Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tamerlan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tamerlan. Pokaż wszystkie posty

wtorek, czerwca 09, 2009

Parę luźnych myśli i nawet nieco biężączki na deser

Rozumienie polityki to między innymi zdolność rozpoznania, jak w danej chwili przebiega front. Czasem to jest łatwe, czasem nie. Często w tym rozpoznaniu może nam, paradoksalnie, pomóc właśnie przeciwnik. To co on zwalcza jest jego wrogiem, a więc, często także, naszym przyjacielem, czy naszą sprawą.

Czasem i to nie jest aż tak proste, jak by się chciało. Częste są sytuacje, kiedy walczą ze sobą siły złożone z odrębnych elementów - na przykład wojsk różnych państw, różnych niezależnych dowódców itd. Może też chodzić o walkę indywidualnych ludzi, kiedy tymi "elementami" są nasi poszczególni przeciwnicy. W polityce mogą to być np. partie.

No i teraz w wojskowej taktyce i strategii, a także w praktyce walki wręcz, stosowane są w tego typu sytuacjach - chodzi o walkę przeciw koalicji - dwa rozwiązania. Jedno to atak najpierw na najsilniejszy element takiej koalicji - zakładając, że po jego unieszkodliwieniu, słabsze elementy koalicji stracą chęć do walki, albo po prostu ich siła nie będzie już wystarczająca, szczególnie, że mogą teraz mieć większe niż przedtem problemy z koordynacją swych działań.

Drugą opcją jest atak najpierw na pomniejszych członków koalicji, zniszczenie ich, albo zniechęcenie do dalszej walki, potem zaś, kiedy siły zostaną zmienione bardziej na naszą korzyść - wzięcie się za główny element koalicji w nadziei jego pokonania.

W walkach tzw. ulicznych, mając naprzeciw siebie kilku przeciwników, z reguły należy znienacka (na ile to możliwe), zaatakować przywódcę (którego w takich sytuacjach na ogół łatwo rozpoznać). Jeśli to się uda, cała grupa dość często się rozprasza, traci ochotę do walki... Przynajmniej na tyle, że uda nam się uciec. Albo też stanowi w każdym razie mniejsze zagrożenie, niż grupa zintegrowana wokół przywódcy.

W sztuce wojennej także tego typu sytuacje i tego typu rozwiązania są liczne, można sobie bez trudu je odnaleźć w opisach bitew i kampanii.

To była dygresja, długa i mam nadzieję, że komuś się do czegoś może przydać. Wracając do głównego tematu, o co mi tutaj chodzi? Chodzi mi o to, że w polityce, jeśli nasz wróg ma do czynienia z wieloma TEORETYCZNIE przeciwnikami, to z jego zachowania widać, których z nich uznaje za groźnych dla siebie, których zaś nie.

Tutaj sytuacja nie jest dokładnie taka jak na wojnie czy w ulicznej bójce, ponieważ będąca u władzy partia - powiedzmy sobie to wreszcie, że o tym sobie tutaj konkretnie najbardziej rozmawiamy - MOŻE jednocześnie atakować różnych przeciwników. Czego w praktyce w ulicznej bójce się nie da robić, a na wojnie raczej się tego unika i to się robić przeważnie też daje.

Jeśli więc taka partia atakuje tylko jednego ze swych potencjalnych przeciwników - a więc tylko jedną partię spomiędzy całej opozycji - oznacza to, że pozostałych, z takich czy innych względów, nie uznaje za groźnych czy niewygodnych dla siebie przeciwników.

Co z tego wynika w praktyce? Wynika to, że jeśli np. jakaś Platforma "Obywatelska", ze wszystkich pozornie i werbalnie opozycyjnych partii, atakuje (opluwa, szykanuje, bije na ulicy itp. itd.) tylko JEDNĄ partię, oznacza to, że to WŁAŚNIE TA partia stanowi dla niej zagrożenie, przeciwnika, politycznego wroga.

Jeśli więc my nie znosimy jakiejś "Obywatelskiej" Platformy, to kogo powinniśmy w krytycznych momentach - na przykład w wyborach - wspierać, że spytam? No to właśnie. Na drugi raz należałoby takie rzeczy lepiej przemyśleć i zrozumieć!

* * * * *

Gesty Rejtana może mają i swoje miejsce w arsenale ludzkich zachowań, ale stosowane kiedy jeszcze towarzysze prowadzą walkę na śmierć i życie. stają się obrzydliwe.

