Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Navy Seals. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Navy Seals. Pokaż wszystkie posty

czwartek, października 25, 2012

Rzecz o trzystrzałowych automatach i długoogoniastym kuzynie leminga

Kiedy Paul Vunak w roku 1988 został zaangażowany do stworzenia systemu walki wręcz dla Navy SEALS i przybył do ich jednostki w stanie Virginia, dowiedział się, że standardowy karabin na wyposażeniu tych elitarnych oddziałów ma w trybie automatycznym blokadę, pozwalającą na oddanie jedynie trzech strzałów za jednym naciśnięciem spustu. Zdziwił się i spytał dlaczego? Na co otrzymał odpowiedź, że w innym przypadku żołnierze wystrzeliwaliby błyskawicznie całe magazynki bez większego sensu.

W którym to stwierdzeniu jest sporo prawdy, jeśli np. się wie, że w Wietnamie na jednego zabitego wroga wypadało coś koło 51 tys. sztuk wystrzelonej amerykańskiej amunicji. A Brytyjczycy, ze swoją niewielką zawodową armią, dopiero niedawno wprowadzili jako standard karabiny automatyczne. Przedtem długo oceniano tam, że dobrze wyszkolony żołnierz poradzi sobie z bronią półautomatyczną (czyli jeden strzał na jedno naciśnięcie spustu), będzie o wiele staranniej celował, a problemy z zaopatrzeniem w amunicję, b. istotne i niełatwe do rozwiązania, zostaną ograniczone.

Paul Vunak jednak nie był zachwycony otrzymaną odpowiedzią, a nawet się nieco obruszył. "Jak to jest?", wykrzyknął, "To wy kontrolujecie broń, czy też broń kontroluje was?" I stwierdził, że faktycznie potrzeba dla tych elitarnych oddziałów stworzyć nowy system walki wręcz - i to nie dlatego, by walka wręcz była na współczesnym polu bitwy aż tak realnie potrzebna, bo i nie jest - tylko właśnie dlatego, że znakomicie się ona nadaje do oddziaływania na psychikę żołnierza. Jeśli się to odpowiednio inteligentnie zaplanuje.

Czyli na przykład właśnie do rozwiązywania tego typu dziwnych problemów, jak to z owym ograniczeniem do trzech strzałów w trybie "automatycznym" - i to przecież nie dla jakichś wystraszonych i niedoszkolonych poborowych, tylko dla zawodowców, i to nie byle jakich, bo członków jednej z najbardziej elitarnych jednostek na świecie!

(Problem kto kim dzisiaj kieruje  - w sensie, czy to my sterujemy maszynami i różnymi tam niesamowitymi systemami, czy też może to one bardziej już sterują nami - to w ogóle b. ciekawa i niepokojąca kwestia, ale raczej historiozoficzna, i my sobie ją zostawimy na jakiś inny może czas. Deo volente oczywiście.)

No i z tych m.in. dylematów powstał Rapid Assault System, w skrócie R.A.T. Wszelkie skojarzenia z długoogoniastym kuzynem pospolitego mieszkańca naszych pól i lasów - leminga - jak najbardziej uprawnione. Szczur, bo o nim tu mowa, champion inteligentnego przetrwania, jest nawet godłem tego systemu.

Systemu, w którym, obok samych technik i sposobików, dość w sumie typowych dla współczesnych militarnych systemów walki wręcz (których przodkiem i wzorem jest niemal zawsze brytyjski system "Combatives" z drugiej wojny światowej, choć R.A.T. jest bardziej złożony i wyrafinowany, ponieważ tutaj szkoli się nieco dłużej, niż te parę godzin, które poświęcano na wyszkolenie agenta w tamtych czasach) - mamy specjalne metody i ćwiczenia na rozwinięcie zdolności dowolnego i świadomego przechodzenia pomiędzy trybem chłodnej kalkulacji i rozważnego działania, niezbędnym w wielu fazach walki wręcz (choć bynajmniej NIE TYLKO walki wręcz!), i dziką, niepohamowaną furią, zimną (excusez le mot) żądzą mordu, cholernie przydatną w innych fazach.

W tym celu, znaczy w celu wytworzenia tej zdolności przełączania się i w ogóle kontrolowania takich stanów własnej duszy, w systemie R.A.T. istnieje cała masa ćwiczeń, z których większość, jeśli nie wszystkie (wszystkie, z tego co pamiętam, z tych, z którymi ja się dotąd w praktyce zetknąłem) jest jakąś formą naparzany pomiędzy dwoma, albo, przeważnie, większą ilością ludzi.

