Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uga uga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uga uga. Pokaż wszystkie posty

wtorek, grudnia 20, 2016

Bieżące aktualności - 002

Trzeba sobie powiedzieć (i to jest cholernie optymistyczne... ktoś tam u góry, mimo wszystko?), że ta zamierzona arabska wiosna mocno nieszczęśliwie (dla niej) wstrzeliła się w łańcuch międzynarodowych wydarzeń.

Gdybyśmy mieli jakiś taki - hipotetyczny i raczej trudny do wyobrażenia w tych ciekawych czasach - okres, że jedyną informacją, którą mogliby tłuc swe ofiary po głowach macherzy od mediów byłaby wizyta księcia Karola w Klubie Wielopłciowych Lesbijek, z dokładnym opisem co tam jadł i jak cudnie prześwietlała jego uszy zorza zachodzącego słońca - no to mielibyśmy tu arabską wiosnę co się zowie, a tak nic z tego (da Bóg!) nie wyszło.

* * *

Naprawdę nie chcę tu siać paniki i sam w żadnej panice w tej akurat chwili (wtorek 20 grudnia,
Baby się biją
godzina 22:33) nie jestem, ale - choć serce moje oczywiście tęskni do wiadomości, że KODeraści i inna targowica dostała po ryjach - to jednak, gdybym był Putinem, to bym tego pragnął, a nawet więcej, dokładnie tam, gdzie podobno, wedle fejzbukowych informacji (być może fałszywych) to się miało zdarzyć. Czyli w Przemyślu.

Gdzie ponoć różne fajne sprawy, ale także Ukraińcy. Do tego dochodzą teraz polscy nacjonaliści. Same te dwa słowa... Płachta na byka, a co dopiero na Ukraińca. Więc to mi aż tak cudnie wcale nie pachnie, choć serce przecie nie sługa. Oby to nic istotnego nie znaczyło, że akurat tam! (Jeśli to w ogóle prawda, choć jeśli nie, to też ktoś kochający spiskowe teorie z udziałem Putina miałby tu używanie.)

* * *

Te moje obrazki bijących się kobiet i innych bezpituli, to nie to, że ja takie publicznie się naparzające ku uciesze gawiedzi baby lubię czy cenię, nie to także, bym uważał że teraz w Polsce mamy mamy dwie strony, w sumie równe, które się jak baby po mordach...

Nie - to po prostu z jednej strony moja prywatna... Nieważne! Z drugiej zainteresowanie różnymi sprawami, jak bicie brzydali, historia, obrazki, stroje, cycki... Z trzeciej zaś to, że kiedyś obrazków bijących się bab, i bab bijących chłopa, szukałem do swego cyklu o Uga Uga, więc teraz mam sporo śliczności, które chciałbym jeszcze w tym życiu wykorzystać. A warto, bo spójrzcie tylko, ile dynamizmu te obrazki dodają - nie mówiąc już o tym, że np. ktoś może stwierdzić, że skoro mogą baby, to może i on... Te rzeczy.

(To było oczywiście niezbędne zjadanie własnego ogona, a mówiąc prozaicznie: sprawy organizacyjne. Odhaczone!)

* * *

Kiedy byłem młodym chłopcem hej, ktoś ze znajomych wyraził pogląd, że dwóch względnie zgranych idiotów jest w stanie bez trudu obrzydzić życie i w sumie mniej lub bardziej ośmieszyć najmądrzejszego człowieka, jeśli będą mieli na to ochotę. Od tego czasu wielokrotnie przekonałem się, że to absolutna prawda. Co więcej, można to odnieść także do leminga, a nawet by było trzeba. Więc informuję:

Nie ma nikogo tak pewnego siebie, tak pełnego pogardy i potencjalnie agresywnego, jak leming w stadzie podobnych sobie lemingów, ani nic tak niepewnego, spłoszonego i potulnego, jak leming wyizolowany ze stada. (Musi sobie tylko zdać z tego sprawę, że jest nagle sam jak palec, a lemingi rzadko bywają bardzo lotne, więc to może potrwać.)

Zapamiętać! Wynika z tego masa spraw jeszcze bardziej skomplikowanych, niż to na pierwszy rzut oka widać, ale i to co widać wystarczy do płodnego rozmyślania. (Rozmyślać!)

