Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjologia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, grudnia 05, 2013

Osiem walizek, gitara i saksofon - czyli pośrednio o paszporcie prof. Cieszewskiego

Całkowicie zgadzam się z poglądem wielu, m.in. MatkiKurki, że:

1. ew. podpisanie czegoś 40 lat temu przez prof. Cieszewskiego nie ma, w interesującej nas wszystkich sprawie, specjalnie wiele do rzeczy, oraz że

2. jeśli prof. Cieszewskiego te (medialno-ubeckie) siły tak niszczą, to raczej nie dlatego, że on im pomaga, tylko wprost przeciwnie.

Zgoda?

Dość żałosne mi się natomiast wydaje, że nikt nie potrafi sensownie wybrnąć z porównań z Baumanem. To nie to samo, drogie ludzie - nauki ścisłe i socjologia! (Zakładając nawet, że socjologia to w ogóle nauka, i że dzisiaj nie jest to raczej dość obrzydliwa rzecz. Choć Kurak też z wykształcenia socjolog, więc może od razu nie przekreśla.)

B. ładnie to Kurak dzisiaj napisał, więc nawet wkleję linka:

http://kontrowersje.net/chris_cieszewski_dupa_nie_tw_z_ama_e_nam_wi_t_brzoz_z_amiemy_ciebie_0

Gdyby Bauman zajmował się obliczaniem trajektorii, albo choćby datowaniem wykopalisk, jego przeszłość miałaby w oczywisty sposób o wiele mniej wspólnego z jego dzisiejszymi badaniami, niż w przypadku, gdy się zajmuje przerabianiem w taki czy inny sposób społeczeństwa. To chyba dla wszystkich tutaj, poza zbłąkanymi, jest oczywiste?

Oczywiście pojawia się wiele idiotycznego bełkotu najemnych trolli i działającej w necie agentury. I serwują naiwnym patriotom - nie mającym dość rozumu i dość jaj, żeby się tej swołoczy po prostu pozbyć - kawałki tego rodzaju:
@BEEM.DEEP
Ależ sprawa paszportu jest jak najbardziej i bezpośrednio związana z tematem obu audycji, Tej Sekielskiego i tej z Macierewiczem. Tego nie da się pominąć w całej sprawie. W 1983r. paszport był towarem bardzo deficytowym! I jeśli ktoś mówi, że uciekł od SB, po rozmowie z ludźmi z tej służby, to ja mu po prostu nie wierzę. Nie mam dwudziestu lat, aby dać się nabierać na takie plewy.
I możesz mnie zbanować:) Trafisz na moją listę banów, którymi się szczycę. Bo niektórzy tutaj uznają tylko poglądy zbieżne ze swoimi, resztę wykluczają:) Twój wybór:) Bye:)
RETALIACJA22:262195665
     

Linek tutaj:


Są to oczywiście ubeckie brednie godne III RP. Statystycznie to może być bez znaczenia, ale jednak, jeśli od razu w pierwszym miejscu gdzie się spojrzy, widzi się coś wręcz przeciwnego, to raczej cała "misterna" konstrukcja pada.

Ja wyjechałem latem '84 z żoną w dziewiątym miesiącu (córka urodziła się w pięć dni po dotarciu na miejsce) i pięcioletnią córeczką. (Najlepszą wtedy, wspominam to całkiem przy okazji, przyjaciółką również pięcioletniej Marty Kaczyńskiej.) Jechaliśmy do Szwecji. Na dwa tygodnie. Z wizytą do kuzyna żony, który był sporą szychą na królewskim dworze, a także wśród Polonii. (I który sporo lat wcześniej rodzinny kraj opuścił w sylwestrową noc pod węglem na szwedzkim statku.)

Przed wyjazdem upchnęliśmy gdzie się dało (niestety marnie, jak się potem okazało) dwa koty i pozałatwialiśmy sporo innych spraw. Wracać bowiem nie mieliśmy zamiaru. (Lech Kaczyński był wyraźnie zaskoczony, kiedy mu tuż przed wyjazdem powiedziałem, że to na zawsze. Na zawsze, jak się okazało, PRL'u nie opuściłem, ale na dość długo i wtedy miało być na zawsze. Uwierzyłem, płaski idiota, że to już wolna Polska i wróciłem.)

