Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pocztówki dźwiękowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pocztówki dźwiękowe. Pokaż wszystkie posty

piątek, lipca 08, 2016

"Hallo Mary-Lou", czyli Jak Rozpętałem Marzec '68 (odcinek 2)

pocztówka, choć zapewne niema i głucha
To nie jest autentyczna prlowska pocztówka dźwiękowa, ale 
mniej więcej tak by to mogło wyglądać. (Oczywiście przydałyby 
się jeszcze dziurka i rowek, jak zawsze.)
OK, kończmy więc, wstydu oszczędźmy... Po kilkudniowych i naprawdę zażartych pertraktacjach z niejakim Sklerozą, który współpracuje ze mną przy pisaniu tych naszych blogaskowych kawałków, udało mi się uzyskać, że tym razem odpuści i pozwoli mi szybko zamknąć ten temat, bez popadania w starcze wspominki i uświadamiania ludzi, zapewne w przeważającej większości obdarzonych tzw. drewnianym uchem, na tematy muzyczne.

W rewanżu musiałem mu obiecać, że będzie miał prawo (anonimowo, dobre i to) do odegrania dominującej roli w co najmniej 80 procentach naszych kolejnych tekstów do końca roku 2046 włącznie. (Cieszycie się? Masa rozbełtanych muzycznych wątków pozostanie rozbełtanymi, ale nie ma nic za darmo.)

* * *

Otóż rzecz w tym, że w PRLu, a już szczególnie w tych sielskich czasach późnego Gomułki, z szeroko pojętą zachodnią muzyką rozrywkową (muszę tak to określić, choć z bólem) nie było najlepiej, choć radiowo dostarczało pewnej ilości znośnej muzyki (głównie jazzu i "big beatu"), czasami trafił się jakiś film, ale rolę płyt (bo to nie były czasy nie tylko CD i DVD, ale nawet kaset magnetofonowych, a na taśmach skądś trzeba było jednak to coś nagrać) pełniły POCZTÓWKI DŹWIĘKOWE. Tam były PRZEBOJE dostępne na wyciągnięcie dłoni!

Były to normalne pocztówki, może trochę większe od typowych, pokryte cienką warstwą celuloidu, gdzie wyżłabiano adekwatny rowek, jak na płycie gramofonowej, i to grało. Co do ich jakości dźwięku i trwałości zawsze miał człek masę, niewątpliwie słusznych, wątpiów, ale w sumie, w praktyce, na ile pamiętam nie było z tym żadnych większych problemów. Zresztą gramofony, na których się to odtwarzało, także z reguły bywały denne, podłączone do byle jakiego radia, więc to raczej nie sama pocztówka była tu akustycznym wąskim gardłem.

(No i, cholera, nie daje się całkiem bez tych szczególików! Sklerozo, vincisti!) Potrzeba by jakiegoś ś.p. Kąkolewskiego, żeby wydobył z mroku i opisał jak to się - mówię o nagrywaniu i sprzedawaniu tych pocztówek - odbywało, bo zajmowali się tym prywaciarze, którzy z władzą ludową musieli być za pan brat. Po pierwsze sporo zarabiali, po drugie, jakby nie było gwałcili prawa autorskie, po trzecie rozsiewali kapitalistyczne miazmaty deprawując młodzież... Zaprawdę wielkie musiały w tym być interesy, a jeszcze większe musiały chronić i wspierać tę działalność - naszych poniekąd dobroczyńców,

No więc, skoro naprawdę stał za tym - a przecież musiał - cały aparat prlowskich służb i czego tam jeszcze - a tu nagle jakieś lalusiowate, lakierowane i błyszczące izraelskie longplaye zaczynały temu cudownemu biznesowi podgryzać korzonki... No to jasne jest, że coś z tym należało zrobić. Zgoda? Jakaś wojna, jakiś bojkot. No to właśnie mieliśmy wojnę na (jakże) Bliskim Wschodzie, wraz z nieco późniejszym Marcem '68... (Żeby już pominąć Paryż i Berkeley, przynajmniej na razie, bo zostawimy je sobie na jakiś inny raz.)

