Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ludwik XIV. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ludwik XIV. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, lutego 05, 2018

Od tego się powinno zacząć NASZE WŁASNE Oświecenie...

Znałem Luigiego Rossi, nadwornego kompozytora Anny Austriaczki, żony Ludwika XIII, tych od Muszkieterów, lubiłem parę jego pomniejszych kawałków, ale nie myślałem, że to w większej ilości może być aż tak skurwysyńsko dobre. (Zresztą do szpiku kości szkoła Monteverdiego.) Na tym etapie historii, tak na oko, skończyło się to, co było naprawdę piękne i płodne w zachodniej cywilizacji (Faustycznej K/C dla Tygrysistów). Niby do Oświecenia mieli jeszcze trochę, ale Ludwik XIV to także żaden tygrysiczny faworyt.

Dalej powinniśmy więc to sami pociągnąć, z tego całego ichniego Oświecenia wybierając tylko to, co nam naprawdę pasuje. (Zgodnie z zaleceniem Dávili, o czym sami już powinniście wiedzieć.) Niewątpliwie trochę przesadzam i poetycko wyolbrzymiam z tym niemal-całkowitym odrzuceniem ostatnich czterystu lat, ale taka właśnie, moim skromnym, powinna być nasza naczelna idea - bierzemy tylko to co dobre, a masa dobra przecież nie jest, co by prolom nie stręczyły Światłe Autorytety.

Posłuchajcie sobie tego w wolnej chwili - ale nie przymuszając się, bo to szkodzi na percepcję z aprecjacją... Naprawdę warto!


triarius

wtorek, lipca 06, 2010

Człowiek Miarą Wszechrzeczy, czyli Chodzenie do Kibla i Metafizyczne Przerażenie, cz. 1

Dewiza, że "człowiek miarą wszechrzeczy" nie jest chyba ostatnio specjalnie popularna. Ostatni raz coś na jej temat przeczytałem dobrych naście lat temu. O ile dobrze pamiętam, było to w czymś, co ja wtedy uważałem za prawicowe, a co faktycznie usilnie stara się za prawicowe uchodzić... No bo był to chyba "Najwyższy Czas!"

No i było to niezwykle wobec wspomnianej zasady krytyczne - po prostu mieszało ją z błotem i z niej wywodziło cały upadek naszych czasów. Nie tylko zresztą "naszych" w ścisłym sensie, bo, jeśli mnie pamięć nie myli, także wszystko inne od "Rewolucji Antyfrancuskiej" co najmniej.

Kiedy to czytałem, nieco się przejąłem, a w każdym razie zastanowiłem. Teza owa - że "człowiek miarą wszechrzeczy" - była mi jednak całkiem bliska wtedy, a teraz jest mi jeszcze o wiele bliższa. Albo więc autor owej diatryby sprzed lat błądził, albo też ja jestem antyfrancuskim lewakiem - tertium po prostu non datur!

O co chodziło autorowi diatryby? Na ile pamiętam, o to, że miarą ma być Bóg, Prawda Obiektywna... Zapewne też Prawo-Przez-Duże-P, co by tam pasowało, choć co do tego nie mam stuprocentowej pewności... Człowiek czyniący się miarą wszechrzeczy to pycha, lewackie brednie o "suwerenności Ludu", D*kracja... To nie ja oczywiście to mówię, tylko autor diatryby... Powszechna szkoła zapewne też, i to, że rodzice nie mają prawa swoich dzieci zjeść na obiad...

Ach jakież to lewackie! Jakie ohydne! Jakie pyszne! (Kłaniają się chrupki "Lejs".)  I tylko - każdy, komu duszy nie wyjadł do cna robak socjalizmu, to przyzna - Monarchia Z Bożej Łaski, jaką reprezentował znany libertarianin Ludwik XIV, może nas jeszcze uratować! (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

Na to ja, że faktycznie owa dewiza - że "człowiek miarą wszechrzeczy" - nie jest przesadnie religijna, ale ma wiele innych zalet, a z tą religijnością sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niż to by wynikało z propagandy poniektórych, pragnących za prawicę uchodzić, ludzi. Po pierwsze - tę religijność, w której "człowiek NIE JEST miarą wszechrzeczy", mamy już dawno za sobą. Ba - sam Ludwik XIV - Król-Libertarianin, który Francję doprowadził do tak niesłychanego ekonomicznego rozkwitu... (To oczywiście ironia, gość doprowadził ją na skraj, jeśli nie dalej, finansowej ruiny, z libertarianizmem miał naprawdę mało wspólnego, a z RZYMSKIM katolicyzmem też nie aż tak wiele, jak się nam wmawia.)


