Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamach w Norwegii. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamach w Norwegii. Pokaż wszystkie posty

wtorek, lipca 26, 2011

Skorpion, żaba i minuta ciszy

Któryś z Ezopów tego świata, możliwe że ten pierwszy i oryginalny, opowiada taką historię:

Skorpion prosi żabę, żeby wzięła go na grzbiet i pomogła przeprawić przez rzekę. Żaba ma uzasadnione wątpliwości. Skorpion klaruje jej, że przecież nie umie pływać i gdyby żabę użądlił, to sam zaraz utonie. W końcu żaba się zgadza. Płyną, płyną, aż na samym środku rzeki skorpion wbija swe śmiercionośne żądło w kark żaby. Ta woła magna voce: "Jak to, przecież obiecałeś?!" Na co skorpion: "Naprawdę bardzo mi przykro, ale taka jest moja natura i nie mogłem się powstrzymać!"

Jakiś zaś człek, nie pamiętam już który, ale z tych, których kiedyś widać uznawałem za autorytet w dziedzinie znajomości ludzkiej natury (Napek Bonaparte? La Rochefoucauld?) stwierdził był coś w tym duchu, że: "Człowiek może robić rzeczy sprzeczne z rozsądkiem, przyzwoitością, własnym interesem, ale nigdy sprzeczne z jego własną naturą".

Co wyjaśnia, jak sądzę (gdyby ktoś jeszcze sam z siebie nie wiedział), dlaczego Putin postępuje zgodnie ze swoją naturą, dlaczego zgodnie ze swoją, z kolei, naturą postępują Tuski tego świata... Dlaczego zgodnie ze swoją naturą postępuje lewak, członek sekty korwinian (albo po tym Korwinie sierota), standardowy prawicowy bloger...

Wsie w mieście! (A i na WSI nierzadko, gdzie ZSL pod ksywą PSL, i nie tylko.) Inaczej po prostu nie mogą, choćby i mieli pójść na dno razem z tą biedną, niewinną żabą! (Czy kogo tam sobie na prom rzeczny wybrali.) Wsie w mieście po prostu! Albo prawie.

Oczywiście człek o dobrym sercu - nie socjopata, ino nabrzmiały humanizmem niemal aż do pęknięcia i zalania nim całej (ach!) Ludzkości (o skorpionach nie zapominając, bo na pewno miały ciężkie dzieciństwo) - nie dostrzegł by w tym, co teraz powiem, nic zabawnego, tylko by płakał i zawodził. Że: "Ach, tyle niewinnych istnień! Zły człowiek, brzydki! Zboczeniec, szaleniec, zbrodniarz i nienormalny! Nie lubię go, fuj!"

Rzucanie tego typu obelg bardzo, jak uczy doświadczenie, pomaga tego typu ludziom jakoś się pogodzić z przykrymi faktami. A dla tych ludzi wszystko niemal jest przykrym faktem - z wyjątkiem postępów europejskiej integracji i paru tego typu jasnych punktów.

Kiedy jakaś szmirowata piosenkareczka, wylansowana przez macherów w celu wyciągnięcia z durnej młodzieży, która przeważnie muzyki w życiu w ogóle nie usłyszała, na wódkę i kokainę, przeniesie się na łono Abrahama - tego typu ludzie urządzają jej rozdzierające serce pożegnania, zarówno w realu, jak i wirtualnie, także na prawicowych blogach, czemu nie! A zanim przestaną płakać i zawodzić, media i macherzy postarają się dostarczyć im nowego tego typu przeżycia - i tak apiat'!

Trzęsienie ziemi gdzieśtam! Gdzieś pociąg wpadł na drzewo, palmę zresztą! Kolejny zarabiający miliony, nie wiadomo za co, szmirus zaćpał się na śmierć! Od razu stosowny płacz. Płacz i chóralne zawodzenie. Potem jednak, jeśli sprawa jest w jakimkolwiek choćby stopniu polityczna, dzieją się ciekawe rzeczy.

