Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sokrates. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sokrates. Pokaż wszystkie posty

sobota, listopada 23, 2013

O szczęściu - część 1

Amalrykowi, który mnie swoim komętem podpuścil, żebym coś po dłuższej przerwie napisał.
Autor

* * *

- Rozmawiamy z panem Przywałko z Przaśnej, zasłużonym drużynnikiem Bolesława Chrobrego. Panie Przywałko, mógłby pan słuchaczom radia Flamingo-Lemingo powiedzieć, czy jest pan szczęśliwy?

- Dyć... Wciurności! Niech tylko złapię za topór, to cię @#$%...

Nie jesteśmy niestety w stanie z całą pewnością stwierdzić, że tak właśnie wyglądałaby rozmowa pomiędzy wojem Chrobrego a współczesnym reporterem radia dla lemingów (a są jeszcze jakieś inne?), i możliwe, że nigdy tego nie będziemy na pewno wiedzieli. W dodatku nie jest wykluczone, że ten czy ów TW wytknąłby nam językowe anachronizmy, bo np. słowo "dyć" nie występowało w dokumentach pisanych sprzed XIV w., a "wciurności", wprawdzie występuje już w Rękopisie Jakimśtam, ale w znaczeniu "erotyczna pieszczota o nieco gejowskim charakterze", więc nie za bardzo pasuje. (Słowo "gejowski" jest tu swego rodzaju cytatem, więc nie zniżyłem się do jego użycia wprost!)

Uniknęliśmy jednak dzięki takiemu początkowi długiego i pokrętnego zdania na wstępie, które wprawdzie idealnie by poniekąd pasowało do powagi naszej zamierzonej rozprawy, ale uśpiłoby ewentualnego czytelnika, dzięki czemu moglibyśmy mu potem wmówić cokolwiek, ale co z tego za radość, skoro i tak nic by mu w duszy nie zostało i o jakichś skutkach naszego zasiewu można by tylko naiwnie pomarzyć.

Prawdopodobne jest w każdym razie (żeby do naszego błyskotliwego wstępu jeszcze na chwilę wrócić), że woj Chrobrego odpowiedziałby naszemu reporterowi w całkiem podobnym duchu, a to tutaj jest dla nas najważniejsze. Gdybyśmy chcieli dokonać bliższej analizy reakcji naszego dzielnego wojaka na zadane mu pytanie, stwierdzilibyśmy, jak sądzę, że po pierwsze - nie zrozumie on go po prostu; po drugie - jeśli już jakoś zrozumie, to opacznie; po trzecie zaś, że jeśli nawet jakimś cudem zrozumie, i niezbyt opacznie, to z pewnością uzna pytającego za infantylnego głupka, a może nawet... No tego tam, co wiadomo.

Jeśli się w to wmyśleć i wczuć, to wydaje się to, jak sądzę, dość oczywiste, choć przecież z drugiej strony jest to szokujące, bo nam teraz nigdy by do głowy nie przyszło, że w pytaniu o czyjąś szczęśliwość, w poszukiwaniu szczęścia i o szczęściu wte i wewte rozmawianiu, może być coś niewłaściwego. Prawda?

Jest to - bez żadnego powoływania się na święte księgi! - bardzo szpęglerystyczna myśl, że oto na pewnym wczesnym etapie rozwoju cywilizacji (w potocznym sensie, dlatego z małej) żaden poważny człowiek o szczęściu by nie zachciał publicznie rozprawiać, jeszcze kawałek wcześniej w ogóle nie chciałby, i by zresztą nie potrafił, na ten temat w ogóle rozmyślać, no i gdzieś tam na podobnie wczesnym etapie w ogóle by tego pojęcia nie potrafił zrozumieć.

