Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Joachim Fest. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Joachim Fest. Pokaż wszystkie posty

sobota, października 02, 2021

O obalaniu władzy śmiechem

Joachim Fest, którego książka o brzydkim Naziźmie stała się jednym moich podręczników Sowietologii, objaśnia istotę Totalitaryzmu tak, że "jest to zmuszanie do spontanicznego poparcia samego siebie". (Sens właśnie taki, choć sformułowanie moje własne.) Oczywiście, gdyby ktoś miał dzisiejsze "studia" lub "doktorat" może nie zauważyć przezabawnego oksymoronu w "zmuszaniu do spontaniczności", jednak on tam jest. Fest słyszał, że dzwonią, ale choćby dlatego, że od 15 lat nie żyje, a wspomniana książka wydana została w PRLu w roku 1970, nie do końca zlokalizował kościół, tym bardziej, że Totalitaryzm od tamtego czasu ładnie wyewoluował, przez co także niektórym ujawnił więcej z swojej głębokiej natury.

Przypomnę tu ponownie fundamentalną tezę Pana T,, że "Totalitaryzm bez baz danych, mikrokamer, komputerów, bankowości internetowej, żywności z Chin, itd. itd., to była tylko wstępna gra miłosna". To co się teraz dzieje, lepiej niż przez Festa (który, pamiętajmy, zwalczał Nazizm, choćby występował pod mianem "Totalitaryzmu", nie zaś powiedzmy Komunizm czy kowidowy Bolszewizm, którego szczęśliwie nie dożył) opisał Aleksander Zinowiew: "Celem Eksperymentu jest zlokalizowanie jego wrogów w celu podjęcia wobec nich odpowiednich działań" (w moim wolnym przekładzie).

Jednak ja tutaj, pod wpływem zapłodnienia przez przed chwilą przeczytanego Kuraka z jego znanym optymizmem, tak sobie pomyślałem, że ten dzisiejszy Totalitaryzm - Totalitaryzn v4.01 (ten numer raczej przypadkowy!), Totalitaryzm G5, czy jak to paskudztwo nazwać, to już raczej: 
Nowy, Postpolityczny Totalitaryzm to przede wszystkim zmuszanie Proli do udziału w ewidentnej farsie - na obecnym etapie nieważne, czy udziału spontanicznego czy też wprost przeciwnie - natomiast ta farsa z samego założenia ma gwałcić elementarny rozum wraz z elementarnym poczuciem estetyki, by maksymalnie upodlać biorących w niej udział Proli. Prole mają być jak najbardziej świadome tego, że są upodlane, gwałcone i przerabiane na hodowlane zwierzęta - bez tego cała zabawa straciłaby sporo ze swego wdzięku i sensu! 
Natomiast Kandydatom do Globalnej Elity realizowanie tych działań ma dawać nadzieję na awans do samej Globalnej Elity, Nowej Arystokracji, czy jak to nazwiemy. No bo jeżeli wolno im to, co Prolom jest zabronione, to widać Światłe Przywództwo dostrzegło i doceniło ich pilne wysiłki na froncie walki o Postęp i Szczęście Ludzkości... 99,98% z nich oczywiście tylko się łudzi, ale dzięki tej nadziei pracują gorliwie i są tani.
Jeśli mam tu rację, a jakoś dziwnie na ogół miewam, to wynika z tego m.in., że wysiłki Kuraka & Co by nas (Polaków, Proli itd., choć o "Prolach" Kurak nic nie mówi) uratować za pomocą optymizmu i śmiechu z waadzy (sic!) nie mają cienia sensu. I gorzej! Cenię i lubię Kuraka, czytam go codziennie, słucham od jakiegoś czasu też, a nawet zacząłem oglądać jego Twitty, gdzie są przezabawne rzeczy, ale to wszystko jest cenne na poziomie prostych, codziennych faktów. Nad tym, jak sądzę, musi być Poziom Meta - spojrzenie historiozoficzne (ach!), szpęgleryczne, tygry... Sami wiecie! Inaczej nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, co jest jeszcze możliwe, jaka rysuje się przyszłość...

