Włączyłem ci ja dzisiaj telewizor... Nie żebym się po tym jakiejś wielkiej frajdy spodziewał, ale nie można całkiem się odrywać od realu. Tego w skali makro, bo w skali mikro to ja nigdy się nie odrywał. Mimo całego mego obrzydzenia do tego realu (w skali makro) nie mogę przecież ryzykować, że o jakiejś światłej decyzji Władzy się nie dowiem, skutkiem czego stanę się już całkiem oficjalnie i legalnie (?) łownym zwierzęciem.
Bo kto mi w końcu powie, czy np. nie mam obowiązku od 15 maja b.r. mieć na jednym półdupku wytatuowane "Kocham Donalda", a na drugim "Kocham Unię"? Albo może jakieś gwiazdki, czy coś? Kto mi zaręczy, że nie ciąży na mnie np. obowiązek ofiarowania, najdalej do dnia 30 maja, nerki umiłowanemu przez wszystkich porządnych ludzi narodowi, a jeśli - z czystej niewiedzy oczywiście - tego nie zrobię, stanę się anty... No tym... Takim co nie lubi tych, co ich trzeba czule i namiętnie kochać i nie można słowa złego o nich powiedzieć. A wtedy, całkiem słusznie, zaczną na mnie już całkiem oficjalnie polować. Z nagonką i sforą. A ja po prostu ociągałem się z włączeniem telewizora!
No więc włączyłem. O nerkach nic nie było, o tatuażach z Donkiem też nie. Nieco zaskoczony, ale przyjemnie, przełączyłem na francuski kanał TV5. Tam zaś zaczynał się właśnie reportaż na temat dzieci zaczynających profesjonalny trening sportowy w wieku paru lat, oraz ich hiper-ambitnych rodzicach. Na samym początku pokazali fragment, w którym tytan profesjonalnego golfa Tiger Woods, w wieku dwóch lat (dosłownie!) popisuje się w jakimś telewizyjnym szole swymi golfistycznymi umiejętnościami.
Prowadzący powiedział, że coraz więcej rodziców, szczególnie w Stanach, stara się od najmłodszego wieku wychować swe dzieci na przyszłe gwiazdy sportu, poświęcając na to masę czasu, energii i pieniędzy, o energii i czasie tych dzieci już nawet nie wspominając.
Potem było już głównie o tenisie. I okazało się, że nie tylko w Stanach, bo to właśnie we Francji znajduje się słynna (w pewnych przynajmniej sferach) tenisowa szkółka dla dzieci gościa o tureckim nazwisku na -oglu, którą razem z realizatorami programu odwiedzamy. Pokazano nam czterolatka, cudowne dziecko oczywiście i po prostu Mozarta tenisa, jak nas poinformowano. Którego tenisowym talentem, (takąż) pracowitością i w dodatku charyzmą zachwycali się zarówno jego rodzice, jak i ten oglu, co go trenował.
Trenował go nie za darmo, bo kosztowało to 120 tys. dolarów rocznie, ale pieniądze te wyłożył pewien miliarder i jednocześnie fanatyk tenisa (hurra! a więc można być i idiotą i bogaczem!), który jednak, mimo tego fanatyzmu, oczekuje w przyszłości procentu od tenisowych zarobków swego pupila. Dzieciak byłby może sam z siebie dość sympatyczny, ale oczywiście zadbano o to, by był paskudnie zmanierowany - w amerykańskim silikonowo-plastikowo-entuzjastycznym stylu. Co oczywiście na człowieku takim jak ja robi wrażenie żenujące i przykre.
Po co jednak ja to wszystko opowiadam? Dlatego ja to opowiadam, że wskoczył mi na swoje miejsce w czasie oglądania tego reportażu kolejny malutki światopoglądowy kamyczek. Naprawdę jestem do szpiku kości przekonany, iż żyjemy w wyjątkowo nieprawdziwym, chorym i obłudnym intelektualnym świecie, zaś w tak dojrzałej (żeby nie powiedzieć mocniej) epoce jak nasza, intelektualny światopogląd dominuje nad psychiką ludzi. Choćby sami z prawdziwym intelektem nie mieli wiele wspólnego, choćby byli idiotami zarykującymi się przy "Szkle Kontaktowym".
Po prostu w tak dojrzałej, miejskiej cywilizacji jak nasza, wszyscy już praktycznie żyjemy tworami tej cywilizacji - zarówno różowymi golarkami, czyli produktami materialnymi, jak i tworami intelektualnymi. (Co nie znaczy na wysokim poziomie, czy dobrze oddającymi prawdę. Chodzi o to, że są tworem myślenia, działania kory mózgowej i przekazywania informacji.)