Co jest zabawne i śmieszy mnie do dziś, to to, iż na te dwa tygodnie wzięliśmy ze sobą osiem sporych i wypakowanych waliz, plus gitarę i saksofon altowy. (Wtedy chciałem być drugim Parkerem, ale najpierw sąsiedzi mi to obrzydzili, a potem jazz mi w sumie b. zbrzydł. Przerzuciłem się na Country, Monteverdiego i inne rancheras. Ale to już inna historia.)

Żaden ubek nie mógłby mieć cienia wątpliwości, że wracać nie zamierzamy. Wielkim działaczem nie byłem, jakąś szychą jeszcze o wiele mniej, bo z paru istotnych względów takich funkcji pilnie unikałem, ale paru ubeków na pewno wiedziało, że istnieję. Kiedy raz w życiu byłem zatrzymany i przesłuchiwany (przez "kolegę" z wydziału, dwa lata wyżej), ten rzekł mi dobrotliwie, że "w takim NRD ktoś taki jak pan zniknąłby bez śladu". Drobiazg, ale traktuję to jako komplement.

Fakt, że miałem, daleko wprawdzie od siebie, ojca oficerem na WAT. Rozwiedzionego we wczesnym dzieciństwie. Nie ze mną oczywiście, tylko z matką. Bezpartyjnym oficerem, z tego co wiem. Co było sprawą wyjątkową. Profesora fizyki. Co mogło mi nieco pomagać... Albo i sporo, ale wtedy nawet mi do głowy to nie przyszło. Zresztą z ojcem spotykałem się góra raz na rok, a politycznie bywało różnie.

Najpierw on zrobił ze mnie antykomunistę, a potem jakoś mu miłość do Zachodu nieco przeszła i się żarliśmy. Zresztą podejrzewam, że ten stary endek, w duszy, wyczuwał lewiznę tych wszystkich Michników i Kuroniów, bo to był b. bystry facet i sporo wiedział. Ale żarliśmy się o politykę w czasie tych rzadkich kontaktów strasznie.

W każdym razie wyjechaliśmy do tej Szwecji jak prawdziwi państwo, w "stanie wojennym", a żadnym TW nigdy nie byłem, ani niczego nie podpisałem. Zresztą nikt mnie o to nawet nie prosił. Wypuszczono mnie także zresztą po jakichś siedmiu godzinach na komendzie we Wrzeszczu, bo i w istocie moje przestępstwo było dość śmieszne - wybuchłem homeryckim, i dość ostentacyjnym, śmiechem na widok drepczącego Grunwaldzką patronu wojskowo-milicyjnego, złożonego z długiego chudego milicjaniera i gromadki idących w dwuszeregu malutkich żołnierzyków o b. niewyraźnych minach, za to w spadających im na nosy ogromnych hełmach.

Widok był nieprawdopodobny, a mnie Bóg pokarał poczuciem humoru. Na szczęście bez oporu dałem się zatrzymać, nie próbowałem uciekać. To był dobry odruch, bo mogło się skończyć znacznie gorzej. Śmieszna sprawa, że mimo iż choć przeciw Władzy Ludowej robiłem od co najmniej '70... Co tylko się dało - "wpadłem" za taką głupotkę.

Nie byłem też, jak z powyższego wynika, nigdy internowany. W odróżnieniu od takiego Bul-Komorowskiego i jemu podobnych. Nie wiem, faktycznie teraz, jak się zastanowię, to widzę, że koledzy jakoś mnie w ostatnim okresie omijali przy produkcji podziemnych solidarnościowych pisemek...

Wtedy mi się to z niczym nie kojarzyło, co najwyżej z tym, że jako gość wysoce spontaniczny, faktycznie nie jestem typem idealnego konspiratora. Jednak to mogło być właśnie to, co ubecja w takich przypadkach chce osiągnąć, czyli wzbudzenie nieufności. Nie z Bonim, nie z Komórą z ruskiej budy, tylko właśnie ze mną.

 A mnie przecież nawet nie trzeba lustrować, żeby wiedzieć, iż nigdy niczego dobrowolnie dla ubecji, dla Władzy Ludowej i Obozu Postępu nie uczyniłem! Wystarczy porównać - do czego doszedł w tym kraju Bul, Tusk, czy inny Boni, a do czego ja. Prawda? Taki wewnętrzny emigrant jak ja - nie tylko w prlu, bo także i dzisiaj, nawet na śpiocha się nie nadaje! Przecież z jakiegoś tam poziomu trzeba startować, żeby gdzieś zdążyć w tym krótkim ziemskim życiu dojść. Co najmniej tam, gdzie Boni. Inaczej to przecież nie ma cienia sensu i najgłupszy ubek to rozumie.

