Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prorosyjskość. lewizna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prorosyjskość. lewizna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, października 22, 2012

Słodka kraina politycznego realizmu

Gdyby Stańczyk ożył i zamieszkał między nami, w III RP, musiałby chyba stwierdzić, że najwięcej wśród rodaków już nie lekarzy (choćby dlatego, że się zostali za gastarbajterów), tylko politycznych realistów. Leming to z definicji niemal realista - polityczny także, choć nie tylko, przynajmniej we własnym mniemaniu... I im się mniej polityką interesuje, tym oczywiście większy zeń realista.

Wszyscy inni też oczywiście polityczni realiści. Lewizna od brukselsko-berlińskiego wymienia - realiści! Lewizna od kacapskiej racicy - realiści! Takoż nowsza ich mutacja, czyli ci od brukselsko-berlińskiej racicy i kacapskiego wymienia jednocześnie. W tym jednak nic specjalnie dziwnego. Ani nawet w tym, że na lewiźnie dzisiaj im większy utopista, tym za większego realistę się uważa. Lewizna to w dużej mierze w końcu kwestia psychopatologii - jeśli oczywiście pominiemy racice, wymiona,  haki i inne, brzęczące nierzadko, argumenta.

Znacznie ciekawiej jest z prawicą. Rodzima "prawica" dziwnie często bywa prorosyjska, co zupełnie zalatuje paranoją w kraju leżącym tam, gdzie (poniekąd niestety) leży i ma tyle niemiłych, acz pouczających, historycznych doświadczeń z tym tam czymś po prawej stronie mapy, jak się na nią patrzy na wprost. Przy tym, to już nawet nie jest dziwne, że większość owych realistów to jednocześnie "monarchiści" (nie da się tu tego bez cudzysłowu, sorry!), "minarchiści" (cokolwiek by to miało znaczyć), "libertarianie"... Krótko mówiąc świry (w wersji bez owijania w bawełnę), czy (oględniej) utopiści.

Ciekawa jednak jest także sprawa z tą w miarę z pozoru sensowną naszą prawicą. Tą, która woli Polskę od Rosji, nie czci Towiańskiego (Boy był szują, ale jego "Brązownicy" załatwiają tego kacapskiego agenta na amen, i nikt tego skutecznie nigdy nie zanegował), brzydzi się utopiami (na ile je potrafi rozpoznać), itd. Tam toczą się np. burzliwe dyskusje na tematy w rodzaju tego, czy Polska powinna była w '39 iść z Niemcami, czy też nie.

Jak się ten temat wyczerpie i dojdzie do jakiejś w miarę ortodoksyjnej "prawicowej i patriotycznej" wersji, zajmiemy się z pewnością kwestią w rodzaju tego, czy swego czasu nie należało iść z Dżingis Chanem na Paryż... Albo - co się będziemy ograniczać! - na Dublin! Albo na Pekin. Dookoła świata!

A potem, albo i równolegle, następne coś w tym stylu. Aż do samego końca, czego by to nie miał być koniec. Nie żebym potępiał, nie żebym wyśmiewał! (O "Misiu 2"Coryllusa  nie chcę wspominać i nie wspomnę, ale on tylko pozornie jest taką samą rzeczą.)

Cała ta diatryba - ta powyższa i ten dalszy ciąg, który się jeszcze, Deo volente, napisze - wynikła poniekąd z tego, że jakiś czas temu przeczytałem niegłupi tekst na jakimś prawicowym portalu, gdzie już w tytule było, że (luźno cytując z pamięci): "śmierć Lecha Kaczyńskiego miała być nauczką dla przywódców różnych państw, żeby nie próbowali być zbyt aktywni i samodzielni w polityce zagranicznej".

Z treści tego tekstu jednoznacznie wynikało, że ten zamiar się jak najbardziej udał. A także to, że Niemcy też na tym nieźle skorzystały, choć zasady "cui prodest" wprost nie przywołano. Może zresztą przeoczyłem z moją dysleksją, ale chyba nie, bo ten tekst napisany był zabawnie ezopowym i wersalskim językiem. Sowiecka matrioszka "Jaruzelski" to był: "mimo nazwiska i pochodzenia społecznego sowiecki generał" (cytaty z pamięci, nawet linka do tego tekstu chyba nie posiadam, trzeba by poszukać samemu), a Geremek (i to dopiero jest obłęd!) "człowiek o szerokich horyzontach, ale miłośnik Francji". Szok zaiste - Francji miłośnik! Jerum, jerum!

No i po przeczytaniu tego tekstu przyszło mi do głowy, że może jednak warto by było publicznie wspomnieć o tym, co mi od dwóch i pół roku chodzi po głowie, a o czym chyba nikt nigdy nie wspomniał. Niemal na pewno nie wspomniał, bo z mediami jestem na bakier i żadnych codziennych gazet nie czytam, ale sądzę, że by się rozpętała dyskusja, gdyby ktoś był wspomniał. Może nie potępieńcze swary, na odmianę, ale coś by do mnie może dotarło. Ale nie dotarło, więc chyba poruszam tę kwestię pierwszy.

Otóż, skorośmy wszyscy tacy realiści, to może ktoś wreszcie by się zaczął głośno, publicznie zastanawiać (w przerwie np. między rozważaniami, czy Beck z Hitlerem byliby ładną parą), CZY LECH KACZYŃSKI (i tylu innych) W OGÓLE POWINIEN BYŁ DO TEGO TAM SMOLEŃSKA LECIEĆ? Żeby nie było - nie pytam, czy "on miał prawo tam lecieć?" Ani "czy miał powód?" Oczywiście że miał prawo i miał b. dobry powód!

