Jakiś czas temu postanowiłem sobie kupić radiomagnetofon. To znaczy na radiu całkiem mi nie zależało, bo go od czasu "Trójki" z epoki Gierka, no i może (lewackiego skądinąd jak cholera) "Radio France Internationale" w tzw. stanie wojennym, nie słucham. (No fakt, w Szwecji na początku też trochę słuchałem. Głównie jazzu. Dopisane po dekadzie.) Ale zależało mi na możliwości odtwarzania tych tysięcy kaset, które mi się przez dziesięciolecia zebrały i pałętają po mieszkaniu.
W katalogu, który mi regularnie i z zapałem przynoszą do klatki, ujrzałem coś, co by mi pasowało: przenośny, bo właśnie chodzi o to, bym go mógł sobie swobodni nosić - może nie po ulicy czy po plaży, ale z pokoju do pokoju - z odtwarzaniem płyt CD (co jest oczywiste), ale także plików mp3, no i ze złączem USB. Poszedłem więc do pobliskiego hipermarketu, mam go tuż obok, w środku miasta, a jakże, gdzie faktycznie czasem tego typu sprawy kupuję. A także sprawy tego typu, co gołe płyty CD, papier do drukarki, niezwykle tanie bojówki chińskiej produkcji (o bardzo jednak mało wytrzymałym kroku, widać skazańcom się nie chciało)...
Może powinienem się wstydzić i nie kupować w niemieckim (bo taki on właśnie jest) hipermarkecie, tylko na przykład dać szansę jakiemuś rodzimemu biznesmenowi. Tyle, że oni, z tego co wiem, wszyscy z układu, więc różnica w sumie żadna. Poza tym odrzucam pogląd, że jeśli ktoś Unii i Niemiec nie lubi, jak ja, to należy za wszelką cenę szukać sklepu, który by z nimi nie miał nic wspólnego, choćby był droższy, gorszy, i nie było wiadomo, jak przecież dzisiaj praktycznie nigdy nie wiadomo, czyj on tak naprawdę jest.
No więc dobra, kupiłem urządzonko w niemieckim hipermarkecie! Może to rzeczywiscie był grzech, ponieważ Bóg mnie za to wyraźnie pokarał. Zaniosłem bowiem moje urządzonko do domu, ciesząc się jak dziecię z tych wszystkich Bucków Owensów, Wailonów Jenningsów, MaryLou Williamsów, The Pogues, Ry Cooderów, Amálii Rodrigues, Djangów Reinhardtów... których sobie po latach posłucham. Na szczęście (?) też sprawdziłem jak chodzi odtwarzacz CD, choć interesujących płyt CD nadających się do słuchania mam znacznie mniej, niż kaset.
No i zaraz się okazało, że moje super urządzonko odtwarza tylko pierwszy utwór na płycie, a czasem jeszcze tak z połowę następnego. To nie było całkiem to, o co mi chodziło. A więc poszedłem z moim urządzonkiem do hipermarketu, licząc, że mi je wymienią, albo oddadzą pieniądze. Jednak okazało się, że tak dobrze nie ma - muszą zbadać sprawę, a jak już zbadają, to naprawią, albo coś. Muszę więc poczekać co najmniej 3 tygodnie. Poprosili o numer telefonu, zadzwonią.
Po jakichś pięciu tygodniach zacząłem znowu odczuwać brak Bucka Owensa i przypomniałem sobie o moim oddanym do naprawy urządzonku. Poszedłem więc do hipermarketu i zapytałem. Okazało się, że jeszcze nie wróciło, ale jeśli do końca tygodnia nie wróci, to oni mi oddadzą pieniądze. No i teraz... Mam tylko dwa sensowne wytłumaczenia tej sytuacji, która zresztą nieco się zazębia z innymi dość podobnymi, które mnie już w tym samym hipermarkecie spotykały w przeszłości.
Więc, i to jest pierwsza możliwość: albo Polska jest przez te firmy (a co za tym idzie, co najmniej pośrednio, przez kraje, z których one pochodzą) traktowana jako kraj kolonialny, gdzie tubylcom daje się najniższej jakości szklane paciorki i pstrokate perkaliki... I ma się dzikusów w dupie, niech się bydlaki cieszą, że nie dostali kulki!
Albo też dzisiejsza Europa jest już w tak beznadziejnym stanie, że ani nie potrafi wyprodukować działającego odtwarzacza CD (konkretnie Austriacy, i mój pradziad, kapitan, a potem podpułkownik, Czarnych Ułanów Schwartzenberga z I WŚ, przewraca się teraz w grobie!), a w niemieckim hipermarkecie naprawdę nie potrafią w miarę sprawnie obsłużyć klienta (choćby oddając mu od razu pieniądze i niech by sobie naiwniak znowu je wydał na jakiegoś bubla!), załatwić czynności serwisowych...
Czyli po prostu są skrajnie nieudolni, źle zorganizowani, indolentni. I ta Europa całkiem szybko się musi zawalić, bo tak się po prostu funkcjonować nie da. Tym bardziej, że ma przerost absurdalnych ambicji i mierzy się na zamiary, których - na szczęście - jeszcze żadnemu dotychczasowemu totalitaryzmowi się do końca nie udało zrealizować.
Na którą odpowiedź Ty sam stawiasz, mój ukochany Czytelniku?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Odpowiem jak typowy przedstawiciel klasy gdakającej (co Panu, Triarusie) powinno pasić;)
OdpowiedzUsuńObydwie odpowiedzi są prawdziwe. I oni mają nas w BAAARDZO głębokim poważaniu, i sami są w tak beznadziejnym stanie że nic nie potrafią udolnie zrobić do końca.
Pamięta Pan szumnie zapowiadaną strategię lizbońską? I co z tego zostało...