Pokazywanie postów oznaczonych etykietą utopie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą utopie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, lipca 27, 2023

Napoleon, transy i złote kible

(Że coś napiszę, bo Gugiel, o dziwo, twierdzi, że wciąż mam masę gości z różnych przedziwnie egzotycznych krajów. Którzy z zapałem studiują moje dawne, faktycznie o wiele ambitniejsze, kawałki. Całkiem tego nie pojmuję, ale niech Guglowi będzie. To poniższe to dla Was Moje Kochane Egzotyczne Ludzie!)

Zawsze mnie dziwi (i lekko wkurwia, bom choleryk), jak jakiś szeroko pojęty "nasz" zwalcza transową propagandę (pyskiem oczywiście, że się smutno zaśmieję) różnymi pokrętnymi argumenty, a nigdy im nie powie: "Tak? Liczy się czym się czujesz, a nie jakie masze geny i miednicę? No to ja się czuję Napoleonem Bonaparte i dawać mi tu złoty kibel!"

No to dwa wyjaśnienia dla mniej na bieżąco będących... 1. Miednica, w sensie pelvis, jest, z tego co kojarzę, jedyną kością u człeka, różną ze wzgl. na płeć. 2. W Wesołej Anglii faktycznie ostatnio w szkole urządzili w szkolnym kiblu kuwetę dla ucznia, co się nagle poczuł kotem. (Czego, mimo chęci, nie potrafię całkiem i bez reszty potępić, bo koty uwielbiam. Ten świr miał przynajmniej niezły gust to źwierząt. Ale że to świr, to nie ulega cienia wątpliwości, a to tam w tej szkole to nawet do potęgi. Jeden z tysięcy bolszewickich cyrków w których mniej lub bardziej chętnie uczestniczymy. Cóż, definicję Totalitaryzmu podaną przez Joachima Festa można dzisiaj, i należy, udoskonalić. Wiecie jak Młodzi Tygrysiści? Chyba, że uznamy, iż to już nie Totalitaryzm, tylko coś o wiele gorszego.)

No to złoty kibel mamy odhaczony, Napka też, a co do transów, to ja się nawet mogę zgodzić, że facio uważający się za kobietę, to nie jest prawdziwy mężczyzna, takoż baba uważająca się za chłopa. Tyle takiemu np. faciowi do bycia nastojaszczą babą jeszcze bardzo, ale to bardzo daleko. W istocie nie zbliżył się nawet do tego wzniosłego celu o włos. (Mówimy o grubości włosa, nie o długości! I o włosach blond, bo te są najcieńsze. Wiedziałeś Mądrasiński?)

Teraz, specjalnie dla tych, co dotąd doczytali i jeszcze pełni ciekawości, zdradzę wielką tajemnicę... Otóż (tytułem drobnego wstępu) powiem ci ja, że przez te lata co pewien czas ktoś mnie nagabywał o mój idealny ustój i jakbym ja urządził własne państwo. Broniłem się przed tym rękami i nogami, bo przecież głoszę, że "Utopizm to główna cecha i znak rozpoznawczy Lewizny" (co jest absolutną prawdą, wężykiem!), więc gdybym tak na szybko zaczął o tych rzeczach mówić, wyszłoby, że sam siebie gwałcę i sobie przeczę (a przecież nie jestem Politykiem, prawda?).

Jednak miłość do Utopii to jedno, a poglądy na temat lepszych od obecnych praw i urządzenia różnych instytucji to nie całkiem to samo. (Zgoda panno Napieska?) Platonem ci ja być nie chcę, ale ew. mogę być Solonem. No więc dziś trochę, excusez le mot, posolonizuję, czym tuszę, uraduję połowę Globu - tę mądrą, co mnie, wedle Gugla, czyta.

Uwaga, zaczynam! Płci są w zasadzie dwie (plus cała masa zaburzeń psychicznych) - zgoda - ale w życiu społecznym jakoś jednak trzeba zakwalifikować tych, co się do własnej płci nie przyznają i z nią nie utożsamiają. Kiedyś można to było ignorować, bo to były bardzo rzadkie przypadki, może jakaś część nawet tak i czuła, ale się z tym nie ujawniała, jednak to było pomijalne. Dzisiaj, nie wnikając w przyczyny und mechanizmy, bo to nie na krótki odręczny blogaskowy tekst, jest tego tyle, że owe zjawisko pcha się przed oczy, domagając się magna voce, rozwiązania. 

 (Swoją drogą tak mi ostatnio chodzi po głowie myśl, że może każda późna czy kończąca się Cywilizacja musi mieć eunuchów, no to właśnie mamy. Zresztą eunuchy były i u dość prymitywnych ludów także - np. jazda na koniu na oklep jako specyficzna terapia i te rzeczy, tylko że my teraz nie o tym. Teraz zaś mamy nawet i babskie eunuchy, co chyba nie jest bardzo typowe, ale w końcu Faust to nie pierwsza z brzegu Cywilizacja i gwałcenie Matki Natury ma w genach!)

No więc w moim idealnym państwie byłyby - SPOŁECZNIE I PRAWNIE - (aż) trzy płci: chłop, baba i ni-to-ni-owo. Każda miałaby swoje obowiązki i prawa - myśl, że chłop i baba muszą mieć wszystko tak samo, jest mi do szpiku kości wstrętna i widzę w niej to ziarno, z którego mamy to, co mamy. I (co sprowadza się do tego samego, jak pomyśleć) ogromny triumf rozpasanej Biurokracji nad Życiem, Biologią i Wolnością nieszczęsnego Prola.

Tak jak w mrocznych latach PRL mówiło się: "wywalili go z Partii, ale my go nie przyjmujemy do Bezpartyjnych", tak samo być Kobietą czy być Mężczyzną, to zaszczyt i nie naprawdę każdy na niego zasługuje! Na pewno nie ktoś, kto się nie poczuwa! To coś, jak wpychanie orderów przez Dudusia takim, co je z łaski przyjmą, ale potem plują jadem, śmiechem po Tefałenach... Sami wiecie!

Miliarderów i inne ciężkie przypadki zostawimy sobie na inny czas, bo to także w moim idealnym ustroju nie byłoby tak urządzone, jak obecnie. Ale na razie macie kible, Napka i transów. Wgryźcie się, przetrawcie, a będziecie zdrowy kawał bliżej do Tygrysicznego Nieba i sporo dalej od tego tutaj... (Na to nie ma nawet adekwatnych określeń, już nie mówiąc cenzuralnych! Co za czasy!)

triarius

P.S. Wychodzimy pojedynczo. Uważać na ogony i podejrzane mordy!

wtorek, listopada 02, 2021

Załóżmy na chwilę...

Przeglądałem (ci ja) ostatnio swoje dawne kawałki, te które ktoś ostatnio raczył i Gugiel mnie o tym poinformował, i znalazłem (ci ja) m.in. taki komęt, gdzie gość próbował odgadnąć, jak ja bym wszystko urządził, gdybym mógł. Ten człowiek musiał mnie czytać już od dłuższego czasu, sporo kojarzył, i z niektórymi sprawami trafił w punkt, jednak z innymi uległ widać własnym idiosyn... Sorry - "przekonaniom", i chybił o przysłowiową milę.