Ani woj Chrobrego, ani bijący się co dzień z leśnymi niedźwiedziami bartnik, ani chodzący na rękach po jarmarkach jongleur, ani ciągnąca za wojskiem niewiasta o komercyjnym podejściu do swej niewieściej cnoty, ani ksiądz biskup, ani... Ani w ogóle nikt. Powie ktoś, że taki Duns Scotus albo Św. Tomasz z pewnością o szczęściu coś tam sobie myśleli, wiedzieli co to takiego, i zapewne co najmniej jeden z nich coś nawet o nim napisał. OK, odpowiem, ale jednak oni byli, mniej lub bardziej, zanurzeni w literaturze i myśli antycznej, więc wiedzieli, co te różne Platony, Sokratesy, Cycerony i Marki Aureliusze o szczęściu sądziły.

Spytalibyśmy jednak o to samo - o szczęście znaczy - Scypiona Afrykańskiego czy innego Temistoklesa... Choć oni faktycznie dość późni, więc może nie pasują... (Późni szpęglerycznie, ma się rozumieć.) Niech zatem będzie (ze sporym zapasem sobie ich weźmy) król Priam czy inny Achilles... No i taki to zapewne by nie zrozumiał o czym mówimy, a niewykluczone, że bez słowa by nas przebił mieczem, albo klasnął w dłonie i wymownym zmarszczeniem brwi zlecił ukaranie nas za taką bezczelność (alternatywnie za bełkot, również bezczelny wobec dostojnej i poważnej osoby) swoim niewolnikom.

Jak się tak zastanowić, to całkiem sensowną wydaje się myśl, że - o ile najpierw w każdej cywilizacji o szczęściu nikt nie rozmawia i się nad nim nie zastanawia, to potem nagle o niczym innym się nie mówi, o niczym innym się nie myśli... Nawet jeśli samo to słowo niby nie pada, a mowa jest o "wolnym rynku", "sprawiedliwości społecznej", "likwidacji głodu czy nędzy", "legalizacji marihuany", "wolności", "równości płci", i tysiącu innych dźwięcznych haseł.

O "Postępie Ludzkości" oczywiście nie zapominając, bo on ci jest wisienką na tym torcie i pojęciem niejako nadrzędnym. Pod tym wszystkim kryje się jednak jakaś tam wizja "szczęścia" i nieznające żadnych wątpliwości przekonanie, iż szczęście właśnie jest tym, o co chodzi. Tym, co stanowi cel. Cel jak najbardziej, choć w realu o wiele częściej alibi. Alibi absolutnie niezbędne, ale też usprawiedliwiające wszelkie absolutnie działania - z najobrzydliwszymi akurat na samym czele.

Jak to celnie ujął Szpotański, stwierdzając, że naziści byli durniami, skoro nie wpadli na pomysł, by głosić, iż "tortury to gumanisticzieskije manikiury", a "w piecach krematoryjnych wytapia się nowe". Jakoś tak to brzmiało, sens w każdym razie był ten. "Nowe" to oczywiście inne określenie na "przyszłe szczęście Ludzkości", a "gumanisticzieskije" to "prowadzące do przyszłego Ludzkości szczęścia". Ex definitione.

No dobra, powie ktoś, Pan Tygrys jedzie po humaniźmie niczym jakiś, nie przymierzając, Korwin... Choć Korwin przecie Postęp kocha jak cholera, i niech mi nikt nie mówi, że nie podoba mu się "Ludzkość", skoro marzy o globalnym świecie rządzonym przez "wolny rynek". (I ukrytych za kulisami cynicznych macherów z służb. No bo przecież AŻ takim idiotą nie jest, żeby ich nie przewidzieć. A poza tym, ktoś przecież go podpuszcza i, jakoś tam także, wspiera. N'est-ce pas?)

No dobra, powie jakiś lingwista z dawniejszą, prlowską jeszcze, albo i wcześniejszą, maturą. A co z makarios? Co z felix?

A ja na to odpowiem: "tych to my sobie, Deo volente, weźmiemy na warsztat następnym razem". Na razie tyle. Dzięki za uwagę.

triarius

niedziela, stycznia 20, 2013

Tylko prawda was wyzwoli

"Tylko prawda was wyzwoli." Taa, zgoda. Dlatego jednak - jeśli nie przede wszystkim, jeśli nie jedynie nawet - że każda warta tego miana prawda zakłada CIĄG DALSZY. Z owej prawdy ("w wąskim sensie", żeby już tak precyzyjnie jak jakiś średniowieczny scholastyk), w sensie "świadomości tego, co naprawdę istnieje" (poniekąd tautologia, ale tak bywa z najistotniejszymi definicjami), w naturalny sposób wynika CIĄG DALSZY - wnioski i wynikające z tych wniosków DZIAŁANIA.

