Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewactwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewactwo. Pokaż wszystkie posty

czwartek, marca 16, 2023

I lewackim rozumieniu słowa "Prawda" v2.0

Obejrzałem ci ja fragment videja, gdzie niejaka Środa nawija na temat braku różnic między chłopem i babą, z tym, że baba jest pod każdym względem (rzekomo) lepsza. Są pierdoły po prostu nie do uwierzenia - wiele z tego, co opowiada Lewizna jakoś tam się prosi o chwilę przemyślenia, aby w miarę skutecznie dać odpór - tutaj absolutnie nic takiego! (Co dałoby się sensownie robić z Lewizną i jej argumentami to raczej my tutaj już wiemy, ale na pewno WSZELKA dyskusja to już ich sukces i nasza porażka Z ZAŁOŻENIA. Ludzki język i ludzki umysł potrafi bardzo łatwo tworzyć niesamowite pierdoły, a precyzyjnie znaleźć w nich błąd jest często o wiele trudniej. Nie mówiąc już o tym, że przekonywanie Lewaka nie rokuje sukcesu i nie ma cienia sensu.)

W każdym razie owa Środa zapłodniła mnie (hłe hłe!) do doszlifowania tego, com kiedyś napisał na temat Lewackiego rozumienia Prawdy. Tamto było, i jest, całkiem dobre, ale oto idealna i ostateczna wersja:

Dla Lewizny "Prawda" to po prostu to, czego nikt za jakiś czas (najpóźniej po ich całkowitym zwycięstwie) nie ośmieli się kwestionować. "Prawda" (a także "Fakty", jeśli rozmawiamy Tygrysiczno-Szpęglerycznym językiem) w normalnym zdrowym rozumieniu dla Lewizny NIE MA NAJMNIEJSZEGO ZNACZENIA i raczej nawet nie istnieje.

Zrozumta to ludzie, do kurwy nędzy! Przekonywanie Lewizny, jako się rzekło, nie ma sensu i od razu jest Lewizny sukcesem, a wszelkie "Fantastyczne Zwycięstwa w Dyskusji", "Znokautował Ją Argumentem...", itd. itd., to namacalny dowód, że Lewizna poczyniła już spustoszenie w umysłach i psychice dzisiejszej tzw. "Prawicy". (Że nie wspomnę już o "metodach walki", hłe hłe!)

Sam fakt, że Środy tego świata mogą takie pierdoły publicznie wygadywać i nie tylko nie grozi im kaftan, ale one po prostu z tego, na nasz koszt, żyją (choć co to za życie takiej Środy!), dobitnie pokazuje, gdzie się znaleźliśmy.

triarius

sobota, sierpnia 20, 2022

O Prawdzie

Słuchałem ci ja zasadniczo bardzo zgrabnego "znęcania się" w wykonaniu The Lotus Eaters na BitChute nad Lewizną i jej "walką z rasizmem", jak zwykle śmierdzącą pod niebiosa najgorszym właśnie rasizmem... I znowu zrobiło mi się smutno, ale chociaż tym razem Ludzkość (ach!) będzie coś z tego miała, więc nie ma tego złego.

"Dlaczego smutno?", spyta ktoś. Naiwny, nienasiąknięty Tygrysiczną Mądrością - Sól Ziemi po prostu. "Dlatego", uprzejmie odpowiadamy, "że to się-znęcanie Lewizny absolutnie nic nie boli, a walka z cieniem wprawdzie nie jest złą rzeczą, tyle że jako trening und przygotowanie - nie ZAMIAST! A tym co najwyżej zajmuje się Prawica i to co najwyżej jej wychodzi."

"No dobrze, tyle zrozumiałem", odpowie nasz Naiwny, "ale jaką radość będzie z tego miała Ludzkość, którą wszyscy tak kochamy?" "A taką", my na to, "że coś skutkiem tego pożerania lotosów przyszło mi do głowy i zaraz o tym Ludzkość poinformuję." "Już się nie mogę doczekać, cały płonę z niecierpliwości", woła On z wypiekami na policzkach, z trudem łapiąc oddech... No to ja tym chętniej dzielę się tym, do czegom doszedł.

Otóż tak mi się widzi, że znaczna część moralnego chaosu, intelektualnej nędzy i czystej (?) ochydy tej wszawej epoki, w której nam przyszło, wynika z tego, że każdy dziś, nie musząc podbierać pszczołom i niedźwiedziom miodu, ani polować na mamuty, jak tylko nie ogląda serialu, to całym sobą pragnie Prawdy, kocha ją o wiele bardziej, niż samego siebie, za wszelką cenę. chce żeby ta jego Prawda... Ale zaraz, po kolei, bo chyba się zagalopywujemy. Wcale nie każdy tak samo! Mamy tu, jak ja to widzę, co najmniej trzy kategorie:

 

1. Dla Lewizny (obecnie to już całkiem po prostu Bolszewicy, bo to są lewiźniane oddziały szturmowe i to się liczy, wspierane zaś one są przez różne tam wspomagające Bolszewicką Rewolucję (eat zee bugs etc.) oddziały pomocnicze, wolnych strzelców, służbistych biurokratów i dywersantów na ćwierć etatu, skoro żadnego ryzyka a zabawa przednia) Prawda to to, co w końcu zwycięży. Po prostu! Wężykiem! To JEDYNA Prawda - taka jest tej definicja. Tę "naszą" Prawdę Lewizna ma głęboko w przysłowiowej Dupie!

Prawica Niskopienna POO nijak tego nie potrafi zrozumieć i wciąż wygrywa bitwy o Prawdę, coraz okrutniej biorąc jednocześ nie w dupę w prawdziwej wojnie. Jednak nasz Rozmówca aż tak niskopienny nie jest i inteligentnie nas zapytowywuje: "No dobrze, ale na czym miałoby polegać 'zwycięstwo' tej ich Prawdy?"

Na takie dictum klepiemy Naiwnego z uznaniem po policzku i, co najmniej równie inteligentnie, odpowiadamy: "To bardzo dobre pytanie! (Żeby zacytować Klasyka.) A na tym to polega, mój dobry człowieku, że żadnej innej Prawdy nie będzie, bo ta ich Prawda ZLIKWIDUJE WSZYSTKIE inne Prawdy. Wymorduje je. Wyholokauści. Wyludobóje, so to say." (Co bystrzejszy i bardziej świadomy Czytelnik zauważy, że jest to monstrualnie przerośnięta postać tego "Socjalizmu Etycznego", o którym Spengler!)

"Tylko tyle?!", dziwi się nasz Rozmówca. "Co ze Szczęściem Ludzkości?!" "To bzdura! A jeśli będzie kiedyś trzeba jakieś czystki... Jakieś Procesy Moskiewskie v2.0...Te rzeczy... Wtedy zawracanie komuś dupy szczęściem to oczywiście będzie czystej wody 'lewicowe odchylenie'".

"Tak, rozumiem", odpowiada Naiwny. "Smutne, ale oni są właśnie tacy. Co jednak z 'eat zee bugs' i podobnymi ideami? Dla nas to wstrętne, dla zee bugs może też, ale oni aż nóżkami przebierają!" "To akcydensy, didaskalia i fioritury!", Odpowiadamy. "W ogóle nie wiadomo, czy bez Prola oni się całkiem nie obejdą, a bez Prola - kto niby ma eat zee bugs? Sami przecież nie będą!"

Rozmówca kiwa głową, a my przechodzimy do następnego punktu.


2. Prawica Niskopienna POO i inne "prawicowe" Lemingi - jak one widzą Prawdę? (Leming to niekoniecznie wielbiciel Tuska! Okazuje się, że i w angielskim funkcjonuje to pojęcie, a wszystkie te świry nabożnie oglądające "W tyle wizji" i nawołujące do wymordowania niewyszczepionych Płaskoziemców to sam kwiat Lemingozy!)

Dla tych P.T. Istot (uwaga ironia!) Prawda to coś, co one posiadają, co one czczą i co pozwala im czuć się komfortowo, niezależnie od tego co się z nimi samymi dzieje, co je czeka, i co się dzieje z rzeczami, wartościami itd., które one całym sercem (rzekomo) kochają. Mają Prawdę i dzięki temu czują się lepsze od wszystkich, którzy Prawdy nie mają. Im to absolutnie wystarcza! Takiej postawy dopatrzył się kiedyś Pan T. u Herberta i nazwał ją "Etycznym Narcyzmem".

"Ale 'Socjalizmu Etycznego' w tym przynajmniej nie ma?", pociesza się Rozmówca (czyli Naiwny pod swoim alternatywnym mianem). "Jak to nie ma?! Jest jak najbardziej - po prostu nie w tej monstrualnej zbrodniczej postaci, jak u tamtych. Jednak ta niskopienna Prawda MA zwyciężyć wszystkie inne prawdy, tyle że jako całkiem bezzębna i wyznawana przez bezzębnych, nie ma na to cienia szansy. Ale co to robi Niskopiennym?"

"Nie robi?", pyta Naiwny. "Nic a nic! Ale im to nie przeszkadza, raczej nawet przeciwnie." "Tak?! Bo?" "Bo Prawda, moj Szanowny Rozmówco, żeby była Prawdą, musi być amorficzna, mglista i oczywiście bezzębna. To jej wdzięk, to jej wartość, to jej Prawda wreszcie!" "Rozumiem, smutne!"

"Smutne z wielu względów i przygnębiająco głupie! Ale Niskopienni potrafią jednak z tej swojej Prawdy wycisnąć drobne radości, które ich trzymają przy życiu. I dlatego ta ich Prawda ma się tak dobrze." "Jakie radości?" Po pierwsze Socjalizm Etyczny. W tej standardowej bezzębnej wersji. Za dwa tygodnie, czy może za milion lat, nieważne, cała Ludzkość (ach!) będzie myśleć i czuć dokładnie tak, jak dzisiaj Niskopienny. 'Prawda nas wyzwoli' - całkiem sama, hurra! Mniejsza jak miałaby to potrafić uczynić i dlaczego, w takim razie, mamy co mamy."

(Jaka konkretnie Prawda? A ta, że wyzwoli! Tu co mniej tępy dopatrzy się rekursji ad infinitum i będzie miał rację. Niezależnie od tego, jakim będziesz niewolnikiem - CZUJ SIĘ WYZWOLONY! Bo? Bo masz Prawdę i nic z nią nie robisz. Taka Prawda, z którą nikt nic nie robi, to przecież Prawda Do Sześcianu! Jakież to uroczo Niskopienne! Jakie rozkosznie Prawicowe!)

"Rozumiem. A po drugie?" "Po drugie raz na tysiąc lat ktoś z Tamtych nagle przyłączy się do Tych. U takiego Bidena nazywamy to Sklerozą czy inną Dementią, ale w tym przypadku to będzie Nawrócenie, Przemiana Moralna, Droga do Damaszku, Odnalezienie Tego Czy Owego... I przeżuwanie takich przypadków z czekaniem na następny, to cała radość, na jaką jeszcze może dzisiaj liczyć Niskopienny."

"Jakie to smutne!" "Fakt, smutne! Moglibyśmy się jeszcze nad Niskopiennym znęcać godzinami, ale jak na pisanie za darmo na zapoznanym blogu, wystarczy! Przejdźmy zatem do ostatniej kategorii i ostatniego punktu..."


3. I jest też Spengleryzm/Tygrysizm Stosowany/SAT, który też ma swój pogląd na kwestię Prawdy. Na razie wystarczy na ten temat. Było już sporo, można poszukać więcej. W każdym razie zaznaczamy, że podczas gdy 99,99(9)% Ludzkości (ach!) mieści się w tamtych dwóch punktach, reszta... Reszta nie - i to jest piękne!



triarius

P.S. #ThinkBeforeSharing do q*wy nędzy!

wtorek, października 19, 2021

"Ciemność w południe" w Brukseli

Ale cyrk! Morawiecki w Brukseli odstawia "Ciemnoć w południe". Tak się kończy szpagat wynikający z kochania Unii z odżegnywaniem się od Polexitu, oraz  chęci postawienia się W KOŃCU rozpasanym Unijnym Biurokratom! Podobnie musiały się oglądać Stalinowskie Procesy Pokazowe, a Morawiecki świetnie pasuje na nowego Kamieniewa z Zinowiewem.

Cyrk nieprawdopodobny, szkoda że my za to zapłacimy! Tu się nie zanosi na żaden "kompromis", a zresztą czy ktoś sobie wyobraża, jak by kompromis między DEKLAROWANĄ DZIŚ postawą Morawieckiego wraz z resztą PiS i rozszalałym lewactwem z tych wszystkich przemówień mógłby wyglądać? Nawet jakieś "spotkajmy się w pół drogi", na co Morawiecki (i w tym przypadku niestety też Polska), absolutnie nie może liczyć?

Przeciągnięcie pod kilem, a ja nawet nie będę po PiS specjalnie płakał, po tym co wyprawiali z Polską, z takimi jak ja przez ostatnie dwa lata. i jak mnie obrażali. Polska już właściwie zresztą nie istnieje, dołączyła w tym zejściu śmiertelnym do Kościoła Katolickiego,. Dawno to było do przewidzenia zresztą, i przewidywane było. Gdzieżby indziej, niż właśnie tutaj. 

