnie osądzić, jaką to ma wartość.
To jednak dotyczy w sumie CAŁEJ humanistycznej wiedzy (o czym lemingi najczęściej nie mają pojęcia i na tym żerują moralne autorytety, by the way), więc tak czy tak musimy sobie radzić bez tego typu szczudeł. I to by było to co chciałem rzec. Dzięki za uwagę, uważajcie na siebie i na lewaki w bramie!
Zapomniałem wspomnieć o jednej z najważniejszych rzeczy, o których zamierzałem mówić. O tym mianowicie, że skoro prawdziwa i uczciwa ekonomia zawiera także, o ile nie przede wszystkim, kwestie posiadania i utrzymywania porządku, w którym to posiadanie się (kiedy się akurat nie zmienia) nie zmienia, to nie da się po prostu oddzielić ekonomii od reszty! Kwestie porządku i jego utrzymywania - a chodzi o porządek społeczny i polityczny przecież - to polityka. Z dodatkiem ewentualnie kwestii militarnych i tak dalej.
A więc - tak jak "wolny rynek" ma sens JEDYNIE jako pewien intelektualny model, ponieważ inaczej nie da się po prostu obiektywnie oddzielić "wolnego rynku" od całej reszty życia społecznego - tak samo "ekonomia" nie daje się w istocie obiektywnie od niej oddzielić. Dlatego też budowanie na niej wielkich konstrukcji, mających doprowadzić Ludzkość (ach!) do ziemskiego raju, jest bez sensu.
triarius
piątek, stycznia 03, 2014
O barszczu, własności i lewakach
Oczywiście, gość który nie czyta gazet ani czasopism, "aktualne wydarzenia" ogląda ewentualnie, i to nie za pilnie, w zagranicznych telewizjach (w dodatku niekoniecznie w tych, w których by chciał), po prostu nie jest w takich, jak dzisiejsza krajowa publicystyka, sprawach wielkim autorytetem.
Teoretycznie możliwe, że np. Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (Panny Matrioszkówny), do niedawna znany jako Ziemkiewicz Rafał, mógł napisać coś o wiele ciekawszego i bardziej wiekopomnego od tego coryllusowego "Barda". Choć, po prawdzie, wątpię.
Kiedy już sobie to powiedzieliśmy, a do tego śmy dodali, że Coryllusa-Maciejewskiego uważamy za skarb narodowy i za gościa piszącego (pomijając już niewiarygodną pracowitość i energię, co jest bezcenne!) na tym poziomie, który można bez trudu zaakceptować, da się z tym już dyskutować, i w ogóle to jedna z tych rzeczy w dzisiejszym... Jak to nazwać... Która Polakom nie przynosi wstydu, a raczej przeciwnie.
Więc skorośmy to sobie już ustalili, możemy chyba cichutko dodać, że nie ma ludzi całkiem idealnych, doskonałość nie jest naszym ludzkim przywilejem, i wspomniany autor też czasem palnie coś, że nie wiadomo śmiać się czy płakać - jak na przykład ostatnio o tym, że Polacy powinni trenować walkę na rapiery z lewakiem (to taki sztylet specjalnie do tego) w drugiej ręce, bo wtedy (cytuję luźno z pamięci): "Niech do nas w bramie spróbują ze swoją Krav Magą, he he!"
Sorry, ale pomysł na łażenie po mieście z rapierem (i lewakiem na dodatek) to coś tak obłędnego, że naprawdę nie wiem dlaczego nie pójść o krok dalej, zwiększając przy okazji naszą skuteczność tysiąckrotnie, i nie zacząć po mieście jeździć czołgiem. A przynajmniej taką przedwojenną tankietką z odzysku.
Rapier to oczywiście cudo, wsparty lewakiem, to po prostu klękajcie narody! Ale jednak karabin maszynowy i (cienki, ale mimo wszystko) pancerz, to w tej bramie jednak nieco więcej od białej broni. Mógłbym się tu powymądrzać, może nawet poznęcać, choć to było powiedziane nieco na boku i w komentarzu, więc pewnie nie wypada. Choć gdyby ktoś chciał, mimo wszystko, przedyskutować te rapiery, lewaki, Krav Magi i tankietki, to się to ewentualnie zrobi.
Tego typu bredni (choć, podkreślam, nie stanowiących sedna jego publicystyki!) wiele bym nie naliczył - nie mówię o stosunkowo drobnych błędach merytorycznych dotyczących historii. A jeszcze mniej o jego programowej historycznej paranoi - czyli niesamowitej skłonności do snucia spiskowych teorii.
Niektóre z tych teorii wydają mi się co najmniej bardzo interesujące i na tyle prawdopodobne, że ich "wartość oczekiwana" (w sensie matematycznym) jest - mimo nie-aż-tak-ogromnego-prawdopodobieństwa, że tak to naprawde się odbyło - spora. Chodzi mi o tę na przykład teorię, że Anglicy z Kompanii Moskiewskiej podmienili cara Iwaniuszkę, znanego w historii jako "Groźny".
Zamordowanie Batorego przez angielskich agentów pozujących na czarowników wydaje mi się za to (choć po prawdzie co ja tam wiem o rodzimej historii) całkiem prawdopodobne. O wiele bardziej, niż, dobrze przecież udokumentowana, śmierć króla Francji Henryka II, ugodzonego kopią podczas turnieju. (Skutkiem tego wydarzenia turnieje błyskawicznie zanikły, zastąpione przez różne tam "karuzele". Zresztą bitew i pojedynków nie brakowało, więc niby po co?)
No i dobra, dochodzimy do tego, co uważam w moim dzisiejszym wpisie za najważniejsze i w sumie najbardziej wiekopomne. Zwązane jest to również, pośrednio, z Coryllusem-Maciejewskim i jego publicystyką. Otóż publicysta ten przywiązuje ogromną wagę do własności i tego typu spraw. Spraw które można by nazwać "endeckimi", choć można je nazwać i na liczne inne sposoby. Co też będzie słusznie.