* * * * *

Polityka to nie jest "realizowanie wartości". Polityka to nie jest nawet "walka o zrealizowanie swoich wartości". Polityka to jest walka o możliwość realizowania własnych wartości! Co oznacza walkę o podmiotowość, czyli po prostu o władzę - o władzę nad samym sobą i o władzę nad innymi, na tyle, na ile jest nam to konieczne do realizacji naszych wartości.

Jeśli przegramy, albo jeśli z podjęcia tej walki w ogóle zrezygnujemy, z pewnością znajdzie się ktoś inny, kto nam swoje wartości narzuci. Staniemy się obiektem, na którym będzie swe wartości realizował, albo nawet służącym mu do tego mimowolnym narzędziem. Jak długo żyjemy wśród ludzi zawsze ktoś będzie narzucał swą wolę i swoje wartości innym.

Słowo "wartości" może mylić, może usypiać, może uspokajać... Jednak warto pamiętać, że kiedy np. Tamerlan budował piramidę ze 100 tys. czaszek wymordowanych mieszkańców Bagdadu, kiedy Pol Pot czy Stalin milionami mordowali "przedstawicieli klas skazanych przez historię" - oni także realizowali SWOJE wartości. Jeśli psychopata nas morduje - bo mu się nie podobamy, bo mu się świat nie podoba, albo dlatego, że mu się podoba zabrać nam zegarek i 20 zł... To to też jest realizowanie przez niego pewnych wartości. On po prostu ma inaczej je poukładane i jeśli mu nie przeszkodzimy, to je zrealizuje kosztem naszych. Proste?

Tak więc od polityki - w tym najszerszym i przedstawionym tutaj sensie - po prostu nie ma ucieczki! I albo godzimy się na to co z nami zrobią inni, albo też musimy walczyć, byśmy to my decydowali o losie naszym i pewnej liczby innych ludzi.

* * * * *

A teraz obiecana biężączka...

Wypowiedzi niektórych "prawicowych" blogerów, jak Rybitzky czy rw1990, uważam za pedalskie, podłe, a w dodatku - jeśli ci panowie naprawdę są prawicą, nie zaś piątką kolumną, w co zaczynam lekko wątpić - po prostu samobójczo głupie.

Lewizna i platfuseria cynicznie wykorzystała "maltretowane" przez PiS pielęgniarki; rabina, na którego ktoś krzywo śmiał spojrzeć; złodziejkę Sawicką; i niewinną-kak-lelija samobójczynię Blidę - tutaj zaś "prawica", zamiast walić we wroga w znacznie lepszej i etycznie czystszej sytuacji, zachowuje się jak platformiana agentura i ma masę "wątpliwości".

Tym bardziej - a takie sprawy nie są bez znaczenia! - że ta pani jest o niebo ładniejsza i wygląda na o niebo sympatyczniejszą od tamtych upiornych babsztyli. Nie mówiąc już, że przejrzała na oczy i, mimo nagonki na PiS godnej nazistowskiego Der Sturmera, zrobiła coś, na co spora część naszej "prawicy" pewnie by się nie zdobyła.

Naprawdę nie rozumiem, uważam to za obrzydliwe i szkodliwe dla nas jak cholera. Dla tych panów też to moim zdaniem powinno się okazać bolesne. Choć, znając naszą tolerancyjną i politycznie poprawną, otwartą na wszelkie poglądy, "prawicę", z pewnością się nie okaże.

* * * * *

Dla mnie PiS to nie wielka miłość, to nie idealna partia - to jedynie noga, moja i polskich patriotów różnych przekonań, w drzwiach realnej polityki. Ni mniej, ni więcej. Ale to jednak, mimo wszystko, bardzo dużo.

Zgoda, ta realna (mówię o realnej realnej, nie o wygłupach w nazwach niektórych sekt) polityka jest dzisiaj wyjątkowo wprost obrzydliwa - pełna kłamstw, manipulacji, lizania tyłków różnym wstrętnym ludziom, nie mówiąc już o całowaniu płowowłosych dziatek. Jednak to ona właśnie wpływa na nasze życie i wpłynie na życie naszych ew. wnuków. Na nasze piękne, szlachetne, jedynie i niepowtarzalne życie - czy tego chcemy, czy nie. Więc albo będziemy się starać, by wpływała w jak najlepszy sposób, lub przynajmniej najmniej szkodliwy, albo też godzimy się na to, co nam zaserwują.

PiS to noga w drzwiach, a ja sto razy wolę mieć w tych drzwiach nogę, niż całkiem nic. I tak się akurat zabawnie składa, że wolę także mieć w drzwiach nogę, niż głowę, serce, czy powiedzmy (excusez le mot) jaja. Jaki z tego wniosek na następne wybory?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.