Pokazywanie postów oznaczonych etykietą patriotyzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą patriotyzm. Pokaż wszystkie posty

piątek, listopada 19, 2021

Obóz świętych na granicy (tylko świętych brak)

Kiedy poszedłem do szkoły w wieku 7 lat i w końcu nauczyłem się czytać drukowane (później, niż większość zdolnych dzieci z inteligenckich rodzin), kazałem sobie kupić podręcznik do historii. Historia zaczynała się w czwartej klasie i do tej klasy podręcznik dostałem. Pierwsza czytanka w tej książce była, o ile dobrze pamiętam, o zwycięstwie na Psim Polu, a zaraz potem druga (może zresztą to była ta sama, choć chyba dla małych dzieci to by było zbyt długie) o obronie Cedynii i tych wieżach oblężniczych z poprzyczepianymi do nich dziećmi polskich obrońców, co nie przeszkodziło im mimo wszystko grodu obronić. Jak nie ma innego wyjścia, to nie ma - po prostu! A wróg raczej nie powinien wiedzieć, że istnieją jednak sposoby skłonienia nas, byśmy się gładko poddali, jaką paskudną rzecz by nam nie zrobili.

Oczywiście szkolne czytanki w tym dawnym stylu to jedno, a poważna historiografia coś całkiem innego, ale też trudno, by dzieciom serwować Szkołę Annales, a zastępowanie hurrapatriotycznych historyjek dokumentami, co się w wielu miejscach obecnie robi, widzi mi się głupotą na granicy poważnego nadużycia. Jaka niby jest prosta i dostępna dla dziatwy zależność między czymś, co napisano w jakimś oficjalnym dokumencie - szczególnie zaś takim, o jakie w tych szkolnych naukach zawsze chodzi, czyli podniosło-mętno-propagandowym, czym się zawsze przykrywa najbrudniejsze interesy i/lub nieprzemożne pragnienie uczynienia piekła z życia jak największej ilości porządnych ludzi - i realnym życiem, z realną historią?

W każdym razie możemy chyba przyjąć, że z tą Cedynią coś było na rzeczy - że Niemce to naprawdę uczyniły, co zresztą w historii nie byłoby aż takim ewenementem (vide obrona Alkazaru w Toledo w Hiszpańskiej Wojnie Domowej, albo ta hrabina, co z pogardą oblegającym odpowiedziała, że ma jeszcze czym sobie nowe dzieci wyprodukować), szczególnie w tych czasach i u nich, a obrońcy - nie mając zresztą żadnej dobrej alternatywy, z konieczności tę nową trudność zignorowali, co im się (żeby użyć słowa w przykry sposób zalatującego Nalewkami) opłaciło.

W każdym razie od owej Cedynii zaczęło się tysiąc lat historii tego kraju, często nieszczęśliwego, często pozbawionego niepodległości, ćwiartowanego i skurwianego, ale jednak były w tym i jaśniejsze punkty, były i momenty autentycznej chwiały. No to teraz mamy zamknięcie tej klamry, rodem z proroczej książki, o której już sobie mówiliśmy, czyli z "Obozu świętych" Jeana Raspaille. Kto nie czytał, niech sobie poszuka!

Teraz z oficjalnych mediów, które nie szczędzą nam przerażających obrazów, bo wywoływanie paniki w sprawie Białorusi, to dla obecnej waadzy jedna z ostatnich szans na podlizanie się jakoś swemu (nie)dawnemu elektoratowi i sympatykom. "Jak można być przeciw waadzy, kiedy jest przeciw niej taki Tusk, a na granicach czychają miliony...?!" Jednak jednocześnie mówią nam wprost, że najgorsza rzecz, jaka się może wydarzyć, to że ktoś zostanie przez tych naszych żołnierzy albo jakieś inne służby mundurowe zastrzelony.

Najgorsze, co się może wydarzyć! Nie to, że ktoś nam tu się przemocą wpierdala, a my gadamy o tym, że najgorsze by było, gdyby stała mu się realna krzywda! Nie to, że - tu odpowiadam na nabrzmiałe zajęczym niepokojem pytania naszych (?) telewizyjnych auterytetów na etacie, o to "co właściwie Putin i Łukaszenko chcą osiągnąć?!"...

Co chcą? Już przecież osiągnęli, a osiągną o wiele więcej. Nawet, jeżeli do końca tych granic większą ilością "uchodźców" finalnie nie sforsują, i nie będziemy tu jeszcze czas jakiś mieli scen z Paryża, Londynu czy innej Tuluzy. Na razie wykazali, że polskie granice to fikcja, że polskie wojsko nie tylko nie obroni nas przed bronią jądrową czy tysiącem czołgów, ale nawet przed wkurwionym gościem z Bliskiego Wschodu uzbrojonym w kamień. Co zresztą dotyczy całego Zachodu, tylko że to my jesteśmy akurat na froncie, więc to my musimy bronić rodaków Merkeli i Hansa Franka przed nowym zalewem ich ulubionych gości.

No a gdyby okazało się, że wyraźnie więcej, niż połowa ludności tenkraju jednak chciałaby tej granicy bronić i "uchodźców" nie wpuszczać - co wcale nie jest pewne, a połowa to po prostu nieprawdopodobnie niska liczba jak na kraj, który jeszcze zamierzałby jakiś czas istnieć - inaczej, niż jako rezerwat wzgl. dziwiczej przyrody (z żubrami i/lub kornikami) i tanich kobiet na godziny... 

Gdyby się, mówię, jakimś cudem jednak okazało, że słowicze tryle Tusków i innej lewizny nie sprawą, by tzw. Polacy podzielili się po równo, nie mówiąc już o rozwarciu ramion, nóg i pośladków na przywitanie gości ze wschodu, to zawsze mamy jeszcze w odwodzie dzieci - czemu nie chore, śłepe i... Garbate. Czyli całkiem jak w "Obozie świętych" przecież! Mówimy o takim dziecku, które w innej sytuacji byłoby uznane za niezdolne do życia i "humanitarnie" uśmiercone - takie będzie się najlepiej nadawać, choć na dzisiejszych Polaków, z których "humanitarność" aż się przecież przelewa, każde dosłownie dziecko wystarczy! (Nawet gdyby miało metr dziewięćdziesiąt i bodę na pół łokcia zresztą. Polacy to słodki naród, miłujący wolność, ale nie za bardzo i oczywiście nie własną.) 

W każdym razie po raz tysięczny sami stwierdziliśmy, że w razie czego, jeśli się komuś obcemu (bo nasi to nie całkiem ta kategoria, oni mają psi obowiązek się dla nas poświęcać!) stanie się cokolwiek, to będzie nasza wina, więc nasza też jest odpowiedzialność za to, by nikomu nic się nie stało. Niezależnie od tego, jak gwałci on te rzekomo "nasze", rzekomo "granice", których tak "dzielnie broni"... Kto? No przecież, że "nasza niezłomna armia"! Ach - Żołnierze Wyklęci patrzcie na nas z góry, jak bronimy Ojczyzny! Ach! Odsiecz Wiednia się przecież przypomina! Ach, zdobycie Moskwy! Co tam Żółkiewski - też byśmy mogli! Ale są uwarunkowania, wicie, rozumiecie. Cóż, pomachamy flagą, wygłosimy do kamery kilka dęto-patriotycznych pierdołów, dusząc się ze śmiechu i tłumacząc to sobie w myślach na "miskę ryżu" z "zakopywaniem dołów"... I "prawicowy" leming nadal jest nasz i tylko nasz, smętny głupek!

Polska zaczęła się od tego, że ludziom nawet nie przyszło do głowy, by się nie bronić, kiedy wróg zastosował chytrą broń "humanitarną". Polska dogorywa (i to raczej optymistyczna wizja jej stanu), kiedy cały - na odmianę - "naród" łączy się w niezłomnym przekonaniu, że wystarczy wziąć chore, ślepe, garbate dziecko i wtedy można z naszymi granicami, z naszym terytorium, z naszymi obyczajami i z wolą naszego "suwerennego ludu" uczynić dosłownie co się zechce. Wreszcie mamy JEDNOŚĆ NARODOWĄ! Niech żyje Prześwięta Rzeczpospolita i Jej Najwierniejszy Sługa - Obecna Waadza!

Bo jeśli temu garbatemu dziecku, wniesionemu tutaj przez kogoś, kto inaczej mógłby mieć trudności z tutaj się dostaniem, coś by się stało, to oczywiście będzie nasza wina, a nie wyłącznie tego, czy tych, którzy nas w ten sposób sprowokowali. (Sarkazm!) Ale jednak to nie tamte czasy! Teraz to nie będzie jednoznacznie ich wina. Dlaczego? Dlatego po prostu, że oni mają święte prawo wątpić w to, że my tak tę sprawę widzimy. Wiedzą, że ew. propagandowe nieprzyjemności, wrzaski sił zewnętrznych i zewnętrznie-wewnętrznych, muszą sprawić, że wszystko inne - a już na pewno ingegralność naszych granic i nasze prawo do w tych granicach samostanowienia, samemu się rządzenia i ew. przemocą, jeśli trzeba, wepieprzenia każdego, kto tu wbrew naszej woli przebywa.

To właśnie chcą wykazał Putin z Łukaszenką, i jakże pięknie im się to udało! Fakt, że gdyby się trochę zastanowić, to już od wielu lat było oczywiste, jak się tego typu sytuacja musi skończyć, co w realu znaczy nasza niezwyciężona armia, nasze granice, nasz "patriotyzm". Tyle, że wcześniej nikt się chyba nad tym nie zastanawiał, bo po co się do końca dołować, teraz zaś zastanawiać się już nie trzeba, bo każdy, kto potrafi sam zawiązać buty i/lub spuścić wodę, widzi to gołym okiem. Zaiste, przepiękna klamra, spinająca tysiąc lat historii Polski, jak i zresztą jeszcze więcej lat historii Zachodu!

triarius

P.S. Powie ktoś: "Jak to 'granice nie mają dla dzisiejszych mieszkańców tenkraju znaczenia? Przecież budujemy tam taki kosztowny płot!'" Koszt płotu to osobna sprawa i o wiele mniej istotna. Co jest istotne, to fakt, że każdy może nam się wpieprzyć przemocą, musi tylko zamarkować jakiś fajny pretekst, który trafia do lewaków, liberałów i wiadomo czego jeszcze. I jeśli mu się coś stanie, to nie będzie, jak do niedawna było oczywiste, wynik jego własnej decyzji, tylko nasza zbrodnia. Sorry, ale to nie są granice państwa, to nie jest żadna "obrona granic", i to nie jest żadna "armia, gotowa do obrony kraju". Zawsze będzie albo: "jeszcze zbyt małe zagrożenie, żeby można było kogoś z czystym sumieniem ubić", albo: "tych ruskich jest już za wielu! Już po sprawie. I tak nic nie poradzimy - idziemy chłopaki do domu, przygotować się do nowej rzeczywistości!"

poniedziałek, grudnia 14, 2020

To był bardzo dobry rok!

Maseczka plus

Powtarzam: to był znakomity rok - dla świata, dla zachodniej cywilizacji (z Prawami Człowieka, ach!, na czele), ale przede wszystkim dla Polski! Nasza Umiłowana Władza, po sukcesach z prospołecznymi programami, że wymienię tylko kilka: Kaganiec+, Atomizacja+, Ruina-Ekonomiczna-Z-Depresją-I-Opcjonalnie-Samobójstwem-Plus, i Dopieszczamy-Lewaków-Może-Nas-W-Końcu-Pokochają-Bo-Durny-Patriota-I-Tak-W-Końcu-Nas-Poprze-Plus, zdąży jeszcze przed końcem roku wprowadzić w życie (?!) program Mengele+. Łał!

Brawo, tak trzymać!

Niestety, cóż, niektórzy tzw. "patrioci" myślą, że są już mądrzejsi od Jarosława Kaczyńskiego, wspieranego na dodatek geniuszem tandemu Morawiecki-Niedzielski, i całkiem nie potrafią pojąć tak gambitowych zagrań, jak wpuszczenie KoniaTrojańskiego za mury lewackiej twierdzy, a to przez uzależnienie stworzenia określanego jako "Lempart o Renesansowej Urodzie" od heterseksualnych pieszczot dzielnych junaków z Naszej Ukochanej Policji, przez co niewykluczone, że mu się odmieni "preferencja"... I CAŁE LGBT SIĘ ZAWALI! (To coś, co naprawdę zasługuje na dumne miano "Gambitu Kaczyńskiego".) Przy jednoczesnym hartowaniu wszystkich innych szorstkim traktowaniem, bo jak lubił mawiać Baldur von Schirach: "Co nas nie zabije..."

Ogromnie to genialne i nie śmiałbym przez sekundę wątpić, że  wszyscy, to znaczy Lempart z Jagnięciem, Tygrys z powiedzmy Lwem (Rywinem np., pamięta ktoś?), nie tyle "zakończymy wesołym oberkiem" (jak chciał Michalkiewicz, przynajmniej do kiedy go czytałem), tylko lepiej, bo "Odą do radości" z trzymaniem się ze wszystkimi za ręce i rozkosznym cmokaniem Merkeli w... co tam nam raczy nadstawić, nie będę przecież, ja małe nic, próbował odgadywać toku myśli i pragnień drugiego Geniusza Tego Tysiąclecia.