* * *

Rozmawialiśmy tu sobie kiedyś o tym, że zapewne przyjdzie taki czas, że ci brzydcy islamiści, Państwo Islamskie (tak oczywiście tylko zwane, i oby tak zostało) i temuż podobnież, znajdą jakieś haki na Naszych Globalnie Umiłowanych, skutkiem czego ze ślepego drug druga okładania - ja cię @#$% zbombarduję dronem, a ty mi TIRem w tłum (z drugiej strony widziane oczywiście odwrotnie: Ty mi TIRem... Itd.), zrobi się jakiś tam, mimo wszystko, "dialog". Kulawa jego forma, bez nadmiaru miłosnego obśliniania, ale jednak dialog.

Na nasze, tygrysiczne znaczy, z Agresji Aspołecznej zrobi się Agresja Społeczna (choć niekoniecznie w naszym polskim stylu z częstochowskimi wierszykami i JP2)... No i nie wiem, czy coś takiego właśnie się nie zaczyna. Wyjaśnię o co mi chodzi tak... Dotąd u naszych Zachodnich Przyjaciół zamachów prawie nie było, prawda? Chyba że jakieś indywidualne afgańskie chłopię siekierką i nożem, sponte sua, w przypływie złego humoru...

No bo byliby durni, ci islamiści znaczy, gdyby w ten sposób, przez zamachy, zwiększali opór miejscowych przeciw przyjmowaniu "uchodźców" milionami i utrudniali Merkeli jej zbożną działalność. To jest chyba dość jasne? Zawsze wiedziałem, że im się tam zamachy w sumie, w tej niemczarni, na razie nie opłacają. Co innego gdzie indziej. Jednak teraz "uchodźców" przybywa tam już zdecydowanie, z tego co słyszę, mniej, więc zapory jakby pękły... No i nie zdziwię się, jeśli teraz zamachy się posypią. Jeśli nie jakieś wyrafinowane i na dużą skalę, to indywidualne i mniej lub bardziej spontaniczne.

Wtedy zaś te ich (i niestety poniekąd także nasze) Merkele zaczną wywęszać skąd wiatr wieje i dojdą, bo aż tak durne, by nie potrafiły to one jednak nie są, że jeśli coś zrobią muślimom, "uchodźcom", i całemu temu kompleksowi wbrew... Lub, od drugiej strony, zrobią na rękę czemuś, co muślima nie lubi, albo za czym muślim nie przepada, to będzie niemiło, a jak Merkela będzie grzeczna, to tylko jakieś takie drobne, dla przypomnienia, że może się zdarzyć, w wykonaniu chłopiąt.

Tak to widzę, jestem pewien, że te tam Merkele błyskawicznie to pojmą i zaczną w to ładnie grać. Czy może raczej tańczyć, a tamci będą przygrywać. I to będzie naprawdę ogromny pierwszy globalno-strategiczny, już nie czysto militarny czy tylko popularność wśród muślimskiego ludu, sukces tych paskudnych Takzwańców.

* * *

Od początku nie miałem wątpliwości, że im głośniej i huczniej zapowiadano to długo wytęsknione wyzwolenie Mosulu, tym mniej ta sprawa dobrze wygląda i tym ciszej będzie, kiedy wszystko okaże się o wiele trudniejsze, niż się naszym światłym wydawało.

No i oczywiście miałem rację! Już na zachodnich telewizjach oficjalnie (choć nie w najlepszym czasie antenowym) mówią, że inwazja stanęła w miejscu, że - o dziwo! - sunnicka ludność zdaje się być dość zdecydowanie za brzydalami z Państwa Tak Zwanego, co dla normalnych ludzi nie powinno być aż tak dziwne, skoro wiedzą, że ta inwazja, poza amerykańskimi nalotami, to niemal wyłącznie siły szyickie i Kurdowie, których sunnici nie lubią i słusznie się boją.