Stalin ponoć pragnął, byśmy się stali grupą folklorystyczną, ale teraz nawet folkloru nie ma i zamiast "Świniarecka" mamy Zenka Mertyniuka w kurskiej TV. Tragifarsa zaiste, ale w końcu to także koniec masy innych rzeczy... I oby nie początek czegoś nowego! Kurwa - gdzie ta planetoida i dlaczego się spóźnia?!

triarius

P.S. Dobra, formalnie nie w Brukseli, ino w Sztrasburku. Normalnie, czyli geograficznie rozróżniam, ale w tym "europejskim" kontekście mam to tam, gdzie klient może Pana Majstra pocałować!

poniedziałek, kwietnia 05, 2021

Nędza Legalizmu i Bolszewicka Rewolucja (odcinek 1)

Zabawny paradoks, jeśli się na to patrzy świeżym okiem i naiwnym, choć dla starego badacza tych spraw rzecz mało w sumie zaskakująca, że Legalizm na którym zbudowana jest Ameryka (w sensie US of A) gładko, niemal bez wstrząsów czy jednego choćby odpowiadającego tej sytuacji wystrzału, oddał ten kraj w ręce Bolszewików, czyli ludzi z założenia mających wszelką Literę Prawa w dupie i z zasady wykręcający je zawsze dokładnie tak, jak im w danej chwili pasuje. I to WŁAŚNIE przez swój patologiczny Legalizm i nic innego Ameryka stała się tak gładko i szybko łupem Bolszewików!

Ale, zanim wgryziemy się i wessamy w ten piękny temat, uporządkujmy sobie pojęcia (a może i wielkie litery i cudzysłowy)... Co ja tu rozumiem przez "Legalizm"? Nie sądzę, bym był tutaj jakoś ogromnie oryginalny, nie sprawdzałem, ale rozumiem ci ja przez to (niemal) religijne przywiązanie do litery prawa i ślepą wiarę w prawnicze rozwiązania. Co stanowi dziś chorobę Zachodu o wiele cięższą od "wirusa", a w US of A jest widoczne na każdym kroku - nawet w tym ich przedziwnym upodobaniu do rozstrząsania talmudycznych zawiłości regulaminowych futbolu czy innego baseballa.

To oczywiście dziedzictwo Oświecenia, a US of A to w mojej skromnej opinii w 70% hybryda Oświecenia właśnie i fasonów w stylu rodzinki znanej jako "The Bloody Benders" (nie żeby w innych miejscach na świecie był raj!), tyle że owa hybryda, ogromną będąc, ma naprawdę wielką dupę, więc w bąblu powietrza między jego pośladkami (Konwickim jadąc) zmieściło się całkiem sporo wolności, swego rodzaju normalności, fajnej muzyki itd.

Dlaczego "Bolszewizm", a nie np. "Trockizm", "Komunizm", czy prostu "Lewactwo"? OK, Trockizm jest tu bardzo istotny i robił swoje przez dziesięciolecia - na uniwersytetach, wśród biurokratów i ideologów... Tutaj mówimy jednak już wprost o przejęciu władzy, o zdobyciu władzy totalitarnej, a do tego - w odróżnieniu od takiego np. Faszyzmu, który mniej lub bardziej udolnie, mniej lub bardziej uczciwie nawet, próbował użyć totalitaryzmu do odtworzenia tego, co nienasiąknięci jeszcze taką czy inną komunizującą ideologią ludzie mogli uważać za "normalność" - totalnej władzy z założenia planującej totalną zmianę całej udzkiej natury po prostu, totalne rozpirzenie wszystkiego, co jest, co istniało dotąd...

I sobie na tych ruinach radosne (z początku) budowanie czegoś, jak Bóg da, lepszego, a jak nie wyjdzie radosne, czy jeśli nawet nic się nie zbuduje, no to ch..j! Nie będzie jak było, "my" mamy władzę, i to ile! A prole, albo się przystosują i będą śpiewać, albo "zgodnie z Zasadami Ewolucji" potulnie wyginą. To co zostanie będzie, dla właściwie zaprogramowanych oczywiście, bo wszystkich innych Nauka dawno już skazała na wyginięcie, Rajem W Końcu Przez Ludzkość Dzięki Nauce i Świadomej Tajemnic Materii Władzy Osiągniętym, Ach! (Chóry Starców Zawodzą.) Cynicy oddelegowani do pilnowania poszczególnych trybików Systemu w prywatnych (?) rozmowach będą to może nazywać "propagandą" i "batem", ale to się nie liczy, choćby dlatego, że prywatne, więc też dawno przez Naukę skazane i wkrótce zniknie!

"Do mnie Dzieci Wdowy!" Sorry, chciałem rzec: "Naprzód Globalne Ludzkie Mrówki, i żeby mi było ze śpiewem na ustach, bo jak zobaczę, że któryś nie przezwyciężył gnębiącej do niedawna Ludzkość Alienacji, to inaczej pogadamy!"

Powyższe było o Bolszewiźmie, czyli o tym, z czym ostatnio mamy w ogromnym nasileniu do czynienia. Bolszewizm ma, krótko mówiąc, realność wizji przyszłego Raju tam, gdzie my wszyscy możemy Pana Majstra, a Trockizm to jednak dopiero wstępne dążenie do tego, wiara w takie sprawy, i pierdoły dla jajogłowych, nie zaś explicite kula w łeb i realne, brutalne działanie. Dlatego tak silnie je rozróżniam, choć to w sumie dwie strony tej samej wszawej monety. W Bolszewiźmie na pierwszym planie nie jest już taka czy inna, w miarę konkretna, ideologia - tylko zamiar rozpieprzenia WSZYSTKIEGO. Z powyżej naszkicowanymi konsekwencjami w zamiarach, ale to jeszcze nie ten etap, więc w sumie abstrakcja i zajmowanie się tym na serio to by było odwracanie uwagi od konkretów. Dla Bolszewika znaczy. (Tu się kłania omawiana kiedyś książka p. Curzio Malaparte pod dziwaczny polskim tytułe "Legenda Lenina".)

Zajmowanie się w tej chwili na serio przyszłością po zdobyciu totalnej władzy, to będzie "Lewicowe Odchylenie" i karygodne marnotrawienie Rewolucyjnych Sił. No, chyba że mówimy o propagandzie przeznaczonej dla różowych jajogłowców, oczywiście. I może też dla co głupszych oglądaczy seriali, wtedy w rozwodnionej postaci. Kiedyś "atom", teraz "klimat", ostatnio "rasa"... Oraz: "Płeć nie ma nic wspólnego z biologią, więc jeśli ktoś ci ogranicza jak często możesz sobie spośród dostępnych 53 wybierać, co ci akurat pasuje, to jest faszystą, a my takich będziemy... a teraz Odę do radości proszę, podaję ton: Aaaa!" Idioci to, o dziwo, łykają, ale też od czego są idiotami.

(Tak Mądrasiński - Bolszewizm mógłby być także nazwany "Leninizmem", tak jak np. Nazizm jest nazywany "Hitleryzmem", Tyle że to by tylko zaciemniało, bo po co mamy analizować głębie jaźni Włodzimierza Ilicza, zamiast widocznych gołym okiem historycznych faktów?)

Teraz może jeszcze dlaczego wszystkie te wielkie litery. To nie przez szacunek bynajmniej! A może tego to już nie warto wyjaśniać, bo każdy Tygrysiczny adept dawno to pojął. Rozważymy to w duszy swojej, bo mamy masę o wiele ważniejszych i bardziej odkrywczych rzeczy do napisania. No bo przecież mamy tu też i "Prawo", a to piekielnie zawiła kwestia i będzie do wyjaśniania co niemiara. Ale jednak tak czy tak to już następnym razem, Deo i różnym takim volente. Mam niepłonną, że powrócisz tu, P.T. Hipotetyczny Czytelniku, sprawdzić, czy coś się genialnego napisało. Umowa stoi?

triarius

czwartek, grudnia 03, 2020

Rozmawianie a Walka, czyli "Nawet Liberał miewa...

... czasem rację (choć nigdy do końca, i zawsze to ten koniec jest najważniejszy zresztą).

Liberały, jako się rzekło, czasem (jak tych sześć małp walących w klawisze) powiedzą coś, co nie jest kłamstwem - np. to, że "rozmowa utrudnia walkę". (W sensie, że trudno walczyć z kimś, z kim się rozmawia, lub nawet tylko niedawno rozmawiało.) OK, tutaj zgoda, tylko że to Tygrysisty takie sobie "obiawienie", ów bowien wie, w odróżnieniu od Liberała, że walka czasem jest niezbędna, i fakt, że rozmowa ją utrudnia lub uniemożliwia, wcale nie cieszy.

Niestety wciąż stwierdzam, że podłości lewactwa symetrycznie (?) odpowiada immanentna głupota "prawicy", sprawiająca m.in., iż ta nie potrafi pojąć, jak całkiem inną rzeczą jest "rozmowa" ("debata", "dyskusja", "poszukiwanie kompromisu, ach!" w wykonaniu lewactwa (nie wykluczając liberałów, bo i nie ma powodu) i jej samej. Jak się spojrzy na jakieś takie "Warto rozmawiać", albo posłucha, jak "nasi zabijają ideowych przeciwników argumentami", chce się wyć!

Lewizna "rozmawia" zupełnie inaczej, u nich jest dyscyplina, hierarchia (!) i ściśle określiny cel, a po drugiej stronie każdy głupek czy nieżyciowy nerdek sam sobie harcownikiem, żeglarzem okrętem, a potem zaciera łapki, że "znokautował" i liczy lajki na Fejzbuku. Bo nie wie, kretyn, że każda rozmowa z wrogiem, a już szczególnie z takim, jakiego dzisiaj mamy, czyli z liberałami i inną lewizną, bas osłabia, ich wzmacnia!

Pan T. wieki temu napisał, iż "nie istnieje coś takiego, jak "prawicowe media". Czemu nie? No bo media to z definicji Liberalizm i żywią się m.in. "debatą", "kontrowersją" itd. Teoretycznie, olewając wroga i samotny tłum Lemingów, mogłyby istnieć, ale po pierwsze, byłyby to całkiem inne "media", więc i zasługiwałyby na mniej parszywą nazwę, a po drugie, przy obecnym poziomie zarówno "prawicowej" publiczności, jak i "prawicowej elity", byłoby to zupełne dno, jakieś ckliwo-propagandowe... Nie, nie chcę nawet sobie tego wyobrażać!

Dzisiejsza "Prawica" jest bezsilna, bo durna nie do opisania, a do tego bez religii - a Chrześcijaństwo, darujcie, jest w ziemskim wymiarze martwe i nic innego nie widać - to tylko zgraja nie-potrafiących-się-załapać liberałów, tak samo żałośnie napędzanych niedonoszonym hedonizmem (co oczywiście nie daje im w realu nawet tych "hedonistyznych" uciech) i bezkrytycznie akceptujących przekonanie, że ich własne "prawa" są dokładnie takie same, jak "prawa" byłego ubeka z naprzeciwka, feministki z parteru i aferzysty z Modrzewiowego Dworku. 

 Gdy prawdziwa Prawica musiałaby mieć nastawienie: "wolno mi dużo więcej, bo też wiele poświęciłem i jestem gotów wiele poświęcić, by być lepszy od... Jak ich tam nazwać. Sami wiecie. Nie chcę rzucać "plebsami", "hoi polloi" brzmi pretensjonalnie, a "Leming" nie całkiem się z tą grupą pokrywa. (Nawiasem mówiąc "Leming" to Samotny Tłum" i uzależnienie od Mediów, a nie lewicowość czy "prawicowość" - przynajmniej to nie jest pierwotne! Osobiście znam "prawicowe" Lemingi, i to jak "prawicowe"!)

Czy tak jest ładnie? Nie wiem! Czy "demokratycznie"? Na pewno nie, choć Demokracji nie przekreślam ani, tym bardziej, nie potępiam. (Pieprzenie o Platonach i Arystotelesach uważam w tym kontekście za tępy pedantyzm i w sumie pedalstwo.) "Po chrześcijańsku" też to nie jest i na pewno leży na przeciwnym biegunie do "nadstawiania drugiego policzka", ale bez tej, naturalnej dla autentycznych arystokracji, postawy, "Prawicowość" nie ma sensu! Staje się wtedy, albo żałosnym zadufaniem, albo też liberalnym, a jakże! - eunuszyzmem, chęcią korzystania zarówno z przywilejów liberalnej elity, jak i (częściowo wyimaginowanych) przywilejów dawnych, przed-demokratycznych i przed-liberalnych elit - nie narażając się, bez ryzyka czy wysiłku. Co mogłoby być żałośniejsze?

(A całkiem przy okazji, to udowodnił ktoś, że słowa o "nadstawianiu drugiego policzka" były wypowiedziane na serio? Ja mam coraz większe wątpliwości i skłaniam się do poglądu, iż to mogło być sarkastyczne zbycie nachalnego idioty, zawracającego łeb durnymi pytaniami. Choć faktem też jest, że oni wtedy, i zresztą długo potem, inaczej niż my, czekali z dnia na dzień na Armageddon, więc piekący policzek, a nawet ew. tyłek obgryziony przez cyrkowe drapieżniki, był bez znaczenia.)

Tak że, drogie ludzie, z tych m.in. powodów jesteśmy w szarej dupie, a ratunek przed koszmarem, o jakim Orwellom się nie śniło, na pewno nie przyjdzie już z łona tej cywilizacji! Bosze, jaki marny był Sulla z Trumpa! Co każdy przytomny wiedział zresztą od początku, a i prawdziwy Sulla by tu nie poradził, bo za późno. Cieszmy się więc serialami, maseczkami i... Na co nam jeszcze Umiłowani pozwolą. Do samej eutanazji, jeśli Bóg będzie tak łaskawy!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo.

czwartek, listopada 26, 2020

Czy są gorsze? (Rzecz o kwantyfikatorach)


Spytano mnie przed laty "dlaczego uważam, że kobiety są gorsze?" Było to w Szwecji, więc nawet nie bardzo mnie to przypuszczenie zaszokowało, bo tam takie ideologiczne brednie latają w powietrzu, bręcząc, jak niegdyś muchy, a dzisiaj wirusy tego tam kowida.

