sobota, lipca 30, 2011

Biężączka? Chyba jednak biężączka... Choć nietypowa

Po każdym wydarzeniu w rodzaju tej niedawnej masakry w Norwegii (o czym, swoją drogą, planuję nieco napisać, z głębi swego syntetycznego umysłu i kompletnego braku jakichkolwiek wiarygodnych faktów) na "prawicy" (trudno to słowo dzisiaj pisać bez cudzysłowu!) od razu rozlega się jazgot na temat kary śmierci i dostępu do broni palnej.

Co do kary śmierci, to trudno mi byłoby znaleźć coś równie idiotycznego, skoro cała ta "prawica" (pomijając oczywiście agenturę!) jest obecnie w sytuacji proletariatu (Marksa czy Toynbee'ego),  proletów (Orwella), humiliores z okresu późnego Rzymu, itp., itd. Domaganie się zniesienia jednego z niewielu funkcjonujących jeszcze skrupułów tej (światowej) władzy/elity, które mimo wszystko jakoś podludzi chronią, to naprawdę skrajny idiotyzm, w dodatku samobójczy.

Te skrupuły oczywiście, w mojej opinii, wynikają znacznie mniej z jakichś intelektualno-moralnych przyczyn, a w znacznie większym stopniu z tego, że owe elity (jak zgrzytliwie by to słowo w ich przypadku nie brzmiało) odrobiły prostą lekcję historii i wiedzą, iż wszelki terror, choć rozpocznie się, jak Bóg (świecki albo co najmniej łagiewnicki) przykazał, od hołoty, ale prędzej czy później uderzy i w samą elitę. Przykłady są w historii naprawdę liczne, ale im zapewne wystarczyło jedynie drobne przemyślenie kariery Robespierre'a czy Stalina na stosownych kursach Marksizmu Leninizmu, czy w innych Uniwersytetach Postępu i Szczęścia Ludzkości. Dlatego też oni się do stosowania terroru zupełnie nie palą, a dotychczas po prostu nie musieli.

Dlaczego nie musieli? Liberalna gospodarka - mówimy tu o realnym liberaliźmie, nie o jakichś utopiach czy rewizjonizmach! - funkcjonowała... Powie ktoś, że marnie. OK, jednak znowu chyba nie do końca się zgadzamy w kwestii tego, jaki jest w sumie cel realnego liberalizmu, wraz z jego gospodarką, i co jest w tym przypadku sukcesem. Ktoś powie, że jest to stałe "zwiększanie dostępu do dóbr" (w sumie konsumpcja, mało co, moim zdaniem, jest równie mało prawicowe!) i wtedy będzie miał poniekąd rację. Ja jednak nie wypuszczam się na tego typu wody wzniosłych (?) abstrakcji i dla mnie celem jest trzymanie hołoty (ludu, lemingów, proletów itd.) za twarz - raczej metodą niewielkiego kijka i sporej, choć w dużym stopniu jedyne wyimaginowanej, marchewki, zamiast masowego terroru.

I tutaj liberalna gospodarka dotychczas sprawdzała się naprawdę dobrze. Od zakończenia drugiej wojny światowej. Oczywiście nie na całym świecie, ale kto by się przejmował takimi krajami jak Polska czy Czechy, no a Rosjan nie było trudno (i nadal nie jest) wygodnie utożsamić z ich władzą i raczej zazdrościć im sukcesów - a konkretnie skutecznego podbijania świata, plus "braku bezrobocia", "równości płci" (miłość mych uczniowskich lat  traktaristka Frosia!) i czego tam jeszcze.

Ten stan - miły poniekąd dla obu stron, poza już całkiem tygrysią prawicą, której nie pasuje ów powolny i łagodny w sumie przecież postęp mrówczego i "humanitarnego" (z założenia) globalnego totalitaryzmu... W dodatku owa tygrysia prawica nie chce uwierzyć, żeby zawsze to miało już być jedynie mrówczo i humanitarnie (tutaj, swoją drogą, fajna sprzeczność), bo to się ich zdaniem musi prędzej czy później, z takich czy innych bezpośrednich przyczyn, zmienić. (Na co zmienić? Trza pomyśleć!)

