Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozpad koalicji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozpad koalicji. Pokaż wszystkie posty

niedziela, sierpnia 19, 2007

Kto zmarnował tę wyjątkową szansę? (sensowny głos z lewa)

Obawiam się, że Marks miał nieco racji z tym epistemologicznym uprzywilejowaniem pewnych wykluczonych klas. Nie z tą jedną zresztą sprawą, choć całkiem często się też oczywiście mylił, albo po prostu serwował ludziom ideologiczne kłamstwa. Co do epistemologicznego uprzywilejowania robotników, to bym sie akurat nie zgodził, bo nic tego nie potwierdziło... Ale sam siebie czasami widzę jako swego rodzaju epistemologicznie uprzywilejowaną jednoosobową "klasę", i naprawdę nieraz wydaje mi się, że często dostrzegam rzeczy, których "normalna" prawica, w każdym razie polska, nie dostrzega, albo widzi całkiem opacznie.

Tyle autoreklamy, którz jednak w tych czasach mógłby żyć bez krzyny marketingu? I czy byłby to człowiek naprawdę inteligentny, gdyby to najpotężniejsze narzędzie stworzone przez naszą cywilizację lekceważył? Wracając do mnie, bo widzę tu jeszcze niewykorzystane możliwości marketingowe. (Ale za chwilę będzie o czym innym,więc czytać i nie marudzić!)

A więc... Jeśli podejdziemy do sprawy tak, jak moim zdaniem powinniśmy, czyli od najwyższych wartości, przez najwyższe cele, do wartości i celów coraz niższych, to nie ma chyba cienia wątpliwości, że nie można mi zarzucić lewicowości. Mam całkiem po prostu skrajnie przeciwne zdanie na temat spraw najważniejszych - ludzkiej natury, znaczenia hierarchii społecznej, postępu ludzkości, wojny, możliwości stworzenia systemu społecznego zapewniającego powszechne szczęście... Itd. itd.

Jednak całkiem sporo z tego, co mówią niektórzy, co bystrzejsi i mniej zideologizowani, lewicowcy wydaje mi się interesujące i w miarę słuszne. Oczywiście rzadko w sferze proponowanych rozwiązań, a raczej w sferze stawiania problemów i czasem ew. diagnoz. No i nie chodzi o nawiedzone lewactwo od pedałów, feministek i wskrzeszania Lenina, tylko o coś takiego, jak "Magazyn Obywatel".

Nie, żebym go dotąd bardzo pilnie czytał, lub często się zgadzał, ale na Forum Frondy znalazłem wczoraj tekst, z którego najważniejszymi tezami zgadzam się głęboko. Napisał go p. Remigiusz Okraska, podobno dobry znajomy Andrzeja Gwiazdy (także ponoć lewicowca, z którym się jednak w większości spraw chyba zgadzam) i człowiek, z którym kiedyś ostro się starliśmy w związku z Rospudą. Co jednak nie zmienia faktu, że ten tekst jest naprawdę niezwykle cenny, choć oczywiście na temat niektórych pomniejszych spraw mam inne oceny. Widać fakt, że ktoś nie przeszedł przez UPR'owską "szkołę" jest istotniejszy od tego, że posiada "lewicową wrażliwość".

W każdym razie spojrzenie ma mniej spaczone przez ideologiczne okulary i jaśniej ocenia podstawowe fakty. Dość smutne oczywiście, jeśli się pomyśli, że wielu zarażonych tą "liberalno-konserwatywną" (pęknę ze śmiechu!) chorobą mogło być autentyczną prawicą i widzieć świat w miarę realnie.

Oto wybrane przeze mnie i moim zdaniem najcennielniejsze fragmenty, bo ten tekst jest dość długi. (Wytłuszczenia moje własne.)
Rządy braci Kaczyńskich miały w zamierzeniu przerwać wreszcie okres swoistej wielkiej smuty, kiedy to po roku 1989 zamiast wymarzonej wspaniałej Polski wszystko było nie tak. Żyliśmy w krainie wszechstronnego absurdu, którego poszczególne przypadki mogłyby z powodzeniem trafić do jakiejś światowej księgi rekordów i zająć tam poczesne miejsce.