Po latach dostrzegam jednak, iż owa insynuacja nie była aż tak odległa od faktów, i że, jak często bywa, to raczej kwestia właściwego kwantyfikatora. Bo tak! - naprawdę uważam, że w udawaniu faceta faceci są jednak znacznie lepsi. No i jeśli TO oznacza "lepszość" - choć Bóg mi świadkiem, że kompletnie nie rozumiem dlaczego tak by być miało - to faktycznie faceci (jacy marni by zresztą w ostatnich latach nie byli) są lepsi, a kobiety są gorsze. Sami tego chcieliście, mordeczki!

triarius

sobota, grudnia 07, 2019

Dwie nocne błyskotliwostki na chwilę przed zaśnięciem

Definicja: 

WOLNOŚĆ - to, na czym liberały nie zdążyły jeszcze posadzić swego tłustego dupska i/lub oblepić swoją cuchnącą śliną.

* * *

To Neandertalczyk, czy może raczej postępowa Noblistka?
Z urody to raczej jakiś przedpotopowy
lewak, niż nasz bliski kuzyn sprzed wieków,
ale akurat świetnie pasuje do naszego tematu.
Gdyby dawne mamuty rozumiały ludzką mowę, a choćby same jej początki, też by może też by stwierdziły, że neandertalskie okrzyki bojowe to dowód zidiocenia i "fantazja masturbacyjna". Co nie zmieniłoby jednak z pewnością wyników neandertalskich polowań na mamuty i losu tych wspaniałych zwierząt. 

Dzisiejsza (niskopienna) "prawica" zachowuje się dokładnie jak ta nasza hipotetyczna odmiana mamutów, a do tego posiada jeszcze rozliczne telewizje, gazety oraz internet, dzięki czemu naprawdę może sobie z wydziwianiem na lewacką głupotę i jej "masturbacyjne fantazje" poszaleć und pofolgować. No i niewiele wskazuje, by skutek tej wymiany uprzejmości tym razem być inny. 

Nie, no fakt - mamuty tak naprawdę wcale nie rozumiały przecież ludzkiej mowy, czy choćby tego pra-lewackiego pochrząkiwania, więc ich zagłada była jakaś taka cichsza i bardziej niewinna. Trudno mi wprawdzie zrozumieć tę dzisiejszą "prawicę (pospolita odmiana ogrodowa), ale domyślam się, że dla niej sposób zejścia z tego świata - tak inny od tego, które spotkało mamuty, stanowi co najmniej pociechę, jeśli nie wprost tytuł do chwały i powód do ekstatycznej radości. 

triarius

poniedziałek, października 21, 2019

Cudna zaiste walka na języki toczy się na naszych ocz... uszach!

Język bojowy
Przeczytałem sobie (ci ja) właśnie w książce takiego szwedzkiego Miod... O, sorry! Ten Szwed chyba jednak nie był agentem komuszej bezpieki... W każdym razie takiego eksperta od ichniego języka i dbacza (!) o jego poprawność... Co przeczytałem? O czym? Już mówię, Mądrasiński. Zaraz się dowiesz! No więc przeczytałem (ci ja) o szwedzkim odpowiedniku zwrotu "ten kraj" - dosłownie to samo, bo "det här landet" albo "detta land" - no i chyba miałem rację, że mnie, we właściwych uściech, ten zwrot przesadnie nie odrzuca...

Facet wspomina wprawdzie, że ten zwrot, mowa tu o jego szwedzkim odpowiedniku, może wyrażać lekceważenie, niechęć i pogardę, i ja się zgadzam, że lewizna, z Platformą na czele, tak właśnie go stosuje... (A może raczej "stosowała", bo jakoś ostatnio mniej tego słyszę, czyżbyśmy ich tutaj nauczyli moresu? Aż nie chce mi się wierzyć.) Jednak ten szwedzki zwrot występuje w ichniej literaturze, także tej naprawdę z górnej półki, i wtedy wcale lekceważenia nie wyraża. Czyli nie słowa same w sobie są najważniejsze, tylko - jak zawsze - kto mówi! Czyli, Leninem jadąc, KADRY!

Tak samo zresztą, jak nawoływania "nie róbmy polityki, uszczęśliwiajmy Polaków budując cośtam, skracając cośtam, dodając tu, odejmując gdzie indziej", to tylko paskudna lewacka demagogia, i kto się na to nabiera, ten głupi. Polityka to właśnie sprawa KADR przede wszystkim - KTO będzie rządził. W demokracji: "w naszym imieniu, za nas, pozbawiając nas konieczności samemu w tym siedzenia".

Np. udawania, że podniecają nas wyniki naszych młocistek... młotniarek... rzucarek młotkowych... Jak takie dziwadło nazwać... Tych tatuowanych i tych piegowatych... Wszystkie te pierdoły, że to niby: "program się liczy, a nie walka", to pierdoły właśnie i syrenie śpiewy. (Z przeproszeniem syren, bo one jednak brzmiały ponoć dużo lepiej.)

Czy zatem język znalazł się znów na marginesie życia politycznego? Czy lewizna naprawdę nie próbuje nas nim zgwałcić? Nie może nam już nim uczynić krzywdy? Czyżby naprawdę odpuścili? A jeśli tak, do dlaczego, i co na to tow. Trocki?! No i czy cykl przenikliwych analiz na tematy językowe właśnie, tak pięknie niegdyś przez nas tu zapoczątkowany - te wszystkie "W oparach języka" (co za tytuł!) - całkiem już nie ma w tym współczesnym świecie zastosowania i może co najwyżej zainteresować zasuszonych archiwistów?

Otóż nie, nie sądzę! Zdziwię się, jeśli ktoś mi powie, że nie zauważył specyficznego zjawiska w języku naszej, polskiej znaczy, kochanej lewizny... U leberałów z Platformy jest tego jakby mniej, choć to też taka sama przecież lewizna, ale inne są zabarwienia i chwilowe taktyki... Zauważyłeś coś Mądrasiński? Nie? Nic?! No to ci zmienię nazwisko, bo nie ma rady. Chodzi mi o to, moi ludkowie rostomili, że ta lewizna nigdy już nie powie "Polacy zasługują na...", tylko zawsze musi być "Polacy i Polki zasługują na...", albo nawet "Polki i Polacy"!

Czyli oni nam tu próbują z języka wywalić to, co się fachowo nazywa "rodzajem męskoosobowym". Chodził ktoś do szkoły? (Teraz to jesteś mądry, Mądrasiński, ale zauważyć cokolwiek własnym okiem i uchem to nie ma!) Ów rodzaj, powtórzę: "męskoosobowy" polega na tym, że brzmi jak rodzaj męski, ale obejmuje wszystkich, bez względu na płeć czy rodzaj. Czyli "Polki" też, bez żadnej absolutnie dyskryminacji! Nie wierzy ktoś, że dyskryminacji nie ma?

No dobra, jest, tylko że ja od dzisiaj domagam się, żeby słowo "osoba" nie było rodzaju żeńskiego, bo to mnie dyskryminuje... Nie wolno tego od dziś, 21-10-2019... Godzina powiedzmy 15:00... Używać, bo będę z tym latał do Trybunału w Sztrasburku i innego ONZ! Mówię absolutnie serio - żadna "osoba" od dzisiaj nie ma prawa istnieć... Możecie mówić "osób lub osoba", albo coś w tym stylu!

A całkiem na serio, to dostrzega ktoś z Moich Niezliczonych P.T. Czytelników, że lewizna dokonuje tutaj GWAŁTU NA POLSKIEJ GRAMATYCE - ni mniej ni więcej!? A przyszły wynik tego starcia naprawdę ma znaczenie, zarówno symboliczne, jak i zapewne w sferze całkiem realnych faktów. Byłym ciekaw opinii Moich Niezliczonych, ew. innych podobnych w charakterze obserwacji... I w ogóle. Jak zawsze. (A ty Mądrasiński popraw się, nie tylko z nosem w książkach, na blogach i w dziewczynach trzeba siedzieć, ale też oglądać telewizje tego świata, byle z odpowiednim nastawieniem! No dobra, niektóre są już całkiem dojrzałe. Ale nazywać się np. "Schetynowicz" byś nie chciał?)

triarius

czwartek, października 17, 2019

Niech krew nieczysta nawodni nasze pola!

Nie podoba się nasz tytuł? "Hejt", "nawoływanie", "anty... to co zawsze", i w ogóle co najgorsze? Nastojaszcza lewica nie może pozwolić, żeby takie coś kalało sieć? Prokuraturo, obudź się, wizyta o szóstej rano!?

Trochę mnie to wzmożenie z oburzeniem dziwi, bo ja tylko zacytowałem refren dość znanej pieśni, nigdy i przez nikogo chyba nie uznanej za prawicową... Mianowicie "Marsylianki". Przy okazji hymnu tego tam drugiego lidera naszej słodkiej Unii. Nie wiedziało się? Oto zatem oryginał:

Refrain:
Aux armes, citoyens !
Formez vos bataillons !
Marchons ! Marchons !
Qu'un sang impur
Abreuve nos sillons !

 Wiem, że u was, ludzieńki, z braku chłopów folwarcznych, co by wam zapewnili wolny czas na fanaberie, tylko Czaskoski i nieświętej pamięci Geremek coś tam z tego narzecza kojarzyli/kojarzą, a oni mogą być akurat zajęci użyźnianiem Wisły albo coś... (Co, że "nieświętej"? Excusez-moi, ale nie wierzę, byście chcieli uczynić Geremka akurat ŚWIĘTYM! To by dopiero była fopa w lewackich kategoriach, n'est-ce pas?) No dobra, może ktoś z was podłapał gdzieś nieco lengłydża> Jakiś zmywak w Londynie, jakieś stypendium u Sorosa, jakaś Wyższa Szkoła Marketingu i Zarządzania, Wydział Europeistyki...? Więc tu macie przekład tego refrenu, nie mój bynajmniej, na angielski:

Refrain:
Grab your weapons, citizens!
Form your battalions!
Let us march! Let us march!
May impure blood
Water our fields!

Rzeźby z katedry Notre-Dame w Paryżu zniszczone w czasie RewolucjiTeraz już wszystko jasne? No to ja dziękuję za uwagę i postuluję, żeby Zjednoczona (ach!) Lewica do Prezydenta Francji... Jak mu tam Micron, tak? Do Prezydenta słodkiej Francyji w każdym razie.... Monsieur le Président po ichniemu...

Żeby w trybie pilnym (ach, jak ja kocham ten urzędniczy żargon!) zmienił słowa tego refrenu na coś w rodzaju, powiedzmy... "Niech ze strusim piórem w tyłku radośnie maszeruje się nam pod tęczową flagą, dzieci płaczą, staruszki mdleją, mężczyźni wymiotują, a telewizje całego świat radośnie to pokazują..." Czyli coś bardziej na czasie, bardziej comme il faut, po prostu. W końcu użyźnianie jakichś tam durnych pól to CO2, a CO2 to... Wiadomo! Zresztą nie musi być dokładnie to, może być coś innego na podobną nutę...

Czaskoski wam to, jak już uzgodnicie i zatwierdzicie - demokratyczną, ma się rozumieć, większością - na pewno chętnie i w try miga w wolnej od użyźniania Wisły chwili przetłumaczy. (Najpierw zapewne wzniesie oczy ku niebu i przywoła Ducha Profesora Geremka oczywiście, jako Muzę und Inspirację... Ach!) A jak przypadkiem nie, to zgłoście się choćby do mnie. Parę groszy i już będziecie mieli tę bryłę świata, drobny kawałek, ale jednak poruszoną. To tyle na razie, buzi i dobrze, żeście doczytali do końca, bo byłaby w tej prokuraturze spora fopa, gdybyście tak bez czytania i chwili pomyślenia.

Acha, jeszcze linek to tego tekstu, żebyście broń Boże nie gadali, że ja tu coś sobie wymyśliłem i was oszukuję:


A bientôt, Citoyens!

triarius

P.S. Tłumaczenie tego refrenu nie jest przesadnie dosłowne - ani moje, ani to angielskie - ale tak to jest z poezją. "Sillon" to oczywiście "rowek" i tu z pewnością chodzi o bruzdy od pługa. Czyli w sumie pola właśnie.

środa, października 16, 2019

Krzyż i kremówka

Wspominałem tu dwa lub może trzy razy podczas życia tego bloga o tym, co uważam za chyba najcenniejsze i najważniejsze stwierdzenie gościa słynnego ze swej analizy biurokracji, będącej także satyrą, czy może raczej odwrotnie. Czyli C.N. Parkinsona. Mówi on to w książce, która po polsku nazywa się "Prawo pani Parkinson", a w oryginale to jest chyba to z b. dowcipnym, słabo jednak przetłumaczalnym, tytułem "In-laws and Out-laws".

Ta jego teza trafiła nawet, jak widać było po komętach, do czytelników tego blogasa, a brzmi ona w wolnym przekładzie tak: "Ojciec nie może być zbyt łagodny, bo jeśli ja się ojca nie boję, to nikt się go nie boi, a jeśli nikt się mojego ojca nie boi, to jest on słaby, nie może mnie przed światem obronić, jestem więc w szarej dupie". (Jeśli to komuś zabrzmiało jak gadka K*wina, to nich mi to w oczy powie, a dostanie kopa, że popamięta! Wirtualnego raczej chyba, ale potężnego.)