Ten stan, jako rzekłem, dotychczas w sumie działał zadowalająco. Jednako ostatnio jakby przestawał. Przestawał zadowalająco działać, znaczy. A nawet ten i ów - bardzo zły człowiek, albo alternatywnie skrajny pesymista - zaczyna w tym genialnym systemie dostrzegać sprzeczności nie do pogodzenia, wraz ze zjawiskami wróżącymi rychłe się tego systemu zatarcie, aż po totalny kolaps. (Słowo "kolaps" nie wydaje mi się przesadnie polskie, ale w tym kontekście fajnie brzmi i sobie je zapożyczymy.)

Z jednej strony mamy europejską Unię, która, niesyta, wciąż, mimo wszystko, trwającą sytością swoich poddanych (co nie jest Unii zasługą!), oraz tym, że potulnie jak dotąd łykają oni wszystkie postępowe nauki i grzecznie wcielają je w życie - pakuje się w ryzykowne (mniejsza już, że wątpliwe moralnie, a nawet prawnie) awantury w rodzaju interwencji w Libii... Jednocześnie zaś ekonomia jej się wali, z ukochanym jej projektem wspólnej waluty. Który to projekt w oczach coraz większej ilości ludzi musi wyglądać jak coś motywowanego całkiem innymi niż zdrowo-i-uczciwie-ekonomiczne (dobro i konsumpcja poddanych) przyczynami. Przyczynami, które temu i owemu mogą się zacząć nawet wydawać przewrotne. (Żeby jedynie przy tym słowie pozostać.)

Oczywiście, tak samo jak w Rosji po zwycięstwie bolszewickiej "rewolucji" (przed też zresztą), były różne skrzydła i frakcje. Na przykład "prawicowa", która miała ochotę ograniczyć podbijanie świata na czas jakiś, aby zająć się uszczęśliwieniem i przekonaniem miejscowej ludności... Oraz "lewicowa", która za wszelką cenę chciała nieść tę rewolucję gdzie się da. (I, jak się zdaje, właśnie późne pociotki tej ostatniej nam tu w Unii miłościwie teraz panują.)

Tak samo w Unii, gdzie rozlegają się bojowe pohukiwania, że "obecny kryzys, oczywiście nie ojro, tylko krajów, które nie dość Unii się słuchały i chciały coś bez niej", to "znakomita okazja do przyspieszenia dalszej integracji", bo unijny minister finansów od razu rozwiązałby wszystkie te problemy. A jednocześnie ci spośród unijnej biurokracji i nowej nomenklatury (niniejszym wprowadziliśmy to pojęcie, to precedens!), którzy mniej w młodości palili marychy i mają jeszcze nieco czynnych zwojów kory mózgowej, plus odrobinę instynktu samozachowawczego, muszą już mieć portki pełne ze strachu. Przy czym zawartość strachu w tych portkach zapewne zwiększa się z dnia na dzień.

Sprawa, która sobie tak wolniutko, bez wstrząsów i prawie niezauważalnie podążała do szczęśliwego (dla niektórych, inni nie mają i tak nic do gadania) celu, nagle zaczęła się sypać. Konflikty - klasowe, nie bójmy się tego słowa! - zaczęły się zaostrzać. Tu i ówdzie upiorne widmo kontrrewolucji zaczęło podnosić swój paskudny łeb, a nawet w samej elicie (jak należy sądzić) zaostrzają się różnice zdań... Wkrótce (tutaj stosowny wykrzyknik, do wyboru) może tam dojść do konfliktów - ba, nawet powstania frakcji!

Liberalizm realny się nie sprawdził - nie tylko w oczach oszołomów w rodzaju Pana Tygrysa, ale nawet w oczach elit. Dla jednych to zbyt mało - i zawsze tak było, po prostu zmuszono ich, by siedzieli cicho i co najwyżej publikowali sobie Lenina w jakichś "Krytykach Politycznych"... Dla innych, skoro nie ma już dla wszystkich marchewek, a hołota podnosi łby... Albo wkrótce może zacząć je podnosić - to trzeba zdjąć aksamitne rękawiczki i użyć bardziej szorstkich środków.