W każdym razie płacze się w tych telewizjach, że tu już nie chodzi o cztery czy pięć (Jezu! tylko tyle ich tam jest, tych brzydali?!) tysięcy paskudników z Tak Zwanego, tylko o dużą część tej tam wypatrującej jutrzenki swobody ludności. Ale jaja, że tak przez trzy podzielę znany bonmot pewnego natchnionego Klasyka-bezpitulka. Ciśnie mi się też na usta pytanie: to za to my tym durniom tyle płacimy?! I nie mówię akurat o islamistach, choć ich też nie lubię.

Zresztą także dotyczy to wojska, które nie potrafi z dowolnego miasta wypędzić pięciu tysięcy lekko uzbrojonych ludzi, a pozwala im się w tym mieście zakorzenić i zaprzyjaźnić z ludnością. Nie, to się po prostu nie da pojąć, kto nami obecnie raczy rządzić i jak skutecznie nam ten świat na ziemskie Paradyzjum przerabia!

 Przypomina to wszystko... Znaczy nie wszystko, bo np. nie ci genialni eksperci i takie sprawy, tylko sama brawurowa inwazja i jej nie mniej brawurowa medialna oprawa, owe słynne, choć chyba mityczne w sumie, chóry z oper, że oto: "biegniemy, biegniemy, już biegniemy, pędźmy, biegnijmy, nie ma chwili do stracenia, biegnijmy...", a cały czas stoją na scenie i śpiewają. Czy to zresztą nie typowe dla tych czasów i dla tej... Ech!

* * *

I to na razie tyle, ale jeśli jeszcze ta aktualność nieco potrwa i my pożyjemy, to mamy sporo innych tego typu fascynujących rzeczy do omówienia, tylko że życie ma swoje prawa.

triarius

sobota, lipca 05, 2014

Maskulinistyczny koniec historii

W zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze sporo pisałem, a niektóre z moich tekstów były długie i z założenia przemądre, mój blogas otaczała urocza trzódka inteligentnych i elokwentnych komentatorów. Mieliśmy wtedy nieraz sporo zabawy, na przykład z książkami. Ja, powiedzmy, zachwalam "Błąd Kartezjusza" niejakiego pana Damasio, na co moi komentatorzy zgłaszają pretensje, że ów pan pisze nie takie rzeczy na temat duszy i w ogóle nie jest po linii.

Ja na to, że w życiu by mi nie przyszło do głowy dowiadywać się od jakiegoś neurobiologa, choćby się i nazywał Damasio, na temat duszy - co za pomysł? Jednak ten pan robi znakomitą robotę, wykazując czarno na białym i niesamowicie naukowo, iż cała te oświeceniowa koncepcja "czystego intelektu"...

Że siedzi sobie jakiś taki Michnik i wymóżdża, a skutkiem tego jest obraz świata - precyzyjny i wierny... To brednie. Po prostu. Pan Damasio wykazuje, iż myślenia w żaden sposób nie da się oddzielić na przykład od emocji. I to wystarczy, by tego tytułowego Kartezjusza możemy poklepać po plecach (łeb miał w końcu nie byle jaki!) i odesłać na zieloną trawkę. A w jeszcze większym stopniu Kanta, który nas od tak dawna prześladuje (żeby już się nie zniżać do Michnika z Korwinem, Johnem Stuartem Millem i Herbertem Spencerem).

Szczerze mówiąc, jeśli w ogóle zwróciłem uwagę na religijne poglądy pana Damasio, to zaraz po odłożeniu tej książki o nich zapomniałem. Co mnie obchodzą religijne poglądy uczonych? Nauka to użyteczne hipotezy, żeby przywołać tezę naszego drogiego Spenglera (nie twierdzę, że na pewno sam to pierwszy wymyślił), religia zaś to sens życia i sens śmierci. Nie ma między tymi sprawami żadnego styku! (O ile oczywiście ktoś nie wkracza bez sensu na teren drugiego, co się niestety często zdarza. Tylko że to nie zmienia istoty sprawy.)

Oczywiście mówimy tu o duszy w sensie religijnym, bo kiedy np. Spengler używa tego słowa, to nie chodzi o religijną duszę, tylko o coś w rodzaju "wewnętrznego oprogramowania", "immanentnej istoty"... A to całkiem co innego, żadnej religii nie udaje, i na pewno inteligentnego komentatora mojego blogasa nie ma powodu wnerwiać. "Dusza" u pana Damasio może, ale naprawdę szkoda nerwów - tacy jak on, powtarzam, nie są od uczenia nas o duszy, tej religijnej!