Albo np. że jeden drugiego wali i dodatkowo obraża, a tamten sobie spokojnie stoi i się uśmiecha, a na sygnał rzuca się na wroga z morderczym zamiarem. Choć do morderstwa chyba zbyt często nie zachodzi, bo to nie jest aż, w ćwiczebnej wersji, do tego stopnia pójście na całość, ale daje przedsmak tego, jak się owe stany, owe tryby, w sobie czuje, i jakieś tam wstępne umiejętności tym sterowania.

Po co ja o tym wszystkim mówię? A czemu nie? Nie, serio - wydaje mi się, że to jest niezły początek do inteligentnej (wreszcie i na odmianę) rozmowy na temat emocji, histerii, zimnego wyrachowania... Walki jako takiej, nie wykluczając patriotycznej i narodowej... O innych sprawach, bardziej fizycznych i, w pewnych sytuacjach, także bardziej "praktycznych, już nie wspominając.

Albo więc będzie (Deo volente) jakiś dalszy ciąg i/lub jakaś dyskusja pod, albo będę miał chyba prawo uznać, że to com napisał trafiło na podatny grunt w sercach i korze mózgowej Szan. Publiczności, i żeśmy sobie w sumie tę, ważną, jak sądzę, kwestię wyjaśnili. Teraz więc, P. T. Publiczności, piłka jest po waszej stronie kortu!


triarius

czwartek, września 20, 2012

Przebudzenie leminga

Tekst o historii i złogach mam zamiar dalej ciągnąć i nawet mam już napisaną sporą część następnego odcinka, ale najpierw chciałbym na gorąco napisać coś aktualnego i, jak to cudnie mawiano za Gierka, "nabolałego".

* * * * *

Otóż mam ci ja znajomą, najrasowszego leminga. Ktoś może już o tym wie, bo wspominałem. To nie tak, że ja - któren kiedyś przecież spiżowym głosem wołałem w nocną ciszę: "Czy odstawiłeś już leminga od piersi" - jakoś się z tym lemingiem, qua lemingiem, bardzo zadaję, gwałcąc własne zasady.

Nie, kiedy wróciłem do PRL, tym razem w wersji bis, szybko się dowiedziałem, że ona, moja b. dawna znajoma i niemal, w pewnym sensie krewna, pilnie czyta GWyba i Tygodnik Powszechny... No ale wtedy to nie było AŻ tak szokujące. Nie dla mnie w każdym razie. Nie dla kogoś, kto w sumie nie bardzo wiedział co w tym (nieszczęsnym) kraju jest co, a kto jest kto.

Ja wtedy np. głosowałem na Korwina - bo chciał babom odjąć prawo głosu - a tej mojej znajomej dziewięcioletnia wtedy córka bardzo się z tego ucieszyła, kiedy jej to powiedziałem. Więc wydawało się, że tam jest pewna podatność na prawicowe (i to jak!) idee.

Choć chwilę przedtem namawiali mnie - we trzy, bo nawet matka tej mojej znajomej i jej mocno nieletnia wtedy córka też - do głosowania na Kuronia. Któren jednak wtedy wcale mi się jeszcze tak paskudnie nie kojarzył. Trzeba pamiętać, że okrągły stół tak mnie zniesmaczył, że w ogóle, będąc jeszcze w Szwecji i mając tam już wtedy dość spore problemy, całkiem przestałem śledzić wydarzenia na prlowskiej scenie.

A przedtem też niespecjalnie, bo niby po co, tym bardziej, że nie zamierzałem już wracać, a w prlu nic się aż tak fantastycznego nie działo. A zresztą było to przecież cholernie dawno temu, no bo, jak każdy wie, świeckie relikwie Jacka Kuronia zapewniają świeckie zbawienie już od niezliczonej liczby lat. I już nawet Geremek ruszył w te ślady, a to też nie było wczoraj.

Mógłbym o tej mojej znajomej, o tym lemingu, godzinami, ale się powstrzymam, z wielu zresztą względów. W każdym razie jest to jak najbardziej świadomy wyborca - od lat konsekwentnie wyborca Platformy. Przedtem był to świadomy wyborca Partii Ludzi Rozumnych. (Ktoś by nie zgadł?)

Skrajna tej Platformy lewica, jeśli miałbym to, na dość niepewnej w sumie podstawie, oceniać. Bo ani z nią nie miałem przez te ostatnie kilkanaście lat tak wielu kontaktów, ani też o polityce akurat rzadko rozmawialiśmy, i nie bez powodu. Ale nie sądzę, by ryzyko błędu było tu znaczące.

Zdecydowanie lewica - i to oczywiście nie w jakimś takim sensie, jak państwo Gwiazdowie, tyle że nie postkomunistyczna, a platformiana. Na P*kota chyba się nie przekabaciła, zresztą to zdaje się wciąż (hłe hłe!) gorliwa katoliczka. Posoborowa oczywiście do bólu. Jakieś trzy lata temu, pamiętam, wyciągnęła mnie na mszę z okazji rocznicy śmierci JP2. Ten typ.

Posoborowy. A raczej jeszcze gorzej, bo jakieś tam ekumeniczne obrzydliwości w typie Taize. Nie jestem specem od długości nosa, ale określenie "żydokomuna" pasuje do niej jak rękawiczka. (Zresztą nosa nie ma specjalnie długiego, trochę szkoda, bo lubię.)

Znam ją od niepamiętnych czasów - najpierw luźno, na studiach, potem przez lata w tej samej robocie i w okopach walki z komuną... Tak, tak! Jak teraz myślę, ilu, i jak zajadłych, lewaków wtedy miałem koło siebie w tej tam "walce", to mnie przepona ze śmiechu boli! Ale nie da się ukryć, że wtedy nie można jej było nic zarzucić.

Naprawdę sporo jeszcze by można o niej i byłoby to zarówno pouczające, jak i zabawne, ale to w końcu moja b. odwieczna znajoma, a nawet nieco więcej jakby, więc nie będę podawał zbyt wielu i zbyt pikantnych szczegółów.

Rzecz w każdym razie jest taka, że zaraz po 10 kwietnia roku pamiętnego odstawiłem ją od piersi, bo wyrażała się lekceważąco o teorii zamachu i w ogóle negowała taką możliwość. Minęły niecałe chyba dwa lata i zadzwoniłem do niej, myśląc sobie: "Cóż, leming w końcu, nie jest winna, że durna. A może coś jej się w głowie dzięki tej Drugiej Irlandii zresztą przejaśniło. Zbadajmy to!"

No i od tego czasu sobie czasem przez telefon gadaliśmy, bo mam sporo "darmowych" minut, choć raczej nie o polityce. To znaczy ja tam nieco poironizowałem od czasu do czasu na temat Tuska i III RP, ośmielony szczególnie tym, że jej się zdecydowanie ekonomia pogorszyła, więc jeśli przeglądanie na oczy w ogóle w realu występuje, to przecież właśnie musi w jej przypadku. Ona te moje ironie kwitowała cichym, lekko nerwowym śmiechem, co brałem za dobrą monetę.

Zadzwoniłem do niej też wczoraj (a mniej pedantycznie nawet rzekłbym "dzisiaj") i pytam: "Jak leci?" Ona mi na to, że właśnie wczoraj pływała w jeziorze. Bo my ostatnio właśnie o pływaniu i niepływaniu w jeziorze rozmawialiśmy. (Swoją drogą, dzięki Adasiu, gdybyś to czytał, za tę wtedy wyprawę! Mimo wszystko.)

Na to ja wyraziłem zdziwienie, bo dla mnie nawet w sierpniu woda w jeziorze nie była aż tak ciepła, jak bym pragnął, a co dopiero w środku zimy! W połowie września znaczy. I mówię: "No a ja to nawet jestem nieco przeziębiony". Na co ona: "Wydelikacony jesteś".

Mnie to lekko ubodło, bo przeziębiony jestem raz na rok, albo i to nie, i chciałem jej zaimponować opowieścią o tym seminarium z bicia brzydkich ludzi metodą stworzoną dla Navy Seals (tych, co m.in. Bin Ladena niedawno zamordowali), co na nim byłem w sobotę. Kupa śmiechu, przezabawna naparzana, czasem nawet każdy z każdym. No i nie byle jaki parogodzinny wysiłek.

Zdążyłem wypowiedzieć parę słów zaledwie, w których było coś o "naparzanie" chyba, albo coś w tym duchu, a ona mi na to... "Chodzi o tych cholernych PiSmaków?" Nie jestem pewien, czy to byli pismaki, ale coś takiego. Nie "PiSuary" w każdym razie, ale i tak, jeśli uwzględnić jej naprawdę wściekły, agresywny i pełen pogardy ton, to było mocne.

"Chodzi o tych cholernych PiSmaków? Którzy cały czas dzielą?" Słowo - coś takiego, o tym dzieleniu, powiedziała! Wiem, że trudno uwierzyć, iż ktoś tak naprawdę mówi, ale tak właśnie było. Normalnie dobrze wychowana inteligentka pod sześćdziesiątkę, wciąż w niezłym stanie i taka trochę wiecznie młoda, a tu nagle takie coś!

Tym bardziej, że złość u niej pamiętam z tych wszystkich lat w sumie raz przedtem - kiedy jej przełożyłem nuty nie tam, gdzie miały leżeć. (Bo ona gra na pianie, a w każdym razie grała. Autentyczny MWzDW, nie jakaś imitacja!) No więc to był dopiero być może drugi raz przez czterdzieści lat on and off - właśnie z tym PiSem i dzieleniem.

Ten jej język był w każdym razie całkiem jak z Dziennika Telewizyjnego, czy jak to się teraz wabi. Albo innego Gazownika. Mówię to na podstawie pośrednich informacji i dawnych wspomnień, bo sam już od ponad dwóch lat rodzimych programów tego typu nie oglądam, a gazet nie czytam od b. dawna. Nie mówiąc już o tonie głosu.

Ja na to dictum wyraził nieśmiały (przesada, ale jak na mnie naprawdę to było grzeczne) protest, zbierając się, w grzeczny sposób, do rozłączenia i zakończenia znajomości. Ona to oczywiście zauważyła i mówi coś w stylu: "No przecież się chyba z nimi nie utożsamiasz?"

Na co ja oczywiście, że się jak najbardziej utożsamiam... I więcej, ale w końcu nie chodzi o to, co ja jej rzekł, tylko co ona rzekła mi. W każdym razie odstawiłem ją od piersi na dobre, mówiąc, a właściwie esemesując, parę b. grzecznych, ale dla niej, mam nadzieję, naprawdę bolesnych i dających do myślenia słów. Z tym, że my, jako się rzekło, nie o moich zachowaniach, tylko o zachowaniach  LEMINGA W OBECNEJ SYTUACJI, z kryzysem ekonomicznym na czele.

Tak więc ludzie - jeśli się komuś naprawdę wydaje, że leming, nawet taki "religijny" i naprawdę kiedyś działający dość ładnie w opozycji, i wcale wtedy nie będący wprost w szponach jakichś rewizjonistów - trawiony głodem, rzuci się na Tuska; wyrzeknie się "Europy"; przeprosi moherową babcię; przyzna, że dureń i poprosi moherowego wujka o polityczną edukację; zacznie czytać blog Pana Tygrysa...

To PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ! Taka wiara jest durna i naiwna. Leming, w miarę jak kryzys daje mu w dupę, nas nienawidzi bardziej i bardziej. Jeszcze trochę, a naprawdę nie będzie trudno nawet taką niemłodą i w sumie przecież dobrze wychowaną, obiektywnie wcale nie taką durną, inteligentkę...

Fakt że z odpowiednimi genami i koligacjami, ale żadna to partyjna nomenklatura, bo jej matka była licealną nauczycielką polskiego, ponoć b. lubianą i cenioną, mocno kiedyś opozycyjną, w b. dobrym liceum. Która z ojcem córeczki, czyli tej mojej znajomej, o ile w ogóle istniał, zrobiła to, co każda postępowa kobieta z dziadem, po ew. wykorzystaniu zrobić przecież powinna...

Do czego ja zmierzam? A do tego, że nawet i taka kobietka, odpowiednio podszczuta, będzie całkiem niedługo gotowa co najmniej nabijać głowy moherów i PiSmaków na pikę i je obnosić w publicznych miejscach. A jak się ten wymarzony przez naszą prawicę kryzys, który miałby zmieść Tuska, rozkręci, to taki ktoś, jak ta moja kulturalna nieagresywna znajoma będzie wypruwać flaki.

Komu? Tym, ma się rozumieć, co dzielą. Tym przez których Polska... Przez których Europa... Czy co tam jej akurat powiedzą spece od polityczno-rzeźnickiego marketingu...

(I nawet nie sądzę, by jej Polska jako taka była wprost nienawistna - ona oczywiście "Europę" kocha ponad życie, a Polska musi być taka, jak być musi.) A kiedy już taka paniusia, taki leming, wam te bebechy wypruje i na nich tych zatańczy kaczuszki, dorzuci wkręcanie żarówek... Czy co tam teraz jest modne i na topie... To pójdzie, z całą zgrają innych takich jak ona, na Biały Marsz Przeciw Przemocy. Bo z pewnością zaraz potem im takie coś zorganizują. A "Europa" z zachwytem oczywiście przyklaśnie.

W sumie muszę to rozwijać? Czy już w ogólnym zarysie łapiecie całą ideę? No to jeszcze drobne podsumowanie, żeby się wryło w pamięć i wyparło z umysłu wszelkie idiotyczne złudzenia:

LEMING NIGDY SIĘ NIE POGODZI Z PISEM, LEMING NIGDY NIE ZNIENAWIDZI KOGOŚ, KOGO POPIERAJĄ CI, KTÓRZY TERAZ POPIERAJĄ TUSKA, LEMING NIGDY WAM - TAK WŁAŚNIE WAM, CO NIE ZNACZY BY MNIE NIE - NIE WYBACZY, ŻE MU SIĘ POGARSZA!

Jeszcze trochę, a leming naprawdę będzie gotów mordować. I to naprawdę nie tych, których, naszym zdaniem, powinien chcieć mordować. Czy choćby wywozić na taczkach. A więc nie oszukujcie się, przyjaciele!