niedziela, czerwca 11, 2006

"Parada" to nie to samo co "Demonstracja"

Niechęć do "Parady Równości" oznacza ponoć wrogość wobec wolności wyrażania poglądów. "Każda mniejszość ma prawo do demonstrowania swoich poglądów", poucza się nas bez przerwy.

Mam pewne wątpliwości, czy każda mniejszość miałaby podobne do pedziów poparcie Światłych. No bo wiemy już, że pedofile nie, zoofile nie...

Nekrofile chyba też nie? Choć komu oni szkodzą, biedactwa? Że to mała mniejszość? A kto powiedział, że mniejszość musi być duża? Czy w sferze mniejszości małe nie jest przypadkiem piękne? I DUŹE? A zresztą kto to sprawdził, jaka duża jest ta nekrofilska mniejszość? Stawiam dolary przeciw orzechom, że nie jest ona mniejsza od ilości uczestników wczorajszej "Parady Równości", łączącej homosiów i lewaków z połowy Europy. Których było, wedle oficjalnych danych, a wszyscy przecież wiemy, co o takich danych sądzić, 3 tysiące.

Wracając do sprawy wolności poglądów w ujęciu ogólnym. Otóż wiemy już, że ludzie dochodzący do innych, niż ostatnio uznawane za ortodoksyjne, wniosków na tzw. holokaust są teraz po prostu przestępcami. Wszystko przed nami, tak elegancko problemu niesłusznych poglądów nie sformułowano nawet w ZSRR. Tam musiano się uciekać do pozaprawnych sztuczek albo pozaprawnej przemocy, tutaj mamy to wszystko załatwione "legalnie" i z podniesiona przyłbicą.

Powie ktoś - "ci ludzie szkodzą innym, a granica wolności jest tam, gdzie zaczyna się wolność innych ludzi". Jakim to "innym ludziom" szkodzą zoofile? A nekrofile? Nie mówiąc już o wsadzaniu kogoś do więzienia za jego wnioski z własnych historycznych badań.

Co do "Parady Równości" pragnę zwrócić uwagę, że TO NIE JEST żadna, żądająca czegoś konkretnego, DEMONSTRACJA. Takie demonstracje potrafią być obrzydliwe i lewackie, ale ludzie mówią za ich pomocą, o co im konkretnie chodzi, w mniej czy bardziej durny sposób, ale mówią. Choćby o odwołanie ministra edukacji Romana Giertycha.

Tutaj jest to, jak sama nazwa wskazuje - PARADA. A cóż to takiego jest parada? Jest to pochód przeznaczony przede wszystkim do oglądania przez stojące z boku osoby, zgoda? Czyli w sumie showbiznes. Najpierw były chyba tylko parady wojskowe, potem pojawiły się różne takie na dzień Św. Patryka, czy Święto Niepodległości. (A wcześniej oczywiście były religijne procesje. Sprawa pokrewna.)

"Parady" to nie są żadne demonstracje wyrażające poglądy i domagające się czegoś. W przypadku zachodnich parad homosiów mówi się nam, że chodzi o ich "dumę" i "tożsamość". Nie o żadne poglądy. I tutaj jest to samo, choć oczywiście mniej ostentacyjnie, bo społeczeństwo nie jest aż tak "dojrzałe". (W założeniu "jeszcze".)

Jest to więc show, taki sam, jak konkurs na miss, pokaz mody, albo bicie seksualnego rekordu. Którego nikt, kto nie chce nie ma obowiązku oglądać. W sensie NIE POWINIEN MUSIEĆ. "Poglądów" jest tu dokładnie tyle, co w konkursie na miss, czy innym idiotyźmie dla frajerów. Dlaczego więc wciąż wciska się ludziom głupoty na temat "wolności wyrażania poglądów", która jest w Polsce rzekomo gwałcona?

Z pewnością nie powiedziałem tu niczego wyjątkowo oryginalnego, bo tak to zapewne rozumiał Lech Kaczyński zakazując niegdyś parady pedałów, choć oczywiście nigdy by tego tak wprost nie wyraził. (Bycie europejskim politykiem ma swoją cenę.) Być może jednak wyrażenie tych prostych myśli własnymi słowami i bez europejskiego knebla ma swoją, choćby niewielką, wartość.

Europejskie gadanie obok tematu

Wygląda, że podstawową kwalifikacją wszpółczesnych dziennikarzy - tych politycznie poprawnych, ale to praktycznie oznacza wszelkich mających dostęp do większej publiczności - jest gadanie obok tematu. Dziennikarz wyższego sorta, taki którego dopuszczą do różnych panelów dyskusyjnych, musi mieć tę sztukę opanowaną perfekcyjnie, to chyba podstawowe kryterium zresztą.

Przed chwilą w naszej publicznej telewizji dyskutowało grono dzienniarzy, w tym ludzie stosunkowo znośni, jak p. Semka i p. Karnowski. Oczywiście ci byli w mniejszości, większość była znacznie bardziej Światła i Postepowa. Był też dziennikarz niemiecki.

Rozmawiano między innymi na temat ostatnich antyposlkich dowcipasów w niemieckiej telewizji, w wykonaniu "bardzo popularnego komika" (nie znam się na niemieckich komikach i ichniej telewizji, więc cytuję dyskutantów). Nasi dyskutanci zlekceważyli tę sprawę, podobno "większość Niemców już tak Polaków nie widzi", "były protesty" itd. Oczywiście, to była sprawa całkiem marginalna - państwowa telewizja, program satyryczny o podobno 25-procentowej oglądalności, bardzo popularny komik, w czasie Mundialu, gdzie "przyjaciele spotykają się, aby pograć w piłkę" (czy jak to tam sformuowano).

Z pewnością na temat Żydów, Arabów czy Rosjan tego rodzaju dowcipasów się w Niemczech nie opowiada. Na temat homoseksualistów z pewnością też nie. Ale mniejsza z tym. Argumenty panów z panelu były żałosne, ale o jednej naprawdę ważnej sprawie nawet nikt się nie zająknął. Poprawna politycznie tresura działa.

O co mi chodzi? A o to, że w żadnej polskiej telewizji nic podobnego na temat Niemców nie mogło by się po prostu pojawić, Jest to absolutnie nie do pomyślenia. Ja sobie w każdym razie tego nie potrafię wyobrazić, a Ty czytelniku? To samo dotyczy zresztą homoseksualistów, Arabów czy Żydów.

I to jest zasadniczą sprawą, o której rozsądny europejski dziennikarz nie wspomni, bo wie że nie nada. W Niemczech wolno o Polakach, w Polsce o Niemcach byłoby nie do pomyślenia. Nigdzie nie można o Arabach czy homosiach, o Polakach wolno.

A czemu się tu właściwie dziwić? W końcu to my mamy za co pokutować, prawda? Gdybyśmy dali Niemcom korytarz i Gdańsk, Żydom nie spadłby przecież włos z głowy! A poza tym, w końcu to nas dzięki wstawiennictwu Niemiec wpuszczono na europejskie pokoje, a nie odwrotnie. Skorzystajmy więc z okazji i nauczmy się trzymać gębę na kłódkę. Bo jak nie, to na następną Paradę Równości przyjedzie więcej niemieckich lewaków i będą lepiej uzbrojeni. Także w odpowiednie bumagi z Brukseli.