Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korwinięta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korwinięta. Pokaż wszystkie posty

niedziela, listopada 01, 2015

O patyczkach i płatkach śniadaniowych (odcinek 1, niewykluczone że jedyny, choć byłoby szkoda)

Sklep. Rzędy półek. Na jednej cztery rodzaje płatków śniadaniowych. Żadna wielka sensacja, ludzie się nie tłoczą, żeby zobaczyć to miraculum, żeby przyjechała telewizja kręcić sensacyjny reportaż, też nie ma co marzyć. A przecież...

A przecież interes pędzi przed siebie niczym zerwane z uwięzi, ogarnięte boskim szałem pędolino ze szczerego złota! Ku przyszłości! Oszalałe pędolino, które (ach, jakże brzemiennym w skutki!) zrządzeniem losu użyło gazety, na której ktoś z zapałem utłukł ćwierć funta najprzedniejszego kajeńskiego pieprzu. Co za dynamika! Jak te drobne raciczki szybko biją o podłoże: "Tratatam tratatam!"

Teraz już nie chodzi nawet o to, czy pieprz naprawdę był z samego Cayenne. Może nigdy nawet nie wystawił nosa poza Prędocinek (dzielnica w Radomiu, kochane Wiki!) - nieważne! I mało już teraz nawet istotne ile to było funtów. Przecież w tym jest taka niewiarygodna siła! I ten blask! Zorza polarna to przy tym wyłowiona z kałuży zapałka.

Co za dynamika, moi państwo! I popatrzcie tylko, jak ten figlarne zawinięty w sprężynkę ogonek wesołą wibracją pozdrawia mijane stacje - nawet te najmniejsze. Zresztą nie tylko stacje, bo nawet pojedynczych pastuszków pilnujących bydlątek. Ci zaś radośnie odwzajemniają pozdrowienie. To jest nie-do-opisania cudne!

Wśród pastuszków rej oczywiście wiodą korwinięta, pasące gąski w haszczach przy nasypie. W sumie to głównie siedzą i myślą, a gąski chodzą tu i tam, coś sobie skubiąc. Nad czym tak myślą korwinięta? Korwinięta zastanawiają się dlaczego im fujarka nie działa. Żadnego @#$%^ dźwięku. Cholerny socjalizm! Jednak widząc pędzące na złamanie karku szczerozłote pędolino, korwinięta odkładają na chwilę swe głuchonieme instrumenty z zielonej wierzbiny i obiema rączkami radośnie machają do podróżnych.

Pędolino odpowiada im wesoło merdając ogonkiem. Korwiniętom wygładzają się poradlone od troski czoła. Ach, jakie są teraz śliczne w złotym blasku pędzącego pędolina! Wycierają rękawem zasmarkane noski. "Oto jak wygląda złoty parytet", mówią same do siebie, specjalnie pogrubionym, niemal-dorosłym głosem. A gąski się pasą jakby nigdy nic. Pędolino zaś jest już daleko, daleko...

Właścicielowi płatkowego interesu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na firmowym koncie pojawiają się dutki. Dutki zaczarowane, mające (po odliczeniu podatku) tę cudowną właściwość, że cieszą, a pod ich wpływem (działającym zdalnie, w sposób dotąd przez naukę niewyjaśniony) wszyscy co do jednego zdolni, wszyscy ambitni, wszyscy cokolwiek warci biegną do najbliższej placówki banku i jak najprzymilniej poproszą o kredyt na rozpoczęcie działalności.

Potem wszyscy zdejmują buty, biorą sie za ręce, tańczą w koło, śpiewając magna voce Odę do Radości. (A starcy, jak to oni, chóralnie zawodzą, choć przecież jest to zawodzenie jak najbardziej optymistyczne, więc niech sobie pozawodzą. Już i tak niedługo to będzie.)