Dawni komuniści stali się czołowymi zwolennikami wolnego rynku. Dawni SB-cy – obrońcami swobód obywatelskich. Dawni partyjni koledzy Czesława Kiszczaka, autora osławionej akcji „Hiacynt” – orędownikami praw mniejszości seksualnych. Dawni kumple Moczara – przeciwnikami antysemityzmu. Dawny wrażliwy społecznie Jacek Kuroń dał się poznać jako zwolennik liberalizmu i wspólnik Balcerowicza. Symbol antykomunistycznej opozycji, Adam Michnik, został politycznym przyjacielem generała Jaruzelskiego. „Gazeta Wyborcza”, czyli środowisko dawnego „Tygodnika Mazowsze”, okazała się pracodawcą agenta SB Lesława Maleszki, nawet po jego zdemaskowaniu. Szemrane interesy Jana Kulczyka zyskały certyfikat wiarygodności od ojców paulinów z symbolicznego klasztoru na Jasnej Górze. Największym przyjacielem Polski jawili się Niemcy, którzy od kilku stuleci, dziwnym trafem, zapisywali się na kartach historii w zgoła odmiennej roli. Rosnące wskaźniki biedy i wykluczenia społecznego oznaczały „wzrost gospodarczy” i „doganianie Europy”. Jednobrzmiący chór masowych mediów był „pluralizmem”, zaś brutalne nagonki na wszelkich przeciwników – „tolerancją”. Wyprzedaż strategicznych przedsiębiorstw i banków przedstawiana była jako „polska racja stanu”. Masowa, planowa likwidacja wielu zakładów pracy stanowiła wyraz „etatyzmu” i „nadmiernej ingerencji państwa w gospodarkę”. 40-złotowe zasiłki z opieki społecznej były przejawem „postawy roszczeniowej” i „mentalności socjalistycznej”. Tę wyliczankę można ciągnąć niemal w nieskończoność, ale szkoda zdrowia i czasu.
[...]
Koalicja z Samoobroną oznaczała nie tylko – choć i to było czymś bardzo ważnym – faktyczne przezwyciężenie anachronicznego podziału wyznaczanego stosunkiem do PRL i zastąpienie go teraźniejszymi wyzwaniami. Była ona przede wszystkim nadzieją na to, że bracia Kaczyńscy serio potraktowali „klasowy” wymiar antagonizmów politycznych w Polsce. Nawet dokooptowanie LPR-u, znacznie słabiej akcentującego kwestie ekonomiczne, a wręcz ocierającego się o liberalizm gospodarczy, pozwalało mieć nadzieję na kurs rządowego okrętu w dobrym kierunku. Co prawda „kapitalizm narodowy” to ideologia raczej krótkowzroczna, ale zawsze mniej szkodliwa niż reprezentowanie interesów burżuazji kompradorskiej i ponadnarodowej oligarchii finansowej w wykonaniu liberałów „bezprzymiotnikowych”. Do pełni szczęścia brakowało chyba tylko pozyskania antyliberalnego PSL-u, a przede wszystkim – co stanowiło trudność natury obiektywnej – obecności w Polsce bardziej „miejskiej” niż Samoobrona lewicy patriotycznej. Taki Rząd Jedności Narodowej, oparty na krytyce liberalizmu i neutralizowaniu jego skutków, byłby największym szczęściem Polski od roku 1918. Jednak koalicja PiS – SO – LPR i tak była wielkim powodem do radości, tym większym, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej realną wizją był „Prezydent Tusk” i „premier z Krakowa”, ucieleśniający najgorsze cechy chamskiego liberalizmu oraz paniczykowatej dulszczyzny.
[...]
Ekonomiczna „baza” została w rękach liberałów, wbrew temu, co stało się przyczyną wyborczego sukcesu PiS, czyli zdefiniowaniu konfliktu w kategoriach ekonomicznych. Nacisk położono na kwestie polityczne i kulturowe. W tym właśnie należy upatrywać fiaska koalicji. Liderzy obozu władzy przedstawiają problem – zwłaszcza post factum – jako starcie uczciwych i konsekwentnych „szeryfów” z całymi zastępami łotrów i oszustów, skupionych zarówno w opozycji, jak i w partnerskiej do niedawna Samoobronie. Ale jeśli odrzucimy tę propagandę, to okazuje się, że konflikt przebiegał między obsesyjnym poruszaniem się w sferze mitów przez liderów PiS, a konkretnymi, twardymi oczekiwaniami Samoobrony w kwestii prowadzenia polityki prospołecznej.
[...]
Oczywiście byłoby głupotą sądzić, że w polityce przeciwnicy dają rządzącym same cenne wskazówki i chodzi im wyłącznie o wspólne dobro. Jednak idealizm podniesiony do rangi absolutu sprawia, że nigdy nie próbuje się nawet rozważyć argumentów drugiej strony, a każde odstępstwo od głównego wzorca traktowane jest jako krecia robota o dalekosiężnych diabelskich celach. Dlatego też Samoobrona, która nie odwoływała się do tej samej ideologii „antyagenturalnej”, lecz kładła nacisk na wspólny – jak się jej jeszcze wówczas zdawało – mianownik „Polski solidarnej”, w naturalny sposób z sojusznika stała się wrogiem. W koalicji nie było już rozbieżnych ocen i różnic w akcentowaniu tych samych kwestii, lecz „warcholstwo” i „torpedowanie działań rządu”. Andrzej Lepper z „trudnego partnera” zmienił się w „przestępcę”, a jego partia w „element patologicznego układu” czy „obrońców III RP”.

