piątek, sierpnia 04, 2006

Jeszcze o lustracji Zyty Gilowskiej

Dostrzegam dwie bardzo wątpliwe sprawy, podważające moją wiarę w niewinność pani profesor:

1. Nikt w miarę inteligentny o patriotycznych przekonaniach nie rozmawiałby w stanie wojennym z "milicjantem" (a możliwe, że czymś dużo gorszym, co mógł był podejrzewać, a przynajmniej taką możliwość dopuścić) o jakichkolwiek sprawach, które mogłyby zainteresowac SB czy prlowski kontrwywiad.

Można było takich rozmów uniknąć na dwa co najmniej sposoby, z których żaden nie mógł być dla p. Gilowskiej zbyt trudny, by na niego wpaść bez cienia trudności.

a) po prostu unikamy wypowiedzi na takie tematy

b) mówimy pp. Wieczorkom: "wiecie, chyba się wszyscy zgodzimy, że skoro (jak mu tam było) pracuje w milicji, to lepiej unikajmy śliskich tematów, w końcu po co wprowadzać coś takiego w nasze całkiem prywatne stosunki".

2. Zarejestrowanie kogoś bez jego zgody i wiedzy jako TW (najwyższą kategorię źródła) musiało wiązać się z b. poważnym ryzykiem:

a) wykrycie w dłuższej perspektywie musiało być przynajmniej dość prawdopodobne, jeśli nie prawie pewne

b) kariera winowajcy w SB ległaby w gruzach, a zapewne nie tylko ona - zostałby usunięty z partii, a to wiązało się z poważnymi problemami w dalszym życiu

c) groziły by najprawdopodobnie sankcje karne, i to chyba niezbyt łagodne (czy ktoś, nawiasem mówiąc, pytał tych ubeków o te wszystkie sankcje? a jeśli nie, to dlaczego?)

d) możliwe, że sprawa stałaby się "polityczną", w końcu był to kontrwywiad i stan wojenny, a jeśli tak, to sankcje byłyby jeszcze o wiele bardziej dotkliwe i trudne z góry do przewidzenia (jednak dla ubeka łatwiej, niż dla większości normalnych ludzi)

A więc mamy spore ryzyko, wynikające zarówno z małej szansy na niewykrycie tego ewidentnego nadużycia w ciągu długich lat (a w końcu Wieczorek miał prawo się spodziewać, że SB będzie jeszcze istniało wieki, prawda?), jak i poważnych sankcji w wypadku wykrycia.

Z czego wynika, że ilość tego typu fałszywych rejestracji, jeśli w ogóle występowały, musi być bardzo niewielka. Zgoda? No a jeśli zgoda, no to jaka jest szansa, że właśnie w taki fałszywy sposób zostanie zarejestrowany jedna z najważniejszych osób w kraju? Całkiem śladowe, albo już całkiem nic nie pamiętam z rachunku prawdopodobieństwa, którego mnie w szkole uczono.

W dodatku, choć z tym akurat nie każdy się zgodzi, ta osoba jest jednym z założycieli i później prominentów partii, w której tworzeniu służby specjalne - takie jak one kilka lat temu były, i co dotychczas nie za bardzo się zmieniło - odegrały wyjątkowo sporą, nawet jak na III RP, rolę.

Sprawa wydaje mi sie bardziej zawikłana, niż to by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać.