Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Koń Który Mówi. modlitwa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Koń Który Mówi. modlitwa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, października 16, 2011

Kobieta i Koń Który Mówi

Kobiety mają praktycznie taki sam mózg, jak faceci. W każdym razie pod względem samego "sprzętu". Dlaczego tak jest? Za odpowiedź powinna wystarczyć znana anegdotka o Napoleonie, burmistrzu i armatach. (Z drobnym komentarzem dla mniej domyślnych.)

Po prostu "nie było sensu" konstruować dwóch różnych mózgów dla tego samego w końcu gatunku - jako że kobiety i facety rozmnażają się (i ewoluują) jak najbardziej wspólnie, i  W TYM sensie to jest biologiczna jedność. "Zbyt wysokie koszty", w tym także koszty testowania i aktualizacji.

Dla kogo? A dla Mamy Natury oczywiście. Za którą, jeśli komuś zależy, może oczywiście stać Bóg. W końcu, jeśli nie jesteśmy jakimiś fundamentalistami z Pasa Biblijnego, to raczej wypada się zgodzić, że On tak właśnie to zwykł robić.

I nie ma w tym fakcie - że wrócimy do głównego wątku, czyli jednakowości męskich i żeńskich ludzkich mózgów - nic specjalnie smutnego, choćby dlatego, że one i tak mogą bardzo różnie funkcjonować, a to dzięki sprawom od mózgowego hardware'u subtelniejszym, jak np. hormony, nie mówiąc już o samym oprogramowaniu. (Oczywiście różnica średniej wielkości babskiego i męskiego mózgu to sprawa w praktyce bez znaczenia, poza tym, że kobietom jest go łatwiej chłodzić, dzięki czemu nawet te bystre nie muszą koniecznie w tym celu łysieć.)

Mózgi mogą być praktycznie takie same, a jednak ich działanie i, co najważniejsze, jego skutki, są znacząco inne. Poza oczywiście pewną istotną wspólną częścią, w rodzaju: "jak się pali, to uciekać... jak głodny/głodna, to jeść... gdzie by tu znaleźć kogoś, kto by mnie pokochał i w dodatku pomógł spłacać raty za brykę?"

Na poziomie przyczyn, tych bardziej namacalnych, jest to sprawa głównie wspomnianych już hormonów, zaś na poziomie bardziej ze sfery cybernetyki, sprawa priorytetów. Kobieta, ta inteligentna, z pewnością wymyśliłaby to samo, co inteligentny facet - gdyby tego naprawdę pragnęła. W sensie, że gdyby to stanowiło tak samo ważną dla niej, jak dla niego, sprawę, i gdyby... W sumie musiałaby żyć w całkiem tym samym mentalnym świecie, co on, to zaś w sumie wymagałoby, żeby po prostu żyła jak on. Czyli była nim!

Wtedy - zgoda! Nieco mniejszy mózg, przy proporcjonalnie mniejszym całym ciele, nie robiłby tu żadnej istotnej różnicy. Jednak wszystkie te macice, wertykalne uśmiechy, słodkie piersiątka... Te jędrne zadki, wyniosłe, schludne, wręcz stworzone na lubych harców przystań lubą... (Żem się tak rozmarzył Villonem, w przekładzie Boya, któren był świnią, ale przekład genialny.)

Wszystko to wpływa na życie swego nosiciela, w tym przypadku nosicielki. Taka macica na przykład b. radykalnie wpływa na środowisko hormonalne organizmu, o jajnikach (w przeciwieństwie do jajc, które oczywiście też) już nie wspominając.

Baba, kochane ludzie, to, na poziomie biologicznym, całkiem co innego niż facet! Także, jeśli się uzna, że "najważniejszy jest mózg". (Z czym akurat możemy się w tym naszym tu kontekście zgodzić, choć oczywiście nie da się obiektywnie stwierdzić, że np. kręgosłup albo... Co się będziemy! - vagina - są "mniej ważne". Swoją drogą piszę po łacinie, jak jakiś misjonarz wśród dzikich i rozpustnych plemion.)