Mógłbym tu długo tę kwestię rozwijać, bo w młodości chciałem (gdyby to nie był PRL znaczy) być (m.in) psychologiem, b. te sprawy studiowałem i w duszy swojej analizowałem... Dręczyła mnie taka na przykład kwestia: dlaczego, choć kiedyś dzieci najczęściej wychowywano tak brutalnie, żaden tam dr. Spock, kochały one często jednak swoich rodziców i poczuwały się wobec nich do lojalności, podczas gdy dziś... Każdy wie, prawda? Plus to, jeszcze w sumie ważniejsze, iż wyrastały przeważnie na zdrowych, zrównoważonych ludzi - do czego też dzisiaj można raczej tylko zatęsknić.

Wiadomo! Jeśli ktoś ma w tej dziedzinie niezłe doświadczenia, to gratuluję, zazdroszczę i tak dalej, ale ja niemal żałuję, że nigdy dziecka nie uderzyłem, a historii o tym dawnym wychowywaniu nasłuchałem się takich, np. od pani Antoniewicz - mojej (na pewno już dawno św.p.) nauczycielki francuskiego z Krakowa, kiedy miałem jakieś 10 lat - że włosy mi się na plecach do dziś na samo wspomnienie jeżą.

Nie chcę jednak tutaj zaczynać niekończącej się, płynącej meandrami filozofującej gawędy ślacheckiej, bo mam do powiedzenia coś b. konkretnego. (Choć z pewnością niezbyt miłego dla wielu, także tych miłych memu sercu, ale jak się ma talent do prorokowania i robienia sobie wrogów, to coż... "Excusez-moi, taka jest moja natura", jak rzekł był skorpion do żaby, o czym sobie już wielokrotnie opowiadaliśmy.)

No więc moja teraz z kolei teza jest taka, że owa niezwykle mądra, choć przecież taka prosta i dla niektórych niemal oczywista, teza Parkinsona równie idealnie pasuje także do RELIGII. (Skoro zaś już wspomnieliśmy religię, to muszę jednak wrzucić tu taką oto uwagę, że jeszcze okrutniej prawdziwość owej tezy obchodzi się ze wszelkimi oświeceniowymi bredniami - że to niby człek tym szczęśliwszy, im ma lżejsze, bezpieczniejsze, bardziej syte i pełne "Tańców z Gwiazdami" życie. I że to tak idzie w nieskończoność, aż do Ziemskiego Raju, ach!)

No dobra, więc religia też, zgodnie z tym co teraz ogłaszam, miałaby się kierować zasadą w rodzaju: "Bóg nie może być zbyt łagodny, bo jeśli ja się go nie boję, to nikt się go nie boi..." Itd. W przybliżeniu o to chodzi, to z pewnością nie jest fałsz, ale też nie całkiem to jest tu dla nas najistotniejsze. Najistotniejsze jest...

Tak Mądrasiński? No właśnie - najistotniejsze jest to, iż żyjemy, cieszy nas to czy nie, na padole łez, nasze życie zawsze kończy się śmiercią, i albo przeżyjemy bliskich, albo oni umrą przed nami, pozostawiając nas samotnymi... Cierpienie w tym ziemskim naszym żywocie jest dosłownie wszędzie. Kiedy akurat nie nasze nieszczęście bezpośrednio, to na wyciągnięcie ręki dokoła nas, i możemy je sobie pooglądać i się przygotować...

Każdy to chyba wie, tyle że leberalna, postoświeceniowa wizja świata tego wszystkiego selektywnie nie dostrzec nie raczy. Taka selektywna ślepota po prostu! Jednak nie tylko nasz świat jest łez padołem, ale także nasza psychika - wbrew temu co miało się nawet prawo wydawać osiemnastowiecznym mędrkom, którzy chcieli nas "wyzwolić"... "Okowy przesądu" i te sprawy...

Ta nasza psychika jest właśnie na ten świat, ten realny, ten padół łez, nastawiona. Jest do niego dostrojona i wszelkie nieco dłuższe przebywanie w disneyowskim świecie bez bólu, bez śmierci, bez immanentnej na każdym kroku niesprawiedliwości losu, bez cierpienia, bez masy ograniczeń i bolesnych, a często także aksjologicznie obrzydliwych kompromisów... To po prostu nie działa, a te próby kończą się rodzajem schizofrenii, która na dłuższą metę ani nie jest miła (obecna, i wciąż się nasilająca, epidemia depresji z czegoś się bierze), ani zdrowa.

Pomyślcie o tym! A zaraz potem możecie sobie przypomnieć wszelkie te przejawy ascezy, dobrowolnego samoudręczenia związane z różnymi religiami... Azteckie przeciąganie sznura przez dziurę w języku, które stanowiło religijną praktykę, i to nie u proli, tylko u właśnie władcy i arystokracji, zawsze mi się w takich razach przypomina. Religijny PRZYWILEJ azteckiej elity! I wszystkie te autokastracje na cześć Astarte czy Izydy... Wszystkie te ofiary z ludzi, które naprawdę istniały, a w niektórych miejscach, jak Afryka, nawet jeszcze bardzo niedawno...

No i całą masę różnych tabu, z których jedne pozbawiały różnych oczywistych i rozkosznych przyjemności oraz cholernie komplikowały życie, a inne mogły spowodować śmierć i potworne udręczenia nawet komuś, kto je przekroczyć całkiem bezwiednie i bez swojej winy. (Tutaj od razu przychodzi na myśl Edyp, ale w sumie cała przecież antyczna grecka tragedia o tym właśnie traktuje, i z tego przecież przede wszystkim wynika jej nieprzemijająca wielkość.)

Chrześcijaństwo też kiedyś - dzisiaj rzecz praktycznie nie do uwierzenia! - za swój symbol miało krzyż. Co więcej, wtedy jeszcze nie był to taki sobie ornament, dziecię geometrii i "kreatywności" jakiegoś "artysty" - to było narzędzie służące do bardzo, ale naprawdę upiornie koszmarnych egzekucji. Specjalnego rodzaju egzekucji, przeznaczonych dla ludzi najniższego gatunku - takich, jak zbuntowani niewolnicy. Także najobrzydliwsi zbrodniarze, czemu nie! (Powstanie Spartakusa, jak każdy wie, zakończyło się sześcioma tysiącami krzyży wzdłuż Via Appia.) Nie dość że to była koszmarna powolna śmierć, to jeszcze tę formę egzekucji postrzegano jako coś wyjątkowo upadlającego.

To wszystko zastępuje się dzisiaj kremówką, infantylnymi tańcami i naukami moralnymi prosto z arsenału dawniejszych socjaldemokratycznych kółek samokształceniowych dla robotników i pomocy kuchennych. (Nie wspomnę nawet, że to i tak MĄDROŚĆ ETAPU, bo później te nauki będą z jeszcze innego arsenału.) Kościół Katolicki słabł w oczach co najmniej od czasów Rewolucji Francuskiej, jednak do koszmarnego V2 (Vaticanum Secundum, nie szkopskie drony!) jakoś się trzymał i krzyża nie starano się zastąpić kremówką, co w mojej osobistej opinii dzieje się teraz bez cienia zahamowań. Naprawdę do niedawna, przed koszmarnym uzurpatorem Franciszkiem, uważałem się za katolika, choć niewierzącego, bo sceptycyzm to moje trzecie (po "Kassandra") imię.

Przed Franciszkiem, którego lewizna, gwałcąc wszelkie prawa i tradycje, wpakowała w końcu na sam szczyt katolickiej hierarchii (i tu kłania się Machiavelli ze swoją analizą państw takich, jak starożytna Persja i tworów bardziej anarchistycznych, jak współczesne mu Włochy. Gdzie Katolicyzm to oczywiście to pierwsze ze wszystkim, co z tego wynika. Nieuświadomionym wyjaśnię: przejęcie "głowy" przesądza całą sprawę.) Jeśli ktoś nie dostrzega, że ta "emerytura" Benedykta, to był ordynarny PUCZ, to sorry, ale nie jest "pobożny", tylko ślepy i gorzej!

Żaden ze mnie wróg chrześcijaństwa, a kulturowo jestem niemal cały ukształtowany przez PRZEDSOBOROWY, TRYDENCKI Katolicyzm. Jednak Amicus Plato itd. Kto nie chce, niech to zignoruje, kto musi, niech mi nawymyśla... Jednak ludzie myślący i starający się jakoś ten koszmarny lewacki totalitarny walec zatrzymać i, da Bóg, odwrócić, powinni się nad tą moją, i poniekąd także Parkinsona, tezą poważnie zastanowić.

Nie - jasne, mogą sobie wmawiać, że Chrześcijaństwo dzisiaj rozkwita, a JP2 to najwybitniejszy Polak w historii. (To był dość chyba sympatyczny gość, ale ta jego obłędna i suflowana nam przecież przez lewiznę ocena doprowadza mnie do białej gorączki. Dlaczego? A choćby dlatego, że pokazuje dobitnie, jak mało dzisiejszym Polakom, czy jak to stado nazwać, zależy na Polsce.)

Oczywiście, ktoś do szpiku przesiąknięty leberalizmem i "prawami człowieka" może głosić, że Chrześcijaństwo ma się dzisiaj super, bo "kocha człowieka", "otwiera się na niego", "wyrzekło się pompy i blichtru", i co tam jeszcze. I może wybrzydzać się, śmiejąc się do rozpuku, z "prymitywizmu" i zakazów i nakazów islamu, oraz dziwacznych nakazów i zakazów judaizmu.

Jednak tamte religie, islam przede wszystkim, trzymają się bardzo dobrze, a islam kwitnie. Nie jest, z punktu widzenia religii, istotne czy lubimy bojowników islamu - istotne jest, że oni nadal wierzą i są gotowi za swą wiarę, tak jak ją pojmują, zginąć. I dla niej żyć także. Kto dzisiaj NAPRAWDĘ zginąłby za dzisiejszy, franciszkowo-kremówkowy Katolicyzm?

Nieistotne? Pierwszy powiem, że nasza religia jest lepsza, ale raczej "była lepsza", bo ich jak najbardziej istnieje ("prawa człowieka" nic do tego nie mają!), a nasza już właściwie nie. Został "religijny rock" i umoralniające kazania gazetowym językiem, wygłaszane przez facetów, którzy nikomu niczym nie mają powodu imponować. (Nawiasem powem, że widok zakonnicy wzrusza mnie niezmiennie.)

Taką mam opinię na temat tego rzekomego "rozkwitu" chrześcijaństwa - inną niż wszyscy ci kremówkowi entuzaści, ale widać, jeśli całkiem się nie zgadzasz, to chyba niepotrzebnie to czytałeś... Przepraszam za twój stracony czas, ale takie rzeczy mogą się zdarzać i w sumie nie moja wina. Naprawdę martwię się o tych wszystkich, którzy dzisiaj jeszcze wciąż wierzą, że jest dobrze i będzie lepiej, a ja wiem, że będzie dużo, dużo gorzej. Choć już teraz jest koszmarnie, tylko że np. nikt, mówiąc o obecnym stanie Katolicyzmu, jakoś dziwnie nie łączy tego z traktowaniem katolików przez te siły, które się naprawdę dziś w świecie liczą. (Dżissus! Chyba naprawdę zostałem niedźwiednikiem.)

Zaś całkiem na inny temat, to muszę się pochwalić, iż znowu okazałem się szczerą Kassandrą, Niby jak, spytacie? A przewidując lata temu, jaki koszmarny kłopot sprawi "tzw. Państwo Islamskie" Stanom ZAP przy pomocy Syrii, Turcji, Kurdów... No i oczywiście Rosji, która rozgrywa ten zdegenerowany Zachód jak stado bezmózgich ciapków bez śladu po gonadach. W końcu co to za przeciwnik dla takiego Putina, ktoś, kto pozwala sobą rządzić takiej Merkeli czy innemu Micronowi!

No dobra, to jeszcze na zakończenie nasza teza na dziś w nieco innej postaci i dużym drukiem...

PRAWDZIWEJ, NAPRAWDĘ ISTOTNEJ DLA LUDZI RELIGII NIE DA SIĘ ZBUDOWAĆ NA KREMÓWKACH. PRAWDZIWA RELIGIA NIE MOŻE ZAMYKAĆ OCZY NA IMMANENTNĄ UŁOMNOŚĆ CZŁOWIEKA I JEGO LOS, KTÓRY ZAWSZE W ZIEMSKIM WYMIARZE JEST TRAGICZNY; NIE MOŻE STWARZAĆ PRZEKONANIA, ŻE OTO DĄŻYMY DO ZIEMSKIEGO RAJU BEZ CIERPIEŃ, NIESPRAWIEDLIWOŚCI I PRZEMOCY; A NIE MOŻE DLATEGO, ŻE ISTOTĄ RELIGII JEST WYJAŚNIANIE SENSU ŻYCIA I SENSU ŚMIERCINADAWANIE IM ZNACZENIA, NIE ZAŚ OBIECYWANIE RYCHŁEGO OSIĄGNIĘCIA RAJU W DOCZESNYM BYTOWANIU PRZEZ CAŁĄ LUDZKOŚĆ, CZY TEŻ PROPAGOWANIE BANALNEJ MIESZCZAŃSKIEJ MORALNOŚCI. TAK WIĘC RELIGIA KREMÓWEK I "ABBA FATHER" NADAJE SIĘ CO NAJWYŻEJ NA REKLAMĘ CUKIERNI LUB "RELIGIJNY" PROGRAM W TELEWIZJI.
DIXI!

triarius

P.S.Ludzie (ci nieliczni, którzy tu jeszcze zaglądają): co tu się dzieje, do q...wy nędzy? Dwa razy ostatnio zaczynam czytać jakiś komęt, nie mój własny, tam w panelu właściciela tego blogasa, a on mi nagle znika, zanim doczytam do końca. Ostatnio stało się to jakieś dwie godziny temu, albo mniej. Bez komętów ten blogas jest jeszcze mniej istotny, niż normalnie.

