Pokazywanie postów oznaczonych etykietą leming. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą leming. Pokaż wszystkie posty

sobota, kwietnia 24, 2021

Coś o Lemingu i coś o Wolności

Skoro, jak wskazuje Gugiel, jestem ach! jakże pilnie czytany w tenkraju i za granicą, to macie tu dwa bonmoty. Obie te myśli już wyrażałem, ale chyba nie na tym blogasku, a w każdym razie nie w postaci osobnych pereł literatury i intelektu. (Na co oba ach! jakże zasługują.)

* * *

Leming to nie jest kwestia deklarowanego patriotyzmu i takich spraw, tylko kwestia podatnoości na media. Widać to szczególnie wyraźnie w tych podłych czasach "pandemii". Zanim PiS dorwał się do żłobu faktycznie większość rasowych Lemingów była za Platformą, ale to dlatego, że istniały wtedy niemal tylko takie media. Cudowna TVP Kurskiego zmieniła tę sytuację i ktoś może to nawet uznać za jej wielki sukces, ale to bez sensu. Potencjał oczekującej na medialną aktywację Lemingozy "na prawicy" zawsze był ogromny i wystarczy tylko serwować odpowiednio niski poziom oraz tłuc pewne "prawdy" bez przerwy rano i wieczorem. (Szczególnie wieczorem, jak słusznie zaobserwował autentyczny mistrz w tych sprawach, niejaki Adolf H.)

*

Wolność to to, na czym Liberały nie posadziły jeszcze swego tłustego dupska i czego nie obkleiły swoją cuchnącą śiną.

triarius

P.S. Uważać na ogony!

czwartek, lutego 25, 2021

"Ty, okrągłoziemca...!"

Der Idiot

Wyobraź sobie, że jesteś lemingiem - ale takim rasowym, po czempionach, jak zresztą chyba oni wszyscy... (Czy w ogóle może istnieć leming nierasowy? Trudno mi go sobie wyobrazić, to chyba naprawdę zero-jedynkowa sprawa, choć np. leming "prawicowy" i "patriotyczny" istnieje jak najbardziej, a od roku nam się w dodatku cudownie uaktywnił.)

Jesteś więc tym lemingiem, idziesz sobie i nagle słyszysz... Albo jakiś znajomy mówi ci przy sojowum latte... "Ty, okrągłoziemca, pampers ci się obsunął na twarzyczkę!" Albo powiedzmy jesteś bezpitulkiem tego samego gatunku i nagle słyszysz: "Mamusia nie uczyła, gdzie się nosi podpaskę?" Co wtedy czujesz?

Kto nie chce, niech nie wierzy, ale (jak często od czasu pradawnych narodzin tego blogaska zresztą) w głowie zalęgł mi się przepiękny tekst o memach... O skutecznej i wprost przeciwnie satyrze polityczej... o "najweselszym baraczku"... O immanentnym spedaleniu, jeśli nie wprost naszego ludu, to co najmniej naszych (?) elit (?).... Jednak nie bardzo widzę po co i dla kogo miałbym pisać długie i mądre teksty, więc dostaliście tylko samo jądro gęstwiny. Do ew. wykorzystania, do przetestowania na lemingach i okrągłoziemcach out there, do ew. zastanowienia nad wspomnianymi tu przed selindą kwestiami.

Swoją drogą, moi "okrągłoziemcy" wydają mi się przecudni, kolejny raz przy okazji dowodnie wykazując, że do satyry, także tej politycznej, trzeba mieć w sobie coś z poety. Co najmniej tyle, co Pan T. Mówię o takim natchnionym i od Bozi danym wyczuciu języka. Prosty leming, prosty redaktor z TVP, czy prosty TW nigdy nie pojmie, że np. "wykształciuch" może być sobie być obelgą "słuszną", ale swym brzmieniem i konotacjami działa odwrotnie!

I analogicznie, "okrągłoziemca", mój wynalazek sprzed siedmiu minu, choćby dzięki urokowi nowości, choć chyba nie tylko, ma o wiele większą siłę ośmieszania und wykpiwania, niż zgrany i banalny "płaskoziemca". Doktorat o tym zjawisku można by napisać, i to niebylejaki! Chyba się nie mylę? Bo niezwykłem, a że jeszcze czasem potrafię z komórkiem wygrać w szachy, więc mam dowód, iż dobry doktor Alzheimer jeszcze mnie nie odwiedził. (Widać jemu akurat dobrze z naszą kochaną waadzą. Co kto lubi!)

triarius

poniedziałek, października 14, 2019

Moja mała teoryjka na temat wczorajszych wyborów

Leming
"Historia to psychologia" rzekł był Jaques Bainville. (Po francusku rzekł był, ale nie będziemy się w tej chwili popisywać naszymi w tym zakresie umiejętnościami, żeby nas nie wzięli za brata-bliźniaka niejakiego Czaskoskiego. Wyrazimy tylko gorące jak lawa przekonanie, że, jako łysy spocony moher z mokrego snu red., jak mu tam... Czuchnowski? Nie, Pacewicz chyba to był... Na pewno znamy to narzecze od Czaskoskiego lepiej, lepsze książki w nim czytaliśmy, i mamy znacznie lepszą wymowę. A Geremek jako historyk był zerem i tyle, wiem bo próbowałem go czytać. Tylko, że to na pewno pisał za niego jakiś głodny doktorant bez cienia talentu.)

A zatem Historia Psychologią est... I takoż Tygrysizm Stosowany! Całkiem tak samo! Zaskoczeni? Ja naprawdę uwielbiam odtwarzać sobie pokrętne ścieżki, jakimi chadza psychika leminga! Z obrzydzeniem, ale też z niekłamaną fascynacją, analizuję sobie (i Tygrysistom Stosowanym, gdzie tylko się takowi ujawnią, polecam) paskudne dusze różnych Urbanów, Jachir i Maleszków. W dodatku uważam, że to nie tylko taka perwersja, jaką na przykład mogłoby być... Nie, to zbyt obrzydliwe! Albo... To też nie, ohyda!

Obrzydliwe czy nie, zresztą nie zawsze obrzydliwe - czasem raczej śmieszne - jednak naprawdę mam przekonanie, że warto, i że to właśnie stanowi jedną z (jakże licznych) przewag Tygrysizmu Stosowanego nad Prawicowością-Pospolita-Odmiana-Ogrodowa, nie mówiąc już o wszelkich leberalnych avatarach, którymi nas od kołyski dziś, nie od dziś zresztą, karmią. No dobra, to była niezbędna w tych podłych czasach autoreklama (jak nie my sami, no to kto?) i Zjadanie-Własnego-Ogona (o którym śmy już przecie pisali - poszukać sobie!), a teraz do rzeczy! Jaka jest ta "teoryjka" zatem?

A taka ona (ci) jest, że lemingi, może szczególnie te młode, zagłosował były na te różne szemrane, kopnięte i nie-całkiem-jak-platfąśy-ale-jednak-moco-skompromitowane partie (nawet te, co nie rządziły i nie urządały Ciamajdanów - wystarczy chwilę posłuchać Guru K*wina!), bo doszło do nich, jak nimi Platfąsy cwanie tymi internetowymi trollami sterowały, jak ich oszukały, jak ich szczuły niczym najgłupsze wiejskie kundle po wylewie w swoich platfąsich brudnych interesach, więc, choć nie chciały już skutkiem tego na Platformę głosować, zbyt urażonymi będąc, to w duszy swojej każdy taki nie chcąc się za nic przyznać, że wyszedł na głupka, oddał swój bezcenny głos na jakąś idiotyczną-łamane-przez-szemraną partię - żeby tylko nie na PiS, na który go przez lata szczuto, ale oczywiście on tej prostej prawdzie w oczy nie spojrzy, bo musiałby się przed sobą przyznać, że dureń.

Da się to zrozumieć? (Zgłoszenia tego zdania powyżej do Księgi Rekordów Guinnessa, ze wzgl. na jego dłuuuuuuuuuuugość, mile widziane! Ja nie mam czasu się tym zajmować, ale pewnie bym się załapał i byłby NASTĘPNY SUKCES DLA POLSKI - większy od Nobla dla tej tam... Jak jej tam. Słuchajcie Szwedzi! To kom-pro-mi-ta-cja! Należało już wieki temu wywalić tę lewacką jaczejkę, udającą znawców literatury, w kosmos. Aż mi wstyd żem sam taki, nie jaczejka, ino Szwed, choć dziś to niemal to samo, aż w 1/16. Nawiasem - ktoś tego szpetnego bezpitula zamierza skutkiem tego Nobla przeczytać?)

A tu macie, w nagrodę, żeście to grzecznie przeczytali, genialne kolumbijskie vallenato. Śpiewa wielka, nieżyjąca już, María Dolores Pradera. (Sytuacja, która zapłodniła powstanie tego klasycznego utworu z roku 1932, i o której ten tekst opowiada, jest b. zabawna, ale to ew. na kiedyś.) Muzyka naprawdę nie musi być filharmonicznie dęta czy piekielnie złożona, nie musi być z nut i po konserwatoriach, żeby była super! Oczywiście Monteverdy tego świata to coś całkiem specjalnego, ale nie tylko one są warte grzechu, a "prosty lud"i "folwarczni chłopi" też swoje potrafią. (No i niech ktoś powie, że akordeon to nie jest fajny instrument! Choć po prawdzie to harmonia guzikowa.)



Tyle!

triarius

P.S. A wiecie wy, że o tej, jak jej tam... Tokarczuce, tak? My tu już kiedyś pisaliśmy? Nawet w tytule była.

poniedziałek, lipca 22, 2019

Najgłupsza strawa dla Leminga?

Gdybym mial głosować na najgłupszą/najbardziej załganą formułkę, którą bez przerwy serwuje się nam w mediach, byłoby to zapewne: "Przemoc NIGDY nie jest rozwiązaniem". Wiele sytuacji faktycznie nie ma dobrych, jednoznaczych i wzgl. ostatecznych rozwiązań, albo kiedy istnieje jednak poczucie wspólnoty (anatema dla Leberałów i reszty Bolszewików!) - wtedy przemoc rzeczywiście często nie jest na miejscu, ale tam gdzie one są, niemal zawsze to właśnie przemoc lub jej groźba stanowią decydujący argument.

Wystarczy oderwać się nieco od bezkrytycznego łykania nie-do-końca-przetrawionych metabolicznych produktów wszelkiej maści "autorytetów" - także,  nawet szczególnie, tych "naszych" - żeby nawet w ich ulubionych przykładach dostrzec coś dokładnie odwrotnego od tego, co zamierzają udowodnić (vide "klęska nazistowskich Niemiec", szczególnie na tle jednoczesnego "polskiego zwycięstwa, ach!"), czyli właśnie to, że JEDYNYM AUTENTYCZNYM ARGUMENTEM (tam, gdzie takowe w ogóle istnieją) JEST W WIĘKSZOŚCI KONFLIKTÓW PRZEMOC (LUB JEJ GROŹBA).

Jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, powinien walczyć o zastąpienie Prawa (szczególnie Karnego, ale nie wyłącznie) przez np. nadawanie umoralniających pogadanek - do DOBROWOLNEGO słuchania, bo inaczej to PRZEMOC! To by było konsekwentne i logiczne, prawda? No więc...? (Co Leberały by już dawno wprowadziły, gdyby nie to, że Lemingizacja pewnej opornej mniejszości przebiega nieco opornie, więc trzeba ich... I tu wracamy do głównego wątku.)

Czy mnie wyżej opisane realia naszego ziemskiego bytowania cieszą? Głupie pytanie, ale odpowiem... Nie, nie cieszą. Absolutnie nie! A czemu nie, spyta ktoś? No bo porządni ludzie przecież, szczególnie w czasach schyłku i rozkładu, w jakich przyszło nam żyć, mają często z przemocą, nawet najsłuszczniejszą, ogromne problemy, Siła jakże często jest po stronie ewidentnego Zła; Podłość, konsekwentnie i wzgl. inteligentnie stosowana, niestety także potrafi być Siłą, a Podłość to coś, czego najbardziej ze wszystkiego nienawidzę...

Jednak amicus Plato i zakłamywanie samego siebie także nie jest ani wzniosłe, ani skuteczne. (Przynajmniej nie po stronie Dobra, choć stanowi jedno z najpotężniejszych w założeniu narzędzi do wyklucia "Nowego Człowieka". Przez naszych wrogów.)

triarius

P.S. "W burżuazyjnym społeczeństwie moja wolność jest ograniczona jedynie prawem mojego sąsiada do życia jak bydlę", N.G. Dávila.

sobota, czerwca 22, 2019

Bodnar, czyli Dlaczego Leming zawsze będzie nienawidził Kaczyńskiego (1)

Leming
Niejaki Bodnar... (To powszechne wśród "naszych" rzucanie "panami" i "mecenasami" w stosunku do najgorszej nawet mendy zalatuje mi podrabianym Wersalem w stylu Mniszkówny, nic nie poradzę. Czworaki, albo może Nalewki, kto to rozpozna?) Więc ów Bodnar, robiący teraz za ombudsmana od "praw człowieka", odezwał się nawet jak na lewaka tak podle, że aż idiotycznie i by mu to zaszkodziło, a przy okazji całej lewiźnie, gdyby nie...