Z różnic biologicznych wynikają oczywiście różnice społeczne - i odwrotnie, bo tu mamy, jak zresztą w wielu miejscach, piękny przykład sprzężenia zwrotnego. Oczywiście w tę drugą stronę to działa powolutku, ale Mama Natura (czy Ewolucja, choćby ta z Boskiego przyzwolenia, a raczej nakazu) ma czas.

Skoro sobie już (jak mam nadzieję) ustaliliśmy, że kobieta "by mogła" to samo wymyślić... Zresztą, czy przeciętny facet wymyśla jakieś genialne rzeczy, że spytam? Bez przesady! Daleki jestem od głoszenia, że każdy facio to z definicji gigant nawet w takich całkiem męskich sprawach, jak filozofia, rzucanie kamieniami, ciosy bokserskie... (Tych dwóch ostatnich rzeczy kobiety genetycznie nie potrafią, choć niektóre daje się tego nauczyć. Co zresztą akurat nam super pasuje do naszego wywodu.)

Mogłaby - wymyślić to samo znaczy - teoretycznie, ale normalna, zdrowa i niezmanipulowana kobieta po prostu nie chce. A gdyby w jakimś momencie zechciała, to i tak jej to raczej nie wyjdzie, bo ten moment trwa zbyt krótko, więc ona nie ma przygotowania... Itd.

Nic w tym takiego, co by kobietę, "jako taką", miało kompromitować, czynić gorszą. Czy nawet choćby głupszą! Kobiety SĄ przeważnie głupsze - ale w męskim świecie. Który ja akurat (inaczej niż wielki Robert Graves na przykład) uważam za normalny i właściwy. Jednak i w nim kobiety wcale nie muszą być głupie, ani nawet głupsze - po prostu nie musząc zajmować się sprawami nieswojej płci i nie próbując rywalizować z mężczyznami na ich poletkach.

To znaczy - istnieją oczywiście kobiety, które na nich rywalizują i całkiem dobrze im to w dodatku wychodzi. Moje Drogie Przyjaciółki naprawdę nie mają powodu czuć się przez ten mój tekst obrażane! Czy umniejszane. Niektóre kobiety potrafią, a część z nich czyni to nawet z kobiecym wdziękiem, potrafi wnieść w te sprawy kobiecą perspektywę, wyciągnąć wnioski z unikalnie kobiecych doświadczeń. I różne inne tego typu piękne sprawy.

I to jest cenne! Bez żadnych kpin czy przekąsów to stwierdzam. Co nie zmienia faktu (nawet patologicznych przypadków w rodzaju różnych Śród nie licząc), że spora część tego, co kobiety robią na męskich poletkach, mogłaby być albo wcale nie robiona, albo też robiona przez facetów - mniejszym wysiłkiem, naturalniej, z większą zapewne przyjemnością (chyba, że mówimy o przyjemnościach, jakie daje chwilowa ulga w dotkliwej zawiści o penis), a przeważnie i lepiej.

Co więcej, dziwna sprawa, te kobiety, które na tych, w sumie męskich, poletkach radzą sobie tak, że żaden znawca nie byłby skłonny ich stamtąd wyrzucać i zastępować facetami, jakoś często odległe są od feminizmu i owe różnice pomiędzy płciami właśnie podkreślają. Więcej powiem! Część z nich nawet głośno mówi o tym, że kobiety są "głupsze", "mniej twórcze" i tak dalej! W czym może nawet nieco przesadzają.

A w każdym razie nie zawsze wystarczająco wyraźnie szkicują kontekst i nie mówią, że np. istnieją kobiece domeny, gdzie żaden facet nie ma szansy, i to jest o wiele bardziej wyraźna sprawa, niż w przypadku kobiet na męskich poletkach. Zresztą sądzę, że one to przeważnie wszystko wiedzą, tylko te ich teksty są często prowokacyjne, a zresztą w sumie piszą o tych wszystkich cudach ginekologii i macierzyństwa, tylko to jakoś czytelnikom łatwo umyka. (Konkretnie myślę tutaj głównie o tym, co pisze niezrównana panna Magdalena Żuraw, ostatnio także na szalomie. Potem poszukam linka, na razie jestem w boskim szale i piszę.)

