Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pornografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pornografia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, lipca 27, 2014

O Sztuce - tekst dla ludzi niedotkniętych wirusem szpęgleryzmu (część 4)

"A panna O'Murphy? Panna O'Murphy i jej przecudny przecież tyłeczek?"

Kierujemy wzrok w tamtą stronę i widzimy, w trzecim rzędzie, tego kto zadał pytanie. Pięknego jak grecki bóg młodzieńca, który w podnieceniu bezwiednie miętosi... Chciałem powiedzieć "pierś", ale nie powiem, bo nie chcę, żeby moi, bardzo przecież nieliczni, P.T. Czytelnicy powymierali. Na apopleksję, priapizm lub ciągotkę nerwicową. Powiem więc zamiast tego "dłoń"...

Dłoń prześlicznej dziewczyny, wyglądającej na Japonkę, więc możliwe, że to jego siostra. (Trochę estetyki w tekście o sztuce, mimo tego, cośmy sobie powiedzieli o puchatych kociętach, nie zaszkodzi!) Dziewczyna lekko zagryza z bólu wargi, ale jej oczy z niemym zachwytem spoczywają raz to na młodzieńcu, raz to na Panu Prelegencie. Ach!

Fakt, panna O'Murphy ze znanego (niektórym) obrazu... Przepiękna dziewczyna, do tego dziko smakowita, leżąca w pozie, którą eufemizmem byłoby nazwać "prowokującą", z tym dumnym tyłeczkiem podającym się widzowi jak na tacy...

Nawet pomijając hormony, emocje i uderzenia gorąca - to JEST pewien problem dla kogoś głoszącego, że to, co naprawdę piękne samo w sobie, dziwnie marnie wypada na obrazach i w rzeźbach, więc w takim prostym łączeniem Piękna i Sztuki - jakby to było to samo - jest jednak chyba spora porcja naiwności.

Albo raczej - to MÓGŁBY być dla nas pewien problem. Bo nie jest. My sobie nie z takimi problemami radzimy! Odpowiedzmy zatem naszemu młodemu słuchaczowi, z nadzieją, że nasze słowa, naszym melodyjnym głosem wypowiedziane, dotrą także do uszu jego uroczej partnerki, pieszcząc obie te cudowne małżowinki.

(Swoją drogą, trochę późno na to ostrzeżenie, ale ten tekst, ten odcinek naszego wielkiego cyklu, nie nadaje się chyba aż tak bardzo dla dzieci. I dla młodych panien też chyba nie. Cóż, bywa, sorry!)

No to odpowiadamy... W kwestii formalnej, młody człowieku, to nie taka znowu "panna". Oczywiście - młoda (choć z pewnością nie dość dla pana Cohn-Bendita czy pana Polańskiego) i niezamężna. Jednak gdyby kiedyś miała w końcu iść do ślubu, to raczej nie na biało, bo groziłoby to rozruchami . Co najmniej. Więc, ściśle rzecz biorąc, żadna panna.

Temat tego akurat obrazu, faktycznie, sam w sobie dziko estetyczny. Nie będziemy się tu publicznie ślinić na temat tej dziewczyny (bo od czego jest prywatność?), ale jest ona do schrupania, z kosteczkami, i to wyrażając to bardzo oględnie. No a ten jej tyłeczek: wyniosły, schludny, wręcz stworzony na miłych harców przystań lubą...

Obaj jesteśmy ludźmi światowymi i chyba jedyne co możemy teraz rzec, to że ten Ludwik XV co do kobiet to miał rzeczywiście niezły gust. Mimo tej upiornej Markizy de Pompadour, która nawet sam tytuł, w sensie nazwisko, miała operetkowy.

Nam tu jednak sprezentował ów król pewną intelektualną zagwozdkę, tak? Tak myślisz, młody czlowieku? Otóż my tę zagwozdkę całkiem łatwo rozwiążemy! I to będzie dodatkowe piórko do naszego kapelusza, dodatkowy kutasik do naszego słuckiego pasa!

Słuchaj więc, mlody człowieku. Spójrz na tę panią... Nie mówię o twojej, rzeczywiście przecudnej, towarzyszce, która jednak jest na razie, bardzo ładnie i elegancko, ale jednak ubrana... Mówimy o pannie (pannie, hłe hłe!) O'Murphy. Leży ona sobie, ten tyłeczek... Ach! Nieważne!

Przecież to by mogło być zdjęcie! To jest śliczna goła dziewczyna w bardzo nieprzyzwoitej (choć ślicznej i w sumie eleganckiej) pozie, namalowana tak wiernie i bez żadnej stylizacji czy udziwnień, jak to w ogóle w XVIII w. było możliwe. Nie mieli aparatów fotograficznych, więc jak chcieli mieć coś jak zdjęcie, to musieli malować.

Gdyby pokazano nam zdjęcie wyglądające niemal w stu procentach tak, jak ten obraz, co byśmy powiedzieli? "Soft porno" przecież byśmy zakrzyknęli! Magna voce, w dodatku. Może akurat wyjątkowo śliczniutkie soft porno, ale przecież i takie bywają. (Wszyscy kastrowani ministranci i cnotliwe dziewice zasłaniają uszy!)

Kiedy zobaczymy zdjęcie ślicznej gołej dziewczyny na tyle prowokacyjne i na tyle "estetyczne", jak ten obraz, to powiemy że to "Sztuka"? W sensie że fotograf coś tam dodał od siebie, dołożył jakąś wartość dodaną - a nie tylko wziął estetyczny obiekt, jak tego puchatego kotka, i sobie to plamka po plamce odwzorował?

Raczej nie, prawda? Albo się ucieszymy tym zdjęciem, albo się nie ucieszymy, może nawet nas to odrzuci czy oburzy - ale tak czy tak to będzie "fotografia erotyczna" czy "soft porno" - a nie "Sztuka". No to jaka jest w istocie różnica między takim zdjęciem i takim niemal samym obrazem?