Choćby te działania były tak intymne i osobiste, jak powiedzmy jedzenie macy z szynką (kłania się Berman w wywiadzie z Torańską, niech jej ziemia), czy niejedzenie mięsa w piątek. ("Nie wnikam!", jak mawiał pan Łęcki, nauczyciel WF w szkole nr. 21 w Elblągu, który z łamagi zrobił ze mnie Supermena, a przynajmniej pchnął w tym kierunku.)

Że prawda - "sama w sobie" - leczy i czyni wolnym, wierzył, jak się zdaje, Sokrates, i wierzyli być może oświeceniowi mędrkowie. Dla szpęglerysty jest to w ogóle sprawa dość charakterystyczna i fascynująca, że na pewnym etapie (szpęglerycznie widzianego) rozwoju danej K/C pojawiają się mędrki, głoszące i nawet wierzące, że wiedza jest w istocie wszystkim co ważne - przynajmniej w etyce i tego typu, związanych z nią, sprawach.

Jednak, warto pamiętać, że oświeceniowe mędrki co najmniej przygotowały, jeśli nawet nie zawsze osobiście przeprowadziły, wielką francuską rewolucję. O której co by nie myśleć (a moje o niej myśli wcale nawet nie są całkiem jednoznacznie negatywne, choć od orgazmu dalekie), to jednak była skutkiem i spełnieniem tej ich PRAWDY.

Sokrates zaś wypił jednak tę cykutę, która mu wynikła z jego prawdy - z tego, co on za prawdziwe z przekonaniem uważał. A gdybyśmy bardzo chcieli sobie historiozoficznie pospekulować, to byśmy mogli na przykład stwierdzić, że Sokrates w pewnym sensie rzeczywiście zwalczył starożytną demokrację, której tak nie znosił, i przygotował nadejście Aleksadra, Hellenizmu (nie mylić z Aleksandrem Hallem!!!), a potem despotii rzymskich cezarów (a nierzadko ich bab, słodkich chłoptasiów i eunuchów).

Czy on tego pragnął? Cóż, nie wiadomo, w każdym razie gość się starał, a nie tylko sobie w tę swoją prawdę wierzył. Zresztą już samo łażenie po Agorze i zawracanie głowy każdemu, kto się nawinął, kosztem dobrobytu rodziny... To jego "położnictwo", jak on to sam nazywał... (Swoją drogą, chyba wolałby być kobietą i w naszych czasach pewnie by sobie to i owo kazał przerobić. Jeśli by go było stać, oczywiście.) Za co mu Ksantyppa (słusznie) nocnik kiedyś pono na głowę wylała... Czyż to nie był dowód, że jednak na samej świadomości się u niego nie kończyło?

No bo trzeba wam ludzie wiedzieć, że "prawda" w której się wszystko NIE kończy na samej świadomości, to prawda z ołowianą kulką na końcu ogona! Którą to kulką, napędzaną tym ogonem, kruszy wrogów prawdy i stojące na jej drodze przeszkody. A prawda (że tak dokonam szybkiego skoku na teren filozofii etycznej) to nic innego, niż intelektualny aspekt DOBRA. Które to dobro wcale niekoniecznie, jeśli w ogóle, oznacza takie smętne i bezpłciowe ecie pecie!

Prawda, z wynikającym z niej w naturalny sposób DALSZYM CIĄGIEM, to urodziwe i szlachetne źwierzę z ołowianą kulką na końcu ogona. Czymże zatem jest "prawda" (i tu cudzysłów jest niezbędny) z której nic w realnym świecie (choćby chodziło "tylko" o noszenie włosiennicy) nie wynika?