Z tą własnością i całą ekonomią poniekąd zgoda, tylko że mnie się wydaje, iż ludzie którzy o tym mówią z takim zapałem, z Coryllusem poniekąd "na czele" (no bo przecież chyba nie Korwin?), nie do końca widzą tę naszą (?) smętną rzeczywistość jaką ona jest, i nie do końca właściwie, co najmnej, rozkładają akcenty. Przypomnijmy sobie - przytoczę je z pamięci, choć jest to w moim wlasnym przekładzie na tym blogu - coś, co mówi Dávila...
Mianowicie, że "burżuj najpierw odda władzę, żeby uratować majątek, potem odda majątek, żeby uratować życie, a na koniec go wieszają". Wydaje mi się, że Dávila wie co mówi, i że to jest bardzo głębokie. No a jeśli tak, to wszelkie te pienia na temat "własności" i jaka to ona ważna, i jaką to ona stanowi podstawę, i że bez niej nic nie osiągniemy, a z nią osiągniemy tyle, że aż...
Że to wszystko to trochę takie coś, jak znane nam dobrze radosne pokwikiwanie lemignów idących do rzeźni z "Odą do Radości" na ustach. Tylko w wersji "prawicowej". NIE MA bowiem WŁASNOŚCI BEZ SIŁY. W istocie własność to tylko jeden z aspektów siły. WŁASNOŚĆ WYNIKA Z SIŁY - NIE SIŁA Z WŁASNOŚCI, jak się wydaje ludziom zarażonym liberalizmem.
Z czego można wywnioskować - i będzie to wniosek słuszny - że siła jest o wiele od własności ważniejsza. Jeśli ktoś powie, że siła jest wartością sama w sobie, to się całkowicie zgodzę. Jeśli powie, że własność to NIE jest samoistna wartość, tylko coś, co ewentualnie może umożliwiać realne, samoistne wartości - również będę się musiał zgodzić.
Gadanie o własności, raz po raz, z całkowitym pominięciem powyższego aspektu, to takie coś, jak... No nie wiem jaki dać przykład, ale to trochę nawet taki "żęder". Czyli dorabianie sobie mózgowych ideologii do rzeczy namacalnych i nawet dość oczywistych, tylko że one nam (?) z jakichś względów wydają się zbyt brutalne. (Jak na przykład to, że chop ma jaja, a kobita wręcz przeciwnie. Choć coś tam przecie też w zamian ma, jeśli ktoś lubi. Że się zaśmieję.)
Można zrozumieć niepokój przed powiedzeniem całej prawdy (Mossad, Gestapo, KGB, WSI, CIA etc. etc.), ale jednak jeśli się gada, a przemilcza się najważniejsze, to coś w tym jest nie tak. No, chyba że się puszcza oko do czytelników, którzy są dość inteligentni, żeby sobie dośpiewać. Wtedy zgoda!
Inaczej, powtórzę w nieco innej formie, to będzie takie coś, jak "Oda do Radości" w wykonaniu tego burżuja (z) Dávili, który właśnie oddał władzę, żeby zachować życie. Kiedy bank ma go już w saku. Tak skutecznie ma go w tym saku, że właściwie jest on, burżuj, już tego banku po wieczne czasy, z całym swym ewentualnym potomstwem do siódmego pokolenia (mściwy Jehowa się kłania), niewolnikiem. A nieopodal budują już szubienicę.
Burżuazyjna "Oda do Radości", radosne pokwikiwanie leminga... Dwie strony tej samej w sumie monety. A jej imię WSPÓŁCZESNOŚĆ. No dobra, powie jakiś czujny P.T. Czytelnik - było o lewakach, było o własności, gdzie jednak ten barszcz? Na co ja odpowiem, zgodnie z prawdą, że barszcz przecież jak najbardziej jest tu z nami - DOMYŚLNIE. (Tak samo zresztą jak Adaś.) I tym optymistycznym, na odmianę, akcentem, zakończę.
Jedźcie ostrożnie, uważajcie na... Na wszystko. I nie zapominajcie o lewakach! Szczególnie w bramie.
triarius
środa, października 31, 2012
Wąsy i podkoszulki (odc. 1)
Stoi i tyle. Żadnych konkretów, żadnych, nie daj Boże (?!), statystyk. Na okrasę, czy może na omastę, żeby było w co wbić zęby, żeby była narracja i human intrest, zacytowano nam jakiegoś Klausa, który stwierdza coś w tym duchu, że "do Polaków nic nie mam, tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego oni wszyscy mają wąsy i chodzą w podkoszulkach?"
Tak, że sam ów artykuł całkiem mnie nie powalił i nie przyniósłby swym poziomem ani cienia mołojeckiej sławy najprzeciętniejszemu z prawicowych blogerów... Więc punkt dla nas, minus dla Gazownika. Ale my nie o tym. (A o czym? A o wąsach. I o podkoszulkach też. Tytuł też się liczy i należy nań zwracać uwagę, prawda?)
Od razu po przeczytaniu o tym Klausie mózg zaczął mi ostro pracować. Nad kwestią tych wąsów i podkoszulków oczywiście, bo poza tym naprawdę w owym tekście nie było zupełnie nic. Ja to w ogóle mam jakąś skazę i kiedy się to społeczeństwo lepiej zorganizuje, a ja jeszcze sam z siebie "nie zejdę", ani mnie powszechna eutanazja z powodu metrykalnego wieku nie obejmie, trzeba mnie będzie wyeliminować, bo po po prostu psuję statystyki, nie reaguję jak trzeba na narracje, bodźce, kije i marchewki...