Zresztą przez tych 15 chyba już lat było od ludzi więcej tego typu spekulacji, a także próśb, bym coś o swojej wymarzonej Utopii ujawnił. To znaczy - wróć! O "Utopiach" nikt nie mówił, tego słowa nikt (poza mną) nie używał, bo to by było dla mnie obraźliwe, ale o różnych tam preferencjach mówiono jak najbardziej. Broniłem się zawsze argumentując, że to by były jałowe figle, że i tak trzeba się zawsze dostosować do realnych warunków, że Utopie to właśnie Lewizna uwielbia i na tym poniekąd ona polega...

Jednak człek, nie da się ukryć, ma jakieś tam swoje preferencje i jakieś wyobrażenia na temat ustroju, który by mu bardziej przypadł do gustu od innych. A co najmniej mgliste przeczucia różnych możliwych rozwiązań "nabolałych" (cudnym jęzekiem średniego Gierka mówiąc) problemów współczesności. Zresztą już przecież parę dni temu zacząłem coś takiego pisać, tylko, jak często, zabrakło mi przekonania i odwagi. Tym razem zaciśnijmy jednak pośladki i spróbujmy wreszcie coś podobnego napisać, ta nam dopomóż!

No więc, na początek warunek wstępny - założymy sobie, że spełniło się to tutaj: Dzień Jaguara i, pomiędzy dwoma epokami, o których tam mowa, na przykład to tutaj: Dzięki bogu za gejowskie małżeństwa! A nie to tutaj: Nike? Nobel? Oscar? - Ty wybierasz!

Kto zna (na pamięć), może ponownie nie czytać. A P.T. Pozostali mają już tak pracowite zadanie, że chyba im to na dzisiaj wystarczy. Żeby zaś mnie kolejny raz lenistwo i lęk zajęczy przed trudnymi tematy nie pokonały, zobowiązuję się - pod warunkiem, że Gugiel doniesie mi o jakimś tam wzgędnym sukcesie tego tutaj - poruszyć następnym razem kwestię kar cielesnych, w rodzaju publicznej chłosty (niektórzy mogą już wiedzieć, że to mnie mierzi), a potem, chyba już innym razem, ew. dziedziczenia, ogromnych majątków, procedury ostracyzmu, służby wojskowej i jej następstw, problemu (?) niechęci do pracy... Itd.

Ślinka pociekła? I tak trzymać! Ale pamiętajcie, że to jednak raczej tylko intelektualna zabawa, i to nie tylko dlatego, żeśmy Prole i możemy sobie co najwyżej wrzucić kartkę, z którą tamci zrobią co zechcą. Tak?


triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

poniedziałek, października 18, 2021

Siła Nachalna, czyli: Pobawmy się w Utopistów (odcinek 1)

Zbliża się czas, kiedy trzeba będzie spisać Testament Mój... Niech się nikt nie napala - testament czysto ideowy, taki więcej Słowacki (nie mylić z Morawieckim, który oczywiście zostaje.) Po to, aby "została po mnie ta tytułowa Siła Nachalna, co mnie żywemu na nic, tylko bloga zdobi, ale was, ludzieńki moje rostomiłe, będzie dręczyć niewidzialna, aż was, ludzieńki, i tamtych też zresztą, na skrzydlate anioły..." Te rzeczy!

Pomyślałem (ci ja) w związku z powyższym, że odpowiem na pewne zapytowywania sprzed lat, na które zawsze z oburzeniem odmawiałem odpowiedzi, ale w sumie raz w życiu, i raz na piętnaście lat blogaska, można na nie odpowiedzieć, bo (nikomu nie mówcie, ale) są interesujące. Pytania były o to, "jaki właściwie mam program?", a w ostrzejszej, bardziej radykalnej i także ciekawszej wersji: "jak by wyglądało moje idealne państwo?"

Odpowiadałem, że "wymyślanie Utopii to zaprzeczenie Konserwatyzmu takiego, jak ja go rozumiem" (wie ktoś, jaki to jest?) i że: "Utopia, taka czy inna, to sama esencja Lewicowości (i Lewactwa)". (Wtedy wielkich liter do takich terminów nie używałem, wiem że to wygląda trochę dziwnie i u niektórych może wywoływać ataki padaczki, ale Muza Filozofii się chyba cieszy.)

No więc powiem małowiela na ten temat, tylko dopraszam się wyrozumiałości i zrozumienia, że ja naprawdę zdaję sobie sprawę, iż nie wszystko wszędzie się da, nie wszędzie byłoby fajne, wszystko ma swoje koszty i te łatwo mogą przeważyć spodziewane korzyści, nie mówiąc już o Mamie Entropii, "Uogólnionej Zasadzie Heisenberga" (jak się to w Tygrusiźmie Stosowanym nazywa) i nieprzewidywalności wynikającej z wyjścia poza Model Małosygnałowy.

Kogoś by to zainteresowało? Ale powtarzam - ten ktoś (błogosławione niech będzie jego imię!) musi rozumieć, że JA SIĘ ABSOLUTNIE NIE STAŁEM ŻADNYM UTOPISTĄ, tylko sobie trochę, jeśli Bóg pozwoli, poutopizuję. Tak? Ale to ewentualnie dopiero w następnym, Deo et triario volente, odcinku. To tutaj można sobie potraktować, jako wstęp, i wszystko będzie formalnie OK.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na PiSowsko-Unijnych szpicli!

środa, października 10, 2012

Leming i pułapki matematycznego myślenia

Wszelkie "dowody na istnienie Boga" - tak od niepamiętnych czasów ukochane zarówno przez filozofów, jak i przez mędrków pomniejszego płazu - dają się moim skromnym, traktować jedynie: albo jako błaha w sumie i frywolna intelektualna zabawa, albo też po prostu jako dowód, że niezdrowy przerost mózgowej kory zdecydowanie zaburzył u danego osobnika zdrową i normalną religijność. (Lub zdrowy i normalny brak religijności, co jednak jest o wiele rzadsze. Sam ten brak znaczy. Bez Świętej Świeckości Jacka Kuronia, czy Postępu Ludzkości Po Wieki Wieków, amen!)

W tym pierwszym przypadku zresztą, choć chyba jest on znacznie mniej poważny, także sam fakt, że Bóg staje się obiektem umysłowych figlasów, także raczej nie świadczy o głębokiej i zdrowej religijności tego, kto się tym figlasom oddaje.

* * *

Wtręt:

Powie ktoś: "A co taki Pan Tygrys, z całym mu należnym szacunkiem, może wiedzieć o prawdziwej religijności?" Na co ja odpowiem tylko, że chyba jednak Pan Tygrys coś o niej wie. Liznął bowiem w dzieciństwie katolicyzmu takiego, jakim on był przez stulecia, sporo studiował historii i psychologii...

No a przede wszystkim absolutnie nie jest zarażony tą Drugą Religijnością, której teraz nie da się już właściwie oddzielić od wszelkiej innej katolickiej religijności. I na tym skończę, bo nie chcę sporów, czy nawet ew. awantur, na takie poważne tematy - JEŚLI TO NIE OKAŻE SIĘ ABSOLUTNIE KONIECZNE. Gdyby ktoś jednak koniecznie chciał ze mną tutaj zapolemizować - niech się zgłosi.

* * *

"Dowodem na istnienie Boga"  (nie da się tego, moim zdaniem, na serio i bez cudzysłowu!), który budzi moją najżywszą pogardę jest tak zwany "zakład Pascala". Choć właściwie, ściśle biorąc, nie jest to nawet "dowód na istnienie Boga", tylko raczej "dowód, że warto być dobrym chrześcijaninem".