Gdyby nie co? Napieska? Nie wiesz? Fakt, jesteś tutaj dość nowa, ale Mądrasiński z pewnością... Tak Mądrasiński? No właśnie! Gdyby nie, znowu, który to już raz, ci nieszczęśni "nasi"! Większość tych "naszych", bo nie wszyscy zapraszani do "naszych" telewizji, odzywa się co prawda w "dobrą stronę", ale przeważnie są to tak mdłe, ćwierć-połowiczne i płytkie wypowiedzi, że chce się płakać (a lewizna zaciera rączki).

Ta sprawa zmusiła w końcu nawet samego Pana T. do wyjścia z nory na ten obecny upał i pokazania wam, ludzie, że Tygrysizm Stosowany to naprawdę Niezłomny Oręż, a cała ta pospolita odmiana ogrodowa "prawicowości" podlanej "liberalną demokracją" nie nadaje się nawet, by ją rzucić za... powiedzmy Bodnarem. A więc, co robić, zaczynamy.

Na początek sprawa nienajważniejsza (!)... Choć do najważniejszej to my chyba w ogóle nie dojdziemy, skoro pisać nie lubimy, nikt nam nie raczy komętać, że o płaceniu nawet... Jednak idiotyzm z podłością jednych, a bezjajowa bezkrwistość drugich, nas wku... ten tego, i mobilizuje. No więc sprawa jest taka, że taki "nasz", co któryś w każdym razie, nawet jak przyznaje, że Bodnar zagadał jak menda i się wygłupił, gada w tym duchu, że "może nie było potrzeby tego pokazywać, ale wyciekło, szkoda..."

Otóż to jest akurat brednia! (Wiecie co, ludkowie rostomili? Zrobimy to sobie w odcinkach. Następne będą, albo nie, ale tego tematu jest na broszurkę co najmniej, a jak nie będziecie komętać, to w końcu po co się mam dla was wysilać. "Ęteraktywność" to się nazywa.) Tę pierwszą sprawę sobie jednak tutaj, w pierwszym odcinku, spróbujemy wyjaśnić do końca. Dlaczego to pieprzenie, że "niepotrzebnie lud zobaczył" jest takie durne, pedalskie i (excusez le mot) leberalne?

Co drugi z tych, co się nam tak mądrze i obficie po tych "naszych" telewizjach wypowiadają, to prawnik, ale widać, że w tym ich prawnictwie nie ma już wiele filozoficznych podstaw - chyba że liberalne, a to gorzej niż żadne... Nie mówię o filozofii koniecznie wynikającej akurat z religii, ale nawet na świecko, kiedyś taki co mędrszy prawnik miał jakąś ogólną koncepcję prawa - po co ono, jak on realnie działa, jak działać idealnie powinno... Takie tam.

Taki Pan T, tnie będąc nawet przez ułamek choćby sekundy żadnym prawnikiem, w hiper-liberalnej, lewicowej do bólu (mógłbym napisać "bulu" i byłoby śmiesznie, ale sam jestem dyslektykiem, więc to akurat nie to najbardziej) Uppsali, jakoś na tym uppsalskim uniwersytecie (sześćdziesiątym ponoć pod wzgl. poziomu na świecie, czyli o niebo wyżej, niż wszystko takie w tenkraju, ale chyba te jego sprawy były lepsze, i to różne tam obskurne Kvinnostudier obniżały całości lokatę... chyba, że odwrotnie) te rzeczy podłapał i przyswoił. "Nasi" zaś przemądrzy prawnicy jakoś chyba do tych teoretycznych podstaw swojego fachu nie dotarli, ciekawe dlaczego?

Inna możliwość, że wiedzą, ale nie chcą się tymi informacjami z plebsem dzielić. Luter uznawał królów za katów Boga, a książąt za katowskich pachołków - ciekawe za kogo uznałby dzisiejszych liberalnych prawników. Z "naszymi" włącznie.

Aleśmy se podygresjowali! (Wiem Napieska, że paskudny słowotwór.) Co nam jednak kto zrobi, skoro sobie piszemy sami dla siebie i bez sensownego powodu? No dobra, do ad remu! - do czego służy prawo karne? Tak Mądrasiński - do ukarania. Tak Napieska - do odizolowania niebezpiecznych przestępców. Co jeszcze, moje dzieci? Dobrze, panno N., świetnie kompinujecie... Tak - właśnie! Między innymi do tego też ("też" powiedziałem - to nie jest jedyna, czy na pewno najważniejsza, funkcja prawa karnego, ale niewątpliwie istnieje), by dać poczucie sprawiedliwości ogółowi. Z ofiarami, włączając w to osoby "pośrednio dotnięte", że tak to sobie - rodziny, bliskich itd., na czele.

Tak moje dzieci - czyli, żeby m.in. zapobiegać samosądom, a powstrzymywanie się od samosądu, czyli brania sprawiedliwości we własne prywatne ręce, uczynić dla ludu (w optymalnym republikańskim przypadku dla "obywatela", które to słowo się nam paskudnie w tej epoce spospolitowało) maksymalnie bezbolesnym. Czyli, jeśli ktoś ci, człeku, broń Boże!, zamorduje dziecko, sadystycznie, plus zgwałci, sprofanuje itd., to ty, zamiast wziąć kawał sznura czy inną gazrurkę i załatwić sprawę sam, oddajesz to w ręce państwa i wzgl. spokojnie czekasz. Na co czekasz? Na sprawiedliwość, tak Mądrasiński, właśnie!

Państwo nie zapewnia ci tego, że będzie fajnie, że nie będziesz rozpaczał i czuł żądzy mordu, ale jednak maksymalnie, na ile to możliwe, daje ci poczucie, że sprawa znalazła swój optymalny, sprawiedliwy i skuteczny dalszy ciąg. Tak? Kiedyś były, a w US of A nawet wciąż są, publiczne, albo w każdym razie z udziałem pewnej dobranej publiczności, egzekucje. Oczywiście potrafi się to przerodzić w paskudnie niesmaczną rozrywkę dla wulgarnej tłuszczy, i to nie jest fajne, ale jednak ma to też swoją jak najbardziej słuszną funkcję.

Jaką? A taką, że bez tego lud nie ma żadnej kontroli nad tym, co tam się naprawdę dzieje. Najsztuby tego świat i różne Bolki, mogłyby być przez waadzę (!) cichcem wypuszczane, zamiast żeby im robić kęsim w majestacie prawa, a porządni ludzie oczywiście nie, fi donc! Nie jest to ładne także w moich oczach, ale rodzina takiego dziecka, które ktoś sadystycznie zadręczył, ma prawo wiedzieć, że jej oddanie sprawy w ręce państwa musi mieć taki skutek, jaki oficjalnie mieć ma, jaki im obiecano, i że wszystko jest jak należy. (Nawiasem - czytał ktoś "Piękne dziewczę z Perth" Scotta? Tam jest taka pozorowana egzekucja.)

(Można w tym nawet dostrzec argument przeciw karze śmierci, jeśli ktoś bardzo pragnie. Nie kłócę się, nie wyrokuję, mówię jak to działa, a co do tego nie ma wątpliwości. Oczywiście są też leberały i one to widzą dokładnie odwrotnie, ale my je zwalczamy.) Tak więc, w przypadku tak potwornej zbrodni, pokazanie że się gościa, który był wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sprawcą (i co się szybko ładnie potwierdziło, bo w tortury jako powód przyznania się raczej nie wierzę, tego nawet Bodnar wprost nie sugerował), rzuciło na ziemię i skuło, nie widzi mi się przesadnym, gwałcącym cokolwiek itd.

Że był w gaciach? A może Bodnar chce delikatnie (na razie) zasugerować, że każdy zbrodniarz, dopóki nie włoży spodni, ma być od policji bezpieczny? Taka świecka wersja prawa azylu, co to starożytni mieli je w świątyniach, a potem było w kościołach? Ładny pomysł, przyznaję, jak na lewiznę całkiem błyskotliwy, i w dodatku dość subtelnie prolom na razie podany, co jest cenne. (Takie sondowanie głębi palcem od nogi, jakże na czasie tego lata!)

I żeby nie było! Brzydzę się tymi wszystkimi gadkami, tak niestety powszechnie pojawiającymi się na naszej "prawicy", że "jak to fajnie, że recydywiści wezmą takiego w obroty"... (Nie szalałem ostatnio po forach i po prawdzie nie wiem, ile tego mamy tym razem, ale kiedyś, np. na temat św. p. Simona Mola, co to zarażał lewaczki adidasem, pełno było, że "mu specjalnie otwierali w zimie okna, a on był Murzyn, niezwyczajny, więc szybko zmarł"... Takich kawałków naczytałem się przez lata sporo i zawsze czuję się, jakby mnie wszy oblazły.)

To jest obrzydliwe, po prostu! Sądy i prawników mamy oczywiście jakie mamy, i to trzeba zmienić, ale zasada jest taka, że jak się kogoś wsadza do pierdla - na tydzień czy na 25 lat, to państwo jest za niego odpowiedzialne. Jeśli w wyroku nie ma nic o dręczeniu przez recydywistów lub generowania zapalenia płuc za pomocą mrozu (a nie powinno, gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości), to takich rzeczy nie ma prawa (nomen omen!) w realu być.

Czy to będzie Miłoszewicz, czy Morsi, czy jakiś rodzimy bandzior - za każdą np. śmierć więźnia jest jakoś tam państwo odpowiedzialne, i to zawsze niemal ma prawo budzić pewne podejrzenia. (Chyba że gość ma 95 lat i raka.) Takie pozaprawne represje są nie tylko etycznie oślizgłe, ale także także, i to można uznać za o wiele ważniejsze, za po prostu ANTYPAŃSTWOWE - w sensie anarchistyczno-bolszewickim. Warto o tym pomyśleć! Albo mamy państwo - nasze oczywiście - albo nie mamy i radzimy sobie sami, a jak trzeba, to obce zwalczamy. Proste!

Dlaczego tak, pytacie? O ileż słodziej, o ileż sprawiedliwiej nawet, byłoby przecież... Naprawdę nie wiecie? Otóż Toyahy tego świata (z całym szacunkiem) mogą sobie do woli pisać, co to by ze zbrodniarzem nie zrobili, gdyby im skrzywdził dziecko, ale między pisaniem i rzeczywistością bywa przepaść. Istnieją ludzie, którym by żaden Toyah skutecznie nie podskoczył, choćby nawet naprawdę chciał. Więc choćby dlatego. Przykre, ale c'est la vie, jak mawiali kiedyś różni tacy...

Żeby tę kwestię - istotną choć poboczną w stosunku do całej sprawy, którą chciałbym poruszyć - zakończyć miłym akordem, powiem, że ostatnio byłem u Coryllusa i z przyjemnością znalazłem wybrzydzanie się na wychwalania "bezinteresownej" i, co tu dużo mówić sadystycznej, brutalności policji wobec przestępców w jakichś tam filmach.

O tyle mnie to ruszyło, że pewna, jak to postrzegałem, fascynacja tego typu zachowaniami ze strony niezapomnianej MO wobec różnych tam alfonsów dawała się dostrzec w dawniejszych wspomnieniach tego autora pt. "Dzieci PRLu". Mocno mnie to raziło i uznałbym to chyba za największą wadę tej książki. No a teraz - nie wiem, czy wtedy to był tylko pozór i mój błąd, czy autor dojrzał i zmądrzał, czy coś jeszcze innego, ale takie coś jest właśnie potępiane i to mi się podoba.

A więc - gdyby "naszego" podejrzanego bez sensownego powodu bito po twarzy, opluwano i powiedzmy ściągano mu gacie - byłbym zdecydowanie przeciw, jednak to co widziałem w telewizjach nie wydaje mi się niczym, co by powinno poruszyć jakimkolwiek, choćby i najwrażliwszym, sumieniem.

No, to tę sprawę śmy sobie jakoś chyba wyjaśnili (plus autobiograficzne dygresje do smaku, jak to u nas), ale pozostaje (w rękach Szan. Publiczności) kwestia o wiele w sumie istotniejsza, czyli "dlaczego liberalizm tak ma, że lituje się nad zbrodniarzem, a w dupie ma jego ofiarę". (Co nawiasem, krótko i błyskotliwie wyjaśniliśmy kiedyś w jakimś komęcie, ale to naprawdę zasługuje na szerszą popularyzację i dokładniejsze, z odnogami i mackami, wyjaśnienie.)

No i nie było jeszcze nic o Lemingu i Kaczyńskim, ale może być, jeśli tylko...

triarius

P.S. Nie od rzeczy będzie (już tu) dodać, że Bodnar w swojej szarży jest jednak na tyle cwany, iż próbuje udawać, iż chodzi mu właśnie o te wątpia, o których ja powyżej, a naprawdę stara się zniszczyć nie tylko PiS, ale także elementarne poczucie sprawiedliwości u prola. Jak to lewizna - czysta Szkoła Frakfurcka!.

sobota, grudnia 30, 2017

Interesujące książki po polsku

David Riesman, Samotny tłum
Ten wpis (poza tym, że ma b. mało błyskotliwy tytuł, za to jednak w samo sedno) jest w sumie adresowany do konkretnej osoby, choć może kogoś jeszcze zainteresować, ale w końcu lepiej, żeby jedna osoba coś z tego bloga miała, niż nikt. Zaręczam wam, że po głowie chodzą mi arcydzieła, o jakich się Ziemkiewiczom tego świata nie śniło, ale po kiego grzyba (że tak to swojsko wyrażę, a moja elbląska przeszłość się ładnie ukłoni) miałbym to pracowicie przelewać na tę tutaj plazmę?