I ci od reklamy i marketingu mają ze mną skaranie Boskie (jakie?!), i ci od politycznej propagandy, i ci od rozrywki i popkultury... "Po cholerę toto żyje, trudno orzec, czy ma szyję, a bez szyi na co komu się przyda?" Żeby zacytować (z pamięci, bo jedno słowo faktycznie mogłem poprawić) Wieszcza.
Najgorsze we wszystkim (i PO CO ja się tak sam z siebie dobrowolnie pogrążam?!) jest to, że tak jakoś mam, iż rządzi mną znana (komu znana, temu znana) maksyma pana de La Rochefoucauld, mówiąca, że: "Kiedy ktoś do ciebie mówi, zastanów się, jaki ma interes, żeby w ogóle mówić, i jaki ma interes, żeby ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu tylko jeśli ma interes powiedzieć ci prawdę". (Jakoś tak to szło, cytat z pamięci, ale sens jak najbardziej się zgadza.)
No i ja tak właśnie mam. Pokazują mi na przykład film, a ja od razu się zastanawiam jak mnie chcą tym filmem urobić, kto za tym stoi i jaki ma w tym konkretnie interes. Bywa, że stwierdzę, iż film jest OK, po prostu ktoś lubi opowiadać obrazkowe historie, a przy okazji zarobić. Nie mam raczej paranoi. (Paranoicznego strachu w stosunku do tzw. "teorii spiskowych" też nie mam. W niektórych coś jest, w nielicznych nawet sporo, duża część to brednie. Jak niemal ze wszystkim.)
Nie jest to więc żadna, jak sądzę, paranoja, ale taki zdrowy odruchowy sceptycyzm. Który, gdyby było go więcej w świecie, puściłby większość propagandystów, szmirusów na usługach, postpolitycznych polityków, i podobnego typu trzodę, z torbami. I na pewno byłoby lepiej, ale też nie wpadajmy w utopie! Stoi za tym w końcu pół wieku doświadczeń, myślenia, czytania... A i tak nie każdy jest, intelektualnie, Panem Tygrysem, prawda?
Więc to by raczej musiało działać tak, że istnieje hierarchia, ludzie tym "powyżej" jakoś ufają, pilnie stosując przy tym także i zasadę głoszoną przez La Rochefoucauld... I tak to się kręci. Całkiem inaczej, niż teraz, kiedy wszelkie geszefty i kłamstwa są przez lud łykane niczym ryby przez głodne pelikany. Ech, rozmarzyłem się!
To był wtręt. Długi, zgoda! Wracamy do naszych (CZYICH?!) podkoszulków i wąsów. No więc ja nijak nie mogłem sobie wyobrazić tej, zalewającej rzekomo bratni nam europejski kraj, zgrai rodaków, jednolicie umundurowanych, niczym jakieś chińskie hunwejbiny z okresu niesławnej Rewolucji Kulturalnej, w wąsy i podkoszulki. Mam tu zresztą obok siebie pełno kaszubów, u których ponoć wąsy są w cenie, a mimo to aż tylu wąsatych na ulicach nie oglądam.
Z podkoszulkami zaś jest jeszcze o wiele gorzej. W sensie, że ich wcale nie oglądam. Może gdybym chodził po jakichś proletariackich domach, to bym czasem spotkał gospodarza w podkoszulku. Nie wiem. Tylko czy ów mityczny Klaus bywa w domach aż tylu polskich proletariuszy, rzuconych ręką Losu, Kiszczaka, Tuska & Co., na zaprzyjaźnioną nam europejską ziemię? Śmiem wątpić!
Cały ów tekst zaczyna nam się zatem jawić jako czysty mózgowy figment jakiegoś gazownika... A może jednak? Jednak co? Jednak w tym coś jest? Że co? Jakiś sens znaczy? A jaki to mógłby on być? A na przykład taki, że obraz Polaka ten Klaus wyrobił sobie na podstawie... Czego? A choćby reklam tego tam sklepu z elektroniką, co to pokazuje przygłupich polskich złodziei samochodów... I to by wystarczyło? Czekaj... Pomyślę... No dobra, a Bolek?
Co Bolek? Bolek przecież ma wąsy, tak? No ma, fakt. Wiesz co, coś w tym chyba jest! A do tego ten obecny... Jak mu tam? Bulek? Tak, Bulek! No więc on przecież nawet bez wąsów wyglądałby jak Bolek z wąsami, a i tak je ma własne. To ten sam typ przecież. Typ czego? Cicho! Nie żyjemy w Ameryce, a ja się lubię wyspać. Typ, sam wiesz czego, zresztą, nie udawaj!
Idźmy dalej! Pomiędzy Bolkiem i Bulkiem był ten, jak mu...? Putin? Nie, co ty gadasz! No ten, z golenią, co się kiwał. Ten magister? No ten właśnie! I czy on nie był podobny do Bolka? Był, jasne! A do Bulka niby to nie? Fakt, zgoda! No więc, zgodzisz się chyba, mieliśmy w tej, jak to nazwać...? Po prostu się zaśmieję i odpowiednio skrzywię, a ty kolego przecież zrozumiesz, że to ironia... No więc, mieliśmy w tej (hłe hłe!) "wolnej Polsce", po '89, kiedy to... Wiadomo! W sumie TRZECH Bolków.
I wszyscy z wąsami. Jak to? Ten środkowy chyba nie miał? No fakt, niby nie nie miał, ale wirtualnie, czy jak by to określić, to one tam jak najbardziej są. One nawet KRZYCZĄ SWOJĄ NIEOBECNOŚCIĄ! Krzyczą, że są. Albo, co najmniej, że być powinny. A jak krzyczą, no to są. Quod erat demonstrandum. "Kwot" co? To po łacinie. Nieważne, kiedyś takich rzeczy uczyli. W każdym razie Kartezjusz też tak kompinował i załapał się z tym do encyklopedii, więc to ma sens.