Dało by się o tym napisać parę książek, i warto by było, ale na razie tylko w ogromnym skrócie. Niemal wszyscy, nawet, w odróżnieniu od tych durniów od "Szkła Kontaktowego", inteligentni i zdrowi ludzie, moim zdaniem widzą drzewa, ale nie dostrzegają lasu. Co wcale nie jest dziwne, ponieważ spojrzeć "z boku" na własną sytuację, choćby sytuację historyczną, jest niezwykle trudno. To zarówno coś, co może wyjść, co w ogóle można próbować osiągnąć, tylko w b. dojrzałej cywilizacji, jak i bardzo niewielu ludziom. Dla mnie oczywiście niedościgłym i niemal niewyobrażalnie genialnym przykładem (i całkiem możliwe, że jedynym, a na następne już za późno) takiego osiągnięcia jest znana (z tytułu głównie) książka Oswalda Spenglera. O czym mówię dość często, by ci, którzy to w ogóle czasem czytają, wiedzieli.
Jednak i poza Spenglerem jest sporo interesujących przykładów na widzenie lasu spoza drzew. Na znacznie mniejszą skalę, ale i tak bardzo imponujących. Wygrzebałem sobie na przykład ostatnio z pudeł z książkami "Management and Magic" Grahama Cleverleya. Cleverley to znany w swoim czasie (książka wyszła w 1971) specjalista od zarządzania. W tej książce gość wykazuje, że dzisiejsza klasa (czy może kasta) menadżerska daje się znakomicie analizować w tych samych kategoriach, jakimi posługują się antropolodzy przy analizowaniu pierwotnych plemion.
I na przykład księgowi znakomicie odpowiadają kapłanom dowolnej religii, zaś dyrektorzy wyznawcom. Niezależni konsultanci od zarządzania to dokładnie to samo, co wędrowni cudotwórcy. Plany dotyczące marketingu nowego produktu, zebrania wyborców, CV, zmiana dyrektorów, umeblowanie biur - wszystko to ma swoje odpowiedniki w prymitywnej, a także nie tak prymitywnej, religijności i magii. Cleverley wcale nie twierdzi, że to źle - on po prostu wykazuje, że taką to rolę pełni i tyle. I nawet przyznaje, że może tak właśnie jest najlepiej, albo po prostu konieczne. Tylko, wracając do naszych drzew i lasu, kto jeszcze takie rzeczy dostrzega?
Innym przykładem czegoś, co jest ewidentne, ale nikt go nie potrafi zauważyć, jest terror prawników w USA. Już dość dawno postawiłem tezę, że w systemie takim, jak mamy obecnie "na Zachodzie", w tym w Polsce, biurokracji nie da się po prostu znacząco zmniejszyć. Chyba że wolimy terror prawników. Fakt, to znacznie bardziej "liberalne". Bo Ameryka, nie oszukujmy się, to kraj liberalny - tak liberalny, jak to jest w ogóle możliwe, przynajmniej w świecie takim jak nasz. (I jak w wymarzonym świecie Korwina zresztą. Nie oszukujcie się ludzie - ten pan w sumie akceptuje ten cały post-oświeceniowy... No wiadomo. I nie chce tutaj żadnych naprawdę poważnych zmian wprowadzać.) Wiec, albo masy biurokracji, albo masy bezczelnych i żerujących na społeczeństwie prawników. Jak w USA. Niektórzy i tak będą się cieszyć, że panują rządy Prawa. Paranoja!
Wróćmy teraz do naszych młodocianych tenisistów i ich ambitnych rodziców. (Będzie to przecudna formalna klamra, prawda? Wrodzony i rzadko spotykany kunszt pisarski, nic innego!) A więc, jak nas poinformowano w tym reportażu, zresztą z pewnością słusznie, dla tych rodziców jest to inwestycja. Dziecko ma zdobyć sławę, być pokazywane w telewizji, sweterki z... moheru (ale to nie ten moher!), butki od Gucciego, te rzeczy... Ale także, a może przede wszystkim - choć nie każdy o tym aż tak chętnie mówi - ma zapewnić wygodne życie swym rodzicom, którzy tyle kosztów dla jego sukcesu ponieśli.
Mamy więc dość pocieszną sytuację, gdy z jednej strony robi się cyrki z powodu pracy zarobkowej dzieci w różnych dalekich krajach, z drugiej zaś zmusza własne dzieci do poświęcania całego życia co najmniej równie ciężkiej pracy, i tak samo dla zysku. To, że w opinii rodziców ta praca nie jest pracą, tylko przyjemnością, to żaden argument - nikt dotąd nie udowodnił, że dzieci czyszczące buty za pół dolara nie mają z tego znacznie więcej satysfakcji i że nie pozostaje im więcej wolnego czasu na normalne życie.
Gdyby ktoś chciał być bardzo bezkompromisowy, mógłby powiedzieć, że nie udowodniono tego nawet w przypadku kurestwa, które także może być przyjemne - co najmniej tak, jak wstawanie w wieku czterech lat co dzień o czwartej rano, aby potem przez wiele godzin wykonywać setki razy te same odbicia piłki i oglądać stale tę samą mordę trenera. Naprawdę, kiedy dwóch robi to samo, to nie jest to samo, jak mówili Rzymianie. Zaś dary Danaów jakoś mnie nigdy nie zachwycają.
Całe to obecne nagłaśniane do maksimum możliwości polowanie na pedofilii służy wcale, naprawdę i przede wszystkim, nie temu, czemu by powinno w oczach religijnej i naiwnej (jak na prawicę przystało, zdaniem wielu) "prawicy". Służy po prostu usprawiedliwianiu szpiegowania absolutnie wszystkiego i możliwości dziwnie łatwego niszczenia ludzi. Przykład ks. Jankowskiego. A w ogóle to się zastanawiam, czy to z pedofilią nie dlatego tak oburza tych wszystkich miłośników tyłków tej samej płci, że gdyby odebrać dorosłym monopol na seks, to by już naprawdę nic ich dzisiaj od dzieci nie różniło. Na pewno zaś nie wolność osobista czy wpływ na cokolwiek.
To był wtręt, jednak przede wszystkim chodzi mi tutaj o sprawę znacznie ogólniejszą, czyli o to niedostrzeganie lasu spoza drzew, które jest taką integralną częścią naszego życia intelektualnego i debaty publicznej. No bo niech mi ktoś powie - jaka jest w istocie różnica między sześciolatkiem siedzącym sobie na ruchliwej ulicy, w towarzystwie paru kolegów, z którymi sobie gada i w ogóle, a czasem szmatką przetrze komuś buty, z jednej strony, i z drugie czterolatkiem wstającym co dzień o czwartej rano i odbijającym godzinami piłkę? Bo rodzice postanowili akurat w niego i w taki sposób - nie zaś w akcje PGNiG - zainwestować? Jeśli miałbym wybrać, to stanowczo bym wybrał czyszczenie butów. Nie mówiąc już o tym, że tam chodzi o ludzi naprawdę biednych i te dzieci po prostu zarabiają na chleb dla siebie i rodziny, tutaj zaś to fanaberie przeżartej i z przeżarcia zidiociałej schyłkowej cywilizacji.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Panie Tygrysie, powiedział Pan, że: "... chodzi mi tutaj o sprawę znacznie ogólniejszą, czyli o to niedostrzeganie lasu spoza drzew, które jest taką integralną częścią naszego życia intelektualnego i debaty publicznej."
OdpowiedzUsuńNie ma życia intelektualnego ani debaty w sensie publicznym. Jest międlenie tych samych schematycznych pojęć, tych samych ochłapów przetrwaionej i oderwanej od rzeczywistości informacji przez "przeciwników" różniących się jedynie tym, że akurat w tej danej edycji "Gadających Głów" siedzą po przeciwnej stronie stołu.
Debata publiczna sprowadza się do wbijania publiczności, tym wielbicielom "szkła w oku" i "onanizmu z gizdami", tych samych wymiocin opiniotworczych przez obydwie "strony".
Natomiast aparat pojęciowy, de facto w dzisiejszych czasach synonim intelektu (im większa skarbnica zapamiętanych schematów pojęciowych, tym większy "intelekt") który jest wpajany ludziom od lat najmniejszych w szkole, i którym operują wszystcy znani nam "mężowie stanu" i eksperci jest do tego stopnia ograniczony, że przeciętny "inteligient" nie jest w stanie wyjść poza ramki narzucane przez włodarzy.
I o to chodzi naszym ojrotuskom jebaniutkim. Ich celem jest zdziecinniałe, zbydlęcone społeczeństwo umysłowych karłów nadających się do pracy, durnej zabawy i pieprzenia się z czym popadnie.
Przepraszam za rozgadanie się, i zapraszam do siebie.
Tygrysie,
OdpowiedzUsuńwszystko to bardzo piekne z jedna rzeczą niepiekna.
Terminologia.
Twoj liberał to cos zupełnie niekompatybilnego z moim liberałem, wiec sie o to kłócić nie będziemy, bo nie ma o co.
Ale jest kwestia marketingowa- liberał, liberalizm jest pojęciem dzis nacechowanym raczej pozytywnie. Walenie w tego twojego leberała plasuje cię od razu w tym samym szeregu co moherowe babcie i... Korwin, z jego masonami.
Trzeba by na ten antyludzki gatunek znaleźć jakieś chwytliwe i obelżywie brzmiące okreslenie, które miałoby szansę przyjąć sie i funkcjonowac w tej całej otaczającej nas infosferze. Ja to coś, co ty nazywasz leberałem określam mianem lewaka. Lewak to o tyle pojemne słówko, że w nim sie mieszczą praktycznie wszelkie pojeby świata tego. No ale ono nie jest takie najlepsze, bo lewactwo wcale sie na to nie najeża za bardzo, a i u ludzi zwykłych nie budzi ono na ustach takiego specyficznego usmieszku- mieszaniny obrzydzenia z politowaniem. Wiesz o co mi chodzi. O takie słowo klucz, które nie tylko zalapie ale i bedzie jednoznacznie dla tego lewactwa obraźliwe a dla ludu prostego bez kłopotów zrozumiałe i uzywane powszechnie.
Pokombinuj cos. Ja tez cos pokombinuję.
Pozdrek
P.S. ten dzisiejszy tenis, czy inna elitarna szkoła dla dzieciaków to jest w gruncie rzeczy dokladnie to samo co robiła ze swoimi dziećmi dawna arystokracja- przygotowanie do zycia w elicie. Wiec ja specjalnie sie na to nie najeżam. Najeżam się na co innego- że to sie dzieje kosztem oderwania tego dzieciaka od realnego życia.
Mój pradziadek niezyjący (który tak w pocie czoła odbudowywał majątek rozpieprzony w karty przez jego znowu przodka) opowiadal mi, jak to w ich byłym majątku, na Podolu, był taki zwyczaj, że np. w dożynki aktualny właściciel (bodaj hrabia jakiś) przyjeżdżał na wieś, stawiał piwa i wina przeróżne, barany i wieprzki piekły sie na roznach na jego koszt a pierwszy taniec na zabawie pan hrabia odtańcowywał z dziewczyna we wsi najuboższą.
Nie będę wchodził w szczegóły, ale chyba wiesz juz do czego zmierzam. Tam ta jedność między arystokracja a ludem była ogromna. Ludzie żyliw świecie ralnym, w którym faktycznie jedni i drudzy mają róznie w zyciu, ale żyja razem, obok siebie i dla siebie, a ostatni beda pierwszymi czasami i za życia.
Hrabia wojnę przeżyl, tak na marginesie, bo mu ludzie sczeznąć nie dali. Kochali go, bo byl im jak ojciec w pewien sposób.
I tego te nasze współczesne elity nie mają za grosz. Nie czują sie pierwszymi spośród równych, nie czują więzi, nie pamietaja skąd wyrastaja im nogi. No to za jakis czas lud im te nogi z dupsk powyrywa i łby kikutami rozwali, co jasne. Natomiast naturalnym sie staje to, że te nowe łżeelity muszą sie przed ludem chować za parawanem prawa i urzędów. Muszą sie urzędami obudowywać, biurokracja ma ich skrywac przed ludem. I tu nawet nie chodzi o to, żeby oni sie swoimi pieniedzmi dzielili z ludem na zasadzie jakiejś zasilkowej, bo to jest zwyczajnie demoralizujące. Chodzi o to, że oni nikomu nie przewodzą. Nie są intelektualnym ramieniem stojących za nimi ludzi, tylko wyrwanymi ponad poziom ciułaczami, cwaniakami, pracusiami, którzy świata nie widzą poza tym, co przed nosem.
Od tej strony trzeba to wszystko atakowac. Od dołu. Liberalizować- w sensie uwalniać jak najwiecej ludzkiej energii i jak najwiecej ludzkiej wolności, z drugiej strony jednocząc się w jakis twór, który moze być chocby lokalnie skuteczny.
P.S.S. bądź dziś wieczorem, jak mozesz, na skypie- mam dzis wolny wieczorek na wsi- pogadamy
@ mustrum
OdpowiedzUsuńPełna zgoda. Nawet nie bardzo jest jak komentować, bo się po prostu zgadzam.
Pozdrawiam
@ Nicpoń
OdpowiedzUsuńOK, postaram się być na Skype. (A ty Zemke będziesz sobie musiał nagrać ten serial i obejrzeć kiedy indziej.)