Jednak z szacunku do osób, które  ew. ten blogasek swoją obecnością z jakichś względów zaszczyciły, wyjaśnię o co tutaj chodzi. Otóż od znajomej (którą niniejszym serdecznie, choć ze stalowym błyskiem w oku) dowiedziałem się czas temu jakiś, że matka jej przyjaciółki (której osobiście nie znam, ale którą niniejszym serdecznie wirtualnie) zapragnęła listy polecanych przeze mnie książek, żeby sobie, jak zgaduję, poszerzyć und pogłębić.

Niewiele o tej pani wiem, więc zakładam, że książki mają być po polsku - zresztą ze zdobyciem zagranicznych, nawet przy znajomości narzeczy, są problemy, drobne, ale np. dla Tygrysicznego Narybku (który niniejszym serdecznie, choć nie bez błysku), jak wykazało dziesięcioletnie doświadczenie, nie do pokonania. I na różne tematy. Jeśli coś tej pani akurat nie zainteresuje, to może kogoś. A zresztą co to ma za znaczenie? No więc te książki, jak mi się przypomina, przy każdej drobny komentarz od serca.

Znajoma miała spisać te książki, co je polecam, ale cały czas ma lepsze rzeczy do roboty (Ziemkiewicze i Ogórki), więc ja muszę to zrobić sam. Co niniejszym czynię.

* * *

Andrzej Zieliński "Skandaliści w koronach"

O dziwo, mimo tandetnie sensacyjnego tytułu i faktu, że autor jest tylko dziennikarzem, b. ciekawa książeczka o historii Polski. Wpadło mi to w ręce całkiem niedawno i przypadkiem, ale błogosławię ten fakt pod niebiosa. (Z tym błogosławieniem oczywiście żartuję, ale książka jest warta grzechu.)

*

Alexander Lowen "Zdrada ciała" (Betrayal of the Body)

Z jednej strony tutaj potrzeba sporej szczypty soli, bo to dość mocno zalatuje kalifornijskim New Agem, ale z drugiej jest to prawdopodobnie NAJWAŻNIEJSZA książka, jaką w życiu przeczytałem! Trudno uwierzyć? Rozumiem, ale w końcu my tu sobie normalnie o sprawach intelektu, Ardreye i Spenglery, ważne rzeczy, ale jednak abstrakcje, a ta książka realnie zmieniła moje, dotąd dość podłe i nie do końca zdrowe, życie. Cóż więc jest ważniejsze?

Nie każdy oczywiście ma tak, jak ja miałem wtedy, kiedy dorwałem jakimś boskim zrządzeniem losu tę książkę, w oryginale, w sopockim antykwariacie (gdzie potem ponoć przychadzał i Michnik, czym mi się właścicielka pochwaliła), więc nie każdy aż tyle skorzysta, ale są to interesujące sprawy i cholernie by się wam, kochane ludzie, przydały. Zresztą Lowen napisał wiele książek, z czego niektóre są i po polsku, te inne też są interesujące, ale ta wydaje mi się rewolucyjnie najważniejsza.

*

Jan Kucharzewski "Od białego do czerwonego caratu"

Żeby było coś o polityce i na komucha, to tutaj macie fajną książkę rodaka na temat Rosji przed rewolucją i jak to tam w sumie wyglądało. Znana rzecz i naprawdę niezła.

*

Astolphe de Custine "Listy z Rosji"

Skoro już jesteśmy przy polityce i Rosji, to nie można zapomnieć o tym sławnym dziełku. Mówią o nim, że nie była to aż tak znakomita rzecz o ówczesnej Rosji, ale o dziwo nabierała wagi i prawdziwości z czasem i stała się znakomitą pracą o CCCP, niech je...

*

Krzysztof Kowalski "Eros i kostucha"

Fatalnie wydane, rozpada się w rękach po dwóch minutach, ale b. interesująca rzecz, jeśli kogoś, jak mnie, kręcą sprawy związane z prehistorycznymi religiami i takie tam. Ostrzegam, że dla niewinnych dziewic i ministrantów będzie to zbyt mocne z powodu b. wyrafinowanej seksualności w tych tam sprawach.

*

George James Frazer "Złota gałąź"

Skoro już prehistoria, dziwne obrzędy, ofiary z ludzi i co z tego zostało, to oczywiście nie można pominąć tej klasycznej i do dziś sławnej pozycji.

*

Robert Graves "Mity greckie", "Biała bogini"

To jest coś w tym samym stylu, co dwie poprzednie pozycje, ale łatwiej się chyba czyta niż Frazera. W "Mitach greckich" ja w sumie czytam niemal wyłącznie przypisy, gdzie jest właśnie samo jądro gęstwiny, choć i zwykły tekst też jest interesujący, a nawet powinienem go z zapałem studiować, jako niedoszły  historyk starożytny, tylko że mnie to akurat nie aż tak kręci. Przypisy jednak są REWELACYJNE - jeśli kogoś, oczywiście, jak mnie, te sprawy podniecają. "Biała bogini" to całkiem inna książka, raczej na tematy celtyckie, choć wcale nie tylko, ale tematyka pokrewna i podobnego nastawienia wymaga od czytelnika.

Oczywiście Graves napisał sporo innych rzeczy, które pół wieku temu b. mi się podobały, a dziś pewnie też by mnie nie odrzuciły - te o Kaliguli i Klaudiuszu na przykład. Facet w ogóle był genialny, choć Anglik (nie mówcie Koryle!) i na zdjęciu wygląda dość pedalsko, ale sam fakt, że mieszkał sobie na Majorce pod rządami gen. Franco, powinien nas do niego przekonać.

(A najzabawniejsze, że Graves "genetycznie" był jednak Niemcem. O czym wtedy nie wiedziałem.)

*

Antoni Kępiński "Schizofrenia"

Ten autor to b. ciekawa postać i nawet taka na ołtarze, napisał też sporo książek na tematy różnych aspektów psychiki i różnych zaburzeń, wszystkie które ja czytałem były interesujące i polecam,  ale o "Schizofrenii" my sobie tutaj nawet przecie kiedyś pisaliśmy, a to w związku z jej teorią, wyrażoną przez Kępińskiego w tej właśnie książce. Chodzi o teorię "metabolizmu informacyjnego" i jak to się potrafi zaburzać, obradzając np. schizofrenią "jako taką", albo schizofrenią metaforyczną... Spengleryzmy takie, można sobie tutaj ew. pracowicie poszukać.

*

Klemens Krzyżagórski "Kłopoty z ciałem"

Czytałem to wieki temu, nie mam nawet pojęcia, czy ten autor jest "nasz", ale b. ciekawe.

*

Oswald Spengler

Jest parę jego rzeczy po polsku - Magnum Opus oczywiście w dzisiejszej liberalnie skastrowanej wersji, ale i tak to jest b. dobra książka, choć nie tak, jak uczciwe wydanie. Wszystko jest do czytania i nauczenia się na pamięć. (Z pamięcią nieco żartuję, ale tylko trochę.)

Tu macie linek do Wikipedii na jego temat, tam są podane jego teksty po polsku, nie jest to oczywiście żadna Święta Księga (Wikipedia znaczy), ale może się przydać:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Oswald_Spengler

*

G. Lenotre "Ze starych papierów"

Wybór i tłumaczenie tekstów Lenotre'a, który był przez długie lata paryskim archiwistą i opublikował masę fascynujących rzeczy, w dużej części na temat Rewolucji Francuskiej i spraw wokół  niej. Wybór zrobiony, genialnie, przez Pawła Hertza ("naszego Żyda") w początkach lat '60. Tłumaczenie też znakomite. Dzisiaj musi to być trudne do dorwania, ale warto poszukać, bo naprawdę fantastycznie się czyta i może kogoś nawrócić na zainteresowanie historią.

*

prof. Stanisław Zieliński "Po co Homer?"

Tej akurat książki nie mogę nigdzie dorwać w postaci materialnej, ale jest zdaje się dostępna na jakichś Chomikach. Polecam! Ten sam autor wydał też sporo innych b. interesujących książek o starożytności, które co najmniej dla młodych obiecujących nadają się do polecenia.

*

Anna Świderkówna "Hellada królów"

Super rzecz - historia hellenistycznej Grecji, gorąco polecam! Polityka, wojna i samo życie, takie, jakie ono naprawdę jest i jakie w sumie zawsze będzie.

*

Janusz Korczak "Król Maciuś Pierwszy" i "Król Maciuś na wyspie bezludnej"

Historia rządów Donalda Trumpa, odkryta jakimś genialnym przebłyskiem intuicji i opisana niemal sto lat temu. ("Faraon" Bolesława Prusa także jest niezłym wprowadzeniem do polityki i polecam. Jak i wspomniane już tutaj książki Roberta Gravesa o wczesnych cezarach.)

*

Maurice Druon "Królowie przeklęci"

Coryllus by mnie za to przeklął (nie czyniąc przy tym królem), ale co mi tam! Od lat właściwie prawie nie czytam powieści, ale tę chciałem przeczytać od pół wieku (kiedy usłyszałem jej fragment czytany w radio*), i kiedy oczy moje ujrzały, że oryginał jest do dostania na allegro, to sobie kupiłem, a potem przeczytałem. Tego jest chyba z sześć tomów, w sam raz na długie zimowe do początku XXII wieku.

Nie żałuję, bo chociaż mogę się teraz uśmiechać czytając (jak to mi się raz na parę tygodni zdarza) diatryby naszego natchnionego Savonaroli v2.0, a dla ludzi młodszych, bardziej skłonnych do czytania powieści i być może mniej unurzanych w historii, to powinno tym bardziej być ciekawe i pouczające. (Nie wykluczam do końca, że Koryła może mieć trochę racji polemizując z Druonem na temat stosunków bankierów z władzą, ale to i tak książki nie przekreśla, a na temat mechanizmów historii różni ludzie mogą mieć różne opinie, i nawet o to jakby właśnie chodziło.)

* Choć to raczej chyba było słuchowisko, jak to wtedy.

*

David Riesman "Samotny tłum"

Instrukcja obsługi leminga i wprowadzenie do propedeutyki lemingologii. Po prostu!

* * *

To na razie tyle, bo to mi w tej chwili przyszło do głowy, ale osoby ew. zainteresowane mogą tu co pewien czas zajrzeć, bo jak sobie coś istotnego przypomnę, to być może dodam.

triarius

P.S. A tak całkiem bez związku z czymkolwiek, to przyszedł mi do głowy bonmot, którym nie omieszkam się podzielić: W dobrą zmianę nie uwierzę, dopóki ten, kto wymyślił tytuł programu "W tyle wizji", nie pójdzie siedzieć.

niedziela, marca 26, 2017

Dwie ulotne myśli (może nawet lekko pozłacane)

Rosyjski pomysł na niezwyciężoną armię: zbyt duże czapki, zbyt małe berety.

* * *

Jeśli autentyczny leming jest choćby w połowie tak żałosny, jak męcizny pokazywane w telewizyjnych reklamach, to naprawdę nie żałuję, że w realu nie mam z nimi praktycznie żadnej styczności.

triarius

wtorek, stycznia 24, 2017

O powszechnym dostępie do broni

Rasowy supersamiec czeka na dostęp do broni palnej
Dałbyś mu kałacha i wiadro naboi?
Nie, moje drogie ludzie - Tygrysizm Stosowany NIE planuje walki o "powszechny dostęp do broni", jeśli to ma być broń palna, odtylcowa i te rzeczy. Pan T. ma wprawdzie różne tam za sobą szkolenia, plus przejawia, nieprzesadnie ogromne ale jednak, zainteresowanie robieniem huku połączonego ze smrodem,,,

I temuż podobnież, ale o "powszechny dostęp" w tenkraju walczyć w przewidywalnej przyszłości nie zamierza. Zresztą śmieszy go (a śmiech, jak wiadomo, jest płaczem mędrca) powszechny u naszego Ludu pogląd, jakoby jedyna broń warta grzechu musiała z założenia być bronią akurat palną.

Jak też nie podoba mu się wizja milionów zestresowanych... No bo akurat dostali opierdol (excusez le mot) od szefa, a teraz stoją w siedmiomilowym korku, żeby za czas jakiś ponownie dostać opierdol (j.w.), tym razem od małżonki, o to że bilans się wciąż nie domyka i nadal brakuje na  kafelki do łazienki (skądinąd ważna instytucja w Tygrysiźmie Stosowanym te kafelkowe błyskotliwostki), a ona przecież nie po to za taką łajzę... Itd.

Stoją więc te miliony lemingów z milionowych miast (włączając słoiki) w milionowych korkach - bez żadnych tradycji posiadania broni palnej, bez nabytej dyscypliny (np. i szczególnie wojskowej), bez społecznej spójności ideowej (żeby tylko na takiej poprzestać)...