Niech będzie. Mamy więc trzech Bolków. Albo może Bulków. Nie jest pewne, który ma być tym... Chciałeś powiedzieć "eponimem"? Trochę się czepiasz, ale fakt - Bolków albo Bulków. Czy raczej jednocześnie - Bolków I Bulków. No a ten od goleni? Ten ochlaptus? Dlaczego on jest tylko tłem? Fakt, ale wiesz... On był w środku, tamci są skrajni, jakoś się może bardziej rzucają w oczy. Zresztą mówimy o wąsach, a wąsy - FORMALNIE - to mają tylko ci dwaj. Bolek i Bulek.
O podkoszulkach chyba też powinniśmy pogadać! No dobra, pogadajmy. Kiedy patrzysz na Bula, to czy nie widzisz podkoszulka? Albo na Bola? No widzę, fakt! Jakoś człowiek o tym nie pomyśli, ale jak już wspomniałeś, to nie mogę sobie wyobrazić Bolka czy Bulka inaczej, niż w podkoszulku! Takim powyciąganym, niezbyt czystym... Plus oczywiście wąsy. Co za widok!
No a ten środkowy? A co to za różnica? Wygląda dokładnie tak samo, ta sama formacja... "Formacja"? A formacja - polityczna i, choć to zabawnie brzmi, intelektualna. No zgoda. I co teraz z tego dalej wynika? A to, że może ten Klaus, który tak uprzejmie Gazownikowi udzielił wywiadu na temat Polaków, podkoszulków i wąsów, obraz ten wyrobił sobie na podstawie... Już wiem! Telewizji, tak? Gdzie Bolek, Bulek i ten od goleni... Zgoda, właśnie tak by to mogło być. Nie zapominając o reklamach z przygłupimi złodziejami samochodów oczywiście. Jasne!
c.d.n. (albo i nie)
triarius
sobota, września 17, 2011
Sanhedryn, czy nie Sanhedryn - oto jest pytanie!
W dyskusji owej, gdyby ktoś nie chciał tego sprawdzać u źródła, padła teza, że, cytuję: "Świat nie jest taki prosty, że siedzi sobie gdzieś Sanhedryn i rozstawia pionki." Konkretnie rzekł to Gadający Grzyb, tutaj. Powiedział oczywiście prawdę, bo to całkiem nie tak działa. Co jest zresztą dość jasne dla wszystkich, których w sieci czytam. Także i dla Nicka (mającego pewną skłonność do uproszczeń, która mnie razi, kiedy np. jedzie dość prymitywnymi rasowymi stereotypami), któren nie tak dawno explicite stwierdził coś b. do podobnego do tego, co mówi Grzyb..
Ile jednak w istocie wynika z owego faktu, że sobie żaden Sanhedryn nie siedzi - a w każdym razie raczej nie jeden, globalny - i sobie punkt po punkcie nie planuje... Niczym jakaś Rada Najwyższa ZSRR, co to debatowała i decydowała o szerokości gumy do majtek. (W czym zresztą dzielnie ją naśladuje niezawodna Unia Euro.) Potem to wszytko, co ten Sanhedryn postanowi, nie jest ściśle, w podskokach, przez tysiące jakichś tego Sanhedrynu agentów realizowane.
To nie tak działa, jakośmy rzekli! Jednak kiedy zwrócimy oblicze w stronę najnowszych osiągnięć nauki, zdziwieni widzimy, że to wcale nie musi tak działać - skutek jednak może być, w sumie, b. podobny.
W poprzednim moim kawałku powoływałem się na pana Ormeroda i jego, przewracającą ekonomię do góry nogami, a to za pomocą m.in. biologii, książkę. Wiele ciekawych rzeczy z zawartych tam treści wynika, kiedy człowiek sobie pomyśli i skojarzy. I tutaj także - w kwestii owego Sanhedrynu znaczy.
Niemal na samym początku pan Ormerod opisuje mechanizm, w wyniku którego powstają we współczesnych miastach tzw. "getta". Nie chodzi o getta w ścisłym znaczeniu, jak te żydowskie ze średniowiecza, tylko o całe obszary, całe dzielnice, zamieszkałe przez ludzi pewnego etnicznego, kulturowego, czy rasowego pochodzenia. Albo po prostu przez biedotę i margines.
Tego typu dzielnice, jak się okazuje, przynajmniej w Wielkiej Brytanii, lubią się utrzymywać przez setki lat. (Choć akurat w Paryżu, z tego co wiem, parę dzielnic na przestrzeni wieków radykalnie zmieniło swój status. No i oczywiście, w Londynie mamy dzielnicę doków, która ostatnio stała się modna z powodu osiedlających się tam yuppies.)
W każdym razie ów Paul Ormerod opisuje nam w swej książce symulację komputerową, która wyjaśnia naturę tego zjawiska. Zjawiska, jak by się zdawało, prostego do wyjaśnienia, ale tylko przy założeniu, że ludzie mają naprawdę ogromny wstręt do mieszkania koło ludzi różnych od siebie, a szczególnie "kolorowych", czy znacznie biedniejszych.
To jednak, jak się okazuje (i o ile można wierzyć tego typu badaniom), nie jest już dzisiaj takie powszechne. Sporo danych wskazuje, że większość ludzi nie wykazuje już wiele tego typu odruchów. (W Polsce, gdyby to rzetelnie sprawdzić, byłoby pewnie inaczej. Ale cóż, ludek kraju dostającego od setek lat bez przerwy w dupę musi mieć, niestety, masę kompleksów. A poza tym, nie wykluczam, że Polakom, a przynajmniej polskim prawicowym blogerom, bo o nich w sumie mówimy, jeszcze na czymś tam zależy i polityczna poprawność mniej ich dotknęła. To dwie strony tego zjawiska.)
