Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sport. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sport. Pokaż wszystkie posty

wtorek, września 21, 2021

Dwa słowa o babskim futbolu i piramidach finansowych

Fakt, że "komercyjne" telewizje całymi godzinami pokazują damski futbol i (z całym szacunkiem dla ambitnych kalek, ale amicus Plato!) Paraolimpiadę, których, poza najbliższą rodziną, jak ma czas do zabicia, nikt nie pragnie oglądać, kiedy wystarczyłoby np. pokazać goły cyc (nie żebym osobiście był tego wrogiem!), albo powiedzieć marny dowcip, i byłby szoł, pokazuje, jak niewiele komercji jest w dzisiejszej "komercji", czyli w sumie w tej o tysiące rzędów najmonstrualniejszej w historii piramidzie finansowej, zwanej "kapitalizmem". 

Tak, miało to też i parę zalet - mało co żadnych zalet nie ma. Tak - wszystko na tym padole łez ma swoje wady. Tylko dlaczego akurat w tym jednym przypadku mamy ignorować ewolucję tego akurat tworu, która jednoznacznie prowadzi w kierunku koszmaru, o jakim się naprawdę mało komu dotąd śniło?

triarius

P.S. Po prawdzie, to w tytule chciałem napisać "dwie słowie", ale o by niestety nam przekaz zaciemniło. Kto chce, niech sobie ten uroczy dualis, z moim błogosławieństwem sam wstawi!

poniedziałek, grudnia 29, 2014

Spengler to był jednak idiota!

Determinizmy, historiozoficzne pesymizmy... (Raczej "histeryzoficzne", jeśli mnie spytać!) Zachód niby ma się chylić ku schyłkowi! Co za idiotyzm! Czasem jedno zwyczajne zdjęcie potrafi człowieka wyrwać z tego zaklętego kręgu obłędu i samobiczowania. Na szczęście!

Zachód, wbrew Spenglerom tego świata, jak najbardziej kwitnie, a jego subtelna cywilizacja się rozszerza i zdobywa świat. Żadne tam pacyfizmy Zachodu nie podgryzają - wbrew smętnym moherowym bredniom niedouczonego (co to w końcu jest doktorat z filozofii, w dodatku niemiecki i kiedy nawet nie było internetu?) szkopa, powtarzanym bezmyślnie przez jego późnych akolitów.

No bo czy ten cały Spengler był w stanie przewidzieć coś tak pięknego, coś tak optymistycznego i nabrzmiałego humanizmem, jak to widać na poniższym zdjęciu?




Odpowiedzią na powyższe pytanie musi być oczywiście gromkie, chóralne NIE. A zatem...

Czyż nie ma w tym symboliki bez porównania głębszej i potężniejszej od tych wszystkich, które ów cyniczny zwodziciel niedoformowanych umysłów ("umysłów"?! zbyt dobre słowo!) próbował nam, na tysiącu niemal stron czystego bełkotu, wmówić? Tu jest po prostu wszystko i moglibyśmy, każdy z nas, usiąść teraz i od ręki napisać po tysiąc stron dzieła, które by wszystkie Spenglery, i wszystkich w ogóle niedowiarków, wysłało w międzygalaktyczną przestrzeń.

A zatem, ludu mój - wpatrywać się w ten obraz, smakować go i wyciągać zeń ach, jakże głębokie historiozoficzne wnioski! Optymistyczne - a jakże! Bryła świata i te sprawy. Alleluja! Przyszłość jest nasza i niech się tylko pojawi jakiś niedowiarek - to ta pani mu pokaże! Ta u góry.

Pogadali, pogadali, a teraz do roboty, prole! Macie jeszcze parę lat do eutanazji, przynajmniej większość, więc mi się tu nie opieprzać! Władza łaskawa, ale może się to zmienić. Po robocie panie oczywiście na maty, rzucać młotem, podnosić ciężary, obijać drug drugu mordę, biegać maratony... Matka Narodu, Główna Macherka i Amazonka (oczywiście nie hetero!) w jednym - to wasz cel!

A panowie w tym czasie oczywiście mają trenować karmienie piersią. W końcu musi się udać, a telewizje śniadaniowe i weekendowe wydania czekają! I telewizje, właśnie, wszelkie, pilnie oglądać! A jak któryś akurat ma czas, to na stadion i machać tymi tam różnymi, meksykańską falę robić! No i wznosić okrzyki oczywiście, byle słuszne.

Niniejszym (choć już myślałem, że nikt nie pamięta moich dawnych win i mi się upiecze) składam samokrytykę, wyrzekając się wszystkich moich sprośnych błędów, do których mnie skłonił ten.... Nie wiem nawet jak to określić, bo mój język nie zawiera słów mogących oddać taką bezczelną sprośność. Więc pozwólcie, że po prostu zakrzyknę:

Obywatele! Lemingi! (Byłe mohery nawet, które w końcu przejrzały na oczy!) Pokażcie Spenglerom tego świata i wszelkiej innej ohydzie gdzie jej miejsce! W końcu to zdjęcie nie może być całkiem jedyne na całym globie, więc i powodów do optymizmu... Więcej! Alleluja! (W tle "Oda do radości" na orkiestrę i tysiącpięćsetosobowy chór studentów europeistyki ze wszystkich krajów Unii.)

triarius

P.S. Na poważniejszą nutę... Ja akurat nie jestem źle nastawiony do wszelkich grapplingów, i nawet, choć z pewnym trudem, mogę zrozumieć kobiety, które się tym zajmują. Jednak fakt, że masa normalnie przez Bozię wyposażonych kobiet nie znajduje dziś nic lepszego do roboty niż to albo maratony, wydaje mi się dość przygnębiający. No a fakt, że miliony pozornie zdrowych ludzi nie ma nic lepszego do roboty, niż to oglądać i się tym dziko podniecać... Sapienti sat, a lemingom i tak nie mam wiele do powiedzenia.

sobota, lutego 16, 2013

Problem na resorach

(Na czerwono zaznaczyłem nico późniejsze dodatki. Żeby przyszli doktoranci mieli łatwo i naukowo. Didaskalia i te rzeczy. Albo z jakiegoś innego powodu, którego nie raczę wyjawić. Lub bez powodu zresztą.)

* * *

Pistorius - gość, co zamiast goleni ma wszczepione resory i (z tego co mówią w telewizjach) startował z tym zarówno na Paraolimpiadzie, jak i na zwykłej Olimpiadzie, zamordował był właśnie swoją ukochaną. "4 kule 9 mm", jak nas media informują. (Ale co to w ogóle za informacja - 9 mm?! Parabellum? Makarow? Coś jeszcze innego? Dla mnie to jest odwalanie roboty, a nie dziennikarstwo.)

Sama kwestia startowania takiego cyborga na "zwykłej" Olimpiadzie... Zaraz - to nie jest żaden brak szacunku, brak współczucia, a tym mniej (turpe dictu) Korwinizm! Ten facet jest cyborgiem w całkiem ścisłym technicznym sensie, choć zgoda, że mocno w stronę człowieka, bo to tylko golenie. Co nie znaczy oczywiście, bym gościowi odmawiał człowieczeństwa. (Ani z powodu tych resorów, ani jakiegokolwiek innego zresztą.) Jednak nie da się ukryć, że w kontekście biegów krótkich gość jest cyborg jak stąd do Warszawy i z powrotem. (Z Gdańska znaczy.)

No więc to naprawdę ciekawa kwestia - starty takiego kogoś na Olimpiadach tego świata. Czy jak komuś zamiast nóg wszczepią np. wrotki z napędem rakietowym, to też będzie OK? Albo czy OK będzie, jeśli takie resory, jak ma Pistorius, w następnej generacji sprowadzą czas na setkę do siedmiu sekund z kawałkiem, i to bez wielkiego treningu? Niemożliwe? Cóż, jako poniekąd (były) inżynier (hłe hłe!) widzę tu problem czysto techniczny, a problemy techniczne (w dodatku czysto) są od tego, by je rozwiązywać.

Dotąd może nikt nie wpadł na pomysł, żeby zrobić takie wyścigowe resory dla ludzi bez nóg, a w każdym razie nie naprężył się, nie zmarszczył w tej sprawie czoła, nie nastroszył brwi, nie zacisnął na maksa pośladków, nie podrapał się po głowie z mądrą miną... Jednak niewykluczone, że w końcu kiedyś ktoś to wszystko zrobi, i mu się uda, a wtedy będzie naprawdę niezły cyrk. Przynajmniej dla tych "zwykłych" i poniekąd mniej szczęśliwych w tym przypadku uczestników Olimpiady. Oraz dla ludzi wciąż nieprzesadnie politycznie poprawnych. (Którzy jeszcze tu i ówdzie, marnie, ale egzystują.)

No i jest tu oczywiście wielkie zagadnienie, jak to różne instytucje - choćby zajmowały się tylko takimi pierdołami, jak sport - zagarniają pod siebie i uzurpują wszelakie prawa do decyzji, autorytetu, suwerenności i tak dalej. Bardzo ciekawe zagadnienie, bardzo na czasie, a do tego mocno (mnie przynajmniej) niepokojące. Jednak my nie o tym dzisiaj.

My dzisiaj o tym, dlaczego ów Pistorius - bożyszcze mas, z naciskiem na masy polityczno-poprawne; pieszczoszek mediów; radość humanistów wszelkiej maści (itd., itd., długo by można) - te cztery kule w tą swoją ukochaną (blondynę zresztą, piękność w takim amerykańskim stylu, czyli w sumie męską i wulgarną, całkiem nie dla mnie, gdyby ktoś pytał) wpakował. Otoż ja mam odpowiedź. Prostą, logiczną, nawet i politycznie poprawną, a w każdym razie tego nie gwałcącą... A przede wszystkim SŁUSZNĄ. Jedynie słuszną nawet.

Otóż ten Pistorius utrupił tę swoją ukochaną dlatego, że mu wcześniej nie dano Pokojowej Nagrody Nobla NA ZACHĘTĘ! Prawda? (Jasne, teraz to oczywiste, jak już się wie, ale samemu wpaść się bez Pana Tygrysa nie dało.) Jakby mu dano, to by się zachęcił i nie mordował. Do czego zachęcił? A do pokojowego współistnienia przecie! (Jak z dziećmi!) Tacy co lubią pokojowo współistnieć, ukochanych blondyn z reguły nie mordują. Proste! A żeby ktoś to lubił, należy mu dać na zachętę. Nobla. Pokojowego. Wyraźna niedoróbka tego tam komitetu. Żeby mi to było ostatni raz!

