Pokazywanie postów oznaczonych etykietą submission grappling. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą submission grappling. Pokaż wszystkie posty

środa, lipca 16, 2014

Miękki puchaty Tygrysek w szponach Natural Born Killers z rodzimego netu

My tu sobie poruszamy różne tematy - nie mówię wam może o wszystkim, co mi w duszy śpiewa, bo to albo byłby już przesadny ekshibicjonizm, albo bardzo niepolityczne (sapienti sat, o czym mówię), ale jednak tematy są od Koronacji Poppei po naszą, ludzką znaczy, drapieżną przeszłość i co z tego mogłoby wynikać.

Poprzez polityczną biężączkę, niezwiązane z niczym konkretnym dowsipasy, oraz definiowanie sobie różnych pojęć - albo na nowo, albo po prostu ignorując wszystkie dotychczasowe defincje, bo stać nas na lepsze.

Te ludzkie drapieżniki, które my mamy z Ardreya, to wcale w istocie nie jest sprawa ociekających krwią kłów i pazurów, gołej przemocy itd. Jasne - te rzeczy istnieją, zarówno w domowych kotach, jak i wokół nas - jeśli jeszcze nie całkiem blisko, to na razie są telewizje, a wkrótce, zapewniam, będzie o wiele, wiele bliżej.

Jednak domowe koty to przeurocze zwierzęta, a ich natura drapieżnika ma masę przecudnych aspektów. Drapieżniki są po prostu inteligentniejsze, ciekawsze świata, więcej i z większym przekonaniem się bawią...

Chciałbym z przekonaniem móc to powiedzieć o moich ludzkich pobratymcach, ale coś się we mnie wzbrania. Jednak, kiedy oddalimy się nieco od dzisiejszego leminga i jego ponurego pogromcy - będziemy mieli to samo co u kota. (Kto nie wie, co koty potrafią wyprawiać, niech się nie dowiaduje! W sumie to są naprawdę czarujące stworzenia i niech tak pozostanie. Nic na tym ziemskim padole nie może być idealne.)

Ludzie nie czytają Ardreya, a potem sobie wmawiają, że to jakieś krwawe kły i pazury... Ludzie czytają Pana Tygrysa, a mimo to, i w czasem najlepszej wierze, przekonani są, że to jakiś "Natural Born Killer"...

A potem, nagle, rusza kampania - "prawicowa" jak cholera, jakby inaczej! - za przywróceniem kary śmierci... Pan Tygrys zaś krzywi się z niesmakiem i pisze w dodatku kpiący tekst na ten właśnie temat. Nie dziwne?

Albo właśnie teraz, Kurak, i nie on jeden przecie, podnieca się niezdrowo policjantami, którzy strzelając w plecy (jak słyszę) zabili uciekającego już "psychopatę". No i Pan Tygrys, z głębi swego ardreyicznego tygrysizmu, krzywi się znowu z niesmakiem, mamrocząc coś pod nosem na temat groteskowej krwiożerczości ludzi, którzy nigdy żadnej prawdziwej przemocy nie spotkali. Także dziwne, prawda?

Trochę to zbyt ambitny temat jak na mój obecny zapał do pisania, ale najwyższy czas, żeby sobie parę rzeczy na ten - być może jeden z absolutnie najważniejszych - tematów powiedzieć. Jaki ja mam w ogóle autorytet, żeby się o tych sprawach wypowiadać? Żeby się ew. kłócić z takimi znakomitościami (mówię to bez ironii) jak MatkaKurka (po jego nawróceniu na "PiSizm", of course)?

No więc ten Ardrey, którego blogaskiem lansuję od lat niemal dziesięciu, a którego znam o co najmniej ćwierć wieku i sobie chwalę. Nie jest to absolutnie jakiś krwiożerczy facet, ale jednak propaguje poglądy Leakeya i Darta na temat tego, że nasi przodkowie nie byli żadnymi tam wegetariańskimi "zbieraczami", tylko od początku przede wszystkim polowali, zbiorowo i z użyciem broni - to zaś miało o wiele większy wpływ na naszą naturę choćby i dziś, niż wszystko to, w co my naiwnie wierzymy, bo ktoś nam to mówi.