Brawo PiS! Brawo Premier Morawiecki! Brawo Prezydent Duda! Brawo Kaczyński! A na serio, to ja przez lata tych durniów-łamane-przez-skurwieli popierał. No, chociaż na tego koszmarnego Niedzielskiego nie głosowałem, bo bym dawno sobie oczy wyłupił, i mam niepłonną nadzieję, że to żaden krewny Leszka turpe dictu Niedzielskiego z kabaretu "Elita". Bąkowski ze swoim masowaniem cnotki nawet teraz nie ma racji, ale satysfakcję to on może mieć, bo takiego starego wróbla ta swołocz jednak oszukać zdołała. "Umiłowna Swołocz" oczywiście, bo przecież niepodległość to dziś mit, mrzonka i przeżytek podniecający wyłącznie płaskoziemców, Unia Naszym Domem a PiS Naszą Matką Karmicielką, Kochanką i Żoną... cokolwiek by kto z Polską nie wyrabiał!

A teraz siusiu, paciorek i spatki! Słodkich snów!

triarius

P.S. W przypadku Kaczyńskiego dopuszczam jeszcze hipotezę, że to "tylko" skleroza albo szantaż. Wtedy zasłużona emerytura i pół strony w podręczniku historii dla klasy I Liceum. Że to, "panie dzieju, postać tragiczna, chciał dobrze, tylko wicie rozumicie". Reszta WON! WON! WON!

poniedziałek, sierpnia 05, 2019

Zamiast powstańczej piosneczki...

Moja mała wredna duszyczka wciąż ma pewne głupie wątpliwości, jak: czy aby na pewno Powstańcy Warszawscy śpiewali, bowiem przepełniała ich radością wizja przyszłości, gdzie 500+ (nie żebym był przeciw), dobroczynne rządy Angeli Merkel nad Zjednoczoną Europą i błyskotliwe, choć jednocześnie pozbawione "hejtu" i nikogo osobiście nie atakujące (ach!) dowcipy w programie "W tyle wizji"...

Nie zaś, że np. radowała ich możliwość zabijania znienawidzonego wroga, który odebrał im był (!) młodość, zniszczył i poniżył ich kraj... W związku z czym od śpiewania powstańczych piosenek się powstrzymam, i zamiast tego, hołdując, jak to mam w zwyczaju, zasadzie Ekonomii Wysiłku, linek do dawnego tekstu... Wciąż dziwnie aktualnego, a dodatkowo na czasie, genialnego, a przecież nie-aż-tak-jak-na-to-zasługuje od P.T. Publiczności docenionego:


triarius

P.S. Swoją drogą, że też ten facet nie wie, że to nie żadne "skrzydła" były, tylko rozwiane w galopie  pejsy?!

poniedziałek, sierpnia 29, 2016

Bóg a sprawa polska

Dzisiaj śmiertelnie poważnie i gdybym mimo wszystko zaczął swoje zwyczajowe stylistyczne, słowotwórcze, i jakie tam jeszcze figle, to proszę mnie walnąć zwiniętą gazetą po nosie, albo polać wodą ze szlaucha! Dlaczego poważnie, spyta ktoś. To nie wynika z wahań mojego nastroju, tylko z tematu, który chcę dziś poruszyć.

Jednak z powodu tej powagi nie potrafiłem wymyślić dobrego tytułu (tu by trzeba autentycznego poety, albo i to by nie dało rady), więc tytuł jest nieco w stronę błyskotliwości, a nawiązuje do bonmotu, który mi właśnie przyszedł do głowy, będącego prostą parafrazą scholium Dávili. Bonmot nasz idzie tak: "Nie jest trudno wierzyć w Boga, trudno jest tylko uwierzyć, że się interesuje Polską". (W oryginale Dávila  nie wspomina o Polsce, co można zrozumieć, a mówi po prostu "o nas", w sensie że o ludziach.)

Ja tam z tą wiarą w Boga wciąż mam nieprzezwyciężone problemy, ale to co się obecnie dzieje z Polską zaczyna mnie powoli zadziwiać. Tak mi to mianowicie wygląda już trochę tak, jakbyśmy znowu trafili w wyrwę w czasoprzestrzeni, jakiej dosłownie NIKT nigdy nie ma prawa się w tym naszym ziemskim bytowaniu spodziewać - choćby nie wiem jak była dlań konieczna -  skutkiem czego my tu sobie zaczynamy robić naprawdę fajne rzeczy, a nasi liczni wrogowie i jeszcze niestety liczniejsi przyjaciele zdają się być sparaliżowani.

W sensie, że na razie nam niespecjalnie przeszkadzają, nie mówiąc już o rozbiorach, wdeptaniu nas w ziemię (mówimy o realu, nie o ujadaniu), czy uczynieniu z naszej prześlicznej równiny bezludnej, spalonej i napromieniowanej pustyni.

Nie mówmy oczywiście "hop" i w ogóle uważam, że gdzie się da, należy zachować low profile, ale zaczyna mi to wyglądać przedziwnie pozytywnie - coś niemal jak wojna na raz przegrana przez wszystkich naszych trzech zaborców i kilka innych czynników, których źródła i stojące za nimi motywy można sobie różnie, w ogólnych rozważaniach o świecie, oceniać, ale które wtedy były dla nas ogromnie korzystne.

Kto mnie trochę zna, wie, że narodowe obchody to nie jest to, co by mnie często doprowadzało do zachwytu, nie mówiąc już o martyrologii. Oczywiście mam nadzieję, że nikt nie bierze tego za lekceważenie naszych niezliczonych ofiar, nie mówiąc już o braku szacunku dla bohaterów, którzy coś istotnego dla Polski poświęcili. To nie o to chodzi, tylko o to, że często dostrzegam w tym masochistyczną rozkosz lizania własnych ran, połączoną z działalnością pozorną, którą można określić jednym zbiorczym hasłem "cała para w gwizdek".

Gdybyśmy się odgrażali, też byłaby cała para w gwizdek i wcale nie byłoby dużo lepiej, jeśli w ogóle, co więcej nasi liczni przyjaciele by nam wtedy dali popalić, ale takie od przyjaciół bezpieczne, za to masochistyczne popłakiwanie, na cały głos zresztą i z przytupem, też wcale mnie nie cieszy.

Co powiedziawszy, przejdę do sedna i rzekę, iż wczorajszy pogrzeb Inki i Zagończyka bardzo mi się podobał - zarówno sama idea, jak i niemal całość wykonania. Właściwie cała całość, bo ohydę tych wszystkich nowszego typu pomników, które nam Ojczyznę przyozdabiają - tych postaci z brązu, ach jakżesz realistycznie oddanych - można potraktować jako coś poza zasadniczą sprawą.

(Co nie zmienia faktu, że ja bym takiego pomnika nie chciał i bardzo bym pragnął, żeby poznikały. Czym je zastąpić? Nie mam pojęcia. Może prasłowiańskimi dębami? Naprawdę nie wiem, ale ohyda jest ohydą i nic na to nie poradzę. A ohyda NIGDY nie jest dobra.)

Historia Inki to wspaniały przykład bohaterstwa, te jej słowa z ostatniego grypsu - te o babci i zachowaniu się jak należy - są po prostu... Nie wiem jak to określić, mówienie o arcydziełach w tym akurat kontekście wydaje mi się nieco zbyt frywolne... W każdym razie lepiej nikt by nie potrafił. To jest po prostu wielkie. Traugutt też był w podobny sposób bohaterski, ale on był żołnierzem, co do czego nie mógł mieć wątpliwości, a Inka mogła, tak jak większość z nas.

To naprawdę był pewien specjalny, ale jednak rodzaj greckiej tragedii - katastrofa czy klęska... I niech mi nikt nie mówi, że nie klęska i katastrofa, skoro młoda osoba zginęła po torturach, a Polska jeszcze po 70 latach nie jest wolna od Rzeplińskich i Tulejów, jak też od Merkeli i czego tam jeszcze. Jasne że w tym była niesamowita wzniosłość, a jeśli ktoś szczerze wierzy w wieczną szczęśliwość w Raju - no to oczywiście w tych kategoriach nic aż tak strasznego się Ince nie stało. (Ktoś by reflektował na podobny koniec dla siebie?)

Polska jednak powinna była być wolna - także od przodków Tulei i Michnika - już wtedy, panna Siedzikówna powinna była żyć jeszcze dość długo, choć oczywiście tu nie ma pełnej gwarancji nawet w najlepszym kraju, więc to było jak najbardziej zwycięstwo MORALNE, zgoda, ale raczej żadne poza tym. Czyli dokładnie tak, jak w przypadku Antygony! I o to mi tu właśnie chodzi.

Oddanie hołdu tym dwojgu bohaterom było oczywiście rzeczą piękną, słuszną i pewną pośmiertną rekompensatą, chciałoby się wierzyć, że ktoś, gdzieś odczuł to jako rekompensatę, ale tu już wchodzimy na teren czystej metafizyki.

Było to także bardzo oficjalne przyznanie, że PRL to nie było naprawdę polskie państwo, co uważam za ogromnie ważne i w miły sposób w dodatku wzbudzające bezsilną (na razie i oby na zawsze) wściekłość tych wszystkich pieszczoszków przywiezionej nam ze wschodu obcej i agenturalnej władzy, których wciąż mamy od cholery, i to nie w takich miejscach, w jakich ew. można by ich chcieć.

Tak całkiem nawiasem, to chciałem swego czasu, "w podziemiu", wspomnieć w jakimś "podziemnym" tekście o tym właśnie, że ta komusza władza nie jest po prostu legalnym polskim rządem, bo ten siedzi w Londynie, ale kolega dostarczający te moje twory w głąb "podziemia" osadził mnie słowami "pomyśl o drukarzach".

Nie chodzi tu oczywiście o mnie, bo napisanie tego w jednym egz. to nie było żadne bohaterstwo, zaś o tym Rządzie Londyńskim to ja tak myślałem od małego, ale chodzi mi o to, że jak za kimś się za każdym razem wstawiali różni zachodni eurokomuniści, żeby już na nich skończyć, to się dawało robić w PRLu opozycję - co innego jeśli się nikt taki nie wstawiał, więc trudno się dziwić, że dziś tak wielu dawnych znanych opozycjonistów to ciężka lewizna, a porządny człowiek i patriota albo skończył jak Inka i Zagończyk, albo wegetował zgrzytając zębami, bo cóż innego mu pozostało?

Cały czas brakowało mi tego oficjalnego odcięcia się naszego państwa od PRLu, co niestety nie w każdej dziedzinie da się zrobić, ale naprawdę nie ma powodu, by się do różnych komuszych działań przyznawać, albo honorować te zobowiązania, które komuna w naszym imieniu podejmowała, o ile da się z tego wyplątać. A żeby chcieć się wyplątać, trzeba głośno i oficjalnie odciąć się od PRLu uczuciowo i ideowo. Tu właśnie sprawa Niezłomnych ma swoje realne i polityczne znaczenie.

To w ogóle jest sprawa, która jest w stanie trafić do młodzieży, a te słowa Inki to już w ogóle brzmią jak najlepsza dewiza i motto dla różnych patriotycznych działań, tylko że to też trzeba zrobić uczciwie, bez nadmiaru głupoty i nie dopuszczając do tego różnych cwaniaczków. Te koszmarne zaiste pomniki pokazują w miniaturce (?), jak łatwo jest zrobić z patriotyzmu, czy powiedzmy z miłości do JP2 (czego nie chcę oceniać, bo to ma różne aspekty itd.), paskudne pomniki, które odstręczą od tych idei każdego, kto ma nieco poczucia smaku.

Tak więc patriotyczne wzmożenie (użyłem tego słowa, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie), szczególnie młodzieży - jak najbardziej! Historia Inki - jak najbardziej! Jej ostatnie słowa... "Arcydzieło" brzmi zbyt wulgarnie, ale nie ma lepszych! Jednak za tym musi coś iść, i to nie kolejne nakręcanie emocji, choć tym razem wyszło to tak dobrze, tylko konkretne działania. Jakie? Na pewno coś innego od sprzątania po psie i płacenia za telewizor - tyle wiem na pewno.

Jest to ogromny potencjał patriotyzmu, ma to szansę trafić do młodzieży jak mało co innego, ale też jest tu ogromna odpowiedzialność, bo można to zmarnować bardzo łatwo, najpierw czyniąc z tego dętą i do niczego nieużyteczną szmirę, a potem jednak każdy się prędzej czy później połapie, że coś tu nie tak, i się odwróci.

Poziom - jeśli to porównamy z muzyką - różnych tam Kukizów, Skibów, Trubadurów i innych spraw na tym poziomie, do których idealnie pasują (choć o gustach non est disputandum) słowa: "Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio!", to nie jest ten, na którym patriotyczne emocje naszej młodzieży powinny być nakręcane! (Nawiasem mówiąc, trudno o bardziej liberalną zasadę niż ta, bo to w sumie sama przecie esencja liberalizmu. Tylko potem niech się nikt nie dziwi, że liberalizm zabija patriotyzm i samo państwo narodowe, nawet niespecjalnie się w tym kierunku wysilając.)