środa, lutego 29, 2012

Ze sportu - 29-02-2012

Zbliża się Ojro 2012, więc my tutaj wprowadzimy sobie rubrykę sportową. I co pewien czas będziemy podawać und komentować ważne sportowe informacje. Oto pierwsza z nich...

Reprezentacja piłkarska Ubekistanu zremisowała właśnie przed chwilą 0:0 z reprezentacją Portugalii w towarzyskim meczu na nowowybudowanym (i dziesięciokrotnie co najmniej przepłaconym, ale w końcu Miro, Zdzicho, Rycho, Tusko, Barroso i Lato muszą z czegoś żyć!) stadionie. Gdzieśtam. W dużym jakimś, w każdym razie, mieście, gdzie Młodzi Wykształceni.

Wielotysięczne stado lemingów na trybunach, któremu nie przeszkadzała obecność Tuska z ferajną, ani też kamery wszystkich @#$% Polsatów i TVN'ów, zachowało się zgodnie z oczekiwaniami macherów - zarówno tych lokalnych, jak i ich mocodawców zza granicy. Czyli dopingowało i się cieszyło, jak na rasowych niewolników przystało, którym chwilowo Władza pozwoliła odłożyć kilof i się, wraz z Władzą, cieszyć "godziwą rozrywką".

Wszystko oczywiście w jak najbardziej "patriotycznym duchu", bo dla stadnego niewolnika "patriotyzm" to właśnie to, a że pod troskliwym okiem Tuska i "sił porządku", to przecież tym lepiej!

Jezu, jakim trzeba być zerem, żeby dzisiaj traktować kibicowanie jako cokolwiek innego, niż okazję do walenia drug druga po pysku, naparzanek z milicją obywatelską (platformianą) i ew. zwalczania @#$#% Władzy! Jakoś mogę jeszcze zrozumieć kibicowanie małym lokalnym klubom - jakimś Poloniom Golina - ale podniecanie się wyczynami tych tysiąckrotnie przepłacanych pajaców, którzy nie robią absolutnie nic pożytecznego ani interesującego?!

W dodatku, kiedy chodzi o reprezentację kraju tak skurwionego, na każdym kroku okradanego, poniżanego i zniewolonego, jak Ubekistan? Sorry - chciałem powiedzieć "jak III RP". Ale, tak czy tak, różnica przecież żadna. W dodatku kiedy na trybunach pokazują swe zadowolone gębusie właśnie sprawcy tego całego @#$%$% %$##@?!?

I wykorzystują waszą, głupi ludkowie, żałosną "demonstrację patriotyzmu" (rzygać się chce na taki patriotyzm!), jako wyraz poparcia dla samych siebie? I całego tego ojrosyfa, który wszystkich porządnych ludzi coraz bardziej niewoli i wdeptuje w ziemię?!

"Chleba i igrzysk" - jak zawsze! A jak chleba coraz mniej, to i tak durne polactwo da się podpuścić i będzie kwiczeć z radości, że Władza dała - jak nie "Taniec z Gwiazdami", to mecz reprezentacji Ubekistanu. Sorry - III RP.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

poniedziałek, lipca 04, 2011

Baby z brodą i inne naukawe rewelacje

Młyny wolnego rynku mielą powoli, ale nieustępliwie, co widać choćby po sportowych kanałach w telewizji kablowej. Skoro właściciele tych kanałów nie mogą napluć w gębę każdemu kibicowi indywidualnie, to chociaż serwują mu tyle futbolu do lat 17 i futbolu babskiego, ile zdołają. Fakt, że na tle przedwczorajszej "bokserskiej walki stulecia", te ganiające za piłką w krótkich gatkach lesbijki mogą się, po paru piwach, wydać wzgl. interesujące. Skoro ktoś i tak, nie mając żadnego życia, musi oglądać sport w telewizji.

A dlaczego niby "nie mogą napluć każdemu indywidualnie?", spyta ktoś. No bo technika nie nadąża i koszty by były zbyt wysokie. Proste! Swoją drogą jest to przezabawny przypadek z punktu widzenia badań nad "wolnym rynkiem": z jednej strony ci właściciele zdecydowanie wiedzą, gdzie chleb posmarowany, więc to jest rynkowe, a z drugiej smarowidło na tym chlebie zależy jednak głównie od stróżów politycznej poprawności, więc jakby, mimo wszystko, nie całkiem.

Ponieważ jednak (zgodnie z tym, co głoszą czciciele "wolnego rynku") "kiedy nie wiadomo o co chodzi" (jak w przypadku politycznej poprawności), "chodzi o pieniądze", więc to także jest "wolny rynek"... Kółko się zamyka i mamy kompletny bełkot z ganianiem w piętkę. Czyli poniekąd to co zawsze, kiedy ktoś nam ów "wolny rynek" stręczy. Tyle, że ja właściwie tym razem nie o rynku. A o czym? A o szeroko pojętym feminiźmie - takim w którego skład wchodzi m.in. pokazywanie ludziom, ZA ICH WŁASNE PIENIĄDZE, czegoś takiego jak lesbijski futbol.

Fakt, że ostatnio mniej jakoś chyba pokazują babskiego boksu, za to całkiem sporo babskiego MMA. Nie tak dawno widziałem jedną taką babską walkę, i była ona, mówię to jako poniekąd znawca, naprawdę na niezłym poziomie. Tylko co z tego? Gołębie uczono już grać w pingponga, w ruskich cyrkach niedźwiedzie jeżdżą na rowerkach (w różowych spódniczkach), szympansa to w ogóle niesamowitych rzeczy można nauczyć... Cóż to więc za osiągnięcie, że można nauczyć grać w piłkę babę, albo nauczyć ją walić inną babę po ryju, dusić i wykręcać członki (te co baby mają, choć w tym przypadku cholera je wie)?

Babskie sporty dzielą się, z punktu widzenia Pana Tygrysa, na pięć kategorii:

1. takie, że Pan Tygrys nawet nie raczy wypowiedzieć sakramentalnych słów "o, tresowane baby!" (babski futbol, babskie maratony, babskie rzucanie młotem itp.);

2. takie, że Pan Tygrys raczy te słowa wypowiedzieć (babskie MMA, babski boks, babski skok o tyczce itp.);

3. takie, że Pan Tygrys stwierdza: "a, niech sobie!" i odmeldowuje się do swoich zajęć (większość babskich sportów, a szczególnie te, które baby uprawiały do lat powiedzmy '70);

4. takie, na które Pan Tygrys czasem sobie (czytając, grając na instrumencie, czy rozmyślając nad losami świata) popatrzy, bez większego jednak wzruszenia czy zaangażowania (sporty w krótkich spódniczkach, ale nie tenis, szczególnie, te, gdzie kobiety biegają w pozycji uległej i mają dobrze rozwinięte pośladki, jak hokej na trawie);

5. takie, którymi Pan Tygrys się na swój chłodny i wyważony sposób podnieca - konkretnie babski curling z udziałem Szkotek.

No to zdradziłem światu jedną ze swych najgłębszych tajemnic - teraz nikt chyba nie może gadać, że ja tu nie daję klientowi dosyć wspaniałości za jego ciężko zarobione. (A, zaraz... Czy mi ktoś za te wyznania i te przewyborne koncepta w ogóle płaci? Chyba nie, nie przypominam sobie... Więc jak to z tym, ja się zapytowywuję, rynkiem?)

Mówiliśmy sobie ostatnio o naukawości (sic!), no to mi się właśnie w związku z nią i tym babskim futbolem przypomniało takie naukowe wydarzenie oto, że jacyś genialni naukawcy odkryli, że za ileś tam lat (a było to z 20 lat temu, więc już coś koło teraz) baby będą biegać szybciej od chłopów. Rewelacja, nie?

Do tego zrobiono to b. prostą i w zasadzie b. sensowną metodą: ekstrapolowano mianowicie krzywą (po szwedzku "kurva", co niby nie ma nic do rzeczy, ale miło wiedzieć) reprezentującą męskie wyniki w biegu krótkim na przestrzeni ostatnich stu, czy iluś, lat, oraz babską, no i wyszło, że one się w tej niedalekiej przyszłości przecinają. (Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie uważał w szkole na matematyce, bo nawet chyba w czasach min. Hall tego jeszcze uczą.)

Wszystko byłoby cudnie i naukowo, gdyby nie drobny fakt, że te najstarsze wyniki bab pochodziły - bo i nie mogły nie pochodzić! - z czasów, gdy, aby wziąć udział w biegu krótkim i dać sobie zmierzyć wynik, baba musiała sobie przyprawić brodę, skrępować ew. cycki (ach!), upodobnić się maksymalnie do faceta, no i wystąpić w jakimś zwykłym, czyli męskim, biegu.

W dodatku takich przypadków nie było przecież wiele i tych bab, co one w tych biegach z facetami, ganiały, były pojedyncze egzemplarze, podczas gdy facetów było jednak więcej. Tak więc owe najstarsze wyniki mają beznadziejnie niską wartość statystyczną.

Te najnowsze też zresztą są obciążone błędem, a mianowicie takim, że te dziwne stwory na anabolach, co one w tych biegach dzisiaj startują, to nie bardzo przecież są kobiety. Fakt, że tym naukawcom od tego genialnego odkrycia właśnie o takie stwory pewnie chodzi, więc z ich punktu widzenia wszystko jest cacy, choć z naszego nie całkiem.

Te dziwne stwory to może być skutek tego, że dziś się chyba nie robi babom co się chcą sportować przymusowych badań gineko, tylko na chromozomy. No więc mamy stwory, które się chromozomowo sprawdzają (jeśli wierzyć tym naukawcom, co to testują), ale których nikt by nie chciał bez majtasków oglądać, nie mówiąc już o pójściu z takim do łóżka.