Mądrości w rodzaju tej, że "od śmiechu upada każda władza i upadek każdej władzy zaczyna się od śmiechu" (cytat z pamięci) mogą się na pierwszy rzut oka wydawać głęboko słuszne, z pewnością poprawiają chwilowo nastrój przy rodzinnej wódce, gdy z telewizora, w charakterze przekąski, pluje jadem jakiś Urban czy Horban, ale na dłuższą metę i w kwestiach naprawdę istotnych to trucizna, chloroform i samooszukiwanie!

Tak, można mówić, że taki Ludwik Filip upadł, bo wszystkie gazety (poza telewizjami Kurskiego oczywiście) pokazywały go w karykaturach jako gruszkę z loczkiem na czole... Tyle że to było niewiele lat po rewolucji, która owego gościa do władzy wyniosła, w niewiele lat po Napoleonie i Wielkiej Francuskiej, ze straceniem o wiele bardziej zakorzenionego w tradycji i ludzkiej mentalności władcy od Ludwika Filipa, władcy który nie został przez Lud demokratycznie wyniesiony, bo i nie musiał być, i wedle powszechnej opinii nie dałoby się go legalnie obalić

Bez odważnego, czującego się w sumie panem sytuacji Ludu, bez rewolucyjnej atmosfery, bez wreszcie militarnego przeszkolenia wielu mężczyzn i łatwego dostępu do prawdziwej, militarnej broni - żadne śmichy-chichy żadnej władzy nie obalą, a już na pewno nie w epoce baz danych i importowanej żywności! Dzisiejsi zaś Polacy... 

Aż mnie ręka świerzbi, by dodać cudzysłowy... To już gotowi niewolnicy, śmiejący się ze smarowania kredkami po asfalcie przez zagraniczne Lemingi, podczas gdy sami radośnie co dzień włączają "W tyle wizji", a nawet jeśli nie aż tak, to co najwyżej brenzlują się wytykaniem bredni w propagandowych rewelacjach Niedzielskiego. 

"Ale go znokautował!" słyszy się raz po raz z "prawicowych" ust, podczas gdy Lewactwo, czy współczesny kowidowy Bolszewik, wcale się "znokautowany" nie czuje - on właśnie zaciera łapki, że zdążył kolejne ofiary wciągnąć w organizowaną przez siebie upodlającą farsę, dzięki czemu zwiększył swą szansę na załapanie się w niedalekiej przyszłości do klasy Treserów Proli, a choć to najniższa klasa wśród Globalnej Elity, to jednak od Prola dzielą takiego lata świetlne. 

Tak, śmiechem i olewaniem możemy chwilowo zatrzymać jakieś "obostrzenia", może nawet wysadzić w końcu jakiegoś fagasa z siodła, jednak globalny cel tego wszystkiego pozostaje niezmieniony i oni wrócą z tym samym, lub z nowy, kiedy ocenią, że jest na to czas i chwila. A tych globalnych to my śmiechem z Sutkowskiego na pewno nie powstrzymamy! Jeśli w pierwszym akcie na ścianie wisi baza danych, to na pewno przed końcem sztuki wystrzeli, i raczej nie będziemy musieli z tym czekać do piątego aktu. (Tak mi to właśnie przyszło do głowy.) Da się to zrozumieć? Jeśli w całości przeczytałeś, to może dałbyś Człeku jakiś znak, np. w komętach?

Tak, obaliliśmy śmiechem Gierka! Osobiście mam w tym znacznie większe "zasługi" od większości, także paru z tych wychwalanych i otrzymujących ordery... I z każdym rokiem życia w "Trzeciej RP" coraz bardziej żałuję. Ża mnie wykorzystano, jak masę innych inteligentnych młodych ludzi.. Choć po prawdzie PRLu nie dało się kochać - ani z "Odą do Stalina", ani z całowaniem chleba. Coraz wyraźniej widzę jednak, że ten naturalny i potencjalnie zdrowy śmiech,, był intensywnie nakręcany prze Ubecje wraz z Eurokomunizmem, a wszystkie te "Misie" i "Rejsy" po to właśnie były, plus po to by upodlić Prola, jak dzisiaj kowidowe "maseczki". Zaś że skutkiem tego przedwczesnego i pod niewłaściwym dowództwem obalenia, dostaliśmy Jaruzelskiego i potem "Trzecią RP", to chyba oczywiste.