Jeden to pistoletowy fetyszysta, drugi fetyszysta wszystkiego co ma lufę i robi huk, trzeci zgłupiał już totalnie od komputerowych gier, czwarty do jedenastego pijani, trzech następnych naćpanych, dwóch kolejnych znalazło gdzieś rozpuszczalnik i czas jakiś temu oddało się rozkoszy jego wąchania... I tak dalej.

Żadnego naprawdę zdrowego - jak nie pije i nie ćpa, to już na pewno ogląda dużo telewizji. Nieważne czy "naszej", czy jakiejś innej. Pominiemy już te perły zdrowia psychicznego i normalności, które zaledwie żona bija i od czasu do czasu zdradza, a teściowa codziennie wyśmiewa, że oferma. (Nie mówiłem, że to koniecznie są nasi prawdziwi, niepodrabiani rodacy - raczej nawet na pewno będą to @#%^ z KODu i Platformy. Ale co to w tym przypadku na plus zmieni, jeśli ich uzbroimy?)

Szwajcaria eksportowała najemników przez stulecia, tam raczej nie ma wielu milionowych miast, ci ludzie żyją blisko przyrody (a w kilku wioskach ponoć wciąż żrą kotki i szczeniaki, za co ich cholernie nie lubię), a poza tym topografia Szwajarii jest taka, że te ich tam karabiny coś naprawdę znaczą - trudno się przez wiele miejsc przedrzeć kolumną czołgów, a helikopter też gdzieś w końcu musi wylądować, a wtedy taki Szwajcar z zasadzki: pif-paf... I po sprawie!

Nawet ew. broń jądrowa będzie miała dość niewielki zasięg rażenia. (Wie ktoś dlaczego? Czy też wszyscy po platformianej szkole?) Tutaj jednak, w tenkraju znaczy, jak już sobie ustaliliśmy, jest płasko i ew. potężny, opancerzony, zmotoryzowany i w jakieś masowo-ludobójcze świństwo wyposażony agresor może sobie pohulać, a karabiny mu aż tyle nie zrobią (że o pistoletach litościwie nie wspomnę). Przykro mi, ale tak to widzę. Sam bym chciał żeby było inaczej.

No a Ameryka? Mówimy o tych wszystkich tych ruralno-prowincjonalnych miastach, sporych jak na europejskie warunki, ale jednak sielsko-rolniczych...? I o samotnych fermach? Gdzie, i tu i tam, od stuleci bractwo ma broń palną i każdy co drugi dzień strzela do wiewiórek i oposów? (Nie zapominając o srokach, wronach i wróblach.) I gdzie wszyscy się w sumie znają jak jeden łysy koń z drugim łysym koniem? Tak?

No to sorry, ale dla mnie oni mogą sobie mieć broni palnej skolko ugodno, bo na ogół wiedzą co z nią należy robić, jak się nie postrzelić w stopę, albo gorzej - jak nie zastrzelić niewinnej prababci.... I nawet jeśli mają na temat tej broni lekką obsesję (męska sprawa, czytać Ardreya!), to nie jest to ślepo-śmiercionośny fetysz miejskiego prawiczka z nałogiem gier komputerowych. Oczywiście są wyjątki i bywa nieprzyjemnie, ale c'est la vie, jak mówią w Baton Rouge i okolicach. U nas byłoby sto razy gorzej, a Putin z Merkelą i inne tropikalne tylko na to... Te rzeczy.

Na przestępców zatem, tak? Bzdura! Od przestępców jest policja, a nie niewyszkolony tchórzliwy i często napity cywil! Przestępcy by sobie świetnie poradzili. Poza tym, jak oddzielić różne targowice, ubecje i ich dziatwę - także tę w siódmym pokoleniu (poza b. nielicznymi chlubnymi wyjątkami, of course), mniejszości seksualne i inne? Euroentuzjastów i rubloeutuzjastów? IM TEŻ dać te kałachy do swobodnego dysponowania?! Niech sobie je przerobią na ogień ciągły i co tam jeszcze? (Nie powiem co by można jeszcze zrobić z takim kałachem i jego amunicją, bo mnie oskarżą o propagowanie, a ja nie lubię rano wstawać. W każdym razie filozofom się nie śniło, a nie jest to wielka filozofia.)

I tak byśmy mogli klarować te, proste w końcu, sprawy do uśmianej śmierci, ale na razie kończymy, czekając na ew. ęteraktywność, żeby coś jeszcze. Tylko dodamy na zakończenie pointę (czy jak to się tam po naszemu pisze):

Tygrysizm nie walczy o to, by każdy cywil miał dostęp do broni palnej - Tygrysistom o wiele bardziej zależy na przykład na tym, by każdy polski żołnierz miał kuśkę.

triarius

niedziela, grudnia 18, 2016

Bieżące aktualności - 001

Sytuacja jest chyba znacznie poważniejsza, niż się większości "naszych" wydaje. Choćby już ten brak "naszych" telewizji w połowie kraju świadczy, że to nie tylko dobrze przygotowana akcja, ale że bierze w niej także udział sporo poważnych sił.

* * *

Za publiczne używanie słowa "Antifa" w stosunku do tego lewackiego czegoś dawałbym kopa w dupę z polityki czy mediów (a mówię tu o "naszych") i wysyłał do łopaty. Jeśli ktoś tego jeszcze nie pojmuje, nie nadaje się do pracy, jakby nie było umysłowej, a co dopiero do robienia czy komentowania polityki. Które to zajęcia mają spory wpływ na rzeczywistość, przynajmniej w momentach takich jak w tej chwili.

To jest to samo co z "koktailem Mołotowa" czy, sprawą nieco wprawdzie mniejszą, ale też nieco samobójczą, czyli mówieniem o jaruzelskiej matrioszce "generał". Albo o lemingu-półanalfabecie, czy po prostu ubeckiej mendzie, "wykształciuch". (Teraz już wiemy kim jest Dorn, tak? No to ja na to wpadłem wcześniej.) Ogólnie ci "nasi" politycy i komentatorzy - z pewnymi wyjątkami - to żenada z tym ich nawoływaniem do porozumienia i kompromisu, ale też nie tylko z tym.

* * *

Nie ja na to pierwszy wpadłem, ale (parafrazując oczywiście i odwracając Clausewitza): Polityka to wojna toczona innymi środkami. (Oczywiście może też istnieć arystotelesowskie "dbanie o dobro wspólne" i dobrze, jeśli istnieje., ale to nie jest "polityka" w ścisłym sensie.)

* * *

LEMINNG SZANUJE WYŁĄCZNIE SIŁĘ I NAJBARDZIEJ ZE WSZYSTKIEGO GARDZI SŁABOŚCIĄ! (Bardziej precyzyjnie: tym, co bierze za słabość. I to szanuje, co UWAŻA za siłę - tutaj także. Na przykład możliwości okradania proli czy złote Rolexy.) Wszelkie podchodzenie do niego z sercem na dłoni i próby wzięcia go na litość, albo na wyrzuty sumienia, leming interpretuje właśnie jako słabość i... Powrót to początku tego akapitu. Zrozumcie to wreszcie wszyscy naiwniacy próbujący np. nawracać lemingi z kręgu swych krewnych i znajomych! (Bo "nasi" politycy i "publicyści" ewidentnie są z natury zbyt głupi, by takie rzeczy zrozumieć, i nie ma co do tego większej nadziei.)

Jeśli ktoś nie wierzy, to niech się zastanowi, gdzie - w jakich to politycznych systemach - (były) leming robi się uroczym stworkiem i patriotą, kióry chodzi w nogę, wznosząc państwowotwórcze okrzyki? Chodził ktoś do szkoły? Nawet prlowskiej albo w czeciejerpe? No to właśnie! (Nie żebym te systemy ze sobą kompletnie zrównywał, oczywiście.)

No bo przecież tam leming nagle kompletnie nie znika - to chyba oczywiste, prawda? Ino się ślicznie przepoczwarza w kochającego swój kraj (i co tam jeszcze dostanie do kochania) obywatela. Pod wpływem czego, że spytam? Wiecie już? No zgoda, było ich wtedy na pewno mniej niż dzisiaj - ludzie pracowali fizycznie, nie chodzili do przedszkoli, nie było telewizji... Ale były. A w każdym razie lemingi POTENCJALNE, czyli tacy, co by lemingami byli, gdyby "dano im szansę". ("Protolemingi", żeby to tak określić. I tu właśnie te przedszkola, telewizja, korporacje, Starbucksy...)

Oczywiście nie twierdzę, że leming jest główną siłą sprawczą w tym, co teraz w Polsce mamy - byłbym idiotą, gdybym tak sądził - ale leming bierze w tym aktywny i hałaśliwy udział, i o duszę leminga toczy się też spora część walki. Jest masa lemingów, które na razie żadnego udziału w zadymach nie biorą, bo leming to jednak nie hunwejbin, nie są na razie zresztę porządnie uruchomione i zagospodarowane, ale lemingi gadają z innymi, tweetują, mają kontakty z zagraniczniakami, tworzą więc światową opinię są w różnych instytucjach i mogą w razie czego piasek w tryby... 

I one, niestety, zdają się tą obecną sytuacją, w tym bierną i czysto defensywną postawą "naszych", być powoli spychane na coraz radykalniejsze pozycje. W kierunku coraz śmielszych działań.

Nie twierdzę, że na pewno możemy ich jakoś postraszyć lub natrzeć im uszy, bo pewnie właśnie (niestety) nie, nie chcę się sprzed bezpiecznego ekranu na takie tematy autorytatywnie wypowiadać, ale też warto sobie zdać sprawę z tego, że takie zjawisko tu występuje i nam nie pomaga.

(A tak przy okazji, to niektórzy dojrzą, że znowu mamy tu naszego nieocenionego Ardreya i to, co Pan T. określa mianem "instynktu linczu". I o czym pisał np. zaraz po utracie przez PiS władzy w 2007.)

* * *

Wiem, że to straszne, co teraz mówię i wielu porządnym z kościami ludziom rozkrwawię serduszko, ale fakt, że ktoś ładnie przeprowadzał staruszki przez jezdnię, nie oznacza, że poradzi sobie w klatce UFC. Niestety, choć od przeprowadzania staruszek mamy specjalistów nienajgorszych, jak się z radością przez ostatni rok dowiedzieliśmy, ale z tym UFC to na razie nic pewnego.

Gadki-szmatki, że oto "Beatka nas uratuje", albo że "Duda sobie poradzi", wydają mi się dość smętną metodą walki z tą zdeterminowaną i zasilaną na różne sposoby przez naszych odwiecznych wrogów swołoczą. Oby sobie poradzili i nie wykluczam, że tak, ale gwarancji na razie nie widzę. Sorry, że zakłócam słodki sen! Wiem, że duże demonstracje po naszej stronie wiążą się teraz ze sporym zagrożeniem różnymi prowokacjami, ale jednak ta demonstracja Gazety Polskiej wydała mi się nad wyraz marną odpowiedzią na to, co się nam próbuje zrobić. (Znowu przepraszam!)

Miałem dziś nieco nadziei na jakieś ćwierć miliona spontanicznie tam gdzieś zebranych - a wiem przecie, że to Warszawa i co to za miasto - a tu takie cherlawe coś i te przeróżne mało konkretne, mało głębokie analizy dla ubogich duchem, dla jakiegoś prawicowego leminga, w wykonaniu tych tam przywódców... Ech!

triarius

wtorek, marca 22, 2016

Terroryzm, wojna i motyl nad Amazonką

Myślałem żeby wam napisać o co mi chodziło z tym banjem, o którym było ostatnio, ale wydarzenia dają mi okazję napisania czegoś hiper-aktualnego, a takiej okazji nie mogę zmarnować. W dodatku okazało się znowu, żem Kassandra.

(Ktoś tego jeszcze nie wiedział?) Co jest z jednej strony rozkoszne i pochlebne - no bo w końcu prorocze zdolności to nie jest taka sobie byle sprawa - z drugiej raz smutne, ponieważ nigdy nic z tego nie wynika i tak z pewnością pozostanie. Nic poza czczą proroczą satysfakcją.

Chodzi o to, że w Brukseli właśnie wybuchły bomby, co, jak zwykle, daje różnym mniej i bardziej autentycznym autorytetom okazję do dywagacji w tzw. "przestrzeni publicznej". Często jest to bełkot zaiste przeraźliwy, ale najbardziej mnie rozbawiają subtylne analizy post factum, które, jak rozumiem, mają dać lemingom poczucie, że waadza czuwa i nad wszystkim panuje.

Chodzi i o te przeróżne tłumaczenia, jak oni to zrobili, dlaczego tak a nie inaczej, plus różne odgadywane tajemnice z islamistycznej kuchni. Wznosząc to na wyższy poziom, aż się człowiek czuje wstrząśnięty, jak genialny był Spengler - i to wcale nie najbardziej w swych (znanych tu i ówdzie ze słyszenia i kompletnie opacznie na ogół rozumianych) uwagach o "zmierzchu Zachodu", tylko właśnie w tych sprawach związanych z paralelizmem cywilizacji, Sokratesem, Oświeceniem i temuż podobnież.