Rzekoma afera łapówkarska w ministerstwie rolnictwa nie była żadnym momentem zwrotnym. Wystarczyło uważnie wsłuchać się we wcześniejsze – i to o dobrych kilka miesięcy – wypowiedzi liderów PiS, by wiedzieć, że drogi obu partii się rozchodzą, a każdy pretekst do zakończenia współpracy będzie dobry. Warto przypomnieć rozważania o zablokowaniu przestępcom możliwości kandydowania do parlamentu, niedwuznacznie wymierzone w Leppera, a padające z ust prominentnych polityków PiS. W tych wywodach pomijano oczywisty fakt, że Lepper – cokolwiek by nie sądzić o jego stylu uprawiania polityki – nie został skazany za żadne przestępstwo kryminalne, lecz za działalność publiczną spod znaku obywatelskiego nieposłuszeństwa. Człowiek, który blokował egzekucje komornicze zadłużonych gospodarstw, wysypał na tory przemycane zboże, albo w oparciu o dostępne sobie informacje formułował oskarżenia polityczne wobec polityków i biznesmenów, jest postacią kontrowersyjną i niekoniecznie godną poparcia, ale nie jest złodziejem, łapówkarzem, mordercą czy defraudantem. Gdyby to wszystko chcieć wpisać do katalogu z napisem „przestępstwa”, to przestępcami okazaliby się Mahatma Gandhi, Nelson Mandela czy Wojciech Drzymała – i nie zmienia tej oceny nawet fakt, że były to postaci sympatyczniejsze niż lider Samoobrony.

Lepper musiał stać się obiektem napaści nie dlatego, że dokonał czynów wątpliwych prawnie lub moralnie, lecz z powodu odmiennej oceny sytuacji i podejmowanych priorytetów. To nie jest żaden spór personalny między uczciwym szeryfem a rzezimieszkiem, ani też walka partii „czystej” z „podejrzaną”, lecz konflikt między tymi, którzy hasło „Polski solidarnej” potraktowali jako wyborczy wabik, a tymi, którzy do dziś traktują je serio. Nie mam przy tym na myśli tego, że socjalne propozycje Samoobrony są trafne, a przedstawicielom owej partii na pewno nie zdarzyły się kolizje z prawem czy zasadami etycznymi. Logika wydarzeń wskazuje jednak, że taki sam los, jaki spotkał Leppera, stałby się - choć zapewne pretekst byłby inny - udziałem każdego innego koalicjanta czy nawet kogoś z PiS-u, gdyby i oni zamiast położenia nacisku na tropienie agentów i demaskowanie „układów” zażądali wywiązania się z obietnic prowadzenia polityki prospołecznej. A gdy chce się uderzyć psa, to kij zawsze się znajdzie.