Rzemiosło wykonawcy? Jego jakość? I trudność jego opanowania? Oczywiście - namalowanie obrazu wymaga o wiele więcej czasu, nie mówiąc już o opanowaniu warsztatu, ale jeśli TO ma być zasadniczym kryterium...

Kryterium tego, co jest, a co nie jest Sztuką - no to, daruj młody człowieku (może jednak daj tej dziewczynie spokój, nie że coś, bo nie będzie mogła potem włóżyć... rękawiczki) - mamy całkiem nowe kryterium, które nam wszelkie dotychczasowe rozważania wywraca do góry nogami, jak również wnioski z nich...

Tylko że to by jednak była chyba przesada, żeby dobre rzemieślnicze wykonanie automatycznie utożsamiać ze "Sztuką", w sensie "Sztuki" - tym bardziej, że mówimy o "Sztuce" ambitnej i mającej wielkie pretensje co do swego znaczenia.

To, czy czysto rzemieślnicza jakość wykonania w ogóle ma jakiś związek z jakością konkretnego dzieła sztuki, należałoby dopiero ustalić. Jest to z grubsza ta sama kwestia, co kwestia znaczenia samego WARSZTATU dla klasy dzieła i klasy artysty. Jednak ja tu odruchowo odrzucam tezę, że rzemiosło miałoby wprost DECYDOWAĆ o jakości sztuki.

To, czy np. "malarz musi umieć namalować konia, żeby było widać że to koń", wydaje się w pierwszej chwili dość oczywiste i pewnie jakoś tam wypada się z tą tezą, młody człowieku, zgodzić, ale jednak my, ludzie wyjątkowo dociekliwi, nawet tego nie powinniśmy przyjmować bez sprawdzenia.

W każdym razie, co do panny O'Murphy, to wydaje się, że jest to "Sztuka" w dokładnie takim samym stopniu - plus, nieustalona na razie, wartość rzemiosła malarskiego, minus wartość rzemiosła fotografa erotycznego - jak zdjęcie w jakimś "Readers' Wives". (Lub innym "Penthouse", ale raczej takim z lat '60 jednak, potem to się zrobiło sporo ostrzejsze.)

Obraz przedstawiający pannę O'Murphy wydaje się nam, Tygrysistom, czystą w sumie pornografią - to że raczej subtelną i w niezłym smaku (sorry ministranci!), niewiele zmienia. To po prostu były inne czasy i gdzie indziej przebiegała granica wulgarności. Tym niemniej i dziś można znaleźć w sieci setki zdjęć, które się niczym istotnym od tego obrazu nie różnią.

Nawet tak śliczne dziewczyny, jak panna O'Murphy, nie są wcale aż takimi wyjątkami. (Natomiast twoja, mój młody przyjacielu, towarzyszka, ach! Trochę tylko szkoda, że już biedactwo zasnęło i nie słyszy naszych przemądrych samczych słowiczych tryli.)

* * *

Temat jest super, rozwija nam się nieźle (choć dziś w sumie śmy się sporo powygłupiali), ale chyba sobie na razie dalszy ciąg odpuszczę, bo to już dziwnie długo trwa. Gdybym, jakimś dziwnym trafem, miał żyć wiecznie, to jeszcze do tego cyklu bez wątpienia wrócę.

triarius

P.S. No dobra ludzie. Pewnie nie wiecie kto to jest panna O'Murphy, więc, żebyście sobie zębów nie połamali szukając, ja wam ją tutaj wkleję. (Pędzlem operował, by the way, niejaki Boucher, czyli na nasze Rzeźnik, co się dość zabawnie komponuje - n'est-ce pas? Facet miał szczęście oglądać to cudo w 3D, ale zazdrość to brzydka cecha, więc cicho!)


A tu macie na pociechę gołą Merkelę. (I teraz rozumiecie, dlaczego Gugiel musi usuwać linki, które komuś nie pasują?)


wtorek, czerwca 28, 2011

Pierwszy tekst z cyklu "Dziewica dla leminga"

Nieprzyzwoitość: x (słownie 1) na xxxxxxxxxx możliwych (słownie 10)

* * * * *

Zagajenie w formie gawędy, które Poszukiwacze Faktów i Autentycznej Mądrości bez najmniejszej szkody mogą opuścić, ale za to smakosze Historycznych Wspominków i w ogóle Dobrej Literatury raczej nie powinni


Niniejszym rozpoczynam tekst, który w zamierzeniu ma stanowić pierwszą część wielkiego cyklu, mającego naświetlić ze wszystkich stron ważną i zaniedbaną kwestię szeroko pojętej (excusez le mot) Dupy - w historii, polityce, w życiu leminga, w życiu kontrrewolucjonisty... Itd.

Część tych tekstów będzie zapewne (Deo volente) całkiem przyzwoita i dostępna nawet dla tych licznych wirtualnych prawicowców, dla których esencją i ideałem prawicowości jest mentalność i zachowania kastrowanego przed-pubertalnego ministranta. Inne mogą być dla takich osób rażące i nieodpowiednie.

Aby nikomu nie zrobić wbrew i nie wyjść na jakiegoś lewaka, któren "wyzwolenie seksualne" ludowi głosi i za jego pomocą zamierza ruszać z posad bryłę świata, będę (już po napisaniu takiego ew. tekstu) na samej górze oznaczał jego ostrość und nieprzyzwoitość (w mojej własnej fachowej ocenie) za pomocą tradycyjnych krzyżyków.

