Pokazywanie postów oznaczonych etykietą narracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą narracja. Pokaż wszystkie posty

sobota, sierpnia 13, 2022

Michniczenie Made in USA

Wątpię niestety, czy wśród tych milionów, które mnie ostatnio odwiedzają,,, Większość zamieszkała, according to Google, w dalekich krajach - naprawdę nie wiem, jaką radość może im sprawić moje pisanie w języku, którego chyba całkiem nie znają, a zresztą, skoro piszemy zbyt pokrętnie dla lokalnej ubecji i lokalnej lewizny, to raczej podstawy polszczyzny tu nie wystarczą, ale skoro ludkowie chcecie, to na zdrowie, czym chata bogata i prosiemy jak najczęściej! - jest ktoś, kto czytał co tu było pisane lat temu kilkanaście, ale to nie były takie sobie błahe rzeczy...

Stworzyliśmy tu sobie wtedy na przykład pojęcie "gadania Michnikiem". "Cóż to takiego?" - pytacie zgodnym chórem. Już odpowiadam: Jest to coś, z czego "prawica" (pospolita odmiana ogrodowa, niskopienna - a jest inna?) nijak nie potrafi się wyrwać i ciągle to z zapałem uprawia... "Ale co uprawia?!" - nie posiadacie się z niecierpliwości, i słusznie.

Uprawia gadanie w taki sposób, że wszystkie kwestie, pytania, całe ujęcia tematów są żywcem przejęte od wroga (lewizny, gdyby ktoś nie wiedział), tylko tu i ówdzie odwrócimy sobie wektorek, I powiemy, że to, co oni mają za dobre, jest złe, ja i odwrotnie. Żadnej autentycznej własnej filozofii - czy choćby "narracji". "Gadanie Michnikiem", czyli "michniczenie". Jakżesz smutne! Jakżesz bezzębne! (Michnik to był taki jeden, w tej chwili mało istotne.)

I kiedy sobie jestem na BitChute widzę ci ja i płaczę - nie tylko nic się "na prawicy" przez te lata nie zmieniło, ale nawet oceany, bariery językowe i ew. brak wiedzy na temat tego, kto to ów Michnik, niczego tu istotnie nie zmieniają. How sad! How very sad! Jest tu materiału na książkę - kto nie chce, niech nie wierzy, ale naprawdę jest... W tej książce byłoby o miliarderach - potrzebne nam - nam We The People - takie coś w ogóle? Nikt jednak nie raczy się nawet nad tą kwestią zastanowić, co najwyżej przeciwstawiając "dobrych miliarderów" "złym miliarderom". (O sądach skorupkowych słyszeli - a?)

Tak samo z babskim sportem - ma być z transami czy bez? Tak samo absolutnie nic zresztą o transach jako takich, co już, jak na "prawicę", stanowi czystą paranoję. Tak samo z z nie-facetami (żeby to neutralnie nazwać) w wojsku i policji. Tak samo z "tolerancją" i tysiącem innych spraw z lewackiego kołczana.

No, tośmy sobie ponarzekali - całkiem bezpłodnie, co stanowi zresztą samą esencję dzisiejszej "prawicowości"... Jak cudnie! Zgoda, ale ja na odmianę mam drobną konstruktywną propozycję... Słowa, słowa, słowa - jakże bezzębne, jakże nudne i żałosne są te wszystkie werbalne zwycięstwa, kiedy realne życie, jak zawsze, werbalność ma w przysłowiowej dupie! Ale fakt - wszystko zależy od Czynnika X, który może się (teoretycznie) nagle okazać dodatni i mieć sporą wartość, choć na razie jest ci on ujemny, na szczęście wartość ma mniejszą, niż w historii bywało, choć i tak dupa Prola boli, oj boli!

Konkret jednak, konkret zatem! Proszę, oto on: Skoro już tak kochacie rozprawiać o tym, co nie było żadną insurekcją, po tych tam nie-tak-dawnych wyborach w US of A, co to były takie, a nie inne, i teraz jesteście nie dość, że głodni i z obolałą dupą, to jeszcze pośmiewiskiem świata i Historii, z tym tam dziadziem, co może sobie wprawdzie dla mnie być dowolnie stary, bo to nie o wiek chodzi... Sami wiecie, tak?

Więc może, zamiast bez przerwy się odcinać i zażegnywać, że żadnej insurekcji nie było i nikomu nawet to do głowy - "Insurekcja?!?! Nigdy!!!" Ktoś nieco oryginalniejszy zacząłby od innej strony... Jak? A tak na ten przykład:

Zostawmy na razie tamte, tak czy tak nabolałe, fakty na boku - to w sumie biężączka. Czyli błahość nad błahościami. Porozmawiajmy o PRYNCYPIACH. Na odmianę!"

"Czy insurekcja NIGDY nie może być uprawniona? Czy może istnieją, mogą istnieć co najmniej, przypadki, gdy uprawnioną ci ona jest? Ba! - nawet obowiązkową może?! Zacznijmy, dla ułatwienia, od maksymalnie wyolbrzymionych przykładów, dla ułatwienia. Czyli na przykład kosmici. I co oni? Powiedzmy podszyli się pod Demokratyczną Waadzę, cwaniaki jedne! I pod płaszczykiem humanitaryzmu z demokracją zaczynają przerabiać ludzi na mączkę rybną. Masowo!"

Przecież taką kwestię można bezpiecznie (zakładając, że cokolwiek dziś jest takie) postawić publicznie w najbardziej oficjalnym - czytaj lewackim - medium! "Powtarzacie 'insurekcja, insurekcja', ale czy insurekcja ZAWSZE będzie fuj? Czy nigdy nie może...? Zdefiniujmy sobie może na odmianę to słowo, bo to już zaczyna być biały szum (z różowym połyskiem) i bełkot!" 

Potem, jeśli ktoś lubi takie figle, zaczynamy o 1776, aż się trzęsąc od umiłowania oświeceniowych idei i wyzwalania ludzkości od prastarych przesądów. "Jaki smutny, jaki średniowieczny, byłby nadal los tych wszystkich transów, co to bardziej kobiety, niż prawdziwe kobiety, choć one też przecież bardziej prawdziwe od prawdziwych... Itd, itd. Gdyby nie Oświecenie i idea, że tyranów Lud musi za łeb i o bruk... No bo przecież, Szan. Moralny Autorytecie, nie zaprzeczysz, że Lud takich brzydali musiał...? Insurekcją und rewolucją, ach! Więc, sobie tu pewne pojęcia zgodnie z zasadami Metodologii Nauk definiując i na odmianę rozmawiając o pryncypiach (plus ew. o średniowieczu i tych tam bardziej kobietach od kobiet, których dola tak nam na sercu)..."