I PiS ten kij znalazło. Jest on bardzo wątpliwej jakości. Nawet pomijając wszelkie zastrzeżenia i duże znaki zapytania wobec akcji CBA i stosowanych przez nią metod, trudno uwierzyć, aby oskarżanie Leppera o chęć przyjęcia łapówki miało sensowne podstawy. Zawrotna nie była kwota, którą minister rolnictwa miał otrzymać. Tym bardziej, gdy mówimy o człowieku, który po latach funkcjonowania w roli folkloru politycznego dostał się wreszcie na salony, zyskując poważną szansę pozostania tam do końca życia. Lepper biorąc łapówkę w tym momencie, musiałby być skończonym idiotą, a przecież cała jego kariera pokazuje, że mimo braków w wykształceniu i obyciu, jest to człowiek inteligentny. Dla jednorazowego przypływu gotówki, której kwota może budzić zazdrość zwykłego śmiertelnika, ale przecież nie człowieka ze szczytów władzy, ryzykowałby on nie tylko odpowiedzialność karną, lecz także zakończenie kariery politycznej. Czyniłby to w dodatku jako lider partii, która na celowniku mediów i przeciwników politycznych znajduje się nieustannie, a on sam wnikliwie obserwowany i poddawany analizom jest jak mało która inna osoba w Polsce. Naprawdę trudno w to uwierzyć.

A to A to link do cytowanego tu tekstu p. Okraski w oryginale i w całości.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, sierpnia 15, 2007

Bez trochy biężączki się chyba nie obejdzie, a więc...

Cóż, nie ma rady. Skoro się tyle pisało o sprawach ogólnych i ponadczasowych, wypada wypowiedzieć się w kwestii aktualnej, a ważnej jak cholera, którą nam rodzimi politycy ostatnio zafundowali. Mówię oczywiście o rozpadzie rządzącej Polską koalicji i reperkusjach tego faktu.

Co do samej przyczyny rozpadu koalicji, a więc rzekomego udziału ówczesnego wicepremiera Leppera w przerażającej "aferze gruntowej", moje zdanie różni się chyba od zdania większości rodzimych prawicowców, choć akurat zdaje się tym zgadzać ze zdaniem rodzimego ultrasa i monarchisty p. Wielomskiego. Oto jak komentuje tę sprawę wspomniany pan:
Jest faktem, że PiS znajduje się teoretycznie w stanie krytycznym. Kaczyński miał większość, ale ją zniszczył. Zresztą zupełnie nie wiadomo po co. Nie widać w tym logiki. Raczej polityczną zabawę Wielkiego Rozgrywającego. Co więcej, afera wokół odrolnienia ziemi w Mrągowie spowodowała wielki wybuch miny politycznej w postaci ministra Janusza Kaczmarka, który zaczął ujawniać tajne szczegóły „pisowskich” operacji. Kaczmarek to chodząca bomba szczególnie niebezpieczna dla tego rządu, a dla premiera szczególnie. Można by powiedzieć, że to w nieco innym wymiarze niż kiedyś Afera Rywina.
(Wytłuszczenie moje własne.) Całość tutaj. Zachęcam nawiasem do przeczytania tego tekstu, choć raczej nieco później. Opis tego, jak to Wielki Rozgrywający wkrótce cynicznie wykiwa Tuska, łamiąc słowo, jest uroczy. I przyznam, iż mam mimo wszystko nadzieję, że naprawdę zostanie zrealizowany. W końcu polityka to nie zabawa dla grzecznych dzieci, Tusk to Tusk, a na rządy kogoś lepszego od PiS i tak nie ma w tej chwili szansy.

