Pokazywanie postów oznaczonych etykietą alkohol. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą alkohol. Pokaż wszystkie posty

czwartek, maja 21, 2015

Żegnaj włochaty pustynny wielorybie! (2)

 Poprzedni odcinek:  bez-owijania.blogspot.com/2015/05/zegnaj-wochaty-pustynny-wielorybie-1.html

(Powiedziałem "a było to tak"? Jeśli powiedziałem, a chyba faktycznie, na koniec poprzedniego odcinka, no to możemy zaserwować omdlałej z wyczekiwania publiczności następny krótki odcinek. Ach, jak ja umiejętnie buduję to napięcie!)

* * *

No więc pod koniec lat '70 i na początku tzw. "stanu wojennego" drugi raz, byłem ci ja po parę miesięcy na zarobku w Libii. Zarabiałem na szaro, że tak to określę, czyli że oficjalnie było to nielegalne, ale wszyscy takich pracowników pragnęli jak powietrza, jak wody, więc każdy to robił. Każdy kto mógł, znaczy. Ale nie same Libiany, ma się rozumieć. Każdy inny tyrał  jak głupi, choćby było 50 stopni w cieniu itd. Od swojskiego rodaka po różnych czarnych Afrykanów i Filipińczyków. 

Zachód zresztą też, na przykład Włosi, a ja kiedyś u nich harowalem jak nie wiem co, ale za to odżywiłem się za wszystkie czasy. (Ale dawali żarcie! Konsumując, czułem się jak Cysorz, nawet bez salonowca z VIPami.) Przelicznik bowiem tego ichniego dinara, kadaficznego znaczy, był wówczas niesamowity. Za dzień pracy, niechby i dziesięciogodzinny (paskudnie tego nie lubilem), można potem było żyć w prlu, że hej! 

Z tym, że ja nie żyłem że hej, tylko po prostu żyłem i nie musiałem sobie dorabiać, jak wszyscy inni, pożal się Boże, "młodzi inżynierowie". (A czym ja się do dziś słusznie brzydzę, jak i wszystkim, co śmierdzi liberalizmem. A już całkiem dno to za sześć tysięcy, of course.)

Oczywiście sami Libijczycy, poza tymi, co mieli (też do czasu podobno, ale za moich czasów mieli) kramiki, na zapracowanych nie wyglądali. (Co zresztą, żeby nie było, mnie osobiście wcale nie razi, bo sam bym chętnie właśnie tak robił,)  Libia to jest kraj, o którym się ostatnio nieco słyszy, a jeśli mnie przeczucie nie myli, niedługo zacznie się o nim słyszeć o wiele więcej. No, chyba żeby ktoś stwiedził, że nie warto nas denerwować - niech się babcia cieszy.

Dlatego zresztą właśnie uznałem, że ten tekścik o pustynnym wielorybie, z Libią jak najbardziej związanym, nie będzie całkiem od rzeczy. Jest to bowiem sprawa zarówno aktualna, jak i (Boże uchowaj, ale nie ma co na to liczyć) nabrzmiała historiozoficznymi znaczeniami.

No więc pracowałem ci ja w tej Libii, i to było nie byle jakie przeżycie, ale też czasem traciłem tę robotę na szaro, bo ktoś się niepotrzebnie dowiedział, albo coś, i musiałem na nową poczekać, czasem całkiem długo. