Pokazywanie postów oznaczonych etykietą templariusze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą templariusze. Pokaż wszystkie posty

środa, lutego 13, 2019

Czasem człowiek umrzeć musi, jeśli nie pokory...

... llusi! Bo się udusi.

(Co "lusi"? Kory-llusi. Jeśli nie. Tam w tytule. Pokora nade wszystko! Nie, ludzie - nie zgadliście? To od "Coryllus"!)


Najpierw coś na lekką i rozkoszną nutę. Otóż czytam ci ja sobie interesującą książkę The Trojan War: A New History, pana, co się nazywa Barry Strauss. Jest to nowoczesne i trzeźwe (żeby nie powiedzieć "naukowe", bo to dość trefne słowo) podejście do zrozumienia o co naprawdę chodziło w przesławnej Wojnie Trojańskiej i jak mogła ona w rzeczywistości wyglądać. Na podstawie archeologii i zdrowego rozsądku, czyli nawet taki trochę jakby Tygrysizm. I nagle, całkiem nieoczekiwanie, na trzydziestej czwartej stronie widzę to:
Western Anatolia was the Poland of the late Bronze Age: wealthy, cultured and caught between two empires.
Co się na nasze merytorycznie przekłada (kochane niedouczki), jako:
Zachodnia Anatolia była Polską późnej Epoki Brązu. bogata, kulturalna i uwięziona pomiędzy dwoma imperiami.
Szczerze mówiąc, zawsze mnie mocno u obcych zaskakują takie od niechcenia, a do tego przychylne i pochlebne, wzmianki o naszym kraju. Mam znajome próbujące mnie przekonywać, że np. Florencja z Lizboną to nic przy podrobionej i przez pół roku szwargoczącej po niemiecku gdańskiej starówce, ale ja się wciąż bronię. (Choć po prawdzie to mój dziadek miał właśnie istotny udział w odbudowaniu owej starówki.) Mój patriotyzm to coś całkiem innego, a nawet jakby odwrotnego.

* * *

Teraz zaś coś o wiele, wiele poważniejszego i po prostu KORYLLICZNEGO do potęgi. Koryllizm
dla... Nie chcę nikogo obrazić, więc nie powiem "ubogich duchem", ale o wiele mniej tutaj przesubtelnych analiz na podstawie prlowskich lektur, więcej zaś przebłysków tygrysicznej intuicji, kawaleryjskiej fantazji i... Takich tam.

Co mamy na tym obrazku obok? Nie na tym u góry, o tym będzie, Deo volente, później, ale tu po prawej? Tak Mądrasiński, mamy dzieło Matejki z roku 1889, przedstawiający przyjęcie w Polsce, w roku Pańskim 1096, Żydów zewsząd, z dotąd nie do końca wyjaśnionych względów, wypędzanych. Miało to być dzieło Władysława Hermana, taty Krzywoustego. To ich przyjęcie znaczy.

przyjęcie Żydów w Polsce w roku 1096Nie wiem, czy znacie ten tu obraz. Ja dotąd nie znałem, choć przyznaję, iż malarstwo Matejki nie jest żadną moją specjalnością czy pasją. (Nawet nie żebym coś miał przeciw, po prostu doba ma tylko... ileśtam godzin, i te rzeczy.) W każdym razie you live and learn, jak to mówią - a to dowiesz się, że husaria nie żadne tam skrzydła miała, tylko pejsy... O czym kiedyś tu sobie też pokrótce wspominaliśmy... A to znowu nieoczekiwanie poznasz zabytkowe malowidło o subtelnej ikonografii...

Dlaczego mnie nagle tak oświeciło, spytacie? Nie ze skrzydłami, tylko z tatusiem Bolka z Krzywą Buzią znaczy i tymi, no... Wiecie o kim mówię. Otóż od lat miałem (ci ja) tu w "ulubionych", ale od lat nie odwiedzałem, bloga tego oto:


gdzie jest np. naprawdę fascynujący cykl pod zbiorczym tytułem "Demiurg", właśnie na takie tematy. Dałem wam tu nawet od razu linka do jednego odcinka, żebyście długo nie szukali i mnie niepotrzebnie nie klęli, a to można w sumie czytać w dowolnej kolejności.