Czyli praca (ach!), wielka kora mózgowa... I takie rzeczy. Nie - od zwykłych małp różnimy się dlatego, że, z takich czy innych przyczyn, mniej lub bardziej obiektywnych, zeszliśmy miliony lat temu ze stosunkowo bezpiecznych i obfitujących w owoce drzew - aby szukać szczęścia na, niebezpiecznych dla takich małych, z natury niemal bezbronnych stworzeń, sawannach. Gdzie w dodatku wielu owoców już nie było.

To jedno. Po drugie, cóż, niechętnie mówię o samym sobie (tu się zaśmiał głosem jak dźwięk srebrnego dzwoneczka), ale jest też parę innych spraw, które mnie uprawniają do wypowiadania się na tematy związane z walką, przemocą itd.

To że sporo czytałem historii, a nawet nieco postudiowałem, to oczywiście nic aż tak niezwykłego, by przesądzało, ale obok innych spraw, nie całkiem bez znaczenia. (I proszę mi w to nie mieszać Tuska z Komorowskim, bo się cholernie obrażę!)

Dodatkowo to, że pochodzę z rodu (żeby to tak wzniośle określić) o sporych militarnych tradycjach. Nie będę się tu aż tak puszył, jak by się dało, ale od pułkowników Czarnych Ułanów w Pierwszej Wojnie Światowej, po Orlęta Lwowskie, powstańców wielkopolskich (odznaczonych za odwagę), poruczników 8. Półku Ułanów w '39 (ten był akurat bratem mojej babci, ranny i sadystycznie zamordowany w ukraińskiej wiosce), obrońców Helu, profesorów fizyki na WAT...

Żeby już się na tym zatrzymać, no bo jak czyjaś szwedzka pra-pra-prababka miała na panieńskie nazwisko Stjerneld ("Ogień gwiazd") i była baronessą, to też raczej ta rodzina musiała nieżle po dręczonej wojną Europie w tym XVII wieku militarnie się udzielać. Nie mówiąc już o drugiej, równoległej, pra-pra-prababce, ze znanego z łagodności klanu MacLeod. (Której ojciec, jak się dowiedziałem, był podpułkownikiem.)

Poza tym, spędziłem sporo lat na matach, podłogach, trochę na ringach (choć oficjalnie na ringu nigdy nie startowałem, fakt), a nawet dzisiaj - w wieku wyraźnie ponad 60 lat - kulam się po macie, z bardzo nieraz dobrym zawodnikami. Submission grappling to się nazywa - takie zapasy z wykręcaniem członków i duszeniem.

Nie twierdzę, że jestem w tym wielki, a w zawodach to już zapewne nawet nigdy nie będę miał ochoty swoich sił próbować, ale jednak jak na stojącego nad grobem inteligenta, to i tak się staram. A chadzałem i na boks i na MMA, tylko czegoś mnie wywalili - nie wiem czy dlatego, że nie chciałem bulić za sportowe badania, czy dlatego że biłem nie tych, co należało. Albo coś jeszcze innego.

Interesuję się też po prostu - nie tylko historią (również) w jej militarnym aspekcie, ale też różnymi metodami walki, z bronią lub bez, no i mam parę zaliczonych szkoleń z różnych takich. (Mam gdzieś przecudne swoje zdjęcie na tle izraelskiej flagi, by the way. Z takiego szkolenia w Kapapie w zeszłym roku.)

Czy jestem w związku z tym jakimś Natural Born Killerem? Absolutnie nie! Zapewne byłbym mniej zagrożony, i w razie potrzeby bardziej niebezpieczny, od typowego inteligenta w starszym wieku, czy od, młodego nawet, typowego moherowego blogera.