Sklep. Zupełnie taki jak poprzedni. A może całkiem ten sam? Też radośnie wybijający raciczkami werbel powszechniechnie dostępnego ziemskiego raju. Już niemal teraz, już niemal na wyciągnięcie dłoni. Jedyna różnica jest taka, że z półki, na której poprzednio, w tamtym złotodajnym sklepie, były płatki, aż cztery ich rodzaje, zrzucamy proszki do prania, czipsy mega-szampańskie (Ole!), oraz podpaski. Dla matek rodzin wielodzietnych, na porę między Nieszporami i Jutrznią. No i to cwane coś, co ostatnio pokazywali w telewizji.

Zaś na opróżnione w ten sposób miejsce kładziemy... Płatki? Śniadaniowe? Tak, właśnie! Ale inne. Całe 696 rodzajów płatków śniadaniowych - łał! A każdy rodzaj w innym wielobarwnym pudełku. (TO jest tu ważne - smak może sobie być ten sam. Albo nawet żaden.)

W sumie mamy więc w jednym sklepie 700 rodzajów płatków śniadaniowych. Podpaski muszą być wprawdzie teraz kupowane gdzie indziej (swoją drogą, wie ktoś gdzie można dostać to niebieskie do polewania?) , ale i tak -  tłum się wali, żeby oglądać to zjawisko mirabile, telewizje, prasa, księga rekordów Guinessa... Tylko nikt żadnych płatków nie kupuje.

Nagle wszyscy chcą tylko podpaski dla matek i czipsy. No i to coś z telewizji. Nikt nie chce płatków śniadaniowych. Co jest, do cholery?! Imprezę organizują? Cholerni klienci, żadnego z nich pożytku!

I co? I nagle smutno się robi. Nasze złote pędolino momentalnie zblakło, zszarzało, skurczyło się. Jest teraz pomarszczone jak źmiok (to po kielecku ziemniak, ja nie stamtąd, ale to śliczne), który zapomniany przeleżał trzy roki w piwnicy, całą vis vitalis przekazując swym licznym dorodnym pędom - tylko tych pędów nigdzie nie da się znaleźć.

Leży to nasze pędolino w trawie obok toru i rzęzi. Rzekome złoto przy bliższym oglądzie okazało się już nawet nie tombakiem, tylko po prostu... Nawet nie chcemy tego wypowiadać. Raciczki podrygują konwulsyjnie, wyciągnięte w stronę szarego, chmurami zasnutego nieba. Ogonek zwisł, oklapł i całkiem się, turpe dictu, wyprostował. Najgorsze zaś jest to, że żadne dutki na konto nie wpływają - jak mocno by nie potrząsać skarbonką. Nie ma na comiesięczną spłatę kredytu. Przychodzi Pan Komornik... Oj niedobrze!

Powyższa historia traktuje, gdyby ktoś jeszcze nie zgadł, o życiu. Jest odwieczna i to się nie ma szansy nigdy zmienić, jak długo istnieć ono będzie na planecie Ziemia. A jeszcze bardziej ta nasza historia traktuje o liberaliźmie. Co, zdawałoby się, może nas całkiem nie interesować, ale, o ile (powodowany niczym ostrogą waszym, Potencjalni P.T. Czytelnicy, feedbackiem) napiszę dalszy ciąg, zobaczycie (Ludzie), że to się wiąże z wielką ilością różnych spraw, które nas jak najbardziej dotyczą.

No bo przecież ten @#$%^ co go mamy dookoła, to jak najbardziej Realny Liberalizm - więc jak by mogło nie? Więc mamy tę, tak pięknie tu opisaną, dychawiczność, zwiotczały ogonek... I to dziwne, czy może nie tyle "dziwne", co raczej... Nieprzyjemne? Mało estetyczne? Zamiast szczerego złota.

Do następnego razu zatem! (Może nawet dojdziemy do kwestii amerykańskich pierdlów, które mnie do napisania tego arcydzieła literatury natchnęły. I do patyczków. Ach, habent sua fata libelli!)

triarius

P.S. Chciałem ci ja znowu napisać, że "wychodzimy pojedynczo, uważać na ogony", ale niby władza się nam ostatnio zmieniła, więc zaniecham. Żeby mnie ktoś przypadkiem (?) nie wpisał w kampanię przeciw nowej władzy. Z którą, mimo mojej na ogół nikłej skłonności do optymizmu, wiążę i której życzę. Wszystkiego. No, prawie.