To jest źwierzę brzydkie jak cholera, brzydkie jak noc październikowa (listopadowa wedle ówcześnie obowiązującego kalendarza), brzydkie jak sam min. Boni - ba, brzydkie jak dusza min. Boniego i cała @#$% Platforma! Szpetne źwierzę bez kulki na końcu swego szpetnego ogona. Za to skutecznie zatruwające swego wyznawcę wyziewami z drugiego jego końca. A w ogóle PRAWDA Z KŁAMSTWEM NA KOŃCU OGONA TO PO PROSTU KŁAMSTWO i tyle!

(Wiedział o tym niegdysiejszy rzecznik Urban, i wiedzą o tym jego dzisiejsi naśladowcy. A wy, głupie ludki, wciąż ich oglądacie, wciąż ich czytacie - gratulując sobie w dodatku jacyście sprytni... NIE TEN KONIEC! Ogona znaczy.)

Naprawdę dno, uwierzcie mi! I wystrzegajcie się, ludkowie moi rostomili, tego drugiego końca każdego szpetnego ogona! I całego tego szpetnego stworzenia, do którego ten ogon jest przyczepiony. W każdym innym przypadku - zgoda! Tylko prawda was wyzwoli, bo bez uświadomienia sobie tego, co po prostu trzeba sobie uświadomić, się nie da

A najgorsza zguba dla duszy to wtedy, kiedy coś jest oczywiste jak cholera, wali po prostu swoją prawdziwością po oczach, a człek, czy inny leming (bo to przecież ich specjalność właśnie), boi się sam przed sobą do tego przyznać, sobie to zwerbalizować. I jeszcze sobie głupek gratuluje, że taki cwany i przystosowany do życia!

No to już wiecie, jak to jest z tą prawdą i wyzwoleniem, tak? Teraz żeby mi to już po wieczne czasy pamiętać! No i oczywiście SIĘ STOSOWAĆ! Sokratesa i rewolucję francuską możecie ew. zapomnieć. Min. Boniego? Dałby Bóg, żeby się kiedyś udało! Ale ogon, kulka i te sprawy - NIGDY!

triarius

P.S. A teraz odstaw wreszcie leminga od piersi i idź przytulić lewicowca! Może jest przygłupi, ale nie musi być całkiem zły, a samymi "prawicowymi" blogami to my wiele nie zrobimy. Miliony rąk, tysiące rąk, a serce bije JEEEEEDNO! (Swoją drogą, co za przecudny antyklimaks - najpierw miliony, a zaraz potem już tylko tysiące. Kontrrewolucja jakaś, czy co?)

niedziela, lutego 14, 2010

Szalom spacyfikowany? (i inne takie)

(Nie cieszcie się antysemici, to nie o to chodzi! W każdym razie nie całkiem o to. ;-)

Przyznaję, że do niedawna, mimo dość ambiwalentnego doń mego stosunku, z zainteresowaniem czytywałem teksty publikowane na blogowisku szalom24. (Oficjanie salon24.pl, gdyby to komuś było do czegoś potrzebne.) Masa porządnych, dobrze i sensownie piszących ludzi została stamtąd wykurzona, ale długo jeszcze była tam do czytania największa ilość interesujących tekstów zebranych w jednym miejscu, z całej rodzimej sieci.

W końcu coś się jednak chyba zmieniło... Bo i zmienić się po prostu musiało - to była tylko kwestia czasu. Sam tekstów lewizny i różnych lewackich (są inni?) hunwejbinów, obcych agentów, najemnych propagandzistów z czterech stron świata i folksdojczów na etacie nie czytałem... Starcza mi rzut okiem na ich komentarze pod tym, co piszą inni. Jednak, mimo świadomości tej mojej "zwichrowanej optyki", trudno było uniknąć wrażenia, że na szalomie - mimo wieloletnich zabiegów właścicieli i zarządzających - wciąż szeroko pojęta IV RP (żeby tak to umownie nazwać), patriotyzm, prawicowość i poparcie dla PiS dominowało. Wystarczyło uświadomić sobie różnice w ilości i poziomie komentarzy z obu stron barykady.