Jakby tam w istocie nie było, okazuje się jednak - na podstawie owej komputerowej symulacji - że jakieś silne rasowe czy społeczne uprzedzenia nie są tu wcale niezbędne. Symulacja była dość znanego typu, coś jak "gra w życie". Każdy, kto się zabawiał komputerami i programowaniem, wie o co chodzi. Są tam więc krateczki, oraz dwa (mogłoby być więcej, ale i dwa wystarczają) rodzaje "istotek", których "życie" podlega pewnym prostym prawom.
W przypadku tej "naszej" symulacji, te "istotki" przemieszają się o jedną kratkę w losowym kierunku - tylko wtedy i zawsze wtedy, kiedy w ich bezpośrednim sąsiedztwie znajdzie się (co najmniej) określona liczba "istotek" innego rodzaju. Na przykład ponad połowa. No i tak to sobie działa - krok po kroku, bo żaden czas rzeczywisty nie jest tutaj do niczego potrzebny.
Jak się taką symulację uruchomi i jakiś czas ona sobie pochodzi, to okazuje się, że z początkowo całkiem losowego ułożenia, przemieszania, tych dwóch rodzajów wirtualnych "istotek", stosunkowo szybko otrzymujemy "społeczeństwo" ściśle segregowane! I, powtarzam - te "istotki" wcale nie mają jakichś tam wielkich społecznych, czy rasowych, uprzedzeń. One po prostu sobie wolą, by w ich bezpośrednim sąsiedztwie było jednak nieco choćby więcej istotek podobnych do nich samych.
A jednak podział, segregacja, nieubłaganie występuje, chcemy tego, czy nie! To tak, jak ruchy Browna z lekkim popchnięciem w jedną stronę, albo jak myślowy eksperyment Maxwella (bo on to był chyba) z cząsteczkami gazu w zbiorniku przedzielonym półprzepuszczalną błoną.
Oczywiście od rasowej czy społecznej segregacji (którą sobie tutaj, tuszę, do samego końca wyjaśniliśmy - a jeśli komuś mało, to niech sobie zrobi taką symulację w realu, to nie jest wcale aż tak trudne!) do sprawy Sanhedrynu jeszcze trochę drogi pozostało, ale warto chyba sobie wyraźnie uświadomić, że w wielu przypadkach nawet stosunkowo niewielka tendencja, konsekwentnie zmieniająca (pseudo) losowe zachowania w jakiś konkretnym kierunku, potrafi działać tak, jakby rzeczywiście sprawami manipulował sobie jakiś tam Sanhedryn.
Warto się chyba czasem nad tym zjawiskiem zastanowić! Po pierwsze - żeby wiedzieć, że różne, często wprost obłędne, "teorie spiskowe", mogą nie być prawdziwe, a mimo to skutek potrafi być taki, jakby były. Czyli czujność, zdrowa paranoja i niedawanie się różnym wyśmiewaczom "spiskowych teorii", często po prostu zadaniowanym, i to nie przez naszych przyjaciół. Sama teoria może być nieprawdziwa, ale skutek dokładnie ten sam, więc, uwzględniając skłonność ludzkiego umysłu do uproszczeń, to nie jest wcale taka najgorsza metoda. I te rzeczy.
Po drugie zaś - żebyśmy sami raz za razem nie interpretowali różnych skomplikowanych zjawisk w najprymitywniejszy sposób, czy to będą jakieś hiper-rasowe (żeby nie powiedzieć "rasistowskie", bo to słowo zawłaszczone, jeśli nie stworzone, przez lewiznę) teorie, czy też naiwny w końcu, pogląd, że wszystko dzieje się tak, jak się dzieje, bo gdzieś tam siedzi sobie Sanhedryn i knuje.
Siedzi, zgoda. Knuje, zgoda. Ale z pewnością nie jeden. I z pewnością nie jest to wszystko dokładnie skoordynowane. I nie tylko on, bo są i inne siły, które też siedzą i knują. Albo nie tylko to. Zresztą z samym przekazywaniem i egzekwowaniem tych postanowień też musi być problem. Nawet Rada Najwyższa go miała, a co dopiero struktury, jakby nie było, mniej jawne! Czy to coś istotnie zmienia? Nie - cała rzecz w tym, że właśnie NIE MUSI!
I jeszcze może być Trzy - możliwe, że najważniejsze... Otóż, może MY byśmy też mogli zacząć próbować działać w podobny sposób? Po troszeczku, jeśli nie można inaczej, ale konsekwentnie, z grubsza w w tym samym kierunku? (Oczywiście inteligentnie wybranym.) Wiele bo ty mogło zmienić. No i na odmianę - na naszą korzyść.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
niedziela, grudnia 27, 2009
Ja i moja wredna mała duszyczka (czyli jeszcze jedna spiskowa teoria)
Pomyślałem sobie tak: kto w Rosji robi zamachy, to raczej wiadomo... Nie żebym specjalnie trzymał rękę na pulsie tamtejszych wydarzeń (w ogóle nie jestem pilnym konsumentem biężączki, gazet nie czytam itd., ale też spenglerysta nie musi), ale dotąd aż tak wiele o rosyjskich neonazistach nie słyszałem, a w każdym razie dotąd wydawało mi się, że tam skrajna prawica raczej skrajnie nacjonalistyczna, prorosyjska, a Putina i jemu podobnych kocha... Wiec dlaczego miałaby robić zamachy?
Natomiast tu, w Unii Europejskiej - tak sobie myślałem, czy może raczej ta wredna mała duszyczka - na neonazistów, jak i na wszelki "faszyzm", z pewnością zapotrzebowanie ogromne... W kręgach elity znaczy, no i różnych lewackich hunwejbinów, bo lud na razie całkiem w tej sprawie nierozbudzony... Co jednak właśnie należałoby przecież (tak sobie mówią elity i hunwejbiny) zmienić!