P.S.2 A tak po prawdzie, to miałem pomysł na zupełnie konkretny i zdrowy na umysle tekst - którego zapewne nigdy bym nie napisał, bo jak mnie nie bawi samo pisanie, to po co pisać? - ale uwiodły mnie, znowu, te różne groteskowe wizje i słowne wygibasy. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa! Choć nie, żebym uważał, iż w tym nie ma głębokiej treści.

niedziela, września 16, 2012

Jak to zatem jest z tym socjalizmem?

U Nicka niesamowita pyskówa und dyskusja się ostatnio zrobiła, ze sporą niestety dozą smrodu, a to z powodu odejścia czy wyrzucenia Coryllusa. Któren zdaniem niektórych nie tak się zachował, podczas gdy zdaniem innych on po prostu taki jest i walczy na trudnej niwie (wydawanie własnym sumptem własnych książek dla chleba w głębokiej III RP), więc nerwowy.

Smrodu właściwie u samego Nicka nie ma, bo tam, ci co pozostali, dyskutują sobie w sumie kulturalnie, ale pomiędzy blogaskami, w sieci, powietrzu, warstwie ozonowej, eterze kosmicznym i gdzie tam jeszcze, zapaszek nieco kontrowersyjnej urody jednak się unosi. Dobra, to było z kronikarskiego obowiązku i jako zajawka. Rzecz w tym, iż padło tam do mnie pytanie, czy zgadzam się z tezą, że: "Kto w młodości nie był socjalistą..."? Itd. Każdy to przecież zna.

No to mi przyszło do głowy, żeby tę sprawę raz na zawsze (da Bóg!) pryncypialnie wyjaśnić. I to nie tak wyjaśnić, jak już to wielokrotnie robiłem, czyli wywodząc, że właściwie nie wiadomo co to ten "socjalizm", jeśli on bezprzymiotnikowy, a człowień to w końcu źwierzę społeczne, czyli "socjalne" właśnie.

I jeśli ten "socjalizm", to ma być to, że my nie mamy nic przeciw tej człowienia "socjalności", czyli odrzucamy wszelkie utopijne, oświeceniowe "mądrości" o tym, jak to będzie cudownie, jeśli ludzie tę swoją "socjalność" odrzucą i ODDADZĄ SIĘ CALI, bez reszty i bez wątpliwości, "WOLNEMU RYNKOWI", no to ja oczywiście wybieram "socjalizm".

Mieliśmy tego już nie powtarzać, aleśmy sobie znowu, innymi oczywiście słowy, powiedzieli - i dobrze! To zawsze warto przypomnieć, a że innymi słowy, to może akurat w tej werbalnej szacie do kogoś trafi, do kogo przedtem nie trafiało.

Jednak dzisiaj faktycznie chcieliśmy rzec coś nowego. Bez przesady nowego (niestety), ale jednak. Co najmniej ubrać to w całkiem nowe szatki. No więc mówimy...

Jeśli "socjalizm" miałby oznaczać wiarę w to, iż ZLIKWIDOWANIE PRYWATNEJ WŁASNOŚCI stworzy "ludzkości" jakiegoś rodzaju raj na ziemi, to ja oczywiście takie coś odrzucam, wyśmiewam i się brzydzę. Jest to równie durne - o ile nie durniejsze! - od wiary w to, że oddanie się w całości i bez zastrzeżeń "wolnemu rynkowi" zapewni ludzkości świetlaną przyszłość, bez konfliktów, lęku i braków w wyżywieniu.

Jednak, jeśli popatrzymy sobie na te dwa bieguny, czyli, z jednej strony RAJ DZIĘKI LIKWIDACJI PRYWATNEJ WŁASNOŚCI, z drugiej zaś RAJ DZIĘKI TOTALNEMU (!) ODDANIU SIĘ "WOLNEMU RYNKOWI" (żeby poprzestać na tym rynku, choć przecie w tej oświeceniowej ideologii, czy raczej niemal religii, jest jeszcze nieco innych perełek), to widzimy, że pomiędzy nimi jest jeszcze masa miejsca. Prawda?