I to oczywiście było solą  oku, cierniem w boku, złotym kolcem w pysku świni, dla obecnie nami rządzących (cieciów u bauera i chłopców na zagraniczne posyłki). Obecnie na SG szalomu dzieje się niewiele, te same teksty pozostają tam całymi dniami, w dodatku większość z nich mało interesująca...

Powiadam, z jednej strony ogromna szkoda - no ale czego mogliśmy się niby innego spodziewać? Z drugiej strony rodzaj satysfakcji, bo za upadkiem poziomu szalomu musi przecież przyjść jego porażka czysto komercjalna. (I spadek prestiżu dla jego właścicieli.) A oni przecież sami tego chcieli, łasząc się do bauerskich cieciów i podwórzowych piłkarzyków. (O produktach żywnościowych pierwszej potrzeby nie wspominając.)

Poszedłem sobie na szalom tej nocy (przed chwilą byłem tam znowu, przyznaję, zbierając twarde fakty do tej notki) no i naprawdę ogarnął mnie smutek. Wziąłem sobie potem i poszukałem w ichniej wewnętrznej wyszukiwarce paru znajomych blogerów, których jeszcze o pisanie w szalomie podejrzewam... No i znalazłem naprawdę znakomity tekst!

Tyle że... Wiecie, gadkę o tym, że "wyjątek potwierdza regułę", słyszy się na każdym kroku, i przeważnie mówiący używają tego ryzykownego zwrotu całkiem bez sensu. Tym razem jednak TO CHYBA JEST TO!

Znalazłem tam tekst mojego wirtualnego znajomka (z którymśmy nieco ostatnio jakby mniej wzajemnego iskania i pocierania nosami, ale nadal z kurtuazją i szacunkiem drug do druga). Tekst moim zdaniem znakomity. Tekst świadczący moim skromnym o prawdziwym talencie w dziedzinie intelektualno-humorystycznego pisania z głębią.

Co ja będę zresztą nawijał - oto linek: http://hrponimirski.salon24.pl/151730,historia-pewnej-ustawy-czyli-deliryczny-sen-mira. No i ten tekst - tutaj właśnie stosuje się gadka o wyjątku potwierdzającym regułę - napisany trzy tygodnie temu, ma do obecnej chwili JEDEN krótki (choć entuzjastyczny) koment. Widać nie zagościł zbyt długo w żadnym prominentnym miejscu na SG szalomu. Jeśli w ogóle.

Przy takim podejściu, przy takim ocenianiu wzajemnej wartości tekstów i autorów, trudno się dziwić, że szalom utonie. Trudno się także tym przesadnie martwić, choć z drugiej strony bardzo brzydkim ludziom bardzo na tym od bardzo dawna zależało. Więc jednak trochę szkoda. Tyle że... Czegośmy się ludzie właściwie po szalomie spodziewali?

Zabawne przy tym wszystkim jest to, że wraz z większością fajnych prawicowych czy patriotycznych blogerów, z szalomu jakoś dziwnie znikła - a w każdym razie znikła z SG, co niemal na jedno wychodzi - większość profesjonalnej czy semi-profesjonalnej ohydy: różnych Barburów, Sadurskich, foksdojczów w rodzaju Amsterna... Ja przynajmniej tego towarzycha tam tyle co kiedyś nie dostrzegam. Widać już nie warto im tam pisać, pewnie to już nie jest takie miejsce, gdzie by było warto. (Ciekawe, swoją drogą, gdzie się przeniosą? Gdzie będzie teraz warto?)

Nawet tego przedziwnego psychiatrycznego curiosum, jaki stanowiła namiętna (żeby to łagodnie określić) zwolenniczka Platformy, niejaka RRK, też tam ostatnio nie oglądam. Powie ktoś "Rycho, Zbycho... Zdzicho... Donaldo... no i Rosół..." No dobra, ale przecież Platformie rośnie! A tej pani nie takie platformy problemy nie spędzały snu z powiek i nie zmniejszały jej platformianej namiętności! Naprawdę są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło!