Jeden krzyżyk: x - to tekst nieszkodliwy nawet dla duszyczek owych ministrantów. Dwa krzyżyki: xx - to jakieś pin-up'y z lat '40 (bez włosów). Trzy krzyżyki: xxx to powiedzmy Playboy z lat '60 (nie mówię duńskie magazyny dla panów!), czyli włosy, góra, łonowe. Cztery krzyżyki: xxxx - to powiedzmy dzisiejsze soft-porno. Pięć krzyżyków: xxxxx - to już nie "soft"... I tak dalej, aż do... Ile my ich możemy potrzebować? No, ustalmy sobie, że maksimum to dziesięć. I nie będziemy dawać przykładów, z czym to by się ew. dało porównać.

Albo może powiedzmy sobie tak: dawni misjonarze, jak niektórzy wiedzą, opisywali z najpikantniejszymi szczegółami pikantne zachowania różnych dzikich ludów, tyle że po łacinie. No więc niech dziesięć iksów to będzie takie coś - ale naprawdę dzikich ludów - tyle, że nie po łacinie. Ani moja ona nie jest na tym poziomie, bym ja mógł to w niej napisać, ani, jak podejrzewam, Wasza kochane ludzie, nie jest na tym poziomie, żebyście to mogli ew. zrozumieć.

To by chyba był na tyle spraw organizacyjnych - przejdźmy do konkretów.

* * * * *

Konkrety

Zadziwiające jest, jakie mądre rzeczy można czasem znaleźć w gazecie! A w każdym razie w tygodniku. Niechby i francuskim. Niechby i chodziło o "Le Point" z lat, gdy szefem był tam św.p. Jean-François Revel, gość, który wiele rzeczy kojarzył. Było to bardzo, bardzo dawno, gdzieś na przełomie lat '70 i '80, ale do dziś to pamiętam jakby to było wczoraj. Sam tekst, a także całą oprawę i tło.

"Z taką pewną nieśmiałością" to mówię, bo ten akurat numer "Le Point" - mój pierwszy, choć nie jedyny - wpadł mi w ręce, kiedy byłem w Libii. Co z tego? A to, że nie ma cienia gwarancji, że za jakiś czas jakikolwiek związek z Kadafim nie nie będzie w krótkich abcugach prowadził do łagru, jeśli nie gorzej.

Tym bardziej, jeśli ktoś znany jest (komu znany, temu znany, ale akurat o tych chodzi) z tego, że bez entuzjazmu się wyraża o Ojro-Unii. Cóż jednak robić - pośladki drżą z lęku, ale moich ew. Czytelników - skoro to w końcu, jak to u mnie, gawęda, nie chcę pozbawiać kolorytu, tła i pociesznych anegdotek.

Nie żebym wszystkie te anegdotki i koloryty miał tu od razu władować - zbyt wiele tego było i zbyt piękne! - ale nieco kolorków się przyda. No więc był ja w tej kadaficznej Libii w mrocznych czasach PRL'u... (A może już wcale nie tak mrocznych? Co ja tam wiem, skoro GWybu nie czytam, TVN'u nie oglądam.)

Matka tam wiele lat pracowała, jako architekt, a raczej urzędasek od urbanistyki, a ja dwa razy tam do niej pojechał, żeby coś na czarno, bo na biało się nie dało, zarobić. Z jednego miesiąca pracy, fakt, że najczęściej b. ciężkiej, żyło się potem z kobietą ze dwa lata, jeśli się nie szalało.

I czasem ta praca była, a czasem siedział człek, czytał wszystko, co matka miała w swym przedziwnie przypadkowym zbiorze książek i czasopism, oglądał libijską telewizję... O tym ostatnim można by, swoją drogą, napisać epopeję, a już japoński film wojenny "Tora Tora Tora" zdubbingowany po włosku, to było przeżycie, które mną wstrząsnęło. I wstrząsa mną niemal tak samo silnie, kiedy tylko sobie to, po pół wieku niemal, przypominam.

No i kiedyś wpadł mi w ręce numer tygodnika "Le Point", a w nim tekst, który - tak samo jak stwierdzenie Ortegi y Gasseta, o którym mówiłem w poprzednim tekście (to, że są kobiety i mężczyźni, a nie ma żadnych "osób ludzkich"), a długo potem Ardrey - uczyniło ze mnie zapiekłego prawicowca. Albo w każdym razie takie coś z czarnym podniebieniem, co ma własne poglądy na różne sprawy.

W artykule tym (ach, jak chciałbym go znowu dorwać, ale niestety znikł z moich zbiorów w wyniku różnych zawirowań Typowego Polskiego Losu) było o tym, że dzieci wykształconych i racjonalnych matek niemal z definicji źle sobie, już co najmniej od lat przedszkolnych, radzą z życiem społecznym. Skutkiem czego rzadko mają szansę zostać samcem alfa... Czy samicą alfa zresztą, bo tam przecież też hierarchia istnieje, a co dopiero w latach, kiedy różnice między płciami są jeszcze mniej wyraźne, niż potem.

Tak więc samiec alfa, jak wynikało z owego tekstu (opartego na ekstensywnych badaniach, gdzie dziatwę w przedszkolu z ukrycia filmowano, i tak dalej) nie dla dzieciaka wykształconej, racjonalnej matki! I nic to, że przeważnie jest inteligentniejsza od tej mało racjonalnej i mało wykształconej - ta jej ew. inteligencja niewiele, jeśli w ogóle, potomstwu w jego społecznym życiu pomaga!

To badanie nie trwało aż tak długo, by dało się określić, jak się sprawy miały w późniejszym życiu. Swoją drogą teraz, po trzydziestu latach, dałoby się to pewnie zbadać, a może nawet zrobiono jakieś badania. Bardzo oczywiście chciałbym znać ich wyniki, jednak postawię brodę Proroka przeciw garści kwaśnych czereśni, że to początkowe społeczne upośledzenie w większości przypadków raczej się samo nie wyleczyło, a najczęściej pewnie się tylko dalej pogłębiało. (Pan Tygrys to jednak dość wyjątkowy przypadek, zgoda? Na dobre i złe.)