Miejsca, gdzie, jak mi się widzi, przyzwoity i niegłupi człowiek może sobie urządzić mieszkanko. No bo, jeśli komuś się wydaje, iż moje pryncypialne odrzucanie liberalnej ideologii polega na tym, że ja marzę i skrycie planuję stworzenie takiego "raju", gdzie prywatny człowiek nie będzie miał żadnych możliwości działania na niwie ekonomii - to ten ktoś jest, sorry, buc i gada głupoty.

Oczywiście że wolność jest cenna, także ekonomiczna, a siły tego typu, i tej, określmy to tak sobie figlarnie, wielkości, co np. państwo, nie powinny się bez wyraźnego celu do różnych tam drobiazgów mieszać. I już prędzej "wolny rynek" nas zbawi - choć naprawdę nie sądzę, by to mógł, lub chciał, uczynić - niż likwidacja prywatnej własności!

Co jednak nie znaczy, by prywatna własność była jakimś genialnym uniwersalnym rozwiązaniem dla obolałej Ludzkości. Może dla angielskiej klasy średniej pod koniec XVII w. to było genialne rozwiązanie, nawet prawdopodobne, ale jaki jest DZIŚ powód, by, nie tylko wciąż z zachwytem czytać tych tam Locke'ów, ale jeszcze uważać ich nadal za proroków i Prometeuszy?

Żeby tu jeszcze wsadzić na zakończenie nieco konkretnego mięsa, powiem, że moim zdaniem tak by to należało zdefiniować: "Socjalizm to programowy antyliberalizm"... I wtedy dla mnie wszystko jest OK, mogę sobie być "socjalistą". No a czym byłby wtedy faszyzm, który, jak niektórzy pamiętają, dotąd właśnie tak definiowałem? Byłby zapewne: "Programowym antyliberalizmem z zębami i pazurami, naprawdę biorącym się do roboty i rządzenia".

Zejście ze sfery ideałów i marzeń do sfery faktów i polityki odziera wszystko z owej cudnej pazłotki, którą tak wszyscy kochamy, ale cóż. Ktoś może takie coś chcieć, ktoś inny może nie chcieć, jeszcze inny może się nie spodziewać, że aż tak brzydko to wypadnie...

Ale "Nie ma czegoś takiego, jak darmowy obiad". Powie wam to każdy liberał, i w tym przypadku będzie miał sporo racji.

Oczywiście, jeśli ktoś powie: "Po kiego grzyba definiować takie coś, jak socjalizm - w końcu to tylko definicja", to ja się częściowo będę musiał zgodzić. A zaraz potem będę się musiał znowu gęsto tłumaczyć, czy jestem czy nie jestem socjalistą, czy zgadzam się, iż "kto za młodu nie był..." Itd. No to ja mówię, że jeśli miałbym wierzyć w jakieś cudowne skutki likwidacji własności prywatnej jako takiej - to ja aż takim ponurym idiotą nie jestem!

Jeśli jednak ma chodzić o to, że kiedy mnie jakieś kopnięte korwiniątko oskarży o "socjalizm", bo ja nie biję czołem pięć razy dziennie przed ołtarzykiem "wolnego rynku" - to ja mam to, anatomicznie rzecz ujmując, w dupie! Niech sobie będę w oczach korwiniątka "socjalistą". Tym bardziej, że w tych podłych czasach to ja bym raczej wolał się przyjrzeć temu, co nawet taki Marks mówi o WALCE KLASOWEJ i uciśnionym proletariacie (TAK KOCHANE PROLE!), niż temu, co mówi natchniony Mises (won czy nie von) na temat "wolnego rynku". Znacznie więcej sensu i ew. zastosowania!

Tak samo jak lata mi, przynajmniej dopóki oznacza to jedynie wygadywanie głupot w internecie, kiedy jakiś kopnięty lewak nazwie mnie "faszystą", a jakiś inny (albo i ten sam) "bolszewikiem". Dla tej lewizny nie ma oczywiście nic straszniejszego niż wizja SKUTECZNEJ PRAWICY, a tego typu epitety - a zarazem, co najmniej potencjalnie, DONOSY - stanowią jedną z ich linii obrony.