Otóż ci sami ludzie, zapominając już niemal całkiem o płaczu, o zawodzeniu, zaczynają nawoływać do "niegrania trupami", "nieżerowania na trumnach", "niewykorzystywania tragedii" i "niedzielenia, kiedy wszyscy musimy się przecież połączyć". No bo ktoś śmiał się zastanawiać, jak to naprawdę było. I czy komuś potężnemu bardzo się nie opłacało do tego doprowadzić. Czyż może być WIĘKSZA ZBRODNIA?

I to jest takie właśnie zabawne, że najpierw mamy ten szok (o szoku już mówiłem? no to teraz mówię) i zawodzenie (bo każdy z nas przecież nieśmiertelny i nikt nigdy nie umarł, co dopiero w jakimś wypadku, jeśli media tego nie roztrąbią!), a po jakimś czasie - kiedy niektórzy, zamiast jak należy płakać, okazywać szok i zawodzić - próbują dojść (w przypadku wydarzeń nieco choćby związanych z polityką) do jakichś wniosków...

W rodzaju: "kto winien? kto nie dopilnował? kto dokonał i po co? kto "z naszych" mu na to pozwolił i dlaczego?" - zaczynają o tych trumnach, nieżerowaniu, nekrofilii (o, tego jeszcze nie było!) i czym tam jeszcze. Sami zresztą wiecie. No bo przyzwoity obywatel nad takimi sprawami się nie zastanawia - co innego oszołom, eurosceptyk, czy inny moher!

Przyzwoity obywatel zawodzi, płacze, jest zaszokowany, powtarza: "Jak oni mogli, jak oni mogli!"... I rozgląda się za jakimś moherem, żeby mu zaraz wyrazić obrzydzenie jego obrzydliwą, włochatą i w ogóle, postawą. Przyzwoity obywatel... Ale zaraz, żeby nie było - nie obywatel w jakimś tam wstecznym sensie, że on się poczuwa do swojego państwa (fuj!) narodowego (FUUUUUJJJ!)... Tylko taki nowoczesny, europejski i globalny. To jest chyba jasne?

No to dla niego szczytowym wydarzeniem sezonu jest zawsze minuta ciszy i on w ogóle skrycie marzy, żeby takie minuty ciszy były codziennie, trwały co najmniej po parę godzin, a jeśli ktoś wtedy nie jest wystarczająco cichy i/lub nie ma wystarczająco zbolałej i zszokowanej (złem tego świata) miny, to powinna interweniować policja, Interpol, wspólna europejska armia (a jak jej jeszcze nie ma, to niech poprosi Putina o pomoc).

Te minuty ciszy to w ogóle zjawisko, w którym, jak w kropli wody tego tam Holendra, żyją i żrą drug druga całe światy, wszechświaty nawet! To coś takiego, jak to co rzekł był kiedyś Flaubert, że mianowicie: "Życie wszy, należycie opisane, może być ciekawsze od życia Aleksandra Wielkiego". W takich minutach ciszy jak w soczewce skupiają się wszelkie zjawiska, wszelkie tendencje, wszelkie trendy...

Jak w pryzmacie, światło rozczepia się na tęczowe kolorki (co za piękna symbolika, przecież tęczowość to odwieczny symbol spółdzielczości!)... Ach! (Omal nie zapomnieliśmy o "ach!", blisko było!). Minuty ciszy to taka... Jak się nazywa ten drapieżny kwiatek, co pożera owady? Rzężączka? No to właśnie. To taka rzężączka. Łagodnie przykleja, czy tam łapie włochatymi łapkami, a potem sobie delikatniutko wciąga i pożera.

To tak jak anakonda, która jak połyka cielaka, to na tej zasadzie, że działa jak zawór - taki od dętki rowerowej, tylko większy. W jedną stronę, do środka znaczy, idzie, a w drugą za cholerę! Tak samo z wszelkimi "dniami bez" - bez papierosa, bez samochodu, bez opowiadania kawałów o Tusku, bez słuchania Radia Maryja, bez jedzenia (kryzys gospodarczy i cośtam w rogu Afryki!), czy oddychania (powłoka ozonowa!).