Naprawdę, ostatnio piszę takie rzeczy, że ktoś mógły mnie posądzić o paranoję, więc nie zacznę podejrzewać hackerów - może jakimś cudem akurat idalnie zsynchronizowałem się z kimś, kto najpierw wpisał, a potem wymazał swój komęt... Ale wtedy ja i tak miałbym po tym ślad! Naprawdę nie rozumiem! Jedni komętują mi na ucho przez telefon, zamiast raczyć tutaj wpisać, a teraz ostatnie komęta umierają w tak przedziwny sposób.

niedziela, lutego 03, 2019

Jak unieszkodliwić agresywnego lewaka (Ugauga Jitsu)

obity pysk
Dawno nie było Ugauga Jitsu (prawda?), ale dzisiaj znowu jest, tyle że w takiej bardziej uduchowionej i subtelniejszej wersji. Jednak Ugauga to b. bogata dziedzina, więc to też jak najbardziej należy.

Zatem mamy tytułowe pytanie: "Jak potraktować agresywnego lewaka, jak nas napadnie i zacznie obrażać z zagrożeniem, że to się rozwinie... Albo od razu zacznie od rękoczynów... Hę? Otóż zgodnie z najnowszą Mądrością Etapu (hurra! teraz też mamy takie coś Po Naszej Stronie!), mówimy mu:

Wiesz co, tyy... tyy... Polaku o radykalnie różnych od moich poglądach (opcjonalnie, jeśli jeszcze nie bije: "Którego Oczywiście Ogromnie Szanuję") Potraktowałbym Cię (duża litera, pamiętać!) Mową Nienawiści, ale w Europie (tak ma być!), którą Nasz Ukochany Rząd słusznie kocha i w ogień by za nią wskoczył wraz z całym Narodem, jest to zakazane, więc pozwól, że Nadstawię Ci (duża litera!) Drugi Policzek, a potem, jeśli mi wolno, odejdę. Niech Cię (!) Jan Paweł II błogosławi, mój Ukochany Polaku!

Nie ma niestety gwarancji, że po tym nie dostaniemy po pysku, lub gorzej - za "Nasz Ukochany Rząd", za Jana Pawła, jeśli akurat lewak taki bardziej od Biedronia czy innego Katzenbrennera... Albo za "Naród"... Lub też za "Polaka" zresztą. Ale zawszeć mamy satysfakcję, żeśmy (niemal) równie Światli, Postępowi, Proeuropejscy itd., jak Nasza Ukochana Władza stara się być.

(Może dałoby się to zresztą jeszcze dopracować, usuwając co kontrowersyjniesze kwestie, ale skąd u nas "na prawicy" wziąć takich geniuszy, którzy po temu zadaniu podołali? Bo też któż zrozumie Duszę OjroLewaka... Że "Pan Tygrys potrafi"? A kto to w ogóle jest "Pan Tygrys"? To nowe pseudo Ziemkiewicza?)

I z tą satysfakcją dalej idziemy przez życie (jeśli nam się, oczywiście, szczęśliwie tym razem uda z nim wyjść). Amen!

triarius

niedziela, lipca 29, 2018

Jeszcze o komuniźmie wolnorynkowym

Anarchokomumizm
Z procesowej ostrożności, a także żeby wszystko było lege artis, na samym wstępie przyznam, że określenie "komunizm wolnorynkowy" jeszcze nigdy tutaj nie padło. A nie padło po prostu dlatego, że wpadłem na nie przed chwilą (i chwała mi za to!). Ani tutaj, ani tym bardziej w całej pozostałej Historii Ludzkości z jej Intelektualnym Dorobkiem na czele - włączając w to dorobek owych sławnych sześciu małp bębniących w klawiatury... Co i tak nie byłoby wielką szkodą, gdyby je obsadzić w roli dzisiejszych dziennikarzy.

W każdym razie taka oto myśl przyszła mi w związku z powyższym do głowy...

Każdy wzgl. myślący prawicowiec (włączając w to nawet prawicowego leminga, a nawet jakby bardziej), pakuje do jednego wora wszelkie odmiany lewizny - czy to będzie "komunista", czy "anarchista", czy inna tam "femnistka". Prawda? Niby ten komunista nienawidzi własności prywatnej ponad wszystkie diabelskie wynalazki, niby ta feministka...

Czegoś tam nienawidzi, a coś innego być może kocha... Ten anarchista to wiadomo - wolność jednostki ponad wszystko itd., ale nasz prawicowiec ma to wszystko w głębokim poważaniu, widząc w tych obsesjach i ideologiach tylko, używając scholastycznej terminologii, akcydensy. No i, choć bywają sytuacje, kiedy różnice w tych świrach/ideologiach mają znaczenie - albo w czysto intelektualnych analizach, albo nawet czasem w świecie faktów - to jednak na codzień, praktycznie, wrzucanie całej lewizny do jednego wora z napisem "LEWIZNA" jest rozwiązaniem jak najbardziej sensownym.

No i dobra, teraz podchwytliwe pytanie... Dlaczego w takim razie nasz dzielny prawicowiec (pospolita odmiana ogrodowa, bez urazy!) czyni akrobacyjne wprost rozróżnienia między tymi wszystkimi przez nas tu wyliczonymi rodzajami lewizny, plus masą innych, a LIBERALIZMEM?

Fakt, komunista nienawidzi własności prywatnej, a liberał ją uwielbia, jednak obaj, jak i cała lewizna, dążą przecież do rozmontowania wszystkich (dotychczasowych, niech będzie) więzi społecznych, a od jakiegoś czasu co najmniej i samej ludziej jaźni i natury (pewnie głównie dlatego, że bez tego nie daje się jednak tych więzi, z jaźnią o dziwo wychodzi to łatwiej)...

No i jeden używa do tego propagandy przeciw własności, drugi zaś przy pomocy rozpasania egoizmu związanego z własnością (b. w praktyce jednak dziś już wątpliwą, jeśli się odwołamy do fundamentalnych definicji tego pojęcia!) używa do rozwalenia NAJPIERW społecznych więzi i przerobienia ludzkiej natury na bardziej pasującą do mrowiskowego ideału, który obaj, razem ze swymi lewackimi koleżkami z innych sekt, wyznają. Zaplanowany skutek jest dokładnie ten sam: LUDZKIE MROWISKO NA GLOBALNĄ SKALĘ - WSZYSTKICH INNYCH "EWOLUCJA" SKAZUJE NA BEZPOTOMNY ZGON. (I tu mamy zresztą niemal całą tajemnicę tzw. KONWERGENCJI.)

Gdzie tutaj ta, ogromna rzekomo, różnica? Poza tym, co komuniści tak zgrabnie nazwali "mądrością etapu", znaczy? Chyba tylko w tym, że w tej chwili na tzw. Zachodzie liberałowie mają totalną praktycznie władzę, a co za tym idzie także sądy, propagandę, "edukację" i co tam jeszcze. Innych istotnych, STRATEGICZNYCH, w odróżnieniu od zaledwie TAKTYCZNYCH, różnic nie dostrzegam.

Tak że, jeśli ktoś chce zwalczać lewiznę, a lubi się akurat określać mianem "antykomunisty", w czym nie widzę nic niewłaściwego, no to sorry, ale wtedy wszystkie te odmiany lewizny należy, na roboczo, nazwać "komunizmem" - wszystkie, łącznie z tym naszym, nowoodkrytym, a raczej po prostu dopiero teraz sensownie nazwanym, KOMUNIZMEM WOLNORYNKOWYM. Zgoda?

Tylko że fakt - w swych analizach... (Prawicowy leming i analiza, paranoja!) W tych, mówię, analizach trzeba się posunąć tak głęboko, żeby dostrzec istotę sprawy, a nie tylko źlizganie się po powierzchni z podkładem muzycznym w postaci błyskotliwych elukubracji mniejszych i większych Ziemkiewiczów z telewizorka czy innego YouTube'a!

To by było na tyle tej mojej myśli, ale odwiedziłem ci ja właśnie ostatnio parę blogów, których długo nie odwiedzałem - m.in. blog Tomasza Gabisia, którego cenię nie od dziś. Tam zaś znalazłem tekst o Sorosu (Sorosie?), tym co go tak kochamy, z którego zakończenię pozwolę sobie (mam nadzieję nikogo ani niczego nie gwałcąc) tutaj wam ludzie wkleić. Jest akurat na nasz dzisiejszy temat.
Człowiekiem, który tyle ciepłych słów miał dla („udanego”!) komunistycznego eksperymentu, był nie kto inny jak bankier i multimiliarder David Rockefeller (zm. 2017) . Być może więc ma rację niemiecki publicysta Oliver Janich, autor książki Kapitalistyczny spisek, nazywający kastę, do której należą m.in. Rockefeller, Soros, Lagarde, „komunistyczną elitą pieniądza”.
Ta „komunistyczna elita pieniądza” ma wiele wspólnego z postmarksistami skupiającymi się na permanentnej zmianie w sferze kulturalno-obyczajowej – ta elita reprezentująca globalistyczny neokapitalizm („finansizm”, „kolpitalizm”) również dąży do wykorzenieniu reakcyjnych przesądów i związanych z nimi socjokulturalnych struktur i zlikwidowania narodowych, rodzinnych, klasowych, religijnych tożsamości i lojalności. Rewolucyjną siłą nie jest już światowy proletariat, ale światowy (spekulacyjny) kapitał reprezentowany np. przez Sorosa. Współczesny postmarksista i (neo)kapitalista typu Sorosa to bliźniacza para, obaj akceptują te fragmenty Manifestu Komunistycznego Marksa, które zawierają apologię kapitalizmu jako siły modernizującej, postępowej, rewolucjonizującej stosunki społeczne, sprawiającej, że „wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu”. W Kapitale Marks pisał, że dzięki industrialnemu kapitalizmowi „obalone zostały wszelkie szranki ustalone przez przyrodę i obyczaj, wiek i płeć, dzień i noc”. „Obalenie wszelkich szranków” brzmi jak słodka muzyka w uszach zarówno postmarksistów, jak i sorosowskich globalistycznych (neo)kapitalistów („komunistycznej elity pieniądza”).

(Facet tak ładnie wam nie formatuje, jak wasz oddany, ale poza tym ciekawy tekst,. Oto bezpośredni linek: http://www.tomaszgabis.pl/2018/07/18/o-georgeu-sorosu/ Żeby nikt mi nie zarzucał, że coś kradnę.

* * *

Odwiedziłem ci ja także, po dość, przyznaję, długiej przerwie, blog Jaszczura. Naprawdę b. ciekawe analizy, wszystko totalnie różne od tych tu naszych rozwichrzonych figlasów, ale b. mi się to tam podoba, a dodatkowa radość z tego, że Jaszczur tutaj bywa, wypowiada się, i więcej. Szczerze polecam!

triarius

poniedziałek, lipca 23, 2018

Leming, leming pokaż rogi!

- Co wy tam tak przeżuwacie, Mądrasiński?

- Nic, Szefie... Znaczy swój własny ogon obgryzam... Zjadam, chciałem powiedzieć, tak... Sam koniec...

- (Co za wspaniały chłopak! Nie dość że jeździ na wszystkie szkolenia, a teraz przyjechał na Letni Obóz Treningowy, to jeszcze chyba w każdej wolnej chwili sam się tygrysizuje. Choć nasz znakomity wywiad wywęszył, że chłopak ma jednak dwie narzeczone w sąsiedniej wiosce, nie licząc trzech tam gdzie mieszka.)

No dobra, Mądrasiński, ale wy już nie przesadzajcie, młodość musi się czasem wyszumieć - idźcie pomóc kolegom kopać tę nową latrynę na 200 miejsc! Raz, dwa!

- Tak jest Szefie!

* * *

Zaispirowani tym (ach jakże tygrysicznym!) dialogiem, my także wgryziemy się we własny pręgowany ogon i powiemy co następuje... Z jakiegoś powodu przestały do mnie ostatnio przychodzić emaile zawiadamiające, że ktoś mi raczył wpisać komęta, więc byłem pewien, że ten prześwietny blogas zdechł już bardzej jeszcze, niż zdechł był w rzeczywistości...

(Nie że to jakaś wielka różnica, ale jednak a little bit is better than nada, jak mówią, a nawet śpiewają, Texas Tornados. Itd.) W związku z tym moja, i tak nikła, wiara w sens pisania zmniejszyła się do zera. Wczoraj jednak odkryłem wreszcie jak się rzeczy mają, a także to, że tow. Mąka, którego uwielbiam jak siostrę, wcielił się w vox populi i magna (populi) voce zażądał wyjaśnienia różnicy między Lemingiem i Lewakiem.

Mam ci ja na ten temat masę przemyśleń, książkę chyba mógłbym napisać (gdyby... itd.), ale nie jest to ułożone tak składnie i drama-nie-bójmy-się-tego-słowa-tycznie, jak bym chciał. (Nie to co np. tekst, który w sobie noszę o Piłsudskim vs. Dmowskim i dlaczego dzisiejsi rzekomi czciciele Dmowskiego, ci głośni i pyskaci, to albo ruskie gównojady, albo zwykli durnie.) No więc wyjdzie nam z tego zapewne rozwichrzona gawęda o wszystkim, co się z czymkolwiek wiąże, na cztery ręce - dwie moje, dwie dr. Alzheimera. W imię Boże zaczynajmy, bo ten temat jednak jest wielki i nabrzmiały!