"Wiedza jako cnota", czy inaczej mówiąc: "cnota to wiedza" - tak było u rzeczonego Sokratesa i podobnie jest dzisiaj, tylko że my cnotę mamy gdzieś, a kochamy bezpieczeństwo. (Wieczne życie, aż po samą eutanazję.) "Waadza wie, więc jeteście, drogie lemingi, bezpieczniutkie jak u mamy pod bluzeczką!" Nic to, że waadza wie "jak było", a nie "jak będzie", a tym mniej "co z tym, #$%, zrobić"! "Jest Lace, jest zabawa!" naszej słodkiej cywilizacyjki w tej jej dojrzałej fazie ma swe lustrzane odbicie w: "Jest jałowe bicie piany - jest poczucie bezpieczeństwa!"

No dobra, ale co z tą Kassandrą, spyta co uważniejszy P.T. Czytelnik. To mianowicie, że wśród tych duszeszczipatielnych (excusez le mot) psierdołów usłyszałem także konkretne info, że oto po pamiętnym spaleniu przez (rzekome) Państwo Islamskie tego nieszczęsnego pilota, dokładnie tak, jak przewidziałem, jego ojczyzna Jordania, nie dokonuje już na rzeczone Państwo (niech będzie że "pseudo") żadnych nalotów.

A tak się, cholera odgrażali! Jak rzekli na tym CNN'ie, sam ich król niemal już wtedy dorwał się do samolotu i góry bomb. Skończyło się to jednak dokładnie tak, jak przewidziałem. Możecie sobie sprawdzić. A teraz do naszych mutonów, czy raczej w dzisiejszym kazaniu - motyli... Jako rzecze Dávila?

Tako on rzecze, panie psorze, że... Różnie on rzecze i zawsze mądrze, ale, panie psorze, dzisiaj chodzi nam na pewno o to, że: "W pewnych epokach intelektualista musi się niemal wyłącznie koncentrować na naprawianiu definicji. Jakoś tak." Brawo Mądrasiński, trafiłeś byka w samo jądro i naprawdę zadziwia mnie twoja tygrysiczna intuicja! Przyjdź jutro z matką - poczęstujemy ją sernikiem i ogólnie uczynimy szczęśliwą. Mówiąc jej, jakiego ma mądrego syna, i na różne inne przemyślne sposoby.

Dávila, jak to on, oczywiście w tym przypadku też ma rację. Pan Tygrys aż tak bardzo się na definicjach nie koncentruje, ale w końcu on tylko zabawia się niszowym blogaskiem, który najmniejszego wpływu na cokolwiek nie ma, więc czego wy byście, ludzie, chcieli? Jednak czasem definicja potrafi Pana T. porządnie wkurzyć, a wtedy bywa, że się jej dostaje. Weźmy takie "prawa człowieka" - są to "prawa" jak w "prawie grawitacji", czy może jak w "prawie o podatku obrotowym od sprzedaży detalicznej natki pietruszki na miejskim placu"?

Nikt wam tego nie powie. Dlaczego nie? A dlatego, że gdyby to zacząć wyjaśniać... Gdyby nawet po prostu leming miał szansę pojąć, że coś tu dziwnie niejednoznaczne, to by cały sens, wdzięk i użyteczność "praw człowieka" legły w gruzach. Pomyślcie o tym małą chwilę, a na pewno przyznacie mi rację. Dobra, teraz wojna i terroryzm, gdzie panuje nam miłościwie dokładnie taki sam intelektualny, excusez le mot, burdel.

Czy ja się kłócę, że wysadzenie w powietrze setki cywilów na jakimś targowisku nie można nazwać "terroryzmem"? Nie kłócę się, bo i nie ma o co. Istnieją definicje bałamutne i szkodliwe, istnieją takie, które sporo pomagają w zrozumieniu... (Te nazywamy tygrysicznymi.) I ta akurat jest w sumie bez zarzutu... JEŚLI SIĘ JĄ WŁAŚCIWIE ROZUMIE I STOSUJE.

Ktoś zresztą może nazwać chomika z jednym okiem czerwonym, a drugim zielonym, np. "Bolek", a ja nic przeciw temu mieć nie mogę - o ile tylko ten ktoś dokładnie mi powie, jaka jest ta jego definicja. I jeśli to nie czyni, turpe dictu, burdelu w innych definicjach.

Atakowanie "miękkich celów", cywilnych itd. może sobie być terroryzmem, a nawet mogę sam tak to nazywać. Jednak to jest METODA i tyle. Na tej samej zasadzie, jak np. naloty na Tokio w czasie drugiej ze światowych wojen - w jednym takim, a mówimy o "konwencjonalnych" nalotach, w pożarach tych tam drewnianych domków spłonęło ponad 100 tys. ludzi. Ilu tam mogło być aktywnych wojskowych, że spytam, skoro wszyscy byli, albo w bunkrach na Okinawie, albo na pancernikach Yamato i Musashi?

Że już o Hiroszimie i Nagasaki (centrum japońskiego chrześcijaństwa od 4 stuleci, nawiasem), czy Dreźnie, nie wspomnę. Zresztą to tylko przykłady i nie chcę wcale głosić, że druga strona nie robiła tego samego, a jeśli, to na mniejszą skalę... Oczywiście nie w przypadku niemiaszków zresztą... A jeśli, w każdym razie, nie zawsze aż tak efektownie, to nie z powodu skrupułów, tylko z powodu technicznych możliwości. Nie chodzi nam teraz o morały, tylko o fakty i definicje.

Jednak opozycja TERRORYZM - WOJNA, który nam się codziennie stręczy, w przypadku Hiroszimy jakby marnie się sprawdza, prawda? Jeśli oczywiście ktoś się zgadza, że "terroryzm to atakowanie cywilów i ogólnie miękkich celów", a chyba się zgadzacie i nikt jakoś innych interpretacji nam nie przedstawia. Mówimy o konkretach, nie o ckliwych kawałkach dla gawiedzi.

Wmawia się nam cały czas, że oto wciąż żyjemy w pokoju - tak długim i tak pokojowym, jakiego ludzkość nigdy przedtem nie zaznała - tylko paru brzydkich terrorystów nam tu nieco chuligani. (Swoją drogą ten "chuligan" przez "ch" to naprawdę dziwna sprawa, skoro to pochodzi od "hooligan", a jednak tak mi tutaj to poprawia.)

Moim skromnym jednak Spengler, jak zawsze, ma rację, że rzekomy długotrwały i pełny "pokój" przestaje nim być, kiedy uwzględni się wszelkie inne potężne konflikty, agresje, podboje, oraz takie właśnie zjawiska, jak "terroryzm". Bo też tak właśnie należy na to patrzeć!

Mamy więc wojnę, drodzy umiłowani, tylko z jakichś powodów nikt nam o tym nie raczy! Mimo, że gadają do nas bez przerwy na milion głosów. (Tego by nawet Alessandro Striggio z jego cudowną, nie-tak-dawno-odkrytą czterdziestogłosową mszą mentalnie nie objął!) Gadają niemal o wszystkim, ale tego, że mamy wojnę, jakoś nie raczą.

Powie jednak ktoś... Co chciałeś Czepialski? Że jednak chyba coś takiego jak "terroryzm" realnie istnieje, bo byli przecie różni tam anarchiści, a nieco dawniej różni assassyni... Masz rację Czepialski, oczywiście, tylko że, jeśli ci się wydaje, że pana psora złapałeś na jakiejś niedoróbce, to się mylisz. Byli assassyni i byli anarchiści, był Baader-Meinhoff... I sporo innych. Assassynów, takich synów, zostawmy sobie na boku, bo to było dawno i nieco bardziej skomplikowana sprawa.

Ci inni, współcześniejsi to było coś opartego na takim przekonaniu, iż nawet na niewielką skalę akcje zaburzą działanie całego brzydkiego systemu (kapitalistycznego, czy jak tam) i on się zawali. Siły bowiem po obu stronach były po prostu nieporównywalne, masy wciąż bierne i milczące, należało je dopiero obudzić - właśnie przez tę terrorystyczną działalność...

W sumie coś w stylu "rzeczywistość to dekoracja z tektury, wystarczy to kopnąć i się rozleci, a zza niej wyłoni się przecudny Raj, który na Ludzkość, ach, od zawsze czeka". Takie tam. Czyli ta GNOZA, która, jak od wieków głoszę, jest podstawą wszelkiego lewactwa - o ile oczywiście mówimy o "filozofii lewactwa", a nie o prymitywnych trollach z IQ niższym od numeru buta, czy innych cieciach od P*kota. (Ktoś tę mendę jeszcze pamięta?)

Czyli coś jak ów wysławiany przez intelektualistów motyl znad Amazonki. Ten z teorii chaosu. Ten który wątlutkim trzepotem swych delikatnych skrzydełek wywołuje drgania powietrza, powodujące, przez długi ciąg przyczynowo-skutkowy, huragan na drugim krańcu globu. Tym właśnie (w moim skromnym pojęciu) jest "TERRORYZM - NIE WOJNA". Anarchiści od Kropotkina i Narodnej Woli tak się właśnie musieli widzieć, tak się być może widzieli jacyś dawniejsi islamistyczni bojownicy... Ale to było już dość dawno.

Dziś siły nie są wcale takie znowu nierówne. Oczywiście - po jednej stronie są drony i bronie od A do Z, a po drugiej ich nie ma. Jednak z czysto militarnego, politycznego i społecznego punktu widzenia coś tam przemawia także właśnie za tą pozbawioną, na razie, dronów i alfabetu stroną. Zgoda? Nie mówimy tu, podkreślam, o etyce, niech się nikt nie czepia, że ja tu cokolwiek "pochwalam" czy czegoś "bronię" - po prostu chodzi o to, żeby Tygrysiści nie byli równie durni i równie łatwi do okłamywania, jak lemingi.

Ja też nikomu żadnych własnych definicji nie zamierzam narzucać. Co najwyżej staram się wykazać fałsze, błędy i propagandowe kłamstwa w cudzych. Weźcie sobie to sami na warsztat i dojdźcie do własnych konkluzji. Terroryzm to atakowanie cywilów? Czym to się różni od np. dywanowych nalotów? (Szkopy były gorsze, żeby nikt mi tu nie wmawiał głupot! Ruscy zresztą też.) Więc też "terroryzm", tak? Z czego wynika, że terroryzm nie jest czymś przeciwnym wobec wojny - zgoda?

No więc, jako wisienkę na torcie, proponuję przyjęcie, że "terroryzm jako coś całkiem innego niż wojna" to będą WYŁĄCZNIE sprawy, gdzie ów brzydal, terrorysta znaczy, jest w sytuacji owego mitycznego motyla - sam się tak widzi i takie są mniej więcej, na dany dzień, realne siły, jak siły motyla wobec sił huraganu, Wszystko inne może sobie być "terroryzmem", w niczym mi ta nazwa oczywiście nie przeszkadza, tyle że absolutnie nie wynika z tego, by to nie mogła być wojna. Czy raczej, by to nie MUSIAŁA być wojna.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz pojedynczo wychodzimy. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na drony!

sobota, stycznia 16, 2016

Największa zbrodnia PIS

Tak się od paru dni zastanawiam, czy aby największą ze wszystkich tych potwornych zbrodni Prawa i Sprawiedliwości, o których tyle - oczywiście w oczach i w gębach tej @#$%^ bandy (z przeproszeniem kurw), która nas dręczy i udaje (niezbyt się w tym akurat wysilając) polityków - nie jest to, że PiS po prostu BEZCZELNIE REALIZUJE to, co obiecał przed wyborami.

Zamiast, jak przystało na przyzwoitych polityków, nie zaś żadnych POPULISTÓW (żeby nie powiedzieć FASZYSTÓW), po prostu się na te obietnice WYPIĄĆ, a gdyby ktoś głupio i bezczelnie się o tę sprawę dopytywał - z subtelną ironią roześmiać mu się w twarz, ew. mruknąć coś o samej naturze wyborczych obietnic i naiwniakach nic nie rozumiejących z polityki, po czym wrócić do konsumowania policzków cielęcych.

Pomyślcie o tym, mówię serio! Dla człowieka przyzwoitego i z jakimś sensem to oczywiście absurd, ale my tu mówimy przecież o dzisiejszych "europejskich" politykach (i tu można by tysiąc mało pochlebnych epitetów, ale właściwie po co?) - dla nich myśl, że PROLOWI może się zacząć wydawać, że tak właśnie być POWINNO... Że tak być MUSI...

Albo chociaż, że tak właśnie być MOŻE... Bosze! Toż to musi być dla tych tam Zmierzch Bogów, Ostatnie Tango w Kwaterze Hitlera, i w ogóle Diabeł Ogonem Dzwoniący na Twogę. Dlaczego? - spyta ktoś. A dlatego, odpowiem, że momentalnie zlikwidowałoby to całą dotychczasową użyteczność wyborów, jako metody trzymania PROLA za pysk. 

Trzeba by wymyślić coś innego... Albo też cofnąć się do tego co już było - na pewno jednak nie do czegoś, co miałoby jakikolwiek związek z, wciąż jeszcze szumnie głoszonymi, hasłami, w rodaju "praw człowieka", czy "demokracji". 