Czemu zmienić, spyta ktoś? Nie, w miarę regularny czytelnik tego bloga tak nie spyta, bo to oczywiste. Powiem jednak, na użytek zabłąkanych: jak wiadomo, wedle oficjalnej doktryny Miłościwie Nam Panującego Realnego Liberalizmu, NAZIZM = FASZYZM = Każda Prawica Stanowiąca Choćby Cień Zagrożenia Lub Niewygody Dla Miłościwie Nam Panującego... Czy choćby dla jakiegokolwiek innego Lewactwa. Całkowicie tu wystarcza choćby sam brak entuzjazmu dla Unii Ojro, nie mówiąc już o braku miłości do... Wiadomo.
Tak więc - snułem sobie spekulacje, a moja wredna duszyczka mi przybasowywała - albo to była sugestia ze strony rosyjskich służb, żeby się w Unii wzięto wreszcie za tych koszmarnych "faszystów"... Albo też misja dobrej woli, wymiana usług, czy po prostu realizacja zamówienia... (Jak się za nie zapłaci, czy jak już zapłacono, tego z pewnością nigdy się nie dowiemy.)
Komu się chce, może sobie bez większego trudu odnaleźć, com na temat unijnej konieczności wzięcia się ostro za tępienia "faszystów", mówił, tutaj i w różnych wirtualnych dyskusjach, od dawna. "Faszystów", czyli wszelkiej prawicy bez zaciśniętych pośladków, nie pieprzącej głupot o wolnym rynku, powrocie Hohenzolernów na polski tron... No i oczywiście - to najgorsza fopa ze wszystkich! - bez oficera prowadzącego.
Sądziłem wprawdzie, naiwny, że będą mieli nieco większe trudności z przepchaniem Lesbijskiego Traktatu, ale i tak, mimo jego łatwego przepchania, jakoś entuzjazm do "Europy" niezbyt wielki, a trudności i odśrodkowych tendencji jakby coraz więcej... Co się nie może podobać także i Putinom tego świata. O Miłościwie Nam Panującej Ojrokracji już nie wspominając. Jakże to tak? Wymarzona od pół wieku konwergencja miałaby się im wykoleić?!
Tak więc sobie snułem spiskowe rozważania, a raczej moja duszyczka, podła i w ogóle... A potem przyszło Wydarzenie Tysiąclecia, czyli że ktoś ukradł żelazny napis, po niemiecku i głoszący pochwałę pracy, z bramy obozu Auschwitz. Oczywiście niewielka lampka mi się zapaliła, szczególnie kiedy przez lewe ucho doszło do mnie, jaką się z tego robi gigantyczną aferę o światowym znaczeniu.
To co robiły rodzime skurwione media i skurwieni politycy... Cóż, to ich stały poziom, więc nawet trudno się bardzo dziwić. Stwarzało to wrażenie kompletnej paranoi, ale po niedawnej zmasowanej obronie Polańskiego przez wszystkie możliwe autorytety, faktycznie czego się można było spodziewać? Różne zagraniczne media też sprawę z zapałem zresztą rozdmuchiwały. Ciekawe dlaczego?
No i patrzcie państwo - okazuje się... Nie ma jak spiskowe teorie Pana Tygrysa i szpęgleryczne spojrzenie na politykę! - że ta tablica to też neonaziści! Donosi o tym na przykład internetowe wydanie tygodnika "Wprost" (nawiasem, jedyna forma gazety, z którą mam w miarę regularny kontakt). Czytamy tam co następuje:
Kradzież tablicy z Auschwitz miała sfinansować zamach terrorystyczny?
2009-12-26 09:39
Neonazistowska grupa oraz kolekcjoner ze Szwecji są w kręgu podejrzanych o kradzież znaku "Arbeit Macht Frei" z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu - podaje nowojorski dziennik Daily News.
Oryginał tutaj: http://www.wprost.pl/ar/182804/Kradziez-tablicy-z-Auschwitz-miala-sfinansowac-zamach-terrorystyczny/
Tak więc, dumny jestem, bo moja malutka spiskowa teoryjka, com ją sobie całkiem od niechcenia i na intuicję stworzył, zdaje się pięknie rozwijać. A na dodatek ta nowa ekstra smakowitość, że mamy tu teraz i nowojorski dziennik... Jak być powinno, no bo przecież pamiętny jamajski to był jednak akt rozpaczy i towar zastępczy. Normalnie musi być nowojorski, to wie każdy przytomny wielbiciel spiskowych teorii.
Jak to się dalej będzie rozwijać?! Aż mi pośladki drżą z lubej niepewności... (A duszyczka piszczy, że jej też.)
* * * * *
Poza tym uprzejmie donoszę, że parę dni temu powstało Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów, adres jego to: http://tygrys.niepoprawni.pl.
Po prostu uznałem, że zbyt wiele interesujących komentarzy po paru zaledwie dniach wypada z obiegu i przestaje być czytane, o odpowiadaniu już nie wspominając. Tak niemal zawsze dzieje się z komentarzami na blogach, więc tylko forum, uznałem, może temu jakoś zarazić.
Proszę mi się tym forum zainteresować! Żeby tam zabierać głos, trzeba, z tego co rozumem, być zapisanym na portalu http://niepoprawni.pl, ale to chyba nie jest zbyt wiele dla zajadłego Młodego Spenglerysty, prawda?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
środa, sierpnia 12, 2009
Bardzo sensowny tekst - polecam wszystkim Młodym Spenglerystom
Oto linek: http://elguapo.salon24.pl/105195,o-fali-korporacjach-i-teoriach-spiskowych
A tu, na wszelki wypadek (gdyby szalom zdechł, czy coś), umieszczę jednak oryginalny tekst by elGuapo:
O 'fali', korporacjach i teoriach spiskowych
tagi: teorie spiskowe, lewactwo, racjonalizmSpośród rozmaitych głupot rozmaitych szczepów lewactwa niektóre głupoty darzę specjalnym sentymentem. Jedną z nich jest redukowanie wszelkich sugestii o występowaniu poza oficjalnymi także pewnych nieformalnych mechanizmów (zwykle władzy) do miana teorii spiskowych. UPRowiec sugerujący, iż w strukturach biurokratycznych możliwe są pozamerytoryczne nici powiązań, które sprawiają, że powstają pewne grupy powiązane wspólnotą interesów, która to wspólnota cementuje je tak, iż sprawia, że niepowiązani formalnie ludzie działają jak jedna drużyna (bo w swoim własnym interesie, acz w ramach interesów swojej grupy), natychmiast otrzymują etykietkę oszołomskich zwolenników teorii spiskowych.