Co może być bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy? Bezpośrednią przyczyną wydaje się być - co explicite stwierdzono w owym badaniu i owym artykule - to, że owe dzieci racjonalnych i wykształconych matek miały upośledzony JĘZYK CIAŁA.

Tak, jakby te matki od najwcześniejszych lat, same zapewne "obdarzone" osłabionym językiem ciała - co prawdopodobnie stanowi zarówno skutek, jak i w jakiejś mierze przyczynę, ich racjonalności (a może nawet w jakimś stopniu wykształcenia?) - przestawiały dziecko z normalnego, zdrowego polegania na owym języku ciała, na racjonalność, argumentację, logikę... Sami wiecie, o co tu chodzi. W końcu wystarczy rzucić okiem na twórczość tego czy owego blogera, choćby nawet "prawicowego".

Co jeszcze z konkretów pamiętam w związku z tym artykułem? To, że na owych filmach z ukrytej kamery często obserwowano, jak te biedne upośledzone dzieci racjonalnych matek przejawiały całkiem specjalny język ciała - który momentalnie, jak wnioskowali nie bez podstaw badacze, stawiał ich w pozycji socjalnej omegi.

Przede wszystkim był to gest, pojawiający się w przypadków konfliktów oko w oko, polegający na kładzeniu sobie dłoni na karku. Z miną, na ile pamiętam, z góry przegraną i z postawą wyrażającą w sumie podległość. Co momentalnie zapewniało tym dzieciom pozycję omegi w danej dziecięcej społeczności. (Z czegoś się w końcu korwiniści biorą! Że tak sobie pojadę intuicją.)

No i to by było na tyle konkretów. Natomiast jako inspiracja do rozmyślań, dyskusji, analiz, planów na przyszłość - własnych życiowych i dla świata - wydaje mi się to ważne i potencjalnie ogromnie płodne. Mamy tu bowiem coś, jednocześnie konkretnego i, jak na psychologię, naukowego, co jednocześnie naświetla nam problem Leminga, schyłkowej Cywilizacji w przeciwieństwie od twórczej i organicznej Kultury (mówię to oczywiście językiem spengleryzmu, ale to się da przełożyć na inne żargony), wychowania potomstwa, roli Kobiety w Historii (i w ogóle wszędzie), "równouprawnienia", ew. kontrrewolucji...

Nie zapominając o wielkiej, ważnej, a przecież z jakichś powodów tak zaniedbanej, problematyce szeroko pojętej Dupy (excusez le mot) i jej znaczenia we (nie bójmy się tego słowa!) Wszechświecie.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, sierpnia 18, 2008

Jaś-Kuba Ruso - pisarz znaczący (cześć 1)

Jednym z pisarzy, którzy NAPRAWDĘ odegrali rolę w historii - prawdopodobnie dość nielicznych - jest Jean-Jacques Rousseau. Dzisiaj niemal nikt go naprawdę nie czyta, choć niektóre fragmenty jego "Wyznań" są całkiem na swój pokrętny sposób interesujące - ja np. je przeczytałem, zachęcony do tego "Szkicami o literaturze francuskiej" Boya (wiem że skurwiel i sowiecki kolaborant) i nie narzekam. Był to niewątpliwie gość pokręcony - mówiąc łagodnie świr - co w jego autobiografii wyraźnie widać, ale w młodości chciałem być psychologiem, więc mi to pasowało.

Mało kto faceta naprawdę dziś zna, a jednak żyjemy w dużej mierze w jego świecie. Nie chcę się tu wdawać w uczone rozważania nad wyższością "internalizmu" czy "eksternalizmu" w historii idei, ale na pewno można stwierdzić, że jeśli jakiś pisarz naprawdę wpłynął na namacalną rzeczywistość, to właśnie ten. Może Platon jeszcze bardziej, ale też mam wątpliwości, czy "platonizm" nie jest dość naturalną tendencją w ludzkim umyśle. Nie żeby zawsze przeważającą, oczywiście, ale zawsze czyhającą na swą ofiarę. Zresztą Platon miał dwa tysiąclecia więcej czasu na swe oddziaływanie. No a wszelka lewizna, szczególnie ta co bardziej intelektualna, ma w mózgach w ogóle niewiele więcej niż Jasia-Kubusia.

Teraz zmieniamy pisarza... Jeśli ktoś czyta po angielsku i jest zainteresowany historią rewolucji francuskiej, to szczerze polecam amerykańskiego historyka o nazwisku Stanley Loomis. Świetnie się go czyta, gość ma rozsądne, konserwatywne poglądy, ale bez jakichś przegięć w wiadomym stylu, rzetelna informacja... W ogóle czyste przeciwieństwo osławionych prac prof. Geremka na temat żebractwa i prostytucji w średniowiecznej Francji, które mu musiał napisać odkomenderowany do tego doktorant, bo czytać się tego nie dało - wiem bo próbowałem i nie to, by mnie prostytutki w średniowiecznej Francji nie kręciły. Czytałem na ten i zbliżone tematy inne książki i było fajnie.

Stanley Loomis zatem... Stanley Loomis w swej książce "Paris in the Terror: June 1793 - July 1794" w bardzo fajny literacko sposób główną protagonistką czyni Charlotte Corday, która ukatrupiła Marata. Młoda ta i pełna zalet kobieta miała jedną mniej w moich oczach ujmującą cechę, którą zresztą dzieliła z całą praktycznie swoją epoką... Było nią uwielbienie... Kogo? No właśnie - naszego ulubieńca Jasia-Kubusia. No i Loomis przeplata historię Wielkiego Terroru, wraz z osobistym dramatem ostatnich tygodni życia Charlotty Corday, z analizami życia, twórczości i wpływu na ową epokę tego właśnie pisarza.