* * *

Co to Leming? Co to Lewak? Najprostsza, i dla nas tu chyba najpraktyczniejsza, odpowiedź będzie taka, że Lewak to jest KOMBATANT - niekoniecznie, a nawet z pewnością nie, w sensie 8. Pułku Ułanów księcia Józefa, czy innej Brygady Pancernej gen. Maczka - ale jednak aktywny... Boże, jak to nazwać...? Słowo "żolnierz" w wielu modnych dziś kontekstach mierzi mnie równie mocno jak "baron" (SLD), "wojownik", mimo skojarzeń z MMA, też zbyt dobre, nawet "bojówkarz" mnie akurat kojarzy się z Piłsudskim, więc nie tak źle... W każdym razie Lewak to ktoś aktywnie starający się cele tej tam Lewizny realizować.

Lewizna - sama esencja, a nikt już nie ma nawet cienia wątpliwościA jeśli nic nie robi, czyli nie jest "aktywny"? OK, nie jest, ale sumienie go z tego powodu dręczy, jak go poproszą, to się przyczyni... Te rzeczy. W każdym razie on ma w głębi swego jestestwa te przekonania i chciałby, żeby to się spełniło. Jakie przekonania spytacie? Co ma się spełnić? Fakt, rodzaje lewizny są różne, a jeszcze różniejsze są typy indywidualnych lewaków...

Co sobie, da Bóg, jeszcze tutaj wyjaśnimy, ale na razie przejdźmy do Leminga i zarysujmy ten podstawowy kontrast między owymi dwiema kategoriami istot. ("Istota" nieco zbyt ładnie brzmi w tym kontekście, w ogóle często odczuwam, że polski język jest o wiele za ładny, by móc się nim posługiwać w tych podłych czasach. Niestety rosyjskiego aż tak dobrze nie znam, a "swołocz", "pragułka" i "padcziorkiwanie'" aż tak daleko nas nie zaprowadzą.)

Leming, ludkowie moi rostomili, to CYWIL. Cywile, zgoda, potrafią być paskudnie nieprzyjemni i męczący, czasem na czas jakiś dają się zwerbować i trudno ich wtedy odróżnić od zielonych ludków czy innej tam armii Budionnego, ale tak naprawdę, to Leming kocha spokój, konformizm, poczucie przynależenia do elity; polityką, jaka by nie była, w sumie się brzydzi, a świat jaki on będzie za 500 lat ma w dupie, w odróżnieniu od Lewaka, dla którego wtedy dopiero przyjdzie Spełnienie (ach!)...

Problemów z Lemingiem jest parę, całkiem istotnych, ale jednak to nie jest to samo, co Lewactwo (nazywane tak tutaj na zmianę z "Lewizną", przy czym nie chodzi i w tym określeniu o wynoszenie z zakładu spinaczy, jak by chcieli Leberały). Jakie są te problemy z Lemingiem? Po pierwsze, Lemingów jest ogromna masa - w sumie raczej większość ludności w "cywilizowanych" częściach globu. Leming jest jaki jest, ale nie zniknie - co by Nicki tego świata i inni wierzący w Postęp Ludzkości nie głosili.

Sposobem na przerobienie Leminga na coś mniej smętnego jest danie mu SENSU ŻYCIA - kraju do odbudowania, wyjątkowo paskudnego wroga do zwalczenia... Te rzeczy. Wtedy Leming macha karabinem czy łopatą i przez krótki czas nie musi ćpać ani brać Prozacu. Jednak to są b. kosztowne i dość ryzykowne sposoby, których nikt nie podejmuje wyłącznie z powodu estetyki czy szczęśliwości Leminga, więc rzeczony Leming jest z nami i z nami będzie - na wieki wieków! (No i firmy farmaceutyczne też z czegoś muszą żyć!)

Leming to szpęgleryczne dziecię (schyłkowej, jak to ona) Cywilizacji... W sensie szpęglerycznym, czyli tej późnej fazy rozwoju/schyłku cywlizacji pisanej po prostu z małej litery, kiedy to Biurokracje, Prawnicy i Finansowi Macherzy mają już praktycznie totalną władzę, a zwykli ludzie... Co? Stają się z dnia na dzień bardziej i powszechniej... No czym? Lemingami właśnie, czym niby innym?

Leming to produkt PRZEDSZKOLI, Leming to produkt KORPORACJI, Leming to produkt MEDIÓW (i nie mówię o wodzie z gazem), Leming to produkt "EDUKACJI", którą trudno odróżnić od PROPAGANDY, i ROZRYWKI będącej niczym niemal już innym, niż właśnie narzędziem do tresowana Leminga. Leming wreszcie to SAMOTNY TŁUM z ważnej (!) książki Davida Riesmana pod tym właśnie zgrabnym tytułem (The Lonely Crowd w oryginale).

OK, na razie tyle. I tak jest to nieco materiału do przemyśleń i do dyskusji, a jak będzie jakaś ęteraktywność, jakiś ętuzjazm... te rzeczy... to wyjaśnimy sobie jeszcze masę dodatkowych spraw - np. różnicę między Lewicowością i Lewactwem, rodzaje Lewactwa... Więcej o psychologii i socjologii naszego ukochanego Leminga... Temat jest naprawdę wielki, Autor też, więc i Wy okażcie tu wielkość i... Rozumiemy się? (A ty znowu Mądrasiński się tu plączesz i coś żujesz?! Galopem latrynę kopać, bo wystąpisz dziś na wieczornym apelu!)

triarius

piątek, maja 04, 2018

O urodzie pomników

Absolutnie przecudny pomnik, akurat w sowieckiej Gruzji.
Jeśli Bóg pozwoli, będzie to względnie krótkie i konkretne, bo temat jest konkretny i w dodatku biężączkujący. Z drugiej strony może się nie udać, bo rzeźba - a o niej tu zamierzam - to ognisko, w którym przecina się niemal wszystko (co za asonans!), można by więc szpęglerycznie pisać o tym książki. A w dodatku to temat nabolały, jak cudnie mawiano w czasach Gierka. A więc strzelajmy, a Pan będzie, zgodnie ze swoim zwyczajem, kule nosił.

Zaczniemy jednak, jak to my, od całkiem innej strony. Od strategii z taktyką. Twardziele sprzed telewizora wyobrażają sobie zapewne, przynajmniej ci oglądający "nasze" - ach jakże patriotyczne! - telewizje, że sztuka militarna polega na tym, że utrupia się wrogów przeważających nad nami liczebnie co najmniej trzydziestokrotnie. Jednak to nie całkiem tak, bo - choć takie wyniki faktycznie świadczą o ogromnej wyższości naszego żołnierza i naszego taktycznego dowodzenia - to jednak czasami wróg jest na całkiem niezłym (militarnie, moralnie nigdy!) poziomie... I co wtedy?

Tak naprawdę, jeśli chcielibyśmy raczej konsekwentnie zwyciężąć, zamiast... Wiadomo... Musielibyśmy odrzucić ckliwy bełkot i zastosować te brutalne metody, które stosowały wszystkie te Epaminondasy, Hannibale i inne Napoleony. Czyli spotykać wroga dysponujac w danym czasie i danym miejscu zdecydowanie większymi siłami. Nie tylko liczebna przewaga się oczywiście liczy, ale nic w niej złego i najczęściej właśnie o nią chodzi, bo to jedna ze stosunkowo najprostszych rzeczy. Manewrowanie i takie tam.

Jak to się ma do rzeźby? Tak się ma, Mądrasiński, że akurat mamy awanturę o pomnik katyński w Jersey, City, czy czymś takim, i tamtejszy burmistrz już raczył obrzucić marszałka naszego sejmu najdzikszymi i najabsurdalniejszymi inwektywami. O tych inwektywach mógłbym sporo, zarówno satyry-, jak i merytorycznie (nowotwór w polskim języku, tak się pisze po szwedzku; tutaj mi tego brakowało, dałoby się oczywiście napisać to normalnie, ale co mi tam).

Z tym burmistrzem nie będę polemizował, powiem tylko że to ewidentny lewak, idiota i szuja (poniekąd tautologia), bo te jego gadki są kompromitujące. Czy zatem wszystko super i zwyciężamy? - choćby, jak to u nas, tylko na czysto moralnym gruncie? Otóż moim zdaniem nie. "Jako to?! Jak to!?", wykrzykną patriotyczni twardziele spod telewizora. "Pan Tygrys nas zdradził, wyszło szydło..." (Może być szydło?) "Wyszło w końcu z niego..." Itd. itp.

Widział ktoś ten pomnik, że spytam? Pokazywali go w telewizji, tej naszej. Jest mocno szkaradny, co mu uroku nie dodaje, ale samo to nie byłoby jeszcze wielką tragedią, bo szkaradna jest większość dzisiejszych pomników chyba na całym ("cywlizowanym" w każdym razie) świecie.

(Pomnik Smoleński szczęśliwie ohydny nie jest, choć do wywoływania orgazmu też mu nieco brakuje, jak całej dzisiejszej "ambitnej" sztuce zresztą. Zapewne nie o orgazm chodziło, więc przeboleję. A mocno się obawiałem, że ohydny będzie, mając w pamięci wszystkie te biedne Anny Walentynowicz i Lechy Kaczyńskie jak żywe, za to z brązu... Brrr!)

Omijając rafy i mielizny (które tak tu wszyscy przecie kochamy) szpęgleryzmu, stwierdzę jedynie, uderzając dla większego efektu pięścią w stół, iż rzeźba nigdy nie była mocną stroną zachodniej cywilizacji, a ogromna większość współcześnie stawianych pomników jest niewiarygodnie obrzydliwa. Przysięgam, że potrafiłbym o tym pisać długie i pokrętne eseje, ale to nie miejsce i nie czas.

Po prostu zapytam... Chcielibyście, żeby wasze dzieci, bawiąc się w parku w berka, w klasy, czy w mamę i tatę, miały (prawie) cały czas przed oczyma tego ekspresjonistycznie oddanego nieszczęśnika nabitego na rożen? Nie przeczę, że ten obraz oddaje istotę tego, co się stało w Katyniu... W sensie czysto artystycznym to co najmniej turpizm z ekspresjonizmem, ale ideę - paskudną przecie jak cholera - jak najbardziej wyraża.

Tylko że to nie jest Polska, więc nasze koszmary to nie jest coś, co oni by chcieli na codzień, żeby to ich prześladowało. Ich prawo - tak to widzę. Mimo Jałty, mimo zarażonych ospą kocy i czarnych niewolników. Takie coś może sobie stać gdzieś we względnie odosobnionym miejscu, gdzieś np. gdzie martyrologia wrze i kipi na codzień...

Albo w jakiejś polskiej, że tak to określę, enklawie. Jakimś muzeum, ambasadzie, klubie. Może na wolnym powietrzu, zgoda, ale raczej ogrodzone, a każdym razie nie straszące zwykłych, niczego się nie spodziewających i (niemal) niczemu nie winnych przechodniów. Że o dzieciach grających w serso i zakochanych testujących pierwsze macanki nawet nie wspomnę. (A może po prostu powiedzmy wprost, że to ma być dla nich kara za Jałtę? Wtedy to i ja bym przyklasnął, a nawet zaczął nawoływać do postawienia tam czegoś jeszcze koszmarniejszego. Albo lepiej - zamiast Statui Wolności.)

My jednak zaangażowaliśmy się w tę sprawę, jak wnoszę z tego, co do mnie dociera, na całego. Musimy ten koszmar zafundować każdemu mieszkańcowi tego tam Jersey City, który, znudzony wdychaniem wysokooktanowych spalin, zechce odetchnąć tlenem liści i traw! Furda wszystkie te durne Epaminondasy! My nie będziemy czekać na okazję, żeby lewiznę, żeby naszych wrogów, zaatakować w takiej sytuacji, kiedy wszystkie argumenty będą po naszej stronie, a on nie będzie miał szansy nawet pisnąć.

My Polacy, cudne ptacy! Ach! Taka nasza natura, taka nasza uroda, dał nam przykład ten i ów... jak zwy... No nie, zwyciężanie jest dla ludzi wulgarnych i płytkich - nie dla nas! My nie będziemy wroga, lewizny czy kogo tam, atakować tak, by nie miał szansy... Jeśli walczymy o coś, to dbamy o to, by wróg też miał w ręku niezłomny oręż, ach!

Nasz pomnik, nasza krzywda... A ten biedny burmistrz tego Jersey City ma nie mieć nic? Żadnej krzywdy? Ależ będzie miał - pomnik może się przyśnić, i to nie będą żadne przyjemne sny, pomnik musi stać akurat w miejscu powszechnego relaksu i gdzie figlują niczego nieświadome niewinne dziateczki... A ci tam, w tym całym Jersey, niech się zaczną od tego widoku moczyć w nocy... Jedna połowa to, druga niech się zacznie jąkać!

Ale nie martw się lewaku z Jersey City - dostałeś przecież od nas w prezencie broń co najmniej równie skuteczną jak nasza... Masz argumenty co najmniej tak dobre, jak nasze... Teraz walcz, chamie, jeśli w ogóle potrafisz! Jeśli masz odwagę z nami zadrzeć, bo my to, wiesz małpo lewacka jedna, to tylko jeden na trzydziestu walki uznajemy!