* * * * *

"Konserwatywny liberał" to zabawny jegomość, który będzie was z emfazą przekonywał, że bez całkiem swobodnego obrotu uranem, plutonem, heroiną, crackiem, oraz prawnej ważności kontraktów zaprzedania się w dożywotnią niewolę, wszyscy jesteśmy niewolnikami totalitarnego państwa, a jednocześnie domaga się magna voce prohibicji na komercyjne wykorzystanie własnego tyłka.

* * * * *

Jeśli ktoś jest odporny na leberalne, a nawet czasem lewackie, w(s)tręty, to szczerze polecam książkę niejakiego I. F. Stone'a "Sprawa Sokratesa". Tych w(s)trętów jest tam sporo, ja na nie wyraźnie mało odporny, ale ta książka jest na tyle interesująca, że mimo w(s)trętów naprawdę warto ją przeczytać. Oraz przemyśleć i, da Bóg, przedyskutować z kumplami. (Kuman, to do Ciebie!)

Zostało to po polsku wydane w roku 2003 przez firmę Zysk & Ska. (Oryginał wyszedł w roku 1988.)

Jest tam sporo nie tylko o historii starożytnej, ale także materiał do przemyśleń na temat polityki, państwa, ludzkiej natury, filozofowania... Naprawdę niezła rzecz, mimo, czasami denerwującego, lewicowego leberalizmu autora, którego on bynajmniej swym czytelnikom nie oszczędza. Gość jednak jest intelektualnie, mimo wszystko, uczciwy i niegłupi.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, czerwca 07, 2008

Blogowa prawda nas wyzwoli?

Dobrze jest znać swego przeciwnika! Powiedzmy, że jest nas dziesięciu, dysponujemy czterema końmi, rusznicą p.panc, oraz paroma halabardami... I mamy zamiar podbić imperium X. Wiemy, że ludność trzymająca imperium X. za mordę wierzy religijnie, że pewnego dnia z północnego wschodu nadejdą zezowaci bogowie, którzy obejmą władzę, by nastał złoty wiek.

Czyż nie opłacałoby się nam zaatakować imperium X. akurat z północnego wschodu? Nawet gdyby to oznaczało przedzieranie się przez niedostępne chaszcze, komary, mrówki, anakondy, ludożerców i kibiców piłkarskich? Czyż, gdy dane nam już będzie spotkać się z kimś należącym do elity rządzącej imperium X. - na przykład poselstwem od ich króla, albo strażą graniczną - nie powinniśmy wszyscy zadać sobie ten drobny, ale jakże potrzebny tu, wysiłek i robić zeza?

Powiedzmy, że bitny i dumny lud Y., zdominowany przez imperium X. i nienawidzący swych ciemiężców, wierzy równie głęboko jak tamci w swoje, na przykład w to, że kiedyś pojawi się jedenastu bogów, którzy poprowadzą go do zwycięstwa nad imperium X. Nas jest zaś dziesięciu, czyli prawie, ale jednak nie całkiem... Czyż nie warto nam zadać sobie trud i ubrać w najlepsze szaty wyprodukowanego specjalnie słomianego chochoła? Albo powiedzmy konia? Mimo wszelkich analogii z Neronem?

Te przykłady, co może kogoś zdziwić, są wyimaginowane. Jednak jest cała masa podobnych przykładów uczących, iż warto znać mowę i obyczaje wroga. Weźmy chociaż bitwę pod Legnicą. Gdyby nie ta zgraja renegatów, sprytnie podpuszczona przez Tatarów, by pałętając się wśród naszych rycerzy wołać "bieżajcie, bieżajcie!"... Jak by się potoczyła nasza historia? Nikt nie wie, ale w każdym razie Tatarom byłoby na pewno mniej łatwo.

Wracamy teraz do naszych własnych czasów. (Nie żeby one mi się aż tak podobały, ale jednak w nich, cholera, żyjemy.) I zajmiemy się znajomością wroga przez polską prawicę. Lub, ściśle mówiąc, całkowitym brakiem elementarnego zrozumienia motywów i psychiki tego wroga. Gorzej - wmawianiem sobie na te tematy najbardziej niestworzonych i nieprawdziwych rzeczy!