Tam chyba wyczytałem właśnie to, że Żydzi - ci to to z nami od tysiąca lat zgodnie budują naszą (ach!) wspólną Polskę - nie znaleźli się tutaj dopiero pod Kazimierzem (słusznie lub nie, tutaj panuje ostra kontrowersja, zwanym) Wielkim, tylko właśnie za Władysława Hermana, trzysta lat wcześniej. (Trzysta lat więcej tego budowania!)

No i tak mi zaczęły te tam synapsy w tym moim niebylejakim mózgu, i inne neurony, na te tematy między sobą odpalać sygnały i się między sobą komunikować... Może wam o tym nie aż tak często mówią, ale każdy wiedzieć jednak powinien, że zachodnie słowo na niewolnika pochodzi od nas - Słowian. Odwrotnie być po prostu nie może, że niby Słowianie od niewolników, a w starożytności słowa na niewolnika były zupełnie inne.

Dlaczegóż, ach dlaczegóż tak jest? No bo we wczesnym średniowieczu, kiedy te zachodnie języki powstawały, wykluwając się z mieszanki różnych plemiennych narzeczy i łaciny, mieli tam oni w tej Europie masę niewolników i pochodzili oni właśnie z naszych słowiańskich terenów. Po prostu za niewolników robili wtedy w większości nasi słowiańscy bracia. Czy może raczej babcie i dziadkowie.

Handlowano nimi wtedy, z tego co kojarzę, najintensywniej w Szampanii, a zajmowali się tym Żydzi. Chrześcijanie nie mogli - nie twierdzę, że by chcieli, nie twierdzę, że by nie chcieli, nie wchodzę w takie spekulacje - ale z przyczyn religijnych tak czy tak by się nie dało. Najcenniejsi, przynajmniej poza jakimiś wyjątkowymi egzemplarzami dla koneserów, byli niewolnicy kastrowani. No więc ktoś to musiał (musiał?!) robić, a potem sprzedawało się ich głównie muzułmanom, bo chrześcijanie znowu, chcieli by czy nie, korzystać nie mogli.

Nie mówię, że mam dokładnie obcykane wszystkie szczegóły, ale z grubsza tak to było, to się wie (chyba że ktoś skończył edukację na min. Hall), i tego można sobie, choćby w sieci, poszukać. I tak sobie szło, handel międzynarodowy kwitł, wszyscy zadowoleni. Były też inne ośrodki, nie tylko ta Szampania - była Praga, była Wenecja, był wielecko-skandynawski Wolin... A Przemyśl stanowił ważny punkt na szlaku transportu niewolników z Rusi. Wrocław zdaje się także.

Źli ludzie sugerują, że nasz Chrobry mógł z podobnych powodów dokonywać znacznej części swych podbojów i że z tego handlu pochodziło jego bogactwo. (Ze "złymi ludźmi" żartuję, to były brutalne czasy, a Chrobry na pewno się łagodnością i chrześcijańską słodyczą na tamtym tle nie wyróżniał. C'est la vie, jak mawiali dawni hrabiowie, a dzisiaj mawiają niektóre ich wnuki.)

W każdym razie ten handel był zdominowany przez... Wiadomo kogo, co nikogo przesadnie dziwić chyba nie może, bo i łeb do handlu i różne korzystne imponderabilia... Ale się zaczęło pogarszać. Albo się rynek u muślimów popsuł, albo kontakty się handlowe urwały... Albo się miejscowe prole, goje znaczy, jakoś tam zbuntowały, zhardziały... I może zaczęły niechętnie łypać okiem na to bogactwo i kręciły nosem na jego, co by nie rzec, moralnie wątpliwe, źródło? Choćby ze zwykłej, ordynarnej i proto-liberalnej chciwości. No i w końcu Słowiańszczyzna się nieco ucywilizowała, przyjęła chrześcijaństwo...

Przestano w każdym razie na zachodzie Europy masowo kastrować mężczyzn, przestano masowo eksportować niewolników płci wszelakiej. No a to przyjęcie owych uchodźców w Polsce, co je mamy na obrazie Matejki, wynikające z wypędzania ich skąd się tylko dało, zbiega się akurat, co jest dość często podkreślane, z pierwszą krucjatą. Więc faktycznie i stosunki z nabywcą mogły się tym naszym zdolnym biznesmenom popsuć, a i parę innych czynników mogło zadziałać.