I niech Autorytet zapluje się wykazując, że to coś, co jego i jemu podobnych sponsoruje itd., nie ma nic z tamtymi tyranami wspólnego? Zepchnąć skurwiela do obrony, zamiast bez przerwy się samemu żałośnie i nieskutecznie bronić! Tak ich zaczynacie kiwać w inną, na odmianę, stronę i nagle okazuje się, że im te tam wiązadła puszczają. Nie da się - mówię teraz fizycznie i grapplingowo - być na raz silnym w dwóch różnych płaszczyznach. Bardzo możliwe, że psycho- i ideologiczne też. (A Platon to na przykład wiedział, bo był zapaśnik.) Wy ich jednak atakujecie (?) wciąż od tej samej strony i dziwicie się, że ta ich Linia Mażinota wytrzymuje to bez trudności.

Bo, widzicie ludzie... Lewizna, czyli wszystkie te Moralne Autorytety w tych tam telewizjach, ma swojego Trockiego dokładnie przeczytanego - nie oszukujcie się! To nie "prawica", co nawet Ardreya nie raczy! Oni na wszystkie wasze smętne zawodzenia mają gotowe odpowiedzi, bo wiedzą co powiecie, znają wasze MICHNICZENIE od podszewki... Więc może by ich na odmianę zaskoczyć od innej strony?

Jeszcze nie wiecie, o czym mówię? Mówię, żebyście w waszym następnym występie w kolejnym CNN czy innym Fox News, na standardowy tekst o szóstym styczna, powiedzieli: "Jeżeli to ma być rozmowa na poziomie, a nie typowy lewacki bełkot, to proszę mi tu zaraz: 1. definicję pojęcia 'insurekcja'; 2. wyjaśnić und poinformować, czy można sobie wyobrazić sytuację, że to jest jak najbardziej OK?

Świata tym może od razu nie zbawicie, tych wszystkich @#$> nie... (Chyba nie muszę kończyć?) Ale chociaż będzie mniej nudno, chociaż będzie coś nowego. Nie - to niemożliwe! Zapomnijcie co mówiłem i szybko wracajcie do Michniczenia! Jeszcze trochę tego smakołyku i świat na pewno w końcu upodobni się do naszych marzeń, zamiast...! Ta wiara wraz z tą nadzieją (ach jakie to piękne!) to przecież sama podstawa dzisiejszej "prawicowości"! Coś nowego?!? Fi donc! Fifi nie rusz!

triarius

P.S. Waadza ma rację: #ThinkBeforeSharing ! ! ! Czyli, po ludzku: przemyśl, coś tu przeczytał, a potem się podziel z innymi!

wtorek, sierpnia 16, 2016

O husarii, husarskości i husaryźmie (1)

Husaria
Oglądałem ci ja wiadomą defiladę, w każdym razie sporą jej część. Nieźle. Jechało trochę ponuro wyglądającego żelastwa, czyli to, o co w sumie chodzi. Trochę mi brakowało jakichś takich malowanych dzieci w wersji z trzeciego tysiąclecia A.D. - takich bardziej pieszych, co to wdrapią się na każde drzewo, wcisną w każdą szczelinę, pożywią byle czym (a nie jak czołg Leopard 500-800 litrów paliwa na sto kilometrów), a potem przegryzą wrogowi gardło (albo uduszą go jego własnym jelitem grubym), zatańczą na jego grobie i uczynią brzemienną jego babcię. (Może zresztą byli, a ja za późno się włączyłem? W takim razie ten akurat rant jest bez sensu i unieważniamy.)

W sumie jednak, mimo braku orgazmu, było nieźle. Nawet tym razem nieuniknione przebierańce z końca pochodu uczyniły na mnie raczej pozytywne wrażenie, co u mnie dość niezwykłe. Była husaria, podrabiane oczywiście, ale jej wygląd miał styl, pewną jednorodność, a z drugiej strony było to różne, wcale nie wszyscy np. mieli słynne skrzydła... Całkiem inaczej, niż np. w filmie "Krzyżacy" (wiem że tam nie husaria!), gdzie każdy rycerz, czy to nasz, czy to wraży, miał ten sam pancerz z tego samego osiedlowego magazynu, wyglądający na plastikowy, i ten sam przyodziewek. Tutaj było całkiem inaczej, Deo gratias!

Oczywiście nie obyło się bez zachwytów nad wspaniałością husarii, z którą nikt nie mógł rzekomo... I tak dalej. Co mogę zaakceptować, z zastrzeżeniami, o których (Deo volente) za chwilę, tyle że zawsze w takich razach narzuca mi się dokuczliwe pytanie - dlaczego, jeśli w 1688 byliśmy tacy wspaniali, to już w sto lat później niemal nas nie było, a to co zostało, rżnęli różni tacy jak chcieli?

No dobra, ale dziś o husarii... Jest to interesująca sprawa, oczywiście - zarówno z czysto militarnego punktu widzenia, jak i w szerszym kontekście... Z tego szerszego kontekstu najbardziej w ostatnich latach męczy mnie kwestia tych 400 żydowskich husarzy, którzy to ponoć załatwili nam niemal wszystkie owe zwycięstwa, a o których opowiadał na oficjalnym spotkaniu z okazji otwarcia tego tam Muzeum Żydów, co je kilka lat temu nam otwarli, któryś z naszych ukochanych gości.

Niestety z prasą i mediami jestem mocno na bakier, więc nigdy się nie dowiedziałem szczegółów - nie wiem nawet czy one tam w ogóle były i ile - więc zachodzę w głowę (mam takie napady), czy tych 400 to na raz, a w innych momentach byli jacyś inni, i może więcej, czy też ogólnie tylu ich zliczono... I kto konkretnie ich zliczał? I czy np. wliczamy okres, kiedy to husaria stała się już sprawą czysto dekoracyjną (czyli jak dzisiaj), znaną z tego, że bez niej nie mógł się odbyć żaden luksusowy pogrzeb. (W osiemnastym wieku to musiało być, skoro jeszcze pod koniec siedemnastego husaria realnie potrafiła bić Turków.)