Z powyższym cytatem się akurat zgadzam. Ja też widzę tę sprawę jako co najmniej nadmiernie rozdmuchaną, jeśli nie po prostu dość paskudną intrygę, która w dodatku wypaliła samym intrygantom w ich własne ryła. Co byłoby dla nich należytą zapłatą za takie machinacje, ale niestety to my chyba zapłacimy za tę ich głupotę więcej, niż oni.

Winy Andrzeja Leppera w tej sprawie absolutnie nie uważam za udowodnioną. Zresztą, gdyby tu chodziło naprawdę o interes Polski, który dla mnie polega w ogromnej mierze na stawianiu maksymalnie skutecznego oporu pogłębianiu się europejskiej integracji i dominacji Niemiec, to Adrzeja Leppera (założywszy oczywiście, iż miał zamiar zrobić coś zdrożnego) nie należało łapać na tym przestępstwie, tylko uprzejmie w cztery oczy poinformować, że wszystko jest obserwowane przez odpowiednie służby i nie ma szansy się udać. Tyle!

Dlaczego, spyta ktoś, skoro przecież chodzi nam przede wszytkim o uczciwe państwo? Po pierwsze, uczciwe państwo to takie, w którym do przestępstw nie dochodzi, i nie ma większego znaczenia, dlaczego nie dochodzi. Po drugie, sprawę brukselskiej i berlińskiej wszechdominacji uważam za absolutnie zasadniczą. Za lat trzydzieści Polska może nie tylko nie być już krajem suwerennym, zresztą i dzisiaj jest nim w dość ograniczonym stopniu, szczególnie, gdy uwzględnimy, kto trzyma środki przekazu i kto posiada immunitet wobec wszelkiej krytyki, przy którym wszelkie parlamentarne immunitety wyglądają jak pistolet na wodę przy czołgu Abrams... Nie tylko krajem suwerennym, powiedziałem, ale nawet nie prawdziwą grupą folklorystyczną, na co nam zezwolił przecież nawet Wujaszek Stalin.

Epoka państw narodowych, przynajmniej w tym sensie, że niemal każdy naród ma swoje państwo, wyraźnie mija, a Polska, w stanie, w jakim się znajduje (ze zrozumiałych powodów, wiem, ale to nie zmienia faktu) z pewnością nie rokuje nadziei na wejście do ścisłej elity tych krajów, które będą miały jakieś realnie znaczące własne państwo. Zaś naród bez własnego państwa, w sensie realnym oczywiście, bo państwem można nazwać co się tylko chce, jeśli ma się odpowiednio silną baterię broni medialnej, szybko roztopi się w obecnym globalnym świecie. Szczególnie, że potężnym siłom na tym właśnie zależy i skutecznie działają w tym właśnie kierunku. W dodatku wobec Polski akurat te siły zdają się mieć jeszcze mniej względów, niż wobec państw i narodów w ogólności.

A więc, tak jak ja to widzę, ideologiczny front jest obecnie wyjątkowo wyraźny i przebiega w ten sposób: z jednej stron ci, którzy pragną "zjednoczonej Europy", "postępu w dziedzinie praw człowieka", "przemiany obyczajów w stronę większej otwartości", "odrzucenia dawnych, związanych z chrześcijaństwem struktur i zachowań", itp. itd., z drugiej zaś ci wszyscy, dla których te wszystkie rzeczy są co najmniej podejrzane, jeśli nie wstrętne, zaś najważniejsze jest zachowanie tożsamości Polaków i maksimum polskiej suwerenności.

I PiS, żeby do niego wrócić, wydawał się mi całkiem długo formacją, która walczy właśnie po tej drugiej, tej mojej, stronie barykady, choć wobec ogromnych trudności i przeciwieństw, raz po raz musi iść na kompromisy, a także gra z wrgiem, próbując co chwilę coś mu urwać, samemu zbyt wiele nie tracąc. Teraz, w świetle ostatnich wydarzeń, to moje przekonanie zostało praktycznie zrujnowane. Gdybym nie był człowiekiem wiekowymi i dość z natury sceptycznym, przynajmniej w sprawach polityki, powiedziałbym chyba, że czuję się oszukany.