Z Anglii, jak wiadomo, wypędzono wszystkich Żydów w roku 1290. Z Hiszpanii w 1492. Jeśli ktoś czytał "Królów przeklętych", to tam jest o tym, że Jakuba de Molay (z kolegą) spalono na takiej małej wysepce tuż obok Île de la Cité na Sekwanie, gdzie był królewski pałac, a ta wysepka nazywała się kiedyś Île aux Juifs, czyli "Żydowska Wyspa", bo tam namiętnie ponoć Żydów palono.

W roku 1314, kiedy palono owych dwóch Templariuszy, nazywała się już inaczej ("Kozia Wyspa", o ile pamiętam), więc to z Żydami musiało być sporo wcześniej, i palić ich musiano dość intensywnie, skoro z tym się akurat to miejsce najbardziej skojarzyło. Drobiazg, ale mnie to wpadło w pamięć i akurat do układanki pasuje. Oczywiście nie twierdzimy tu, że to palenie było rzeczą ładną, albo że na pewno znamy w każdym przypadku jego powody. (Poza oczywiście brakiem Praw Człowieka. Choć i kastrowanie ludzi, także niewolników, też przecież nie jest całkiem... Tak?)

Czemu tych Żydów wtedy tak nie lubiano? Mówi się nam bez przerwy, że to nasza zazdrość, chciwość i chrześcijańskie przesądy religijne, a w najlepszym czasie pretensja do b. dalekich przodków o zabicie za pośrednictwem Rzymian Jezusa. To by faktycznie było kontrowersyjnym powodem - w końcu nawet starotestamentowy żydowski Jahwe mści zniewagi do siódmego pokolenia (o czym sam otwarcie mówi w PEŁNEJ wersji Dziesięciu Przykazań), a tu już mieliśmy sporo ponad to.

Jednak nie wykluczyłbym hipotezy, że ten - dziwny z jednej strony, fakt, z drugiej jednak z jakichś powodów w historii bez przerwy występujący - brak sympatii do Narodu Wybranego może mieć związek z owym masowym i ach, jakże zyskownym, kastrowaniem gojów.

Albo inny drobiazg, może bez znaczenia, ale jakoś już dawno temu zwrócił moją uwagę... Otóż b. znany średniowieczny autor, gość który stworzył tzw. Cykl Arturiański, znany jest jako Chrétien de Troyes, czyli "Chrześcijanin z Troyes". Żył mniej więcej w latach 1135-1185. Uważa się, że chrześcijaninem faktycznie był, ale z wyboru, choć może nie w pierwszym pokoleniu, bo z pochodzenia był Żydem. I co z tego?

A to, że miasto Troyes w Szampanii było właśnie centrum uszlachetniania i ogólnie fachowego obsprawiania naszego egzotycznego towaru. (Że nie musiało być fachowe? Nie znacie się! Musiało, jeśli istotna część towaru miała to przeżyć. Za mydło mniej płacono.) I że jakby tam mieszkał chrześcijanin na chrześcijaninie, to by się ludzie z takim imieniem chyba nie mieli powodu obnosić, bo by ich to słabo wyróżniało. Trochę wygląda tak, jakby ów utalentowany Chrétien chciał się odciąć od ogółu swoich ziomków, skoro już nie dało się zmienić miejsca urodzenia. Może tylko chciał się pochwalić swym chrześcijaństwem, co i tak stanowi pewien argument w naszym wywodzie.

(Nawiasem, potem się te wielkie europejskie targi w Szampanii gdzieś w XII w. odrodziły, stając się - ponownie - ważnym motorem międzynarodowej ekonomii. Handlowano m.in. wełną, co naprawdę było ważną sprawą. Jednak początki, i być może samo źródło owej prosperity, to musieli być właśnie nieszczęśni Słowianie, masowo przerabiani na metroseksuali i sprzedawani temu, kto dał więcej, na pęczki.)