Pojawiłby się więc spory, naprawdę ogromny, problem. PiS po prostu bezczelnie złamał reguły, zgodnie z którymi wszyscy mający jakikolwiek na cokolwiek wpływ, zgodnie dotychczas postępowali. I to jest ZBRODNIA, za którą nie może być wybaczenia. Sztylet w plecy światłej europejskiej politycznej elity po prostu! Trend przecież dotychczas był dokładnie przeciwny i tak miało to iść - przykładem Grecja, gdzie... Każdy chyba wie, jak tam było.

Tak więc, w tej chwili nie ma już półcieni, ani możliwości odwrotu - albo my, Polska i te sprawy, albo oni, a my będziemy koszmarniejszą kolonią niż kiedykolwiek. Setki tysięcy "nowych, lepszych Polaków" (wyznania muzułmańskiego, żeby już na tym poprzestać) już przecież na skinienie Merkeli czekają. (Może nie że aż się palą, bo zasiłki będą jednak mniejsze, tolerancja, na razie zresztą też. Ale na pewno nie będzie to wtedy dla Merkeli tego świata aż takim problemem.)

 triarius


P.S. Dziwi się ktoś, że u mnie zawsze połowa tekstu w nawiasach? Tak właśnie ma być! To jest filtr odrzucający nieinteligentnych - czy to będą jakieś szemrane służby, czy to będą platfąsy, czy to będzie Szabesgoj Cajtung... Filtr, który przez dziesieć lat skutecznie zabezpieczał nas przed Zemką, Mąką i Sienkiewiczem, o dronach Obamy nie zapominając. (A że to jest także hipnotyczne pisanie, w b. awangardowej i hiper-skutecznej wersji, to wam ludzie nie powiem, bo lepiej żebyście nie widzieli.)

A tak przy okazji, to uwielbiam takie jak tutaj zwodnicze tytuły, bo mają szansę przyęcić jakiegoś durnego zguglowanego leminga, albo innej Schetyny, a wizja rozczarowanej mordki takiego stworzenia cholernie mnie bawi. (Choć najskuteczniejsze do przywabiania dziwnych ludzi są jednak tytuły erotomańskie. Oddaję ten patent za darmo, choć ładnie by było wspomnieć od czasu do casu jego odkrywcę.)

niedziela, grudnia 06, 2015

Dzień święty święcić... definicją!

Okrutnie mnie dziś @#$% liberalizm dręczy. (Komu, @#$%^, przeszkadzało "pamiętaj, byś dzień święty święcił"?) Tyram, a po głowie chodzą mi różne przemyślenia. Niektóre mogłyby (kto nie chce, niech nie wierzy) wstrząsnąć bryłą świata, inne mogłyby wywołać melancholijny uśmiech na twarzy melancholika...

Większość nie nadaje się do pokazania na przyzwoitym (i to jak!) blogu, masowo przecie czytanym przez ludzi, którzy ślubowali czystość i zamierzają ślubu dotrzymać, oraz ich czyste (!) przeciwieństwa - czyli takich, którzy ślubowali stracić wreszcie tzw. "cnotę", ale za nic im się to nie udaje.

(I w tych podłych czasach ja ich nieźle rozumiem - niby cholernie łatwo, a jednak wiąże się z tym jakiś absmak. I to wcale nie ten judeochrześcijański, co podobno powinien. Że to niby "a po wszystkim smutno", jak śpiewał zresztą Kelus.)

A do tego mamy tu przecie masy ministrantów, sporo absolutnie nieskalanych, myślą nawet, dziewic, oraz zastępy wdów z gatunku tych, które codziennie po kilka razy padają na kolana i modlą się w te mniej więcej słowa: "Dzięki Ci Panie, że od pasa w dół to już nareszcie całkiem nic, bo to był koszmar i obraza Boska. (Nie śmiałabym Cię oczywiście, Panie, krytykować, ale chyba można było wymyślić jakiś przyzwoitszy i milszy sposób na produkowanie dzieci. Amen.)"

Wracając do naszych wdów... Wszystko od pasa w dół cudownie martwe - poza chodzeniem do toalety of course, ale o tym nasze wdowy, jako szczere damy, nie lubią wspominać. My zresztą też, a co dopiero w rozmowach z samym Bogiem. Zresztą damy chyba tylko chodzą tam pudrować nosek, n'est-ce pas?

Co by kto nie myślał o tym moim wnikliwym opisie różnych ludzkich postaw - w każdym razie z naciskiem podkreślam, że wszystkie wspomniane tu Osoby ogromnie cenię, serdecznie pozdrawiam i całym sercem jestem z nimi. (I niech dalej mnie czytają, bo się wkurzę!)

Upadłe panie, o ile oczywiście nie są liberalnie wulgarne i bezpłciowe, tylko np. takie jak Mari i Aiano, także pozdrawiam. Drogie Panie... Teraz z kolei mówię do tych cnotliwych... Drogie Panie i Kochani Ministranci - a gdzie tolerancja i miłość bliźniego?

Żeby się na chwilę oderwać od tego pracowitego liberalnego koszmaru, zaserwuję wam (drogie wdowy, ministranci, dziewice i ew. P.T. Reszto) dwie definicje, które mi w tych trudnych godzinach przyszły do głowy. (Jedna to nieoczekiwany dla was bonus, bo w tytule mamy przecie jedną.) Wydają mi się być zarówno istotne, jak i całkiem niegłupie. A więc jedziemy...

* * *

POPULIZM - wszelkie działanie Proli godzące we wszechwładzę globalnej lewackiej biurokracji, która nam miłościwie nastała. (Czy jak to kurestwo, z przeproszeniem kurw, nazwać. Ale wszyscy tu chyba wiemy o co chodzi.)
 

* * *

LEMING - Prol któremu z tym dobrze. 

(Często zresztą po prostu dlatego, iż nie zdaje sobie sprawy, że jest tylko Prolem. Jak i, @#$%, my zresztą nim jesteśmy. Niestety!)

* * *

Zastanowić się, ew., jeśli się wyda dorzeczne, nauczyć się na pamięć, a potem traktować tym lemingi - jak obuchem przez łeb; zaś rodzinę, przyjaciół i ukochane źwierzęta łaskotać tym niczym delikatnym piórkiem w nozdrza. I gdzie tam sobie lubicie. Dixi!

triarius

P.S. A teraz módlcie się za biednego Pana T., bo ta kurewska robota się nie kończy.

piątek, stycznia 09, 2015

Europa w szponach sklerotycznych piromanów

U Borysa Sawinkowa można znaleźć różne fajne historyjki, jak ta o facecie, który w tandetnym moskiewskim hoteliku produkuje bombę, ale mu się niechcący dwa składniki zmieszały... Gość wie, że za najdalej trzy minuty będzie efektowne BUM!, a cały hotelik wyleci w powietrze, więc szybko zbiera co mogłoby go potem zidentyfikować i się ulatnia.

Sytuacja groteskowa, ale też, jak na groteskę przystało, groźna, zarówno dla tego, jak i dla tamtych pozostałych, a w dodatku ponoć absolutnie prawdziwa. No i dzisiaj, jak mi się widzi, mamy podobną sytuację, choć z istotnymi zmianami. Dwa składniki jak najbardziej mamy - w postaci takiej oto...

Z jednej strony mamy lewacką zgraję różnych, w mniej lub bardziej ścisłym sensie, "karykaturzystów" - ludzi z grubsza w stylu "naszego" Palikota i "naszej" Środy. Z lubością (i w dodatku raczej nie całkiem za darmo) obrażających i opluwających wszystko, co im się z normalnymi ludźmi kojarzy. Na tym przecież działalność tych tam nieszczęsnych ofiar, tych pierwszych, w sumie polegała i nie było w tym nic na tyle "artystycznego", by niemal każdy z nas, ewentualnie po krótkim przeszkoleniu, sam nie potrafił.

Z drugiej strony mamy islamistów, czyli dość faktycznie procentowo drobną - na dzień dzisiejszy - część muzułmańskich imigrantów (plus nieco takich, co się na islam dopiero nawrócili), których ktoś, w jakimś celu masowo, w liczbie milionów, nasprowadzał do Europy. Ignorując przy tym - mówiąc już bardzo łagodnie, bo było w tym także wiele obelg, szczucia, pogróżek, a nawet realnych prześladowań (co zresztą jest przecie i idziś, a nawet chyba zacznie sie teraz ostro nasilać) - głosy takich, którym się to bardzo nie podobało.

Nie podobało się z różnych względów, ale stosując grubą kreskę możemy powiedzieć, że ci ludzie woleli, by było mniej więcej jak dotychczas - czyli bez jakichś multikulti, których sensu czy większego wdzięku dostrzec nie potrafili. Co z kolei, że nie potrafili, wzbudzało dziką furię tych drugich, którzy tych imigrantów za wszelką cenę w jak największych ilościach sprowadzić postanowili.

Bo marzyło im się multi kulti, bo przewidywali, że ci nowi będą na nich głosować, bo widzieli ich pilnie pracujących w fabrykach, podczas gdy rodzima populacja - kochając oczywiście swych kolorowych, egzotycznych braci miłością wielką i czystą - jednak do takiej samej pracy w fabrykach skłonna nie będzie, bo nie jest durna, tylko masowo zostanie socjologami i tego typu ludźmi.

Mamy więc dwie substancje - obie przeznaczone do przywalenia tym ciemnym, zacofanym, co multikulti i dowcipy w stylu Palikota ich nie bawią - tylko że to nie całkiem bomba, a raczej coś w stylu żrącej substancji. Która miałaby powolutku, ale bez przesady powolutku, rozkładać tamtym całe ich życie. (Że nie będziemy się tu babrać w detalicznych wyliczeniach, że: rodzina, religia... Itd.)

Te substancje jednak mały działać każda ze swojej strony, w symbiozie i synergii oczywiście, ale nie żeby się zmieszały, bo wtedy... No nie! Po prostu jakoś nikt z owych światłych mędrców, pogromców tych tam głupich, mało postępowych i niedoceniających multikulti, tego nie wiedział. Miał widać ważniejsze sprawy na głowie. Nie mówiąc już o eksperymentach. Eksperymenty z założenia, z definicji, to coś co się robi na grzbietach różnych tam zacofańców.

Takich mniej wartościowych ludzi,którzy by chcieli żyć jak ich ojcowie, bez co tydzień obwieszczanych nowych praw człowieka i takich rzeczy. Nie przewidział więc ten nasz mędrzec, że te substancje, jeśli się ze sobą zetkną, to może z tego nie wyjść jeszcze fajniejszy bicz na tych zacofanych, tylko wielkie BUM!, które uderzy przede wszystkim w właśnie tych postępowych. Czyli w tych, co produkują te palikocie rysuneczki, i tych co nasprowadzali imigrantów, żeby było cool, żeby było multikulti, i żeby się "ksenofoby" wściekały.

Na początku ci pierwsi dostaną w dupę, bo po prostu łatwiej ich dorwać. Kiedy zaś będą dorywani, ci drudzy - znacznie lepiej ukryci, lepiej chronieni, mający też znacznie większe i kosztowniejsze tuby nagłaśniające - będą w pośpiechu mobilizowali kogo się da. Na swoją obronę. Własnej dupy. No i SPRAWY oczywiście - byłbym niemal zapomniał! Zachodnie wartości, czy jak to się to teraz politpoprawnie nazywa.

Czyli będą teraz gwałtownie próbowali mobilizowć i wokół siebie zebrać, niczym żywą tarczę, zarówno tych, których dotąd dopieszczali, jak i tych, którym dotychczas pluli w twarz, robili na złość i tak dalej. To się nazywa "jedność narodu w obliczu..." - stara sztuczka, którą każdy Stalin tego świata w takich okoliczności spróbuje wykonać, a niektórym to nawet potrafi wyjść. Piłka teraz po stronie leminga.

Ciekawe jak to im wyjdzie, ale sytuacja jest ciekawa i rozwojowa. Groteskowa też oczywiście, ale ciekawa i rozwojowa bez wątpienia również. (A ja wciąż nie mogę się nadziwić geniuszowi faceta, który sto lat temu napisał książkę pod tytułem, na polski tłumacząc: "Spedalenie Zachodu". Czy może to była "Lemingoza Zachodu"? Jakoś tak, sens w sumie ten sam. A nieco luźniej tłumacząc: "Zachód w łapach piromanów ze sklerozą". Genialny facet!)

triarius

niedziela, grudnia 21, 2014

Takie sobie myśli...

W popularnych tygodnikach można czasem znaleźć informację o tym, o ile sekund skraca nam życie jeden pocałunek - jednak, o dziwo, nikt nie postarał się dotąd obliczyć o ile skraca nam życie wypelnienie jednego druczka.

(Wiem, że byście chcieli, żebym tu także wspomniał o przemówieniach Komorowskiego i podobnych sprawach - bo one to dopiero muszą skracać życie! - no ale chcącemu nie dzieje się krzywda, więc to nie jest to samo co druczki.)

* * *

W życiu każdej cywilizacji (o ile, oczywiście, ktoś jej wcześniej nie utrupi) przychodzi w końcu taki czas, gdy wszystko co może ona zaoferować swym najzdolniejszym, to spektakl rozkładu i upadku. Kiedy ta chwila nadejdzie, dni są policzone także dla lemingów - jak pełne wiary i naiwnego entuzjazmu by nie były.