Jak dla mnie żałosnym, przynajmniej z teologicznego, a nie matematycznego, punktu widzenia. Jego twórca, Blaise Bascal (1623-1662),  był naprawdę wybitnym intelektualistą - tego absolutnie nie da mu się odmówić - szczególnie zaś genialny był w matematyce. A do tego był człowiekiem bardzo religijnym. I nawet formalnie był katolikiem, ale, po prawdzie, różnice - przynajmniej te psychologiczne (a które są od nich ważniejsze?!) - pomiędzy owym jensenizmem z Port Royal, którym przesiąknięty był umysł Pascala, a takim na przykład kalwinizmem, są, z punktu widzenia doktryny i psychologii, minimalne.

Fakt - jensenizm nigdy się formalnie od katolicyzmu i papiestwa nie odciął i został, pewnie właśnie dlatego zresztą, w końcu wytępiony. Jako herezja, więc sprawa była poważna. (Wytępiony był bez stosów, na ile pamiętam, ale i zdecydowanie bez pieszczot.)

Jednak to było dokładnie to samo "spoglądanie na świat przez malutkie okienko z butelkowego szkła", co tak genialnie opisuje Spengler. (Swoją drogą, gdyby katolikom jeszcze naprawdę zależało, gdyby mieli jeszcze serca i umysły, to nie wyobrażam sobie, by można było nie uczynić na dużą skalę użytku z tych wszystkich głębokich i wspaniałych rzeczy, które na te tematy mówi ów genialny facet! Ale co ja tam wiem.)

W odróżnieniu od katolicyzmu, tego dawnego (o tym dzisiejszym wypowiadam się niezbyt chętnie i mógłbym sporo osób ostro urazić) - tego który podbijał świat, podbijał serca różnych barbarzyńskich twardzieli, a przy okazji inspirując Dufaye i Palestriny, El Greki i Caravaggie tego świata.

Było, minęło. Szerokie przestrzenie dzikiej w sumie przyrody, z rozsianymi tu i ówdzie ludzkimi osadami, polami, winnicami, zastąpiły ciasne, otoczone murami miasta, w których stały wysokie i chude kamienice, w tych zaś, spoglądając co pewien czas, ale nie za często, przez malutkie okienko z butelkowego szkła na wąziutką, brudną uliczkę, subtelni intelektualiści analizowali własną duszę i jej miejsce w świecie.

Potem zaś, kiedy im się udało to w miarę składnie opisać, a udawało się często, wychodziło to drukiem i dalej nakręcało ów trend epoki - trend do przesubtelnego, wyhodowanego w końcu, mimo pozorów, na scholastyce (fakt że podlanej Cyceronem i marnie zrozumianym Platonem) analizowania własnej duszy, świata - no i Boga oczywiście także.

Tak sobie ślicznie piszemy, ale może ktoś z tu obecnych w ogóle nie wie, co to jest ten "zakład Pascala"? OK, wyjaśnimy! Jest to taki oto ciąg myślowy (czy jak to nazwać):

Wprawdzie prawdopodobieństwo, iż Bóg istnieje i wszystko co nam mówi Kościół jest prawdą, wydaje się stosunkowo niewielkie, ale jednak większe od zera, zaś obiecywane nam szczęście po śmierci jest NIESKOŃCZENIE WIELKIE i MA TRWAĆ NIESKOŃCZENIE DŁUGO, "wartość oczekiwana" zatem, czyli iloczyn prawdopodobieństwa danego wydarzenia i nagrody wtedy otrzymanej, jest z definicji NIESKOŃCZENIE WIELKA...

Jest wiec większa, a nawet NIESKOŃCZENIE WIĘKSZA, od "wartości oczekiwanej" przy braku wiary i posłuszeństwa Kościołowi, bo z tego żadna fajna nieskończoność nie wynika. Z czego MATEMATYCZNIE I ABSOLUTNIE ŚCIŚLE zostało udowodnione, że PO PROSTU OPŁACA SIĘ WIERZYĆ I BYĆ DOBRYM CHRZEŚCIJANINEM!

Może to do kogoś trafia. Zapewne tak - i to do wielu, w końcu ten "zakład" jest od niemal czterystu lat wciąż popularny i ma całkiem dobrą prasę. Do takich powiedzmy krzyżowców z XII wieku raczej by nie trafił, ale tutaj też można by się spierać - czy to dlatego, że byli oni bardziej autentycznie religijni, czy też może dlatego, że byli, nie da się ukryć, bez porównania od Pascala mniej intelektualnie wyrobieni?

Ja, mimo, że oczywiście uznaję drugie, stawiałbym jednak na większą rolę tego pierwszego. Wraz z otwartymi przestrzeniami, pustynnymi nawet w tym przypadku, wobec małych okienek z butelkowego szkła, wyglądających na małe, brudne uliczki. (Ale co ja tam wiem.)

No tośmy sobie ślicznie pogadali o religii... O matematyce też było, bo Pascal to wielki matematyk, a jego "zakład" opiera się przecież na rachunku prawdopodobieństwa... Ale, jeśli ktoś jeszcze pamięta, miało być przecież o Lemingu. Gdzie on? OK - na scenę wchodzi Leming i kłania się Szanownej Publiczności!

Otóż cały ten tekścik wziął się stąd, że przyszło mi właśnie do głowy to, że "zakład Pascala" może być wytłumaczeniem postaw wielu Lemingów. Tych bystrzejszych, tych u których psychopatyczne czy schizoidalne cechy nie rzucają się od razu w oczy, jak u wielu innych. Taki Leming, ta konkretna wersja Leminga, kombinuje sobie zapewne w następujący sposób:

OK, raj na ziemi obiecywany nam przez Barrossy, Tuski, Obamy, van Rumpuje, Misesy, Korwiny (tego świata) nie wydaje się być aż tak prawdopodobny, jak by nam chcieli to przedstawić, ale jednak OBIECUJĄ OGROMNE RZECZY... A jeśli to odrzucić - co nam pozostaje?

Krew, pot i łzy do końca życia? Tak? No to ja, Leming, dziękuję za to serdecznie! Do końca świata nawet?! No nie! To już na pewno wolę Barrossy, Tuski i Obamy! (Bo Leming się najczęściej jakoś tam utożsamia z Ludzkością, skutkiem schizoidii głównie, oraz tego, że jego własne życie i jego własna mała osóbka są dlań po prostu zbyt małe i nędzne, żeby dało się o nich myśleć bez ucieczki w UTOPIE I MRZONKI.)

"Niech nam żyje Wieczna i Niezwyciężona Unia Europejska!" (To mówi oczywiście Leming, nie ja!) "Niech nam żyją Nasi Światli Niezłomni Przywódcy! Urra! Urra! Urra!" (A w tle oczywiście "Trutututu-trutututu-trutututu-trutu-TU!" Chyba, żeby, na odmianę, jakiś np. powiew muzyczny ze Wschodu.)

No więc, tak sobie moim zdaniem kombinuje Leming - z tych bystrzejszych i w sumie niemal, na pierwszy rzut oka, normalnych. Nie jest to więc ani, stricte rzecz biorąc, psychopatologia, ani całkiem inne widzenie świata, ani nawet jakaś niezwykle głęboka wiara w te wszystkie pierdoły, które są Lemingowi opowiadane.