Sprawa jest, tak to muszę określić... Mówię o tej sprawie żydowskich husarzy (a byli, wobec tego, w ogóle jacyś inni?)... Powiem to: corylliczna. Naprawdę nie chciałbym sprawiać wrażenie, że czuję się jakoś niższy, mniejszy, gorszy, ale ten tam facet (choć ostatnio potwornie nudzi, przynajmniej mnie) ma pewne hipotezy, przemyślenia, koncepcję historii, swoje oczywiście teorie spiskowe, a nawet meta-teorie... Nie jakoś specjalnie różnorodne, ale za to konsekwentne i co więcej takie trochę samograje - da się je zastosować do niemal każdej sytuacji i wynik w sumie zawsze cholernie podobny.

Można to powyższe uznać za w sumie komplement, można za coś wręcz przeciwnego... W czym by była, mówię o tym drugim, przesada, bo niewielu ludzi u nas, i dzisiaj gdziekolwiek na świecie, tworzy własne "szkoły historiozoficzne", które, co by o nich nie powiedzieć, mają ręce i nogi, choć także, w mojej opinii, spore słabości... No i jeszcze potrafi zrozumiale, a nawet dużo więcej, pisać.

(Sporo w dodatku, w czym także jest pewna istotna siła, choć i ma to swoje wady.) No i w tej akurat sprawie, jak mi się widzi, metody i aparat pojęciowy Coryllizmu może się naprawdę świetnie sprawdzić. Tak to widzę.

Po tym rytualnym odżegnaniu się od jakichś ew. podejrzeń, powiem o co mi chodzi, a chodzi mi o to, że z tymi żydowskimi husarzami to sprawa do szpiku kości corylliczna, no bo albo w tym coś jest z prawdy, a wtedy nasuwa się pytanie, dlaczego my o tym nic nie wiedzieli; albo jest to propagandowa ściema i sprawa bardzo paskudna... Tak czy tak, widzę tu jakichś szemranych bukinistów, antykwariuszy, chętnie niepiśmiennych i znających wyłącznie jiddisz, plus jakąś centralę, która zmienia lekko fakty, wymyśla i lekko popycha w odpowiednim kierunku pewne narracje...

Siatkę zależności też widzę - jakiś angielski dwór, jakieś elitarne kluby homoseksualistów, wywiady oczywiście, loże, getta, sztetle (co by to nie było), hucpę jak stąd do Tel Avivu i spowrotem... No bo po prostu ta dziwna opowieść - wciąż mówimy o tych, nikomu przedtem nieznanych, czterystu Żydach, bez których Polska nie mogła się ponoć w epoce swojej wciąż jednak względnej potęgi obyć, bo nie było widać do tego odpowiednich ludzi...

Szlachta, choć z koniem żyła za pan brat i jakoś tam tych Tatarów odganiała, nie nadawała się do elitarnej szturmowej jazdy - więc ratunkiem okazały się Mośki i (excusez le mot) Srule z tych tam sztetli (bo to tak się chyba nazywało).

Którzy bez trudu, bo to zdolny naród, przesiadali się z... Na czym tam oni w tych sztetlach (tak?) siedzieli, na pełnokrwiste ogiery i korzystając z doświadczenia uzyskanego przy rytualnym uboju i obrzezywaniu niemowląt (mistrzowie potrafią to ponoć robić paznokciem, nawet i dzisiaj!), za pomocą kopii, koncerza, szabli (że o łuku czy pistoletach nie wspomnę, bo to był zaledwie dodatek), lali Turka, Szweda, i kto się tam nawinął.

I to była jedna sprawa, którąśmy sobie tutaj zasygnalizowali, nie bez kozery, jak mawiają niektórzy, ale husarska tematyka nie została przez nas wcale wyczerpana i, jeśli Bóg zechce, mamy jeszcze sporo przeróżnych aspektów do przedyskutowania, co oznacza jeszcze kilka odcinków do napisania. Jeśli Stwórca pozwoli, to chciałbym w przyszłości podywagować małowiela na temat stricte militarnych aspektów tej naszej przesławnej kawalerii.

Potem zaś zamierzam np. zdradzić, co jeszcze bardziej imponuje mi w naszej militarnej historii, a ściślej w historii naszej jazdy. (Choćby po to, żeby nie było, że żaden ze mnie patriota bo tylko krytykuję, a nawet PRLu nie lubiłem wyłącznie z powodu Osieckiej i Trubadurów, że o paru innych szmirusach i zagubionych duszach litościwie nie wspomnę). W każdym razie to, co chcę zdradzić, może być dla wielu zaskakujące.

triarius

P.S. Swoją drogą, to widziałem wczoraj, po raz pierwszy w życiu, "Ben Hura", do którego scenariusz, jak wszyscy wiedzą, napisał nasz umiłowany Robert Ardrey (czy może jednak do tego nie nie? dopisane po latach). Nie całego widziałem, bo podzielili to na dwa odcinki, a ja widziałem drugi, i to nie od początku.

W każdym razie mówię wam ludzie, że to jest głęboko chrześcijańskie dzieło, a kiedy po końcowej scenie, która nawet w starym bezbożnym cyniku (sceptyku raczej. bo wartości to ja cenię, jak mało kto, tylko baby nie rozróżniają), jak ja, wywołała spore emocje, pojawił się napis Metro-Goldwyn-Mayer, pomyślałem sobie (bo i nie mogłem nie pomyśleć), że jednak w tym roku Pańskim 1956 nastroje i ogólnie świat były zupełnie inne od obecnych. Aż się wierzyć nie chce, że takie coś wyszło wtedy z Hollywód, z tej żydowskiej, jakby nie było, wytwórni, i jeszcze, jak kojarzę, właśnie za to Ardrey dostał Oscara.

Dalekąśmy przeszli drogę, moje kochane ludzie!

piątek, września 23, 2011

Lewizno, wracaj do Freuda!

Iwona Jarecka posłała mnie wczoraj na szalomowy blogasek niejakiego Chevaliera, gdzie licznie zgromadzona lewizna, z gospodarzem bloga (lewakiem o kulturalnych pretensjach) na czele, próbowała się znęcać nad pewnym tekstem panny Żuraw. A także nad nią samą. (Konkretnie tutaj: http://satyra.republikanska.salon24.pl/345322,kobieta-zbrojnego-ksiecia-z-usty-rozdziawionymi.)

