poniedziałek, listopada 19, 2007

Nie zapominajmy o Biłgoraju!

Będzie o tym całym Biłgoraju, nie bujta się ludzie, ale będzie i o innych sprawach. Nawet przed Biłgorajem. Jeśli komuś na Biłgoraju akurat najbardziej zależy (ma tam babcię? a gdzie to w ogóle jest?), to całą resztę może sobie potraktować jako bonus.

A więc - pajechali riebiata! Wpieriod!


* * *

Kiedy tylko pomyślę o polskiej polityce zagranicznej pod władzą Platformy "Obywatelskiej", zawsze mi się przypomina pewien rysunek Andrzeja Mleczki, którym widział kilkanaście lat temu, zaraz po powrocie z wychodźctwa, kiedym jeszcze z tej transformacji i w ogóle III RP niewiele rozumiał. Na rysunku była "Szkoła Wdzięku". Nie wiem, czy dużo takich istniało w III RP w tamtych czasach, jeśli tak, to chyba większość poznikała. (Ale np. w Rosji tego rodzaju przedsiębiorczość, z tego com słyszał, cały czas kwitnie.) No więc stoi sobie na tym rysunku stadko młodych i atrakcyjnych kobietek, a prowadzący zajęcia mówi do nich z katedry: "Na raz, uśmiechamy się. Na dwa, zdejmujemy majtki."

Ten dowcip Mleczki jest dla mnie wciąż nieprawdopodobnie śmieszny, ale jego ścisły związek z obecną sytuacją mojego kraju już znacznie mniej. No, ale przecież Polska jest brzydką panną, więc... Więc co właściwie? Chyba to, że samo zdjęcie majtek sprawy może nie załatwić. Trzeba będzie jeszcze dopłacić.


* * *


Niedawno opinię publiczną poruszyła sprawa miasta Pułtuska, które, zdaniem wielu, powinno zostać awansowane na Całytusk, albo może po prostu na Tusk (fanfary, werble, chóry starców zawodzą). No nie wiem! Czy Pułtusk sobie na taki awans zasłużył? Kto tam w ogóle rządzi? Jak tam głosują? Ile procent dostało wszelkie oszołomstwo i eurosceptycy? Pułtusk, takie jest moje zdanie, musi sobie najpierw na taki awans zasłużyć. W końcu być połową Premiera to też nie w kij dmuchał, prawda? Więc nie oczekujcie cudów, mieszkańcy i kibice Pułtuska - weźcie się zamiast tego lepiej sami do roboty i zróbcie tam u siebie porządek! Wtedy się zobaczy.

No dobra, Pułtusk mamy na razie z głowy, ale ja nie o tym właściwie. Ja bowiem odkryłem inną sytuację, poniekąd podobną, a jednak całkiem inną. Odkryłem miasto, i to nie jakieś całkiem nieznane miasto, mające płodną w rozliczne wspaniałe możliwości nazwę, ale także, z drugiej patrząc strony, nazwę, która po prostu taka jak jest zostać nie może! Każdy dzień z tą nazwą oddala nas, zamiast przybliżać, od europejskich standardów, drugiej Irlandii, i wszystkiego, co nam bliskie!

No bo proszę się wsłuchać w brzmienie takiego oto słowa... Biłgoraj. Jeszcze raz? Biłgoraj. Powtarzam: BiłGoRaj. Bił - go - Raj, przecież! Jeszcze nic? Nie wierzę! Ktoś kogoś tutaj bił. Wprawdzie "go", a nie "ją", bo by było jeszcze znacznie poważniejszą sprawą ("bo zupa była zbyt słona"), ale i tak bicie - "jej" czy "go" - mamy już dawno za sobą... A przynajmniej od 21 października. I nie ma doń powrotu!

Poza biciem, co my tu jeszcze mamy? Ano mamy coś, co się może kojarzyć i z cudem, i z drugą Irlandią, i z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Prawda? Jakie to proste, jak ktoś już pokaże. Ale samemu aż tak łatwo zauważyć to nie jest. Od tego właśnie są autorytety i dziennikarze. Zapamiętać!