To jest jedynie (o ile się oczywiście nie mylę, bo w duszę Leminga jest mi się chyba trudniej wgryźć, niż w duszę krzyżowca czy Pascala zza butelkowej szybki) taka cwaność, wynikająca z PRZEROSTU KORY. Czy może raczej niedorozwoju wszystkiego innego, poza korą. No i to się w sumie sprowadza do jednej z LICZNYCH PUŁAPEK MATEMATYCZNEGO MYŚLENIA.

"No dobra", powie ktoś... "Cóż w tym myśleniu jest nie tak, skoro tak wielki matematyk...? Przecież nie powiesz, Panie Tygrys, żeś znalazł błąd w matematycznym wywodzie samego Pascala?" Na to ja powiem, że OK - matematycznie to to się zgadza, tyle że wprowadzanie pojęcia NIESKOŃCZONOŚCI W PRAKTYCZNE rozważania wydaje mi się mocno nie na miejscu.

Bo "nieskończoność" to pojęcie, które się na rzeczywistość nijak nie przekłada. To poniekąd czysty abstrakt. Radość serca każdego mniej lub bardziej matematyka, ale anatema dla człowieka trzeźwo myślącego o rzeczywistości.

Weźmy sobie tak... Pan Tygrys niniejszym ogłasza, że jeśli mu oddasz cały swój majątek, żonę, córki, siostrzenice, matkę (jeśli wciąż na chodzie), i będziecie na niego przez resztę życia tyrali jak osły... To dostąpicie zbawienia i szczęścia po wieki wieków (amen!).

Do wyboru: Raj, albo będziecie się wcielać do końca świata w same nieskończenie szczęśliwe Boddhisatwy, czy co tam. W Raju zaś, jeśli to jego wybierzecie, albo patrzenie w oblicze Pańskie, nocne koszule, harfy i anielskie chóry - albo też 70 hurys, przepięknych, chętnych, dokładnie ogolonych (i więcej, ale nieważne), no i z błonami nie do zdarcia. (Czy może samootwarzającymi - Koran tego zagadnienia chyba dokładnie nie precyzuje.)

Czysty zakład Pascala: ja obiecuję NIESKOŃCZONE SZCZĘŚCIE za skończoną cenę, a beze mnie - i bez tego mojego Amber Gold z Diamentami Jak Strusie Jaja, bez tych moich Cudów Tuska - CO WAS LUDZIE CZEKA? Życie takie jak teraz (albo gorzej, bo Unia nie śpi itd.), a po śmierci? Szkoda gadać!

Więc jak? To jest dokładnie ta sama sytuacja, co u Pascala. Proszę więc się zgłaszać, przedstawiając zdjęcia żon i córek w strojach kąpielowych (albo bez, proszę bardzo!) i zeznania podatkowe za ostatnie trzy lata. WIECZNA I NIESKOŃCZONA SZCZĘŚLIWOŚĆ CZEKA, ale NIE KAŻDY SIĘ ZAŁAPIE, BO ILOŚĆ MIEJSC OGRANICZONA! Więc galopem, Ludu Mój! Zbierać szybko potrzebne sumy, sprzedawać co tam macie... No i przekonywać swoje kobiety!

Aha, byłbym zapomniał: ONE TEŻ DOSTĄPIĄ wiecznej szczęśliwości. A nawet lepiej, bo szczęśliwości już za życia. Powiedźcie im to! Będzie łatwiej szybko zrobić im te zdjęcia. Wy dopiero po śmierci, sorry! Ale przecież i tak warto, prawda? W końcu chodzi o WIECZNOŚĆ i NIESKOŃCZONĄ SZCZĘŚLIWOŚĆ. Spróbujcie sobie to wyobrazić - NIE-SA-MO-WI-TA SPRAWA!

I sam Pascal wam to gwarantuje, a sprawdźcie sobie w Wikipedii co to był za nie-byle-jaki gość. A zresztą co mi tam... WAM też mogę nieskończoną szczęśliwość obiecać już za życia! Za parę lat. Może Tusk, może Barrosso - mogę i ja!

* * * * *

Niniejsze dedykuję wszystkim (excusez le mot) fanatykom matematyki wśród moich Drogich Znajomych, plus Wyrusowi.

triarius

P.S. Różnica między genialnym Pascalem a, głupim w sumie, Lemingiem jest taka,że Pascal ten swój zakład wykoncypował, ale się nim przecież w życiu nie kierował, a Leming się jak najbardziej kieruje. (Swoją drogą, gdyby nie Pascal, to ktoś inny by na to wpadł, bo jest to w sumie dość oczywista, dla Matematyka, myśl.)

P.S. 2 A przy okazji przypominam, że Kapitalizm to Socjalizm burżujów. To wcale nie jest głupia myśl!

poniedziałek, maja 23, 2011

O kulturze w sieci i godzeniu w sojusze

Dzisiaj dwa drobiazgi, które mi przed chwilą przyszły do głowy. Oba na czasie.

* * * * *

Lud, który daje się łapać na ckliwe utopijne bajdy, płaci za to zawsze bardzo drogo. Przykładem może być fakt, który właśnie obserwujemy: w kraju mającym samych przyjaciół i sojuszników niemal wszystko staje się "godzeniem w sojusze" i "szkodzeniem przyjaźni między narodami".


* * * * *

O tym już tu i ówdzie parę razy wspominałem, ale przypomnę w związku z tą spontaniczną (jak zwykle) i nastroszoną świętym oburzeniem (jak zwykle) "dyskusją" w mediach o "kulturze w internecie, a raczej jej braku".

Otóż parę lat temu ktoś spytał mnie, czy zgodziłbym się, by on podał mojego blogaska do konkursu na "Blogera Roku". Zgodziłem się, bo co mi tam, a zresztą byłem ciekaw reakcji tłumów. To było w tym roku, kiedy to w kategorii "Blog Polityczny" wygrał potem Mistrz Toyah ze swoim Teatrzykiem Moralnego Niepokoju. Czyli chyba rok 2008.

Jury składało się tam z nastojaszczich sław rodzimego dziennikarstwa - różne tam Żakowskie i inne takie. Czyli ludzie, którym bym po najdłuższym życiu ręki nie podał, nie mówiąc już o czytaniu ich płodów, ale też od początku się zwycięstwa nie spodziewałem - po prostu byłem ciekaw i czemu miałem się nie zgodzić?

No i zaraz otrzymałem od tego jury emailem potwierdzenie - że mój blog został przyjęty w kategorii "Blogi Polityczne". Potem się nic przez parę dni nie działo, aż w końcu postanowiłem osobiście sprawdzić, co tam się w owej rywalizacji dzieje i jak mój blogasek wypada.

Poszedłem ci ja na adekwatną stronkę i szukam mojego bloga w tym spisie... Szukam... Szukam... Szukam... I nic. Nie ma! Że znam życie, to się nawet przesadnie nie zdziwiłem, nie mówiąc już o przesadnym martwieniu. Miałem wtedy gdzieś blisko samego szczytu kolekcję znaczków wyrażających stosunek do Unii Europejskiej - stosunek, nadmienię, negatywny. (Teraz to jest po linkiem na moim blogu, wtedy nie sposób było tego nie dostrzec, kiedy  ktoś próbował się profesjonalnie z moim blogaskiem zapoznać.)