I tak to u nas działa zawsze, bośmy przecie te cudne ptacy. Drugich takich na świecie nie było i nie będzie. A zaraz potem z nabytą przez wieki wprawą rozmasowujemy obolałą dupę, przekonując samych siebie, i jeden drugiego, że odnieśliśmy kolejne (które to już w historii, ach!) moralne zwycięstwo. Przyznam że tego nie rozumiem i wcale mi się to nie podoba. Że ten tam burmistrz nie robi tego wcale z przyczyn estetycznych, czy z troski o tych biednych "milusińskich" (obrzydliwe słowo, w sam raz pasuje!), co się zaczną moczyć?

Zapewne tak, choć stuprocentowej gwarancji nie mamy, ale i tak co z tego? Wystarczy, że pokaże światu to obrzydlistwo i trzy czwarte Amerykanów przyzna mu rację, większość na gruncie estetyki i humanitaryzmu... My się będziemy pieniaczyć, no to opinia o nas stanie się jeszcze marniejsza, niż dotychczas, jakby nam nie dość było "Polish jokes". Zawsze muisimy walczyć (?) na gruncie dobranym sobie przez wroga?


Nie można by w takich razach, kiedy sobie ten grunt przygotował, cwanie odpuścić, a zaatakować albo kiedy indziej, znienacka i kiedy to my mamy wszystkie artumenty po swojej stronie, albo nawet od razu, ale w dobrze dobranym, pod nasze własne potrzeby, miejscu? Czy Izrael na przykład nie ma w tej chwili naprawdę poważnych problemów, które by mu ew. można jeszcze zaognić? Jeśli uznajemy, że to z tych pozycji nas napadnięto. 


Ale my nie nie, bośmy cudne ptacy! Nawet mówią nam właśnie na tych telewizjach, że także Żydzi, ach!, walczą o ten nasz pomnik. Ilu ich tak o to walczy, że spytam? Dwóch? Trzech? Natchnijmy się więc do nich przyjaźnią, niech nam tu masowo przybędą i urządzą drugą Irlandię... Palestynę znaczy.


A jeśli z jakichś innych to pozycji nas ten burmistrz zaatakował? Na przykład z czysto internacjonalistycznie lewackich? Albo z eurounijnych? Tak samo! Też powinniśmy się odegrać w wybranym przez nas miejscu i czasie! A nie jak stado idiotów dawać się zawsze złapać na najprymitywniejszą prowokację. Tak się właśnie kończy budowanie "patriotyzmu" na najelementarniejszych bebechowych odruchach, przy jednoczesnym kompletnym braku myślenia, dyscypliny... Odwagi też zresztą - żaden ze mnie typowy "realpolityk" i nie to głoszę.


Jak to Coryllus błyskotliwie ujął (że to wyrażę z pamięci, własnymi słowy): wzywanie do bohaterskiej szarży w obronie Ojczyzny z jednoczesną troską o ostrożność procesową ze strony tych do niej wzywających. (I, co najabsurdalniejsze, gość podaje przykłady, gdzie oni sami w jednym zdaniu się do tego całkiem otwarcie przyznają. Taki obłęd tylko w tenkraju!)


A kiedy się już - po latach takich konsekwentnych działań, bo od razu to, przykro mi, tego skutku nie osiągnie - nasi mniej lub bardziej potencjalni wrogowie nauczą się, że z nami nie warto zadzierać, to i zadzierać bez poważnego powodu nie będą. Proste? Ale musi być konsekwentnie i z głową,, a nie to co teraz - histeria, brak pomyślunku i odwaga ratlerka szczekającego zza płota. Z patriotyzmem na skalę chorągiewki na samochodowej antenie z okazji jakiegoś durnego meczu.


Nie, nie trafia do przekonania? Musimy postawić wszystko na jedną kartę i walczyć, bo od tego właśnie zależy los naszej Ojczyzny? No to może w duchu humanitaryzmu i powszechnej miłości byśmy się umówili z tym tam burmistrzem, że rzucimy kostką i od jej wyniku uzależnimy wynik tej całej sprawy? (Wypada szóstka - pomnik zostaje, w innym przypadku pomnik znika, a my publikujemy w GWybie całostronicowe przeprosiny, że w ogóle istniejemy.)


To byłby nowy sposób rozstrzygania międzynarodowych sporów - coś niemal na miarę Konstytucji 3 maja, ach jakże à propos i na czasie! W końcu Icek z dowcipu proponował, żeby Anglicy sami sobie zbombardowali Londyn, a Niemce Berlin - będzie o wiele taniej, taniość to przecież, obok ostrożności procesowej, podstawa autentycznego bohaterstwa. 


Albo niech któryś z tych naszych bohaterów zaproponuje temu tam burmistrzowi spotkanie oko w oko, na udeptanej ziemi, i tym razem to my go z procy w czoło... Po czym napiszemy na ten temat grubą wspaniałą księgę i zacznie się nasza historyczna kariera... Tak bym chciał! Albo coś jeszcze innego, żeby tylko nie to nasze typowe dawanie się podszczuć, a potem masowanie, masowanie... I przemówienia różnych Dudusiów, jacyśmy to cudni, zawsze żeśmy byli, i żeby tego mi było jeszcze więcej! Ech, zrozumiał ktoś? Czy już naprawdę teraz pozbawicie mnie prawa do nazywania się Polakiem?


triarius

P.S. A to ohydztwo, co je mamy na obrazku u góry to nie jest oczywiście, i na szczęście, omawiany tu pomnik katyński - to cudo zostało postawione w sowieckiej Gruzji. Musi być w czołówce pomnikowych obrzydliwości, ale aż tak się od peletonu nie odróżnia.

środa, marca 23, 2016

O kozich synach, kurduplach i innych wyrafinowanych przyjemnościach

Mam dla was ludzie ważną wiadomość do oznajmienia, która was powinna ucieszyć. Otóż, wbrew temu co mogłoby się poniektórym wydawać, ja naprawdę nie mam do nikogo większych pretensji, jeśli sobie prywatnie nazywa powiedzmy "kozimi synami"... Kogo właściwie? Islamskich bojowników? Islamistów, choćby nawet (na razie) z terrorem nic wspólnego nie mieli? Muzułmanów ogółem? Całą ludność Bliskiego Wschodu? Egzotycznych imigrantów, skądkolwiek by nie przybywali? No i dlaczego w takim razie nie np. "wielbłądzie syny", skoro już faktycznie "lisy pustyni" zajęte?

Przyznam, że naprawdę nie mam pojęcia. Nie kojarzę co to miano konkretnie oznacza i z czego się wzięło, choć z pewnością mógłbym to dość łatwo ustalić, gdyby mi na tym bardzo zależało. Daruję to sobie jednak, a wy mi wybaczycie, bo w sumie to nie o to nam teraz chodzi. (Swoją drogą dzisiaj na CNN widziałem eksperta od terroryzmu, którego broda była o wiele bardziej "kozia" od bród tych islamistów. Jakkolwiek paskudne by one nie były. Bo to chyba o brody chodzi?)

W każdym razie powtórzę, że ani mi ci ludzie bracia, ani swaty ("swacia" by się ładnie rymowało, ale cóż!) - bojownicy chcący nam tu wprowadzić różne tam szariaty i zagnać nas, wraz z naszymi ew. kobietami, do haremów, choć nie wszystkich w tej samej roli, wyjątkowo mało mi pasują, a potem już stopniowo niechęci do poszczególnych wymienionych tu kategorii czuję mniej i mniej, choć islam ogólnie mnie nie zachwyca, nawet wtedy, kiedy czułe słówka wygłasza o nim któryś z kolejnych katolickich (ponoć) Papieży. Z czego też wynika, że gorliwi islamiści, różni tam wahhabici i temuż podobnież, pasują mi znacznie mniej, od jakichś nikomu nie wadzących, spokojnie sobie żyjących, muzułmanów.

Tyle, że tak czy tak ich w Polsce nie chcę. (Mówię o nowych, nie o naszych odwiecznych Tatarach.) Przyczyna nie jest taka, że jakoś nimi pogardzam, tylko po prostu tu jest NASZ (@#$%^) kraj, innego nie mamy, człowiek to istota terytorialna i społeczna, więc rozbijanie społecznej struktury i zajmowanie mi mojego terytorium naprawdę cholernie mi nie pasuje. Może trochę jakichś egzotycznych chrześcijan by się tu nawet przydało - gadki-szmatki różnych Obamów i Clintonowych, że to "dzielenie ludzi ze wzgl. na religię to podłość", uważam za podłość właśnie i kłamstwo...

Bowiem to, czego oni, te Obamy i Clintonowe, chcą, to żeby religia nie miała dla nas żadnego istotnego znaczenia, podczas gdy ja chcę dokładnie inaczej. MA mieć znaczenie! Nieagresywny, tolerujący katolicyzm ateista, jak ja sam zresztą, jest raczej całkiem OK, ale narzucony przez Merkele i Sorosy muzułmanin - NIE jest i tyle! Te lewackie mendy chciałyby, żeby po "antysemityźmie", pojęcie "rasizmu" i "faszyzmu" rozszerzyło się na zwracanie uwagi na czyjąś religię - nasza, nie nasza, a może po prostu naszej jednoznacznie wroga? nieważne! - oraz niechęć do dzielenia z kimś całkiem obcym łóżka i żony. Niedoczekanie! Na drzewo lewizno!

Tośmy sobie to wyjaśnili - ważna sprawa, choć właściwie nie to jest naszym tu zasadniczym tematem... A więc, wracają do głównego wątku, wymyślajcie sobie Państwu Islamskiemu, Al Kaidzie i komu tam do woli, jeśli poprawia wam to humor... Jeśli dobrze wpływa to na wasze trawienie... Popęd seksualny... Chęć płacenia alimentów... Instynkt macierzyński... Produkcję mleka... Śmietany... Masła... Mięsa, wełny i otrąb jęczmiennych. Dixi!

Lub też jeśli zwiększa to na przykład waszą kreatywność przy wycinaniu kogutków z papieru. W długie zimowe wieczory. Lub hołubców. W remizie. W każdy sobotni wieczór. To wasza prywatna przyjemność (ach jakże wzniosła!). Nie będę was jej przecie pozbawiał. Ale nawet gdybyśmy mieli cieszyć się tym wszyscy, co do jednego, gdyby te wszystkie "kozie syny" miały być chóralnie przez wszystkich bez wyjątku Polaków wyśpiewywane 24/7... Gdyby miało to wyglądać i brzmieć tak, jak u lemurów z Madagaskaru w bezchmurną noc z piękną pełnią księżyca.

(Te lemury, swoją drogą, to są b. interesujące stworzonka i bliskie nam, bo nasz ukochany Ardrey głosi, że właśnie od czegoś takiego pochodzimy. Z karłowatym szympansem Bonobo mamy wprawdzie te same niemal garniturki, ale nasz przodek, to żadna tam "małpa", ino lemur właśnie. Pra-lemur, żeby być super-ścisłym, ale chyba niewiele się różnił. Nie to co my!)

Więc choćbyśmy wszyscy sobie... Prywatnie... Jako te lemury, tymi "kozimi synami" i czym tam jeszcze mieli rzucać, to i tak nie będzie to żadna "walka" z agresywnym islamem; nie będzie to żadne rozwiązywanie naszych, ach jakże licznych, problemów; nie będzie to absolutnie nic sensownego - a tylko zbiorowe bicie piany, tym gorsze, że zbiorowe; zbiorowe się brenzlowanie, tym gorsze od autentycznego, że z tego opluwania...

Naszego, zgoda, wroga, choć jeszcze na szczęście nie aż tak na dziś, choć na pewno na bliższą lub dalszą przyszłość - żadnej formy autentycznego, przez Bozię i Naturę Matkę zgodnie dla nas przewidzianego, spełnienia nie potrafię dostrzec. Tylko to nasze (!@#$ odwieczne, niestety) zakompleksione "wyśmiewanie się" z oprawcy, który nas oprawia, robienie głupich min za plecami zbira, który nas katuje, a akurat się odwrócił, wątlutkie "kpiny" z mendy, która nas poniża i szykuje nasze ew. wnuki na swoich niewolników. (Teraz konkretnie o komuchach mówiłem, i różnych tam .Nowoczesnych agenturach.)

Podobnie z "kurduplami". Putin mnie zdecydowanie nie zachwyca, ale zwalczanie go na różnych Fejsbukach i blogaskach za pomocą epitetów w rodzaju "kurdupla", wydaje mi się wyjątkowo wprost żałosne. Albo trza to zrobić porządnie, to zwalczanie znaczy - albo, moim skromnym, wypadałoby się jednak nieco hamować.

Dałoby się jeszcze sporo, nawet czasem zabawnych, rzeczy o Putinie powiedzieć, o Rosji jeszcze więcej, a nawet to i owo o zaletach niewielkiego wzrostu, tylko że to kiedyś, ewentualnie, innym razem. (Sam mam 185 cm, więc proszę mnie nie podejrzewać o ew. w tym temacie kompleksy.) I jeszcze mamy to robić zbiorowo, wmawiając sobie, że w ten sposób bronimy Polski, bronimy chrześcijaństwa, bronimy "cywilizacji łacińskiej". Czy może być coś żałośniejszego? (I akurat nie o tę wmawianą sobie bez sensu "łacińskość" mi tu chodzi.)

W każdym razie te wszystkie "kozie syny" i "kurduple", jak również radosne pokazywanie w sieci jak to muzułmański imigrant wywraca się na schodach ruchomych, których wyraźnie wcześniej nie widział i nie zdołał rozgryźć, jest, w moich modrych oczach, żałosne. Może faktycznie jakiś przygłup - u nas takich brak? Może naćpany, albo coś. Może bomba, którą niósł pod pachą, była za ciężka?