Mam jednak sporo cech, które czynią ze mnie wprost zaprzeczenie tego NBK, a których w większości przypadków nie mają nawet najłagodniejsi spośród moich, urzędujących po całych dniach przed komputerem i brzydzacych się wszelką realną fizkulturą (o jakiejkolwiek realnej walce nawet nie wspominając!), rodaków.

Lubię zwierzątka, lubię (z nielicznymi wyjątkami) dzieci, nigdy celowo niczego większego od robaka nie zabiłem i raczej się do tego nie palę. Trochę rozumem polowanie, ale mnie do niego mało ciągnie. Na lwy (by) z włócznią - jasne, to może, a nawet musi, zaimponować, ale też pewnie bym się jednak nieco bał. Przynajmniej na początku i bez stosownego przeszkolenia.

I też bym się trochę zastanawiał, że przecież mi ten lew nic osobiście nie zrobił. Choć, z drugiej strony, za pazurami to on swoje i tak ma, więc nie ma co się przesadnie pieścić. Od tego się jest w końcu lwem, żeby sobie radzić z oponentami!

W dodatku, żeby wrócić do tego, cośmy sobie mówili na początku - ja wcale nie jestem żadnym wielkim zwolennikiem kary śmierci... (Choć oczywiście państwo pozbawione, z takich czy innych przyczyn, możliwości karania śmiercią za ewidentną zdradę, albo zabijania ewidentnych wrogów, nie jest już po prostu państwem, a ja bym chciał, żeby Polska była. Tylko że najpierw musielibyśmy chyba odzyskać tę Polskę.)

Brzydzę się też karami cielesnymi, do wprowadzenia których nawołuje tak spora część naszych "konserwatystów". Nie mówcie mi o obcinaniu rak, publicznej chłoście, bo doczekacie się naszej drapieżnej ewolucyjnej przeszłości w akcji, w moim wykonaniu! Co najmniej wirtualnie.

(Z drugiej strony, choć uważam, że np. Korwin celowo robi to tak obrzydliwie wulgarnie, państwo naprawdę nie ma żadnego powodu mieszać się do tego, jak sobie takie czy inne małżeństwo załatwia własne porachunki. Batem, piąchą, naręczem polnego kwiecia, dwudziestocentymetrowym obcasem - nic komu do tego! A Korwin, swoją drogą, robi to tak po chamsku na pewno celowo, ale też inaczej by po prostu nie potrafił, bo leberały tak mają.)

Aha - byłbym zapomniał... Pan Tygrys, czyli ja, nie ma też żadnej obsesji broni palnej, i w ogóle śmieje się (swym perlistym śmiechem) ze wszystkich tych bredni, jak to zezwolenia na pistolet, albo właśnie brak jakichkolwiek zezwoleń, radykalnie zmienią oblicze tej ziemi. I to na plusa.

Jasne - kontakt z bronią to nie jest rzecz bez znaczenia dla naszej (wyewoluowanej przecie z drapieżników) psychiki, a psychika jednostek wpływa na życie społeczne.To jednak nie działa w aż tak sprosty, by nie powiedzieć prostacki, sposób, jak nam różni mędrcy od ruszania z posad bryły świata wmawiają! Jak zatem to działa?

To jest znakomite pytanie (żeby zacytować Klasyka), wielki temat, który my sobie, jak Bóg da, weźmiemy a warsztat jakimś innym razem. Jeśli uznamy, na podstawie przeróżnych sygnałów, że warto.

Na razie zrobiło to się nam już i tak całkiem długie, realne życie domaga się, bym jemu też poświęcił nieco uwagi. Do niczego bardzo istotnego na razie jeszcze nie doszliśmy, ale i tak muszę wszystkich ew. P.T. Czytelników, którzy aż tu dojechali, pożegnać. Pa!

triarius