Nie - chodzi mi wyłącznie o to, czy:

1. Nie dało się już przed tym nieszczęsnym lotem określić prawdopodobieństwa takiej "katastrofy", jako naprawdę znacznego?

2. Nie dało się określić strat dla Polski (żeby już nawet pominąć wszystkie osobiste tragedie) w przypadku wystąpienia takiej "katastrofy", jako naprawdę ogromnych?

Mówiłem już wielokrotnie i nawet poniekąd udowadniałem, że mam zadatki na Kassandrę. Ale tutaj to nawet nie o to chodzi, że kiedy się dowiedziałem, poprzedniego dnia chyba to było, że Prezydent Kaczyński leci z delegacją do Katynia, byłem dość przerażony. Serio, nie zgrywam się! Pewnie nie mam tej osobistej odwagi, co członkowie owej delegacji... Tyle, że tu nie o osobistą odwagę chodzi, bo jeśli straty naprawdę były tak ogromne, to już nie jest kwestia prywatnej odwagi, tylko sprawa państwowa. (A w przypadku III RP - narodowa, bo to państwo... Wiadomo.)

I można rzec, że mam zbyt wiele wyobraźni. Co akurat nie jest przesadnie prawdą, a w dodatku miałem przecież rację, prawda? No i można by rzec, że jestem wyjątkowo cyniczny co do polityki (co chyba nie jest po prostu prawdą), a szczególnie co do polityki rosyjskiej (co akurat prawdą jest). Tylko - znowu - kto miał rację? I tu nie chodzi o to, że moje złe przeczucia jakoś mnie nobilitują, czy czynią wyjątkowym mędrcem - naprawdę nie o to!

Po prostu tak sobie pomyślałem, że ja bym na miejscu Prezydenta zrobił niemal wszystko, żeby tam nie jechać. Nie pomyślałem chyba, że już szczególnie lecieć bym nie chciał, choć oczywiście mógłbym i nawet miałoby to sens. Po prostu dużo łatwiej jest zorganizować lotniczą "katastrofę", niż np. kolejową. Mniej postronnych ofiar itd. (I to wcale nie znaczy, że całkowicie przychylam się do Macierewicza "teorii dwóch wybuchów", całkowicie odrzucając "teorię maskirówki"! Po prostu nawet ukryć coś pod przykrywką "lotniczej katastrofy" jest o wiele łatwiej. A "teorii maskirowki" wcale nie uważam za doszczętnie pogrzebaną.)

Jasne - były poważne powody, żeby Prezydent tam jechał. Pewnie nawet żeby leciał. Jasne - gdyby nie pojechał, albo nie chciał lecieć, byłby atakowany przez wrogów i co najmniej niezrozumiany przez "naszych". Wszystko to prawda! Jednak, jeśli ktoś tam analizował globalną polityczną sytuację, a powinien, to chyba także powinien wpaść z grubsza na to, co ten ktoś napisał w przywoływanym tu przeze mnie artykule. Antycypując znaczy.

Czyli że możliwy jest zamach i że jego skutkiem będzie nie tylko zdziesiątkowanie polskich elit politycznych (tych prawdziwych), osłabienie sojuszy, nasza kompromitacja w NATO, ta sytuacja wewnętrzna i międzynarodowa, którą mamy teraz... W szczegółach przewidzieć się tego nie dało, zgoda, ale z grubsza powinno się dać. Plus klapa wszelkich porozumień "mniejszych" i "bardziej wschodnio-europejskich" krajów, których liderzy będą się po prostu teraz bali "podskoczyć" wielkim, a przede wszystkim Putinowi.

I wcale nie przesądzam, jaki powinien być wynik tych analiz, jaką powinno się podjąć decyzję. Razi mnie po prostu fakt, że nikt się nad takimi dylematami - a konkretnie tym akurat - u nas nie zastanawia. Jakby ich po prostu nie było. Mnie natomiast wydaje się ten konkretny dylemat o wiele istotniejszy od sprawy ew. widoków na romans Beck-Hitler i co z tego by wynikło.

Czy, jeśli kiedyś jeszcze będziemy mieli u władzy polityka, za którego nie będziemy się wstydzić, którego nie będziemy uważać za obcego agenta, zdrajcę i/lub sprzedawczyka, także bez zastanowienia wyślemy go w samą paszczę wroga? W dodatku wroga równie mało w zachodnim sensie "cywilizowanego"? (Żeby się już nie babrać w epitetach.) Dlaczego konkretnie?

Bo ewentualne skrzywione buźki paru patriotów, w wersji martyrologicznej, absolutnie i z założenia przeważają wszelkie względy w rodzaju przekreślenia na długie lata - jeśli nie już na zawsze - możliwość powstania jakiejś niezależnej od "wielkich" grupy "małych" państw? Plus osobiste tragedie, ośmieszenie Polski na świecie, pozbawienie nas patriotycznej elity, dowództwa wojskowego... I co tam jeszcze.

Może i tak jest, ale ja bym raczej pragnął, by mnie ktoś z naszych POLITYCZNYCH REALISTÓW, którymi tak nam obrodziło, wytłumaczył jak to działa. I, przy okazji, gdzie TUTAJ,  W TEJ SPRAWIE, ten - tak wychwalany, tak słodki i dobroczynny - POLITYCZNY REALIZM?

triarius