Szmira zawsze będzie szmirą, czyli trucizną dla ducha, a gdybyście ludzie mieli rozum i słuchali Monteverdów tego świata zamiast tego, co słuchacie, nie mielibyście dziś większości tych mentalnych problemów, kiedy to jakiś kolejny "geniusz" i nasz ulubieniec okazuje się być komuszą świnią... Nie budujmy patriotyzmu na szmirze - powtarzam! Co z kulturą popularną zatem? To sprawa dość skomplikowana, więc na jakiś inny raz, ale przywołam Dávilę, który rzecze iż: "Sztuka ludowa to to, czego lud w ogóle za sztukę nie uważa - to co uważa to po prostu szmira".

Szmira zaś... Już wiecie, tak? No, tośmy sobie tę sprawę wyjaśnili. Na koniec jeszcze taki drobiazg... Ktoś może uważać, że taka okrutna męska świnia jak Pan Tygrys może mieć coś przeciw temu, że Inka jest porucznikiem. Bzdura! Pan Tygrys jest przeciw wysyłaniu kobiet do bezpośredniej walki, najlepiej byłoby w ogóle trzymać je z dala od zabijania kogokolwiek, choćby dlatego, że wykorzystujemy wtedy opory porządnych ludzi przez zabijaniem (naszych) kobiet, podczas gdy nieporządni takich oporów nie mają, te opory jednak w końcu muszą paść i wtedy my płaczemy, że nam nasze słodkie niewinne kobietki ktoś brutalnie... Da się to zrozumieć?

Inka była jednak sanitariuszką, więc to jest jak najbardziej OK, a że ma szarżę i miałaby mundur? Chciałbym, żeby w Polsce, kiedyś wreszcie naprawdę wolnej, formacje kobiece, nie walczące z nikim bezpośrednio, były oddzielone od męskich, bo żęderu wciąż nie lubię, i miały w związku z tym INNE mundury, jednak po cywilnemu przecie chodzić nie będą, więc mundury (dobrze leżące i twarzowe, ach!) jak najbardziej.

A szarże mogą być te same, nie ma problemu. Inaczej byłoby to cholernie skomplikowane. Tak czy tak generał piechoty łanowej to nie to samo co generał Armii Zbawienia (który akurat może być kobietą, tylko że to nie ma z nami tutaj nic wspólnego).

W sumie, powtórzę: to było naprawdę potrzebne i piękne, jest w tym, jak sądzę, ogromny potencjał, ale też trzeba to należycie wykorzystać, młodzież nie może dojść do wniosku, że ją się emocjonalnie nakręca do jakichś przyszłych poświęceń, kiedy ta nakręcająca elita ustawia się sama rufą do wiatru, z nadzieją na jakieś wulgarne osobiste korzyści... I te rzeczy. A nawet jeśli ta elita jest uczciwa i napędzana szczerym patriotyzmem, to i tak należyte wykorzystanie tego rodzącego się właśnie (jak przewiduję i mam nadzieję) patriotyzmu, zdolności do poświęceń itd. - wymaga nie tylko uczciwości i własnego patriotyzmu, ale też (i to mnie właśnie mocno niepokoi) masy rozumu i choć trochę przyzwoitego smaku.

Miejmy jednak nadzieję, kiedy już najlepiej jak się da zrobimy wszystko, co do nas należy i co od nas zależy, że naprawdę Bóg istnieje, i to taki, któremu, o dziwo, z jakichś nie-do-końca-jasnych powodów zależy na Polsce. Albo może to jakieś Prawa Natury, całkiem świeckie, choć to by było już nie-do-uwierzenia dziwne.

(W każdym razie jest dziwnie OK, choć nie łudźcie się, że to kiedykolwiek dotrze do rasowych lemingów - mam doświadczenia z jednym takim, z których wynika, że do nich nigdy nic z tej sfery dotrzeć nie może. No ale o żydokomunie porozmawiamy sobie kiedy indziej, Deo, oczywiście, volente.)

A swoją drogą ta babcia Danuty Siedzikówny powinna też dostać pośmiertnie order, i to nie byle jaki!

triarius

P.S. No dobra, wyjaśnię jeszcze dlaczego tak się głupio upieram, że NIE SZMIRA. Otóż szmira, moi rostomili ludkowie, to jest ORDYNARNE KŁAMSTWO. Kłamstwo na poziomie plucia oszukanej ofierze w gębę, i nieważne, że ona tego często nie potrafi zauważyć. Prędzej czy później autentycznie patriotyzmem rozedrgana młodzież ten fałsz wyczuje. Poza tym szmira to po prostu szmira i dlatego jej nie znosimy. Prawdziwa sztuka jest bardziej prawdziwa od wulgarnych faktów, szmira jest kłamstwem, a rozrywka może być niezła, nie będąc autentyczną sztuką, fakt, ale nie o tym mówimy.

No to macie jeszcze bonmota: "Ryba psuje się od głowy, państwa i narody psują się od szmiry". Dixi!

poniedziałek, sierpnia 08, 2016

O Januszach (2)

Druga Japonia
Rodzina Januszów na wywczsach. (Przyznam, że nie takie akurat,
jak ten tutaj, niewinne żarty, najbardziej mnie do tej klasy ludzi
zrażają. Jeśli w ogóle. Z drugiej strony, jeśli to nie jest Druga Japonia,
to już jej się z pewnością nigdy nie doczekamy.)
Ad 1. Jeszcze taką sprawę chciałbym wyjaśnić. Otóż jeśli kogoś zaskakuje, nawet niezbyt przyjemnie, dziwny ów paradoks, że oto Pan T. wybrzydzając się na określenie "Janusze" sam go używa, to muszę przyznać, że zarzut jest dość zasadny.

Na swoje usprawiedliwienie powiem, że używam go z przekąsem, w zamierzeniu mniej więcej jednorazowo... No a poza tym, jak to nazwać, skoro właśnie mamy to dopiero z tygrysicznego punktu widzenia rozpoznać? No i jak przywabić wszystkie te Google, że spytam?

Ad 5. (ale także niemal wszystkie inne punkty, łał!) Teraz więc... (Fanfary, werble, chóry starców i świeżo rozkwitłych dziewic jako wsparcie)... Zaatakujemy sobie samo sedno problemu. Czyli, mówiąc konkretnie, złapiemy za kark, damy na odlew w pysk, potem w drugą stronę, w końcu zaś wyrwiemy owemu paskudnemu (cholernie dużo tu się głupio rymuje i to nie jest dobre dla mojej prozy, ale cóż, taki mamy język) skorpionowi jego wstrętne komusze żądło.

No bo przecież zarzut tych @#$#% "elit", całe jego żądło, w każdym razie, opiera się na założeniu, czy na sugestii raczej, że oto w innych krajach prosty lud zachowuje się kulturalniej, słucha naprawdę fajnej muzyki, ubiera się cudnie, i w ogóle. Czyli niby gdzie? W Ameryce? Żarty sobie robisz, głupi komuchu? U naszego słodkiego sąsiada z Zachodu? No przecież, że nie, bo tam jest jeszcze gorzej.

Może wąsy im tak bujnie jak tu nie rosną, ale ogrodowe krasnale i różne ich, znane światu, obyczaje? Na pewno nie lepiej niż tutaj. No więc gdzie? Zgadzam się, że w Afryce chodzą mniej paskudnie ubrani, zgadzam się, że na sawannie Masaje nie mają brzuchów, zgadzam się, że wiele ludów słucha znacznie lepszej muzyki od Disco Polo, czy jak to tam się obecnie wabi...

Tylko że to NIE SĄ te ludy, do których owe @#$%$ "elity" mają zwyczaj Polaków tak dzielnie każdego dnia podciągać, do których nas na codzień porównują, wobec których same przejawiają tyle kompleksów? Prawda? A więc całe szemrane żądło tego ich plucia na Januszów psu na buty!

Do tego dochodzi to, cośmy sobie wcześniej wyjaśnili - że te elity nie są ani prawdziwymi elitami, ani też nie są naprawdę polskie. (Kiedyś by sobie trzeba tę całą sprawę w szerokich aspektach dokładnie wyjaśnić, choć to by było okrutnie "anty" i w ogóle. Jednak to ważna sprawa.)

* * * * *

Ad 6. Teraz jeszcze chciałbym się pokrótce zabawić w diabolicznego advocatusa, czyli rzec, że mnie jednak te głośne, brzuchate indywidua, słuchające beznadziejnej "muzyki" itd., też wcale nie zachwycają. Czasami faktycznie machają polską flagą, więc powinniśmy się niby cieszyć, ale na tej zasadzie, to wiadomy Możeł z białej niejadalnej czekolady też był przejawem (JAKIEGOŚ TAM) "patriotyzmu"... A przecie nie cieszył, bo to był patriotyzm z założenia pokraczny i fałszywy.

Czy lepiej, że Janusze mają na koszulkach białe orły, niż gdyby miały np. czerwone gwiazdy, albo żółte na niebieskim? Albo Che Guevarę? Albo, powiedzmy, napis: "Mój dziadek był w UB i wcale się nie wstydzę!"? Lepiej, zgoda. Nie da się ukryć. Jednak nie AŻ TYLE lepiej, żeby było od czego dostawać orgazmu. Tak to widzę. Tani, tandetny "patriotyzm", to nie jest coś, czego Polsce szczególnie potrzeba, albo co by na etycznej skali jakoś wyjątkowo pięknie się prezentowało.

Problemem Polski, od stuleci, z drobnymi przerwami, ale też nigdy jakoś cudownie w tym nie było, jest BRAK PRAWDZIWYCH ELIT. Te co są, to po pierwsze przeważnie zera, albo co najmniej ludzie stręczące nam (i obcym, co bywa jeszcze gorsze) głupie i wredne treści, za forsę, za jakieś inne słodkie pierniczki, albo po prostu nie mając o niczym pojęcia, poza jakimś ew. robieniem głupich min, wydawaniem z siebie odgłosów, czy wachlarzem innych tego typu hiper-artystycznych wyczynów.

I tu nie tyle chodzi o BRAK ludzi, którzy by rolę elity mogli pełnić, bo mimo strat w wojnach, powstaniach, mimo makabrycznie wysokiej emigracji, to, jak uczy doświadczenie, nie jest przeważnie aż tak wielkim problemem.

Niemce, co by o nich nie mówić, w ostatniej światowej wojnie (tej oficjalnie światowej i ostatniej) stracili masę ludzi, w dodatku raczej tych "biologicznie wartościowych" (choć faktycznie głównie mężczyzn, a to biologicznie znacznie mniejsza strata), a w jakichś tam sportach nieźle sobie radzą, i tak było niemal zaraz po wojnie. (Oczywiście Spenglera to oni już nie wydadzą i rządzić się pozwolą byle Merkelom, ale to ma inne przyczyny.)

Tu chodzi raczej o HIERARCHIĘ i takie sprawy. Nie mamy hierarchii autorytetu (i odpowiedzialności), nie mamy mechanizmów selekcji, nie mamy kanałów, przez które mądrość mogłaby się sączyć i kapać niżej... A obok mądrości szlachetność, bezinteresowność, patriotyzm z którego coś wynika, gust, i takie tam różne.

Ale wmawianie sobie, albo komuś, że ten... Nazwijmy go raz jeszcze tym durnym mianem... "Janusz" - to cudownie kulturalny, przesympatyczny, mądry, muzykalny i w ogóle półbóg, a nie człowiek, i to przeważnie bardzo przeciętny, to głupota.

Jeśli to Polak, a nie jakaś np. judeokomuna, to super, jeśli kocha Polskę, to fajnie - choćby nawet na razie nie potrafił tego wyrazić lepiej, niż tylko kretyńską czapeczką na jakimś nic-nie-znaczącym (jak one wszystkie) meczu... Ale elita to jednak nie jest, natomiast elity on, ten "Janusz" potrzebuje, i Polska, co jeszcze ważniejsze, jeszcze bardziej... I tego się łaskawie trzymajmy.