Tak więc naprawdę się nie zdziwiłem, że red. Żakowski się moim blogiem nie zachwycił. I tylko na pożegnanie rozejrzałem się po tytułach blogów, które miały więcej od mojego szczęścia. W sensie, że bardziej panu redaktorowi przypadły do gustu i się do konkursu załapały. Jakoś żadnych wyraźnie prawicowych, patriotycznych, propisowskich, czy antylewackich tytułów nie dostrzegłem - natomiast sporo z nich wyrażało wprost przeciwne przekonania, i to bez zahamowań.

Najbardziej przypadł mi do smaku blog o smakowitym tytule "PiSuary". Krótko i konkretnie! To tyle bym miał do powiedzenia na temat kultury w internecie i troski o nią koryfeuszy mediów III RP. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak obiektywność, uczciwość... Tu się wtrzymam, bo jeszcze chwila, a dojdę do patriotyzmu i demokracji, a to już będzie absolutna paranoja! (No, chyba że byśmy mieli mówić o patriotyźmie radzieckim i demokradcji ludowej, ale to nie moje tematy.)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, października 03, 2008

Nie żeby to kogoś obchodziło, ale Spinoza

Motto:

Spinoza nie imię to dziewczyny,
Seneka to nie karciana gra...

Jeremi Przybora (z muzyką Jerzego Wasowskiego)


Parę lat temu przeczytałem naprawdę znakomitą książkę, i to o dziwo po polsku. Jednak potem musiałem ją oddać do biblioteki i całkiem zapomniałem, jak się nazywała i jak nazywał się jej autor. Ostatnio dziewczyna w bibliotece tę książkę dla mnie wyszukała (niniejszym składam jej dodatkowe podziękowanie, choć nie sądzę, by miała to przeczytać). Książka nazywała się (i nadal nazywa) "Błąd Kartezjusza - emocje, rozum i ludzki mózg", autor zaś Antonio R. Damasio. Polecam ją naprawdę gorąco i z przekonaniem wszystkim mającym nieco intelektualnych ambicji!

Dziewczyna z biblioteki znalazła mi w dodatku drugą książkę tego samego autora. Nazywa się ona "W poszukiwaniu Spinozy - radość, smutek i czujący mózg". Ta jest jak dotychczas jego ostatnią, w amerykańskim oryginale wydaną w 2003, zaś po polsku w 2005. (Ten autor wydał także i trzecią, "Tajemnica świadomości", i ta także istnieje po polsku.)

Jednak ja wcale nie mam tutaj zamiaru rozmawiać o filozofii - jak by sugerowały nazwiska w tytułach dwóch tych książek, ani nawet o neurobiologii, której wybitnym naprawdę specjalistą jest p. Damasio. Zaskoczę tym pewnie niektórych, ale akurat nie o to mi chodzi. No to o co? - spyta ktoś, i będzie to b. zasadne pytanie. Spieszę odpowiadać.

Otóż zacząłem sobie od niechcenia czytać tę książkę ze Spinoza w tytule i nie powiem, interesująco się zaczyna, ale też odczuwam pewnego rodzaju... Well, "brak satysfakcji", jak by powiedzieli Jagger i Richards. Autor zaczyna bowiem tam na początku od męczenia i wykręcania na wszelkie strony tego Spinozy - nie żeby dla mnie takie coś nie mogło być interesujące, wręcz przeciwnie, ale on to robi jakoś tak na siłę. Jakby stwierdził, że po prostu MUSI Spinozę tam wcisnąć.

Wciska go pewnie dlatego, że skoro odniósł sukces książką obalającą - między innymi - pewne ("sprośne" jak by rzekł St. Michalkiewicz - nie, żartuję!) błędy Kartezjusza i z Kartezjuszem w tytule, "no to teraz", pomyślał sobie, "wpakujemy tam innego filozofa, w dodatku o wiele gęstszego i trudniejszego, żeby nie powiedzieć mętniejszego, a do tego Żyda, no i sukces będzie jeszcze o wiele większy". Cwany plan, nie da się zaprzeczyć!

No i pisze ten p. Damasio o tym Spinozie tam na tych pierwszych stronach swojej książki, starając się udowodnić, że ten Spinoza, choć taki trudny i niezrozumiały, przewidział wszystkie istotne odkrycia najnowszej neurobiologii. A te odkrycia - żeby nie było! - są naprawdę niezwykle nowe i niezwykle interesujące, także dla mnie, który Hawkinsa z Dawkinsem mam w pogardzie, i o wiele wolę czytać całkiem inne, i zapewne nie tak "naukowe", rzeczy. Jest to coś, mówię o tych odkryciach, które p. Damasio - najautentyczniejszy uczony z pierwszej linii frontu - nam b. inteligentnie i przystępnie przedstawia. Jednak w tej książce ze Spinozą strasznie się przy tym stara nam tego Spinozę wypromować.

Przyznaje przy tym, że gość trudny, często niekonsekwentny, że w swej epoce (druga połowa XVII w. gdyby ktoś nie wiedział) skandalista. Pisze o tym, że Spinoza kontestował religię swoich czasów... Co zresztą o tyle nie jest dziwne, i raczej to zdziwienie p. Damasio jest zabawne, że Spinoza to przecież Żyd i np. Spengler widzi w nim (a do tego b. ładnie wykazuje), cechy całkiem nie naszej Kultury (na prosty język - cywilizacji). Nie naszej więc której? Spyta ktoś. A proszę zgadnąć! To nie aż tak trudne.

Facet - mówię teraz o Spinozie - po prostu najwyżej w połowie należy do naszej (Zachodniej, w sensie "Faustycznej") historii filozofii, naszej cywilizacji... A pod względem religii pewnie jeszcze o wiele mniej niż w połowie. Cóż więc się dziwić, że kontestuje, że jest skandalistą, i że go trudno zrozumieć? (Co nie zmienia faktu, że może być tym bardziej fascynujący intelektualnie.)

No dobra, ale miało nie być o filozofii, a ja niemal już tutaj zacząłem pisać dysertację z tej wspaniałej skądinąd dziedziny. Wracamy na ziemię zatem, zgodnie z przyrzeczeniem. Więc mówię, że Spinoza stworzył utopię - co zarówno mnie akurat cholernie podnieca, bo kocham utopie i utopistów miłością wielką i czystą... Nie, poważnie, utopie są fascynujące, byle nie traktować ich poważnie, jako projektów politycznych i, broń Boże, nie próbować ich wcielać w życie. Intelektualnie są cudne. Te antytygrysy i antywieloryby Charlesa Fouriera, ach!

Mój blog zajmuje się dość często i z dzikim zapałem utopiami, więc teraz właśnie cytat na ten temat z omawianej tu książki. Bez żadnego komentarza - kto czegoś tam się dopatrzy, ten się dopatrzy, kto zrozumie o co mi chodzi, ten zrozumie. A Zemke i różni przytępi towarzysze od donosów i tolerancji - na drzewo! Więc teraz cytat z p. Damasio (str.18-19):
Naczelnym problemem, jakim się zajmował, były powiązania człowieka z naturą. Starał się wyjaśnić te zależności, aby dzięki temu móc przedstawić realne sposoby osiągnięcia zbawienia. Niektóre były indywidualne, w pełni kontrolowane przez jednostkę, inne wymagały pomocy pewnych form organizacji społecznej i politycznej. Jego przemyślenia mają korzenie w filozofii Arystotelesa, ale jeszcze silniej - co mnie nie zaskakuje - oparte są na fundamencie biologicznym. Wydaje się, że Spinoza dopatrzył się związków z jednej strony między między indywidualnym i zbiorowym szczęściem, z drugiej między zbawieniem człowieka i strukturą państwa, na długo przed Johnem Stuartem Millem. Przynajmniej na tym polu, jeśli chodzi o społeczne konsekwencje jego myśli, doczekał się poważnego uznania.

