Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SS. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SS. Pokaż wszystkie posty

piątek, października 28, 2011

Historia powtarza się Michnikiem i Blumsztajnem

Przerywam na chwilę mój cykl o dłoniach i przerabianiu butnej lewizny na malutkie, skruszone i budzące niemal litość istotki, żeby napisać coś w rodzaju biężączki (choć bardzo, jak sądzę, spenglerycznej). Tamto dokończyć po prostu muszę, bo jest na czasie i to pilnie, istotne, a ja opisałem sporo interesujących (jak sadzę) spraw, ale nie doszedłem nawet do najważniejszego. Czyli do tego, co sam uważam za optymalne rozwiązanie naszego problemu. A takie, jak sądzę, istnieje. Więc po prostu muszę, tym bardziej, że... Wiadomo!

Ta spengleryczna biężączka, co ją mam do powiedzenia, to takie oto coś... Niewyobrażalny jeszcze do niedawna dla nikogo chyba fakt, że oto nam żydokomuna sprowadza tutaj wnuków gestapowców i SS-manów, mordujących Polaków m.in. w Warszawie, do tej samej Warszawy i w bardzo w sumie podobnym celu... To nawet nie bardzo jest jak komentować!

Powie ktoś, że tłumienie rocznicowej, patriotycznej demonstracji, której żadna władza, która choć trochę chce uchodzić za polską, nie ma najmniejszego sposobu zakazać, to jednak nie to, co mordowanie cywilów w czasie Powstania?

Różnica faktycznie pewna jest, ale jednak niewielka, tym bardziej, że to przecież tylko pierwszy etap, a jeśli się uda i prowokacja wypali, to poleje się krew, że ho ho! A na razie, w przeciwieństwie do Powstania, nikt z naszej strony broni palnej i materiałów wybuchowych przeciw temu kurestwu nie używa. Tak że różnica jest całkiem drobna, a tym bardziej w nieco bardziej długofalowych zamiarach planujących to wszystko macherów.

To, jak i wiele innych aktualnych faktów - w rodzaju paskudnej napaści miłujących pokój elit na Libię, zamordowanie Kadafiego i reakcja owych elit na to wydarzenie - świadczy, moim skromnym zdaniem, że te elity (Bóg mi świadkiem, że ciężko mi to słowo w tym kontekście przechodzi przez gardło!) nie są ani trochę bardziej humanitarne, mniej brutalne, mniej cyniczne, mniej psychopatyczne i nihilistyczne, niż znane nam, mniej lub bardziej z teorii, Leniny, Trockie, Pol Poty, Bermany, Hitlery... I co tam jeszcze z tej obrzydliwej fauny.

Że starszy brat Michnik w istocie niczym się nie różni od młodszego brata Michnika, a cała różnica to mądrość etapu. I że te wszystkie Barrosy, Merkele, i co tam jeszcze, nie są - mentalnie i pod względem możliwości (że tak to określę) - czymś bardzo odległym od swych ideowych ojców: Dzierżyńskich, Heindrichów, Beriów, Himmlerów, Jeżowów czy Hansów Franków.

Albo prawie cała różnica polega na mądrości etapu, bowiem jeśli ktoś mi powie, że "historia powtarza się, ale jako farsa", to się zgodzę, że to fajne przysłowie, że coś w tym jest... I zaraz dodam, że ja bym stanowczo nie budował na tym żadnego gmachu optymizmu. Historia powtarza się jako farsa i w tym przypadku, zgoda, ale raczej tylko w tym sensie, że jednak prawdziwy bolszewik, przy całym swym obrzydliwym nihiliźmie, psychopatii, brutalności i cyniźmie, był bez porównania odważniejszy, a także i znacznie bardziej ideowy, od tej zgrai degeneratów, których mamy dzisiaj za elitę.

Nawet Dávila to mówi (co można sobie zresztą na moim blogasku poszukać), i w mojej opinii nawet sporo przesadza (zapewne w dużej mierze z powodu lapidarności wymaganej przez swą formę). Mówi on mianowicie coś w stylu, że: "Bolszewik robiący rewolucję jest godzien najwyższego szacunku, natomiast bolszewik u władzy jest tylko burżujem". Coś w tym jest i nawet współbrzmi to z tym, co sam niedawno pisałem o lewicy o władzy i całej tego nieuniknionej brzydocie. (Zaraz! A może nie aż "bolszewik", ino po prostu "rewolucjonista"? To by się dało znieść. Mogłem niedokładnie pamiętać. Dopisane po latach.)