Powie ktoś: "jakie krępowanie cycków?", skoro to takie stwory, a te sprzed wieku to też musiały być jakieś sfrustrowane lesby, bo jakiej zdrowej kobiecie by się tak wygłupiać (z tą przyprawioną brodą, czy może być coś ohydniejszego?) chciało! Jest w tym sporo prawdy, ale jednak cycki nie są absolutnie wykluczone, dziwne, ale prawdziwe!

Kiedy mieszkałem w Szwecji, uporczywa wieść gminna głosiła, że ówczesna gwiazda babskiego futbolu w tym kraju (Videkull chyba jej było) kazała sobie obciąć całe dwa kilogramy cyców, żeby lepiej jej się ganiało po boisku. Fakt, że oni tam chętnie obcinają i kiedy np. moja była poszła była do lekarza, z trudem się wybroniła przed obcięciem swoich słodkich szóstek...

Bo po prostu były za duże, nie zgadzały się z postępową statystyką, zaburzały homeostazę społeczną i pozycję kvinny w społeczeństwie. (Nie, tak na serio to bełkotali jej o ew. raku, ale to oczywiście ściema.) Tak że jednak cycki potrafią występować nawet na najdziwniejszych przypadkach. Oczywiście nie mówię tu o moje byłej, tylko o tej Videkull, co kopała piłę. (Biedna frustratka!)

Takich naukawych osiągnięć, jak to tutaj opisane, mamy każdego roku sporo, choć nie każde jest aż tak, jak tamto, nagłaśniane. Ale co się dziwić? W tym przypadku mieliśmy metodę czarnej skrzynki, czyli patrzyliśmy jedynie na skutki, bez zaglądania w głąb. A jak się jednak w ten głąb zajrzy, to, z tego co słyszę, włos się jeżyć powinien na dupie cały czas i gacie człek powinien musieć nosić o cztery numery większe.

Na tych tam "gender studies" w przodujących w tym krajach, jak Stany Zjednoczone AP czy Kanada, obowiązują ponoć tego typu obyczaje, że np. w czasie określonej fazy księżyca taka pani docent chodzi z ryjem wysmarowanym tą tam "wydzieliną", co ją nam stale pokazują w reklamach (wolny rynek!) podpasek i tamponów. Nie żebym miał coś przeciw reklamom tamponów - niektóre są nawet b. artystycznie zrobione - czy tej niebieskiej cieczy, którą oni tam pokazują, ale jednak chodzenie z tym publicznie na mordzie, tylko dlatego, że akurat księżyc...

No ale cóż - kobiety przez tysiąclecia były uciskane, wiec coś trzeba z tym faktycznie zrobić, i to radykalnie! No więc dalejże kopać piłkę, okładać drug drugą po ryju, i mazać sobie pyski "wydzieliną"! Któraś jeszcze tego nie robi?! Zdrajczyni jedna! Niewolnica samców! Moher! Heterystka! I co tam jeszcze.

Żeby jednak nie było, że ja bab - jako takich - jakoś nienawidzę, czy nimi (broń Boże!) gardzę... No więc, w książce o najnowszych odkryciach biologii, com ją sobie ostatnio na allegro, piszą na przykład o tym, że u szympansów (a więc naszych bliskich krewnych) to akurat młode, słabe osobniki i niewiasty właśnie posługują się bronią, a konkretnie zaostrzonymi własnoręcznie (za pomocą zębów) kijami. Do obrony przed agresywnymi samcami i do polowania na małe bezbronne antylopy. Silne samce po prostu nie muszą.

(Swoją drogą człek zaczyna się zastanawiać, dlaczego to jedni, jak Pan Tygrys, bardziej podniecają się przypierdoleniem ręcznym, ew. z udziałem prostych narzędzi, jak nóż - inni zaś od razu by chcieli strzelać z pistoletów i tak dalej. ;-)

Jakby nie było, jest to spore osiągnięcie i b. możliwe, iż u ludzi także posługiwanie się bronią - sprawę wprost NIESAMOWICIE WAŻNĄ dla rozwoju i natury naszego gatunku (czytać Ardreya!) - także zapoczątkowały niewiasty. Tym bardziej, że całkiem współczesne japońskie badania nad żyjącymi dziko na pewnej wyspie małpami, pokazały, że to właśnie nie kto inny, a pewna młoda i dość samotna samica odkryła (nie bójmy się tego słowa!) płukanie żarcia (jakichś tam bulw) w wodzie morskiej, żeby je pozbawić piasku.

Potem od niej to przejęli rówieśnicy, także zresztą stojący raczej na uboczu i u dołu drabiny społecznej, a kiedy z kolei to młode pokolenie zaczęło dominować, to mycie bulw stało się w owej małpiej społeczności powszechne.

Mówię to, bo veritas amica est, bo nie chcę wyglądać na oszalałego myzogina, no i specjalnie dla Iwony Jareckiej, Pierwszej Mulierystki RP, która się, z tego co wiem, bardzo przejmuje tym, że godność kobiety może nie zawsze jest należycie honorowana, także, jeśli nie przede wszystkim, w moich pismach.

No więc, teraz chyba wszystko jest już jasne i odpokutowałem dużą część, tuszę, moich przewin. Kobieta wielką jest! (Także jako obiekt seksualny, jeśli nie przede wszystkim.) Zaś niewolnictwo pod mężczyzną wcale jej nie umniejsza - raczej przeciwnie! (Mówimy jednak o mężczyźnie, a nie lemingu.)

No i to by chyba było na tyle z dzisiejszego kazania. Jeśli Bóg zechce, to może jeszcze kiedyś coś.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, marca 22, 2011

Krylia Sowietow i Różowe Golarki Liberalizmu

Narażę się tym z pewnością paru lubianym przeze mnie ludziom, ale faktem jest, że sport - w sensie kibicowania, a nie uprawiania - to jeden z najskuteczniejszych i najpowszechniej dziś stosowanych środków trzymania proletów za mordy. Odwieczne "panem et circenses", czyli, jak to jeden bloger fajnie sparafrazował, "taniego kredytu i Tańca z Gwiazdami".

Gdyby Młody Spengleryzm był czymś więcej, niż tylko intelektualnym żartem (i jedyną nadzieją zachodniej cywilizacji przy okazji), to do oglądania transmisji sportowych konieczna byłaby specjalna dyspensa od biskupa. I to biskupa z właściwym certyfikatem od Młodych Spenglerystów oczywiście. O jakimś tam "patriotycznym" podniecaniu się grą "naszych chłopców", czy skakaniem jakichś "polskich orłów", nie byłoby oczywiście nawet mowy! To znaczy, prolety ew. by mogły, w ramach P & C, ale na pewno nie sami Młodzi Spengleryści.

Czemu jednak ew. dyspensa, a nie po prostu zakaz? Dlatego, to nie jest tak, że w każdym przypadku i dla każdego, takie coś musi być szkodliwe. Pochlebiam sobie, że ja na przykład mogę oglądać niemal cokolwiek... No, to też przesada, bo np. różnych martyrologii, obozów koncentracyjnych, filmów moralnego niepokoju, programów Tomasza Lisa, czy filmów wojennych/przygodowych/dla-prawdziwych-mężczyzn-z-pościgami-samochodowymi nie oglądam, bo się tym po prostu brzydzę, nudzi mnie to i/lub mierzi.

Jednak (długo by można o tym!) w sumie jest tak, że jak ja coś oglądam, to nigdy się w tym nie zatracam, nie "przenoszę się w inną rzeczywistość" i nie "odrywam od ciała i konkretu"... O czym nawiasem ostatnio na TV Trwam interesująco opowiadał syn tego sławnego McLuhana - nie żebym się całkiem zgadzał, wręcz przeciwnie, ale interesujące to to było... (W sumie zresztą to chyba była Nowa Lewica.)

Ale nie - to nie ja. Bo w moim przypadku zawsze pierwsze są pytania w rodzaju: "kto za tym stoi?", "komu to służy?", "dlaczego oni mi to pokazują?", "co chcą przez to osiągnąć?", "jak na to reaguje typowy leming/prolet?"... Itd. Plus pytania pomniejszego płazu, w rodzaju: "jak oni skłonili ją, żeby im na to pozwoliła?", "ile w tym jest prasamiczego, excusez le mot... powiedzmy żeńskiej natury, ach!?"... To akurat dotyczy jednej konkretnej dziedziny, ale analogicznie z innymi dziedzinami.

Długo by można o tym, ale że ja nie o tym, więc tyle. Ten blog nie jest zasadniczo jakoś z definicji i wyłącznie polityczny, i ja bym sobie mógł tutaj pisać na całkiem inne tematy, jakoż to: psychologia, filozofia, muzyka... Ale wiem, czego ludzie oczekują, więc, przynajmniej na ten raz, psychologizowanie na temat ew. racji i ew. błędów panów McLuhanów, czy podejściem do mediów wizualnych typowego leminga/proleta z jednej, a Pana Tygrysa z drugiej strony, zostawię sobie na jakieś abstrakcyjne i nigdy nie mające pewnie nastąpić "zaś".

I powiem tak... Oglądałem sobie dziś (a właściwie to już formalnie wczoraj) gnuśnie boks, przeżuwając późne śniadanie i spenglerycznie bawiąc się myślami nad tym, jak oni już wprost starają się imitować i odtwarzać starożytne walki gladiatorów. I chcieli by, i boją się jednocześnie, pójść na całość. W sumie jednak coraz bardziej jestem przekonany, że oni ŚWIADOMIE sięgają już do tamtych wzorów!

Czyli nie tylko to, że "dzisiejszy sport to dawne walki gladiatorów i wyścigi rydwanów" (b. skądinąd spengleryczna myśl, oczywiście), tylko że ktoś tam jednak w pewnym momencie stwierdził, że te wszystkie analogie pomiędzy dawnymi i nowymi czasy są na tyle istotne, iż trzeba tę sprawę świadomie wziąć w swoje ręce i przyspieszyć.

Choć sama też przecież idzie w "dobrym" kierunku. Wcale nie wykluczam, że gdzieś tam w głębi jakichś dwudziestopiętrowych schronów przeciw broni A... Z siedzi jakiś Mózg, który, tak jak i ja, wie, że Spengler to sposób na zrozumienie naszych czasów, a nawet w pewnej mierze przewidzenie przyszłości - i on to właśnie realizuje.