Obecnie główny gracz polskiej sceny politycznej Jarosław Kaczyński - główny oczywiście spośród oficjalnie, demokratycznie wybranych polskich polityków oczywiście, ponieważ są, w Polsce i poza jej granicami, i inni gracze, być może bez porównania potężniejsi, o czym się niestety być może rychło przekonamy - jawi mi się jako coś w rodzaju podwórzowego Machiavella, który gros swej energii i przemyślności przez swój czas u władzy złużył na realizację swej ideologicznej utopii. Czyli na to, by zniszczyć wszystko na prawo od PiS'u (w końcu dość mdłej centrowej chadecji i żadnej autentycznej prawicy) i podzielić całą rodzimą polityczną scenę pomiędzy centro-prawicę, czyli PiS, oraz centro-lewicę, czyli Platformę.

I niech nikt nie mówi, że "przecież Platforma to jest prawica, bo to liberałowie". Jeśli dla kogoś liberalizm jest esencją prawicowości, albo chociaż prawicową cechą, to trafił na nieodpowiedni blog, sorry! Poza tym ten cieniacki liberalizm oznacza równie niewiele, co niegdysiejsze "Nicea albo śmierć", choć oczywiście Platformie naprawdę by nie pasowały jakiekolwiek uczciwe rozliczenia z polityką i osobą Balcerowicza, czy wiekopomnym programem NFI. O tyle, to oni rzeczywiście są liberalni. W końcu "liberalizm to lewactwo sklepikarzy i aferzystów", prawda?

A więc nasz podwórzowy Machiavelli - cóż, każdy naród ma takiego Machiavella, na jakiego zasłużył - wyraźnie bardziej ceni sobie uznanie salonu i warsiaskiej elity, o brukselskiej już nie mówiąc, i poświęcił masę wysiłku na zniszczenie Andrzeja Leppera. Ja uważam, że może Samoobrona ma sporo wad (kto zresztą, i która partia w szczególności, ich nie ma?), ale Andrzej Lepper jest właśnie znacznie lepszy, od przeciętnego lokalnego działacza Samoobrony. W końcu do tej partii przynęciło się masę ludzi, próbujących się jakoś w tej balcerowiczowskiej, liberalnej, rzeczywistości urządzić i nikt ich dokłanie nie sprawdzał i nie prześwietał. Trudno się więc dziwić, że są tam męty.

Choć przyznam, że "afera seksualna" całkiem do mnie nie trafia. Widać jestem przedpotopowa szowinistyczna męska świnia. To, że jakaś niewiasta się prostytuuje - za forsę, czy za posadę, to jest jej sprawa, a nie moja, a już z pewnością i nie służb specjalnych. I kto z tego korzysta, to też nikogo nie powinno obchodzić. Oczywiście, jeśli chdzi o stanowisko opłacane z pieniędzy podatnika, systuacja jest nieco inna, bo to tak, jakby prostytutkę, albo cokolwiek zresztą, opłacano z moich, podatniczych pieniędzy. Poza tym jednak - hulaj dusza, jeśli mnie spytać! Tak samo z zatrudniamiem krewnych w biurach poselskich zresztą. Co komu do tego?

Skoro już jesteśmy przy aferach, to powiem, że "taśmy Beger" nigdy mnie dotąd specjalnie nie szokowały, bo ukazana tam "korupcja" nie podpada chyba pod żadne oficjalne paragrafy. Teraz jednak poszczególne kawałki całej misternej układanki naszego Machiavella dla biednych wydają się wpadać na swoje miejsce... PiS rzeczywiście cały czas dążył do zniszczenia leaderów obu koalicyjnych partii, aby przejąć tych partii członków (a być może coś jeszcze). To by nie było może aż tak straszną rzeczą- w końcu polityka to dość brudna sprawa - gdyby nie dotyczyło partii poniekąd zaprzyjaźnionych; gdyby nie wynikało z żałośnych motywów, jak to: utopijne pomysły na przyszły system partyjny kraju, ęteligęckie fumy Premiera i jego chęć przypodobania się wreszcie warsiawskiej elicie.