Tak że, podsumowując - nie ogłaszam się na serio i oficjalnie "socjalistą", ale też nie zamierzam się kulić i piszczeć niczym Mały Głód z reklamy, jeśli mnie tak jakiś świr nazwie. I podobnie się rzeczy mają z epitetami w rodzaju "faszysty" czy "bolszewika", choć tutaj oczywiście za pyskującym w sieci hunwejbinem stoi wąsaty Komóra ze swoimi chłopcami.

triarius

P.S. A tak przy okazji, skoro o socjaliźmie sobie rozmawialiśmy, przypominam, że: "Kapitalizm to Socjalizm burżujów". Rzecze Pan Tygrys, parafrazując oczywiście i odwracając tezę Spenglera. Co było pomyślane w sumie jako jedynie zabawny paradoks, ale, jak się zastanowić, jest w tym całkiem sporo głębokiego sensu.

wtorek, października 04, 2011

Kiedy pęknie ostatnia bańka spekulacyjna kapitalizmu?

Wbrew temu, co głoszą niemal wszyscy szemrani mędrcy i co się nam od niepamiętnych czasów wmawia, z "kapitalizmem" nie wszystko jest całkiem tak znowu cudnie. Oczywiście, przyrost bogactwa w krajach "rozwiniętego kapitalizmu", mierzony kursami giełdowymi, jak wynika z oglądu sięgających wiele lat wstecz wykresów, jest około dwukrotnie większy, niż gdzie indziej.

To jednak nie jest całkiem tak proste do interpretacji, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Z jednej strony - fakt, nawet te mniej rozwinięte części świata, te gdzie "kapitalizm" (dotychczas?) nie rozkwitł, także są pod jego wpływem. Ten wpływ zapewne ma swoją składową pozytywną, czyli że "kapitalizm" gdzie indziej dodatnio dodatnio wpływa na rozwój gospodarczy tych mniej "skapitalizowanych" regionów...

Ale, kiedy się nad tym chwile pomyśli, zdaje się także mieć znaczącą składową negatywną. Czyli - jak bardzo by to różnym rynkowym liberałom nie zalatywało marksizmem - jednak wyzysk, jednak spychanie całych krajów i całych regionów do roli jedynie dostawcy surowców, taniej siły roboczej, plus roli rynku zbytu. Przykładów na to jest multum, także z rodzimego podwórka i z ostatnich lat. (Np. zamordowanie polskich stoczni, przy podtrzymywaniu przez państwo stoczni w silniejszych krajach.) Tak że tutaj trudno coś ocenić i ta ocena będzie z pewnością zależna głównie od temperamentu i ideologicznych przekonań.

Co do kursów giełdowych, które, z tego co wiem, stanowią najwygodniejszy i chyba najczęściej stosowany miernik długoterminowego rozwoju tych państw, w których giełdy działają, to tam też jest nieco ciekawych aspektów. Na przykład zawsze mnie śmieszy fakt, że w tego typu wykresach, jak i w wynikających z tego wnioskach, nigdy niemal nie uwzględnia się inflacji.

W tzw. "analizie technicznej" (czyli przewidywaniu przyszłego ruchu kursów giełdowych na podstawie danych z przeszłości) tego się z reguły nie robi, ponieważ teoria głosi, że to całkiem niepotrzebne komplikowanie sprawy. I w porządku! My jednak nie mówimy o analizie technicznej, tylko o tym, czy ktoś, kto np. kupił sobie akcje IBM ćwierć wieku temu, albo powiedzmy komplet akcji z WIG20, i potem sobie je sobie po prostu trzyma, rzeczywiście zarobi przez ten czas tyle, żeby było o czym pisać do domu z kolonii. No i okazuje się, że często nie byłoby o czym pisać, a po uwzględnieniu inflacji, to już zupełnie.