A zresztą, powiedzmy to sobie otwarcie - czy ja jestem religijny? Czy religijny jest Ardrey? Albo Spengler? Spengler mówi miłe rzeczy o katolicyźmie, ja, mam nadzieję, też, ale zaprawdę powiadam wam - nie rozmawiajcie o duszy i takich sprawach, ani z lewakami, ani z naukowcami, bo nie ma sensu! (Z posoborowymi księżmi też, chciałoby się dodać, ale już zamilczę.) U niektórych da się natomiast znaleźć rzeczy naprawdę cenne - z ich dziedziny, czyli tych użytecznych hipotez - i z tego korzystajmy!

No więc książki... Akurat sobie podczytuję "Mózg i płeć" autorstwa pani o imieniu Deborah Blum. O duszy nic tu akurat nie ma, za to jest parę innych aspektów - na poziomie meta, jeśli ktoś rozumie taki ezoteryczny język - o których by może warto. W książce tej jest w każdym razie sporo interesujących informacji, choć dla Pana T. - dyslektyka z urodzenia i przekonania - te wszystkie części mózgu i większość tych substancji (poza takimi oczywistymi jak testosteron) to sprawa, którą zaraz wypuszcza drugim uchem, bo ani go to nie kręci, ani nie byłby tego w stanie zapamiętać.

Niezbyt go też cieszą opisy doświadczeń polegających na wycinaniu źwierzętom części mózgu, lub kastrowanie ich, oraz wstrzykiwaniu im różnych świństw, w celach naukowych. Wciąż jakoś tam doceniam osiągnięcia nauki... To na przykład, że w dalszej rodzinie urodziło się niedawno głuche dziecko, które odzyskało słuch, kiedy mu po pół roku wszepiono cośtam...

Piękna sprawa, przyznaję! Jednak cały ten religijny w sumie zapał do nauki, charakterystyczny dla wieku XIX, znika, i we mnie też całkiem już w sumie zanikł, choć w młodości mnie to pasjonowało (fizyka i takie tam, nie kastrowanie źwierząt). Eseje czerpiące informację z nauki - także z niej - jak najbardziej, ale sama nauka pozostawia mnie obojętnym. Dávila ma rację, że każde osiągnięcie "Ludzkości" obraca się w bat na jej własne plecy i pogrąża ludzi w jeszcze większym niewolnictwie wobec tego, kto te nowe cuda może dystrybuować, albo nie dystrybuować - wedle swej woli.

To była (długa) dygresja - teraz znowu o książce pani Blum. Nasunęła mi się na jej temat taka myśl: o ile, bardziej znana, książka "Mózg i płeć" jest jak niezłe liceum w czasach PRL - czyli solidna i niezakłamana wiedza, plus obowiązkowe hołdy oddane Molochowi - w przypadku tej akurat książki zachwyty nad równouprawnieniem głównie...

To książka "Mózg i płeć" pani Blum jest jak dzisiejsze liceum. Nie żeby od razu ministra Hall i podobne koszmary, bo to jest w sumie rzecz wartościowa (mimo, że jej autorka jest laureatką nagrody Pulitzera), w dodatku napisana przez kobietę, która wprost i otwarcie odżegnuje się od politycznej poprawności i feminizmu... W każdym razie w ich skrajniejszych postaciach, a to w Ameryce dzisiaj nie jest takie byle co. A jednak nie ma tu rozdziału prawdy od Molocha, bo wszystko zdaje się być na przysłowiowej kupie.

O ile na przykład "Płeć mózgu" - przy wszystkich swoich postępowych, równouprawnionych sloganach - wyjaśniała w sumie prawdopodobną genezę i istotę homoseksualizmu, oraz ewidentnych różnic charakteru kobiet i mężczyzn - to "Mózg i płeć", choć zawiera sporo fragmentów ukazujących (ewidentne dla każdego ardreyisty oczywiście) biologiczne, ewolucyjne przyczyny wielu z tych różnic (o homoseksualiźmie jest w niej niewiele), ale żadnych bardzo konkretnych i finalnych tez nie stawia.