Czyli że małe urzędasy jakichś Unii - takie o kilka zaledwie pięter ponad Wojtkiem Sadurskim - czytają sobie Toynbee'ego czy Konecznego, a ktoś kto naprawdę kojarzy, zapewne facet ze służb, Spenglera. I on tą całą resztą, o nas już nie wspominając, manipuluje sobie do woli. On tam, ja tutaj... Wojna mózgów!

W każdym razie tak sobie gnuśnie oglądam ten boks - niby amatorski, a bez kasków, maszynek do liczenia ciosów... Jak za moich czasów! Ale nie tylko to, bo także bez koszulek, pięć rund i masa innych jeszcze gladiatorskich innowacji... Tak sobie oglądam, a tutaj pod spodem leci tasiemka... Na której czytam, że "Z powodu złej pogody nie będzie dziś transmisji następujących meczy: Krilia Sowietow : CSKA Moskwa..."

Reszta nieistotna, ale tą pierwszą wymienianą tam drużyną były - absolutnie nie żartuję! - Krylia Sowietów! I niech mi ktoś teraz powie, że obecna Rosja to nie jest prosta kontynuacja miłującego pokój ZSRR! Wiem, mają ten sam hymn, jest nadal "Komsomolskaja Prawda"... I różne inne takie. Ale to przecież drobiazg przy tych sowietach!

Podczas gdy u nas (??!) drużyny o długiej i chwalebnej (jak na sport) historii zmieniają dzisiaj nazwy co parę miesięcy - z nazwy jednej szemranej firmy, co ich rzekomo sponsoruje, na drugą, równie szemraną... Tam, mimo gospodarki rynkowej, mimo wszystkich NEP'ów i pieriestrojek - nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby zostawić np. "Krylia", a wywalić "Sowietów"... Albo "Sowietów" zastąpić jakimś równie dźwięcznym, a mniej kontrowersyjnym (?) słowem.

Ktoś tam z pewnością musiał pomyśleć o tym, że kiedyś te Krylia zajmą jakieś tam dobre miejsce w lidze, albo zdobędą puchar - czemu niby by nie mogły? - a wtedy (fanfary, bębny, starcy zawodzą) staną do walki z jakimś Anderlechtem Bruksela, Herthą Berlin, czy powiedzmy czymś, co kopie piłkę w najwyższej lidze III RP. I prasa, media, dziennikarze będą się podniecać, że "Skrzydła Sowietów grają super!"... Albo, że "nasi strzelili Skrzydłom Sowietów trzy bramki w dwie minuty".

Co z tego, że gdzieś tam jest wpisane coś o propagowaniu komunizmu... Co z tego, że Rosja to dziś miłujący pokój i wolny rynek kraj... Jakoś jednak obeszło się bez sponsora i dawne Skrzydła Sowietów, nie muszą - raniąc serca prawdziwych konserwatystów, którzy cierpią nieludzkie męki na samą myśl o usunięciu pomnika takich czy innych wyzwolicieli czy okupantów... O "zmianie nazwy ulicy, którą Historia uczyniła już częścią Dziedzictwa (czysty bolszewizm, żeby się na Historię obrażać!)"...

Te skrzydła nie muszą się (chwała niech będzie Najwyższemu Któren w Mauzoleum!) - mimo całej demokratyzacji i wszystkiego co piękne und liberalne - nazywać "Pizzeria Mniam-Mniam", czy powiedzmy "Różowe Golarki 'Napalona Frosia'". Zapewne Rosja jakoś z tego powodu słabsza, a tym samym mniej niebezpieczna - w końcu sponsor to liberalizm, a liberalizm to siła... Jednak chyba jakiś rynkowy liberał musiałby mi to ze szczegółami wytłumaczyć, bo ja się nijak nie mogę w tym dopatrzyć logiki. Wiem, że ona tam jest, bo po prostu być musi, i to z nóg zwalająca, ale jej głupi nie widzę.

Z tego co wiem, genialny von Mises, który postulował, jeszcze przed wojną światową, by pożyczać Sowietom jak najwięcej, bo to sprawi, że szybciej poznają uroki liberalizmu i go pokochają, już nie żyje... Prosiłbym zatem, by któryś z jego uczniów pofatygował się na mój blog i mi wszystkie te trudne sprawy jakoś przystępnie wytłumaczył. Ludzie - poważnie, liczę na was!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

środa, maja 20, 2009

Ogłoszenia... nie aż tak drobne - wiosna 2009

Zawiadamiam wszystkich ew. zainteresowanych, że jednak zamierzam wziąć udział w nadciągających ojrowyborach. Nie żebym na samą o tym myśl nie odczuwał mdłości, ale jednak trzeba.

Tym, którzy nie wiedzą, o co chodzi, wyjaśniam: Otóż jakiś czas temu napisałem wpisa, w którym rzekłem, że niemal na pewno nie wezmę w tej obrzydliwej parodii demokracji udziału. Nadal oczywiście uważam, że "demokracja unijna" to parodia, w której udział w jakiś sposób brudzi, jednak są sprawy jeszcze ważniejsze. Nie czas na celebrowanie swego wybrednego powonienia, kiedy nam jedyna sztuczna szczęka wpadła do szamba, a w spiżarni mamy jedynie suchary! Tak zaś właśnie widzę tę sytuację.

Moja początkowa opinia wynikała z tego, że oceniałem, iż najbardziej tych wszystkich "europejskich demokratów" zaboli b. mała frekwencja. Teraz jednak wydaje się pewne, że każdy procent głosów zdobyty przez PiS i każdy procent głosów oddanych na Platformę mniej, niż głoszą to serwowane nam sondaże, będzie ich (mini)klęską i naszym (mini)sukcesem. Oczywiście bez większych naszych sukcesów i ich klęsk i tak jesteśmy w dupie, ale lepszy mały sukces, niż żaden. Nie mówiąc już o ICH sukcesie - jakimkolwiek.

Porównania z PRL są o tyle nieadekwatne, że tutaj mimo wszystko mechanizm kłamstwa i manipulacji znajduje się gdzie indziej, niż w liczeniu głosów, a więc zapewne i my się jednak dowiemy prawdy o oddanych głosach, i dowiedzą się tego nasi eurodemokratyczni... Jak ich nazwać...? No ci, wszyscy chyba wiedzą o kogo chodzi.

A więc jednak GŁOSUJEMY. I oczywiście na PiS - wszelkie gadki-szmatki na temat tego, że "PiS nie jest przecież antyunijny czy nawet eurosceptyczny" to kretynizm (z wyjątkiem przypadków, gdy to robota agentów wpływu, czego też nie brakuje). Jak już to niedawno wyjaśniałem, w polityce nie ma co się lubi, tylko co jest możliwe, a w tym naszym (?) nieszczęsnym kraju po prostu nie jest możliwe wypięcie się na Ojrounię i pozostawanie w nurcie realnej polityki. Po prostu - trzeba by przedtem zamknąć do jakiejś maxi-Berezy wiele milionów lemingów i rozwalić piątą kolumnę. A to, oczywiście, choć też oczywiści niestety, jest całkiem niewykonalne.

A tutaj b. adekwatny obrazek dzieła Artura M. Nicponia:



* * * * *

Chciałbym zachęcić, a nawet może i wezwać, wszystkich Młodych Spenglerystów i kandydatów na takowych do rozejrzenia się po swej okolicy w celu znalezienia fajnego klubu, gdzie mogli by sobie (np. od nowego roku szkolnego) potrenować Brazylijskie Jujitsu. BJJ to po prostu cudo, łączące w sobie masę najprzeróżniejszych zalet - szachy w 3D i w czasie rzeczywistym, to szorstkie męskie pieszczoty, to b. w sumie skuteczna metoda realnej walki, to fizkultura, to sport i to naprawdę bezpieczny...

Mógłbym o tym pisać i pisać, może nawet to kiedyś zrobię, szczególnie, gdyby w komentarzach pojawiły się pytania i tego typu postulaty. Na razie proszę mi po prostu spróbować uwierzyć. Wiem dość sporo o tych sprawach, mam niemałe doświadczenie, ale BJJ, które w praktyce poznałem całkiem niedawno, po prostu mnie zachwyca bardziej niż wszystko z tej dziedziny, com dotychczas spotkał.

Żeby nie było, że tu jakieś zamordyzmy, powiem tak: jeśli z jakichś względów to nie może być BJJ, albo ktoś woli judo, boks, zapasy, ruskie sambo (ale nie dać się zwerbować KGB ani GRU!), boks tajski... To niech sobie to wybierze. Ja bym stanowczo polecał BJJ, ale uzupełnić można i tę sztukę, a inne też mają sporo do zaoferowania. Szczególnie właśnie te, które wspomniałem. A są oczywiście i inne, które też mają zalety, choć nie tylko zalety. No i oczywiście masa zależy od jakości samego klubu, klasy instruktorów, atmosfery itd.

W każdym razie, żeby już w nieskończoność nie drążyć poszczególnych sztuk walki, zakrzyknę magna voce: Młodzi Spengleryści, żeby nam wszystkim nie spuchła przesadnie kora mózgowa kosztem naszych kochanych ciałek, żebyśmy byli nieulękli, a w razie czego potrafili też tego czy owego pouczyć i z nim popolemizować... Pomyślcie o BJJ!

Zresztą każda fizkultura ma swój wdzięk i stanowi swego rodzaju odtrutkę na martwienie się tuskami tego świata i godziny spędzane na blogowaniu. Nawet może nie wiecie do jakiego stopnia fizkultura uzdrawia tego typu duszne bole! Jednak, jeśli mnie spytacie, naprawdę najbardziej, najgoręcej, na teraz, polecam Wam BJJ!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 27, 2008

Gra do jednej bramki czyli Ojropa

Całkiem niedługo wielkie wydarzenia sportowe będą prawdopodobnie wyglądać jakoś tak. Do miasteczka przyjeżdża aktualny mistrz świata w piłce nożnej, wzmocniony jeszcze paroma najlepszymi graczami Polonii Golina i sklonowanym Pelé z najlepszych lat, by stoczyć mecz z miejscowym zespołem Tusk FC (dawniej Szmacianka). Tłumy rozentuzjazmowanych kibiców, pomalowane gęby, histeryczni sprawozdawcy, telewizje widne, tajne i dwópłciowe (a nawet więcej).