W ogóle - choć ja tym razem nie o tym, bo temat jest ogromny, a cierpliwość bloga i moja własna ograniczone - dałoby się z sensem argumentować, że bez podbijania nowych rynków (w sensie choćby czysto ekonomicznym, choć to w praktyce wcale nie jest w takim podbijaniu wszystko)... Bez narzucania słabym, czyli przeważnie nowym adeptom kapitalistycznej und rynkowej gospodarki, własnych reguł gry, które dla nich są o wiele kosztowniejsze i w praktyce zmuszają ich do finansowania bogatych...

Bez pauperyzowania mas nawet i własnych społeczeństw (co do społecznej świadomości przedostaje się stosunkowo słabo, a to skutkiem takiej a nie innej sytuacji w mediach i gdzie tam jeszcze)... Bez wojen, które likwidują stare, pozwalają "zaczynać od nowa" i ogromnie sprzyjają postępowi technicznemu (a w ostatnim stuleciu także "Postępowi" w ogóle, z "równouprawnieniem" na czele)... Itd., itd., z tym cudownym wpływem "kapitalizmu", choćby tylko na rozwój gospodarczy, może nie być całkiem aż tak cudownie, jak się wydaje.

Nie mówiąc już oczywiście o imponderabiliach - sprawach mniej łatwych do analizy, mniej rzucających się w oczy, niż wykresy giełdowych kursów i liczby PKB. Całkiem nie potrafiłbym odrzucić tezy, że "kapitalizm" ma zgubny wpływ na praktycznie wszystko co wzniosłe - od smaku i stylu, po odwagę i przedsiębiorczość (!). Że promuje, na nieco dłuższą metę, wulgarność, konformizm, obłudę.

Nie to, żebym był jakimś wprost wrogiem "kapitalizmu". Nie jestem nim, tak samo zresztą, jak nie jestem wrogiem ząbkowania, pokwitania, czy przekwitania. Cieszę się nawet, że ząbkowanie i pokwitanie mam za sobą, a przekwitania spróbuję uniknąć i chyba mi wolno. Nieco podobnie z "kapitalizmem". Totalna władza WIELKIEGO kapitału (bo przecież trza być idiotą, żeby widzieć w tym władzę drobnych przedsiębiorczych!) ma swoje zalety i wady. Jak wszystko. I oznacza m.in., że akurat nie ma władzy czegoś innego, np. gołej przemocy.

Władzy czegoś, co mogłoby być lepsze, albo gorsze. Tyle że tej fazy i tak nie udałoby się naszej zachodniej cywilizacji (która dziś praktycznie ogarnęła cały świat) uniknąć, więc o czym tu gadać. Z drugiej strony, ogarnęła, ale i przeminie. Co wcale nie musi być powodem do radości, a może być nawet bardzo smutne. Swoją drogą, jeśli w "kapitaliźmie" rzeczywiście jest sporo z finansowej piramidki - to czy coś w tym dziwnego, że weselej jest, kiedy ta piramidka się jeszcze kręci, niż kiedy już padła i większość uczestników wyje z żałości?

W końcu przekupywanie mas - choćby na ich własny koszt i przy intensywnym (również na ich koszt zresztą) ich ogłupianiu - bez trudu można uznać za rzecz jednak milszą od otwartego i brutalnego totalitaryzmu. A takie coś, jak mi się zdaje, czeka za progiem, podczas kiedy "kapitalizm" na naszych oczach wydaje przedostatnie tchnienia.

Odetchnęliśmy sobie, a przynajmniej chciałbym tak to widzieć, przez chwilę od plucia na "kapitalizm", ale jeszcze powinniśmy wspomnieć tu jedną jego istotną wadę. Którą już w przekicie wspomnieliśmy: Otóż "kapitalizm" to (o czym przed chwilą sobie pokrótce wspomnieliśmy), z definicji niemal, ekonomiczna PIRAMIDA.

I tutaj mamy różności - od "dyskontowania przyszłości" rynków finansowych (b. w istocie zbliżonego, gdy spojrzeć na nieco wyższym meta-poziomie, do istoty REALIZMU SOCJALISTYCZNEGO!); po reklamę, gdzie człek kupuje niemożliwe do zrealizowania marzenia, żeby dostać kolejny gadget, kolejną różową golarkę do części intymnych... Która w żaden sposób go nie uszczęśliwia, więc rozgląda się za nową reklamą, gwarantująca mu tym razem pełnię szczęścia... Itd.