No a teraz wielki finał.... Zewsząd tych biednych Żydów wtedy wypędzają - z opisanego tu powodu ich nie lubiąc, czy może z jakichś innych powodów, ale jednak każdy goj o tamtych przykrych dla gojów sprawach pamięta, a do nas, czyli do miejsca, które przez stulecia było owych eunuchów i innych podludzi dostarczycielem, do tych, którzy ten surowiec przez całe stulecia stanowili, sprowadza się nagle, absurdalnie i schizofrenicznie, samowolną decyzją kacyka spragnionego lubego brzęku monet, potomków w prostej linii sprawców tamtych moralnie niejednoznacznych działań...

(Dlaczego "kacyk"? No a kim w końcu takim wielkim był Władysław Herman, skoro nawet jego o ileż sławniejszy syn musiał w końcu Polskę podzielić, bo inaczej przyszłyby tu Niemce i zrobiły po swojemu porządek? Nie każdy twierdzi, że musiał, ale niektórzy sensownie argumentują, że przez większość średniowiecza byliśmy jednak niemiecką marionetką und kolonią, i inaczej się wtedy nie dało.)

W każdym razie tak opiewana dziś braterska przyjaźń między dwoma narodami, które potem przez tysiąc lat wspólnie (ach!) budowały tę naszą Polskę, zaczęła się, jak ja to widzę, pod nieco dziwnymi auspicjami i nie ukrywam, że trudno mi uwierzyć, by na początku obie strony żywiły drug do druga same pozytywne uczucia, a potem się to, całkiem bez powodu, zaczęło psuć. Raczej chyba przeciwnie.

To z macą mogło faktycznie nigdy nie być prawdą, symetrycznie z opłatkiem tak samo (to ostatnie to żart i aluzja do opowieści o Icku i bandzie moherów niejakiego Adolfa, dla rozluźnienia ciężkiej atmosfery), ale jednak jakieś tam powody do niejakiej gnuśności w kwestii chleba i soli dałoby się, na chłopski rozum, znaleźć. Jak rozkosznie by to wszystko nie wyglądało na obrazie Matejki, który też najpierw chyba powinien być dokładnie przeanalizowany pod tygrysicznym kątem: "co właściwie ten tutaj #$%^ chce mi wdusić i dlaczego?" Tym bardziej, że to jednak były zabory, CK Austria... O czym zresztą nasz dzisiejszy Mentor i Wzór nie raz w kontekście Matejki wspominał.

I to by było na tyle. Przekażcie sobie pocałunek pokoju i wracajcie do domu, nie budząc niczyjego przesadnego zainteresowania.

triarius

czwartek, stycznia 14, 2016

Król Lew a sprawa polska (1)

Pan Lew i Pan Tygrys. Jeśli by je oskubać ze skóry (z Panem T. jednak nie radzę próbować!), ujrzymy bardzo podobne stworzenia. Wielkość ta sama, kształt właściwie też. A jednak stworzenia te (jeśli mówimy o Panach, a nie Paniach) mają całkiem inną funkcję, wynikającą z całkiem innego sposobu życia.

I to może być ew. widziane jako nasz ukłon w stronę ludzi wciąż dziwnie opętanych ekonomią, nawet do popadnięcia w sprośne błędy liberalizmu, także w jego ekonomicznym aspekcie. (Nikt tu w końcu nigdy nie twierdził, że zdobywanie, użytkowanie i dystrybucja dóbr, takich na przykład jak codzienne papu, to sprawa nieistotna.)

Pan Tygrys jest maszyną do polowania. Jego sposób to skradanie się, zazwyczaj przez haszcze, choć bywa że przez tajgę - ciche, mimo wagi sięgającej u (naszego chyba ulubionego) Pana Tygrysa Bengalskiego 258 kg, a u największego - Pana Tygrysa Syberyjskiego - 306 kg... A potem skok na grzbiet upatrzonej ofiary.

Nawet jeśli ofiara wlezie na drzewo, Pan Tygrys Bengalski potrafi skoczyć i dosięgnąć ją pazurami wiele metrów ponad ziemią. Ale Pan Tygrys nie atakuje od przodu i zostało to nawet cwanie przez Pana Człowieka ostatnio wykorzystane. Otóż indyjscy robotnicy leśni noszący z tyłu głowy maski z namalowaną na nich bardzo wyrazistą twarzą są rzadko przez Pana Tygrysa atakowani.