Teraz uważam, że Samoobrona i Renata Beger miała pełne prawo nagrać te taśmy, i że ujawniają one bardzo paskudne, od samego początku nielojalne zachowanie PiS'u. I nie dziwię się, że co najmniej od tamtego momentu Samoobrona, a także LPR, PiS'owi absolutnie nie ufały. Można w polityce robić różne niezbyt piękne rzeczy, dla mnie osobiście można by nawet dążyć do dyktatury... Ale dyktatura, z której wszystkie korzyści będą mieli Niemcy, Bruksela i ci tam odwieczni Eskimosi, to już lekka przesada. A jeśli by się PiS'owi udało wyeliminować Samoobronę i LPR, to przecież za dwa lata każdy sprzeciw wobec Unii Europejskiej i każdy głośno wyrażony pogląd nieco na prawo od różowego chadeckiego pisowego centrum, będzie oznaczał jednodniowe badania w Tworkach... Na razie, potem może być znacznie gorzej.

A więc, kiedy Premier z dumą ogłasza, że przepędza min. Giertycha i przywraca Gombrowicza, to sorry, ale traci w tym momencie resztki mego poprarcia i zaufania. Które, nawiasem mowiąc, zaczął tracić w wyniku sprawy TW Beaty. Pamiętacie? Do tego czasu nie było żadnych sfingowanych ubeckich papierów! Teraz za to są. Nie ma za to żadnych wyników komisji bankowej, żadnych wyroków za postkomusze przekręty... Jest za to przyrost naturalny, tylko przypominam sobie mgliście, że PiS był przeciw becikowemu, które zostało wprowadzone dzięki głupiej przekorze Platformy, a pomysł był przecież LPR'u. Teraz przydaje się, jako kolejny sukces PiS.

Jeśli rozumiem taśmy Beger, to nagrywanie przez ministra sprawiedliwości półprywatnej rozmowy z wicepremierem uważam za rzecz całkiem kompromitującą. Teraz już nie tylko wśród postkomuny i dziennikarskiej menażerii nikt nikomu nigdy nie zaufa, ale nawet na polskiej prawicy (choć ta prawica jakaś taka bardziej przypominająca meduzę z Zatoki Gdańskiej - bladoróżowa i galaretowata). I o to przecież chodzi, żeby Polacy, pomiędzy cieniackim jałowym ględzeniem a pisowskimi manipulacjami - tyleż cynicznymi, co głupimi - do końca stracili zaufanie jeden do drugiego, o zaufaniu do jakiejkolwiek rodzimej władzy już nie mówiąc, i z rozkoszą poddali się w całkowite władanie obcym.

Nawiasem mówiąc, mamy Święto Wojska Polskiego i rzygać mi się chce na te historyczne przebierańce i cały ten bełkot. Jeśli to jest patriotyzm, to nie chcę mieć z nim nic wspólnego! To coś równie autentycznego i tyleż z armią mającego do czynienia, co Dorzynki za Gierka.

No to może jeszcze fragmencik oficjalnego tekstu jednej z naszych firm żeglugowych, który przypadkiem wpadł mi w oko. Chodzi o porty w Szczecinie i Świnoujściu.

Jednym z atutów jest bliskość stolicy Niemiec - najbogatszego państwa w Unii Europejskiej. To właśnie Berlin, a nie Paryż czy Londyn coraz częściej uważany jest za stolicę Europy. Podróż ze Szczecina do Berlina trwa zaledwie półtorej godziny.

Żadnej polityki, tylko interesy. Konkretnie, szczerze i od serca. Niby nic, a cieszy, prawda?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.