No i kredyt. Tylko że śmieszne jest plucie na kredyt, jego powszechność, jego skalę... Skoro to właśnie jest motorem całej tej gospodarki, którą tak wychwalają ci sami ludzie, którzy chcieliby kredyt i wirtualny pieniądz zastąpić takim czy innym żelastwem. Choćby było żółte i się nazywało "złoto". Nawoływanie, by odstąpiono od "wirtualnego pieniądza" to, w skali krajów, coś takiego, jak nawoływanie, żeby nie dawać się nabrać na "spirale kredytowania" i "bańki spekulacyjne".

Sorry, ale to tak niestety nie działa! Jeśli mam małe przedsiębiorstwo i b. napięty budżet, ale za to sporą konkurencję, to nie mogę sobie pozwolić na dużo więcej ostrożności w kwestii kredytów i ryzyka "bańki", niż moi konkurenci! Zgoda - oni się na tym przewiozą za lat 5, 10 lub 15. Ja jednak, starając się być cwańszy, przewiozę się na tym o wiele wcześniej. Bo, po prostu nie wytrzymam konkurencji.

Tośmy sobie zrobili panoramiczny przegląd, praktycznie nie dochodząc nawet do istoty tego, o czym chciałem dziś pisać. A pisać chciałem o złocie. Które dla korwinicznych chłopiąt spod trzepaka stanowi jedyną słuszną walutę, a powrót do niej uleczyłby wszystkie problemy świata.

Ktoś kiedyś mądrze rzekł, że: "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie, i to rozwiązanie jest zawsze, bez wyjątku złe". (A Pan Tygrys dodaje, że: "W przypadku korwiniąt i innych świrów jest także po prostu błazeńsko idiotyczne".) I tak właśnie tu mamy. Sporo by można, i sporo by należało, pisać o tym, ILE w istocie warte jest złoto, z czego wynika jego wartość, i jak to się ma do, powiedzmy, bogactwa poszczególnych krajów.

Wspomnielibyśmy sobie przy tym Johna Law, faceta który kręcił francuską ekonomią na początku wieku XVIII... Co się zakończyło efektowną katastrofą... I w dodatku zgodzę się, że spowodowaną w znaczniej mierze głupimi "ingerencjami państwa". (TAKI  jestem wolnorynkowy!) Co nie zmienia faktu, że Law był genialny, że od jego odkryć nie można było po prostu nijak uciec, więc dzisiaj jesteśmy w nich zanurzeni po uszy, choć to już się właśnie kończy. No a główną, jak ja to widzę, przyczyną upadku "Systemu" pana L. była immanentna ułomność natury ludzkiej i wszystkiego, co człek stworzy.

Dobra, teraz szybko do ad remu. Mamy więc złoto... Które nie jest zapewne idealnym materiałem na walutę, jak sobie niektórzy wmawiają... Od wirtualnej waluty po prostu nie uciekniemy i to się będzie pogłębiać tak długo, jak w ogóle waluta stanowić będzie globalnego Króla i Cara! (Czytać Spenglera, który to sto lat temu przewidział!)

Jednak złoto od niepamiętnych czasów stanowiło ostateczną rezerwę kapitału, zapas bogactwa, zapas środków finansowych i czego tam jeszcze, na najczarniejszą godzinę. I tak jest do dziś, a nawet dziś bardziej. O wiele bardziej! "Sprzedaj wszystko, kupuj złoto" - słyszymy te mądre rady na każdym kroku. W końcu mamy kryzys, światowy, końca nie widać, a nawet wygląda, że to się nawet porządnie jeszcze nie zaczęło.

I widać, że ludzie tych rad słuchają. Cena złota na rynkach surowców w ciągu ostatnich 20 lat wzrosła sześciokrotnie. Jednocześnie w tym samym czasie "spożycie" złota do produkcji biżuterii zmniejszyło się w świecie o 18%. Plomb do zębów ze złota już się chyba masowo nie robi, złote zęby nie są już tak modne jak kiedyś, nawet chyba i w Rosji... Po co więc ludziom to całe złoto?