Jest tych analiz sporo, więc na jeden odcinek zbyt wiele, tym bardziej że opatrzyłem to tak długim wstępem. Ale chyba dla niektórych P.T. Czytelników będzie to ciekawe i może do czegoś przydatne. A więc, oto pierwszy odcinek tego, co Loomis mówi o J.-J. Rousseau. Aha - jeszcze może jedna sprawa: tutaj będzie głównie o jego życiu, bo to jest na początku, a więcej się nie zmieści.

Nie chodzi o to, że Loomis, czy może Wasz oddany sługa, sprowadza twórczość pisarza do jego biografii, albo że ocenia ją na podstawie tego, jaka ona była pokręcona. To nie o to chodzi! Jednak przedstawianie pisarza CAŁKIEM bez wspomnienia o jego życiu również wydaje się mocno sztucznym zabiegiem. Tym bardziej zaś pisarza o życiu i charakterze tak pokręconym, jak życie i charakter naszego bohatera. A więc, niech głos zabierze mój ulubiony (obok G. Lenotre'a) historyk rewolucji, Stanley Loomis (rozbiłem to na krótsze akapity, dla czytelności):

* * *

Rousseau przemawiał do mieszanej publiczności, a sekret jego sukcesu, jeśli tak prozaiczne określenie można zastosować do wpływu i sławy, przekraczających prawdopodobnie wszystko, co osiągnięte zostało przez jakiegokolwiek pisarza od tamtej epoki, można odkryć w zwyczajnym i znajomym temacie: seksie. Jednak, dziwny to i znaczący wkład do pornograficznej literatury - gwałcił on nie ciało, lecz duszę swego czytelnika.

Cierpiąc na szczególną fizyczną dolegliwość, dla Rousseau "spełnienie" było dodatkowo udaremniane przez nienasycone żądze, które obudziła w nim rózga córki kierownika jego szkoły, pewnej panny Lambercier, i całkiem otwarcie zdiagnozowane przez niego w słynnych "Wyznaniach". Wyznaniach, w których, w swym niezwykłym pokazie psychicznego masochizmu, ujawnia bez oporów całą serię dziwacznych drobnych wad, ale bez przerwy maskuje bardziej zwyczajne i mniej interesujące większe wady.

Idealizując kobiety, był zmuszany siłami jeszcze potężniejszymi, niż wspomnienie panny Lambercier do umieszczania ich [na piedestale?]*, chodziło jednak [nie?] o to, by wynieść kobietę, lecz raczej sam chciał zostać umartwiony. W każdej międzyludzkiej relacji bardzo starannie, zawsze własnoręcznie, zastawiał pułapkę, w którą zamierzał wpaść - kiedy skomplikowane warunki, w których jego własna ruina mogłaby zostać z maksymalną rozkoszą skonsumowana, zostały spełnione.

-------
* Coś mi tu uciekło, sorry! (I nikt oczywiście nie zauważył. Nie ma to jak blogaskowa publicystyka!)


c.d.n. (Deo volente)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, marca 20, 2008

Prezydent obraził internautów? Że się zaśmieję

Internet to wielka sprawa. Interent to tak wielka sprawa, że mogę sobie na przykład bez trudu zobaczyć co ktoś, komu wyszukiwarka zaserwowała mojego bloga jako odpowiedź na jego zapytanie, wrzucił był w ową wyszukiwarkę. Jakie słowo kluczowe, jakie hasło, czy równoważnik zdania znaczy.

Internet to wielka sprawa, a tutaj znienacka Prezydent obraża jego dzielnych jeźdźców, zarzucając im, że surfując piją piwo i oglądają pornografię. To zaś nie jest, wedle Prezydenta, stan w którym należałoby głosować nad ważnymi dla państwa sprawami. Czyli że głosowanie przez internet, do czego tak zajadle dąży Platforma i postkomuna, to nie jest taki znowu wielki pomysł.

Internet to wielka sprawa, bo nie tylko mogę sobie różne rzeczy na temat odwiedzających mojego bloga zobaczyć, ale i je wszem i wobec pokazać. Co też lubię od czasu do czasu robić. A więc rzućmy sobie okiem na to, co też ludziska pragną w sieci znaleźć, kiedy to gugiel, przez pomyłkę, wrzuca ich na tego bloga. Oto wybór co smakowitszych poszukiwań, tylko z tego miesiąca, uwieńczonych wizytą na tym blogu:

Wprawdzie leaderem - najpopularniejszym słowem kluczowym, które dostarcza ludzi do mego bloga - jest 'triarius' (i chwała internetowi za to, z guglem na czele), ale na drugim miejscu, z niemal połową wyniku leadera, jest hasełko 'czternastolatki nago'. Przyznam, że nie mam w tej chwili zielonego pojęcia kiedy o czymś takim w ogóle pisałem, a już na pewno tego jakoś z soczystymi szczegółami nie opisywałem, żeby się można było ślinić, nawet jeśli kogoś to kręci. O reklamowaniu takich spraw już nawet oczywiście nie wspominając.

Na ósmym miejscu jest hasło 'gry zoologiczne'. Na dwoje babka wróżyła, bo nie mam pojęcia o co tu może chodzić. Może o xxx, ale niekoniecznie, więc tutaj trza uznać, że mamy neutralność światopoglądową i w ogóle nie wiadomo co.

Ileś pozycji dalej, już nie liczę dokładnie tych pozycji, mamy kilka różnie sformułowanych pytań o 'Pizzerię Husajn' (w mianowniku). Nic zdrożnego, ale jakby mało związane z tym co tu można znaleźć. Minus dla gugla.