Problem tylko - kim to zrobić? W istocie, jeśli się teraz ktoś wśród owej elity, z tych, co mają jeszcze parę aktywnych zwojów, zastanowi, to zacznie się zastanawiać i zastanawiać... Coraz intensywniej... Że przecież elita też nie jest monolitem. Że taki na przykład unijny biurokrata (oczywiście to się tak tam nie nazywa, ale, że nie wiemy jak, to sobie tak go roboczo określiliśmy) ma samochód, komórkę, mieszkanie z widokiem, diety, kotlety, przeloty, dzieci na studiach i z zapewnioną karierą... Ale, jakby tak to cynicznie wszystko wycisnąć, to co on naprawdę ma? Na czym opiera się jego władza? Na czym opiera się właściwie posłuszeństwo tego ludu - suwerennego, a jakże! I w ogóle celu wszystkich tych uszczęśliwiająco-umoralniających zabiegów - ale jednak w sumie to przecież bydło, prolety i hołota!

I tak sobie ten hipotetyczny myślący przedstawiciel tej dzisiejszej światowo-europejskiej elity rozmyśla. A nie są to myśli wesołe. My zaś możemy się w tym akurat przypadku z ową elitą - normalnie od nas, szaraczków, o lata świetlne odległą, wyniosłą i niedostępną - o tyle zrównać, że też możemy sobie pomyśleć. Nawet na te same tematy! Czyż to nie jest rewolucyjna okoliczność?

Na początku wspomnieliśmy o pistoletach, a raczej, durnych naszym zdaniem, wrzaskach wszelkiej "prawicy" za ich pełną dostępnością po każdym tego rodzaju wydarzeniu, jak niedawna masakra. Nie jest to, naszym tygrysim zdaniem, aż tak durne i tak samobójcze, jak domaganie się kary śmierci, ale durne jest. Jednak tekst wyszedł nam i tak długi, bo nie dało się wyjaśnić kwestii tej kary śmierci bez poruszenia nieba i ziemi - jako że wszystko się ze wszystkim w tym świecie łączy, a niektóre rzeczy łączą się nawet bardziej - więc o pistoletach już tym razem nie będzie. Może tylko bonmot na pociechę: "Pistolet to kobieca broń - jak trucizna albo czary". (Wymyśliłem to parę dni temu i zadedykowałem, znowu, hajduczkowi Iwonie Jareckiej.)

Mam nadzieję, że powyższe moje rozważania nie są całkiem nieinteresujące, że kogoś zapłodnią (zanim uczyni to, uzbrojony w stosowny nakaz, któryś z działaczy gejowskich), i że, jeśli się ostro pomyśli, daje się tu nawet znaleźć związek tego wszystkiego z karą śmierci i postulatami w jej sprawie, które uważam (jak większość z tego, co robi czy gada, dzisiejsza "prawica") za równie głupie, co samobójcze! Jasne - tradycyjne wartości, normalne zdrowe społeczeństwo... Wszystko to racja. Jednak stanowczo krytykowanie obecnego syfa i całej tej rzekomo "humanitarnej" ideologii, która za nim stoi, ja bym zaczynał od całkiem innych spraw. A już szczególnie w tak rewolucyjnych i nabrzmiałych gwałtownymi wydarzeniami czasach, jak te, które nam właśnie nadchodzą. Dixi!

* * *

Zaraz, byłbym zapomniał o bonmocie, który przed chwilą do mnie przyszedł. Trochę się wiąże z powyższym. Oto i on:

Jedyną znaną mi i w miarę sensowną alternatywą dla wizji niezależnych od siebie cywilizacji, proponowaną przez Spenglera, jest ortodoksyjna wizja ciągłego rozwoju jednej ogólnoludzkiej cywilizacji - czyli w największym skrócie: "Od Sargona do Magdaleny Środy", albo może: "Od udomowienia owcy do letnich skoków narciarskich w telewizji HD".

(Być może jednak zapomniałem o Konecznym. No więc proszę - dla jego zwolenników to może być: "Od Romulusa do Bronisława Komorowskiego".)

Tak czy tak, bardzo budujące i wzniosłe wizje, prawda?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?