Polski współczesny prawicowiec gorąco wierzy, iż lewakowi, ojropejskiemu internacjonaliście, pętakowi mającemu w dupie Polskę i pragnącemu jedynie zarobić i poszaleć po klubach, wystarczy wytłumaczyć, że patriotyzm, tradycyjne wartości, idealizm, bezinteresowność - to są wszystko piękne rzeczy. Po prostu trzeba o tym gadać dość długo i dość głośno, niektórzy sądzą jeszcze że z fajnymi stylistycznymi fioriturami. I wtedy ten lewak (ten ojropejs, ten pętak itd.) to zrozumie. A jak zrozumie, to się od razu zmieni. I zostanie patriotą o rozsądnie konserwatywnych przekonaniach, które będzie uczciwie kultywował. I nawet jeszcze zacznie działać w Kółku Różańcowym.

Otóż nie, moi państwo! Jeśli ja cokolwiek wiem o życiu i ludzkich motywach, a sądzę że wiem niemało, to to po prostu tak nie działa. Fakt, rozumienie cnoty (nie mówię o słodkiej błonce między nóżkami, tylko o rzymskiej virtus - tej od Virtuti Militari) jako wiedzy, jest typowe dla takich okresów w historii, jak nasz. Czyli okresów, mówiąc wzgl. optymistycznie - późnych, gdy zdolność racjonalnego myślenia została ogromnie udoskonalona i stała się powszechna, ale także przytłacza już wszystko poza sobą. Zaś mówiąc mniej optymistycznie - w czasach schyłku, bo nie mam cienia wątpliwości, że w takich czasach żyjemy.

Nieistotne, że niektóre rzeczy są jeszcze na poziomie (jak telewizyjny kanał Mezzo), albo nawet się rozwijają (np. różowe golarki do części intymnych) - cała nasza zachodnia cywilizacja (której Polska jest peryferią) jedzie już na wstecznym biegu. Co nie znaczy że od razu musi się zawalić, choć wielu się o to stara. Np. w Brukseli. I nie da się chyba zrozumieć tego co głoszę i do czego nawołuję, jeśli się całkiem odrzuci ten pogląd o schyłkowości naszych czasów. Jeśli się W TYM mylę, mylę się też w całej masie innych rzeczy!

Co do tego widzenia cnoty - a w istocie to wszystkiego co tylko da się w ogóle w ten sposób pojąć, choćby to wymagało niesamowitych myślowych akrobacji - jako pewnej wiedzy... U nas to trwa od Oświecenia, tak jak w antyku trwało od sofistów i Sokratesa. (Spengler o tym oczywiście b. interesująco i przekonująco mówi, ale kogo to może zainteresować, prawda?)

Było tu trochę filozofowania i abstrakcji, było nawet nieco fantazji - mówię o imperium X. Ale ta sprawa ma całkiem konkretne zastosowanie. Otóż polska prawica naprawdę uważa, iż wszystkim tym schyłkowym, antymetafizycznym, mającym wszystko poza konsumpcją i zabawą w... excusez le mot - dupie, wystarczy WYTŁUMACZYĆ. Potęga mediów i te rzeczy. Skoro lewackie i postkomunistyczne media robią nam tyle krzywdy (Polsce, wartościom, prawicy, katolicyzmowi itd.), to NASZE media (na początek choćby blogi) zrobią tyle samo krzywdy im. Ergo zrobią dobrze nam i naszym wartościom! Hurra i alleluja!

Tylko że to tak nie działa. Tamci ludzie kierują się wprawdzie dość różnymi motywami - bo fakt, że nie każdy kto się z nami nie zgadza to bezmyślny hunwejbin, choć te subtelniejsze przypadki lewactwa i ojropejskiego totalitaryzmu wcale na ogół nie są lepsze. Weźmy z jednej strony Michnika, a z drugiej np. ojroprofesora Sadurskiego. Kierują się różnymi motywami, ale to całkiem nie są nasze motywy! W tym rzecz. Dla nich jesteśmy zgrają głupich, niezaradnych gadających pierdoły fanatyków. Z naszą Polską, z naszym katolicyzmem, z naszymi wartościami.