No, ale rozgadałem się o racjonalistach i ich szczerości, a gdzie tu spontaniczność? Otóż sądzę, że możliwym wyjaśnieniem fenomenu redukowania jest mimowolnie przyjmowanie założenia, iż skoro jakieś zjawisko sprawia wrażenei logicznie sterowanego, to oznacza to istnienie jakiejś instancji owym zjawiskiem sterującej. Samochód potrzebuje kierowcy, aby efekty jego działania sprawiały wrażenie logicznych, a nie chaotycznych, podobnie samolot. A już szczególnie łatwo jest popaść w takie domniemanie, gdy mowa o zjawiskach wikłających grupy ludzi, a nie zwykłe przedmioty mechaniczne, bo przecież ludzie istotami myślącymi są i to w sposób poza automatyzację wykraczający. Ergo – nie ma zjawisk społecznych bez instancji nimi sterujących, je stymulujących. Notabene- ja nie sądzę, że oni przeprowadzają taki wywód świadomie, a tylko, że gdzieś w ich podświadomości taka intuicja może zostać popełniona.
QED
Specyfika środowiska urzędów polega na nieuniknionej zawartości armii osób formalnie w system uwikłanych – szeregowych urzędników – ale ze znikomymi realnymi szansami na dopuszczenie do grona takich, którzy do rzeczywistej eksploatacji dopuszczeni zostaną. Zadowalają się oni wszak pewnymi namiastkami, jak np. opryskliwość wobec petentów, wyniosłość etc. Jednakże zasadniczą obserwacją jest, że w armii i korporacjach eksploatacja dotyczy wyraźnie wszystkich członków grupy, zaś w przypadku urzędów do możliwości prawdziwej eksploatacji (czy to członków grupy, czy osób spoza grupy) dochodzą nieliczni. Ten fakt zaciera nieco przejrzystość faktu eksploatacji, który w formie czystej jest widoczny na przykładzie ‘fali’ i korporacji, gdzie to we wzajemną eksploatację uwikłani są praktycznie wszyscy członkowie grupy. W urzędach fakt eksploatacji łatwiej jest ukryć poprzez rozmnożenie armii ni to beneficjentów systemu, ni to eksploatowanych, ni to eksploatatorów, a wszystkich po trochu – szeregowych urzędników.
14.05.2009 AD
Szczęść Boże
NeG
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
środa, sierpnia 27, 2008
CUI PRODEST - czyli jak stworzyć teorię spiskową co ma ręce i nogi
Nie jest jednak tak, bym sądził, że nikt żadnych spisków nigdy tworzyć nie próbuje. Albo że nic takiego nigdy się nie udaje. Tak samo jest dla mnie oczywistą "spiskowa teoria" mówiąca, iż każdy większy wybuch "społecznego niezadowolenia" w PRL - od Poznania '56 po strajki przed Okrągłym Stołem - była sprowokowana, a bez wewnątrzpartyjnych dintojr i ubeckich prowokatorów nigdy by nie nastąpiły. Jak i "spiskowa teoria" tłumacząca dekomunizację w całym Obozie Postępu na przełomie lat '80 i '90 przegrupowywaniem się sił totalitarnej władzy. To dla mnie absolutna oczywistość, że tak właśnie było.
Nikt dobrowolnie władzy nie oddaje, lud mógł wtedy, jak i zawsze, władzuni co najwyżej skoczyć na warsztat... Czego dowodem jest choćby to, co się teraz dzieje w Gruzji, oraz to, co się od 19 lat dzieje w Polsce. Co niby tutaj lud może? Że spytam. Nawiasem mówiąc moim własnym wkładem w tę teorię jest teza, iż "pieriestrojka" oraz "dekomunizacja" były komuchom potrzebne głównie być może dlatego, że potrzebowali komputeryzacji. Więc zrobili NEP i się skomputeryzowali. Nie tylko zresztą, były i inne korzyści, które można uznać za dodatkowe bonusy.
A dlaczego potrzebowali komputeryzacji? - spyta ktoś. A Pan Tygrys odpowiada: "Totalitaryzm bez komputerów to tylko wstępna gra miłosna. I w związku z tym za parę lat zobaczymy taki totalitaryzm, o jakim nam się nie śniło. Nie tylko w Rosji zresztą, o nie! Jak najbardziej w Europie." Tako rzecze Pan Tygrys i ja mu raczej wierzę, choć mnie to nie cieszy.
No i fajnie. Teraz do ad remu... Przed chwilą włączyłem sobie otóż na chwilę TVN24 i od razu narodziła się nowa teoria spiskowa. Mająca w mojej opinii wszelkie zalety dobrej, realistycznej teorii spiskowej, bez żadnych, typowych dla wielu z nich, wad. A było to tak... Na TVN24 nawijał taki facet, nazwisko miał Pomianowski, a wyglądał i przemawiał do nas tak, jak krawiec z przedwojennych Nalewek próbujący nam za wygórowaną cenę sprzedać przenicowaną i wyłysiałą marynarkę.