Ja bym tę sprawę ad hoc naszkicował jakoś tak: najpierw "Bóg jest miarą wszechrzeczy", potem "człowiek", a na końcu ani Bóg, ani człowiek, tylko jakiś ponadludzki SYSTEM i/lub (szeroko pojęta MASZYNA. Tutaj świetnie zresztą pasuje Ekonomia marksistów, Wolny Rynek liberałów... Postęp Ludzkości tych świrów, co ich obecnie mamy u żłobu, i które nam z każdym dniem przykręcają śrubę... Te rzeczy. "Człowiek" jako ta miara wszechrzeczy, to naprawdę nie jest taka zła, czy głupia, rzecz!

Tośmy se pofilozofowali w kategoriach niemal historiozoficznych - przejdźmy'ż teraz do konkretów! Cóż w praktyce (intelektualnej, ale jednak praktyce) oznacza, że miałby być "człowiek miarą wszechrzeczy"? Dużo by o tym można, ale najprościej chyba, i najskuteczniej, będzie podać kilka przykładów. Ja sobie w każdym razie tę sprawę tak właśnie w duszy mojej rozstrzygam.

No więc, powiedzmy... Piękny jest brylant... (Ach!) Czy człowiek - niechby i przepiękna kobieta! - może być TAK piękny? No dobra, a co tu ma właściwie znaczyć "TAK piękny"? Co ma znaczyć to "TAK"? I właśnie o to chodzi - w kategoriach piękna właściwych brylantowi, każdy człowiek, każda niewiasta, każda Piękna Helena skrzyżowana z Phryne i podlana sosem z Kleopatry - będzie czymś po prostu ohydnym! Mam rację? W to trza się wczuć, jeśli to, Człeku, do Ciebie nie trafiło, to znaczy, żeś się nie wczuł.

Czy taki brylant, że spytam, CHODZI DO KIBLA? A chodzenie do kibla jest ładne? No to właśnie mamy! Zgodnie z zasadą "brylant miarą wszechrzeczy"... Powie ktoś, że nie dostrzega związku pomiędzy "miarą wszechrzeczy", brylantem i chodzeniem do kibla... No to ja powiem: Człeku, mówimy przecież o DOSKONAŁOŚCI! No bo o czym niby innym mielibyśmy mówić? Przecież nie o tym, że miarą długości ma być łokieć, a nie oparty na geografii metr...

COŚ w tym by wprawdzie było, ale to i tak musiałby być jakiś syntetyczny łokieć, łokieć uśredniony, albo arbitralnie narzucony, bo inaczej... Fakt, odchodząc od łokcia odeszliśmy poniekąd i od "człowieka miary wszechrzeczy", ale to jest dokładnie to, o czym mówiłem wcześniej - odchodzimy od człowieka i idziemy w dużo gorsze bagno, bagno ODCZŁOWIECZONE!

Jednak w istocie tutaj chodzi przecież o DOSKONAŁOŚĆ, a nie cokolwiek innego, Nawet ów niby-prawicowy zarzut przeciw tej pięknej zasadzie opierał się na tym właśnie, że Boga zdjęto z piedestału, na którym stanowił STANDARD DOSKONAŁOŚCI. Nie rozumiem jednak, jak Bóg mógłby funkcjonować jako ten standard W PRAKTYCE, skoro z definicji nikt się z nim porównywać nie może i nie powinien. Nie mówiąc już o tym, że nie widzę, jak jakiś "palec Boży", czy inny łokieć, miałyby się stać realną miarą długości. Ale to na boku i częściowo żartem, bo naprawdę to tutaj chodzi o DOSKONAŁOŚĆ i nic innego.

Wracamy do głównego wątku. Łagodniejszy wariant to by było porównanie Pięknej Heleny z pawiem, łabędziem, antylopą elan, tygrysem (i nie mówię tu o Panu Tygrysie), kotem domowym o imieniu Belinda, misiem koala, świnką pekari, krową rekordzistką... Czyli jakimś doskonałym w swoim rodzaju i pięknym ową doskonałością stworzeniem Bożym. Tutaj także najpiękniejsza nawet kobieta, a to upierzenie ma nie dość gęste i błyszczące, a to skoczność śmiesznie małą, a to mleka daje jak na przysłowiowe lekarstwo, a to nie jest pod ochroną i nie bez powodu.

Weźmy teraz "miarę" w jeszcze ściślejszym sensie. Czy piękne jest DUŻE, jak chce wielu - czy też MAŁE, jak chcą różni ekologiści? Jeśli duże, no to jak tu się i dlaczego niby ograniczać? Piękne są galaktyki, ale jeszcze piękniejsze są galaktyki razy milion... A człowiek? A Piękna Helena? Tfu, pyłek jakiś, a nawet nie pyłek przecież! Nie, wykrzykniemy - to małe jest piękne! Tak? No to też nie ma powodu się ograniczać: piękna jest bakteria... Na pewno piękniejsza od Heleny, no bo mniejsza... Piękniejszy od bakterii jest wirus...