Przeczytałem co tam ta lewizna prawi i poczułem się jakby mnie robactwo oblazło. Szczerze mówiąc b. mało czytam tego, co głosi lewizna - gazet raczej nie ruszam, prorządowych telewizji nie oglądam, na lewackie strony wchodzę b. rzadko, a nawet jako blogera i komentatora na blogach jakoś mnie Bóg przed kontaktami z lewizną chronił. (W czym mu zresztą pilnie pomagałem, bo wszystkiego na Boga zwalać nie wypada.)

Po chwili jednak te robaki zaczęły mi nieco mniej dokuczać, a moja uwaga przeniosła się na kwestię naprawdę żałośnie marnego poziomu wszystkich tych lewackich "argumentów", ze szczególnym uwzględnieniem rubasznych (w zamierzeniu, jak chyba trzeba by sądzić) dowcipasów.

Dowcipasów, którymi owa gromadka starała się zagłuszyć - przy okazji opluwając, bo to przecież odwieczna lewacka strategia, i to z tych najskuteczniejszych - takie sprawy, jak to czego naprawdę chcą kobiety, oraz czy kobieta ma prawo powiedzieć czego naprawdę chce. Bez uprzedniego skonsultowania się z Biedroniem i Środą.

I czego, jak mam prawo sądzić, chce spora część, może po prostu większość, innych kobiet - a przynajmniej czego by chciała, gdyby nie były poddawane ciągłej obróbce i ciągłemu naciskowi tej specjalnej "rzeczywistości", którą nas miłościwie nam panująca Elita uszczęśliwia. (Marksiści nazywają to "bazą", za to ta obróbka to część "nadbudowy", mamy więc praktycznie całość.)

W sumie może drobnostka - w końcu lewizna, przynajmniej ta niedysponująca wprost środkami przymusu bezpośredniego, ta blogowo-sieciowa, stale kogoś próbuje obśmiać, przy okazji opluwając. Jednak w tej sprawie jest, jak mi się zdaje, sporo bardzo interesujących aspektów.

Po pierwsze - wielkie, kosmiczne kwestie w rodzaju: Co to jest baba? Co to jest chłop? Jakie to ma miejsce w kosmicznym porządku (ach!)? Jak to się ma do prawicowości, do lewicowości, do Postępu, do totalitaryzmu... Próbowałem już się z tym bykiem kiedyś wziąć za rogi, ale powalił mnie ogrom tematu, a do tego zdławił lęk, że wyjdę na pornografa zmieszanego z ekshibicjonistą. (Trochę przesadzam, ale to wielki temat jak na po prostu blogowy tekst. A nie jestem widać panną Żuraw.)

Są nieco mniejsze kwestie, ale także istotne, jak ta, czy kobieta, której się nie podoba "postęp" i "równouprawnienie", z feminizmem na czele, i która to otwarcie głosi, ma prawo iść do polityki? Mnie się odpowiedź, po paru sekundach zastanowienia, wydaje oczywista - czemu niby nie?

To, iż sama głosi, że kobiety są mniej mądre od mężczyzn, nie przeszkadza jej, a w każdym razie nie musi, być mądrzejszą od sporej większości mężczyzn - a tym bardziej od lewaków i różnych dodatkowych płci (nie, sorry, "orientacji seksualnych"). Czego, szkolona widać w logice w szkołach III RP, lewizna tam na blogu owego Chevaliera nie potrafiła pojąć. Zresztą, czy mądrość ma być jedynym istotnym kryterium oceny parlamentarzysty? (A poza tym - co to jest ta mądrość? To co widzimy u Chevaliera? Pęknę ze śmiechu!)

Dla mnie to całkiem zdrowe, że kobieta, której nie pasuje taki - polityczny przecież par excellence - projekt, jak feminizm i "równouprawnienie", które przecież stanowią b. istotną część programu miłościwie nam panujących naprawiaczy świata (vide parytety na listach, istne horrendum i gwałt na zasadach demokracji!), idzie do polityki właśnie po to (choć może nie wyłącznie po to), żeby ten projekt zwalczać. Oraz wyrazić poglądy i bronić interesów innych kobiet, które widzą to i czują tak samo. Co w tym niby niewłaściwego?

Jeśli ona czegoś pragnie, to są to FAKTY - fakty fenomenologiczne! To nie jest ani "ruszajmy z posad bryłę świata"; ani świecka świętość Jacka Kuronia; ani też, przysługujące podobno Biedroniom tego świata, prawo człowieka do kutasa w tyłku! Żadne tego typu mętne i wydumane lewackie brednie! Prawda?

Ja tu jednak w sumie najbardziej w tej chwili chciałbym poruszyć kwestię inną - trudniej może uchwytną, ale z drugiej strony jakby ogólniejszą i  "bardziej historiozoficzną". Otóż, kiedy się tak czyta te wszystkie żałosne koncepty i dowcipasy tych wszystkich lewaków, aż się człowiekowi chwilami robi ich żal. Czego my tu bowiem nie mamy!

Są jurno-pryszczate prawicze dowcipasy, takie, że od razu przed oczyma staje przerośnięty kolega z klasy powiedzmy szóstej - wraz z pryszczami! Na długiej przerwie, albo po lekcjach pod trzepakiem - ach, w jakiejż cenie były tego typu informacje! Na tematy, od których uszy zaczynają, w tym wieku, płonąć... Jak smakowite są typu koncepty, tego typu dowcipy! Potem człowiek z tego oczywiście wyrasta, a niektórzy nawet sami uzyskują dostęp do różnych damskich szczególików. (Inni zaś stają się szalomową lewizną i komentują u Chevaliera.)

Są też ironie w stylu "tak, prawica i tej jej kult Siły, Instynktu, Męskości! hłe hłe hłe!" Tyle, że tam nic takiego nie było - były natomiast całkiem REALNE odczucia realnej młodej kobiety, wyrażone sensownie i składnie, plus moja własna (poprzez Iwonę) uwaga, że tych właśnie rzeczy lewizna się panicznie boi, bo rozkłada im się ojro, narracja Freuda, czują na karczkach oddech realnego życia, to się i zaczynają znowu moczyć w nocy. (Jakoś tak to było.)

No i są oczywiście różne przemądrzałe "analizy". Już bez powoływania się na dialektykę, o dziwo, ale równie mądre i równie talmudycznie pokrętne. Plus oczywiście różne takie z trzewi wychodzące deklaracje, jak to "ja bym nigdy nie chciał z głupią kobietą!" Albo "naprawdę uważasz, że kobiety są głupsze?! Toż to... itd."

W sumie jednak, jak człowiek się tak w te lewackie komęty zatopi, to zaczyna go uderzać fakt, że tam po prostu brak jest spójnej NARRACJI. (Żeby użyć tego pijarowskiego, mistewiczowskiego, i lewackiego przecież, określenia.) Młodych może to nie uderzać, ale ja pamiętam, jak swego czasu lewizna spójną narrację z pewnością miała - i w dużej mierze tym właśnie (obok oczywiście pałek ZOMO, ubecji, ruskich czołgów itd.) wygrywała z całą resztą.

I nie chodzi mu tu wcale wyłącznie o narrację prlowską, zgrzebną, mniej lub bardziej ortodoksyjnie marksistowską i prosowiecką. Nie, ja tam nawet w czasach prlu nurzał się - w sensie umysłowym - w Zachodzie, a przynajmniej w tym, co z tego Zachodu cenzor łaskawie dopuścił, albo i co właśnie Władzy pasowało. Czasem były to rzeczy b. pokrętnie Władzy pasujące i Władza się nawet częściowo potrafiła pomylić, ale plan w tym z całą pewnością zawsze był.

Ale nawet na tym Zachodzie - takim wolnym, ach! takim pluralistycznym - także grasowały sobie różne narracje, często dominowały, a głos przeciwników Komunizmu, Postępu, Ojczyzny Proletariatu, i czego tam jeszcze z tych cudowności, pozostawał nieskoordynowanym jazgotem, szumem, piskiem...

Czemu? Bo brakowało mu spójności. Bo brakowało mu SPÓJNEJ NARRACJI! Która u lewizny natomiast, niestety, była. Jakie konkretnie narracje mam na myśli? Lewackie i spójne zarazem? A, przede wszystkim Freud i po nim popłuczyny. Ileż to filmów, ileż to powieści, wierszy, obrazów, opowiadań, teatralnych happeningów, baletów, dramatów, i czego tam jeszcze, zaistniało tylko dlatego, że freudyzm dostarczył artystom, pisarzom i obrotowym autorytetom spójnej, niepodważalnej (Popper się kłania!) interpretacji: ludzkiej natury, mechanizmów psychologicznych i społecznych, a przede wszystkim każdej dosłownie kwestii związanej z seksem.

Istnieją oczywiście i inne lewackie narracje i niektóre jakoś tam jeszcze nawet zipią do dziś. Jak religia "wolnego rynku", na przykład. Jednak Freud, jeśli go pojmiemy naprawdę bardzo szeroko - tak żeby obejmował praktycznie wszystko na styku psychologii, erotyki i lewackich utopii - wydaje mi się (jeśli pominiemy czysto sowieckie wynalazki, jak socrealizm) bez porównania najpotężniejszy i najbardziej płodny.

No i teraz popatrzmy co mamy. Jest dyskusja na lewackim blogasku... Jest kwestia seksu, kobiecości, męskości, kobiecych pragnień... Lewizna próbuje zwalczyć niemiłe jej poglądy - a w sumie po prostu niemiłe jej zjawiska i fakty... I - jerum jerum! - kompletnie brakuje jej jakiejkolwiek spójnej NARRACJI. Czy to się nie prosi o przywalenie przeciwnikowi Freudem? Albo chociaż jakimś jego późnym prawnukiem?

Oczywiście że się prosi - w końcu pienia na temat świetlanej przyszłości We Wspólnej Europie i w Promieniach Wspólnej Waluty Ojro (której każdy będzie miał pełno, za co będzie mógł sobie kupić Świat) jakoś chwilowo mniej się wydają na czasie i mogą nieco stracić na skuteczności. Ale Freud?!

Toż bez Freuda jakakolwiek intelektualna, niedogmatyczna, młoda (i co tam jeszcze) lewica (w sensie LEWIZNA, nie chodzi mi o Orwella czy Gwiazdów!) - ta od Barrosów, ta od Kołakowskich, ta od Palikotów... Po prostu NIE MOŻE ISTNIEĆ!

Albo więc mamy z nimi już po prostu spokój, albo oni się jednak w miarę szybko obudzą. I albo sobie odgrzebią tego Freuda i zaczną go pilnie stosować, bo bez Freuda wszelkie lewackie koncepty na temat akurat seksu są tak śmieszne i bezzębne, jak śmieszne i bezzębne byłyby np. zaloty, w realu i przy zapalonym świetle, niedawno odkrytej Bohaterki Solidarności Madame Krzywonos do Pana Tygrysa. Albo kogokolwiek zresztą, może poza Chevalierem. Albo też szybko wymyślą sobie jakąś inną, nową narrację. I też zaczną ją konsekwentnie stosować. Twitter, SMSy i tak dalej!

Jednak, jako dobry w sumie człowiek, przypominam: kiedy będziecie tej zwalającej z nóg i poruszającej z posad bryłę narracji poszukiwać, od razu dajcie sobie spokój z "Wspólnym Europejskim Domem", "Zieloną Wyspą", "Wspaniałą Walutą Ojro", czy wszelkiego rodzaju "Yes, we can!" To już nie zadziała, przynajmniej przez najbliższych tysiąc lat.

A na zakończenie nie mogę się jednak powstrzymać od wydania z siebie magna voce przejmującego apelu:

Lewizno, powróć do Freuda! Jak najszybciej! To dzisiaj twoja jedyna szansa! Bez tego jesteś nie dość, że żałosna, to jeszcze po prostu upiornie nudna! No bo jeśli twoje koncepty na temat seksu są tak tak trywialne - to znaczy, przykro mi, że już po tobie. Ojro ci zdycha - nie pozwól by z wszystkich tych wzniosłych pedalskich idei CAŁKIEM NIC nie zostało! Powróć do Freuda, powiadam - tylko kompleks Edypa i FAZA ANALNA mogą cię uratować! Bez nich jesteś NICZYM.

Pryszczate dowcipasy spod trzepaka działają co najwyżej pod trzepakiem, a i to marnie, no bo dzisiaj internety, komóry, bajery... Przykro mi, ale bez NARRACJI po prostu nie istniejesz, lewizno kochana. Freud, Freud i jeszcze raz Freud - na tym się skoncentruj! Co najmniej przez najbliższych dwa tysiące lat. Potem doprawisz go sobie Zapaterem, Barrosem, Łysenką, Magdaleną Środą i Pawką Morozowem. O Biedroniu też nie zapominając. Ani oczywiście o lewackich pedofilach w typie Cohn-Bendita czy Polańskiego. Dzięki Freudowi będzie ci o ileż łatwiej i zgrabniej tłumaczyć, dlaczego w ich wykonaniu to jest dobre, postępowe i słuszne.