To by było chyba w sumie na tyle - dałoby się więcej, ale to ew. się przedyskutuje w komętach pod spodem (już to widzę!). Może jeszcze, w ramach recyklingu, wkleję tu komęt z szalomu, który tam dziś wpisałem, a który się z naszym dzisiejszym tematem częściowo wiąże, zaś poza tym po prostu mnie od dawna męczy. Oto i on:
W sumie fajne i słuszne, to o sukmanach i pasiastych porciętach naprawdę urocze... Ale, mówiąc ogólnie und globalnie, strasznie mnie śmieszą i nieco rażą te rodzime kompleksy na temat "słomy w butach", "onuc", "chodzenia za stodołę" i czego tam jeszcze. Informacja o tym, w którym to pokoleniu leży na kimś frak, jest po prostu przykładem tak żałosnego snobizmu, że aż strach. I w dodatku tym bardziej, że jest to po raz tysięczny po jakimś mędrku powtórzone.
Znałem takich (i wielu by się zdziwiło JAK dobrze), którzy w domu, mimo prlowskiej nędzy, naprawdę dotkliwej, jadali wyłącznie srebrną zastawą z hrabiowskimi dziewięciopałkowymi koronami - dopóki wszystkie takie niegdysiejsze przeżytki nie trafiły w końcu do jakiegoś nowego arystokraty z jakiejś budy czy innego Chobielina - a do głowy by im nie przyszło tępić komucha akurat za pomocą konceptów o "słomie z butów", "onuc", czy "chodzenia za stodołę". Jeśli nawet - co z tego by miało wynikać?
W życiu nie miałem fraka i mieć z pewnością nie będę - czy z tego powodu mam się czuć gorszy od kogokolwiek, kto go miał? Onuce były kiedyś standardowym wyposażeniem w wojsku - więc o co, do @#$$% @#%^, chodzi z ich komuś wyrzucaniem? O pacyfizm? TO dopiero chora sprawa! 
Polska jest faktycznie dość zabawna, bo to przecie szlachecka par excellence idea, a ogromna większość Polaków - także tych porządnych, patriotycznych i z żadnymi KODami czy inną Platfąserią nie mających nic wspólnego - to nie tylko potomkowie, w najlepszym przypadku, kmieci, ale przeważnie i dziś też nic specjalnie innego. Określenie "Janusz" jest denne i głupie, ale samo zjawisko to fakt, choć oczywiście ani ta "elita" nie jest prawdziwą polską elitą, przeważnie to zera uwieszone resortowego cyca, a poza tym, i to najważniejsze, nie jest to żadna specyficznie polska sprawa, bo gdzie niby lud jest dziś tak cholernie kulturalny?
Podsumowując - kawałki o "chodzeniu za stodołę" wydają mi się partackim odwalaniem roboty, w postaci powtarzania po kimś grepsów, które uchodzą za udane... Natomiast zgrywanie się tak wielu rodaków na jakąś arystokrację (nie żeby to było jakieś cudo, oczywiście, ale widać przynależność imponuje i kusi) świadczy o tym, że jesteśmy mimo wszystko, ludkiem niesamowicie wciąż zakompleksionym.
Co powiedziawszy, wykrzyknę: niezły tekst, dzięki i sorry za te globalne uwagi! ;-)
A tu nawet linek do tego komęta (a pośrednio do samego tekstu):

http://pays.salon24.pl/723638,grzechy-dudy-czyli-daj-spokoj-cudzoziemcze#comment_11768242

I to by było na razie na tyle.

triarius

niedziela, sierpnia 07, 2016

O Januszach (1)

Janusze w stanie patriotycznego wzmożenia
Jak każdy wie, toczy się przeogromna debata na temat tzw. Januszów, czyli takich, co przyjeżdżają latem to różnych Sopotów (dla mnie to zawsze była "stonka" i komu to przeszkadzało?), żrą frytki na zjełczałym oleju, słuchają na całą okolicę obrzydliwego... przecież nie powiem "muzyki"... czegoś... a do tego chętnie ubierają się w biało-czerwone koszulki na różnych tam meczach.

Celebryci na nich zażarcie napadywują, czemu "nasi" dają jadowity odpór, i tak to się kręci. Chciałbym rzucić nieco światła i odrobinę rozumu do tej, niesamowicie wprost żenującej, w mojej skromnej opinii, "debaty". Co więcej, zrobimy to sobie hiper-wprost-metodycznie.

* * * * *

W nabrzmiałym i (nie bójmy się tego ślicznego słowa!) NABOLAŁYM januszowym problemie na pierwszy rzut oka dostrzegam następujące kwestie składowe:

1. nazwa sama w sobie
2. celebryci sami w sobie, na Januszów plujący
3. stosunek "naszych" do owych celebryckich plujów
4. Janusz jako taki - pomijając już rozkoszność przekomarzanek z obecną elitą: jest ci on powodem do radości, czy wręcz przeciwnie?
5. polskość w tym wszystkim, czyli patriotyzm taki i inny
6. podsumowanie - czyli jak w sumie?
7. ew. ozdobniki, bąmoty i błyskotliwostki

* * * * *

Ad 7. Która matka jest lepsza? Czy ta, co swoje dziecko uważa za najcudowniejsze na świecie (jak większość matek jedynaków zapewne, przy liczniejszym potomstwie staje się to trudniejsze), czy też ta, która znając niewydarzoną pokraczność owocu żywota swego - jednak kocha je, ponieważ jest własne?

* * * * *

Ad 1. Nie chciałbym zbyt długo dręczyć tego akurat tematu, bo może mi nie wystarczyć pary wodnej na rzeczy istotniejsze, a P.T. Czytelnikowi może zabraknąć na nie cierpliwości, ale ta właśnie rzecz bije po oczach na samo przywitanie, a poza tym jest symptomatyczna.

Otóż nazwa "Janusz" w odniesieniu do zjawiska, które sobie dopiero spróbujemy dokładnie określić i ocenić, ale w sumie przecież z grubsza wiemy, o co chodzi, jest dla mnie symptomem upadku mediów, dziennikarstwa i wszelkich związanych z tym spraw.

Nazwa ta nie ma najmniejszego sensownego związku ze zjawiskiem, które rzekomo określa - imię "Janusz" jest normalne i przyzwoite, postponowanie noszących go ludzi, tylko za to, że je noszą (a jest to przecież dokładnie to, co, przynajmniej w swojej opinii, owi celebryci robią!), jest zachowaniem z kategorii mitycznego rasizmu czy innego "hejtu", tylko że tym razem naprawdę.

W odróżnieniu od genialnych mian, których przykładem jest "leming" - to tutaj to po prostu jakiś pismak sobie wymyślił, bo czemu niby nie, krótkie, dźwięczne, w dodatku POLSKIE (choć pochodzenia węgierskiego przecie, od Janos), o co im jak najbardziej chodziło...

Jednak najgłupszy pismak nie odważyłby się przyklejać całkiem bezsensownej łatki do jakiegoś zjawiska, gdyby nie był pewien, że inni, którym oszczędził umysłowego wysiłku na wymóżdżanie jakiegoś własnego określenia, skwapliwie to podchwycą i sprawa zacznie się wiralnie propagować. Mem po prostu, hurra! Że bez sensu? A co to za problem? Byle na chama, byle głośno, byle głupio!

* * * * *

Ad 6 i 2. Przeskoczymy sobie na chwilę do szóstki i dwójki, ponieważ obawiam się, iż w przeciwnym przypadku P.T. Potencjalny Czytelnik - znający może skądsiś moje elitarystyczne, monteverdyczne gusty - mógłby nasze rozważania na samym początku ze wzgardą odrzucić, sądząc, że ja ustawiam się po stronie owych celebrytów, co mogłoby mu dać asumpt to przeróżnych przemądrych rozważań, jak to w końcu z każdego farbowanego wróbla wyjdzie sęp i hiena...

Czyli że prawda się wydała, nikomu nie można ufać, a Pan Tygrys taka sama menda i szuja, jak pierwszy z brzegu... Żebym ja jeszcze pamiętał nazwisko któregoś z tych celebrytów. (Nie żeby mnie ten brak jakoś szczególnie bolał.) No - niech będzie z grubej rury: Komóra z ruskiej budy!

Otóż to nie tak! Ci celebryci (i tu sobie załatwiamy punkt 2, gdyby ktoś to miał naukowo, na doktorat jakiś, analizować) to dla mnie właśnie zupełne NIC i zaskakuje mnie, a także martwi i nieco śmieszy, że "nasi" w ogóle ich jakoś znają, w dodatku powielając ich opinie i przejmują się nimi. To jest NIKT, ignorować tę swołocz - nie tylko ich wypowiedzi o Januszach, czy o czymkolwiek zresztą, tylko wszystko - całą @$%^ "twórczość"! Wyznam bez przesadnej skromności, że Bozia obdarzył mnie niemal całkowitą odpornością na słowicze tryle wszelkich szmirusów, za co pięć razy dziennie wznoszę do nieba dziękczynne modły.

Zgoda, nie jestem typowy, ale faktem jest, że mi to oszczędza masę głupich błędów i idiotycznych "sporów". Trochę szczegółów? OK. W takim PRLu, na przykład, poza Starszymi Panami, bardzo niewiele było rzeczy, związanych ze "sztuką" czy "kulturą", na które bym jakoś pozytywnie patrzył. Wrocławski zespół Romuald i Roman do nich należał.

Zgoda, była to co prawda żałosna amatorszczyzna, ale za to jeśli w ogóle występował w prlowskiej telewizji, to sporadycznie, i mógł sobie w związku z tym pozwolić na włosy zasłaniające uszy. Albo może odwrotnie to było z przyczyną i skutkiem. (Serio, tak to wtedy działało.) W odróżnieniu od takich np. (o Boże!) Skaldów, dzięki którym do PRLu pałałem niegasnącą nienawiścią. (Choć paru innych szmirusów też się przyczyniło.)

Jakaś Młynarska, mgliście pamiętam... Jej ojciec (tak?) nagrał w latach '60 jedną znakomitą płytę, niewątpliwie ubecja co najmniej wydała mu na to zgodę, potem było już tylko gorzej, choć czasem dało się wytrzymać, ale kim jest ta jego córka? Nic, zero, null! Stuhr?

Czy nawet dwa? Ktoś kiedyś DOBROWOLNIE oglądał jakieś coś z tymi ludźmi? No to gratuluję gustu i nadmiaru czasu! Nie, fakt... Sam jakąś "Seksoramę", czy jak to się tam wabiło, oglądałem, w Szwecji chyba zresztą, ale to wyłącznie z powodu rozbieranej sceny z meczem babskiej siatkówki - przysięgam! Stuhra mogło tam dla mnie całkiem nie być. jak i w ogóle nigdzie.

"Patriotyczna prawica", która zna Stuhry i Młynarskie, a do tego przyznaje im tyle statusu znakomitości, że przejmuje się ich opinią i zaszczyca ich (żałosną, ale jednak) polemiką? Nie, sorry, to nie dla mnie! Wyprowadźcie mnie stąd na świeże powietrze, bo się uduszę!

Zaś wracając do spraw ogólnoludzkich i obiektywnych - tę @#$% "elitę" po prostu należy totalnie ignorować (nie zapominając o odstawianiu od cycka i ew. pakowaniu do pierdla, kiedy zasłuży), oraz JAK NAJSZYBCIEJ zastąpić autentyczną. Autentycznie polską. (I najlepiej Tygrysiczną. JK jest super, ale tylko na krótką metę i b. lokalnie.)

* * * * *

Ad 7. Chłoszczę głupotę, chamstwo i podłość TYM MOCNIEJ, szmirę też zresztą, im intensywniej wymachuje biało-czerwoną flagą. Sorry, ale tak mam i tego nie zmienię!

(Zresztą w czasach szemranych KODów nie ma nawet w tym nic paradoksalnego czy błyskotliwego.)

* * * * *

c.d. Deo volente n.

triarius

wtorek, września 09, 2014

Czy AKowcy byli terrorystami? (2)

Dlaczego rozróżnienie wojny i terroryzmu miałoby być ważne? A dlatego, że gdyby się okazało, że ktoś nam jedno wdusza jako drugie, to automatycznie narzuca się pytanie po co to robi - po co uprawia tę propagandę, czy może po prostu oszustwo? I co my na to? Byłoby to w końcu coś jak sprzedawanie nam agrestu z porannym zarostem jako winogron, zgoda?

Od razu możemy stwierdzić, że "terroryzm" to słowo nie tylko naładowane emocjami - w końcu "wojna" też jest - ale jednoznacznie wartościujące, które wywołuje od razu negatywne emocje. Z takimi zaś słowami ZAWSZE trzeba uważać! Przyznam, że ja nie lubię i nawet się poniekąd obawiam wywoływania emocji - które nie bardzo wiadomo do czego mają doprowadzić, do jakich działań (a że emocje nieprowadzące do działań to z założenia gwarantowana choroba duszy, to chyba już wiemy?) - nawet gdy chodzi o nasze, polskie patriotyczne emocje.

Prowadziliśmy na ten temat ostre spory z niezapomnianym Nickiem, który sądził, iż niemal każda patriotyczna emocja jest bezcenna, a Polakom do szczęścia i do wyzwolenia Ojczyzny potrzeba po prostu, i jedynie, odpowiednio te swoje emocje rozbuchać - mniejsza już o jakie konkretnie emocje chodzi, byle patriotyczne!

Ja się z tym kompletnie nie zgadzam, a tutaj w dodatku mamy nie nasze patriotyczne emocje, tylko, jakby nie było, obce i skierowane przede wszystkim do rasowych lemingów. Tak że sam fakt, iż jakieś słowo jest ogromnie naładowane emocjami i odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki w mediach, powinien nam zapalić choćby małą ostrzegawczą lampkę.

A jak jest z "wojną"? Wojna oczywiście może być "sprawiedliwa" (może być, zgoda, ten cydzysłów nie dlatego, żeby nie mogła), może być także wielką okazją dla rządzących do zjednoczenia poddanych pod swoją władzą... W końcu pamiętamy, co mówi Ardrey o spójności wewnętrznej każdej grupy, jako funkcji zewnętrznej agresji, prawda?