Spinoza podaje przepis na idealne państwo demokratyczne, w którym naczelnymi zasadami są wolność słowa - "każdy człowiek może myśleć, co chce, i mówić, co myśli" - rozdzielność państwa i Kościoła oraz szczodra umowa społeczna, gwarantująca dobrobyt obywateli i harmonijność rządów. Napisał to ponad sto lat przed ogłoszeniem amerykańskiej Deklaracji Niepodległości (1776 r.) i przyjęciem I poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych (1791 r.).
No to wszystko już powinno być chyba jasne. Sapienti sat. ;-)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, stycznia 15, 2008

Weźmy taki pancernik... czyli Przypowieścią w liberała

Weźmy taki pancernik...

Wielkie to, kosztowne i nieporęczne. W nieodpowiednich rękach łatwo może wpłynąć na mieliznę, staranować transatlantyk, wywołać kolejną wojnę światową... Listę tę można ciągnąć dowolnie długo. Z punktu widzenia załogi pancernik ma tę cholerną wadę, że tylko jeden człek może tam być kapitanem, a i oficerów jest tylko garstka w porównaniu wielotysięczną załogą złożoną z różnych starszych majtków, kucharzy i młodszych zęzowych.

O ileż przyjemniej jest pływać kajakiem, prawda? Za jeden pancernik można by kupić z milion kajaków, na każdym kajaku jest jeden kapitan i co najwyżej drugi członek załogi - który może łatwo zostać (przez kapitana) awansowany na pierwszego oficera, też niezła szarża... Zęzowych czy majtków nie ma (majtek też może nie być)... Tanie, poręczne, świeże powietrze, słońce, deszcz, komary... Czysta rozkosz, nie to co wspomniany pancernik!

Bardzo podobnie jest z państwem. Większość normalnych ludzi się zgodzi, że przyjemniej być swym własnym udzielnym władcą - prezydentem czy królem. Choćby poddani dali się policzyć na palcach jednej ręki, albo w ogóle nie było potrzeba do ich liczenia żadnych palców. Ach, nie mieć nad sobą nikogo, robić co się chce... Cudo!

Jedyny problem w tym, że... Wróćmy na chwilę do jednostek pływających, bo to łatwiej sobie wyobrazić. Otóż my tu sobie pływamy tymi kajakami, cali szczęśliwi, każdy sobie królem, żeglarzem, okrętem (ale nie pancernikiem)... A tu nagle wpływa na nasz akwen wielki paskudny pancernik i przez wielką tubę ogłasza... Że, powiedzmy, albo mu w ciągu 24 godzin dostarczymy 120 dorodnych dziewic, 20 dorodnych i płodnych matron, oraz 15 apetycznych chłopiąt... Albo oni zaczynają do nas strzelać.

Paskudna sprawa, prawda? Zgoda, paskudna, ale co z tego wynika? Rozmawiajmy o faktach i realnych zagrożeniach, nie zaś żeby się bawić w święcie (świecko) oburzone moralne autorytety, (świeckie) relikwie Jacka Kuronia, i takie rzeczy. Po prostu nasi sąsiedzi spieniężyli swoje kajaki i kupili sobie za tę forsę pancernik - to wielkie, paskudne, niebezpieczne, na którym tysiące ludzi robią za młodszych zęzmanów, a kapitan jest tylko jeden.

Tylko co z tego? Co z tego, skoro my już zaczęliśmy polowanie na dziewice, matrony i pacholęta? I będziemy to robić tak często, jak nasi upancernieni sąsiedzi zechcą. To, i wszystko inne czego zapragną. Własnego pancernika, większego i paskudniejszego do ichniego, już sobie nie zbudujemy, bo nam nie pozwolą. Gdybyśmy tylko chcieli sprzedawać nasze rozkoszne kajaki, albo powiedzmy przerabiać je na coś, z czego dałoby się zrobić, powiedzmy, stół do oficerskiej mesy na pancerniku... Każdy wie, co by się stało, tak? No właśnie.

I można sobie gadać ile wlezie o tym, że "państwo ma być nocnym stróżem", ale jak - że spytam - mamy o tym przekonać upancernionych i żądnych naszych matron (tudzież dziewic i pacholąt) sąsiadów? Jak ich do tego zmusić, gdyby przekonać się nie dali? Kajakami?

Powyższy przykład powinien zabić ćwieka nawet co niektórym co mniej odmóżdżonym liberałom. Szczerze mówiąc, ja bym kogoś nie do końca odmóżdżonego sam z siebie nigdy "liberałem" nie nazwał, ale niektórzy tak się do tego określenia przywiązali, czego nie rozumiem, że niech im będzie. Dla mnie to obłędny oksymoron - "mniej odmóżdżony liberał", ale co mi tam.

Parę dni temu pisałem o utopiach i nawet smęciłem coś na temat dalszego ciągu. Że by się przydał, choć u mnie na ogól dalszych ciągów nie bywa, bo mi się wcześniej odechciewa danego tematu. Tym razem jednak pójdźmyż za ciosem i podrążmy nieco problem utopii...

W tamtym tekściku rozważałem utopię która nie musi być aż utopią, czyli jakąś wioskę czy społeczność kierującą się własnymi i dotąd nie praktykowanymi zasadami. Istnieje jednak znacznie poważniejsza forma utopii - utopia, która istnieć by ew. mogła jedynie gdyby zapanowała na absolutnie całym świecie.

Od razu przychodzi do głowy komunizm, zgoda? Niby fakt, ale z komunizmem sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ nie wiadomo właściwie co to miałoby być. Jeśli komunizm to wszechwładza państwa (czy partii która całkowicie zawłaszczyła państwo, co na jedno wychodzi), i dążenie do całkowitego wyeliminowania wolnego rynku i jakichkolwiek niekontrolowanych przez państwo (czy partię, patrz wyżej) działań "obywateli"... To z przykrością mogę stwierdzić, że jest to koszmar, ale wcale nie coś, co by nie mogło przetrwać w mniej totalitarnym środowisku.

Raczej przeciwnie - prędzej czy później takie państwo zapanowałoby nad całym światem, nie dlatego, że bez tego nie potrafiłoby przetrwać, ale ponieważ taka jest dynamika tego międzynarodowego układu złożonego z totalitarytarnego pancernika i zgraji kajaczków. Oczywiście byłby to koszmar, ale nie o to tu chodzi. Do "życia" byłoby to jak najbardziej zdolne, a nawet do podbijania innych.

Że Ojczyzna Robotników i Chłopów upadła? Po pierwsze zobaczymy, czy naprawdę upadła, czy tylko nieco zmieniła cętki. Po drugie zaś, co już wielkokrotnie mówiłem, ZSRR "upadł", ponieważ nie potrafił się bez przepoczwarzenia skomputeryzować w tempie porównywalnym z resztą świata. Totalitaryzm zaś bez komputeryzacji to tylko dziecinna wersja totalitaryzmu, którą by należało określić proto-totalitaryzmem (gdyby ta nazwa nie brzmiała tak śmiesznie).

Teraz, z komputerami, mamy już sporo kandydatów do osiągnięcia statusu prawdziwego totalitaryzmu - Rosję właśnie, Chiny, no i przede wszystkim Unię Europejską. Ta ostatnia jest oczywiście bezzębna, sklerotyczna, neurotyczna, schizo i skazana na doprowadzenie wszystkich swych zamierzeń do katastrofy, to jednak nie zmienia faktu, że to totalitarny projekt i jego ofiary zapłacą za to, jak wszystkie ofiary totalitaryzmu zawsze i wszędzie.

To była dygresja, najistotniejsze w tym wątku było to, że komunizm nie jest idealnym przykładem utopii, która nie potrafi przetrwać w innym środowisku. Co by sobie leberały na ten temat nie wmawiały. Przykładem takiej utopii jest właśnie liberalizm! Różne głupoty można ludziom dzisiaj opowiadać - o "głosowaniu nogami", o tym że liberalizm rychło doprowadzi do takiego bogactwa wszystkich, że we wszystkich innych krajach władza (nieliberalna oczywiście władza) zostanie zmieciona i powstanie Wielki Wszechświatowy Związek Liberalny... Bez granic, bo niby po co i jakie by miały one w takim świecie znaczenie?!

Proponuję jednak nieco ostygnąć w entuzjaźmie, by na chwilę wrócić do pancerników i kajaków. Prosiłbym liberałów o wyjaśnienie mi, jakim to cudem nasi nieliberalni sąsiedzi nie zbudują sobie pancernika - kosztem na przykład "stopy życiowej obywateli" i ich "jakości życia", czemu nie? to było robione i będzie jeszcze nie raz... A potem nie rozwalą naszych kajaków w drzazgi? Albo nie uczynią z nas swoimi stałymi dostawcami dziewic, pacholąt i matron?

Na zakończenie wspomnę, z nieprzyzwoitą satysfakcją, że mój track record, w odróżnieniu od track recordu liberalizmu, jest w takich sprawach nienaganny. Może trudno by mi to było dzisiaj udowodnić, ale skoro ktoś tyle mojego tekstu przeczytał, to chyba powinien uwierzyć. Otóż zaraz po rewolucji w Iranie wyśmiewałem się z naiwnej wiary pewnego bardzo dziś znanego szwedzkiego profesora Historii Idei (wówczas jeszcze doktora), że Iran stanie się krajem liberalnym i demokratycznym.

Mówiłem mu wtedy, że "przekonanie iż wszyscy ludzie kierują się wyłącznie pragnieniem większych i bardziej kolorowych telewizorów, oraz lepszych lodówek" jest idiotycznym złudzeniem Zachodu, za które on słono zapłaci. W innej rozmowie próbowałem zaś tłumaczyć pewnemu szwedzkiemu socjaldemokracie, że "Rosja z całą pewnością nie wyjdzie ze swego średniowiecza wprost w nasze czasy nowożytne". A więc to, co ja mówiłem dwadzieścia lat temu, nawet nie badzo będąc wciągnięty w sprawy Iranu czy Rosji, a po prostu wiedząc jak działa ten świat... (W czym wydatnie pomogła mi m.in. lektura Roberta Ardreya.) A do tego wystarczy po prostu zrzucić z oczu liberalne łuski.

No to po tej autoreklamie (a były to tylko drobne przykłady, bo tego jest więcej), która jest jednocześnie potężnym prztyczkiem w noski wszystkich nawiedzonych libealnych naiwniaków, żyjących w wyimaginowanym świecie, gdzie "prawa ekonomii" - takie jakie oni rozumieją, ze swoją trójką z maturalnej matematyki i pilną lekturą Ziemkiewicza - całkiem usuwają w niebyt realne fakty dotyczące świata i ludzkiej natury.

Gdyby ktoś się z tą moją opinią nie zgadzał, proponuję rozwinięcie analogii z pancernikiem i kajakami, tak bym (i inni czytelnicy) mógł wreszcie zrozumieć, jak ten liberalizm ma działać nie zamienając się szybko, choćby dla swojej obrony, w absolutny zamordyzm. Jeśli zaś przypowiastka o kajakach i pancernikach z jakichś względów tutaj, zdaniem liberała, nie pasuje, to prosiłbym o wytłumaczenie mi dlaczego.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 17, 2007

Najstarszy z socjalizmów - rzecz o liberaliźmie

Dzisiaj będzie o liberaliźmie. I to nie będą moje własne idiosynkrazje, ino będzie głębiej i bardziej filozoficznie. Naprawdę polecam poniższy tekst, a szczególnie cytowany tutaj jego fragment. (Choć reszta też oczywiście zasługuje na uwagę).

Tekst został zamieszczony na
witrynie Instytutu Edukacji Narodowej.


prof. Leon Kiereś

Najstarszy z socjalizmów


[...]

Co ciekawe, najstarszym historycznie socjalizmem, tym, który po rewolucji francuskiej został w myśleniu Europy i zaczął dominować, jest właśnie liberalizm, znany pod postacią kapitalizmu. Był on już obecny wtedy, kiedy jeszcze w Europie panowały trony, choć już rozpoczęła się tzw. rewolucja przemysłowa - i tego trony nie wytrzymały. Kapitalizm wytworzył nową społeczność: producentów i konsumentów, a więc społeczność dynamiczną, twórczą, przetwarzającą świat i ten świat konsumującą. Oczywiście, z drugiej strony miał miejsce ideowy napór socjalizmu, który już był zorganizowany w partie, w ruchy społeczne. Co ciekawe, reakcją na zwyrodnienia cywilizacyjne liberalizmu w XX wieku był po kolei: komunizm, faszyzm, nazizm. Zwyrodnienia te to przede wszystkim: produkcja klasy społecznej upośledzonej cywilizacyjnie, a więc tzw. proletariatu, czyli warstwy biedoty i bezrobotnych; kult pieniądza - hasłem życia społecznego staje się "sprzedać-kupić", pieniądz jest miarą wszystkich rzeczy; niszczenie tradycji, ponieważ ideologia ta żyje teraźniejszością i przyszłością, rzuca projekty tzw. zaspokojenia potrzeb, czegoś, co z samej natury nie ma końca. Ponadto ma miejsce cały szereg innych negatywnych zjawisk, które są funkcją tych wymienionych.

Komunizm jest reakcją na zwyrodnienia liberalizmu. Proponuje on inną metodę życia społecznego i inną koncepcję polityki, mianowicie: jedna partię i jedną metodę życia społecznego, czyli kolektywizm. Inną reakcją na liberalizm - a także na komunizm! - był faszyzm Mussoliniego, w którym odrzucano zarówno kolektywizm, jak i krwiożerczy kapitalizm i wielopartyjność, która do niczego nie prowadzi, która jest, jakby powiedział Koneczny, cywilizowaniem na wiele sposobów jednocześnie. Do tego dołączył komunizm narodowy Adolfa Hitlera, czyli socjalizm nazistowski.