Potem mamy 'pacyfistyczne myśli'. Nie mój kubek herbaty, ale może to jakiś wróg pacyfizmu chciał się czegoś konkretnego dowiedzieć, więc się nie wypowiadam. Dalej mamy sporo zapytań o "Odę do Radości" - na flet, w całości, słowa, w wersji piosenkowej (ktoś zdecydowanie zamierza wygrać Konkurs Eurowizji i znalazł na to chytrą metodę), oraz 'muskularna dziewczyna' (co kto lubi, choć jeśli nieprzesadnie muskularna, to czemu nie). A, jeszcze 'tarka na brzuchu' jest bardzo wysoko, dopiero to zauważyłem. Ale ładnie się komponuje z tą muskularną dziewczyną, choć jest od niej znacznie wyżej, no a poza tym, o ile na muskularną mogę się zgodzić, to na babę z tarką na brzuchu zdecydowanie nie!

Potem mamy 'zrobić masakrę w Gdańsku', co też na dwoje babka wróżyła, bo zależy z jakich pozycji i w jakim sensie masakrę. Jeśli ma chodzić o jakieś gwiazdy rapu, heavy-metalu czy innego techno, to na drzewo! Dalej mamy 'włosy na klacie rzepak'. Włosy rozumiem, pisałem o nich parę razy, ale dlaczego rzepak??

Kawałek dalej mamy powrót czternastolatek, tym razem w postaci 'pochwa czternastolatki'. Nie żebym miał coś przeciw broni białej i czymś odpowiednim do jej przechowywania, żeby nam nie zardzewiała i żeby się nią nie pokaleczyć... Szczególnie gdy to coś miałoby być kunsztownie zdobione i zgrabnie przytroczone do pasa. Ale dlaczego akurat czternastolatki? Dla mnie to jakoś do broni białej marnie pasuje.

Poza tym o wiele zbyt młode na jakieś tańce z szablami. (Już prędzej "Lot trzmiela".) Całkiem niezależnie od politycznej poprawności - po prostu zbyt mało jeszcze w takim stworzeniu z kobiety, z prasamicy... Ach! Czyli z tego, co mnie naprawdę kręci. Jednak dzięki niezgłębionej mądrości gugla zostałem się za jakiegoś dostawcę tekstów dla jurnych pedofilów. Co za rozczarowanie muszą te ludzie odczuwać, kiedy zobaczą, co tutaj naprawdę się pisze!

Dalej mamy hasło 'łysina plackowata', które mnie po prostu brzydzi - nawet bardziej od tych czternastolatek. Bo choć to głupi wiek, to mogą w końcu być one przedwcześnie rozwinięte, nabrzmiałe od witamin i hormonów, a przez to bujne że ach! A wtedy to już aż tak źle nie jest. Choć oczywiście nielegalne, nie że coś. W każdym razie mniej obrzydliwe od łysiny plackowatej u muskularnej dziewczyny z włosami na klacie i tarką zamiast brzucha. I wyśpiewującej "Odę do Radości" na dodatek. Brrr!

Warto może na marginesie dodać, że a taka euroznakomistość jak pan Cohn-Bendit mógłby nam na temat uroku takich, i jeszcze młodszych, partnerów do radosnego barabara sporo opowiedzieć. I z pewnością byłoby to wzruszająco liryczne opowiadanie. Zresztą on się z tymi swoimi działaniami wcale nie kryje, ciekawe co by było w przypadku kogoś mniej dla Światowej Rewolucji zasłużonego i nie należącego do Rasy Panów.

O, taraz zauważam, że mamy też krzyżówkę czternastolatek - a właściwie ich męskich rówieśników - z włosami na klatce (dobrze, że nie z łysina plackowatą!). Zgrabnie te dwie sprawy połączono w haśle 'włosy na klatce u czternastolatków'. W więc jednak pan Cohn-Bendit mnie odwiedza, hurra!

Pokrewnymi poniekąd hasłami, które także muszą się podobać panu Cohn-Benditowi i wielu innym podobnym mu ludziom, są 'jak nabrać sporo masy męskiej' i 'porno zoologiczne'. Do czego należałoby jeszcze dodać 'wąchanie benzyny', które też, jak się okazuje, ludzie wrzucają w wyszukiwarkę. Co ich, nieszczęsnych, doprowadza do tego bloga. Powinni podać gugla do sądu i dostać wielomilionowe odszkodowanie za szok spowodowany nagłym rozczarowaniem. Daję im tę radę za darmo, ale każdy coś powinien w końcu mieć z odwiedzin tutaj, nie? Z drugiej strony, jeśli ktoś myśli, że "masy męskiej" nabierze akurat od wąchania benzyny, to co ja mu mogę pomóc?

Także problemy ekonomiczne gnają ludzi na tego bloga, mamy bowiem wśród słów kluczowych zarówno 'groszaki', jak i 'jak rozliczyć bony na dzień kobiet'. Swoją drogą nie wiedziałem, że dają teraz jakieś bony. Kiedyś dawali goździka, a w bogatszych zakładach to i po dwie pary majtek. Oczywiście za pokwitowaniem. I komu to szkodziło?

Zbliżamy się powoli do końca tej listy, bo jeszcze tylko jedne czternastolatki - konkretnie 'filmy nagich czternastolatek'. Które jednak, szczęśliwie, zaraz na siebie coś narzucają, mamy bowiem i 'podomki pikowane'. Nawet tuż za. Potem pytanie całkiem w istocie interesujące, na którego temat sam się parę razy w życiu zastanawiałem... Tylko jakim cudem ktoś spodziewał się znaleźć odpowiedź akurat tutaj?!