Wtedy oczywiście sztandary, werble, trąby, pióropusze, a starcy zawodzą i biało ubrane dziewczątka sypią płatki kwiecia. Jednak, przynajmniej w tych czasach, ktoś taki jak laureat Pokojowej Nagrody Nobla ("na zachętę") specjalnie się ze swoimi wojnami obnosić nie będzie. No, chyba że to "wojna z terroryzmem". Wtedy mamy szansę na najlepsze z obu światów - jesteśmy super słodcy, pacyfistyczni i człowiekolubni, a starcy mogą zawodzic i trąby grzmieć.

Fajnie, tylko pytanie jaki w tym DLA NAS interes? Choć, po prawdzie, nieprzesadnie lubię mówić w międzynarodowym kontekście o "interesach", bo to mi się kojarzy z geszeftem. Fakt - wielu tak właśnie traktuje politykę, ale mnie się wydaje, że coś jeszcze obok, zamiast, czy ponad to powinno w polskiej (ewentualnej niestety, dzisiaj oczywiście jest inaczej) polityce istnieć.

Zgoda? W każdym razie, jeśli "wojna" to są dwie strony, każda ma jakieś w miarę konkretne cele... A jeśli ten paskudny "terroryzm", to mamy coś takiego jak epidemię eboli, plagę szarańczy, lub wściekłe psy szalejące po ulicach... Albo i gorzej, bo te wszystkie zjawiska nie mają, w końcu sumienia, a człowiek ma...

I my - wszyscy, "wszyscy ludzie dobrej woli", chciałoby się rzec - MUSIMY po prostu kipieć z oburzenia i zrobić wszystko, żeby tę epodemię, tę plagę, tę wścieklicę wyplenić. O nic oczywiście nie pytając, oddając wszystkie swoje siły w zarząd temu biedakowi, którego owe plagi najbardziej doświadczyły... Bo to nasz ludzki obowiązek, po prostu!

Wszelkie pytania o to, czy w tym, powiedzmy, Iraku, koniecznie musi być za parę lat za proroka i autorytet pan Biedroń z panią Środą - no bo przecież tego się domagają owe "prawa człowieka", których tak nie znoszą ci "terroryści", a które my, wraz z całym światem, w kontraście do tych terrorystów i żeby po prostu nie być jak oni, musimy wielbić!

Wielbić i walczyć o nie. Jeśli trzeba, to dla nich ginąć. Nie zadając wulgarnych pytań, o co właściwie walczymy poza ew. tym, żeby amerykańskim dziennikarzom, którzy się tam zaplątali, nie obcinano głów. Do Unii też wstępowaliśmy i miało być cudnie - nic nam ta Unia nie miała zakazywać, nieba za to przychylać każdego dnia...

A teraz, przy wszystkich tych przezabawnych sankcjach, coraz bardziej wydaje się prawdopodobne, że Unia odda nas (temu czy następnemu) Putinowi - żeby ochronić świat przed atomową zagładą oczywiście. Jednak oszołomem trzeba być i złym człowiekiem, żeby w ogóle mówić o "oddaniu Polski", skoro to przecie za parę lat nie będzie żadna "Polska", tylko wschodnie połacie Unii. Więc co to za demagogia? Część tubylców pojedzie zarabiać krocie do jakichś fajnych krajów, część odkryje w sobie krew niemiecką, część jakąś inną... Zresztą Izrael trzeba będzie wkrótce gdzieś przenieść.

Więc wstępowaliśmy my na przykład do tej Unii (nie ja oczywiście) cali w skowronkach, a okazało się co się okazało. Może ci tam "terroryści" też się czegoś takiego boją? Mieliśmy tu kiedyś taki fajny cytat z Gibbona, wklejmyż go sobie ponownie (Chodzi o regenta i coś w stylu faktycznego cesarza Zimiscesa, który zmarł w roku 976, przedtem 12 lat rządził, Tłumaczenie moje własne.)
Największa część jego panowania została spędzona w obozie i w polu: jego osobista odwaga i aktywność objawiły się na Dunajem i Tygrysem, dawnych granicach rzymskiego świata, a dzięki podwójnemu triumfowi nad Rosjanami i Saracenami zasłużył sobie na tytuł zbawcy imperium i zdobywcy Wschodu. Za swym ostatnim powrotem z Syrii, zaobserwował, że najżyźniejsze ziemie jego nowych prowincji są w posiadaniu eunuchów. "I to dla nich", wykrzyknął ze szczerym oburzeniem, "walczyliśmy i zwyciężaliśmy? To dla nich przelewaliśmy naszą krew i opróżnialiśmy skarbce naszego ludu?" Ta skarga została powtórzona echem w pałacu i śmierć Zimiscesa jest silnie naznaczona podejrzeniem otrucia.
Podstawmy sobie pod "eunuchów" panią Środę, panów Biedronia i Sierakowskiego... Czy to nie nabiera aktualności? No to właśnie! Do końca naszych rozważań jeszcze daleko, ale na razie zrobimy sobie przerwę, może nie na wieki wieków.

c.d. Deo volente et Obama drona nie spuściwszy n.

triarius

środa, grudnia 11, 2013

To ja też mogę trochę o zielonym jabłuszku?

Start nowej partii Gowina obśmiali już niemal wszyscy, a nawet i paru dodatkowych, jak np. Cezary Krysztopa, którego na szalomie explicite podejrzewano, iż mu się ta inicjatywa spodoba, bo to taki gość, a zaraz potem, kiedy rozmawiałem z nim (pierwszy raz w życiu zresztą) na Fejsbuku, okazało się, że jednak nie. Że Gowina nie znosi, choć jednak, by tradycji politycznego naiwniactwa stało się zadość, wciąż ceni Wiplera.

Ja tu będę więc mocno spóźniony i pewnie nie uda mi się rzec niczego przesadnie oryginalnego, o głębokim nie wspominając, ale jednak sobie napiszę. Traktując to nieco jak ćwiczenie, żebym całkiem już nie zapomniał tego, ojczystego jakby nie było, języka. W piśmie. Zresztą, znając mnie (jak przysłowiowy zły szeląg), tuszę, że jednak coś w miarę oryginalnego powiem, a na podsumowanie mam coś jednak - pewnie nie na miarę moich najlepszych kawałków z zamierzchłej przeszłości, ale jednak niepozbawionego.

No więc debiut partii Gowina... Jabłuszko faktycznie żałosne, choć moim zdaniem reszta jeszcze gorsza. Nie chcę powtarzać tych wszystkich, mniej lub bardziej zabawnych, konceptów, ale tak mi właśnie przed chwilą przyszło do głowy, że do tego jabłuszka pasowałaby dewiza w rodzaju: "Popić mlekiem!" W sensie, że po tym - niedojrzałych jabłkach, jak to Gowina, tak właśnie popitych - się pono umiera na skręt kiszek.

Co jest, jak opowiadają ci, którzy przeżyli, wyjątkowo przykrą śmiercią, a ja im wierzę - wystarczy sobie wyobrazić jedzenie takiego strasznie zielonego, kwaśnego jak cholera, niedojrzałego jabłka, i popijanie go sokiem z krowy. (Sorry, nie chciałem zaszkodzić! Wyobraźnia to jednak broń obosieczna.)

Nazwa partii jest jednak o wiele, moim skromnym, gorsza. Jakieś sugerowanie, że Polska jest, czy też ma być, pana G.? To miał być podkorowy przekaz? NLP? Coś jak owo słynne (gdzie słynne, tam słynne, ale w pewnych miejscach, bliżej Paryża czy Martyniki, tak) "moi Président de la République", które faktycznie mogło zwalić z nóg, a wedle niektórych dało zwycięstwo. (Choć, po prawdzie, to Sarcozego wszyscy tam już pono mieli dość, tylko teraz powoli zaczynają sobie pluć w brodę, bo ten o wiele jeszcze gorszy. Ale też nie ma tego złego...)

Nie wiecie o co chodzi z tym  "moi Président"? Hollande tak właśnie w prezydenckiej debacie rozpoczynał każdą kolejną obietnicę, jak to będzie cudnie pod jego prezydenturą. Sztuczka polega na tym, że to dosłownie znaczy "ja, Prezydent Republiki", choć daje się też zrozumieć jako: "kiedy ja Prezydentem Republiki". I uważa się, że w tym był przekaz podkorowy właśnie. Że był taki zamiar, to nie ulega wątpliwości, ale całkiem sporo ludzi sądzi też, że to zadziałało. Tylko że u Gowina ta "jego Polska" jest o wiele bardziej na chama, i raczej tylko żałosna. Jeśli nie po prostu chamska właśnie.

Jednak nie tylko te rzeczy były fatalne. Specjalnie kliknąłem na jakiś link, który mi ktoś gdzieś, żeby zobaczyć jak wyglądają te dwie córki Godsona, które miały być prześliczne. I cudnie śpiewać. Bóg mi świadkiem, że z natury podobają mi się mulatki, a do Murzynów mam nastawienie jakoś odruchowo pozytywne. Wszedłem ci ja zatem i zobaczyłem dwie dziewczyny - niezłe, ale też nic nadzwyczajnego... Nadzwyczajna, w sensie dziwaczna, była ewentualnie fryzura jednej z nich, ale też nie aż tak, żeby było o czym gadać. A tym mniej się oburzać.

Uderzyło mnie jednak w tym występie, przez kochającego, konserwatywnego, jak mówią, tatusia zapowiedzianym, parę innych rzeczy... Jak choćby to, że te dwie dziewczyny mają całkiem niepolskie imiona. Bez trudu mogę zrozumieć, że ktoś ma zagraniczne imię - nawet Donald to kiedyś było imię przyzwoite, a co więcej szkockie (i komu to k...wa przeszkadzało?)...

Tylko że jeśli ktoś przyjeżdża do jakiegoś kraju z daleka, po oczach bijąc inną etnią i inną kulturą, a potem zaraz zabiera się za politykierstwo - i to właśnie w czymś takim, jak Platforma... Już nawet nie o to chodzi, że to złodzieje, targowica i także po prostu durnie, bo na zauważenie tego pan Godson może być po prostu zbyt głupi...

Co oczywiście nie ma nic wspólnego z kolorem czy etnią, ale tacy są, którzy się po latach nagle budzą... "Głupi w końcu dojdzie do tego samego co mądry", rzekł kiedyś ktoś, "tylko zajmie mu to o wiele więcej czasu". Te sprawy. Zresztą co tu daleko szukać - przecież przykładem jest sam Gowin!

No i taki afro-Polak, czy jak go nazwać... Polak jednak chyba wciąż nie za bardzo... Wyprodukował te swoje córki już chyba tutaj, a potem nadaje im zagraniczne imiona? Po co? Żeby im utrudnić? Żeby im pomóc? Tymi imionami znaczy? Zagranicznymi? Jednocześnie próbując odstawiać polskiego patriotę w polskim, oficjalnie przynajmniej, parlamencie? Coś mi tu, powiem szczerze, nie pasuje!

Ale ja zapomniałem rzec, o jaką partię w której nie wypada, moim skromnym, występować od niedawna i tylko zgrzebnie naturalizowanym... Takim, których przodkowie wprawdzie w KPP czy innym PZPR nie byli, ale też nic dla Polski nie zrobili... I te rzeczy. Taki ktoś najpierw powinien mi udowodnić, że naprawdę jest, czuje się, Polakiem, a potem pchać się ewentualnie po sejmowe frukta.

Chodzi mi o to, że gdyby to była partia szczerze narodowa i walcząca o polski interes (choć to słowo zawsze mi nieprzyjemnie pobrzmiewa geszeftem, tak jakoś mam) - to OK. W ten sposób gość właśnie wyraża, udowadnia i realizuje ten swój nabyty polski patriotyzm. (O ile oczywiście to nie agentura, ale skąd ten biedak miałby to rozpoznać, skoro tylu odwiecznych Polaków nie dostrzega?)

Jednak partia, która - pomijając już jej cała aferalną, mafijną i "zwykłą ludzką" obrzydliwość - programowo dąży do roztopienia Polski w tym i owym... Która programowo stawia na globalizm, globalny "wolny rynek", miłość do wszystkich i brak narodowego egoizmu? Dla mnie oczywiście nawet potomek w prostej linii Piasta Kołodzieja byłby zdrajcą lub durniem (tertium non datur) zapisując się do czegoś takiego, ale co powiedzieć o przyb...

O gościu? (Żeby to wyrazić grzecznie i cywilizowanie.) Naprawdę tego nie rozumiem i pan Godson musi bardzo ciężko kapować, żeby takich ewidentnych spraw nie dostrzegać. Plus oczywiście jednak ta mafijność, agenturalność i cała śmierdząca pod niebiosa platformiana obrzydliwość. Jako bonus.

Wracając do córeczek... Samego śpiewu tych panien (do których osobiście naprawdę nic nie mam) już nie chciało mi się słuchać, ale tatuś zapowiedział, że to będzie po angielsku, i że to jednak z ulubionych ich tam w rodzinie piosenek. Niby że tak sobie chórem... Czy jakoś tak należało to chyba zrozumieć. Mnie jednak - a Bóg mi świadkiem, że z angielskim jestem za pan brat, uważam że każdy powinien, że to dziś, dobre to czy złe, ale jak niegdyś pociąganie za łańcuszek, a dziś naciskanie dźwigienki...