A że im potrzebne, to nie ulega wątpliwości. W niektórych krajach otwarto swego rodzaju bankomaty, w których ludzie kupują złoto na gramy. Niektórzy, jak Donald (nomen omen) Trump, sprzedają nieruchomości za złote sztabki.

I po co oni to robią? No przecież, że aby się zabezpieczyć przed kryzysem! "Bo złoto nigdy nie traci wartości, a kiedy wszystko się wali, to nawet zyskuje." Naprawdę? Kiedy wszystko padnie, kiedy będzie armageddon, głód, rzeź, zarazy - wtedy wszystko będzie można kupić za złote sztabki?

Więcej, niż za cudownie odnalezioną puszkę fasoli z boczkiem? Za wciąż dziwnie tłustego pudelka? Za żonę o rozłożystych biodrach, wciąż w sumie na chodzie? Za solidną i jakby stworzoną do obrony (o ataku nie zapominając) siekierę? Za pół pudełka pełnopłaszczowej amunicji Luger 9 mm? Wątpię!

Myślę, że jednak to te rzeczy będą miały wielką wartość, a nie złoto. Złoto miało być ostatnim ratunkiem przed wirtualnością i ekonomiczną fikcją, ostatnią przystanią na morzu wariackich spekulacji i spekulacyjnych baniek... A stało się, niezauważenie, całkiem tak samo spekulacyjnym towarem, jak wszystkie inne w tych dziwnych czasach. Jeśli ktoś w tej chwili nie kupuje złota, znaczy to, że nie ma za co. Innego racjonalnego wytłumaczenia być nie może. Ewentualnie idiota.

A przecież, kiedy się na sprawę spojrzy w miarę obiektywniej, widać, że ten pęd do kupowania złota to po prostu kolejna spekulacyjna bańka. Takie bańki, co wie każdy, kto interesował się nieco rynkami finansowymi, są bliskie pęknięcia, kiedy każdy chce tylko kupować... Akcje znaczy. Albo inne "wartościowe papiery".

Kiedy każdy windziarz i sprzątaczka w hotelu chcą dyskutować z nami giełdowe kursy i na czym najszybciej można zarobić - wtedy, jak uczy doświadczenie, jest czas, by zamknąć pozycję! I...? Kupić złoto, tak? No bo chyba nie walutę ojro, czy jakieś inne dolary? To nie te czasy, te walory nie są już tak pewne, jak kiedyś, a nawet po prostu nie są pewne.

Kupić złoto, by uniknąć spekulacyjnej bańki i krachu... Tyle że, zapewne po raz pierwszy w historii, na tym złocie mamy dokładnie taką samą bańkę, jak na tamtych wszystkich innych walorach, które już krachowi uległy i od dawna lecą na mordę! Pierwsza taka bańka na złocie - ale może także i ostatnia?

Patrząc historiozoficznie, krach bańki spekulacyjnej na złocie - akurat na tym "konkrecie", "ostatniej bezpiecznej przystani", "fundamencie zdrowej rynkowej ekonomii", i czym tam jeszcze - będzie symbolem nie-byle-jakiej wagi. Może to nie będzie jeszcze radykalny koniec "kapitalizmu" i całej tej epoki wszechwładzy pieniądza, w której przyszło nam żyć, ale z pewnością kamień milowy na drodze do tego upadku. Nie mówiąc już o drodze do armageddonu.

Mimo że złoto - ten rzekomy "konkret", to materialne, namacalne, obiektywnie mierzalne "dobro" - stanowi w istotnym sensie zaprzeczenie całej tej "kapitalistycznej" gospodarki. Kiedy jednak okaże się, że nawet złoto nie ratuje przed ruiną i krachem - co ludziom wciąż wierzącym w "kapitalizm" pozostanie? Co zostanie dzisiejszym bogaczom, macherom, szemranym przywódcom, moralnym autorytetom? To będzie koniec świata, jaki znamy.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?