Jakie to pytanie? Ano takie: 'jakie podpaski nosiły nasze babcie'. (Rumienię się cały, a właściwie to od kolan w górę. Bardzo uroczo. Szkoda, że Panie tego nie widzicie!) Zakładam, że te 'babcie' to nie takie dosłownie babcie, bo ten rodzaj kazirodztwa wydaje mi się wyjątkowo wprost mało atracyjny, a zatem chodzi tu raczej o młode i czarujące (ach!) dziewczyny, które młode i czarujące były wtedy, gdy nasze babcie były również młodymi i czarującymi dziewczynami. (Ale nie czternastolatkami, wtedy tak wcześnie się nie dojrzewało. I dobrze!) Co akurat dla nas było bez znaczenia, choć jednak nie, bo dzięki temu my mamy dzisiaj naszą wyjątkową urodę. No i... Ale dość tej ginekologii! Milczcie skłonne do lirycznych uniesień usta! Uśnij kwilące i tętniące krwią serdeczną serce moje... To nie to miejsce!

W każdym razie, gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie, proszę o informację! To naprawdę nie jest sprawa bez znaczenia, tym bardziej dla kogoś jak ja zainteresowanego historią i obyczajami. Że o kobietach już nie wspomnę.

Mamy jeszcze parę fajnych rzeczy, np.: 'publiczne kokietowanie mężczyzn', 'filmy do ściągnięcia z kastrowania'. Drżę z przerażenia na samą myśl, że to jakoś może się łączyć! Za to na samiutkim końcu mamy kogoś zarówno pracowitego, jak i sensownego, bo wklepał hasło brzmiące dosłownie tak: 'Lewicowość jest czym w rodzaju fantazji masturbacyjnej dla której świat faktów nie ma większego znaczenia'. Takie coś wklepał, w całości! Choć może wkleił, fakt. W każdym razie ten człowiek nie odszedł z pustymi rękoma, bo odpowiedzi na takie kwestie to właśnie to, co ludziom w pocie czoła, z zapałem dostarczam. I tym hiper-optymistycznym akcentem kończę analizję konkretnych słów kluczowych za ten miesiąc.

Teraz jeszcze parę podsumowujących uwag...

Po pierwsze, ja wcale nie pyskuję na wszystkich internautów, a już zupełnie nie na tych, którzy odwiedzili moj blog i coś tu dla siebie znaleźli! Oczywiście większość ludzi wklepała b. sensowne słowa kluczowe, albo po prostu szukało wprost mego bloga. A w ogóle dobrze ponad połowa wszystkich odwiedzających trafiła tu nie z wyszukiwarek, ale z linków na innych stronkach czy blogach, albo też sami wpisują adres w wyszukiwarkę.

Po drugie, świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc tu takie tekściki jak ten, utrwalam te wszystkie, często przedziwne, choć nierzadko cholernie zabawne, skojarzenia różnych gugli z moim blogiem. Ale to nie ja w końcu zacząłem, a jakoś się w tych smętnych czasach trzeba rozerwać, prawda? Więc co mam robić? Nie poinformować swych czytalników, że gugle kojarzą mnie z włochatymi na klatce nagimi czternastolatkami w pikowanych podomkach? Lepiej już się tym gwałtem cieszyć, zgodnie z pradawną chińską senstencją, niż drżąc pośladkami czekać, aż gugiel zapomni.

Zanim zapomni, skojarzy mnie z całą masą innych równie obłędnych, albo i obłędniejszych (jeśli to w ogóle możliwe) słów kluczowych, tak to bowiem działa. Internet jest super, ale nie aż tak, jak się nam wmawia. A Triarius the Tiger dawno już stwierdził, że "gdyby blogowanie miało wiele wspólnego z wolnością słowa, to w dzisiejszej Europie byłoby już zakazane".

No i po trzecie, to zaś jest już sprawa całkiem innej wagi i powagi od tej - żartobliwej w końcu, choć opartej na absolutnie prawdziwych danych, analizie odwiedzin na tym blogu - problemem głosowań poprzez sieć jest nawet nie tak bardzo piwo i pornografia przyswajane przez ew. wyborców podczas spełniania tego donioslego aktu, choć to też... Prawdziwym problemem jest absolutna niepewność co do autentycznej tajności głosowania. Mówiąc bardzo łagodnie, bo chodzi tu raczej po prostu o to, że tego się po prostu nie da zrobić tak, by było tajne. A newet gdyby dało się to jakoś rozwiązać, bardzo wątpię, by się postarano to zrobić. Nie mówiąc już o przekonaniu o tym zwykłych ludzi.

No a dlaczego Prezydent o tym akurat aspekcie,
bez porównania moim zdaniem ważniejszym od wszystkich innych, nawet nie wspomniał w swych zastrzeżeniach? Przyznam, że odczytuję to jako bardzo niepokojący sygnał, choć nic specjalnie nowego, bo takich sygnałów odbieram wiele niemal codziennie.

O tych rzeczach po prostu "nie wypada" mówić. Nie życzą sobie tego aktualnie nam panujący, a złamanie tego tabu i wywleczenie na światło dzienne sprawy z każdym dniem większej kontroli rządzących nad "obywatelami", kontroli dokonywanej w dużym stopniu właśnie za pomocą środków elektronicznych (wszechobecne dzisiaj kamery) i telekomunikacyjnych (nawet nie warto tego wszystkiego tu wymieniać, zresztą każdy chyba już wie, choć mało o tym myśli) oznacza z pewnością zadarcie z tą "elitą" i narażenie się na wściekły atak z jej strony.