Choć fakt, że Coryllus znowu mi tych Anglików cholernie obrzydził, czego kiedyś nie udało się nawet Mackiewiczowi. Jednak angielski, sam w sobie, absolutnie mnie nie razi. Co innego jednak na inicjacji nowej partii, mającej (oczywiście!) Polskę w nazwie i obiecującej zrobić Polakom dobrze. Prawda? Te panny chyba po polsku mówić potrafią? Raczej, należałoby wnosić, że nawet bez tego (niewielkiego, przyznaję) obcego akcentu, który ma tatuś. Jeśli nie, to byłoby naprawdę bardzo dziwne, mówiąc skrajnie eufemistycznie.

No i te panienki, afro-polki, hłe hłe, zamiast "Duś duś gołąbeczki"... Zamiast "Pije Kuba do Jakuba"... Zamiast "Znamy się tylko z widzenia"... Zamiast "Życie w życie jest nowelą"... Czy czegoś tam w podobnym duchu...

Nie domagam się przecież od razu "Pierwszej Brygady", "O mój Rozmarynie", czy "Bogurodzicy". Jednak popisywanie się przy "takiej" - z założenia niby przecież nabrzmiałej patriotyczną treścią i na swojską nutę - okazji akurat angielskim? Żeby to był chociaż francuski, albo kreolski - ale akurat angielski? Który z założenia niby zna dzisiaj każdy uczeń gimnazjum, więc żadne bógwico, a z drugiej strony jednak...

Nie powiem "wiocha", ale tylko dlatego, że mi się wieś aż tak marnie nie kojarzy, i w ogóle to określenie widzi mi się również żałośnie snobistyczne i w sumie denne. Nie całkiem tak, jak "generał" o Jaruzelskim, nie całkiem tak, jak "żołnierz" o bandycie, oczywiście że nie tak, jak "koktail Mołotowa"... Oczywiście że nie aż tak, za to bym do pierdla nie zamykał. Ale jednak głupie i jakoś tak głupio wredne.

Jednak to jest dokładnie to słowo, które się - niestety - automatycznie człeku nasuwa. Konwencję Republikanów sobie Gowiny zrobiły! Zapominając jednak, że te konwencje odbywają się w kraju mówiącym, wciąż, po angielsku, tutaj zaś... Sami wiecie!

Można by pewnie jeszcze sporo skrytykować, zmiażdżyć i wyśmiać w tym debiucie partii o wdzięcznych inicjałach... Jak to będzie? PRJG? Coś niesamowitego! TO powinny wyśpiewać te młode (nie da się ukryć) Godsonówny! Teraz jednak będzie podsumowanie. Drobne podsumowanko tylko, ale niepozbawione.

Otóż nikt chyba nie ma wątpliwości czym jest ta nowa "inicjatywa", jaką ma pełnić rolę, i kto mniej więcej za tym stoi. Prawda? No i właśnie w związku z tym, wszystkie te niezliczone i poważne niedoróbki, zaskakują. Przecież tam dosłownie nic chyba, przynajmniej z tego com słyszał, nie było zrobione jak trzeba, czy choćby normalnie i przyzwoicie!

No więc co my tu mamy? Jak to zinterpretować? Czy tam działały jakieś piąte i setne kolumny, a to bractwo żre się już aż tak ostentacyjnie nad dywanem? Czy też oni naprawdę nie potrafili zrobić tego w miarę przyzwoicie - żeby się ten czy ów leming nabrał? (Nie mówię o Krysztopie - to już nie leming!) Czy też może nie przyszło im do głowy, że puszczone na żywioł, może się to okazać aż takim spiętrzeniem kiksów i upadków na mordę?

Naprawdę nie wiem co wybrać, ale... Choć mi to z natury, i z powodu lat doświadczeń, ciężko przychodzi, wypada stwierdzić, trzeba nawet, że powiało tu jakby lekkim optymizmem. Nie-sa-mo-wi-te, ale przecież TEGO się na ich korzyść zinterpretować po prostu nijak nie da. A więc... Alleluja!

triarius

piątek, lipca 20, 2012

Miś Rewelacja

Dzisiaj znowu polecanka. I znowu absolutnie bezinteresowna. (W istocie nawet bardziej niż bezinteresowna, bo polecany tu człowiek potrafi nieźle mnie wku... wnerwić znaczy. Cóż z tego jednak, skoro pisze arcydzieła? Enemicus Plato... Nie, to nie aż tak, że enemicus, ale to naprawdę jeśli z przyjaźni, to raczej do was, ludkowie moi rostomili.)

A więc niniejszym wszem i wobec ogłaszam, że książka Gabriela Maciejewskiego, szerzej znanego jako Coryllus, pod tytułem "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" JEST ABSOLUTNIE REWELACYJNA!

W istocie to są dwie książki - oficjalnie dwa tomy, I i II, ale to nie są tomy, tylko całkiem osobne książki, choć pokrewne tematycznie... Tytuł też jest dość mylący (poza tym, że po prostu dziwny, jeśli ktoś akurat nie zna wiersza, z którego go wzięto), bo to nie są żadne baśnie, tylko w "tomie I" dość krótkie teksty o historii Polski, a "tom II" to coś w rodzaju długiego historycznego eseju. (Ale dla mnie pojęcie eseju jest dość pojemne, i taki np. Ardrey to też esej.) Więc może ten "tom II" to po prostu "historia" i tyle.

"Tom II" jest jeszcze chyba do dostania u samego Coryllusa - wrzućcie sobie np. "księgarnia Coryllusa" w google.pl i znajdziecie. "Tomu I" już tam od dawna nie ma, ale ja jakieś dwa tygodnie temu znalazłem go w takiej księgarence (katolickiej zresztą) online, co się nazywa "Książki przy herbacie". Wrzućcie sobie w google.pl.

Ten "tom II" przeczytałem już ze trzy tygodnie temu i się naprawdę zachwyciłem. To jest WSPANIAŁA książka i to absolutnie bez żadnej taryfy ulgowej, żadnych specjalnych bonusów, że "to nasze", "że to prawica", "że to wydane w podziemiu (albo prawie)". Serio!

Sam uważałbym niemal swoje życie za spełnione (nawet może bez haremu i czarnego pasa w BJJ, hłe hłe!), gdybym coś takiego napisał.

"Tom I" ja sobie kupiłem w tych "Książkach przy herbacie" pod wpływem zachwytu nad "Tomem II", który akurat kończyłem. (Dwa dni mi on zajął, a to nie jest b. cienka książka.) No i przyznam, że w pierwszej chwili, po przeczytaniu pierwszych  dwóch czy trzech tekstów, czyli kilkunastu może stron, odniosłem wrażenie, że jednak to całkiem nie to, co "tom II".

Ale dzisiaj (po ukończeniu, po raz drugi czy trzeci w życiu, zresztą, "Świata księcia promienistego", i czyniąc sobie przerwę w "Od białego do czerwonego caratu", "Myśli starożytnej", oraz paru innych książek, np. o biciu ludzi i biciu w bębny) sięgnąłem znowu do "Misia I" (jak pieszczotliwie te książki nazywam) i odkryłem, że to TAKŻE ABSOLUTNA REWELACJA!

Tekst o dwóch Miłoszach i "Polnische Wirtschaft", tekst o zagończyku Łupaszce, tekst o dwóch carskich oficerach uwięzionych na lata w lochach zbombardowanej twierdzy... RE - WE - LA - CJA! I cieszę się, że jeszcze mi sporo tej książki pozostało.

(A trochę mam też mieszane uczucia, bo skoro Coryllus pisze książki aż tak wspaniale, to trzeba by kupić te jego pozostałe. Tym bardziej, że jedna to pitaval, a ja pitavale pasjami lubię. A potem co? Może Toyah TEŻ książki pisze rewelacyjne? I trzeba będzie TEŻ na nie zarobić? Co za myśl! Apage Satanas!)

Tak że, kochane ludzie, kupcie sobie "Misia I i II" by Coryllus! A potem róbcie z niego użytek! A jeszcze potem zacznijcie się zastanawiać, czy, skoro Coryllus potrafi, to może i wy... Może i my - TEŻ BYŚMY POTRAFILI? Jaka wspaniała, przynajmniej intelektualnie, choć może i PROPAGANDOWO, byłaby wtedy ta nasza polska patriotyczna prawica! (Ach!)

Różnie z tym może być, ale co do wspaniałości obu Misiów to ja absolutnie na serio!

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

środa, lutego 29, 2012

Ze sportu - 29-02-2012

Zbliża się Ojro 2012, więc my tutaj wprowadzimy sobie rubrykę sportową. I co pewien czas będziemy podawać und komentować ważne sportowe informacje. Oto pierwsza z nich...

Reprezentacja piłkarska Ubekistanu zremisowała właśnie przed chwilą 0:0 z reprezentacją Portugalii w towarzyskim meczu na nowowybudowanym (i dziesięciokrotnie co najmniej przepłaconym, ale w końcu Miro, Zdzicho, Rycho, Tusko, Barroso i Lato muszą z czegoś żyć!) stadionie. Gdzieśtam. W dużym jakimś, w każdym razie, mieście, gdzie Młodzi Wykształceni.

Wielotysięczne stado lemingów na trybunach, któremu nie przeszkadzała obecność Tuska z ferajną, ani też kamery wszystkich @#$% Polsatów i TVN'ów, zachowało się zgodnie z oczekiwaniami macherów - zarówno tych lokalnych, jak i ich mocodawców zza granicy. Czyli dopingowało i się cieszyło, jak na rasowych niewolników przystało, którym chwilowo Władza pozwoliła odłożyć kilof i się, wraz z Władzą, cieszyć "godziwą rozrywką".

Wszystko oczywiście w jak najbardziej "patriotycznym duchu", bo dla stadnego niewolnika "patriotyzm" to właśnie to, a że pod troskliwym okiem Tuska i "sił porządku", to przecież tym lepiej!

Jezu, jakim trzeba być zerem, żeby dzisiaj traktować kibicowanie jako cokolwiek innego, niż okazję do walenia drug druga po pysku, naparzanek z milicją obywatelską (platformianą) i ew. zwalczania @#$#% Władzy! Jakoś mogę jeszcze zrozumieć kibicowanie małym lokalnym klubom - jakimś Poloniom Golina - ale podniecanie się wyczynami tych tysiąckrotnie przepłacanych pajaców, którzy nie robią absolutnie nic pożytecznego ani interesującego?!

W dodatku, kiedy chodzi o reprezentację kraju tak skurwionego, na każdym kroku okradanego, poniżanego i zniewolonego, jak Ubekistan? Sorry - chciałem powiedzieć "jak III RP". Ale, tak czy tak, różnica przecież żadna. W dodatku kiedy na trybunach pokazują swe zadowolone gębusie właśnie sprawcy tego całego @#$%$% %$##@?!?

I wykorzystują waszą, głupi ludkowie, żałosną "demonstrację patriotyzmu" (rzygać się chce na taki patriotyzm!), jako wyraz poparcia dla samych siebie? I całego tego ojrosyfa, który wszystkich porządnych ludzi coraz bardziej niewoli i wdeptuje w ziemię?!

"Chleba i igrzysk" - jak zawsze! A jak chleba coraz mniej, to i tak durne polactwo da się podpuścić i będzie kwiczeć z radości, że Władza dała - jak nie "Taniec z Gwiazdami", to mecz reprezentacji Ubekistanu. Sorry - III RP.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

poniedziałek, lutego 07, 2011

Masowanie cnotki

Pod tym smakowitym i (mam nadzieję) przyciągającym publiczność niczym pszczoły do miodu... (O muchach żadnych przecież słowa nie wspomniałem, prawda?!) tytułem umieszczę link - ten oto:


http://wydawnictwopodziemne.com/2011/01/14/rolex-fym-i-podziemny-polrealizm/

Co jest pod tym linkiem? Jeśli ktoś tak nieufny, że bez explicite rekomendacji nie kliknie, żeby sobie sprawdzić, to powiem, że dyskusja. Dyskusja bardzo moim zdaniem interesująca, na naprawdę interesujące tematy, a w dodatku opinie dyskutantów są, w spawach najistotniejszych, nie do pogodzenia. A więc dyskusja całą gębą, a nie jakieś telewizyjne "Śniadanie Mistrzów", czy "Kolacja Platfusów z Komuchami"!

Łał! (Prawda?)

Nie wypada mi tu chyba umieszczać wszystkiego skopiowanego, nie wypadałoby także dyskutować z kimś za jego plecami, albo go tutaj, bez pytania o zgodę, wklejać, więc po prostu link. Mam nadzieję, że ten blog - na naprawdę wysokim intelektualnym poziomie (choć, jako się rzekło, w wielu istotnych sprawach ja się z zasadniczym tenorem tamtych wypowiedzi nie mogę zgodzić), będzie istniał do końca czasu, a więc link wystarczy. (Gdyby jednak mój miał istnieć dłużej, to mam tę dyskusję skopiowaną i gotową do opublikowania na moim.)