Na razie jednak... Chyba już rozumiesz? Jednak nie, wiem żeś tępa (choć oczywiście w czarujący sposób), więc powtórzę:

                 LEWIZNO - WRACAJ DO FREUDA!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, listopada 29, 2010

Sam w głuchym lesie (narracja)

Odejdźmy na krótką chwilę od naszego nocnego filozofowania, co go nikt i tak nie rozumie, i opowiedzmy historyjkę. To będzie taka nasza narracja, żeby to modnie określić. Może to słowo komuś sprawi dodatkową frajdę - takie modne, wielkomiejskie und europejskie.

No więc znajdujesz się w leśnych ostępach, setki kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji, nie wiadomo jak daleko od ludzi, całkiem sam, bez mapy, kompasu... Jak tam się znalazłeś? Za sprawą swoich wrogów, ale to długa historia, może na kiedy indziej.

No więc jesteś sam w tym lesie bez praktycznie niczego. Wymieńmy co ze sobą masz. A więc masz na sobie koszulkę (z napisem "Maszyna do całowania"), portki bojówki i pseudo-Adidasy. To przyodziewek. A z innych rzeczy, to w jednej z kieszeni bojówek znajdujesz zmięty papierek po gumie do żucia, a w drugiej mały scyzoryk o jednym, tępy, jak się okazuje, jak cholera, ostrzu. Zabrałeś go kiedyś sześciolatkowi, bo ci nim haratał meble. Sześciolatek był z wizytą. Potem zapomniałeś oddać.

Odkrywasz ta skarby - pamiętaj, że nic się nie zmieniło i cały czas jesteś nie wiadomo jak daleko od ludzkich siedzib, w dzikiej, całkiem ci nieznanej leśnej okolicy. W dodatku zapada zmierzch i zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Wczuj się w tę skomplikowaną sytuację, a potem, z głębi swej nieskalanej fałszem duszy, odpowiedz mi, bez zastanowienia, co robisz, odkrywając w kieszeni bojówek ten scyzoryk:
a. rzucasz się na ziemię i spazmujesz, wrzeszcząc coś w rodzaju: "Ja chcę do domu! Ja CHCĘ do domu!"?

b. wyrzucasz scyzoryk w najgęstsze krzaki poniżej skalnego urwiska (które tam, szczęśliwie dla ciebie, Matka Geografia umieściła), klnąc, że nie jest dystrybutorem batoników (bo akurat masz cholerną ochotę na batonik, nic nie jadłeś od wczoraj)?

c. wzdychasz, że krótki i wygląda na wątły, ale po krótkiej chwili zaczynasz się jednak trzeźwo rozglądać, gdzie by go tu naostrzyć, bo tępy?

d. ciesząc się, że w niełatwej sytuacji, miłym zrządzeniem losu (albo z woli Boskiej) masz ze sobą jakieś jednak narzędzie, rozglądasz się, jakby to narzędzie naostrzyć, a jednocześnie jak szybko znaleźć jakieś schronienie przed deszczem, zimnem i dziką źwierzyną?

e. inne? (co konkretnie?)
Dokładnie taka w mojej skromnej opinii jest nasza sytuacja z PiS'em. Nie jest to claymore... Nie jest to nóż survivalowy z rozkładanym łóżkiem, termoforem, przenośnią rzeźnią i hodowlą rzerzuchy... Nie jest to dystrybutor batoników... Ale jednak lepsze takie coś, niż nic, a na nic lepszego nie ma chwilowo widoków.

Żeby zaś były w ogóle jakieś widoki, trzeba przeżyć tę noc, a potem jeszcze zapewne sporo innych nocy i dni... Znaleźć, upolować, złowić, wygrzebać coś do żarcia i trafić jakoś w końcu w bardziej przyjazne miejsce. Czyli jednak raczej c, d, lub ew. sensowne e, a na pewno nie a, czy b!

Tak? No więc nie marudzić mi tu - Kirkery tego świata! Nie jątrzyć, nie korwinić, nie wolnorynkowić bez sensu! Nie podoba wam się scyzoryk, to poszukajcie sobie wśród mchu lepszego! Albo klękajcie i módlcie się, żeby wam spadł z nieba. Najlepiej od razu z dystrybutorem batoników i prefabrykowanym domkiem jednorodzinnym. Albo se (czyż może być coś bardziej liberalnego?) wybudujcie - w tym lesie znaczy, w zapadającym zmierzchu i gołymi rękami - hutę, a potem zróbcie sobie w niej lepszy scyzoryk, i co tam jeszcze chcecie!

PiS (i tutaj zaklął siarczyście a niecenzuralnie) to jest NARZĘDZIE - tylko tyle i aż tyle! A my nie mamy nic lepszego. Co nie znaczy, byśmy nie mieli ew. skorzystać, gdyby nam Bozia na naszej drodze postawił powiedzmy helikopter z uprzejmym i czekającym na nasze rozkazy pilotem. Albo chociaż zestaw noży kuchennych produkcji japońskiej "Lazer Knife". (Się nie tępiących, którymi można krajać te tam metalowe części młotków, co widać w telewizji.)

Róbcie se to wszystko do woli, ale (tu zaklął j.w.) nie wyrzucajcie nam naszego scyzoryka w krzaki pod urwiskiem, ani na niego nie plujcie! Tym bardziej, że wasze plucie scyzorykowi sensu stricto by nie zaszkodziło, ale PiS'owi szkodzi.

Paniali? Bo jeśli nie, to macie szansę, a ja niestety z wami, nauczyć się wkrótce znacznie więcej fajnych rosyjskich słów. Plus paru niemieckich, których chwilowo nie zacytuję. No więc, przeczytać mi jeszcze raz całą historyjkę, ze zrozumieniem, a potem opowiadać ją do poduszki wszystkim niesfornym sześciolatkom i wszystkim szurniętym wolnorynkowym świrom, co wybrali a lub b. Albo jakieś kretyńskie e.