Dla mnie kobieta popisująca się (bez jakichś szczególnie negatywnych konotacji!) na typowo męskim poletku, a za takie uważam w sumie niemal wszelkie życie intelektualne czy polityczne (dlatego też np. obecne "prawa" o parytetach na listach widzę jako wyjątkowo obrzydliwe) jest niczym Koń Który Mówi. Jak się ma takiego konia, albo jak się go spotka, człek może się zachwycić - że paczpan koń, a poza tym potrafi jeszcze gadać!

Albo też może to traktować jako, zabawny poniekąd, ale jednak wybryk natury. W końcu od gadania to mamy masę innych istot, konkretnie ludzi, z których faktycznie część mogłaby mówienie zostawić koniom, ale jednak niektórzy mówią z sensem, o jakim koń zapewne nawet nie marzy.

Koń ma masę innych zalet. Koń to chodzenie na czubkach paluszków - bo czymże są jego pęciny i kopyta? Koń to nogi pompujące krew i wspomagające jego, stosunkowo niewielkie, serce. Koń to przepiękny, wspaniale umięśniony zad (w czym przypomina... mniejsza z tym). Koń to wrażliwe usteczka z przerwą między zębami dokładnie taką, jak nam potrzeba (w czym przypomina...). Koń to grzbiet jakby stworzony do siodła, a i na oklep się da, choć raczej nie kłusem (w czym...).

Czy więc gadanie tak wspaniałego stworzenia dodaje mu jakieś naprawdę cenne atrybuty? Nie mam tu pod ręką konia, niestety, ale czy moja obecna kotka, albo którykolwiek z moich, i znajomych, dawnych i nieobecnych kotów, byłby fajniejszy, bardziej godzien szacunku, gdyby gadała/gadał? (Nie da się jednak dziś całkiem uciec od tego urzędniczego żargonu. Smutne!) W każdym razie gdyby gadała/gadała poniżej poziomu kogoś, kogo warto słuchać, nawet jeśli nie jest kotem?

Chyba żeby potrafił ten kot (koniec już tych wygłupów z rodzajami!) nam pokazać świat ze swojej kociej perspektywy. Bez udawania człowieka, bez zgrywy, szczerze do bólu, ale z kocim wdziękiem. Wtedy tak - niech gada! (Ale też nie przez cały czas, bo ja chcę jednak prawdziwego kota, a takie nie gadają.)

Mam wątpliwości, choć to oczywiście nie da się "naukowo" rozstrzygnąć. Co mi zresztą nie przeszkadza, bo Dilthey ze Spenglerem sprawę "naukowości nieścisłej" definitywnie raz na zawsze wyjaśnili. (Tylko wy ludzie o tym wciąż jeszcze nie wiecie.)

Kobieta - ta normalna, zdrowa, nie ogłupiona przez lewiznę i nie przymuszona przez paskudne okoliczności do zostania traktaristką Frosią, czy inną leberalną "superwoman" - to nie facet! Facet - przynajmniej ten zdrowy - nie leming oglądający "Taniec z Gwiazdami" i depilujący sobie różne rzeczy - to nie kobieta! Czy jest w tym coś smutnego? Ja nie dostrzegam!

Arabowie podobno modlą się jakoś tak, że: "Dzieki Ci o Panie, że nie stworzyłeś mnie osłem, wielbłądem, ani kobietą". Mi się ta modlitwa, przyznam, okrutnie podoba. Sam bym się modlił podobnie, gdybym się oczywiście modlił. Z drugiej strony - i TU jest właśnie hund begraben! - zdrowa i prawdziwa kobieta nie tylko ma prawo, ale i poniekąd obowiązek, modlić się jakoś w stylu: "Dzięki Ci o Panie, że mnie stworzyłeś kobietą!"