Zaczyna się mecz. Wszystko fajnie, mistrzowie pokazują sztuczki, miejscowi się pocą... Jednak wynik do przerwy, o dziwo, zero zero. Po przerwie też, a aż do dziewięćdziesiątej drugiej minuty, kiedy to wprowadzony przez chwilą defensywny (lewy) pomocnik Tusk FC (dawniej Szmacianka) mija dyskutujących o czymś z zapałem i żywą gestykulacją obrońców gości, i dalekim kopem lobuje leżącego kawałek obok bramki i zainteresowaniem przeglądającego wyjęte z kieszeni spodenek pisemko soft-porno bramkarza.

Szał na trybunach, meksykańska fala... Na drugi dzień media mają wreszcie o czym pisać: mistrzowie świata grali jak patałachy, górą nasi z Tusk FC (dawniej Szmacianka)! Nieprawdopodobne? Ależ wcale nie, po prostu niewielka zmiana przepisów!

Albo boks. Niechby zresztą i walka w klatce - co mi tam! Z kopaniem po jądrach i wydłubywaniem oczu, jak najbardziej. Przyjeżdża taka krzyżówka Bas Ruttena z Ronnym Coutourem (chociaż widziałem jak ten niedawno przegrał przez nokaut) i jeszcze paroma, a miejscowy gieroj wali go jak chce. A tamten całkiem nic. Dlaczego? No bo mu zabroniono - ot dlaczego! "Nam strzelać nie kazano!" A bardziej wprost - "Nam Ojropa zakazała strzelać bramek". Proste! To samo z waleniem w pysk, w przypadku boksu czy innego walę tudo.

Jaki to ma związek z czymkolwiek? A taki mianowicie, że to jest dokładnie sytuacja zbliżającego się (co do tego nigdy nie miałem cienia wątpliwości) ponownego referendum w Irlandii. Plus wszystkich ojropejskich referendów, które, jeśli odpowiednim ludziom (czytaj ojropejsom) zależy, będą zawsze powtarzane tyle razy, aż skutek okaże się... Już tak przecież bywało, gdzieśtam w sprawie waluty ojro. I tak się to będzie zawsze robić długo, aż mistrz świata, nie mając po co naprawdę grać, się rozmarzy na temat piersi (ach!) swojej dalekiej w tej chwili i pewnie już śpiącej smacznie narzeczonej... Zapominając o meczu... Albo cała drużyna z nudów pójdzie na wódkę...

Pozwalając chłopcom z Tusk FC (dawniej Szmacianka) strzelić tę jedną jedyną bramkę, która zapisze ich imiona w historii. Albo kopnąć mistrza klatkowego valetudo tyle razy w kostkę, aż zawyje z bólu i odklepie.

Od razu oczywiście wiedziałem, że powtarzanie referendów w ciągu krótkiego czasu - a czas uczciwy to by było tak z co najmniej 10 latek, jak sądzę - jest świństwem i oszustwem. Jednak akurat przed chwilą uświadomiłem sobie dokładnie na czym to polega. I udało mi się to wyrazić w języku, który, teoretycznie, powinien być zrozumiały nawet dla co bystrzejszego leminga co się podnieca sportowym kibicowaniem.

No bo po prostu tak jest! W tym najistotniejszym dzisiaj i najbliższym nam ponownym referendum, jedna strona nie ma już absolutnie NIC do wygrania - bo przecież JUŻ wygrała co do wygrania było. Druga zaś, z samej natury tej gry, z natury jej zabawnych ojro-zmodyfikowanych przepisów, nie jest już absolutnie niczym zagrożona: jeśli przegra, to ze stuprocentową pewnością otrzyma następną szansę... i następną... i następną... (Chyba że cała Unia jak wielka purchawa gruchnie i rozpadnie się wydając z siebie smród bijący pod niebiosa. Ale to już inna historia.)

Jedna więc strona nie może przegrać i W KOŃCU musi kiedyś wygrać, podczas gdy druga wygrać nijak i absolutnie NIE może i wie, że w końcu przegra... Fajne, prawda? To się nazywa DEMOKRACJA, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Demokracja - w odróżnieniu od populizmu, czyli "władzy ludu". Ale to jest tak cudowna rzecz, a prawdziwa demokracja, że naprawdę powinniśmy wedle jej zasad zorganizować o wiele więcej dziedzin naszego życia. Na przykład sport, w końcu to takie dzisiaj cholernie ważne!

No więc ja to niniejszym oficjalnie przedstawiłem, a teraz oficjalnie postuluję, żeby to, najlepiej od nowego roku, wprowadzić. A wszelkich innych rodzajów sportu - jako wstecznych, oszołomskich, fanatycznych, populistycznych, rasistowskie... (Kto pilnie czyta Gazetnik Wyborczy ten sobie sam dopisze tutaj dowolną ilość epitetów.) Zakazać i ścigać za każde o nich wspomnienie!

Barroso! Borrell! Kohn-Bendit! Tusk! Schetyna! I cała smętna reszto ojro-szuj, ojro-świrów i ojro-kanciarzy. Do was mówię! Zreformujcie nam ten sport co żywo, żeby wreszcie było demokratycznie, postępowo i po europejsku! Z góry dziękuję.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Wcześniej tego tu nie umieściłem, bo niewiele ostatnio piszę i uznałem, że i tak mało kto to ujrzy. Ale skoro już napisałem, to umieszczam. Na razie tutaj, bo to szybsze i chyba skuteczniejsze, potem to ew. przeniosę na boczek. To naprawdę piękna akcja i prosiłbym o jej wsparcie.

Mikolaj.png

niedziela, sierpnia 24, 2008

Moja mroczna tajemnica... czyli Jak wskrzesić ideę olimpijską

Powiedziano o mnie nie tak dawno temu coś w stylu, że (cytuję z pamięci): "Nawet RAZ nie jest aż taki wielki i niejeden naturszczyk, na przykład pan Tygrys, gdyby tylko mniej mówił o sobie, by go zakasował". Wpisuje się ta wypowiedź w nabolałą (jak to się cudnie mówiło za średniego Gierka) ostatnio kwestię wzajemnej wyższości i niższości blogerów w stosunku do certyfikowanych dziennikarzy. Co zaś do tego mówienia o sobie, to coś w tym zapewne jest, ale chyba nie do końca.

Nie mam korekty, nie mam stadka młodych, nadobnych i chętnych do współpracy researcherek - ale nie mam też redaktorskiej cenzury. Do Tańca z (Dwunastoma Żółtymi) Gwiazdami Na Niebieskim Tle) mnie nikt nie zaprasza, ale za to mogę sobie łowić dusze w bardziej niekonwencjonalne sposoby: przez starannie przemyślane, kokieteryjne odsłanianie tego i owego. Toteż zasiadając do pisania mówię sobie zawsze: "Zdejm kimono do połowy, a będziesz ciekawa". I jak dotąd się w miarę sprawdza. Choć kusi, by odsłonić kiedyś od razu wszystkie moje rozkoszne zakamarki. Ach! (To było właśnie takie odsłonięcie do połowy. Piękna robota triarius! Ma się w końcu ten długoletni trening.)

Po czym zdejmuję i działa - jestem sławą, jestem autorytetem, piszą o mnie w "Der Dzienniku". Prędzej czy później do Tańca z Sierpem i Młotem też mnie będą musieli zaprosić! Ale się rozczarują, bo nagle okaże się, że nie tańczę. Po prostu, z zasady. ("Tough guys don't dance", przeczytałem to gdzieś w młodości i mi zostało.)

Kokieteria jednak kokieterią, odsłanianie kształtnej łopatki, ślicznie zaokrąglonego bioderka, to niezła rzecz - marketingowo ma się rozumieć - ale czasem trzeba użyć radykalniejszych środków. Aż do odsłonięcia przed szeroką publicznością tej czy innej mrocznej tajemnicy. Własnej mrocznej tajemnicy. Mam ich na szczęście sporo, wystarczy na najdłuższą nawet blogową działalność, mógłbym nawet tymi tajemnicami obdzielić (niezbyt wielką) hordę innych blogerów w potrzebie. No i teraz uchylę kimona O WIELE szerzej, ujawniając takie właśnie... Mroczne... COŚ.

Otóż jestem szowinistyczną męską świnią. Nie to, żebym kobiet nie lubił, czy je lekce sobie ważył. To całkiem nie o to chodzi! Nie jest nawet tak, bym im odmawiał prawa do odbijania piłek, skakania w dal w krótkich majtaskach... A nawet dorabiania do tego pewnej ideologii i poświęcania temu sporej części życia, którą ich babcie użyły by na haftowanie ornatów, piklowanie pikli, peklowanie pekli, wekowanie czy wycinanie kogutków z papieru. Gdybym musiał wybierać, może wybrałbym dla nich te właśnie babcine zajęcia, ale nie ma problemu - niech sobie skaczą i odbijają do woli!

Powie ktoś rozczarowany: "Jaka z ciebie zatem męska świnia? Że spytam." Mam jeszcze trochę wyznań do dokonania, moje kimono da się jeszcze nieco uchylić, może zdołam jednak tych malkontentów usatysfakcjonować. Otóż, drodzy malkontenci, jestem ci ja człek starej daty. I jako taki, uznaję (a niech sobie, skoro nie mają lepszych pomysłów, kiedy poczują chłopa, to im przejdzie!) babskie biegi do jakichś 800 m... skoki, w dal, wzwyż, ale już nie o tyczce czy trójskok... niech se miotają kulą, dyskiem czy oszczepem, ale żadnym młotem... niech se grają w rękę, ale nie w nogę... w siatkówkę, ale żadne rugby... Ciężarne chcą być? Proszę bardzo, mogę pomóc. Ale bez sztang proszę, a hantle tak do 5 kilo góra.

Po prostu dla mnie świat damskiego sportu skończył się mniej więcej na roku '70 ubiegłego wieku. I niech tak pozostanie! Nie dlatego, by mi się podobało PRL oczywiście, ale jednak postęp i równouprawnienie były wówczas jeszcze, w porównaniu z tym dzisiejszym, w kołysce. I to mi odpowiadało. Kiedy pierwszy raz ujrzałem w pewnym szwedzkim gimnazjum (czytaj liceum) ogłoszenie o sekcji damskich zapasów, kulałem się ze śmiechu przez pół godziny.