Nic nie bije jednak elektronu, przynajmniej na razie, dopóki czegoś tam mniejszego się nie odkryje, lub nie wymyśli! A człowiek, a Helena... Przecież nawet nie da się już powiedzieć "Piękna", bo to byłby jakiś niemal palikoci dowcip! Ohydna jest ta Helena - po prostu! Każdy por jej skóry tysiąc razy większy od największej (a więc i najbrzydszej) bakterii, co dopiero od wirusa!

c.d.n. (Deo volente)

triarius
---------------------------------------------------  
"Cham" nie obraża, jak się oficjalnie dowiedzieliśmy, Urzędu Prezytenta RP - co z "WSI'owym Bucem"?

czwartek, grudnia 04, 2008

Może nie całkiem apophtegmy... ale w każdym razie głębokie mądrości w dość zwięzłej formie

Znana komusza teza, że "kontrrewolucja nasila się w miarę postępów rewolucji" ma sporą szansę być zasadniczo prawdziwa, choć nie do końca. Zapewne chodzi o to, że z początku rewolucja ma do czynienia z rzeczami dość mało w sumie istotnymi, swego rodzaju pianą na powierzchni bytu: z szarfami orderowymi, dworską etykietą, musztrą paradną, architekturą pałacową...

Z gospodarką też, fakt, ale przede wszystkim luksusowym biznesem: koronki, gemmy, egzotyczne przyprawy, szkoleni eunuchowie i różowe golarki do sfer intymnych... Plus oczywiście przywileje, elity (przeważnie niezbyt energiczne czy żywotne), przyzwyczajenia... Dotyczące jednak przede wszystkim ludzi, którzy mają wiele do stracenia, nic do zyskania, a do tego żadnej już praktycznie woli, odwagi czy dyscypliny.

W miarę zaś "postępów rewolucji" rewolucjoniści - przemienieni już zresztą w dużej mierze z barbarzyńskich wojowników, przed którymi stary porządek właściwie całkiem nie umie się bronić, w coraz zwyczajniejszych biurokratów - muszą się mierzyć w coraz większym stopniu z twardym jądrem realnej rzeczywistości.

Wtedy dla "dalszych postępów rewolucji" - a często po prostu dla utrzymania się tej nowej elity przy żłobie i przy życiu nawet - konieczne jest zabieranie ludziom resztek pożywienia, ich ostatniej pociechy duchowej w postaci religii, zmienianie kobiety w mężczyzn a mężczyzn w kobiety, tych ostatnich zaś wsadzanie na traktory...

Wszystko to zaś przy dźwiękach "Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak swabodno atdycha cziełowiek", czy innej "Ody do radości". A co głupsi z tych niedawnych rewolucjonistów WTEDY WŁAŚNIE zaczynają wierzyć, że naprawdę uszczęśliwiają swoje ofiary i wzruszają się do łez słysząc te chóralne pieśni - wykonywane pod przymusem przez zastraszone ofiary, albo dla ochłapów czy większych korzyści przez cwanych koniunkturalistów, ale dla władzy będące niezbitym spontanicznym wyrazem wdzięczności ludu za ziemski raj, pierwszy raz w historii ziszczony...

I to jest chyba cała przyczyna tego ciekawego zjawiska, o którym mówimy. Tyle, że to jednak nie "kontrrewolucja" się nasila, bo na to już przeważnie ofiary rewolucji nie mają dość sił, tylko po prostu rewolucja od walki z różnymi dość drugorzędnymi i często chylącymi się do upadku sprawami przechodzi stopniowo do walki ze sprawami jak najbardziej obiektywnymi i silniejszymi od ludzkiej woli.


* * * * *

To poniższe mi się powiedziało w odpowiedzi dla Mustrum pod moim poprzednim tekstem, ale tak mi się podoba, że zrobię z tego oficjalnie bonmota (czy może na odmianę apophtegmę).

Zo znaczy gun control? Dla lewactwa znaczy to oczywiście "kontrola (dostępu do) broni palnej" i jest ich namiętnym marzeniem. Co to jednak znaczy dla ludzi normalnych? Oto co:

Trudna sztuka synchronizacji muszki ze szczerbinką kiedy dłonie się nam trzęsą z żądzy dorwania skurwysyna i rozerwania go na strzępy.


* * * * *

Kiedy Ludwik XIV stwierdził, że "po nas choćby potop", musiał mieć na myśli przyszły zalew, czyli plagę, "młodych wykształconych z wielkich miast" - czyli lemingów. Jeśli tak, to nie był to głupi facet, bo to naprawdę katastrofa.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.