A teraz odmaszerować!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, maja 16, 2009

Spodnie z wbudowanym generatorem i co było dalej

Właśnie sobie kupiłem na rynku (!) nowe spodnie. Poprzednie, a miałem ich kilka par, rozsypały mi się praktycznie w rękach, a raczej nie tyle w rękach, co w tzw. kroku. Emocje związane z tym faktem, jak też szukanie i zakup nowych spodni uruchomiły u mnie procesy myślowe... I zacząłem się zastanawiać. Najpierw nad tym, dlaczego te wszystkie portki tak krótko żyją. To akurat nie było trudne, wiadomo bowiem nie od dzisiaj, że najlepsze zarobki są nie na produktach, które ktoś kupuje raz, a potem jeszcze jego prawnuki się tym cieszą, tylko przeciwnie - na produktach wielokrotnego użytku (proszki do prania, tampony, żele do pięt - końcu z jakiegoś powodu tyle nam ich pokazują!), rzeczach silnie podlegających modzie (co daje w sumie ten sam efekt, co w przypadku tamponów), oraz właśnie tandety, co to się zaraz rozsypie i trzeba ją będzie kupić znowu. To są podstawy ekonomii i każdy z żyjących w tych szczęśliwych czasach powinien sobie z tego zdać sprawę. Oszczędzi mu to niepotrzebnych wydatków na listy do redakcji z narzekaniami i marnowania czasu na różnych forach konsumentów.

I uświadomiłem sobie, że, patrząc na tę sprawę bardziej filozoficznie i abstrakcyjnie - spodnie które noszę na tyłku mają wbudowany generator zysków! Oczywiście nie dla mnie, tylko dla ich producenta i sprzedawcy. Jakich bym bowiem spodni na wolnym rynku nie nabył, z góry wiadomo, że wkrótce wymuszą one na mnie (i na każdej innej ofierze realnego liberalizmu) zakup następnych... Które też oczywiście będą miały wbudowany generator zysków... I tak ad infinitum, a raczej aż mnie śmierć od tego wyzwoli.

I zacząłem się zastanawiać nad tym zjawiskiem w skali bardziej ogólnej. Ja tak mam - jedni patrzą na las i krzyczą "o, drzewo!"... Snują uczone rozważania o rzeczach, które nigdy nie istniały i istnieć nie będą... Walczą o sprawy, które na moment tylko zagościły w historii świata, a teraz odchodzą w dal i nigdy się już nie powtórzą (kapitalizm, liberalna demokracja, wolność słowa)... A ja odwrotnie - dajcie mi przetarte w kroku portki, a ja wam z nich wywróżę bieg historii i przyszłość ludzkości!

No więc się zacząłem zastanawiać, gdzie podobne do tych spodni z wbudowanym generatorem zjawisko występuje jeszcze, najlepiej w jakimś wzniosłym historiozoficznym kontekście. I od razu przyszedł mi na myśl niejaki Eryk Mistewicz, o którym bym nigdy pewnie nie usłyszał, gdyby nie to, że Jarecki o nim sporo ostatnio opowiada i w ogóle, na ile się orientuję, łączą ich dość dziwne, niejednoznaczne stosunki. Nie żeby jakaś wprost wielka miłość, ale na pewno się chłopaki wzajemnie zapładniają, a nawet drug drugu poprawiają ponoć przecinki. (Jeżeli to oczywiście prawda, co Jarecki opowiada, bo niewykluczone, że to tylko taka narracja. Niewykluczone też, że ja po prostu niewiele z tego, co Jarecki opowiada, rozumiem. W końcu postmodernizm to niełatwe.)

No i w każdym razie ten Mistewicz, jak go Jarecki przedstawia, wszystko sprowadza do "narracji". A już politykę to najbardziej. Ta polityka to jego zdaniem w ogóle nie jest polityka, tylko postpolityka. Nie wiem co się stało z polityką, gdzie ona poszła, nie wiem też skąd się ta postpolityka wzięła... Mamy jednak tę postpolitykę, mówi Mistewicz (a raczej Jarecki mi go referuje, a ja wierzę, bom ufny), i ta postpolityka polega właśnie na tym, że rządzi nam miłościwie NARRACJA.

I akurat przed chwilą przypadkiem obejrzałem sobie na jednym polskojęzycznym francuskim (choć kto to może naprawdę wiedzieć? w każdym razie taka jest narracja) lewackim kanale duszoszczipatielnyj biograficzny program o Andersenie, tym od bajek. No i wyszło, że ten Andersen to był pedał i bardzo z tym nieszczęśliwy, bo facet, w którym się kochał, zawarł małżeński związek z kobietą... A więc zdrada podwójna, albo i do kwadratu. Nie wiem wprawdzie, na jakiej podstawie Andersen uznał, że ma powód czuć się zawiedziony, bo programu nie widziałem od początku, za to mówili, że Andersen był dziewicą i zostać nią miał zamiar na zawsze, bo go te sprawy okrutnie brzydziły.

W każdym razie był nieszczęśliwy i miał takie skłonności. Cóż więc tu mamy? Brawo! Mamy tu NARRACJĘ. (Proszę to sobie w zeszycikach zapisać i podkreślić.) Idźmy dalej! Skoro zaś mamy narrację, to niewykluczone, że mamy i... co? Postpolitykę, znowu brawo! I faktycznie, gdyby ktoś tak się zaczął głęboko zastanawiać, to by może stwierdził, że problemy duszne zbliżone do tych, które Andersen w owym biograficznym programie przeżywał... No, co te problemy? Oczywiście - od jakiegoś czasu stanowią rdzeń i jądro polityki, którą nas się częstuje, targa za uszy i ogólnie przerabia z nielubiących pedałów zjadaczy chleba, na postpolityczne anioły (świeckie ma się rozumieć) - jeśli nawet nie do końca odczuwające andersenowe dreszcze na temat własnej płci, to z pewnością erotyczne dreszcze na temat homoseksualizmu jako takiego.

I tak sobie zacząłem na temat tych narracji rozmyślać... Taką sobie narrację na ten temat snułem - jak to być może (choć co ja mogę o tym wiedzieć, przedpostpolityczny cham, goj i heteryk?!) powiedziałby Eryk Mistewicz, albo jakiś jego postpolityczny uczeń... Aż przyszła mi do głowy taka oto rzecz...

Faktycznie narracja zdaje się być od całkiem dawna metodą tego, co ogólnie nazywamy lewicą. Metodą propagandy, to na pewno. A niewykluczone, że to jest naprawdę ich sposób, ich metoda, na rozumienie świata. Po prostu, że oni tak świat rozumieją i bez "narracji" po prostu nic dla nich nie istnieje, albo w każdym razie nic o tym nie potrafią powiedzieć. Całkiem to możliwe, ale trudno to w tej chwili stwierdzić, więc pozostańmy przy propagandzie. Czyli przy metodzie zdobywania zwolenników, kształtowania poglądów innych ludzi, zwiększania własnej roli i możliwości oddziaływania.