Właśnie tak! Nie całkiem symetrycznie, bo pozytywnie, podczas gdy tam było negatywnie. Ale tak właśnie i w dodatku wydaje mi się to jeszcze o wiele ważniejsze. Nie chciałbym tutaj zbaczać się na śliski grunt amatorskiej ginekologii, czy "psychologii podlotka" (taką naukę stworzyłem sobie w początkach liceum, dawno temu)... Psychologii kobiet raczej - mniej dźwięczne, ale też mniej potencjalnie mylące...

Ale dla mnie prawdziwa kobieta - a tylko takie mnie naprawdę kręcą, gdyby to kogoś przypadkiem interesowało, bo wybredny jestem w tych sprawach nie do uwierzenia! - to taka, która co najmniej raz dziennie dziękuje Bozi (przez co możemy rozumieć Boga, albo Matkę Boską, albo nawet jakąś tam Wenus czy Izydę, bo nie chodzi nam tu w tej chwili o propagowanie jedynie słusznych religii) za to, że jest właśnie kobietą.

Ze wszystkim, co się z tym łączy. A więc drugorzędne i trzeciorzędne cechy płciowe - wszystkie te (ach!) rozkoszne okrągłości, fałdki, nie zapominając oczywiście o cycuszku (jędrnym, żeby znowu pojechać Villonem, albo i nie jędrnym, takie też są słodkie)...

I ta babska psychika, o której sobie rozmawialiśmy. Ale nie tylko to - także te unikalnie żeńskie sprawy, których żaden facet nie zrozumie, choćby pękł... Przed którymi każdy w miarę normalny facet, gdyby ich posmakował, uciekłby z płaczem i potem by się ze wstydu cały czas starał zapaść pod ziemię... A panie poddają się temu z wdziękiem. Oczki skromnie spuszczone, buzia w ciup, rączki w małdrzyk, nóżki... Bez stawiania kropek nad i mi tu proszę!

Wszystkie te menstruacje, defloracje, wizyty u ginekologa, wydawanie na świat (i nie mówię o pieniądzach), karmienie piersią... W sumie, jak być może najlepszym i najszybszym testem na lewactwo/prawicowość jest pytanie "czy zgadzasz się z tezą, że chłopa od baby różni tylko jedna, mała i mało ważna, rzecz?" - tak samo testem na prawdziwą kobiecość mogłoby być pytanie: "Czy jesteś dumna i w sumie szczęśliwa z powodu swoich menstruacji?" Sorry jeśli kogoś zaszokowałem, czy zszedłem, jego (jej) zdaniem z wyżyn, by nurzać się w... W czym tam się nurzam.

Freud się gorzej nurzał i go szanowali, choć trochę bez sensu. I to nawet naziści. (Nie żeby coś.) Ja tu sześć lat już piszę, więc może po tak długim czasie jeden tego typu tekst to nie jest zbyt wiele. W końcu kobietom - a właściwie KOBIECIE, bo ona jest tak naprawdę JEDNA, tylko w różnych wcieleniach! - też się chyba coś na tym blogu należy. I, nawet jak im się to nie podobało, to jednak ja to głównie dla nich napisałem i postaram się naprawdę lojalnie potraktować wszelką krytykę, tym bardziej jeśli ona będzie z ich strony.

Fajnie by było, gdyby tu się teraz zleciała cała lewizna, ale chyba nie ma na to nadziei. Fajnie by było, bo to chyba w sumie ostrzejsze od tekstów panny Żuraw, które lewiznę do szału doprowadzały, a ja w dodatku nie jestem nawet kobieta. Ale by mi się dostało, gdyby się dowiedzieli!

Co zaś do ludzi zdrowych i normalnych, to donoszę, że jeśli jakimś cudem udało mi się sprowokować dyskusję i będzie zainteresowanie, to mam jeszcze w głowie (i sercu, na tym poprzestając) dalszy ciąg tego tekstu, rozwijający ów temat. W dość, jak sądzę, interesujący sposób. Ale musi być zainteresowanie, bo inaczej czekajcie sobie następne sześć lat. Kiedy to i tak już nie będzie prawicowych blogów i innych tego typu niepoprawnych spraw, więc się nie doczekacie. A więc?

triarius