* * *

Idea liberalnej demokracji opiera się na kilku błyskotliwych pomysłach, z których najważniejszym wydaje się pomysł oddania władzy akurat największym zerom, jakie się uda znaleźć. W idealnym świecie to by faktycznie chyba mogło ładnie działać, ale niestety w idealnym świecie nie żyjemy, więc skutki są takie, jakie oglądamy.

triarius

sobota, października 04, 2014

Niska piłka, czyli jak rozebrać pięćdziesięciolatkę

* co jest nie tak z żołądkiem leminga * jak skłonić pięćdziesięcioletnią panią domu z małego miasteczka, żeby weszła na scenę i rozebrała się przed sąsiadami * co to jest w żargonie sprzedawców "niska piłka" * idealny prezent dla leminga * jak Chińczycy bez cienia przemocy robili z amerykańskich jeńców komunistów i kolaborantów * 

... i wiele, wiele innych równie smakowitych informacji. Zainteresowani? You should be!

* * *

Wspomniałem tu parę dni temu książkę (w istocie audiobooka) autorstwa pana Roberta B. Cialdiniego pod polskim tytułem "Wywieranie wpływu na ludzi". Pochwaliłem ją po wysłuchaniu pierwszej płytki z ośmiu, które liczy cały kurs, a potem musiałem gościa bronić przed wielce szanowną panią Marylą z blogmedia24.pl, która, grzecznie ale z przekonaniem, zarzuciła mi, iż lansuję jakiegoś oszusta.

Fakt, oszustów nie brakuje, a sporo z nich stręczy nam "sukces"... (Który, nawiasem, w tych warunkach, w tym czasie i tym miejscu, wydaje mi się całkiem niemożliwy. No, chyba że coś bardzo, bardzo radykalnie zmienimy, i to szybko. Ale optymistą nie jestem.) Na razie dojechałem do czwartej płyty Cialdiniego i widzę, że to jednak ja, oczywiście, miałem rację, a nie moja szacowna oponentka.

Ta czwarta płytka jest po prostu REWELACYJNA! Wyjaśnia mechanizm działania leminga; wyjaśnia sporą część różnych naszych zakupów, których potem żałujemy; wyjaśnia postpolityczne pijarowskie metody różnych tam Tymochowiczów i macherów stręczących ludziom Obamy tego świata... Wyjaśnia też, gdyby ktoś akurat tego potrzebował, to, cośmy sobie wspomnieli w zajawce. Czyli jak podejść do pięćdziesięciolatki, żeby nam się ładnie rozebrała. (Tak że tutaj nie ma żadnej fałszywej reklamy.)

Ta jedna płytka - mówię wam, dobrzy ludzie - warta jest tyle, co jej kopia sporządzona z dwudziestoczterokaratowego złota! A pozostałe też przecież nie sroce z pyska. Rewelacyjna książka! Nawet dla mnie, który w młodości pragnąłem zostać psychologiem, te sprawy od zawsze mnie interesują i całkiem sporo na te tematy wiem. Jak to musi działać na kogoś całkiem nieprzygotowanego?!

Żeby wyjaśnić - to NIE jest książka z cyklu "jak sobie pomóc w życiu". Co by o tym nie mówiono na okładce i w reklamach. (Całkiem nawiasem, kilka takich książek mnie osobiście sporo pomogło w życiu, ale fakt, że nie jestem typowy.)

Tym bardziej nie jest to książka tego, zapewne najniższego, rodzaju książek z kategorii "jak sobie pomóc w życiu", czyli "jak być niezłomnym optymistą, wierzyć w swój przyszły sukces mimo wiecznych kopniaków od życia i uśmiechem podbijać świat". (Jeden Dale Carnegie był fajny, ale tysiące naśladowców to już naprawdę przesada!)

Nie - to jest o sztuczkach praktycznej psychologii, które... Nie ma sensu tego wszystkiego znowu wymieniać. Rzućcie sobie okiem na te punkty zajawki na samej górze. Wygląda to chyba nieźle? Możecie to potraktować jako zadanie domowe, albo nawet pracę semestralną. Zdobycie tej książki i jej przeczytanie ze zrozumieniem znaczy. Darowywanie znajomym lub nawet ukochanym lemingom to juz wasza prywatna sprawa, choć oczywiście sercem jestem w tym z wami.

A tutaj, żebyście się nie wykręcali paluszkiem i główką, trudnościami z gotówką (a po co było kupować ten cały szmelc od telefonicznych domokrążców?), czy ze zdobyciem książki... Fanfary, werble - tutaj macie ją do ściągnięcia:

http://stopsyjonizmowi.files.wordpress.com/2012/09/wywieranie-wplywu-na-ludzi-raobert-cialdini.pdf

Gadać nie gada, ale jest za darmo i można do woli czytać. (A jeśli nadal sądzicie, że dałem się wpuścić w lewacko-leberalną manipulację, którą wam teraz z głupoty stręczę, to rzućcie sobie okiem na tytuł bloga. Nie mam z nim nic wspólnego, nie znam go nawet, ale zawszeć.)

(Zupełnie na marginesie, to w tym "moim" pożyczonym audiobooku mówią np. że Leakey to "archeolog", i w tym ebooku pewnie tak samo, nie sprawdzałem. Ardeyiczni tygrysiści wiedzą oczywiście, że to z Leakeyem to nie całkiem prawda. Tych parę drobnych błędów w tłumaczeniu nie zmienia jednak wartości tej książki. Która jest że aż...)

triarius

wtorek, września 09, 2014

Czy AKowcy byli terrorystami? (1)

Stawiamy na stole naczynie z jakąś aromatyczną cieczą. Zanurzamy w tej cieczy wacik... No i paczpan - wacik, który przed chwilą był bezwonny, zalatuje teraz aromatem owej cieczy! Nie wiem, jak to doświadczenie ma się do poziomu obecnej szkoły, łącznie ze studiami "wyższymi", ale za moich czasów, które, swoją drogą, byly ponurymi czasami PRLu, takie doświadczenia uważano za odpowiednie na poziom przedszkola, i to niekoniecznie starszaków.

Doświadczenie jest proste, fakt, ale jak by to nieco uogólnić, to można z tego wysnuć całkiem interesujące wnioski. Które my tu sobie wysnujemy. Zmobilizował nas to podjęcia tego ambitnego zamiaru komęt, któryśmy sobie właśnie otrzymali. I który tu w całej jego krasie zacytuję:
Smutny przegrany człowieczku, bez dorobku, bez rodziny, bez przyjaciół, skamlący o odrobinę uwagi- żal mi cię.
Może jednak to pisanie ma jakiś sens, skoro tak nadepnęliśmy na odcisk jakiemuś frustratowi. Więc się zmobilizuję, choć, po prawdzie, chodziły mi po głowie ostatnio tak ambitne tematy i rozważania, że w ogóle nie czułem, bym potrafił to przełożyć na prosty blogaskowy tekst. Czegóż jednak człek nie zrobi dla tak emocjonalnie zaangażowanych komentatorów! Kontynuujmy więc, w imię Boże!


Podobnie jak z tym wacikiem sprawy się mają ze słowami. Konkretnie ze słowami, które się w informatyce określa jako "kluczowe". Czyli takimi hasełkami, tłumacząc to na nasze. Proste slowo, albo parę słów, które ewokują masę skomplikowanych treści. Weźmy "terroryzm". Zanurzamy wacik w cieczy zalatującej obcinaniem głów, kamienowaniem cudzołożnic, modleniem się pięć razy dziennie, postem i abstynencją alkoholową... Po czym podsuwamy wacik komuś pod nos, a z głośników w tym czasie dobiega słowo kluczowe "terroryzm". Powtarzamy to tak długo, aż się wryje ofierze w pamięć.


* * *


Oczywiście (panie Obama) mnie się te wszystkie rzeczy też niespecjalnie podobają. Obcinanie głów znaczy i tępienie cudzłożnic. O tym w tej chwili mówię. Żeby nie było! Wiem że pan szpiclujesz i na podstawie słów kluczowych, które ja tu mam, jakiś hiper-komputer to analizuje, a nawet jak nie zrozumie, to i tak zostanie to zapisane na wieki wieków, a jak się potem okaże, że ktoś gdzieś coś i wam się to z moim pisaniem skojarzy, to pan na mnie naślesz drona. Jasne - ten dron nawet sąsiadów nie obudzi, może nawet kota mi nie uszkodzi. To akurat podziwiam i popieram! Jednak niespecjalnie mi to pasuje - nie mówię o pana szpiclowaniu nawet, tylko o tym ew. dronie, więc wyjaśnijmy sobie parę spraw...


Ja nie jestem antyamerykański. Oczywiście z mojej młodzieńczej miłości do Ameryki nie zostało dziś wiele, ale w sumie, w tym ogólnym koszmarze, i tak nie widzę nic lepszego. Chiny daleko, nie wiadomo co z nich wyrośnie, no i wciąż niby "komunistyczne"... Rosja - lepiej nie gadać! Dla mnie nawet Dostojewski i Jezioro łabędzie to choroba duszy. (Podczas gdy np. dobre Country, Bluegrass i niektóre sitcomy bardzo sobie cenię. Nie mówiąc już o np. Ardreyu, kórego niestety w cwany sposób wyeliminowaliście z obiegu.) Islam? Też bez żartów! Nie ma takiej opcji. To nie moja cywilizacja i w ogóle.



Dzisiejsza Ameryka - przynajmniej od strony globalnej polityki - to dla mnie zgraja niezbyt wysokiej klasy urzędniczych Robespierrów, biegających na pasku lichwiarzy i tropikalnych totalitarystów, opierających swą władzę na ogłupianiu społeczeństw - własnych i cudzych - bo już im nawet zaczyna brakować środków na porządne korumpowanie. Bardzo żałosny jest widok cynicznego brutala, który po dłuższym czasie oszukiwania innych, okazuje się sam najbardziej ofiarą własnych łgarstw... 



Skutkiem czego coraz częściej widzimy go, jak publicznie zalewa się łzami, że go nie rozumieją, nie dość kochają, a czasem nawet - nie daj Boże! - robią mu wbrew. Posuwając się nawet... Jerum jerum! Do zabijania! Było nas nie sprzedawać w Jałcie, żeby tylko o jednym waszym cyniczno-brutalnym zagraniu tutaj wspomnieć, a przecież takich zagrań macie na swoim rachunku multum! Polityka międzynarodowa, zgoda, to brutalna sprawa, gdzie cynizm jest niestety niezbędny, jako i brutalność. Tyle że należałoby mieć dość rozumu, żeby pojąć, że taki ktoś jak wy, kiedy w końcu zaczynają się schody i gołym okiem widać, że co krok to będzie gorzej - skamląc i udając zgwałconą dziewicę, tylko sprawę pogarsza. Istnieje bowiem coś takiego, jak "konsekwencja".



Polega to m.in. na tym (wiem że to nieprzyjemnie brzmi, szczególnie dla kogoś, kto zawsze potrafił do swojej brutalności i cynizmu dorobić zgrabną i spójną ideologię), że jak ktoś już sobie podbił jakieś imperium, choćby i kolonialne, to zwijanie go nie powinno przebiegać kompletnie bezmyślnie, z próbami cwanego wprawdzie ekonomicznego wykorzystania niedawnych poddanych, ale za to całkiem bez troski o własną przyszłość i bezpieczeństwo. (O czarnych niewolnikach nie chcę rozmawiać, bo to drażliwy i trudny temat, ale tutaj też to i owo dałoby się powiedzieć, choć dla Pana może to akurat być niemiłe.)



Przykłady tego braku konsekwencji, żeby nie rzec skrajnej głupoty i postawy pasikonika ze znanej bajki, można by mnożyć i mnożyć. Bardzo tej konsekwencji moim zdaniem brakuje dzisiejszemu Zachodowi - który jest dziś w sumie w znaczniej mierze waszym imperium (choć niektórzy próbują wierzgać) - więc wam jakby najbardziej. Może sobie o tym kiedyś porozmawiamy - na razie chodzi mi jednak głównie o tego drona, więc proszę łaskawie przyjąć do wiadomości, że dla mnie, choć do orgazmu mi daleko, jednak US of A jest najmniej koszmarna alternatywą dla mojego nieszczęsnego i bezsilnego (częściowo także dzięki wam) kraju. Drona więc proszę sobie zachować na jakąś właściwszą okazję, dobra?



* * *

To była inwokacja, jaka w zasadzie w tych czasach powinna się znajdować w każdym nieco bardziej kontrowersyjnym i mniej politpoprawnym tekście, a teraz wracamy do naszej zasadniczej kwestii. Czyli wacików, aromatycznych cieczy, słów kluczowych i terroryzmu.


Mija trochę czasu, zanurzamy wacik w całkiem innej cieszy, którą sobie uprzednio przygotowaliśmy, i, szepcząc uwodzicielskim głosem "terroryzm, terroryzm", podsuwamy go pod nos naszej ofiary. To znaczy - nieważne w tej chwili, czy to "ofiara" czy coś innego - w każdym razie podsuwamy nasz wacik pod nos tej samej osobie, co już sobie wychowaliśmy za pomocą tej poprzedniej cieczy, skojarzonej ze słowem "terroryzm". Jeśli to się komuś kojarzy z dr. Pawłowem i jego śliniącymi się psami, to brawo - trafił w sedno! Chodzi tu w końcu o tresowanie leminga, a to stworzenie na tle psa przedstawia się, pod intelektualnym względem przynajmniej, marnie. Co nam - a raczej treserowi - jak najbardziej pasuje.