JAK konkretnie oni tę wojnę wywołali, to w tej chwili nie wiem, i trzeba by było co najmniej Coryllusa, żeby to rozgryzł i zgrabnie opisał. Ja Coryllusem nie jestem i nie potrafię, ale co do związku przyczynowo-skutkowego między, nagle spod równika przybyłą, nieuczciwą konkurencją dla miłujących pokój (i pieniądze) przedsiębiorców od grających pocztówek i zaraz potem wybuchłą wojną nie mam cienia wątpliwości.

Dobra, powie ktoś - ale jaki jest w tym Twój (Szanowny Panie Tygrys) udział, skoro w tytule mamy "jak rozpętałem"? A czy ja tych longplayów, że spytam, nie kupowałem? Jeden konkretnie, z tego co pamiętam, ale słuchałem ich całej masy, no i z pewnością zacząłem wtedy ciułać swe skromne kieszonkowe na następne izraelskie longplaye, zamiast zostawiać je, jak szczery prlowski patriota powinien, u facetów od pocztówek?

Czy ja powiedziałem, że mój udział w rozpętaniu Marca '68 był ogromny? Albo że zrobiłem to całkiem sam i bez pomocy? Jednak bez wątpienia UCZESTNICZYŁEM, zgoda? No to właśnie! Czyli się wyjaśniło.

* * *

Dlaczego mi w ogóle taki temat przyszedł go głowy? Widzicie ludzie, było to tak... Dowiedziałem ci się ja o tych "bransoletkach gwałtu", którymi genialne władze w którymś tam skandynawskim kraju wymyśliły chronić swoje... Powiedziałbym może "białogłowy", ale zbyt długo mieszkałem w Szwecji, żeby mi to przeszło przez gardło... Powiedzmy więc "bezpitulków". Tych młodszych i wzgl., przynajmniej dla wygłodzonego egzotycznego "uchodźcy", atrakcyjnych.

(Swoją drogą dziś się ubawiłem setnie, licząc hiper-ściśle nawet wczoraj, bo okazuje się, że faceci, "uchodźcy", a jakże, którzy na jakichś "muzycznych" festiwalach właśnie zmolestowali i zgwałcili sporo bezpitulków, nosili właśnie takie bransoletki. Super, nie?)

No i tak sobie pomyślałem, że to jest super temat dla kogoś pokroju Coryllusa, i że nie wiem co zrobię, jeśli o tym u niego wnetki nie przeczytam. No bo te bransoletki mają być rozdawane na różnych tam festiwalach i spotkaniach. Lewiźnianych oczywiście, no bo jakich? Skoro bezpitule z taką bransoletką "nie chcą" pieszczot ze strony "uchodźców" - no to czego nie chcą bepitule takich bransoletek OSTENTACYJNIE NIENOSZĄCE?

Prosta logika, dostępna z pewnością także i większości "uchodźców", wskazuje, że takie niezaobrączkowane bezpitule po prostu się o molestowanie, gwałty i inne pieszczoty DOPRASZAJĄ. Dobrze mówię? Tyle to paru innych ludzi w sieci zauważyło, i brawo, ale tutaj jest jeszcze jeden wątek - i ten właśnie jest CORYLLICZNY do bólu - mianowicie taki, że aby dostać taką bransoletkę trzeba wziąć udział w jakimś tam spędzie, więc z pewnością coś wydać, a nawet jeśli i nie, to robić tłum i te rzeczy. Czyli znowu mamy to, co zawsze w historii, choć tego nam nikt oficjalnie nie mówi i w szkołach o tym jakoś nie uczą!

Co mianowicie? A to, że to nikt inny, niż producenci/dystrybutorzy pocztówek dźwiękowych i/lub "bransoletek gwałtu" (może to ci sami? czemu niby nie?) wywołują wojny, wiosny (ale nie te, gdzie zamiast liści itd., na co czekam od 40 lat), kolorowe rewolucje, wędrówki ludów, mody na żaboty, marce...