Co do lebaralizmu... Ty nie jesteś dla mnie żaden leberał! Jesteś praktyk, który w wolnych chwilach sobie nieco kompinuje, filozofuje, po prostu myśli - i jak mu niektórzy dali fajna ideologiczną podbudowę do tego, co robi, to on to złapał jak ryba tłustą glistę, wdzięczny tym ludziom za taki dar.
Jednak ten dar nie trzyma się przysłowiowej... Nie lubię skatologii, taki ze mnie mieszczuch, ale wisz czego się nie trzyma.
Leberalizm to wzmocniona, podniesiona do potęgi oświeceniowa religia. I przedsiębiorcy jak Ty są tutaj tylko taranem, czymś takim jak w mniej spokojnych czasach masy wykolejeńców, świrów i schizofreników. I głoszenie każdej dosłownie utopii jest na rękę tym, którzy właśnie utopię chcą nam wszystkim stworzyć.
Jedyną naszą szansę jest walka o to co jest i o (głęboko rozumianą) normalność. Jasne że demokracja odeszła w przeszłość, a nigdy nie była wielkim cudem, ale my musimy walczyć i się domagać demokratycznych praw DLA NAS, mniejsza o tych pajaców od szkła kontaktowego.
O żadną dyktaturę czy, pożal się Boże, "monarchię" nie ma co walczyć, bo to dziś wygłup, takie rzeczy dzieją się niezależnie od nas, a skorzystają z tego ci, którzy właśnie zabierają nam te nędzne resztki demokracji, wolności słowa itd. które stanowią obecnie dla nas jedyną właściwie osłonę.
O tych wiejskich stosunkach b. interesująco opowiadasz i masz zupełną rację - o to właśnie chodzi. Tyle, że tam u Was jest już dość niewielu ludzi mają nikły wpływ na cokolwiek w skali makro, natomiast w miastach jest bydło, robactwo i lemingi, plus potencjalna elita w malutkiej ilości, czyli my (my - mieszczuchy elitarne, ale na razie tylko we własnym mniemaniu).
To o ludzie i arystokracji mówi każdy sensowny prawicowy myśliciel - od Spenglera po Dávilę, i oczywiście ja to też tak widzę, choć niestety nie tak optymistycznie.
Z tym tenisem to nie tyle mi chodziło o potępianie tych rodziców, choć niezbyt mi się podobają i nie widzę w tym całkiem tego, o czym mówisz. Chodzi mi raczej o obłudę tej "naszej" cywilizacji. W końcu dziecko zarabiające na rodzinę, bo tej forsy naprawdę potrzeba, ma 1000 więcej sensu i wdzięku od takich idiotyzmów.
Chodzi mi też o idiotyzm tej medialno-rozrywkowej cywilizacji różowych golarek. No i o fakt, że dyskutuje się czasem, jeszcze, nawet z rzadka całkiem niegłupio, ale jakoś nikt już nie poczuwa się do obowiązku zaglądania pod cienką warstewkę nazw i innych zewnętrznych fenomenów - by dojrzeć do istoty zjawisk.
Bo wiele rzeczy, które nam wydają się czymś całkiem innym, to w istocie tylko warianty tej samej rzeczy, wiele zaś z tego, co nam się wydaje jednym, to całkiem inne zjawiska. Analogia i homologia, takie sprawy. Na pewno to rozumiesz.
Ale zbyt mało się to zjawisko dostrzega, stąd ten, formalnie chyba bardzo kulfoniasty i przydługi, mój tekścik.
W sumie mówię raz jeszcze, że się ze znaczną częścią tego, co powiedziałeś, całkowicie zgadzam. Co zaś do lebralizmu, to moim zdaniem całkiem niepotrzebnie bierzesz to do siebie. Co do UPR mam nawet pewną niepewność, czym to naprawdę jest, i podejrzenia, ale nie każdy, kto - zapewne głównie z braku na rynku lepiej sformułowanego pakietu poglądów zawierających m.in. wolność prywatnej przedsiębiorczości - przyjął jakąś wersję tej ideologii za swoją, musi od razu być kimś, kogo zwalczam.
Tyle, że naprawdę, gdybyś poskrobał, to w korwiniźmie jest niewiele mniej Oświecenia, niż u Michnika, a ponieważ nie ma za tym żadnego realnego argumentu, wróg wykorzystuje z tego co tylko chce, a co mu się nie podoba odrzuca.
Taki jest chyba nieunikniony los utopistycznych ideologii w wieku szalejącej utopii.
Pozdrawiam