Dávila z pewnością nie mówi tego z powodu konkretnych przekonań bolszewika, ani jego zachowań, czy celów, tylko z powodu jego, jakby nie było, idealizmu. Który dla mnie raczej jest mózgową schizoidią, jeśli nie gorzej, ale widać Dávila burżujstwa nienawidził jeszcze bardziej niż ja, i takie odeń odchylenia bardziej niż ja doceniał. Poza tym oczywiście, żyjąc sobie jako zamożny i wolny człek w Kolumbii, nie zaznał bolszewików i ich sługusów na własnej skórze. Ale to poniekąd była dygresja, choć Dávila to ważny gość i warto go przypominać.

Chodzi mi jednak w sumie o to, że - tak, historia i teraz zdaje się powtarzać jako farsa - ale ta jej farsowość polega WŁAŚNIE na tej ewidentnej różnicy jakości i powagi pomiędzy Michnikiem i Goebelsem, Blumsztajnem i Ernstem Röhmem, którymś z licznych figurantów w sowieckim KC i figurantem Barroso... Że ci dzisiejsi, nawet na tamtym nieciekawym tle, są żenująco błazeńscy, to fakt dość oczywisty i bijący w oczy. Ale żeby z tego miało wyniknąć, że koniecznie mniej nam, i światu, zaszkodzą, to, jak sądzę, jedynie CHCIEJSTWO I NAIWNE ZŁUDZENIE! Może nie każdy, może nawet nie każdy w polityce - ale TEN OPTYMIZM na pewno JEST TCHÓRZOSTWEM!

triarius

sobota, kwietnia 16, 2011

Zaliczyłem Tuska

Nie mam co do tego cienia wątpliwości, że kiedyś mnie mój przyszły prawnuk spyta: "Pradziadzie, tyle przeżyłeś, tyle widziałeś... Czy Tuska też ujrzałeś na własne oczy? Żywego?!" A ja mu na to z dumą odpowiem: "Tak, zaliczyłem wiele historycznych widoków, wiele historycznych postaci - między inymi ZALICZYŁEM także i Tuska. Żywego, ruszał się, to było jeszcze zanim go lud..." (Ech, człek się rozmarzył. Ale kontynuję.)

"Zanim go lud z wdzięczności uczynił Europejskim Komisarzem d/s Lubrykacji. Na Użytek Brzydkich Panien, Przecwelonych Polityków i Przodującej Orientacji Seksualnej. Tak Prawnuku! Słuchaj Pradziada, bo Pradziad niejedno w swym długim życiu widział i jest mądry niesłychanie!"

Jeszcze wczoraj bym nie mógł tego rzec, ale dzisiaj już mogę. Czekam tylko na prawnuka i jego pytanie. A było to tak... Dzisiaj na plaży w Jelitkowie widziałem, na własne oczy, Tuska! To znaczy - w gębę mu nie zaglądałem i nie podchodziłem przesadnie blisko, bo, cholera wie, to może być zaraźliwe... Ale z całą pewnością widziałem tam dzisiaj pokurcza w mundurze SS-mana. I w adekwatnym hełmie.

Był całkiem realistyczny, choć co do szczegółów, to podejrzewam, że na ryngrafie mógł mieć jakiś uaktualniony wariant słynnej dewizy - coś w rodzaju "Merkel mitt Uns". Niestety, jako rzekłem, nie podszedłem dość blisko, by to wiedzieć na sto procent, co on tam miał za postępową dewizę.

Którz to mógł być inny, niż Tusk? (Że spytam.) Przecież Bulbul... To nic obraźliwego! "Bulbul" to "słowik" po persku. Czytać Hafiza! Oczywiście w oryginale. Ja nawet kiedyś kota miałem perskiego, od jednych Persów co mieszkali w sąsiedniej klatce, a córka się z ich córką bawila. Kot był wprawdzie skrzyżowany z Manxem, ale ten Manx był skrzyżowany z Persem i to był przepiękny, przeuroczy kot. Tak że mi tu nic nie imputować!

Tak więc Bulbul, słowik znaczy, na pewno to nie był, bo on nigdzie tu w pobliżu nie mieszka, a poza tym on się zna pewno przebiera raczej w czapkę budionnówkę z czerwoną gwiazdą, a żona mu - jak jest w dobrym humorze - udaje Ałłę Pugaczową na zmianę z madame Krzywonos, i mówi doń "ty mój samcze alfa!" Tak mi w każdym razie intuicja podpowiada, tak to widzę oczyma mojej duszy.

W mediach o tym i tak by nie powiedzieli, zresztą i tak bym nie wiedział. Ale przecież na chłopski rozum - nasz zacny Bulbul by się przecież ze wstydu pod ziemię zapadł, gdyby któregoś wieczora zaniedbał w czapce z czerwoną gwiazdą pograsować po swym namiestnikowskim pałacu i okolicach.

Więc to musiał być Tusk, zgoda? No i ja go właśnie, ludkowie rostomili... Sami wiecie co. Tak od niechcenia - jakby nigdy nic. Tego nawet Putin nie dokonał!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?