I z pewnością wszystkie inne z pozostałych 11 miesięcy. Tak że ta, hiper-aktualna, sprawa ślicznie się nam zazębia z tamtą - sprzed pół wieku... Tylko że niestety my tu z kolegą Sklerozą nie mamy wystarczających talentów, żeby to do końca rozgryźć i ujawnić. Od tego są inni. I na szczęście właśnie SĄ.

A zresztą, może nam (mnie i koledze S.) Doborowe Towarzystwo Moich P.T. Czytelników und Komentatorów pomoże ustalić w jaki to sposób ci od pocztówek dźwiękowych (nie sami przecież, tylko z cholernie potężnymi i wrednym jak cholera agenturalnym zapleczem!) wywołali tę tam wojnę i całą resztę tamtych wydarzeń. (Amalryk, jesteś tam?)

I to by było na tyle - znowu udało nam się zamknąć temat, zakończyć rozpoczęty wieloodcinkowy tekst... Po prostu Dobra Zmiana. Brawo my! (Czyli ja i mój wierny kolega, a jak się P.T. Komętatorzy spiszą, to i ich uwzględnimy.)

triarius

niedziela, lipca 03, 2016

"Hello Mary-Lou", czyli Jak Rozpętałem Marzec '68 (odcinek 1)

The London Beats
Gdzieś tak chyba w połowie roku Pańskiego 1967 w księgarni przy głównej ulicy Elbląga, ulicy pod wezwaniem 1 Maja, pojawiły się autentyczne zachodnie płyty długogrające. (To jednak mogłoby być też nieco wcześniej, nie mam teraz możliwości sprawdzenia kiedy to dokładnie było.)

Już pierwszy rzut oka wystawę tego przybytku kultury, gdzie pyszniły się ich kolorowe, lakierowane okładki robił wrażenie - ich wygląd był tak różny od wyglądu dóbr konsumpcyjnych, które się wówczas w Elblągu miało szansę oglądać, że wątpię, by wielu przechodniów pozostało całkiem obojętnymi.

Kiedy przystanąłem, by zobaczyć co to konkretnie jest, dopiero doznałem szoku, bo to były naprawdę niezłe płyty - sporo wykonawców, których znałem z radia lub z magnetofonowych taśm mojego ojca, a niektórych także z filmów. I to dobrych wykonawców. W większości jazz, co dla mnie wtedy akurat było super, bo właśnie to zaczynało mnie najbardziej ze wszystkiego kręcić (co miało jeszcze potrwać jakieś 20 lat). Te płyty, jak wynikało z opisu, były produkcji izraelskiej, choć pod względem "merytorycznym" były to najautentyczniejsze amerykańskie longplaye.

Sam, jeśli dobrze pamiętam, wszedłem w posiadanie tylko jednej z nich - z Rick Nelsonem. Nie wiem dlaczego akurat to, może po prostu tego jazzu było zbyt wiele i zadziałało znane nam z "Patyczków i płatków śniadaniowych" zjawisko? Ten Rick (wcześniej znany jako Ricky, co było nieco dziecinne i wyrósł) to gość, który jako młodziutkie chłopię występował w kultowym (niemal?) westernie Rio Bravo, potem zrobił pewną, niezbyt wielką, karierę jako dość nietypowy wokalista z pogranicza Country (choć był z północy Stanów), w końcu dość młodo umarł. Oczywiście szkoda, ale z punktu widzenia muzyki tragedii nie było.