Moje własne opinie - z którymi się z kolei zgadzam CAŁKOWICIE! - są tam (oczywiście) podpisane 'triarius' (gdyby ktoś sam na to nie wpadł, albo chciał sobie po prostu control-F i szukać).

Szczerze polecam, bo to sprawy nie tylko naprawdę istotne i aż o samo jądro etyki zahaczające, ale nawet dość aktualnie. (Zresztą w pewnym sensie one są aktualne cyklicznie. ;-)

A tytuł naprawdę słodki, zgoda? W dodatku, jak tuszę, całkiem to tematyki adekwatny. Co się wyjaśnia pod koniec.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, października 16, 2010

Dęby korkowe i zabójcy w koktailowych sukienkach

C.N. Parkinson to interesujący intelektualista. Interesujący zarówno sam z siebie, jak i z powodu swego społecznego odbioru. W końcu to nie jest byle co, że jego satyra na biurokrację (w dodatku WSPÓŁCZESNĄ, ZACHODNIĄ) w niektórych kręgach uchodzi za ostateczną, obiektywną PRAWDĘ na temat WSZELKIEJ biurokracji!

Ciekawe swoją drogą, dlaczego inna jego książka, po polsku wydana (już w PRL, jak i tamte sławniejsze o biurokracji, toż to dziw nad dziwy, prawda?) pod tytułem "Jak zrobić karierę", i będąca satyrą na współczesne (jak najbardziej zachodnie i kapitalistyczne) przedsiębiorstwa, nie zdobyła równie wielkiej sławy i nie uchodzi, z tego co wiem, w żadnych kręgach za ostateczną prawdę w kwestii kapitalizmu?

Parkinsona znam stosunkowo dobrze, bo czytałem go z upodobaniem już w PRL'u, a kiedy się z PRL'u wyrwałem, należał on do tych lektur, w których się przez czas jakiś z zapamiętaniem nurzałem. Znam więc zapewne więcej jego rzeczy, niż większość jego krajowych czcicieli (tych od "ostatecznej prawdy o biurokracji"), w dodatku sporą ich część przeczytałem w oryginale i bez ryzyka udziału w tym prlowskiej cenzury.

Ceniłem go już w PRL'u nawet nie tyle za ową przesławną satyrę na biurokrację (b. swoją drogą fajną), ale za parę pomniejszych i mniej znanych spraw. Jak np. za to, co Parkinson mówi na temat wychowania. A najbardziej chodzi mi o to, że ojciec próbujący zabawiać swoje dzieci robiąc z nimi to, co dzieciom robić pasuje, ale dorosłym jednak mniej, traci w oczach tych dzieci autorytet i wyrządza im szkodę, natomiast najlepiej jest. kiedy dzieci "bawią się i miło spędzają czas" po prostu POMAGAJĄC RODZINIE w jej walce o przetrwanie i pozycję społeczną. Mówiąc prościej - kiedy razem z rodzicami po prostu PRACUJĄ!

Do dziś uważam, że to wielka prawda, której wcale nie deprecjonują moje własne, niełatwe do jednoznacznej oceny, sukcesy wychowawcze z przeszłości. Są zresztą całkiem liczne przykłady na słuszność tego poglądu, jeśli się tylko człek rozejrzy. Oczywiście w obie strony. (Niektóre z nich nawet takie, że wolę ich tu nie poruszać, więc sza!)

Parkinson powiedział też jedną przeuroczą rzecz, którą mnie ujął za serce. Konkretnie o Marksie to powiedział - że "co za dziw, iż człowiek, na którego własna rodzina nie może patrzeć, sądzi, że znalazł sposób na rozwiązanie wszystkich problemów ludzkości". Rzekł też i to, że "zwykli, ciężko pracujący ludzie nie mogą inwestować, ani uczestniczyć w zbiorowych ekonomicznych przedsięwzięciach, bo po prostu nie mogą sobie pozwolić na żadną stratę". Fajnie by było, gdyby nasi rodzimi czciciele "wolnego rynku" i Margaret Thatcher się nad tym zastanowili!

I jeszcze wiele innych fajnych, mądrych rzeczy powiedział, czy raczej napisał, C.N. Parkinson. Dlaczego więc dla mnie jest jednak nieco... Jakby to powiedzieć...? No więc... Nieco jakby Patron Święty tych wszystkich chłopiąt spod trzepaka, co to korę mają grubą i pobrużdżoną niczym hiszpański dąb korkowy, ale kontaktu z rzeczywistością żadnego i zdolność oceny skomplikowanych sytuacji na poziomie skumbrii w tomacie?

Coś jak ogromny superkomputer, a na wejściu niezbyt bystre dziecko, które już od paru godzin powinno spać, wklepuje dane na zużytej klawiaturze, na podstawie obrazków namalowanych przez naćpanego lewackiego abstrakcjonistę... No a, jakby ktoś nie widział, podstawowa zasada teorii informacji to "rubbish in, rubbish out", czyli "(jeśli) śmieci wchodzą (to i) śmieci wychodzą".

A dlatego, moi państwo, że Parkinson napisał kiedyś rzecz, która mą po prostu wstrząsa i budzi mój słuszny gniew. Napisał mianowicie w tym stylu, że "skoro wojsko i tak na paradach nie występuje w polowych mundurach, tylko w galowych, więc o wiele fajniej by było, gdyby paradowało po prostu w mundurach historycznych". Dla mnie to po prostu anatema! Coś jak "w pełni zawodowa armia" Korwina, choć o wiele bardziej teoretyczne, więc mój protest jest tu o wiele bardziej bezinteresowny.

Parady mają niewątpliwie ogromny wpływ na psychikę narodu (że tak podniośle nazwę w tym miejscu kochany plebs, tę sól ziemi). Pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie działo przeciwlotnicze ciągnięte za ciężarówą w czasach jeszcze stalinowskich (duch Wodza żył jeszcze wiecznie, choć sam Wódz już był niedawno odszedł na łono Lenina). W Częstochowie to było, na głównej alei idącej do Klasztoru, tak nawiasem. (Ach, jak oni tam wtedy uwielbiali urządzać tego typu imprezy!)

Żołnierz to, jakby nie było, zabójca. Jasne - nasz, w słusznej sprawie, szlachetny jak cholera i sam nadstawiający płową główkę i pałające miłością do ojczyzny serce pod wraże kule... Ale jednak nie żadna tam Matka Teresa, której głównym zadaniem jest rozdawanie witaminizowanych batoników afgańskim dzieciom i inne takie! Że nie występuje na paradzie w uwalanych na kolanach ziemią drelichowych portkach, wymachując saperką i z kluczem do polowej latryny na szyi - zgoda! Nie występuje i  niech nadal tak trzyma!

W końcu, tak czy tak, większość czasu żołnierz spędza na prozaicznych i dość w sumie pokojowych zajęciach jak to: obieranie ziemniaków, cerowanie, łatanie, czyszczenie kibli... A w najlepszym przypadku broni... Przesypywanie ziemi z miejsca na miejsce saperką (czy czymś większym), warty, musztra, słanie wyra, wiązanie butów, płacz za mamą... Czy z tego wynika, że mają maszerować w paradach zlani łzami, trzymając w jednej ręce kartkę od mamy, a w drugiej kłębek nici i naparstek?

Fakt, dla mnie byłoby to o wiele lepsze, bo o wiele mniej teatralne i o wiele bardziej bliskie rzeczywistości, niż te wszelkie dzisiejsze przebierańce: a to za 8. Pułk Ułanów ("same grafy i barony")... to za wojów Krzywoustego... a to znów za warszawskiego powstańca...

Jednak żołnierz to groźna machina - turpe dictu DO ZABIJANIA - i jeśli pokazujemy go ludowi w celu wzmacniania jego patriotyzmu i bojowości, to trzeba go pokazywać właśnie JAKO TAKIEGO! A więc, może to być ZABÓJCA W KOKTAILOWEJ SUKIENCE (w dodatku nasz, szlachetny, zdolny do poświęceń i wszystkie panny na sam jego widok, ach!) - ale przecież nie jakiś cholerny statysta z marnego "historycznego" filmu!

Jestem w tej sprawie tak nieprzejednany, że gdybyśmy mieli Najpotężniejszą Armię Na Świecie, która by mogła zniszczyć każdego potencjalnego wroga w ciągu 20 minut, za pomocą rakiet galaktycznych, wirusów komputerowych i agentury... I gdyby ta  Najpotężniejsza Armia Na Świecie składała się w istocie ze 150 emerytek na pół etatu, rozsiewających wirusy i naciskających na rakietowe guziki, plus dwudziestu Specjalnych Agentek, zarażających wrażych polityków nową i nieuleczalną Chorobą Weneryczną...

To parada wojskowa powinna i tak pokazywać jakichś napakowanych drabów z nożami w zębach robiących salta w przód i w tył! Choćbyśmy mieli ich specjalnie do tego celu zatrudnić, jako powiedzmy "Kompanię Reprezentacyjną". Plus te agentki ewentualnie, ale z maskami na twarzach i topless. Emerytki nie są dość reprezentacyjne (bywają wyjątki, ale nie o nich teraz mówimy) I NIE DOŚĆ GROŹNE!

Choćby nawet, powiadam, ich artretyczne palce siały śmierć i zniszczenie wśród naszych wrogów. Zaś przebierańce udające ułanów czy smerdy z nabijanymi krzemieniami kijami są JESZCZE O WIELE MNIEJ groźne i reprezentacyjne. Każdy osiedlowy chuligan wzbudza w ludzie większy respekt, niż ta zgraja. Jeśli zaś nie o respekt i nie o dreszcz rozkosznego lęku: "To nasi chłopcy, jak coś, to oni im pokażą... też chcę być taki jak dorosnę! Mamo, proszę o dokładkę szpinaku!"... No to sorry, ale żyjemy w jakichś innych galaktykach i nie da się rozmawiać!

I tak to, z jednego (drobnego? bzdura!) powodu, C.N. Parkinson, któren tyle mądrych i dowcipnych rzeczy napisał, jest u mnie, mimo wszystko, wśród chłopiąt spod trzepaka - tych, co to kora jak u dębu itd. Jest oczywiście ich królem, bo "w krainie ślepych jednooki królem", ale jednak... Bo z wojskiem i tymi sprawami żartów nie ma! Anglik ewentualnie może sobie o tym nie wiedzieć, ale ja - niestety czy stety - Anglikiem nie jestem, tylko wręcz przeciwnie, zamiast morza mam wokół... Wolę nie wspominać... I choćby dlatego nie daruję!

W przyszłości, być może niedalekiej - skoro już wziąłem byka za rogi, dotykając tego nabrzmiałego między mną i C.N. konfliktu - mam zamiar (Deo volente) napisać jeszcze o nim co najmniej jedną rzecz, tym razem już bez żadnych pretensji.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, marca 15, 2010

Strawa duchowa dla was (cholerne niedouki, rozmemłane lenie i wojująca prawico sprzed telewizora)

 Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, ale może jednak Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów (http://tygrys.niepoprawni.pl) oderwie się z czasem do ziemi i poszybuje ponad stratosferę. Nie będę miał co do tego wątpliwości, jeśli co pewien czas będą się tam pojawiać tak celne inicjatywy, jak ta ostatnia inicjatywa uczestnika Forum o ksywie Strus (od "Struś Pędziwiatr", słodkie!), który pracowicie i, co jeszcze ważniejsze, inteligentnie, streścił rozdział po rozdziale moją ulubioną książkę Roberta Ardreya "The Social Contract". (PO POLSKU, jakby ktoś miał wątpliwości!) Oto linek: http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?f=41&t=373#p4284.

Nie posiadam się z zachwytu i kolejny raz gorąco dziękuję Strus'iowi! A Wy, niedouki, lenie... i wszystko inne, na co, sami wiecie, że z nawiązką zasłużyliście - przeczytajcie chociaż tyle z tego biednego Ardreya! O którym Wam od lat opowiadam, a Wy, cholera, nic!

* * * * *

Korzystając z okazji, chciałbym polecić tekst Mustrum'a na jego blogu - o  militaryźmie, suwerenności i takich sprawach. Oto linek http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/03/ubudubu-czyli-do-wyszczerzonego-pan-bog.html.

Tamże znalazłem linek do naprawdę szokujących informacji: http://marucha.wordpress.com/2010/03/14/izrael-moze-byc-zmuszony-do-wymazania-europy-z-powierzchni-ziemi/.
* * * * *

No i na nieco (?) lżejszą nutę (niedouki, lenie i prawico sprzed telewizora!) chciałem Wam polecić oficjalnie wydanego przez komercyjne wydawnictwo ebooka jednego z popularniejszych rodzimych blogerów, a przy okazji jednego z moich ulubionych autorów, światowej klasy specjalisty od surrealistycznych humoresek (i nie tylko) - Jacka Jareckiego. Którą se można nawet na własność kupić klikajęcy na ten oto linek: http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, sierpnia 25, 2007

Pogadajmy może na odmianę o sporcie...