No dobra - pofiglowali conieco, pokrążyli wokół tematu, poruszając różne inne, istotne może, ale jednak poboczne, treści - czas złapać byka za rogi. I zapytać: w jakim sensie np. nowopowstałe "Państwo Islamskie" to jest "terroryzm", a w jakim coś całkiem innego? Oraz, kontrapunktycznie - w jakim sensie zielone ludki we wschodnie Ukrainie właśnie NIE SĄ terrorystami, skoro niemal nikt ich tak przecie publicznie, w mediach, nie nazywa? Wraz z meta-kwestią taką, oto: Czy, aby nie być "wrogiem Zachodu" i w ogóle czymś najgorszym (drony, uwaga!), aby cię człowieku wczorajsi lektorzy PZPR nie zagryźli za twój "bolszewizm" (z "faszyzmem" oczywiście na dodatek, bo oni już tak mają).... (Zresztą idiotom od Korwina wystarcza i zwykły "socjalizm", żeby była super-obelga.)


Czy więc - skoro ja się pokornie godzę, żeby, wraz z całym Zachodem, a przynajmniej z jego mniej wartościową częścią, zostać przez miłościwie nam paujących zepchnięty w przepaść... Albo oddany Putinom tego świata, co na jedno wychodzi... Nic nie mówię, żadnej rewolucji nie zamierzam wywoływać - słowo! Jednak czy ja także mam obowiązek wierzyć w te wszystkie smętne pierdoły, w które wierzą lemingi? Które się ludowi wciska? Czy też mogę, lecąc już potulnie w przepaść, skoro tak się podobało panu Obamie i innym panom (plus paru paniom, choć, po prawdzie, nie jestem pewien jak u nich naprawdę z płcią) - to czy ja jeszcze muszę śpiewać "Odę do radości" i nazywać wojnę "terroryzmem?


No bo co to jest ten "terroryzm" i co to w istocie jest "wojna"?

No dobra, ale to już ew. następnym razem. Deo volente i Obama drona nie spuściwszy. (Nie żeby to były jedyne zagrożenia w tych czasach powszechnego szczęścia, pokoju i dobrobytu.)

c. zatem d. n. (na 70%)

triarius

niedziela, lipca 13, 2014

Dlaczego współczesna sztuka jest taka denna? (003)

W trzecim odcinku naszego cyklu przedyskutujmy sobie kwestię całkiem podstawową - mianowicie co to w ogóle jest ta "sztuka"? Z pokrewnymi zagadnieniami, jak to: Po czym ją się rozpoznaje? Do czego ona właściwie służy i komu? Jak cenna w istocie jest, i dla kogo właściwie? Plus inne pokrewne zagadnienia, które mogą się przy okazji pojawić.

Przy takim postawieniu sprawy - w którym oczywiście nie ma nic nadzwyczajnego, po prostu staramy się zacząć od samego początku, bez idées pré-conçues, bez powoływania się na autorytety QUIA autorytety - dość oczywiste staje się, dlaczego sztuki (czy co to tam jest) posługujące się przede wszystkim słowem zostawiliśmy sobie poza nasza sferą badawczą.

Dlatego tak uczyniliśmy, że tam, gdzie są słowa, mamy, a przynajmniej mieć możemy, INFORMACJĘ. Nie można w każdym indywidualnym przypadku oczywiście wykluczyć, że tu akurat żadna istotna informacja nie występuje, a chodzi jedynie o EKSPRESJĘ... (Innych przypadków, niż te dwa chyba być po prostu nie może.)

Informacja (żeby nie było niejasności, choć i tak nie powinno) to będzie na przykład: "Wczoraj w Biedronce widziałam diabła z rogami, ogonem i Gazetą Wyborczą". Nie jest tu oczywiście istotne, czy ta informacja jest "prawdziwa" (bo diabły na przykład Gwybu nie czytają) - jest tu jakiś przekaz, adresowany do kogoś innego, więc informacja.

(A skoro już zmniejszamy niejasności, to powiem, że idées pré-conçues oznacza "wstępne założenia". Niektórzy mi lubią zarzucać nieuctwo i porywanie się na tematy poza moim zasięgiem, więc ja w nich czasem francuskim lub łaciną. Trochę może dziecinne, ale na takich ludzi to chyba jednak działa.)

Ekspresja "czysta", to będzie "och!" albo "ach!". W bardziej złożonych przypadkach trudno chyba by było całkiem pozbawić ją jakiegokolwiek informacyjnego przekazu, ale jeśli coś mówimy naprawdę ignorując ew. odbiorcę, to co do niego dotrze i jak on zareaguje ("on lub ona", hłe hłe, bo mi tego w Ameryce nie wydadzą!), tylko tak sobie mówimy, szepczemy, krzyczymy... No to jest ekspresja właśnie.

Oczywiście ani informacja, ani też ekspresja, nie muszą koniecznie posługiwać się słowami! Tutaj mówimy głównie o słowach, dlatego, że moja teza jest taka, iż w "sztukach" (w szerokim znaczeniu, dlatego w cudzysłowie) posługujących się głównie słowami "z natury" do głosu dochodzi informacja.

W związku z czym wiele z tego, co się mówi - w postaci wierszy czy dramatów - bez "aż tak wielkiej szkody" dałoby się powiedzieć najprostszą i najbardziej zrozumiałą metodą, czyli po prostu PROZĄ. Jeśli tak jest, będzie to oczywiście spora wada takiego wiersza czy dramatu - bowiem zastosowana forma nie jest optymalna dla danej treści i są tam jakieś niepotrzebne fioritury.

(Z drugiej strony, jeśli tam naprawdę jest coś, co by było warto powiedzieć po prostu prozą, to i tak jest tam znacznie więcej, niż w większości dzieł, którymi dziś cieszy się tak zwana "wyrobiona publiczność." (Jak cudnie - mamy już całkiem dlugi wpis, a nawet śmy naprawdę nie zaczęli drążyć zamierzonego na ten raz tematu! W końcu o "sztukach słownych" mieliśmy właśnie NIE mówić.)

* * *

Co sztuka właściwie daje swoiemu odbiorcy? Istotne zagadnienie, zgoda? Od razu jednak widzimy, że wcale nie jest całkiem oczywiste, że taka na przykład sztuka Azteków Aztekom dawała te same przeżycia i ew. satysfakcje, co dzisiejszemu koneserowi.

Dzisiejszy koneser zachwyca się też na przykład kopiami klasycznych greckich rzeźb, bez entuzjazmu spogladając na sztukę o kilkaset lat późniejszą - tę wczesnochrześcijańską. Oficjalnie mówi się o "upadku sztuki", o "obniżeniu poziomu", o "tandetnej rzemieślniczejrobocie", o "zaniku umiejętności widzenia rzeczywistości", o "wtórności", o "degenerarcji" wreszcie... Itd., itd. (Wiem coś o tym, proszę mi wierzyć!)

Jednak trudno całkiem uciec od konstatacji, że ta "schyłkowa", "zdegenerowana" sztuka wczesnego chrześcijaństwa do czegoś tym wczesnym chrześcijanom była potrzebna - podczas gdy te wszystkie nagle Apolliny i Wenusy wprost przeciwnie. I oczywiście oficjalna, choć nie zawsze głośno i explicite wyrażana, opinia jest taka, że ci wcześni chrześcijanie w ogóle byli jacyś nietacy, a na sztuce to już się nie znali kompletnie.

Jest to jednak nieco kontrowersyjna postawa, czyniąca z dzisiejszego bywalca zachodnich muzeów absolutną wyrocznię i jedyne kryterium, podczas gdy ludzie, z jakichś dziwnych nieraz powodów, tę sztukę tworzyli od tysięcy lat; nieraz za nią płacili, i to sporo; niektórzy latami uczyli się na artystów... I tak dalej.

A po tych tysiącach lat przychodzi sobie taki, nie bójmy się tego słowa - liberalny burżuj z apetytem na "sztukę", i sobie wybiera: grota Lascaux? Cudne, bierzemy! Goła Wenus oglądająca swoja pupę w lusterku? Fajne, choć za rok lub dwa może się okazać nie dość politpoprawne. Dwunastowieczne perskie miniatury? Jasne, przecież sztuka jest jedna!

Parę kolorowych plam na płótnie? Fajne, oczywiście, choć to już było (a co na to mohery?) Bizantyjskie mozajki? Super! (Pod nosem dodaje zaś "bo tak fajnie błyszczą te kolorowe kamyczki, a do tego tam jest trochę prawdziwego złota, łał!")

Mumia faraona? Re-we-la-cja! Nie dość że profanacja zwłok, a to zawsze cieszy, to jeszcze egzotyka!
Sztuka wczesnych chrześcijan? Sztuka mówisz? Toż to przecież nie sztuka, tylko upadek rzemiosła i degeneracja! Nie czytałeś sobotniego dodatku kulturalnego w naszej ulubionej gazecie?!

Już nie będę się tutaj zniżał do wykazywnia, że taka postawa jest niekonsekwentna i arbitralna, bo w realnym liberlaniźmie i jego intelektualnym oraz estetycznym życiu nie takie rzeczy się spotyka. Jednak naprawdę nie dostrzegam powodu, by akurat gusta kogoś, kto się na tej planecie pojawił pięćdziesiąt...

No może sto... Niech będzie i dwieście czternaście... Lat temu... I za chwilę może zniknąć... Stanowiły podstwowe kryterium analizy wszelkiej sztuki - sztuki wszystkich epok, regionów, kultur. To znaczy - zgoda! - ja bym się bardzo nawet cieszył, gdyby te wszystkie ochy i achy były autentycznie przeżywane, a nie wygenerowane przez telewizyjnych macherów i ekspertów (na ogół nie zasługujących nawet na cudzysłów) w sobotnich dodatkach.

Autentyczne przeżycia estetyczne współczesnego burżuja nie stają się od razu ostatecznym kryterium, i niewiele w sumie, poza samego burżuja duszą, znaczą, ale jednak co autentyczność, to autentyczność. Dużo tego dziś, wbrew pozorom, a przede wszystkim wbrew WSZECHOBECNEJ PROPAGANDZIE, dzisiaj nie mamy.

Jednak moje dociekanie ma dociec, CZYM JEST SZTUKA DLA TYCH, KTÓRZY JĄ TWORZĄ I DLA TYCH, DLA KTÓRYCH BYŁA PIERWOTNIE PRZEZNACZONA. Z naciskiem na PIERWOTNIE. Tutaj, proszę mi darować, opinie i gusta kogoś żyjącego tysiąc, a choćby tylko i dwieście, lat później, w całkiem innych warunkach, który sobie tę sztukę ogląda luźno w muzeum, w telewizji, albo w albumie - całkiem po prostu NIE MAJĄ NIC DO RZECZY. Rozumiemy się? (Choć oczywiście NASZYM dzisiaj odbiorem sztuki mam się zamiar kiedyś też na serio zająć. A nawet to właśnie wydaje mi się sednem moich rozważań.)

To samo dotyczy zresztą moich osobistych gustów oczywiście, choć mnie akurat "liberalnym burżujem" dość trudno nazwać. Zachwycam się (żeby z plastyki przejść w sferę muzyki, która dla mnie osobiście jest o wiele ważniejsza) Dufayem i Monteverdim, ale to przecież nie oznacza, że na pewno to, co ja z tego powodu odczuwam, jest tym samym, co odczuwali bezpośredni ich odbiorcy, nie mówiąc już oni sami.

Prywatnie sobie sądzę, że to nie jest aż tak odległe, ale jest to opinia subiektywna, choć oparta na pewnych analizach, którymi, Deo volente, mam się z ewentualnymi (Deo volente) Czytelnikami zamiar w toku tych rozważań podzielić.

To jest jednak coś, co by trzeba dopiero wykazać. Natomiast fakt, że dzisiejszy bywalec muzeów - nawet ten autentycznie przeżywający, i jakoś tam nawet rozumiejący, sztukę - nie zaś, dość typowa w mojej opinii niestety, ofiara sobotnich dodatków, cwanych macherów i chciwych spekulantów...

Więc taki współczesny, nawet i całkiem autentyczny, koneser sztuki - z całą pewnością widzi (i "przeżywa") azteckie przedstawienia masowych rzezi (przez otwarcie klatki delikwenta obsydianowym nożem i wyrwane mu serca ku uciesze bogów), z tryskającą tętniczą krwią, zmieniającą się pod koniec swej trasy w jakieś, dość w sumie schizofreniczne kwiaty, całkiem inaczej niż sami Aztecy.

Niezależnie od tego, czy byli bliżej rączki tego obsydianowego noża, czy też tej drugiej strony. I to by jednak chyba było na razie na tyle. Dzięki za ew. uwagę, jeśli ktoś był łaskawy, i w dodatku dotrwał do końca! (Nie żebym uważał, że to jest bezwartościowe! Po prostu jest to trudne, z masą wtrętów w nawiasach itd., a ja nie mam nawet doktoratu. ;-)

triarius

P.S. Teraz pojedynczo wychodzimy. I uważajcie na ewentualne ogony!