Cóż ten Pomianowski mówił? Ano tłumaczył nam, że tylko jedność Unii Europejskiej może nas obronić przed Rosją, w związku z czym on, Pomianowski, ma niepłonną nadzieję, iż "pan prezydent" (uprzejmie powiedział, ale mnie jakoś przypomniał się "pan papież" pewnego rabina, nie mam pojęcia dlaczego) odblokuje zablokowane podpisanie traktatu lizbońskiego. No i mnie oświeciło!
Cui prodest? Czyli, po naszemu, "komu się opłaca"? Mówimy oczywiście o rosyjskiej awanturze w Gruzji. Ano, ukryć się nie da, że opłaca się Rosji, to raz, a po drugie zwolennikom "pogłębiania integracji europejskiej". Czyli lesbijskiego traktatu na najbliższą metę. Czyli niewątpliwie Niemcom, którym się traktat lesbijski i "dalsza integracja" bardzo podoba. Jak zresztą podobała im się integracja europejska w swych poprzednich wydaniach, tylko im ją niecnie np. w '45 pokrzyżowano.
No więc nie da się ukryć, że prodest tutaj mamy takie, że należałoby sobie wyobrazić brukselskich eurokratów i Berlin dogadujące się z Moskwą, by utarła amerykańcom nosa w Gruzji, załatwiając sobie przy tym różne swoje (brudne, ale komu to szkodzi) interesy... A przy okazji napędziła stracha różnym krajom i różnym ludziom w Europie, ze szczególnym naciskiem na tych, którzy Rosji jakoś nie lubią i jakoś się boją. Żeby nie blokowali, żeby się skwapliwie zintegrowali i pospieszyli pod skrzydełka mamy kwoki.
Prawda że to zabójczo logiczne, piękne w swej prostocie i w ogóle nie ma tu słabych punktów? Chyba, oczywiście, że przyjmie się jakąś wrodzoną szlachetność europejskich, niemieckich i rosyjskich polityków... Ale przecież o rosyjskich jeszcze miesiąc temu także wielu rozsądnych ludzi miało niezłe zdanie, a teraz jakby wszystko to się posypało.
Wielu publicystów, w tym wasz oddany, snuło już przypuszczenia, iż kiedy w Europie pojawi się jakiś naprawdę poważny kryzys, europejsy mogą go jeszcze zaostrzyć - co nie byłoby dla nich bynajmniej trudne, skoro mają kontrolę nad całą praktycznie ekonomią, a żadne państwo nie jest już tu naprawdę ekonomicznie samowystarczalne. Po co? Oczywiście po to, by głodny i przerażony lud zawołał magna voce: "Chcemy dalszej integracji! Chcemy mocniejszej europejskiej waaaadzy!"
Na razie ten lud aż takiego kryzysu nie dostrzega, zgoda, ale europejska biurokracja i Berlin, po odrzuceniu przez Irlandczyków lesbijskiego traktatu - jak najbardziej! No więc postępują zgodnie ze scenariuszem, który paru niegłupich ludzi (p. Michalkiewicz między innymi, choć mi ostatnio potężnie podpadł pisząc głupoty o Rosji i Gruzji) już naszkicowało. A że Rosja wraz z Gruzją daleko od Irlandii i postraszyć nimi można raczej Polaków i Czechów? Cóż, nie zawsze ma się wszystko co się lubi. Jak Berlin i Bruksela miały podpisać ten nowy traktat Ribbentropp-Mołotow? Na Hebrydach nie ma jeszcze, na szczęście, postsowieckiego imperializmu. (Choć to może tylko kwestia paru lat.)
Jednak postraszy się Polaków, Czechów, Ukraińców i Bałtów... Polski prezydent przestanie blokować. Irlandczycy zobaczą iż są całkiem izolowani, hordy przerażonych i oburzonych Polaków (którzy tam już przecież są, budując III Irlandię dla Tuska), będą ich na kolanach błagać... "Nie blokujcie... Nie blokujcie..." No to co zrobią Irlandczycy? A jeśli nie, to się im da w dupę przy aplauzie całego europejskiego ludu, szczególnie zaś tych co to Rosji jakoś nie lubią i mają do niej anse.
Kiedy i jak mógłby się dokonać ten nowy pakt Ribbentropp-Mołotow? Całkiem możliwe, że już oderwanie Kosowa od Serbii, mówię o tym niedawnym uznaniu jego "niepodległości", stanowiło część tego planu. Byłby to naprawdę wyrafinowany sposób dania Rosji pomysłu ataku na Gruzję w b. podobnej sprawie, a jednocześnie sygnał, że "cóż, my będziemy musieli na to przymknąć oczy". Ruscy takie rzeczy potrafią zrozumieć, choćby dlatego że są na nie wyczuleni i myślą o tych sprawach 24/7, w dnie powszednie i w święta.
Wojna z Serbią o Kosowo sprzed kilku lat, czy raczej ordynarna napaść na Serbię, to w mojej opinii, ze strony USA przede wszystkim próba zatuszowania afery rozporkowej Clintona, a ze strony Unii, czyli Niemiec... To co zawsze u nich. Wtedy może nawet chciano Rosji nieco utrzeć nosa, żeby miała większy szacunek. Teraz jednak przeciwnie - nie robi się wiele, by tego szacunku nabrała. Możliwe, że tak to właśnie ma być.
Fajna teoria? Trzyma się przysłowiowej kupy? Brakuje jej czegokolwiek? No to na przyszłość widzicie ludzie - w takich przypadkach zawsze należy rozpoczynać od pytania "CUI PRODEST?"! Już Rzymianie o tym świetnie wiedzieli. A swoją drogą, dzięki ci Pomianowski! Dzięki ci TVN24! Bez was nie wpadłbym pewnie przez dobrych parę dni na to co naprawdę oznacza neosowiecka agresja na Gruzję!
Cui prodest, kochane ludzie, cui prodest! I wszystko od razu jasne.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.