No więc należy szybko sprawdzić, kto rządzi w tym całym - ostatni raz wymówię to słowo, i, jak za każdym razem, z należytym wstrętem - Biłgoraju. Czy aby koalicja PO-LiD. I jak tam traktują oszołomstwo. Jeśli wszystko jest w porządku, to ten cały... Raj, powinien już od jutra, najdalej zaś od nowego tygodnia, stać się Tuskorajem. (Czy tak trudno było na to wpaść? Teraz już nie, prawda? No to teraz do roboty i szukać nowych miejscowości do słusznego przerabiania!)

* * *

Załapali się nasi chłopcy do tych tam Mistrzostw Europy w Kopaniu Piłki. I dobrze. Ale w samych tych mistrzostwach będzie zapewne tak, jak przeważnie bywało. Czyli że nasi chłopcy dostaną "z honorem" w dupę od Niemców, z czego ludzie odpowiednio światli będą się cieszyć podwójnie - bo to i "z honorem" (a tutaj to ryzykowne słowo daje się jeszcze czasem zastosować bez zmarszczenia postępowych brwi) i jednak znamy swoje miejsce, bo Naszemu Wielkiemu Przyjacielowi jednak nie podskoczyliśmy.

Istnieje jednak ryzyko, że nasi chłopcy dostaną w dupę od jakiejś innej drużyny, nie takiej ze "starej Europy", tylko jakichś tam Czechów (jeśli ci się załapali, ale chodzi tylko o przykład), czy innych takich nie-całkiem-cywilizowanych. To by nie było idealną sprawą, w końcu mamy teraz rządy jak trzeba i lepiej, by z takim byle kim nasi chłopcy wygrywali. Prawda?

No więc, rozwiązaniem które mogłoby być może zmaksymalizować naszą szansę na to, że z kim trzeba wygrać wygramy, a z kim trzeba "z honorem", ale jednak przegrać - przegramy - byłoby przyjęcie przez naszą drużynę nowej wersji godła państwowego. Takiego mianowicie, jakie zaprojektował mój gdański rodak Lach+ kulturowy rębajło urzędujący w salonie24. Oto jakiego:



(Tam też sporo innych fajnych obrazków na czasie.) Prawda że cudo? I optymistyczne. I wesołe. I nieprzesadnie nabrzmiałe jakimś takim całkiem serio patriotyzmem, nie mówiąc już jakąś - tfu! - ksenofobią. Oczywiście dwanaście gwiazdek też by się przydało na tych koszulkach naszych chłopców gdzieś umieścić. TO by ich dopiero zmobilizowało! Ale z drugiej strony, nie zapomnieli by, że są brzydką panną. I Europejczykami - prawie-Irlandczykami. A to też przecież jeszcze ważniejsze od jakichś tam zwycięstw!

I to by było na razie na tyle.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Szklane paciorki, pstrokate perkaliki i niedziałające odtwarzacze CD

Jakiś czas temu postanowiłem sobie kupić radiomagnetofon. To znaczy na radiu całkiem mi nie zależało, bo go od czasu "Trójki" z epoki Gierka, no i może (lewackiego skądinąd jak cholera) "Radio France Internationale" w tzw. stanie wojennym, nie słucham. (No fakt, w Szwecji na początku też trochę słuchałem. Głównie jazzu. Dopisane po dekadzie.) Ale zależało mi na możliwości odtwarzania tych tysięcy kaset, które mi się przez dziesięciolecia zebrały i pałętają po mieszkaniu.

W katalogu, który mi regularnie i z zapałem przynoszą do klatki, ujrzałem coś, co by mi pasowało: przenośny, bo właśnie chodzi o to, bym go mógł sobie swobodni nosić - może nie po ulicy czy po plaży, ale z pokoju do pokoju - z odtwarzaniem płyt CD (co jest oczywiste), ale także plików mp3, no i ze złączem USB. Poszedłem więc do pobliskiego hipermarketu, mam go tuż obok, w środku miasta, a jakże, gdzie faktycznie czasem tego typu sprawy kupuję. A także sprawy tego typu, co gołe płyty CD, papier do drukarki, niezwykle tanie bojówki chińskiej produkcji (o bardzo jednak mało wytrzymałym kroku, widać skazańcom się nie chciało)...