Kiedym pierwszy raz ujrzał ogłoszenie na temat naboru do damskiej sekcji rugby - to samo! Plus oczy w słup przez niemal tydzień. Mnie nawet dziewczyny kopiące piłkę zniesmaczają i niemal szokują. Taki ze mnie, kochane ludzie, moherowy dziadek. Odchodząc nieco od wąsko pojętego sportu, powiem, że kiedyśmy się z moją byłą dowiedzieli, że można "zgwałcić własną żonę", tośmy się oba kulali ze śmiechu naprawdę długo. Rozumiem - technicznie można, ale żeby tym się PAŃSTWO miało interesować? Nie zaś tylko sama żona i ew. teściowa? Paranoja!

To samo zresztą z "gwałtem na prostytutce". Można, oczywiście. Ona chce o pięć peso więcej za... nieważne. A my nie chcemy, natomiast... Sapienti sat. I ma to się prawo bardzo nie podobać na przykład jej alfonsowi. Skutkiem czego między zbyt gorliwym, a przy tym skąpym, klientem i wyżej wspomnianym profesjonalistą może ew. dojść do konfliktu - do nieprzyjemnej wymiany zdań, a nawet - Boże uchowaj! - do rękoczynów. Ale co ma do tego państwo, prawo i całe cnotliwie spełniająca obowiązki małżeńskie, a prostytutki znające jedynie z opowiadań babuni, przyzwoite społeczeństwo?

No dobra, wróćmy jednak do sportu i uratujmy ideę olimpijską (fanfary, werble, chóry starców zawodzą). Bo jak nie, to powstanie nam tu epopeja, nie zaś blogowy wpis, choćby i dłuuuuuu-u-u-gi. Więc jest tak... Wszyscy się chyba zgodzą, że z tą ideą olimpijską (fanfary, werble, starcy) nie jest dziś najlepiej. Miał to być ersartz wojny, no i jest, ale akurat tych najpaskudniejszych aspektów wojny, z wykluczeniem tych ładnych (które przecież w prawdziwej wojnie przeważają). No a poza tym prawdziwe wojny całkiem się tym swoim rzekomym ersatzem nie przejmują. Tylko co najwyżej dostosowują doń swą urodę. Czyli szpetnieją nam na potęgę.

No wiec ja postuluję, żeby zrobić tak... Mamy punktację medalową, jak dzisiaj, ale ją modyfikujemy w taki sposób... Chcecie jeszcze jedną moją mroczną tajemnicę? Dobra, powiem wam... Otóż kiedy widzę boksujące się baby, albo powiedzmy baby szarpiące się na jakiejś macie - babskiego judo, zapasów, boksu też za moich czasów nie było... I  komu to, cholera, szkodziło? - to wyrywa mi się z głębi trzewi okrzyk: O, TRESOWANE BABY!

Nie mogę bowiem uniknąć wrażenia, iż jest to dokładnie to samo, co gdybyśmy wytresowali szympansy, orangutany, czy powiedzmy lisy polarne albo gołębie. I kazali im coś takiego robić. Może by im to b. zgrabnie szło, może robiłyby to lepiej od nas. W ruskich cyrkach też mamy niedźwiedzie ślicznie jeżdżące na rowerkach i małpy palące cygara. Zgoda, ale jest w tym zawsze coś chorego. Coś na siłę. Jakaś paskudna komercja plus wredna uciecha motłochu. Dokładnie tak, jak moim zdaniem w zachęcaniu kobiet, by zamiast gotować mężowi zupę, haftować ornaty, malować akwarelką, okładały drug druga po mordach, albo szarpały się publicznie za piżamy.

Postuluję więc, by liczyć medale i zrobić z tego liczenia wielką rzecz - oś i centrum całego czteroletniego okresu w życiu LUDZKOŚCI... Ale tak liczyć, by sporty (?) w których udział biorą tresowane baby liczyć ODWROTNIE. Czyli te punkty za medale ODEJMUJE SIĘ od tych normalnych. Chcecie wysyłać swoje kobiety (często niestety raczej kobietony) na Igrzyska? Bo nie macie z nimi co zrobić? Nie ma na nie amatorów, nie mają chłopa i się burzą? Proszę bardzo - zróbcie z nich bokserki, rugbystki, zapaśniczki, szkolcie je w podnoszeniu ciężarów, niech ganiają maratony... Pamiętajcie jednak, że jak zdobędą medal, to wam się to starannie odejmie od punktacji!

Więc mamy taką nową punktację i co teraz? Co zrobić, żeby ona nabrała znaczenia dla całej Ludzkości (fanfary, werble, chóry starców zawodzą)? By stała się centrum, wokół którego wszystko - całe życie całego świata będzie się kręcić? Otóż zwycięzcy takiej punktacji należy, tytułem nagrody, przyznać jakiś połeć ziemi, jakiś kraik... Jakieś Kosowo czy inną Gruzję, krótko mówiąc! Że za wiele? Żarty sobie robicie! Za znacznie mniejsze osiągnięcia takie nagrody są przecież stale przyznawane, prawda?

Łał! To jest przecież rewolucyjny pomysł, nieprawdaż? Było warto przeczytać do końca? Mimo że triarius tyle o sobie pisze, przez co nigdy nie będzie z niego RAZ. (Będzie z niego STO RAZY więcej, nic się nie bójta!)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, maja 06, 2008

Las i drzewa

Włączyłem ci ja dzisiaj telewizor... Nie żebym się po tym jakiejś wielkiej frajdy spodziewał, ale nie można całkiem się odrywać od realu. Tego w skali makro, bo w skali mikro to ja nigdy się nie odrywał. Mimo całego mego obrzydzenia do tego realu (w skali makro) nie mogę przecież ryzykować, że o jakiejś światłej decyzji Władzy się nie dowiem, skutkiem czego stanę się już całkiem oficjalnie i legalnie (?) łownym zwierzęciem.

Bo kto mi w końcu powie, czy np. nie mam obowiązku od 15 maja b.r. mieć na jednym półdupku wytatuowane "Kocham Donalda", a na drugim "Kocham Unię"? Albo może jakieś gwiazdki, czy coś? Kto mi zaręczy, że nie ciąży na mnie np. obowiązek ofiarowania, najdalej do dnia 30 maja, nerki umiłowanemu przez wszystkich porządnych ludzi narodowi, a jeśli - z czystej niewiedzy oczywiście - tego nie zrobię, stanę się anty... No tym... Takim co nie lubi tych, co ich trzeba czule i namiętnie kochać i nie można słowa złego o nich powiedzieć. A wtedy, całkiem słusznie, zaczną na mnie już całkiem oficjalnie polować. Z nagonką i sforą. A ja po prostu ociągałem się z włączeniem telewizora!

No więc włączyłem. O nerkach nic nie było, o tatuażach z Donkiem też nie. Nieco zaskoczony, ale przyjemnie, przełączyłem na francuski kanał TV5. Tam zaś zaczynał się właśnie reportaż na temat dzieci zaczynających profesjonalny trening sportowy w wieku paru lat, oraz ich hiper-ambitnych rodzicach. Na samym początku pokazali fragment, w którym tytan profesjonalnego golfa Tiger Woods, w wieku dwóch lat (dosłownie!) popisuje się w jakimś telewizyjnym szole swymi golfistycznymi umiejętnościami.

Prowadzący powiedział, że coraz więcej rodziców, szczególnie w Stanach, stara się od najmłodszego wieku wychować swe dzieci na przyszłe gwiazdy sportu, poświęcając na to masę czasu, energii i pieniędzy, o energii i czasie tych dzieci już nawet nie wspominając.

Potem było już głównie o tenisie. I okazało się, że nie tylko w Stanach, bo to właśnie we Francji znajduje się słynna (w pewnych przynajmniej sferach) tenisowa szkółka dla dzieci gościa o tureckim nazwisku na -oglu, którą razem z realizatorami programu odwiedzamy. Pokazano nam czterolatka, cudowne dziecko oczywiście i po prostu Mozarta tenisa, jak nas poinformowano. Którego tenisowym talentem, (takąż) pracowitością i w dodatku charyzmą zachwycali się zarówno jego rodzice, jak i ten oglu, co go trenował.

Trenował go nie za darmo, bo kosztowało to 120 tys. dolarów rocznie, ale pieniądze te wyłożył pewien miliarder i jednocześnie fanatyk tenisa (hurra! a więc można być i idiotą i bogaczem!), który jednak, mimo tego fanatyzmu, oczekuje w przyszłości procentu od tenisowych zarobków swego pupila. Dzieciak byłby może sam z siebie dość sympatyczny, ale oczywiście zadbano o to, by był paskudnie zmanierowany - w amerykańskim silikonowo-plastikowo-entuzjastycznym stylu. Co oczywiście na człowieku takim jak ja robi wrażenie żenujące i przykre.

Po co jednak ja to wszystko opowiadam? Dlatego ja to opowiadam, że wskoczył mi na swoje miejsce w czasie oglądania tego reportażu kolejny malutki światopoglądowy kamyczek. Naprawdę jestem do szpiku kości przekonany, iż żyjemy w wyjątkowo nieprawdziwym, chorym i obłudnym intelektualnym świecie, zaś w tak dojrzałej (żeby nie powiedzieć mocniej) epoce jak nasza, intelektualny światopogląd dominuje nad psychiką ludzi. Choćby sami z prawdziwym intelektem nie mieli wiele wspólnego, choćby byli idiotami zarykującymi się przy "Szkle Kontaktowym".

Po prostu w tak dojrzałej, miejskiej cywilizacji jak nasza, wszyscy już praktycznie żyjemy tworami tej cywilizacji - zarówno różowymi golarkami, czyli produktami materialnymi, jak i tworami intelektualnymi. (Co nie znaczy na wysokim poziomie, czy dobrze oddającymi prawdę. Chodzi o to, że są tworem myślenia, działania kory mózgowej i przekazywania informacji.)