Wszystko raczej jest zawieszone w sferze możliwości interpretacji, nigdy całkie pewne... Kiedy na przykład pani Blum poświęca cały rozdział rozważaniom nad tym, czy kobiety rzeczywiście w pewnych okresach księżycowego cyklu stają się szalone - rozważa tezy za, rozważa tezy przeciw...

Przytacza, faktycznie dość koszmarne, przykłady z dziewietnastowiecznej (i późniejszej też, choć w mniejszej skali) medycyny, kiedy to "niezrównoważonym" kobietom usuwano jajniki i/lub łechtaczkę (obrzydliwe słowo, swoją drogą!), w ramach terapii oczywiście... (Nic nowego pod słońcem, nawiasem mówiąc, kłania się aborcja z eutanazją.)

Jednak ani słowem się nie zająknie, że przecież w dawnych  czasach, w naszej ewolucyjnej historii, o której sama tyle mówi, kobiety mogły sobie wariować w pewnych momentach tego cyklu... Po prostu dlatego, że takich cykli bylo w ich życiu zaledwie parę, góra dziesięć! (Plus specjalne tabu itd.) O tym fakcie (nie o tabu jednak) mówią wyraźnie autorzy tej drugiej książki, tej od prlowskich hołdów Molochowi, żeby to tak złośliwie określić. I to więcej wyjaśnia, niż cały ów długi, napakowany informacjami rozdział pani Blum.

Swoją drogą, niektóre z tych informacji są dość przerażające. Na przykład o kobiecie, która celowo rozgniotła samochodem byłego kochanka o słup telegraficzny, a została wybroniona, bo akurat taki miała dzien cyklu. (W Angli to było, nawiasem. Precedensy i te sprawy. Nie "prawo rzymskie".) Paranoja! Nie jestem zwolennikiem strasznych kar dla zabójców w afekcie, ale to to już przesada.

Jeśli tak to ma działać, to przecież kobiety powinny być - cyklicznie, albo i nie, bo to by cholernie komplikowało - traktowane jako niepoczytalne i potencjalnie niebezpieczne. Albo albo! My jednak dzisiaj mamy zamiast tego parytety i za autorytety robiące dnie tygodnia.

No dobra, długie nam się to zrobiło, a co z tytułowym maskulinizmem? (Spyta ktoś.) Z maskulinizmem mianowicie to, że on - tak samo zresztą jak sama autorka - broni ponoć mężczyzn przed zarzutami, że oni, pod wpływem tego całego testosteronu, to tacy po prostu jaskiniowcy z maczugami, co to tylko "uga uga" i agresja. No i przyznam, że to dla mnie była cenna informacja, bo nie miałem w sumie pojecia, co te wszystkie liczne "ruchy wyzwolenia mężczyzn" w tych Stanach robią i o co walczą.

Spotkałem takich kiedyś na Facebooku, ale o ich dążeniach i ideologii trudno by było coś pewnego rzec, bo oni zajmowali sie głównie biężączką - broniąc facetów przed zarzutami i pokazując światu różne brutalne mordercznie. Nie mówię że to bez sensu, ale jednak biężączka, a nie filozofia i zmienianie świata.

No, ale też trzeba sobie zdać sprawę z tego, że gdyby oni tam, w tej Ameryce i na tym Facebooku, głosili jakieś naprawdę "męsko-szowinistyczne" poglądy, w stylu choćby Pana Tygrysa... (Z całym należnym szacunkiem dla kobiet i oczywiście bez bezinteresownego chamstwa z wulgarnością prezentowanych przez np. Korwina. Chamstwa obrzydliwie ociekającego Oświeceniem, przynajmniej dla mnie.) To by od razu mieli poważne kłopoty. A po co im to?

No i teraz, dla mnie, ta pani Blum broniąca mężczyzn przed feministkami, które by ich chciały w kołysce kastrować (mówię serio, słyszałem i takie głosy!) jest słodka i ma sporo racji, ale jednak mnie u niej razi to, że ona rzeczywiście chyba wierzy, iż całe to równouprawnienie, wszystkie te kobiety-dyrektory, wszyscy ci wspaniali tatusiowie pozbawieni agresji i niemal karmiący dzieci piersią - to NAPRAWDĘ!

Że tak to już będzie, i coraz tego będziemy mieli więcej. Że "uga uga", maczugi i męska agresja to zło samo w sobie... Choć wyraża to bardzo kulturalnie i oględnie, to jej przyznaję... Zaś te kobiece pragnienia "osiągnięć", te nowe, do niedawna niesłychane i nieoglądane... No, niemal... Żeńskie ambicje, cale to "równouprawnienie" - to będzie szło i szło, i opanuje świat. I tylko ono już będzie, wszędzie... Hurra!

I to byłby ten "koniec historii", który nam wywróżono. Po prawdzie, to w sensie głęboko szpęglerycznym dałoby się powiedzieć, że mamy już "koniec historii" - tylko że to jest całkowicie inny sens, i całkowicie inny koniec historii, od tego co się pod tym mianem rozumie. Nie wiem co sam Fukuyama chcial wyrazić pod tym mianem - nigdy tej jego książki w rekach nie miałem i nie ciągnęło mnie do niej, ale bardzo wątpię, bym się pomylił i książka była w istocie szpęgleryczna. To nie te czasy, to nie ten kraj... Nie ten koniec po prostu!

W każdym razie, o ile w "Płci mózgu" mieliśmy zdrowe pojmowanie świata plus bicie czołem przed Molochem Politycznej Poprawności, to tutaj - mimo całej ewidentnej sensowności i umiarkowania autorki! - mamy totalne przemieszanie i absolutne przekonanie, iż to wszystko naprawdę - że kobiety będą "coraz ambitniejsze" i "coraz bardziej aktywne", mężczyźni zaś coraz łagodniejsi i mniej skłonni do awantur, bo w tym kierunku idzie świat i co do tego nie ma wątpliwości.

Model małosygnałowy, jeśli mnie spytać. (O tym modelu śmy sobie już parę razy pisali. Poszukać!) A jednocześnie hołubiony przez Amerykę kraj wali się na pysk, na Bliskim Wschodzie, który (z mniej i bardziej sensownych, mniej lub bardziej koniecznych powodów) jest pępkiem dzisiejszego świata, powstaje fundamentalistyczny kalifat... Masa ludzi oswaja sie z bronią, z ryzykiem własnej śmierci i zabijaniem bliźnich...

A my tu mamy ten koniec historii, tych łagodnych tatusiów i te ambitne, wyemacypowane białogłowy. I tak miałoby być zawsze, hłe hłe! Za to, przyznam, że zabawnych momentów w tej (fajnej przecie w sumie, polecam, choć ze sporą szczyptą soli oczywiście) książce nie brakuje. Czasem jest to nawet śmiech przez łzy, kiedy na koniec tego księżycowego rozdziału autorka przedstawia statystykę dotyczącą depresji u kobiet i mężczyzn, oraz jak się ona zmieniała przez ostatnich kilkadziesiąt lat.

Dla Tygrysisty jest w tych paru suchych liczbach o wiele więcej treści, niż by się pani Blum w najwiekszych porywach potrafiła domyślić. W istocie, kolejny raz fragmenty układanki wskakują na swoje miejsca. Panią Blum i jej książkę można postrzegać jako jedną z armat, czy może raczej dronów, w tej kosmicznej zaiste walce między "uga uga" nowopowstałego kalifatu z przyleglościami, oraz słodkiej (do porzygania) dzisiejszej zachodniej wiary w Człowieka i Postęp.

Tylko że teraz trzeba by szybko to dzieło przetłumaczyć na arabski, wydrukować na miliardach ulotek, a potem zrzucać to nad owym kalifatem. (Może być z dronów.) Bez tego, zajęci innymi sprawami, oni się mogą w ogóle o tych sprawach nie dowiedzieć, a wtedy, niestety, nasz ukochany koniec historii może ucierpieć w starciu z, turpe dictu, uga uga. Czegobyśmy oczywiście nie chcieli - niezależnie od dziwnie nieprzyjemnych statystyk dotyczących depresji.

triarius