Pan Tygrys jest samotnikiem, żyje bez towarzystwa, poza oczywiście krótkim okresem, kiedy szuka sobie małżonka na czas jakiś, no i w przypadku Pani T., kiedy zajmuje się dziatwą... Ale my się zajmujemy teraz Panami i tego się będziemy trzymać, a wszelkie ew. wrzaski feministek i osób przez nie zmanipulowanych skwitujemy prychnięciem. (Swoją drogą, "dziatwa" jest OK, "dziatki" też, ale za "pociechy" lub "milusińskich" będę strzelał!)

Życie Pana Tygrysa jest w sumie dość nieskomplikowane, choć oczywiście każde prawdziwe życie musi być nieco od tego krótkiego tutaj opisu bardziej złożone. (Poza tym, że, jako rzekł był Flaubert, a pisarz to niebylejaki: "odpowiednio opisane życie wszy może być ciekawsze od życia Aleksandra Wielkiego". Z czym ja się zgadzam, i to aż do kwadratu, bowiem życie Aleksandra nudzi mnie od dzieciństwa, choć nie tak, jak życie np. Augusta, no a absolutnym mistrzem jest tutaj u mnie niejaki Napoleon Bonaparte. Brrr, co za wulgarny i nudny gość!)

Zmieniamy obiekt naszych badań. Mówiąc w ogromnym skrócie, Pan Lew - także ten noszący w tornistrze buławę, czy może raczej królewskie berło - to maszyna do walki. Stanowi też od tysiącleci, i z tego właśnie powodu, emblemat i symbol władzy, siły, dostojeństwa. No a tacy Templariusze, na przykład, zanim się paskudnie geszefciarsko nie zdegenerowali...

Nie, nie wierzymy w każde słowo propagandy Pięknego Filipa, ale też oczywiste jest, że ci nieszczęśnicy w początkach XIV w., to nie byli już ci sami ludzie, którzy w początkach wieku XII w Ziemi Świętej, mieli np. prawo polować jedynie na Pana Lwa i obowiązek akceptowania walki w stosunku sił 1:3, oczywiście na swoją niekorzyść. I tutaj właśnie Pan Lew - maszyna do walki, o której sobie mamy zamiar...

No dobra, powiecie, ale do walki z kim? Z Templariuszami, to raz. (Na to chyba można było wpaść?) Albo z Masajami, u których zabicie Pana Lwa włócznią i z pomocą tarczy to niezbędny dla każdego młodzieńca dowód męskości. Przynajmniej tak było, bo nie wiem, jak oni teraz z tym robią, ale to chyba kolejny przykład, jak "wolny rynek" i ta cała reszta leberalizmu robi z życia ludzi szambo. Ale jednak Templariusze i Masaje to tylko wisienka na torcie, bo Pan Lew jest stworzony, uformowany i zaprogramowany do walki z kim innym.

Mianowicie do walki z... Zzzzz... Trudne? A z kim, że spytam, walczy przede wszystkim taki np. pancernik (i nie mówię tu o tym tam Panu Mrówkojadzie, tylko o takim co pływa po morzach i oceanach, rozsławiając imię itd.)? I z kim, choć istnieją od tego rozliczne i szeroko znane odstępstwa, walczy taki np. czołg? Odpowiedź nasza brzmi - bo i inaczej brzmieć po prostu nie może, to by nie wypadało! - "z drugim pancernikiem" i "z drugim czołgiem", odpowiednio.

Tak samo jest z Panem Lwem. Acha, dla porządku... Nie mówimy tu w tej chwili o Lwie Trockim, choć sporo z tego co mówimy dałoby się chyba i do niego odnieść, ale nie badaliśmy tej kwestii dość dogłębnie i nie chcemy nikogo mimo woli w jakiś błąd wprowadzać. Chodzi nam o tego Pana Lwa, który sobie hasa po sawannie, a po nocach ryczy równie głośno, jak startujący odrzutowiec. (Super Gość, jeśli mnie spytać!)