Nie ma na to żadnej ustawy, nikt obywatelowi niby niczego nie zakazuje, nie nakazuje, nie przykazuje... Ale niechby taki spróbował się nie dostosować! Niechby tak wszedł z papierosem w paszczy do takiego urzędu! Mówię o czasach, kiedy jeszcze w ogóle - poza "dniami bez papierosa" - palenie było w urzędach możliwe, jak jeszcze parę lat temu. Teraz nie jest i zastanawiam się, czy jedno nie wiąże się jakoś z drugim, czy jedno z drugiego nie wynika?

Ale to by było granie trumnami, żerowanie, dzielenie i jątrzenie, więc sobie odpuszczę. Po co mi kłopoty? No właśnie - powracając... Ktoś wchodzi z papierosem w zębach i co? No, na pewno miałby jakieś nieprzyjemności. Co do tego z pewnością wszyscy się zgodzą. (Poza oczywiście tymi, z którymi nie rozmawiamy.) No i albo by je przełknął, a peta i tak musiałby się pozbyć, albo by zaczął się pieniaczyć.

Co robi nasza kochana Władza, kiedy ktoś się pieniaczy? Też się zaczyna pieniaczyć, choć oczywiście w przypadku Władzy to nie jest pieniaczenie, tylko coś zasługującego na bez porównania szlachetniejszą nazwę. No i dla nas wszystkich dobra, oczywiście. Dobrze pojętego, ma się rozumieć!

Podsumowując, powiem, że gdyby ktoś miał naprawdę, realnie zacząć walczyć z tym totalitaryzmem, które nas, dzień po dniu, milimetr po milimetrze, obkleja swą cuchnącą śliną i połyka... Nie mówię o strzelaniu, tylko o jakimś w ogóle stawianiu oporu i śladowej choćby trosce o swoją godność i resztki wolności...

To powinien zacząć od tych wszystkich kurewskich "dni bez czegoś tam"! Potem zaś powinien się wziąć za minuty ciszy. (Które, nawiasem mówiąc, są już transmitowane w telewizjach INNYCH KRAJÓW! Oczywiście w przypadku słusznych minut ciszy, nie w przypadku np., podejrzanej co najmniej, śmierci polskiego Prezydenta jakiś czas temu.)

Potem ewentualnie możemy pogadać o następnych etapach naszej walki - naszej uzasadnionej samoobrony przed tym wszystkim, co nas teraz, za przyczyną różnych ludzi, różnych organizacji i różnych sił, zalewa. A co każdy w miarę normalny człowiek sprzed choćby pięćdziesięciu lat, nie mówiąc już, że każdy uczestnik desantu w Normandii, Bitwy o Anglię, czy Powstania Warszawskiego itp. itd., uznałby skrajne skurwianie, skrajne niewolenie... Za coś z czym po prostu nie sposób się pogodzić, co wcale nie jest jakościowo lepsze od bolszewizmu, czy powiedzmy nazizmu.

Jednak zacznijmy najpierw choćby zastanawiać się nad tym wszystkim, za czym - przynajmniej oficjalnie - nie stoją jeszcze żadne międzynarodowe trybunały, żadne NATO, żaden Układ Warszawski (czy jak się to teraz wabi), żadne wspólne europejskie siły zbrojne, żadne choćby ustawy sejmu III RP. Po prostu ktoś sobie coś raczył wymyślić - "dla dobra nas wszystkich" oczywiście - więc musimy się dostosować.

Ja tu akurat na plagę lewackich trolli nie cierpię (ciekawe dlaczego?), ale na zakończenie odpowiem na jeden hipotetyczny zarzut z ich strony - taki mianowicie, że "w czym jest gorsza minuta ciszy, czy dzień bez papierosa, od powiedzmy stawania na baczność, kiedy się słyszy hymn, i innnych tego typu zachowań, np. związanych z flagą czy herbem?"