Jeśli to, przy wszystkich ewidentnych wadach i śmiesznościach gierkowskiego systemu (o samym Gierku, którym wtedy dziko gardziłem, tutaj się nie wypowiadam) nie była fantastycznie skuteczna antypolska prowokacja i po prostu tragedia dla Polaków, to już nie bardzo wiem, co by nimi mogło być! Oczywiście - PZPR to było dno, zarówno za Bieruta, jak i za Gierka, ale naprawdę, jeśli wtedy ktoś coś "obali" i coś "wyzwolił", to - odpowiednio - nie my, nie sowiecki syf i nie Polskę! (Oczywiście nie mówię, że tych obecnych nie należy obalić, ani że nie są także i śmieszni, tylko że "obalanie śmiechem" marnie działa i potrafi mieć różne nieprzewidziane skutki. W dodatku taki śmiech to w ogóle raczej tylko masochistę cieszy.) Praca Ubecji - tajnych, widnych i dwupłciowych - polega, jak się okazuje, m.in. na wzbudzaniu w ofiarach silnych emocji bez należytego zrozumienia przez nie całej sytuacji. Infantylno-masochistyczna wesołość, zamiast np. przeczytania ze zrozumieniem Ardreya (choć to przecież tylko sam wstęp do czegokolwiek), to właśnie jeden z wymarzonych skutków.

triarius

P.S. Naprawdę nie sądzę,, by ktoś to tutaj czytał i praktycznie przestało mi zależeć. Po prostu zapisanie jakichś myśli "fiksuje" je na trochę dłuższą od normalnej galopady myśli u takiego jak ja dyslektyka chwilę, i to stanowi pewną "nową jakość". A że na blogasku, który teoretycznie może być czytany przez miliardy, nie zaś na papiurecku (mój Świniarecku), który za chwilę wyrzucę? Naprawdę nie ma co z tego robić wielkiej sprawy!

poniedziałek, marca 09, 2009

BOJKOT!

Jeśli mnie nikt nie przekona, bym zrobił inaczej (w co wątpię), to mam zamiar zignorować najbliższe ojrowybory i namawiać wszystkich wokoło, by uczynili to samo.

Wydaje mi się, że każdy kto może to przeczytać, jeśli się chwilę zastanowi, będzie wiedział dlaczego tak uważam. I przyzna mi rację. I sam uczyni to samo.

W razie czego zapodyskutujemy to sobie w komętach, choć naprawdę nie sądzę, by to było niezbędne. No dobra, dla tych mniej kumatych powiem, że:

1. wyraźnie b. im (wiadomo komu) zależy, byśmy te ojrowybory potraktowali jako coś swojego... z czego oczywiście wynika, że nam powinno zależeć na czymś wprost przeciwnym;

2. żadnego realnego wpływu na politykę Orjounii ci ludzie i tak tam nie mają - jeśli są coś warci, to więcej dobrego zrobią w kraju;

3. tego typu akcja zawsze ma swój wdzięk i czar, dodatkowo niszcząc morale naszych wrógów, co z kolei...

Na zakończenie przywołam jeszcze jedną z najważniejszych politycznych książek mojego dzieciństwa - "Oblicze Trzeciej Rzeszy" Joachima Fasta (naprawdę nie potrafię zrozumieć, że oni to wtedy wydali!). Otóż jej autor twierdzi, wiele razy to powtarzając i b. przekonująco motywując, że (cytuję z pamięci): "Totalitaryzmy zajmują się przede wszystkim wymuszaniem spontanicznego poparcia". Warto się nad tą tezą zastanowić. Warto też zastanowić się nad nią właśnie w konkretnym kontekście Ojrounii. A kiedy się tego dokona, wniosek wydaje mi się oczywisty: BOJKOTUJEMY TE OJROWYBORY!

Zwolennikom PiS (do których w pewnym stopniu sam należę) powiem tak: jasne że PiS musi w tym cyrku startować, skoro startuje, to chce osiągnąć najlepszy wynik... Ale przecież do bojkotu, choćby tego w duszy pragnął jak powietrza, jak wody, i tak wezwać nie może. Ale my możemy!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lipca 14, 2006

Czym jest polityka (i jakie z tego płyną wnioski)?