W sumie o sobie, ale czymże mają się w końcu zajmować starcy, a już szczególnie starcy pisujący na blogach? Z tym, że to o mnie jest tylko dodatkiem i z konieczności, moim zamiarem było wyjaśnienie (młodym, choć nie tylko), na moim własnym przykładzie, paru z owych prlowskich realiów i zawiłości działania prlowskich ubecji. Teraz i zawsze.

triarius

wtorek, kwietnia 17, 2012

African Genesis" Roberta Ardreya po polsku - część 2 A

2. Jeden tygrys na jedno wzgórze

Spóźnione rozpoznanie przez naukę terytorialnych zachowań na wiele sposobów potwierdza przenikliwość spojrzenia poetów i prostych chłopów. Półtorej stulecia przed Eliotem Howardem, Oliver Goldsmith zastanawiał się dlaczego rzadko udaje się dostrzec dwa samce tego samego ptasiego gatunku na jednym krzaku. A „jeden tygrys na jedno wzgórze” to ludowa obserwacja o podobnej przenikliwości. Jednak, choć rolnik czy poeta mogą dojrzeć prawdę, obowiązkiem nauki jest zdefiniować ją, udowodnić, włączyć jej substancję w ogół naukowej myśli, oraz uczynić wnioski z niej zarówno dostępnymi, jak i zrozumiałymi dla społeczeństwa, którego nauka jest częścią. Są to obowiązki, które różne nauki spełniają z ogromną skrupulatnością w każdej dziedzinie związanej z wysadzaniem człowieka w powietrze, ale w sprawach związanych ze zrozumieniem go, występuje tendencja do traktowania tej odpowiedzialności znacznie lżej.

To, czy za ludzkimi zachowaniami stoi, czy też nie stoi, wszechmocny instynkt terytorialnego posiadania, stanowi kwestię, która nie powinna być trzymana w zamrażalniku. A jednak żadna biblioteka na świecie nie oferuje, ani zwykłemu czytelnikowi, ani nawet naukowcom, żadnej pracy na ów temat. Żadna encyklopedia, jak dotąd, nie zawiera najkrótszego choćby omówienia pod hasłem „terytorium”. Słowo to nie występuje w słownikach w jakichkolwiek związkach z biologią. Jedynie pierwotne źródła, jakimi my się tu zajmiemy w tym rozdziale, pozwolą nam wydestylować na własny użytek definicję, zrozumienie i ocenę jednego z najważniejszych naukowych odkryć. Zanim jednak całkiem zatracimy się w świecie zwierząt, rzućmy przez chwilę okiem na cenę, jaką płacimy, kiedy nauka nie potrafi stawić własnych owoców.

Sir Solly Zuckerman jest jednym z najbardziej prominentnych światowych uczonych. Tak jak Raymond Dart, jest anatomem, który spędził większość swej kariery jako szef wydziału anatomii, w tym przypadku uniwersytetu w Birmingham. Tak jak w przypadku Darta, jego zainteresowania były szerokie, a swą sławę ugruntował on w dziedzinie różnej od sfery swej głównej kariery. Kiedy Zuckerman był jeszcze dość młodym człowiekiem, opublikował studium na temat zachowania naczelnych, przedstawiające seks jako podstawę zwierzęcej społeczności. Niewiele naukowych książek w tym stuleciu zdobyło sobie równie szerokie i równie trwałe uznanie. Jednak wnioski w niej były wysnute głównie z obserwacji w ogrodach zoologicznych.

Istnieje prześliczna opowiastka – z pewnością zbyt śliczna, by była prawdziwa – opowiadana przez ówczesnych przyjaciół Zuckermana z Bloomsbury. Młody uczony pochodził z Południowej Afryki i nie poznał jeszcze wszystkich niuansów zachowań obowiązujących w dostojniejszych brytyjskich instytucjach. Kiedy przerażeni przyjaciele dowiedzieli się, że nowa książka ma nosić tytuł The Sexual Life of the Primates („Życie seksualne naczelnych”), uświadomili go szeptem, że „primates” („naczelne”, ale także „prymasi”, przyp. tłumacza) w Anglii nie może się odnosić do niczego innego, niż do hierarchii Kościoła Anglikańskiego. Książka ukazała się pod tytułem The Social Life of Monkeys and Apes („Życie społeczne małp wąsko i szerokonosych”).