Dało by się o tym napisać parę książek, i warto by było, ale na razie tylko w ogromnym skrócie. Niemal wszyscy, nawet, w odróżnieniu od tych durniów od "Szkła Kontaktowego", inteligentni i zdrowi ludzie, moim zdaniem widzą drzewa, ale nie dostrzegają lasu. Co wcale nie jest dziwne, ponieważ spojrzeć "z boku" na własną sytuację, choćby sytuację historyczną, jest niezwykle trudno. To zarówno coś, co może wyjść, co w ogóle można próbować osiągnąć, tylko w b. dojrzałej cywilizacji, jak i bardzo niewielu ludziom. Dla mnie oczywiście niedościgłym i niemal niewyobrażalnie genialnym przykładem (i całkiem możliwe, że jedynym, a na następne już za późno) takiego osiągnięcia jest znana (z tytułu głównie) książka Oswalda Spenglera. O czym mówię dość często, by ci, którzy to w ogóle czasem czytają, wiedzieli.

Jednak i poza Spenglerem jest sporo interesujących przykładów na widzenie lasu spoza drzew. Na znacznie mniejszą skalę, ale i tak bardzo imponujących. Wygrzebałem sobie na przykład ostatnio z pudeł z książkami "Management and Magic" Grahama Cleverleya. Cleverley to znany w swoim czasie (książka wyszła w 1971) specjalista od zarządzania. W tej książce gość wykazuje, że dzisiejsza klasa (czy może kasta) menadżerska daje się znakomicie analizować w tych samych kategoriach, jakimi posługują się antropolodzy przy analizowaniu pierwotnych plemion.

I na przykład księgowi znakomicie odpowiadają kapłanom dowolnej religii, zaś dyrektorzy wyznawcom. Niezależni konsultanci od zarządzania to dokładnie to samo, co wędrowni cudotwórcy. Plany dotyczące marketingu nowego produktu, zebrania wyborców, CV, zmiana dyrektorów, umeblowanie biur - wszystko to ma swoje odpowiedniki w prymitywnej, a także nie tak prymitywnej, religijności i magii. Cleverley wcale nie twierdzi, że to źle - on po prostu wykazuje, że taką to rolę pełni i tyle. I nawet przyznaje, że może tak właśnie jest najlepiej, albo po prostu konieczne. Tylko, wracając do naszych drzew i lasu, kto jeszcze takie rzeczy dostrzega?

Innym przykładem czegoś, co jest ewidentne, ale nikt go nie potrafi zauważyć, jest terror prawników w USA. Już dość dawno postawiłem tezę, że w systemie takim, jak mamy obecnie "na Zachodzie", w tym w Polsce, biurokracji nie da się po prostu znacząco zmniejszyć. Chyba że wolimy terror prawników. Fakt, to znacznie bardziej "liberalne". Bo Ameryka, nie oszukujmy się, to kraj liberalny - tak liberalny, jak to jest w ogóle możliwe, przynajmniej w świecie takim jak nasz. (I jak w wymarzonym świecie Korwina zresztą. Nie oszukujcie się ludzie - ten pan w sumie akceptuje ten cały post-oświeceniowy... No wiadomo. I nie chce tutaj żadnych naprawdę poważnych zmian wprowadzać.) Wiec, albo masy biurokracji, albo masy bezczelnych i żerujących na społeczeństwie prawników. Jak w USA. Niektórzy i tak będą się cieszyć, że panują rządy Prawa. Paranoja!

Wróćmy teraz do naszych młodocianych tenisistów i ich ambitnych rodziców. (Będzie to przecudna formalna klamra, prawda? Wrodzony i rzadko spotykany kunszt pisarski, nic innego!) A więc, jak nas poinformowano w tym reportażu, zresztą z pewnością słusznie, dla tych rodziców jest to inwestycja. Dziecko ma zdobyć sławę, być pokazywane w telewizji, sweterki z... moheru (ale to nie ten moher!), butki od Gucciego, te rzeczy... Ale także, a może przede wszystkim - choć nie każdy o tym aż tak chętnie mówi - ma zapewnić wygodne życie swym rodzicom, którzy tyle kosztów dla jego sukcesu ponieśli.

Mamy więc dość pocieszną sytuację, gdy z jednej strony robi się cyrki z powodu pracy zarobkowej dzieci w różnych dalekich krajach, z drugiej zaś zmusza własne dzieci do poświęcania całego życia co najmniej równie ciężkiej pracy, i tak samo dla zysku. To, że w opinii rodziców ta praca nie jest pracą, tylko przyjemnością, to żaden argument - nikt dotąd nie udowodnił, że dzieci czyszczące buty za pół dolara nie mają z tego znacznie więcej satysfakcji i że nie pozostaje im więcej wolnego czasu na normalne życie.

Gdyby ktoś chciał być bardzo bezkompromisowy, mógłby powiedzieć, że nie udowodniono tego nawet w przypadku kurestwa, które także może być przyjemne - co najmniej tak, jak wstawanie w wieku czterech lat co dzień o czwartej rano, aby potem przez wiele godzin wykonywać setki razy te same odbicia piłki i oglądać stale tę samą mordę trenera. Naprawdę, kiedy dwóch robi to samo, to nie jest to samo, jak mówili Rzymianie. Zaś dary Danaów jakoś mnie nigdy nie zachwycają.

Całe to obecne nagłaśniane do maksimum możliwości polowanie na pedofilii służy wcale, naprawdę i przede wszystkim, nie temu, czemu by powinno w oczach religijnej i naiwnej (jak na prawicę przystało, zdaniem wielu) "prawicy". Służy po prostu usprawiedliwianiu szpiegowania absolutnie wszystkiego i możliwości dziwnie łatwego niszczenia ludzi. Przykład ks. Jankowskiego. A w ogóle to się zastanawiam, czy to z pedofilią nie dlatego tak oburza tych wszystkich miłośników tyłków tej samej płci, że gdyby odebrać dorosłym monopol na seks, to by już naprawdę nic ich dzisiaj od dzieci nie różniło. Na pewno zaś nie wolność osobista czy wpływ na cokolwiek.

To był wtręt, jednak przede wszystkim chodzi mi tutaj o sprawę znacznie ogólniejszą, czyli o to niedostrzeganie lasu spoza drzew, które jest taką integralną częścią naszego życia intelektualnego i debaty publicznej. No bo niech mi ktoś powie - jaka jest w istocie różnica między sześciolatkiem siedzącym sobie na ruchliwej ulicy, w towarzystwie paru kolegów, z którymi sobie gada i w ogóle, a czasem szmatką przetrze komuś buty, z jednej strony, i z drugie czterolatkiem wstającym co dzień o czwartej rano i odbijającym godzinami piłkę? Bo rodzice postanowili akurat w niego i w taki sposób - nie zaś w akcje PGNiG - zainwestować? Jeśli miałbym wybrać, to stanowczo bym wybrał  czyszczenie butów. Nie mówiąc już o tym, że tam chodzi o ludzi naprawdę biednych i te dzieci po prostu zarabiają na chleb dla siebie i rodziny, tutaj zaś to fanaberie przeżartej i z przeżarcia zidiociałej schyłkowej cywilizacji.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, sierpnia 25, 2007

Pogadajmy może na odmianę o sporcie...

Od dawna już nie podniecam się sportem, ani nawet specjalnie nim nie interesuję. Jednak w sporcie, jak w soczewce... (Znacie to? Znamy, znamy! No to posłuchajcie!) Więc w sporcie, jak w soczewce, skupia się sporo istotnych aspektów naszego życia, które tam często widać o wiele wyraźniej, niż gdzie indziej.

Na przykład to, że obecnie z rywalizacji lokalnych, czasem niemal podwórkowych herosów, oraz lokalnych, niemal podwórkowych drużyn, sport stał się rywalizacją międzynarodowych mega-koncernów i tysiąckrotnie przepłacanych mega-broilerów. O okładających się, czy choćby tylko rzucających młotem, skaczących o tyczce, czy biegających maratony kobietach nawet nie wspomnę - jestem bowiem facetem starej daty - sprzed epoki tańczących i opowiadających dowcipy prezerwatyw i niebieskiej cieczy wsiąkającej w tampony (nie żebym miał coś przeciw ginekologii, w tym tamponom, mam jednak to i owo przeciw sporej ilości zmian obyczajowych, które dane mi było obserwować). W mojej młodości kobiety nawet do siłowni nie chodziły! Nie, żeby wtedy w Polsce były jakieś publiczne siłownie, ale te rzeczy stanowiły jednoznacznie męską domenę, dokładnie odwrotnie niż dzisiaj.

Żeby się jednak za bardzo nie pogrążać we wspomnieniach z czasów niemal prehistorycznych, dokonam teraz potężnego skoku w czasie. Uwaga, skaczę!

Przed chwilą przypadkiem włączyłem telewizora i popatrzyłem sobie, jak RPA leje w rugby Szkocję. Popatrzyłem sobie, gnuśnie ale jednak, bo Szkocja w sporcie, a szczególnie w sportach zespołowych, to dla mnie coś całkiem wyjątkowego. Jako b. młode chłopię ujrzałem w telewizji słynny finał Pucharu Europy, w którym Celtic Glasgow wyciągnął mecz z 0:1 na 2:1 i pokonał Inter Mediolan. Było to, jak wie każdy rasowy podstarzały kibic, w roku 1967. Nie mieliśmy wtedy w domu telewizora, długo potem zresztą też nie, oglądałem to u kolegi. A przedtem jedynymi meczami, które widziałem, były te z mistrzostw świata w Anglii w 1966. Wychowawca na kolonii był kibicem, a w każdym razie wolał oglądać, niż się z nami użerać, więc oglądaliśmy, a ja się wciągnąłem.