Postanowiłem w końcu przymusić się do napisania tekstu, jeśli się uda to zasługującego na miano “eseju”, w którym wyjaśniłbym jak rozumiem pojęcie “prawicowości” i dlaczego (mimo, że przecież definicje to tylko kwestia umowy) nie mogę się pogodzić z większością opinii, które się w teraz Polsce na ten temat słyszy.

Na razie mam napisanych nieco kawałków tego tekstu, z których jeden wydaje mi się stanowić pewną całość, a także poruszać dość istotną sprawę. Dlatego też, w nadziei spowodowania intensywniejszego fermentowania prawicowej myśli w naszym kraju, zdecydowałem się go opublikować, nie czekając ukończenie całości eseju, w którego skład miałby ew. wejść. Nie jest oczywiście ten fragment żadnym dogłębnym studium tematu, po prostu parę myśli, które mogą kogoś zainteresować, albo nawet – Deo volente – zainspirować do własnych przemyśleń. (Albo przynajmniej do wyrażenia własnego zdania.)


* * *

Czym jest polityka? Lub może nieco inaczej – co jest zasadniczym przedmiotem polityki? Najważniejszą kwestią każdej polityki jest to, kto może podejmować decyzje wpływające na los innych ludzi. Wpływanie na los innych ludzi wymaga zaś, przynajmniej czasem, narzucania im swej woli. Nawet najłagodniejszy i najlepszy władca, jeśli ma być władcą, a nie marionetką, musi mieć możliwość podejmowania decyzji wpływających na losy poddanych, choćby to miało być “za nich”, czy “w ich imieniu”. Nawet przy założeniu, że myślałby jedynie o powszechnym dobru i prawidłowo je rozpoznawał. To samo dotyczy także każdego innego rodzaju władzy, także najautentyczniejszej demokracji.

Dlaczego tak jest? Ponieważ uwzględnianie zawsze woli każdego pojedynczego człowieka – poddanego czy obywatela – automatycznie daje liberum veto, tylko w jeszcze skrajniejszej od znanego z czasów saskich wersji. To raz. Po drugie – nie zawsze daje się ustalić dostatecznie szybko i precyzyjnie, jaka jest ta wola ogółu. Po trzecie, władca nie mający zdecydowanie większych od swych poddanych możliwości wpływania na decyzje dotyczące swej domeny, z definicji nie jest żadnym władcą i powstaje logiczna sprzeczność. Jeśli zaś “władcą jest sam lud”, to tego błędu logicznego unikamy, ale powracają nieprzezwyciężone w praktyce trudności z ustaleniem woli “władcy”.

Polityka to nie to samo, co administrowanie, choć praktycznie każdy polityk jest w większym lub mniejszym stopniu administratorem, a przejścia między tymi rodzajami działalności są zazwyczaj płynne i trudne do wyraźnego sprecyzowania. Administracja to jednak właśnie zarządzanie w sferach, gdzie opór ze strony innych ludzi można uznać (z punktu widzenia danego obserwatora) za pomijalny.

Inaczej można powiedzieć, że w administrowaniu wszystko dzieje się w ramach akceptowanych przez wszystkie zainteresowane strony reguł. (Jest to prawdą nawet w tak, pozornie paradoksalnych sytuacjach, jak administrowanie terenami okupowanymi, które stanowi “administrowanie” dla tych, którzy okupację akceptują (niekoniecznie z entuzjazmem), zaś “politykę” dla wszystkich innych.)

Polityka to też nie to samo, co ekonomia. Nie jest to także żadne “stwarzanie odpowiednich warunków dla rozwoju ekonomicznego”, ani nawet “budowa odpowiednich mechanizmów”, mających temu celowi służyć. Dlaczego? Dlatego, że takie cele należą do administrowania, a nie do ”czystej” polityki. Wcale nie twierdzę, iż politycy, czy partia polityczna muszą, albo powinni, być na te sprawy obojętni, tylko że nie jest to centralna kwestia w ich działalności.

Tą centralną kwestią każdej polityki jest przede wszystkim kierunek, w jakim będzie się zmieniać dana społeczność i jej losy. Jest bez porównania ważniejszą sprawą, czy władzę w jakimś kraju będą sprawować rodzimi trockiści, prosowieccy stalinowcy, czciciele Baala, Radykalni Zwolennicy Chodzenia w Trepach, Chiny, Korea Północna, Paragwaj, albo powiedzmy kraj stanie się dominium USA - niż większość innych spraw, którymi zajmują się politycy, a które obejmują zarówno to, co określiłem jako “czystą politykę”, jak i to, co określiłem jako “administrację”.