"To bardzo dobre pytanie", żeby zacytować klasyka, ale odpowiedź, jak sądzę, jest jeszcze lepsza. Nie, żebym był jakimś szczególnym fanatykiem stawania na baczność, a tym bardziej w czasie pokoju i w kraju, gdzie i tak wartości narodowe i militarne są na każdym kroku poniżane (więc to byłby pic, jeśli się ta sytuacja poważnie nie zmieni, a nie od tego trza zacząć!), ale powiem tak...

To oddawanie honorów fladze czy hymnowi, to jest takie powiedzenie światu, że "To jest moja Ojczyzna, i w razie czego, ja przy niej stoję!" Podczas gdy OSTENTACYJNE NIEODDAWANIE, to jest deklaracja: "Jakby coś, jakaś wojna, gdybyście mieli walczyć, narażać się, ginąć za tę całą waszą ojczyznę, to ja mam w dupie!"

No i trudno się dziwić, że to może niektórych wkurwić, a państwo, jeśli jest na tego typu postawy (dziadek w KPP, tatuś z mamusią w PZPR/UB/SB, skąd my to znamy?) wrażliwe, może patrzeć okiem, jak to się określa, "nieprzychylnym".

Można z tym oczywiście polemizować i zgłaszać zastrzeżenia, na przykład takie, że najwięksi wojownicy na ogół nie byli z tych, którzy się takimi sprawami bardzo przejmowali, a nawet bohaterzy narodowi też często mieli większe od stawania na baczność pasje, ale jednak to ma jakiś sens. Dla zwykłych, normalnych ludzi, bo że dla lewizny nie ma, to równie oczywiste.

No a jaki to sens i jaką wymowę ma przestrzeganie minuty ciszy, którą jakiś pajac (zapewne złodziej, krętacz i aferzysta, a niewykluczone, że po prostu zdrajca), aktualnie u żłobu, w pijarowskich celach sobie zadekretował? Co ja właściwie światu ogłaszam tą ciszę przez ową minutę zachowując, co zaś mając ją w dupie?

Tym bardziej, kiedy to nie dotyczy nikogo, kto byłby mi w jakikolwiek sposób bliski, a cała sprawa śmierdzi na kilometr jakąś prowokacją i nie ma nawet cienia nadziei, by na jej temat dowiedzieć się uczciwie czegokolwiek, bo przecież jakżeż zarządcy naszych dusz mogliby zmarnować taką cudowną okazję grania na naszych emocjach, lękach, resentymentach...? Krótko mówiąc - pogrania sobie trumnami, tyle, że tym razem zgodnie z zasadami "naukowego pijaru" i w służbie Postępu.

Tak ludzie - nie sposób postępować niezgodnie ze swoją naturą, tylko że oni nam tę naszą naturę niepostrzeżenie, dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie, zmieniają. Na co zmieniają, to sorry, ale sami się zastanówcie! (Dość tu już na dziś chyba było podżegania i skandynawskiej urody.)

* * *

Swoją drogą, właśnie mi przyszło do głowy, taki bonmot: "Przestrzeganie odgórnie zadekretowanych minut ciszy, to dzisiaj dokładnie to samo, co w cesarskim Rzymie składanie ofiar przed posągiem władcy - dowód lojalności wobec władzy, dowód, że jest się potulnym lemingiem, który nade wszystko pragnie świętego spokoju". Bardzo spengleryczne!

Oczywiście w cesarskim Rzymie było to coś w rodzaju tego stawania na baczność, o którym przed chwilą mówiliśmy. W przypadku większości ludzi (szczególnie w późniejszym okresie i na Wschodzie, gdzie kult władcy był od stuleci sprawą normalną, poza oczywiście żydami i chrześcijanami) jednak chyba mniej upodlające od minut ciszy. Nie mówiąc już o "dniach bez czegośtam" - jeśli z niestosowaniem się wiązać by się miały jakiekolwiek przykrości, a człek to robi dla świętego spokoju, nie zaś ze szczerego przekonania (ew. przekonanie przeważnie oznacza zresztą, że głupi, stadny leming).

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?