Oni naprawdę nie są wszyscy tacy durni, jak sobie chcecie wmawiać! Widać to gołym okiem, a kto nie widzi, musi być poważnie wzrokowo upośledzony, albo może siedzi gdzieś od pół wieku w jakimś lesie i nic nie wie. Kiedy się taki gość wypróżnia na peronie w Sztokholmie, to jednak co innego, bo to ostentacyjne, choć paskudne, zgoda, zachowanie w kraju okupowanym. Zapewniam, że u siebie oni tego nie robią. My też, jeśli kiedyś Bóg da nam zająć np. Berlin, nie będziemy się przesadnie wysilać z elegancją, choć jednak wolałbym, byśmy się aż do tego nie posuwali.

Lekceważenie wroga - choćby i przyszłego, ale za to GWARANTOWANEGO w przyszłości - to nie jest mądra strategia. "Optymizm jest tchórzostwem", jak mawiał pewien niegłupi gość, a trudno znaleźć jaskrawszy na to przykład, niż pocieszanie się... No bo chyba w niczyich oczach nie jest to coś, co by, nawet przy najlepszej woli, dało się nazwać "zwalczaniem", prawda? Na pewno nie jest to zwalczanie, jest natomiast wzbudzanie w sobie całkiem nieuzasadnionego poczucia wyższości... Z czego, spytam, ta wyższość?

Z tego, że wciąż rządzi nami Merkela? Że Putin robi z tą "naszą cywilizacją", z tą "naszą Europą", niemal co zechce? (I podobnie owi brzydcy chuligani od "Allach akhbar!" i całej reszty, nic oczywiście z prawdziwym islamem, którego Prorokiem i Jedynym Uprawnionym Interpretatorem jest niejaki Hollande, wspólnego nie mający.)

Oczywiście - coś się (w tej nieszczęsnej) Polsce ostatnio zmieniło, i to na plusa (dodatniego). Jednak, nie oszukujmy się, na razie to dopiero malutki kawałek pierwszego kroku, nasza w tym zasługa była naprawdę niewielka (zasługa Merkeli i "uchodźców" znacznie większa!)... Fakt, że Adaś i reszta ludzi sprawdzających wybory uniemożliwiła tym razem taki szwindel, jak już bywało, a, jak oglądałem to na własne oczy, Adaś tyrał przy tym jak szalony i chudzieńki był już tak, że go prawie nie było widać - ale też jaki to jest procent nas wszystkich?

Tak że zalecałbym nieco więcej POWAGI, godności też, sporo więcej pomyślunku, zaczęcie od siebie i własnych niedoskonałości, przypomnienie sobie (kto już zna) lub przeczytanie (reszta) tego, co na tym blogu Pan T. mówi o rodzajach agresji i "naszym narodowym kalectwie"... Bowiem cały czas kręcimy się wokół TYCH SAMYCH narodowych, czy jakichś może innych, ale paskudnie nam szkodzących, wad. I nie są to bynajmniej te wady, o których się stale słyszy!

Dałoby się, tuszę, dzięki tamu uzyskać pewien całościowy obraz i zacząć cokolwiek z tego co się wokół dzieje rozumieć. I może znaleźć dzięki temu dla siebie jakieś sensowniejsze zajęcie od powielania i wskrzeszania wzniosłej idei NAJWESELSZEGO BARACZKU. Co wy na to?

triarius

piątek, stycznia 09, 2015

Europa w szponach sklerotycznych piromanów

U Borysa Sawinkowa można znaleźć różne fajne historyjki, jak ta o facecie, który w tandetnym moskiewskim hoteliku produkuje bombę, ale mu się niechcący dwa składniki zmieszały... Gość wie, że za najdalej trzy minuty będzie efektowne BUM!, a cały hotelik wyleci w powietrze, więc szybko zbiera co mogłoby go potem zidentyfikować i się ulatnia.

Sytuacja groteskowa, ale też, jak na groteskę przystało, groźna, zarówno dla tego, jak i dla tamtych pozostałych, a w dodatku ponoć absolutnie prawdziwa. No i dzisiaj, jak mi się widzi, mamy podobną sytuację, choć z istotnymi zmianami. Dwa składniki jak najbardziej mamy - w postaci takiej oto...

Z jednej strony mamy lewacką zgraję różnych, w mniej lub bardziej ścisłym sensie, "karykaturzystów" - ludzi z grubsza w stylu "naszego" Palikota i "naszej" Środy. Z lubością (i w dodatku raczej nie całkiem za darmo) obrażających i opluwających wszystko, co im się z normalnymi ludźmi kojarzy. Na tym przecież działalność tych tam nieszczęsnych ofiar, tych pierwszych, w sumie polegała i nie było w tym nic na tyle "artystycznego", by niemal każdy z nas, ewentualnie po krótkim przeszkoleniu, sam nie potrafił.

Z drugiej strony mamy islamistów, czyli dość faktycznie procentowo drobną - na dzień dzisiejszy - część muzułmańskich imigrantów (plus nieco takich, co się na islam dopiero nawrócili), których ktoś, w jakimś celu masowo, w liczbie milionów, nasprowadzał do Europy. Ignorując przy tym - mówiąc już bardzo łagodnie, bo było w tym także wiele obelg, szczucia, pogróżek, a nawet realnych prześladowań (co zresztą jest przecie i idziś, a nawet chyba zacznie sie teraz ostro nasilać) - głosy takich, którym się to bardzo nie podobało.

Nie podobało się z różnych względów, ale stosując grubą kreskę możemy powiedzieć, że ci ludzie woleli, by było mniej więcej jak dotychczas - czyli bez jakichś multikulti, których sensu czy większego wdzięku dostrzec nie potrafili. Co z kolei, że nie potrafili, wzbudzało dziką furię tych drugich, którzy tych imigrantów za wszelką cenę w jak największych ilościach sprowadzić postanowili.

Bo marzyło im się multi kulti, bo przewidywali, że ci nowi będą na nich głosować, bo widzieli ich pilnie pracujących w fabrykach, podczas gdy rodzima populacja - kochając oczywiście swych kolorowych, egzotycznych braci miłością wielką i czystą - jednak do takiej samej pracy w fabrykach skłonna nie będzie, bo nie jest durna, tylko masowo zostanie socjologami i tego typu ludźmi.

Mamy więc dwie substancje - obie przeznaczone do przywalenia tym ciemnym, zacofanym, co multikulti i dowcipy w stylu Palikota ich nie bawią - tylko że to nie całkiem bomba, a raczej coś w stylu żrącej substancji. Która miałaby powolutku, ale bez przesady powolutku, rozkładać tamtym całe ich życie. (Że nie będziemy się tu babrać w detalicznych wyliczeniach, że: rodzina, religia... Itd.)

Te substancje jednak mały działać każda ze swojej strony, w symbiozie i synergii oczywiście, ale nie żeby się zmieszały, bo wtedy... No nie! Po prostu jakoś nikt z owych światłych mędrców, pogromców tych tam głupich, mało postępowych i niedoceniających multikulti, tego nie wiedział. Miał widać ważniejsze sprawy na głowie. Nie mówiąc już o eksperymentach. Eksperymenty z założenia, z definicji, to coś co się robi na grzbietach różnych tam zacofańców.

Takich mniej wartościowych ludzi,którzy by chcieli żyć jak ich ojcowie, bez co tydzień obwieszczanych nowych praw człowieka i takich rzeczy. Nie przewidział więc ten nasz mędrzec, że te substancje, jeśli się ze sobą zetkną, to może z tego nie wyjść jeszcze fajniejszy bicz na tych zacofanych, tylko wielkie BUM!, które uderzy przede wszystkim w właśnie tych postępowych. Czyli w tych, co produkują te palikocie rysuneczki, i tych co nasprowadzali imigrantów, żeby było cool, żeby było multikulti, i żeby się "ksenofoby" wściekały.

Na początku ci pierwsi dostaną w dupę, bo po prostu łatwiej ich dorwać. Kiedy zaś będą dorywani, ci drudzy - znacznie lepiej ukryci, lepiej chronieni, mający też znacznie większe i kosztowniejsze tuby nagłaśniające - będą w pośpiechu mobilizowali kogo się da. Na swoją obronę. Własnej dupy. No i SPRAWY oczywiście - byłbym niemal zapomniał! Zachodnie wartości, czy jak to się to teraz politpoprawnie nazywa.

Czyli będą teraz gwałtownie próbowali mobilizowć i wokół siebie zebrać, niczym żywą tarczę, zarówno tych, których dotąd dopieszczali, jak i tych, którym dotychczas pluli w twarz, robili na złość i tak dalej. To się nazywa "jedność narodu w obliczu..." - stara sztuczka, którą każdy Stalin tego świata w takich okoliczności spróbuje wykonać, a niektórym to nawet potrafi wyjść. Piłka teraz po stronie leminga.

Ciekawe jak to im wyjdzie, ale sytuacja jest ciekawa i rozwojowa. Groteskowa też oczywiście, ale ciekawa i rozwojowa bez wątpienia również. (A ja wciąż nie mogę się nadziwić geniuszowi faceta, który sto lat temu napisał książkę pod tytułem, na polski tłumacząc: "Spedalenie Zachodu". Czy może to była "Lemingoza Zachodu"? Jakoś tak, sens w sumie ten sam. A nieco luźniej tłumacząc: "Zachód w łapach piromanów ze sklerozą". Genialny facet!)

triarius

piątek, maja 30, 2014

Państwa i bantustany

Ostatnio był jakiś zamach wojskowy w Tajlandii, prawda? Nie śledzę, o Tajlandii wiem niewiele (więcej od przeciętnego inteligenta o tajskim boksie, znacznie mniej o przebranych za kobiety męskich kurwach), jednak coś mnie w tej sprawie uderzyło.

Otóż tego typu aktualne polityczne wieści dochodzą do mnie albo z rozimych "prawicowych" blogów, albo też z zachodnich telewizji, co je mam w pakiecie. (Lewackie one wszystkie i w większości wciąż dostają służbowego orgazmu na temat "Europy".)

No i w tych właśnie telewizjach - BBC, France Internationale (tutaj szczególnie owe ojro-orgazmy), CNN... (Mógłbym chyba włączyć też Fox News, niby o wiele bardziej od CNN "prawicowe", ale po co, skoro ich "prawicowość" to "wolny rynek", Izrael i reszta dzisiejszych "amerykańskich wartości"?) Więc na tych telewizjach sporo mówili o tym zamachu w Tajlandii i związanych z tym sprawach, ale...

Coś mnie tam uderzyło, choć niby, jak się zastanowić, to do bólu oczywiste, więc nie powinno. To mianowicie, że tam był ten zamach, a nikt nie tylko nie dokonał bratniej pomocy, ale nawet do jej dokonania nie nawoływał. Niesamowite! Potrafiłby ktoś sobie taką sytuację wyobrazić w Polsce?

Nie żebym nawoływał do zamachu, nie żebym chwalil zmachy... Albo ich brak zresztą... W ogóle, jak rzekłem, nie bardzo kojarzę kto tam w tej Tajlandii ma teraz rację i jest mi to dość obojętne. Ale jednak fakt, że tam nikt im bratniej pomocy nie udzialał - ba! Nawet nią nie groził, nawet do niej nie wzywał... Przecież nawet sankcjami im chyba nie zagrożono... Daje do myślenia!

Zastanawiałem się ostatnio faktycznie sporo nad kwestią bantustanów i poważnych państw (terminologia St. Michalkiewicza), no i tak mi jakoś wychodziło, że ta różnica ma wiele wspólnego z tym, czy dane państwo... żeby to państwem okreslić, dla uproszczenia... ma broń jądrową, czy też jej nie ma.

I niewątpliwie jest to kryterium bardzo istotne, z którego masa istotnych rzeczy wynika. Jednak, jak się okazuje, nie jedyne. Tajlandia, z tego co kojarzę, broni jądrowej wciąż nie ma. Nie jest to nawet kraj specjalnie ogromny, nie jest też aż tak specyficzny, jak wiadomo kto. A jednak! Daje do myślenia i zachęcam do się nad tym zastanowienia! Musi boks tajski też ma swoje znaczenie w takich sprawach - no bo chyba nie (straszna myśl!) te pedały w kiecach i inne mało smaczne tamtejsze zjawiska?

I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z matrioszką Jaruzelskim i jego "stanem wojennym"! Polska wtedy z całą pewnością krajem suwerennym nie była, więc to w ogóle nijak się z poruszanym tu problemem nie wiąże. Wiąże się natomiast z szeroko od czasów niepamiętnych międloną kwestią tego, czy dzisiaj jeszcze może istnieć jakaś suwerenność, a już szczególnie suwereność nienajwiększych krajów.

No i okazuje się, że, choć nic tu oczywiście nie jest całkiem czarne ani całkiem białe, to jednak różnice w tej suwerenności - pomiędzy np. taką Tajlandią i taką Polską - wciąż są ogromne. Tak znaczne, że bez wielkiego uproszczenia dałoby się stwierdzić, iż Tajlandia (jakby tam w niej nie oceniać słodycz życia, rozkosze konsumpcji i stan "praw człowieka") JEST krajem suwerennym, Polska natomiast na jej tle...

Polska natomiast wymaga masy propagandzistów w stałym pogotowiu i ogromnych środków, by przekonać miejscowych (żeby na nich się tu skupić), iż bratnia pomoc, mniej czy bardziej perspektywiczna, to nic złego, a raczej wprost przeciwnie. I że cała ta "suwerenność" to jakiś wybryk chorego mózgu i w ogóle zło wcielone. No, z oczywistym wyjątkiem suwerenności paru, mniej lub bardziej sąsiednich, mniej lub bardziej tropikalnych, krajów, ale z całą pewnością to nic dla Polski.

I tak się to toczy...

triarius