I to niepokoi mnie jeszcze o wiele bardziej, niż głupota i wulgarność przeciętnego rodzimego internauty, który poczuł się tak strasznie obrażony prezydencką krytyką.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, marca 18, 2007

Polityczna pornografia PiS'u

Jeśli coś naprawdę zacznie się robić w sprawie ścigania za samo POSIADANIE pornografii, to z umiarkowanego (po historii z TW Beatą i wszystkim co się aż do dzisiaj wydarzyło), ale wciąż zwolennika PiS'u, stanę się jego zaciekłym wrogiem. Dlaczego? Mógłbym zacząć od przypomnienia amerykańskiej (a zresztą dlaczego tylko amerykańskiej, skoro była i w Szwecji?) prohibicji na alkohol. Mógłbym też mówić o ewidentnych trudnościach z samym zdefiniowaniem terminu "pornografia", o ogromnych trudnościach z jej ściganiem, o ośmieszaniu się władzy ścigającej a potem oskarżającej w sądzie ludzi za to, że...

Ach, już słyszę te grzmiące zarówno świętym oburzeniem, jak i subtelnym znawstwem zagadnienia przemowy oskarżycieli i sędziów. Przyznam, że sam za stenogramy z takich rozpraw oddałbym chyba i z pół roku płatnego członkostwa w AnalDestruction.com czy RocosWorld.com.

Byłby to niewątpliwie ważki argument, ja mam jednak argumenty znacznie bardziej pryncypialne. Oto one w ogromnym skrócie...

Zachodni świat od 200 lat żyje (z niewielkimi przerwami) we władzy pieniądza, kapitału. I mimo wszystkich idiotyczno-optymistycznych mitów i książeczek jak-sobie-pomóc-w-życiu (których sam mam zresztą nieco na sumieniu), nie oznacza to bynajmniej, że KAŻDY MOŻE Z stać się PUCYBUTA MILIONEREM, tylko że bogaty i synek bogatego mogą niemal wszystko, zaś biedak prawie nic, jeśli nie liczyć duszoszczipatielnych i w zamierzeniu podnoszących na duchu historyjek, którymi się go karmi. Historyjek przede wszystkim właśnie o "demokracji" i "osobistej wolności", choć także i o milionerze i pucybucie.

Tak jest i nic nie wskazuje, by to się miało w przewidywalnej przyszłości zmienić, chyba trudno się z tym nie zgodzić. No i teraz... jedną z bardzo niewielu rzeczy, które zwykły człowiek otrzymuje w zamian jest opowieść o tym, że wszędzie w tym naszym nowoczesnym, liberalnym (użyjmy w końcu tego słowa) panuje wolność osobista, że stanowi ona samą esencję tego systemu, w którym przyszło nam żyć. W praktyce ta wolność jest oczywiście z każdej strony ograniczana, a w dużym stopniu po prostu fałszowana od samego początku, mimo wszystko jednak stanowi oficjalny fundament tej liberalnej religii ("doktryny realnego liberalizmu", jak ja to określam).

Działa to trochę tak, jak działała konstytucja PRL, która mimo wszystko - mimo tego, że była praktycznie wyłącznie fikcją - dawała jakieś "legalne" oparcie opozycji. Tak samo dotąd wciąż jeszcze kiedy władza - przede wszystkim władza kapitału, czyli np. wobec biednej Polski... wiadomo jakich sił i jakich państw - gwałci czyjąś wolność osobistą, jakoś musi się z tego tłumaczyć, snuć jakieś dziwne opowieści, co jednak nieco jej utrudnia. Niby dzisiaj już tego robić nie musi, ale wciąż wydaje się, iż jakoś się do tego poczuwa. I w tym nasza, czyli zwykłych porządnych ludzi, siła - tyle, ile w ogóle jej jeszcze mamy.

Wolność osobista i demokracja, choć w dużej mierze pozorne, stanowią ostatnie bastiony chroniące nas wszystkich przed nieskrępowaną ideologiczną dyktaturą lewaków, geszefciarzy i nawiedzonych masonów. Żeby z niej można było w jakikolwiek nie gwałcący podstawowych zasad etycznych sposób zrezygnować - jako z podstawy ideologicznej, trzeba by mieć jakiś inny solidny i akceptowany przez wielu fundament.

No, a jakiż to fundament, inny od realnego liberalizmu w minimalnie tylko mniej różowej wersji, ma PiS? Albo jakakolwiek realnie istniejąca obecnie w Polsce siła polityczna? To wszystko co te siły reprezentują, stanowi jedynie drobne warianty na ten sam liberalny temat. Takie ruchy, partie, siły nie mają po prostu cienia moralnego prawa pakować się ludziom w ich prywatne życie! Zaś oglądanie czy nieoglądanie w prywatnym mieszkaniu pornografii JEST bez żadnej wątpliwości sprawą prywatną danej osoby!

Już kwestia pedofililskich materiałów była b. wątpliwa, choć nikt nie miał odwagi w tej sprawie protestować. Pornografia natomiast nie jest absolutnie sprawą państwa. Jeśli Kościół chce ją zwalczać, to niech zwalcza - kazaniami, odmową pochówku, wszystkimi normalnymi metodami. Ale jakoś mało kto tymi kościelnymi naukami się przejmuje, natomiast mamy abp. Wielgusa i zgraję agentów, z których część musiała z pewnością łamać tajemnicę spowiedzi, nie ma sposoby, żeby takich nie było!

To, czy ja oglądam "świerszczyki", czy też nie oglądam, to całkiem moja prywatna sprawa, na pewno ani państwa ani PiSu! Ksiądz może mi za to nie dać rozgrzeszenia, jego prawo, ale to całkiem co innego.

Jeśli się czyni niewinną dziewicę z TW Beaty, jeśli się liże dupę Niemcom, Żydom, Brukseli, jeśli się nie ma odwagi rozpędzić zgraji nadrzewnych hunwejbinów ani pociągnąć za konsekwencje różnych Geremków i reszty piątej kolumny, to nie ma co się brać za pozbawianie normalnych ludzi resztek ich osobistej wolności. Proszę o dobry przykład, proszę o odnowienie wiary i religijności, ale won od moim prywatnych spraw i tego, co sobie czytam albo oglądam!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.