Weźmy Marksizm. Czy tam nie było narracji? Ależ była, jak najbardziej. Tu robotnicy, tu szlachta, tu pokrętna burżuazja - najpierw obiektywny, choć pogardzany, sojusznik, potem wróg... Największy, zanim nie okaże się, że jednak największym wrogiem jest heretyk - inny marksista, ale o nieco innych poglądach na jakąś kwestię. A w każdym razie komuch o nieco innych poglądach.

Narracja potężna, epicka, wywołująca emocje. Tego się jej nie da odmówić, prawda? Zejdźmy jednak z tych manichejskich wyżyn, gdzie zło walczy z dobrem pod nielitościwym słońcem dialektycznego i historycznego materializmu, by powrócić na chwilę do moich podartych spodni z wbudowanym generatorem. Czy w świetle tych spodni zaczynamy dostrzegać w owej epickiej narracji o walce klasowej, o Partii - nowym Prometeuszu, w tych wszystkich sugestywnych i mobilizujących do walki obrazach i scenach - jakiś malutki, ale jednak dotkliwy, brak?

Cóż, niestety. Ułatwię zadanie mojemu czytelnikowi, który mógłby się nad tą kwestią zastanawiać tygodniami, a tyle czasu jednak nie mamy, i powiem, że tym malutkim, ale z punktu widzenia rewolucji niemiłym brakiem jest to, że ta narracja nie ma wbudowanego odpowiedniego generatora. Jaki generator byłby tu potrzebny? Generator narracji oczywiście, jakiż by inny?

Chodzi o to, że historia walki klasowej, uciśnionego proletariatu, który potem... Wszyscy z grubsza wiemy o co chodzi. Więc ta historia jest super, ale jakoś, jak już się nią nacieszymy, to nam się zaczyna wydawać... Apage Satanas! Nieco monotonna. I co można na to pomóc? Kazać robotnikom pisać powieści? Próbowano to robić, ale jakoś ta najbardziej zapalna, najbardziej skłonna do walki o Postęp i wiary w przyszły Raj Na Ziemi część Ludzkości - inteligencja - nie reaguje wystarczająco silnie na subtelne narracje w stylu "no to my wzięli śrubokręta i my dokręcili te śrubę, a majster był świnia, bo potrącił nam wszystkim premię".

A więc robotnicy, proletariat, uciśniony lud roboczy - nie sprawdzili się jako generator narracji. Nie okazali się, wbrew pierwotnym nadziejom, zakochanym spojrzeniom, ukradkowym pieszczotom... Tym wybranym, tym jedynym dla walczącej o Postęp Ludzkości i Stworzenie Nowego Człowieka (krótko mówiąc o Raj Na Ziemi) lewicy.

Smutne to, ale w końcu tak bywa. Prędzej czy później to proletariat miał odczuć smutek tego rozstania. Lewica zdołała się po tym miłosnym zawodzie dość szybko pocieszyć. W czyich ramionach? No przecież, że w ramionach takich, którzy lepiej potrafili generować odpowiednią narrację! Kto to był konkretnie? Żartujecie sobie, każdy chyba już wie, jakie były kolejne WIELKIE MIŁOŚCI lewicy i Sił Postępu. W dodatku, w odróżnieniu od proletariatu (w pierwotnym sensie, czyli biednych, a przede wszystkim robotników), te nowe miłości nie obracają się w brzydką niechęć. Nie znaczy to oczywiście, że lewica jest monogamiczna, a tym mniej, że (po swym pierwszym nieudanym małżeństwie) trwa w dozgonnej wierności, ale o swych nieco już wyblakłych dawnych miłościach nie zapomina.

Jakie one były? No dobra, przypomnę: freudyzm, feminizm, trzeci świat, Żydzi, Palestyńczycy, przestępcy, przypadki psychiatryczne, imigranci, kolorowi, młodzież... No i wreszcie obecna wielka miłość - czyżby już ostatnia? czyżby już TA PRAWDZIWA, TA JEDYNA? - homoseksualiści.

Co te wszystkie grupy mają ze sobą wspólnego? Jaką mają wspólną przewagę nad mało elokwentnymi robotnikami od śrubokrętów i majstra co jedzie po premii? Już wam ludzie bardzo ułatwiłem, chyba nie jest trudno odgadnąć. No dobra, ale nie mam już czasu, więc powiem: wszystkie te grupy mają nie byle jaką zdolność tworzenia WŁASNYCH NARRACJI! Innymi słowy, mają one taki wbudowany generator narracji... Generator sprzedaży po prostu - sprzedaży własnej ideologii, a przy okazji ideologii z nią sprzężonej, czyli... No właśnie - lewicowości i Ideologii Postępu jako takiej! O co przecież właśnie chodzi, prawda?

A więc, kochane ludzie - nie pytajcie się, co jest tak atrakcyjnego w homoseksualistach, że całe watahy Autorytetów Moralnych i Ludzi Światłych dostają orgazmu na samą o nich myśl! W nich jest to samo, co w moich spodniach. W tych, com je sobie dzisiaj kupił na rynku, i w tych, co mi się tak paskudnie przetarły na (excusez le mot) dupie... Zarówno tych chińskich, com je sobie kupił w "Realu", jak i tych... Co się boję powiedzieć, żem je kupił w "Tesco", bo pan Bratkowski może znowu mnie zganić, żem anty.

W każdym razie ludzie teraz już wiecie, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, na pewno chodzi o sprytnie wbudowany generator narracji. A narracja, co z pewnością potwierdziłby pan Mistewicz, gdyby raczył mnie czytać i komentować moje kawałki, to sprzedaż. Postpolityka... płaczliwy i zakochany Andersen z dłuuugim nosem... Inni smutni (wbrew oficjalnej od jakiegoś czasu wesołej nazwie) homoseksualiści, którym nieludzkie heteroseksualne społeczeństwo nie daje... nie pozwala... się, ten tego... Wiadomo, o co chodzi. To wszystko to po prostu przecudowny generator narracji! A tym samym generator sprzedaży. Dokładnie taki, jaki wszyscy mamy wbudowany w spodnie, które nosimy na tyłkach! (Nie mówiąc już o tamponach i papierze toaletowym, które też to mają, a nawet im to łatwiej przychodzi.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.