Od dawna już nie podniecam się sportem, ani nawet specjalnie nim nie interesuję. Jednak w sporcie, jak w soczewce... (Znacie to? Znamy, znamy! No to posłuchajcie!) Więc w sporcie, jak w soczewce, skupia się sporo istotnych aspektów naszego życia, które tam często widać o wiele wyraźniej, niż gdzie indziej.

Na przykład to, że obecnie z rywalizacji lokalnych, czasem niemal podwórkowych herosów, oraz lokalnych, niemal podwórkowych drużyn, sport stał się rywalizacją międzynarodowych mega-koncernów i tysiąckrotnie przepłacanych mega-broilerów. O okładających się, czy choćby tylko rzucających młotem, skaczących o tyczce, czy biegających maratony kobietach nawet nie wspomnę - jestem bowiem facetem starej daty - sprzed epoki tańczących i opowiadających dowcipy prezerwatyw i niebieskiej cieczy wsiąkającej w tampony (nie żebym miał coś przeciw ginekologii, w tym tamponom, mam jednak to i owo przeciw sporej ilości zmian obyczajowych, które dane mi było obserwować). W mojej młodości kobiety nawet do siłowni nie chodziły! Nie, żeby wtedy w Polsce były jakieś publiczne siłownie, ale te rzeczy stanowiły jednoznacznie męską domenę, dokładnie odwrotnie niż dzisiaj.

Żeby się jednak za bardzo nie pogrążać we wspomnieniach z czasów niemal prehistorycznych, dokonam teraz potężnego skoku w czasie. Uwaga, skaczę!

Przed chwilą przypadkiem włączyłem telewizora i popatrzyłem sobie, jak RPA leje w rugby Szkocję. Popatrzyłem sobie, gnuśnie ale jednak, bo Szkocja w sporcie, a szczególnie w sportach zespołowych, to dla mnie coś całkiem wyjątkowego. Jako b. młode chłopię ujrzałem w telewizji słynny finał Pucharu Europy, w którym Celtic Glasgow wyciągnął mecz z 0:1 na 2:1 i pokonał Inter Mediolan. Było to, jak wie każdy rasowy podstarzały kibic, w roku 1967. Nie mieliśmy wtedy w domu telewizora, długo potem zresztą też nie, oglądałem to u kolegi. A przedtem jedynymi meczami, które widziałem, były te z mistrzostw świata w Anglii w 1966. Wychowawca na kolonii był kibicem, a w każdym razie wolał oglądać, niż się z nami użerać, więc oglądaliśmy, a ja się wciągnąłem.

Mam w żyłach dość sporo krwi wielkiego klanu MacLeod, z czego byłem wtedy cholernie dumny, w końcu było to PRL i jakiś powód do dumy, jakkolwiek irracjonalny, był dzieciakom mojego typu całkiem niezbędny. Zresztą nie powiem, bym dzisiaj z tego pochodzenia nie był już ani trochę dumny. (A co dopiero ze związanej z tym nieśmiertelności!) Czytałem wtedy zresztą pilnie Walter Scotta, co mogło, ale nie musiało mieć związku z tym moim częściowo szkockim pochodzeniem...
Więc ten Celtic Glasgow, jeszcze bez Boruca, i jego całkiem zaskakujące zwycięstwo, w niezbyt pięknym stylu zresztą, o ile pamiętam, ale tym bardziej człek był dumny, że przechytrzyli. Czy mogło być coś mniej żałośnie polskiego, mniej w znanym nam od stuleci stylu: "Hurra! Zwycięstwo albo śmierć! ZWYCIĘĘĘĘĘĘSTWO! O nie, przegraliśmy..." Obywatelskiej Platformy wtedy jeszcze nie bowiem znano, choć sporo z tego, co ją ewidentnie inspiruje i pobrzmiewa (lub może pogruchiwuje) w słowach jej lidera, jak najbardziej.

Światłe Autorytety z Gazownika próbują dzisiaj wszystkim wmówić, że PRL była ojczyzną nas wszystkich i każdy jest umaczany. Otóż, przy okazji wspominania spraw sportowych z zamierzchłej przeszłości, zdecydowanie odrzucam te kłamstwa! Ja nie byłem umaczany. Nie wdając się już w osobiste kombatanckie i martyrologiczne szczegóły, mogę jednak powiedzieć, że nawet całkiem rzadko kibicowałem polskim drużynom, czy w ogóle polskim sportowcom.

Może powinienem się tego dzisiaj wstydzić, w końcu patriotyzm i te rzeczy. Ale moje motywy były jak najbardziej prawidłowe - dla mnie byli to reprezentanci PRL'u, a nie żadnej Polski, z którą mógłbym się utożsamiać. Trąbiła na temat ich sukcesów prasa i telewizja, przyjmował ich u siebie Gierek... To nie było coś, co ja bym popierał, sorry!

Co innego oczywiście, gdy graliśmy, czy okładaliśmy się na ringu z reprezentantami ZSRR albo NRD. Tyle, że wtedy byłem raczej przeciw tamtym, niż za naszymi. Bo to nie byli dla mnie "nasi", tak to widziałem. Gdyby było trzeba walczyć o Polskę, to co innego. Zresztą... Ale nie miała to być kombatancka opowieść.

Więc, z tego braku uczuciowego związku z rodzimymi drużynami - bo ani Górnik z Lubańskim, ani Orły Górskiego z Deyną, ani nic właściwie, w każdym razie po Szurkowskim i Hanusiku... Tak, to jeszcze mnie cholernie podniecało i wtedy byłem jeszcze prawidłowym kibicem. Ale też byłem naprawdę b. młody... W sumie chodzi o to, że zamiast Polski miałem Szkocję. Kto zna przedziwne, ale zawsze tragiczne przygody Szkotów w finałach piłkarskich mistrzostw świata, ten wie, ile mnie to kosztowało. To nie było zwycięstwo Celticu nad Interem, ani żadne tam hollywoodzkie Braveheart (nigdy nie miałem zresztą ochoty oglądać tej szmiry, sam tytuł mnie odrzuca)! To był jak polskie powstania - dobrze dobrze... jest nadzieja... cóż panowie, jedziemy do domu...

Wracając do dzisiejszego meczu rugby, to najbardziej żałuję nie tego, iż Szkoci dostali w kość, bo w RPA to nie jest wielki wstyd, nawet u siebie, tylko, że nie przyszedłem dość wcześnie, by usłyszeć dudy grające, i pięćdziesiąt tysięcy zgranych, bojowych i muzykalnych gardeł śpiewających "The Flower of Scotland". To jest naprawdę coś niepowtarzalnego - ta atmosfera i te śpiewy na narodowym szkockim stadionie Murrayfield!

Powiem nawet, że znacznie mniej bym się obawiał o przyszłość Polski, gdyby nam się jakoś psim swędem udało wykazać, że takie szkockie dudy (dawniej powszechnie nazywane kobzą) są pradawnymi bojowym instrumentem Polaków. I jeszcze żeby się wykazało, że takie numery, jak "The Flower of Scotland" to najdawniejsza polska muzyka i coś co wykonano pod Grunwaldem zaraz po Bogurodzicy (też fantastyczny numer, niestety trochę trudny). Małopolska była niegdyś ponoć zasiedlona przez Celtów, więc może jednak by się coś dało zrobić? Albo jakaś unia personalna, w końcu Bonnie Prince Charlie był wnukiem Jana III Sobieskiego. (Czy prawnukiem? W każdym razie nie gorzej.)

Gwarantuję, że każdy polski żołnierz pod wpływem takiej muzyki poradziłby sobie w pojedynkę z masą talibów, Niemców, ruskich, i jeszcze paroma eurokomisarzami! Ta dzisiejsza strażacka muzyka udająca wojskową z całą pewnością nie ma takiego działania, a na mnie nie działa po prostu całkiem. Jeśli to ma jakoś na ludzi działać, to wróćmy chociaż do korzeni, czyli do muzyki janczarskiej, z czego to niegdyś powstało.

Wracając do meczu, to zabawne jest w drużynie rugby RPA to, że musi być ona rasowo zintegrowana, jakże by inaczej. Więc zawsze mają jednego czarnego. Ten czarny jest oczywiście b. dobry, ale gdyby kolor nie grał roli, to by go tam jednak nie było. Czarujące jest to, że kiedy taki czarny schodzi z boiska, to na jego miejsce z całą pewnością pojawi się... Kto taki? Proszę zgadywać! Chodzi o kolor. Takiej kpiny z politycznej poprawności polityczna poprawność po prostu by nie powinna ścierpieć. Gdyby się oczywiście poważnie traktowała.

Ale co tam polityczna poprawność, skoro wczoraj miałem dowód, do jakiego zidiocenia prowadzi masy żądza pieniądza stanowiąca podstawę realnego liberalizmu. Otóż wczoraj znakomity, niedawno zbiegły z kubańskiej drużyny, oczywiście amatorskiej, bokser wagi ciężkiej - 16 zwycięstw i nic poza tym, mający ponoć szanse stać się następnym mistrzem świata. (A co to dzisiaj trudnego? Nie, żebym sam chciał w tym wieku próbować, ale to się niesamowicie zdewaluowało i łatwo zobaczyć dlaczego.)

Więc ten Kubańczyk boksował wczoraj z jakimś kelnerem. Pokazywał niezłą technikę, ale poza tym nic się właściwie nie działo, bo kelner, choć dla naszego bohatera niegroźny, także był w sumie całkiem bezpieczny i żadna krzywda mu się nie działa. Ale w trzeciej rundzie nasz dzielny Kubańczyk trafił go dziesięciocentymetrowym ciosem w szyję, nieco za uchem. Nie "z karata", gdyby ktoś miał wątpliwości, ino bokserską rękawicą. No a nasz kelner... Poszedł jak ścięty na deski, gdzie trzęsły go jakieś drgawki, no i oczywiście na 10 nie wstał.

Tak się robi pieniądze! Na boksie w tym akurat przypadku, ale przy tym ciągu na forsę i przy tej głupocie ludzi, którzy potrzebują forsę wydać, bo ją przecież zarobili, jest to do zrobienia dosłownie w każdej dziedzinie. No i jest przecież robione, na każdym kroku. Oczywiście, powie jakiś znawca sportu - albo dobrze obkuty, albo też jak ja stary - przecież podobnym ciosem powalił Cassius Clay (później Muhammad Ali) strasznego Sonny Listona! Zgoda, choć tamten cios jednak miał o parę centymetrów więcej i, w wobec prymitywniejszej wówczas techniki, trudno było, i jest nadal, stwierdzić, gdzie trafił. Poza tym Liston był silnie pochylony do przodu, co mogło teoretycznie jakoś na skuteczność tamtego ciosu wpłynąć.

No i najważniejsze oczywiście było to, że wtedy każdy wiedział, iż w wynik walki zamieszane są zarówno mafia, jak i Czarne Pantery, a Liston lubił bić i robił to naprawdę świetnie, ale b. nie lubił obrywać, co mu się zresztą dotąd za często nie zdarzało, ganiać zaś po ringu też mu się nie zdarzało i nie lubił, więc jak wyczuł, że i tak nie wygra, to co ja się będę męczył, skoro zapłacili z góry?

Tyle, że tamta sprawa miała miejsce niesamowicie dawno temu i wielu zawsze twierdziło, że to szwindel. Teraz zaś nikt chyba tego nie twierdził, w każdym razie nie komentator komercyjnej telewizji, który to ludziom przybliżał. Zresztą, gdyby lud się domyślił, ile szwindli odchodzi w sporcie tam, gdzie jest naprawdę wielka forsa, to by może nie walił aż tak chętnie na "walki" rodzimych championów z zagranicznymi kelnerami, i co by wtedy było? Tragedia!

I tak od realnego liberalizmu w sporcie doszliśmy, zataczając pełny okrąg, do realnego liberalizmu w sporcie. Okrąg to najdoskonalsza figura... Można więc z dużą dozą słuszności stwierdzić, że realny liberalizm zwielokrotnia talenty człowieka, i to nie tylko te do robienia forsy kosztem naiwnych, ale także te stylistyczne i formalne, w pisaniu na blogach na przykład. A więc Alleluja (oczywiście świeckie i liberalne)!
A w ogóle to ja zapomniałem powiedzieć o może najważniejszej w tym wszystkim sprawie. Mianowicie to irracjonalne, emocjonalne kibicowanie Szkocji pozostało mi do dziś, mimo, że ani sport sam w sobie mnie nie podnieca, ani specjalnie dzisiejsza Szkocja, i uważam to za sprawę dość śmieszną... Gdyby nie to, że pokazuje ona siłę tego, co w psychologii nazywa się "imprinting".

Czyli tego, co opisuje np. Konrad Lorenz, kiedy np. pisklęta jako matkę traktują pierwszą poruszającą się rzecz, którą ujrzą po wykluciu się z jaja. I łażą za tą rzeczą, choćby to była np. kolorowa piłka. Jeszcze jeden zatem dowód na to, że człowiek nie kieruje się wcale wyłącznie racjonalnym rozumem, nawet ktoś tak się rozumem kierujący, jak ja. To naprawdę interesujące zjawisko, mowiące sporo o patriotyźmie i takich sprawach, no i w ogóle o wychowaniu.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.