Może powinienem się wstydzić i nie kupować w niemieckim (bo taki on właśnie jest) hipermarkecie, tylko na przykład dać szansę jakiemuś rodzimemu biznesmenowi. Tyle, że oni, z tego co wiem, wszyscy z układu, więc różnica w sumie żadna. Poza tym odrzucam pogląd, że jeśli ktoś Unii i Niemiec nie lubi, jak ja, to należy za wszelką cenę szukać sklepu, który by z nimi nie miał nic wspólnego, choćby był droższy, gorszy, i nie było wiadomo, jak przecież dzisiaj praktycznie nigdy nie wiadomo, czyj on tak naprawdę jest.

No więc dobra, kupiłem urządzonko w niemieckim hipermarkecie! Może to rzeczywiscie był grzech, ponieważ Bóg mnie za to wyraźnie pokarał. Zaniosłem bowiem moje urządzonko do domu, ciesząc się jak dziecię z tych wszystkich Bucków Owensów, Wailonów Jenningsów, MaryLou Williamsów, The Pogues, Ry Cooderów, Amálii Rodrigues, Djangów Reinhardtów... których sobie po latach posłucham. Na szczęście (?) też sprawdziłem jak chodzi odtwarzacz CD, choć interesujących płyt CD nadających się do słuchania mam znacznie mniej, niż kaset.

No i zaraz się okazało, że moje super urządzonko odtwarza tylko pierwszy utwór na płycie, a czasem jeszcze tak z połowę następnego. To nie było całkiem to, o co mi chodziło. A więc poszedłem z moim urządzonkiem do hipermarketu, licząc, że mi je wymienią, albo oddadzą pieniądze. Jednak okazało się, że tak dobrze nie ma - muszą zbadać sprawę, a jak już zbadają, to naprawią, albo coś. Muszę więc poczekać co najmniej 3 tygodnie. Poprosili o numer telefonu, zadzwonią.

Po jakichś pięciu tygodniach zacząłem znowu odczuwać brak Bucka Owensa i przypomniałem sobie o moim oddanym do naprawy urządzonku. Poszedłem więc do hipermarketu i zapytałem. Okazało się, że jeszcze nie wróciło, ale jeśli do końca tygodnia nie wróci, to oni mi oddadzą pieniądze. No i teraz... Mam tylko dwa sensowne wytłumaczenia tej sytuacji, która zresztą nieco się zazębia z innymi dość podobnymi, które mnie już w tym samym hipermarkecie spotykały w przeszłości.

Więc, i to jest pierwsza możliwość: albo Polska jest przez te firmy (a co za tym idzie, co najmniej pośrednio, przez kraje, z których one pochodzą) traktowana jako kraj kolonialny, gdzie tubylcom daje się najniższej jakości szklane paciorki i pstrokate perkaliki... I ma się dzikusów w dupie, niech się bydlaki cieszą, że nie dostali kulki!

Albo też dzisiejsza Europa jest już w tak beznadziejnym stanie, że ani nie potrafi wyprodukować działającego odtwarzacza CD (konkretnie Austriacy, i mój pradziad, kapitan, a potem podpułkownik, Czarnych Ułanów Schwartzenberga z I WŚ, przewraca się teraz w grobie!), a w niemieckim hipermarkecie naprawdę nie potrafią w miarę sprawnie obsłużyć klienta (choćby oddając mu od razu pieniądze i niech by sobie naiwniak znowu je wydał na jakiegoś bubla!), załatwić czynności serwisowych...

Czyli po prostu są skrajnie nieudolni, źle zorganizowani, indolentni. I ta Europa całkiem szybko się musi zawalić, bo tak się po prostu funkcjonować nie da. Tym bardziej, że ma przerost absurdalnych ambicji i mierzy się na zamiary, których - na szczęście - jeszcze żadnemu dotychczasowemu totalitaryzmowi się do końca nie udało zrealizować.

Na którą odpowiedź Ty sam stawiasz, mój ukochany Czytelniku?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.