Niezależnie od tego, czy owa historia jest prawdziwa, czy nie, wynika z tego konkretna prawda. Oryginalny tytuł precyzyjnie odzwierciedlał treść książki, będącej arcydziełem obserwacji seksualności naczelnych, choć przeprowadzonych w nienormalnych warunkach niewoli. Kiedy jednak czytamy ją jako analizę społeczeństwa naczelnych, wszystko pada pod ciężarem popełnionego błędu. W londyńskim zoo nie ma innych zwierzęcych społeczeństw, niż sztuczne.

Tamta książka została napisana w roku 1932, zanim różnica pomiędzy zachowaniem zwierząt w niewoli i ich zachowaniem w stanie naturalnym stała się oczywista. Sławny anatom nie ponosi winy za przyjęcie, iż seksualna obsesja i wynikające z niej zachowania londyńskich pawianów odzwierciedlają prawdziwe zachowania naczelnych, ani za wyciągnięcie logicznego wniosku, że potężny magnes seksualnego przyciągania musi być tą siłą, która spaja społeczności naczelnych. Będziemy jednak raz po raz napotykać w toku niniejszej narracji katastrofalne konsekwencje stosowania niepodważalnej logiki do fałszywych założeń. A założenie Zuckermana było fałszywe. Stworzenie, które oglądamy w zoo, to stworzenie pozbawione, w wyniku panujących w zoo warunków, normalnego przepływu instynktownej energii. Ani dręczący głód, ani też strach przed drapieżnikiem, nie zakłócają bezczynności jego godzin. Ani przymus ze strony normalnego społeczeństwa, ani wymóg obrony terytorium nie wyczerpują energii, w którą natura je wyposażyła. Jeśli wydaje się stworzeniem opętanym seksem, to tylko dlatego, że seks jest jedynym instynktem, który pozwala mu się zaspokoić w niewoli.

Zgubne dla twojego i mojego życia były filozoficzne konsekwencje konkluzji Zuckermana. Antropologia – nauka o człowieku – przyjęła na słowo twierdzenie zoologii, że społeczeństwo naczelnych opiera się na seksie, i całkowicie logicznie wywnioskowała, że skoro ludzkie społeczeństwo nie, więc znane nam społeczeństwo musi być wynalazkiem człowieka, niczego nie zawdzięczającym biologicznej ewolucji. Następnie socjologia – nauka o społeczeństwie – przyjmując na słowo tezę antropologii, że nasze społeczeństwo jest ludzkim wynalazkiem, logicznie wywnioskowała, iż co bardziej nieprzyjemne aspekty życia społecznego, takie jak wojna, przestępczość, czy dość powszechna w końcu niechęć do kochania bliźniego swego, muszą wynikać z warunków ludzkiej egzystencji. W wyniku czego ty i ja, przyjmując opinie różnorodnych autorytetów, które przecież chyba wiedza, co mówią, mamy skłonność rozumować w ten sposób, że jeśli, na przykład, można by wymazać z ludzkiej sceny presję ekonomicznej biedy, stalibyśmy się świadkami spadku przestępczości, nieuniknionego złagodzenia wojowniczych instynktów, oraz uwolnienia społecznej energii dla powszechnej miłosnej harmonii. Ogary naszych lęków ujadają nad starymi, wystygłymi tropami, podczas gdy lisy natury przyglądają się rozbawione.

* * * * *

triarius

niedziela, listopada 21, 2010

Dobra Pani Dziedziczka rozdaje święte obrazki (1)

Dobra Pani Dziedziczka kocha Lud. Dobra Pani Dziedziczka kocha Lud i dlatego rozdaje wśród niego Święte Obrazki. A kiedy, co czasem bywa, Dobra Pani Dziedziczka się rozgniewa, gdy poczuje się nieco perplexed (eng.) lub énérvée (fr.), Dobra Pani Dziedziczka wzywa Lud, by postawił Kosy Na Sztorc i przepędził Całą Tę Zbójecką Bandę.