Z tej jego płyty pamiętam do dziś dwa kawałki: "Hello Mary-Lou", którego w polskim radio było nieco aż zbyt wiele, zresztą i tak by mi szybko zbrzydło, bo to był mocno banalny numer, oraz kawałek, który wtedy naprawdę lubiłem, a nawet dzisiaj nie mam do niego odrazy, choć to też prościutka piosenka i nie ma tam nic nadzwyczajnego. Chodzi o "String Along". Który to wiekopomny utwór możecie usłyszeć klikając tutaj poniżej. A przy okazji zobaczyć, jak wyglądał Rick Nelson (ładne chłopię) i ew. przypomnieć sobie który to był w Rio Bravo,


Swoją drogą, na tej płycie grał James Burton, gitarzysta z niektórych najwcześniejszych nagrań Elvisa, które to nagrania były znakomite, jak i występujący tam gitarzyści (ze zmarłym parę dni temu Scotty Moorem na czele), ale po prawdzie to tutaj akurat Burton nic nie pokazuje.

No a przy okazji poszukiwań powyższego nagrania przypomniano mi, że było tam także "Gypsy Woman". Puściłem to sobie z YT i także niesamowicie prościutkie, jak wszystko na tej płycie. Do wytrzymania raz na dwa lata, góra, James Burton znośny, ale to musiał być akurat jakiś poważny spadek jego formy, albo po prostu to miała być taka łatwa w konsumpcji komercja i gitarzysta nie miał szansy się wykazać. W sumie nie ulega dziś wątpliwości, że łatwo mogłem sobie był kupić coś znacznie lepszego, ale cóż...

Mój wuj, który mieszkał wtedy blisko nas i był b. muzykalny, miał z tego miotu sporo płyt, i to faktycznie lepszych. Pamiętam Armstronga z Ellą Fitzgerald, Brubecka z Desmondem, jakieś bigbandy... To z jazzu. Do tego Eartha Kitt, śpiewająca Cole Portera. "Love for Sale", "Diamonds Are the Girl's Best Friends" i inne takie. Wtedy to uwielbiałem.

(Jeśli wierzyć Lucjanowi Kydryńskiemu, Earthę Kitt uwielbiał też George Harrison.) Cud, że nie zostałem homoseksualistą! (Bo nie zostałem, słowo! Co zaś do Harrisona, to nie mam żadnych pewnych informacji.) Czemu? Bo to podobno jedna z ich ulubionych wykonawczyń. (Musicale też w młodości lubiłem, więc było naprawdę blisko. Swoją drogą sam Kydryński, z tego co się teraz mówi... Nieważne, nie zaglądajmy pod sukienkę, a już szczególnie tam, gdzie sami byśmy nie chcieli się znaleźć!)

Także jakieś symfonicznie wykonane, jak Bóg przykazał, Gershwiny wuj miał i to też musiało być z tego miotu, bo skąd inaczej? I całe "Porgy and Bess" także. No i były te płyty dostępne przez czas jakiś, ciesząc melomanów i wpędzając w głęboką melancholię producentów pocztówek dźwiękowych... Nie wiecie co to takiego? Pomódlcie się i poproście o następny odcinek - żeby się zmaterializował - to się może dowiecie. A także, być może, dowiecie się co reprezentuje sobą ta kapela na zdjęciu u góry.

(Choć musicie wiedzieć, że w tamtych czasach nikt tak by tego nie określił, bo TO by dopiero było WSIowe! To był "zespół" i tyle. Dla koneserów jednak chyba już nie "bigbitowy", ino "rockowy". Może zresztą jeszcze nie "rockowy", tylko właściwa nazwa była pilnie poszukiwana, ale "bigbit" to był obciach zarezerwowany dla odgórnie lansowanych krajowych koszmarków w rodzaju Czerwono-Czarnych, bo Niebiesko- dawali się znieść).

No i najważniejsze - jeśli Bóg, oczywiście, pozwoli, dowiecie się także jak ja ten Marzec '68 rozpętałem. Dawno byście to już wiedzieli, bo miałem zamiar napisać krótki, jadowity tekścik w samo sedno, ale tak mnie wzięło na te dokoła-muzyczne wspominki, poszukiwanie informacji, zdjęć i nagrań, że mi się to rozrosło w rozlazłe starcze memuary... Co mi musicie wybaczyć. (Albo sobie nie wybaczajcie i na drzewo!)

triarius