No i ten Pan Lew (nie tow. Trocki zatem) nawet tę swoją przeogromną afro-grzywę ma taką właśnie, żeby mu drugi lew za łatwo karku nie przegryzł, ani tchawicy. Mówią też, że tą grzywą on płoszy zwierzynę, która jego kobiety następnie bardzo inteligentnie, zbiorowym wysiłkiem, upolowywują. Sam na tym odcinku niewiele Pan Lew robi.

Tak przy okazji, to bardziej mi się to zachowanie tamtych pań podoba, niż inna spośród ulubionych żeńskich rozrywek, czyli haremowe intrygi z udziałem zgrai eunuchów, ale w tym lwim polowaniu jest oczywiście więcej z haremowych intryg, i haremowych czułości też zresztą, niż np. w mamusi wędrującej codziennie skoro świt do roboty, opuściwszy ledwo od pępowiny oderwane dziecko, i wracającej wieczorem na kolację z puszki i serial, oraz w reszcie obłędnych liberalnych zachowań, które już nauczono nas traktować jako coś normalnego.

Czemu jednak Pan Lew bije się z innymi Panami, zamiast wziąć się przykładnie do roboty, albo - skoro naprawdę nie potrafi - przynajmniej zacząć myć naczynia i robić porządki w domu? Czy po prostu - zamiast zacząć normalnie zdobywać chleb dla rodziny, czyli w jego przypadku porządnie polować?!

Tak jak to robią kobiety, a skoro one potrafią, to on, macho (tak to się ludzie pisze, a ja brzydzę się tym nagminnym spolszczaniem w ruskim stylu, którego my nie potrzebujemy, bo mamy ten sam ałfawit!) chce się przyznać, że nie potrafi? No więc, jak z tym będzie?

Acha, tutaj wrócimy znowu na chwilę do Pana Tygrysa i powiemy wprost, że on b. rzadko walczy, bo poza swoim gatunkiem nie bardzo ma z kim (Pan Słoń za Duży, z Misiem Baloo się Panowie omijają, reszta źwierząt, które Pan T. spotyka to żaden przeciwnik), a że żyje samotnie i ma swoje ściśle określone terytorium ("jeden Pan Tygrys na jedno wzgórze" - czytać Ardreya, do @#$$% nędzy!), więc kolegów Tygrysów nigdy w zasadzie nie spotyka. (Oczywiście poluje, ale to żadna walka, choć oczywiście, wbrew różnym Lorenzom, agresja jak najbardziej, tyle że ASPOŁECZNA.)

I to by było na razie na tyle. Jeśli Miłościwy Bóg zechce, to napiszę dalszy ciąg, bo nie dość że mi się dość zabawnie to napisało (mówię o swoich wrażeniach, wrażeń P.T. Czytelnika nie znam), to jeszcze naprawdę jakąś tam poważną i brzemienną (ach, jak ja kocham facetów zajmujących się amatorsko wirtualnym położnictwem!) treść mam ci ja na oku i, jeśli do tego dojdziemy, to ją... Uwaga, uwaga! Ni mniej, ni więcej, tylko - UJAWNIĘ! (Łał? A co niby innego?) A więc...

c.d.n. (albo i nie)

triarius
 
P.S. 1 Całkiem nawiasem, to fajne stwierdzenie znalazłem przed chwilą w jednym z komętów na szalomie: "Cechą dobrych i dojrzalych polityków jest umiejętność głoszenia prawdy bez konieczności obdzierania jej z bielizny do szczegółów gołej anatomii." Tygrysiczne, nawet w swej subtylnej frywolności.

P.S. 2 Zaś NIE nawiasem, tylko właśnie w ścisłym związku z powyższym fragmentem zamierzonego arcydzieła, to powiem, że nie jest jednak wykluczone, że zanim do niego dojdę, to już nie będę pamiętał tej głębokiej treści, którą w tym chciałem zawrzeć. Może wtedy wymyślę jakąś inną, bo na głębokich treściach to mi akurat nie zbywa.

Albo i nie. I nie jestem nawet pewien, czy JUŻ jej nie zapomniałem, tej treści znaczy. Nie chce mi się skrobać kory mózgowej, żeby to sprawdzić. Pewnie i tak jest to sprawa bez znaczenia - macie tu literacką perełkę z paroma ciekawymi informacjami do gry w Trivial Pursuit, i się cieszcie.