Wymienione wyżej rodzaje socjalizmów wyrastają z jednego korzenia ideowego i wiek XX jest okresem zmagania się socjalizmów o panowanie nad światem. Socjalizmy w sposób naturalny zastąpiły trony, zapanowały w Europie, w Hiszpanii, w Rosji, w Niemczech, we Francji. Ich historia jest bardzo złożona, skomplikowana. Były eksportowane w świat, choćby do Meksyku, a po II wojnie światowej na Daleki Wschód. Ideologia ta rozlewa się po świecie jako nowa propozycja cywilizacyjna. II wojna światowa jest wojną socjalizmów o panowanie na światem. Należy zwrócić uwagę na kształt koalicji, który jest nieprzypadkowy: nazizm połączył się z faszyzmem. Faszyzm utożsamia się dziś z nazizmem, co jest pomysłem liberałów. Jest on w rzeczywistości zupełnie czymś odrębnym od nazizmu, choć istniały jakieś historyczne, geopolityczne powiązania między nimi. Z kolei liberalizm połączył się z komunizmem, a nawet go czynnie wspierał. Po II wojnie światowej na arenie dziejów został liberalizm, natomiast z drugiej strony komunizm, a po upadku komunizmu na arenę dziejów wrócił liberalizm, dlatego admiratorzy liberalizmu twierdzą, że jest to ostateczny głos w dziejach teorii społecznej, że nic więcej człowiek już wymyślić nie może.

Skoro, jak zostało powiedziane, socjalizm jest pewną chorą naroślą na ciele Europy czy szeroko pojętej zachodniej tradycji, to co jest zagrożeniem dla tego liberalizmu, co jakby wewnątrz niego jest elementem rozkładowym?

Sama natura ludzka. Człowiek jest bytem rozumnym i wolnym, na pewno nie da się zredukować do tego, co głosi socjalizm, do tego, że człowiek jest po prostu nawozem historii, że jest masą czy jakimś "zasobem ludzkim", który stanowi przedmiot manipulacji i technologii. Socjalizm stosuje niezwykle perfidną kombinację propagandy i terroru. Sercem propagandy jest właśnie utopia, czyli lansowana wizja szczęśliwego świata. Jest to świat nieograniczonej konsumpcji materialnej - pierwsi utopiści wyszli już z założenia, że zło społeczne będzie zlikwidowane wówczas, gdy zapewni się równy dostęp do dóbr konsumpcyjnych; kiedy zaspokoi się potrzeby człowieka, stanie się on dobry, nastąpi metanoia moralna. Jest to oczywiście fałszywa teza. Z tego, że człowiekowi powodzi się dobrze w sensie materialnym, nie wynika, że będzie on człowiekiem dobrym moralnie. Są to zupełnie różne sfery, a praca kultury i cywilizacji polega na tym, aby te sfery "złożyć" ze sobą, zagwarantować człowiekowi niezbędne minimum materialne, ale również kształtować jego ducha, ponieważ to od ducha właściwie wszystko zależy.

Propaganda roztacza wizje, którym jednak towarzyszy terror społeczny. Jest on bądź terrorem bezpośrednim, czyli fizycznym, kiedy się fizycznie likwiduje wszystkich niepoprawnych politycznie; bądź terrorem pośrednim, czyli terrorem zmasowanego ataku propagandy, terrorem duchowym. Jest to przemoc strachu, tak jak to obserwujemy współcześnie, kiedy ludzi byłego bloku komunistycznego straszy się, że nie mamy wyjścia... są to konieczne prawa dziejowe, my zaś jesteśmy funkcją tych praw, musimy się zatem z tymi prawami pogodzić. Wrogiem liberalizmu - redukcjonizmu antropologicznego - jest sam człowiek, który jest bytem rozumnym i wolnym, a nie tworzywem jakichś urojonych przez socjalizm praw historii.

Liberalizm przeszedł szereg przeobrażeń, ale z chwilą kiedy opanuje on arenę polityczną globu, będzie "pokazywał zęby". Musi tak być, ponieważ jest socjalizmem i traktuje człowieka jedynie jako surowiec. Za to ludzie zapłacą ogromną cenę.

Obecnie na sztandarach liberalizmu mam, jako ustrój społeczny demokrację liberalną z jej systemem partyjnym, który jakoby zapewnia poszanowanie godności każdego człowieka, bo w tym liberalnym dialogu każdy może uczestniczyć...

Tak, to jest część propagandy, bowiem demokracja - i w tym miejscu należy wierzyć Arystotelesowi - jest najgorszym z możliwych ustrojów, ponieważ są to rządy gorszych czy, jak ktoś kiedyś powiedział, rządy "hien nad osłami". Rządy większości, która jest manipulowana, której stwarza się miraż, że to ona wybiera, a w gruncie rzeczy ów wybór jest pokierowany przez tych wspomnianych wcześniej.

Dodatkowo wybiera między stronnictwami politycznymi, tymi partykularnymi opcjami ideologicznymi...

Tak, ja zawsze pytam, co łączy robotnika, żołnierza, kapłana, nauczyciela, którzy wybierają jakąś partię, a nie chcę już tu mówić jaką, bo jak wskazuje historia partie mnożą się jak grzyby po deszczu, bardziej niż wirusy. A to zmierza w jednym kierunku - neutralizacji tradycji łacińskiej i myślę, że scenariusz będzie taki: będzie liberalna lewica, liberalne centrum i liberalna prawica. W socjalizmie wszystko musi być socjalistyczne! Socjalizm zawsze cele ma te same, natomiast różne stosuje metody.

Nurt określany mianem liberalnego przejawia widoczną tendencję do misyjności, ekspansji. Wspólna Europa i globalizm - te hasła rozgrzewają umysły elit politycznych i publicystów. Wydają się stopniowo realizować, zwłaszcza w Europie. Czy możliwe jest stworzenie liberalnej supercywilizacji?

Ideologia, o której mówimy, ma wymiar globalny, jest totalitaryzmem. On musi panować, natomiast sprawą taktyki jest, kiedy i jaką metodą będzie to zrealizowane. Teraz socjalizm liberalny nie ma właściwie żadnego konkurenta. Sami socjaliści są ignorantami, nie wiedzą, że używając takich słów, jak prawda, dobro, piękno, sprawiedliwość, używają słów, które pochodzą z innej tradycji i mają inne znaczenia niż te, jakie oni "podkładają", jeśli jakiekolwiek podkładają, bo podejrzewam, że jest to tylko taka quasi-religijna magia języka.

Socjalizm posiada własną wizję zbawienia człowieka i wizję tę bezwzględnie mechanicznie stosuje, socjalizm jest cywilizacją mechaniczną, aprioryczną, fundamentalistyczną, sakralną. Przemówienia polityków będących admiratorami liberalizmu mają charakter religijny, wciąż powtarza się: "ja głęboko wierzę..." Wszystko jest nabudowane na wierze, na woli, na wyborze pewnej wizji, a nie na wiedzy. To jest największe nieszczęście, jakie niesie ze sobą liberalizm, bo pozbawia człowieka rozumu i osadzenia w realnym świecie.

W zmaganiu socjalizmów między sobą na placu boju pozostał liberalizm. Tylko patrzeć, jak odżyje kolektywizm, faszyzm, jak odżyją nacjonalizmy, bo narody nie dadzą sobą manipulować. W Polsce już odżywa marksizm, który przynajmniej miał - przaśną, bo przaśną - jakąś wizję kultury, natomiast liberalizm redukuje człowieka do pozycji zwierzęcia konsumującego, by tak rzec "dwutorowca".

[...]

Całość tutaj.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.