Nawet ludzie o całkiem niepodobnych do moich przekonaniach potwierdzają pośrednio tę tezę, choćby przyznając, że w demokracji konieczne są wielorakie instytucjonalne zabezpieczenia przed jej zniszczeniem przy pomocy środków całkowicie z jej własnego arsenału. Chodzi o takie sytuacje, jak dojście Hitlera do władzy, jak wiadomo w sposób całkowicie demokratyczny.

I tutaj każdy się łatwo zgodzi, że dojście czy niedojście nazistów do władzy było kwestią bez porównania ważniejszą, niż wszelkie jednomandatowe okręgi, liniowe albo hiperboliczne podatki, i tysiące innych spraw, które ogłasza się za niezwykle ważne, oskarżając jednocześnie nielubianych polityków, że “chcą tylko władzy”. Po prostu to, kto ma władzę determinuje kierunek zmian, a inne kierunki ruchu, po jakimś czasie muszą dać ogromną różnicę w “położeniu”. I ta różnica będzie się zwiększać, zwiększać, zwiększać!

To trochę jak z rybą i wędką ze znanego powiedzenia – poszczególne cele i zagrożenia to ryby, zaś to, kto będzie rządził to wędka. Jeśli więc chcemy mieć adopcję dzieci przez homoseksualistów, wolność wyrażania jedynie lewicowych poglądów, i całą masę równie “pięknych” rzeczy... To po co mamy się męczyć wprowadzając w życie każdą z nich oddzielnie, skoro możemy – w ramach “delegowania odpowiedzialności” niejako – oddać władzę ludziom, dla których to są właśnie życiowe cele. To, kto ma władzę, przesądza o tym, co spotka w przyszłości daną społeczność. Znacznie bardziej definitywnie, niż takie, czy inne decyzje konkretnej władzy.

Przyznam, że zawsze odczuwam ogromną podejrzliwość, słysząc oburzone krzyki polityków, że ich przeciwnicy “są nastawieni wyłącznie na walkę” i że “pragną wyłącznie władzy”. W końcu, jeśli ty masz władzę, to kto inny jej nie ma, a więc – nawet jeśli niewiele sam zrobisz – to masz szansę nie dopuścić do zmian, które ci się nie podobają. To wcale nie jest takie głupie ani z definicji podłe nastawienie! W końcu nie żyjemy w raju, a ludzie to nie anioły.

Zresztą bardzo zabawne jest słuchać, jak ci sami ludzie, którzy zdają się nieskończenie silnie wierzyć w skuteczność i zbawczą moc instytucjonalnych mechanizmów i balansów, podnoszą larum, kiedy ktoś, korzystając ze swych całkowicie legalnych możliwości, zwiększa swój stan posiadania. Co się wtedy nazywa “zawłaszczaniem państwa”. To coś jak równie absurdalnego i zarazem bezczelnego, jak medialnie nagłaśniane gruchanie o “psuciu państwa” w wykonaniu czołowego propagandzisty Międzynarodówki Anarchistycznej w naszym zakątku globu.

Zresztą można się uciec do łatwo zrozumiałego w naszym kraju przykładu... Gdyby na przykład komuniści “pragnęli wyłącznie władzy", a nie “tworzenia nowego człowieka i nowego społeczeństwa”, lub choćby “wymuszania spontanicznego poparcia” (o którym tak celnie pisał J. Fest w książce "Oblicze Trzeciej Rzeszy"), to Polska i wiele innych krajów byłoby znacznie mniej doświadczonych przez historię. Bowiem wtedy rozsądek i własny interes rządzących miałby coś do powiedzenia przeciw absurdalnej, nie liczącej się z rzeczywistym światem i ludzką naturą ideologii. Zgoda?

Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że III RP to właśnie taki kraj, gdzie nadal te same cyniczne i perfidne “elity” kierują się swoim własnym interesem, takim jak go pojmują, a nie ideologią, jak to było w PRL-prim. (Służalczość wobec obcych jednak pozostała, przez co różnice są znacznie mniejsze, niż by być mogły i powinny.)