Mam w żyłach dość sporo krwi wielkiego klanu MacLeod, z czego byłem wtedy cholernie dumny, w końcu było to PRL i jakiś powód do dumy, jakkolwiek irracjonalny, był dzieciakom mojego typu całkiem niezbędny. Zresztą nie powiem, bym dzisiaj z tego pochodzenia nie był już ani trochę dumny. (A co dopiero ze związanej z tym nieśmiertelności!) Czytałem wtedy zresztą pilnie Walter Scotta, co mogło, ale nie musiało mieć związku z tym moim częściowo szkockim pochodzeniem...
Więc ten Celtic Glasgow, jeszcze bez Boruca, i jego całkiem zaskakujące zwycięstwo, w niezbyt pięknym stylu zresztą, o ile pamiętam, ale tym bardziej człek był dumny, że przechytrzyli. Czy mogło być coś mniej żałośnie polskiego, mniej w znanym nam od stuleci stylu: "Hurra! Zwycięstwo albo śmierć! ZWYCIĘĘĘĘĘĘSTWO! O nie, przegraliśmy..." Obywatelskiej Platformy wtedy jeszcze nie bowiem znano, choć sporo z tego, co ją ewidentnie inspiruje i pobrzmiewa (lub może pogruchiwuje) w słowach jej lidera, jak najbardziej.

Światłe Autorytety z Gazownika próbują dzisiaj wszystkim wmówić, że PRL była ojczyzną nas wszystkich i każdy jest umaczany. Otóż, przy okazji wspominania spraw sportowych z zamierzchłej przeszłości, zdecydowanie odrzucam te kłamstwa! Ja nie byłem umaczany. Nie wdając się już w osobiste kombatanckie i martyrologiczne szczegóły, mogę jednak powiedzieć, że nawet całkiem rzadko kibicowałem polskim drużynom, czy w ogóle polskim sportowcom.

Może powinienem się tego dzisiaj wstydzić, w końcu patriotyzm i te rzeczy. Ale moje motywy były jak najbardziej prawidłowe - dla mnie byli to reprezentanci PRL'u, a nie żadnej Polski, z którą mógłbym się utożsamiać. Trąbiła na temat ich sukcesów prasa i telewizja, przyjmował ich u siebie Gierek... To nie było coś, co ja bym popierał, sorry!

Co innego oczywiście, gdy graliśmy, czy okładaliśmy się na ringu z reprezentantami ZSRR albo NRD. Tyle, że wtedy byłem raczej przeciw tamtym, niż za naszymi. Bo to nie byli dla mnie "nasi", tak to widziałem. Gdyby było trzeba walczyć o Polskę, to co innego. Zresztą... Ale nie miała to być kombatancka opowieść.

Więc, z tego braku uczuciowego związku z rodzimymi drużynami - bo ani Górnik z Lubańskim, ani Orły Górskiego z Deyną, ani nic właściwie, w każdym razie po Szurkowskim i Hanusiku... Tak, to jeszcze mnie cholernie podniecało i wtedy byłem jeszcze prawidłowym kibicem. Ale też byłem naprawdę b. młody... W sumie chodzi o to, że zamiast Polski miałem Szkocję. Kto zna przedziwne, ale zawsze tragiczne przygody Szkotów w finałach piłkarskich mistrzostw świata, ten wie, ile mnie to kosztowało. To nie było zwycięstwo Celticu nad Interem, ani żadne tam hollywoodzkie Braveheart (nigdy nie miałem zresztą ochoty oglądać tej szmiry, sam tytuł mnie odrzuca)! To był jak polskie powstania - dobrze dobrze... jest nadzieja... cóż panowie, jedziemy do domu...

Wracając do dzisiejszego meczu rugby, to najbardziej żałuję nie tego, iż Szkoci dostali w kość, bo w RPA to nie jest wielki wstyd, nawet u siebie, tylko, że nie przyszedłem dość wcześnie, by usłyszeć dudy grające, i pięćdziesiąt tysięcy zgranych, bojowych i muzykalnych gardeł śpiewających "The Flower of Scotland". To jest naprawdę coś niepowtarzalnego - ta atmosfera i te śpiewy na narodowym szkockim stadionie Murrayfield!

Powiem nawet, że znacznie mniej bym się obawiał o przyszłość Polski, gdyby nam się jakoś psim swędem udało wykazać, że takie szkockie dudy (dawniej powszechnie nazywane kobzą) są pradawnymi bojowym instrumentem Polaków. I jeszcze żeby się wykazało, że takie numery, jak "The Flower of Scotland" to najdawniejsza polska muzyka i coś co wykonano pod Grunwaldem zaraz po Bogurodzicy (też fantastyczny numer, niestety trochę trudny). Małopolska była niegdyś ponoć zasiedlona przez Celtów, więc może jednak by się coś dało zrobić? Albo jakaś unia personalna, w końcu Bonnie Prince Charlie był wnukiem Jana III Sobieskiego. (Czy prawnukiem? W każdym razie nie gorzej.)

Gwarantuję, że każdy polski żołnierz pod wpływem takiej muzyki poradziłby sobie w pojedynkę z masą talibów, Niemców, ruskich, i jeszcze paroma eurokomisarzami! Ta dzisiejsza strażacka muzyka udająca wojskową z całą pewnością nie ma takiego działania, a na mnie nie działa po prostu całkiem. Jeśli to ma jakoś na ludzi działać, to wróćmy chociaż do korzeni, czyli do muzyki janczarskiej, z czego to niegdyś powstało.

Wracając do meczu, to zabawne jest w drużynie rugby RPA to, że musi być ona rasowo zintegrowana, jakże by inaczej. Więc zawsze mają jednego czarnego. Ten czarny jest oczywiście b. dobry, ale gdyby kolor nie grał roli, to by go tam jednak nie było. Czarujące jest to, że kiedy taki czarny schodzi z boiska, to na jego miejsce z całą pewnością pojawi się... Kto taki? Proszę zgadywać! Chodzi o kolor. Takiej kpiny z politycznej poprawności polityczna poprawność po prostu by nie powinna ścierpieć. Gdyby się oczywiście poważnie traktowała.

Ale co tam polityczna poprawność, skoro wczoraj miałem dowód, do jakiego zidiocenia prowadzi masy żądza pieniądza stanowiąca podstawę realnego liberalizmu. Otóż wczoraj znakomity, niedawno zbiegły z kubańskiej drużyny, oczywiście amatorskiej, bokser wagi ciężkiej - 16 zwycięstw i nic poza tym, mający ponoć szanse stać się następnym mistrzem świata. (A co to dzisiaj trudnego? Nie, żebym sam chciał w tym wieku próbować, ale to się niesamowicie zdewaluowało i łatwo zobaczyć dlaczego.)

Więc ten Kubańczyk boksował wczoraj z jakimś kelnerem. Pokazywał niezłą technikę, ale poza tym nic się właściwie nie działo, bo kelner, choć dla naszego bohatera niegroźny, także był w sumie całkiem bezpieczny i żadna krzywda mu się nie działa. Ale w trzeciej rundzie nasz dzielny Kubańczyk trafił go dziesięciocentymetrowym ciosem w szyję, nieco za uchem. Nie "z karata", gdyby ktoś miał wątpliwości, ino bokserską rękawicą. No a nasz kelner... Poszedł jak ścięty na deski, gdzie trzęsły go jakieś drgawki, no i oczywiście na 10 nie wstał.

Tak się robi pieniądze! Na boksie w tym akurat przypadku, ale przy tym ciągu na forsę i przy tej głupocie ludzi, którzy potrzebują forsę wydać, bo ją przecież zarobili, jest to do zrobienia dosłownie w każdej dziedzinie. No i jest przecież robione, na każdym kroku. Oczywiście, powie jakiś znawca sportu - albo dobrze obkuty, albo też jak ja stary - przecież podobnym ciosem powalił Cassius Clay (później Muhammad Ali) strasznego Sonny Listona! Zgoda, choć tamten cios jednak miał o parę centymetrów więcej i, w wobec prymitywniejszej wówczas techniki, trudno było, i jest nadal, stwierdzić, gdzie trafił. Poza tym Liston był silnie pochylony do przodu, co mogło teoretycznie jakoś na skuteczność tamtego ciosu wpłynąć.

No i najważniejsze oczywiście było to, że wtedy każdy wiedział, iż w wynik walki zamieszane są zarówno mafia, jak i Czarne Pantery, a Liston lubił bić i robił to naprawdę świetnie, ale b. nie lubił obrywać, co mu się zresztą dotąd za często nie zdarzało, ganiać zaś po ringu też mu się nie zdarzało i nie lubił, więc jak wyczuł, że i tak nie wygra, to co ja się będę męczył, skoro zapłacili z góry?

Tyle, że tamta sprawa miała miejsce niesamowicie dawno temu i wielu zawsze twierdziło, że to szwindel. Teraz zaś nikt chyba tego nie twierdził, w każdym razie nie komentator komercyjnej telewizji, który to ludziom przybliżał. Zresztą, gdyby lud się domyślił, ile szwindli odchodzi w sporcie tam, gdzie jest naprawdę wielka forsa, to by może nie walił aż tak chętnie na "walki" rodzimych championów z zagranicznymi kelnerami, i co by wtedy było? Tragedia!

I tak od realnego liberalizmu w sporcie doszliśmy, zataczając pełny okrąg, do realnego liberalizmu w sporcie. Okrąg to najdoskonalsza figura... Można więc z dużą dozą słuszności stwierdzić, że realny liberalizm zwielokrotnia talenty człowieka, i to nie tylko te do robienia forsy kosztem naiwnych, ale także te stylistyczne i formalne, w pisaniu na blogach na przykład. A więc Alleluja (oczywiście świeckie i liberalne)!
A w ogóle to ja zapomniałem powiedzieć o może najważniejszej w tym wszystkim sprawie. Mianowicie to irracjonalne, emocjonalne kibicowanie Szkocji pozostało mi do dziś, mimo, że ani sport sam w sobie mnie nie podnieca, ani specjalnie dzisiejsza Szkocja, i uważam to za sprawę dość śmieszną... Gdyby nie to, że pokazuje ona siłę tego, co w psychologii nazywa się "imprinting".

Czyli tego, co opisuje np. Konrad Lorenz, kiedy np. pisklęta jako matkę traktują pierwszą poruszającą się rzecz, którą ujrzą po wykluciu się z jaja. I łażą za tą rzeczą, choćby to była np. kolorowa piłka. Jeszcze jeden zatem dowód na to, że człowiek nie kieruje się wcale wyłącznie racjonalnym rozumem, nawet ktoś tak się rozumem kierujący, jak ja. To naprawdę interesujące zjawisko, mowiące sporo o patriotyźmie i takich sprawach, no i w ogóle o wychowaniu.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.