Oni wiedzą, gdzie jest chleb posmarowany, i dla nich TO jest argument. Ja się z tym oczywiście nie zgadzam, nie zgadzam się, że to o wszystkim przesądza, nie mogę jednak twierdzić, że kwestia tego, czy się odnosi w realnie istniejącym świecie sukces czy też porażkę... Albo chociaż gada i szlocha bez żadnych dla siebie czy swojej sprawy korzyści - potrafię uznać za kwestię bez znaczenia.

Jasne, należy czcić swoich poległych bohaterów, ale oni nie dlatego zasługują na cześć, że są polegli, tylko dlatego że byli bohaterami. Mógłbym to precyzyjniej, ale chyba każdy rozumie. Motto mojego bloga, to cytat z (podobno) gen. Pattona: "Nie chodzi o to, by zginąć za ojczyznę. Chodzi o to, by to tamten skurwysyn zginął za swoją ojczyznę". I o to właśnie naprawdę chodzi! O sukces - nie o pozowanie od razu do nagrobkowego zdjęcia na porcelanie.

Zrozumcie wreszcie ludzie, że dla większości będziemy zawsze głupcami - niezaradnymi (bo nie potrafią sobie załatwić grantu z Brukseli), fanatycznymi, wierzącymi w różne "nienaukowe" sprawy. Ja potrafię z tym żyć, wy też powinniście spróbować. Zamiast, jak dotychczas, wierzyć w "przekonywanie", w "potęgę wolnych mediów" i podobne dyrdymały. Zgoda, warto niektórych poprzekonywać, bo do tej zgrai dołączyło się z niewiedzy nieco sensownych potencjalnie ludzi. Zgoda, warto mieć wolne media, choćby po to, by nie zatruwać samych siebie mediami niewolnymi, a jeszcze, w miarę możności, innych od tego uchronić.

Ale na przekonywaniu nie da się naprawdę nic wielkiego dzisiaj zbudować! Nie mówiąc już o budowaniu czegokolwiek na programowym samooszukiwaniu. Bo czymże innym jest wmawianie sobie, że zwycięstwo będzie łatwe i wymaga tylko nieco głośniejszego i obfitszego gadania? Gadania, w dodatku, całkiem tych samych, po raz stutysięczny, rzeczy? Które już od dawna spływają po ogromnej części swych adresatów jak przysłowiowa woda po gęsi (nie powiem "kaczce", wiadomo dlaczego).

Myśleniem się wszystkiego nie załatwi, konieczne jest jeszcze działanie. Ale myślenie naprawdę jest niezbędne do skutecznego działania. I nie mówię mędrkowanie w oświeceniowo-mózgowym stylu, którego tak wiele niestety również na prawicy, tylko o sensownym planowaniu swych działań. "Prawda cię wyzwoli", zgoda, ale prawda to nie jest chyba tylko wybrana część prawdziwej prawdy? Bo prawdziwa prawda polega, o ile ja cokolwiek z tego rozumiem, na tym, by zrozumieć, nie bać się dać świadectwa, oraz zrobić to, co jest do zrobienia.

Więc proszę mnie raczej Janem Pawłem II tutaj nie walić po głowie, bo On na pewno nie mówił o jakiejś gnostyckiej wiedzy załatwiającej samą swą siłą wszystko. W PRL, zgoda, nie było łatwo działać, więc dla wielu ludzi samo poznanie prawdy i odrzucenie kłamstwa stanowiło wielką rzecz. Jednak tylko działanie może cokolwiek zmienić. Prawda, jak i myśl zresztą, która nie prowadzi - bezpośrednio czy pośrednio - do konkretnych działań, nie jest całą prawdą. No niech będzie - jest może prawdą, ale w jakiś sposób ewidentnie chorą i kaleką.

Nie wmawiajmy sobie zatem, że - skoro akurat pisanie na blogach nam najłatwiej przychodzi - to wszystkim, czego potrzeba do zwycięstwa będzie więcej tego pisania i docieranie z tym do większej ilości ludzi. Tak łatwo to nigdy nie jest!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.