Dobra Pani Dziedziczka jeździ wspaniałą Karetą i czasem - ot tak, dla zabawy - umieszcza sobie za jej Krystaliczną Szybą z Murano jakiś spory i nabrzmiały Treścią Napis, coś w rodzaju: "Ludu! Wyciągaj kosy! Idą żniwa! (Hłe, hłe, hłe.)". Lud zaś, widząc przejeżdżającą Karetę z Dobrą Panią Dziedziczką w środku, zdejmuje z szacunkiem czapki, a co poniektóry nawet wypowiada ciche Błogosławieństwo.

Potem zaś jednak Lud drepce sobie dalej do swoich własnych, przeważnie drobnych i dość (przynajmniej w porównaniu z tymi, które zaprzątają Dobrą Panią Dziedziczkę), powiedzmy sobie to otwarcie, trywialnych spraw.

Wtedy Dobra Pani Dziedziczka czuje się nieco Ludem déçue (fr.), ale potem szybko sobie przypomina, że (jak zawsze) idą Wybory, w których lud - pod wpływem jej własnej Światłej Pracy U Podstaw - pokaże Całej Tej Zbójeckiej Bandzie, gdzie jej miejsce.

Potem okazuje się, że Lud zlekce-sobie-ważył kolejne Wybory. I, że Cała Ta Zbójecka Banda znowu ma jeszcze więcej Władzy, niż miała jej dotychczas. Wtedy Dobra Pani Dziedziczka znowu odczuwa do Ludu pewną, przelotną na szczęście, Niechęć. Inaczej avsmak (sv.), choć to słowo należy raczej do Klasy Średniej. Która jest oczywiście Super, ale ostatnio jakby jakoś wypadła z Serca i Myśli Dobrej Pani Dziedziczki.

Pociesza się ona wtedy wzmożoną Konsumpcją. A jest to Konsumpcja tego rodzaju, że ten czy ów Liberalny Socjolog nazwałby ją Konsumpcją Ostentacyjną. Który to rodzaj Konsumpcji, jak wszyscy wiemy (bowiem każdy dziś w Naszym Kraju kończy Wyższą Uczelnię, przeważnie nawet nie jedną) jest Atrybutem tego, co ci Socjolodzy nazywają "Klasą Próżniaczą".

To brzydkie określenie nie pasuje jednak oczywiście w żaden sposób do Dobrej Pani Dziedziczki, która przecież nie próżnuje, a przeciwnie - jeździ Karetą i rozdaje Ludowi Święte Obrazki, a także przejmuje się jego Losem i stara się ten Lud podnieść na Wyższy Poziom Świadomości. Tak, by ten Lud zaczął mieć Dokładnie Te Same Problemy, Zmartwienia i Cele, co Dobra Pani Dziedziczka. Równie Wzniosłe!

Równie Radykalne! Równie wyżęte z... (Jeśli tego, przyznajmy, dość wulgarnego, określenia można użyć mówiąc o Dobrej Pani Dziedziczce. Która Lud wprawdzie Kocha, która dlań dniem i nocą, bez chwili przerwy i bez znużenia, Pracuje,,, Ale jednak (i jak się temu dziwić?) nie rozumie, jak można patrzeć na Świat przez cokolwiek innego, niż przez Krystaliczne Szyby z Murano...

Jak można zajmować się czymś innym, niż adoracją Świętych Obrazków, które ona z takim trudem Ludowi dostarcza. Albo, w krótkich przerwach pomiędzy tą Adoracją, Podnoszeniem Ludu Na Wyższy Poziom Świadomości - jak ona sama to czyni. (No bo jak można, powiedzcie?!)

Dobra Pani Dziedziczka - choć tak mało jej pozostaje czasu między Rozdawaniem Ludowi z okna Karety Świętych Obrazków i Konsumpcją (którą ten czy ów Liberalny Socjolog nazwałby "Ostentacyjną", ale my wiemy, że Konsumpcja Dobrej Pani dziedziczki nie służy Jej samej, służy natomiast Zbudowaniu Ludu i Podniesieniu Go Na Wyższy Poziom Świadomości). Dobra zaś Pani Dziedziczka - jak każda Prawdziwa Arystokracja w każdej absolutnie Epoce - jeżdżąc Karetą, Konsumując i rozdając Ludowi Swięte Obrazki - Poświęca się przecież w istocie dla Niego i dla Sprawy.

Dobra Pani Dziedziczka pisze także swego własnego Bloga.

c.d.n. (albo i nie - Deus ma wybór!)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?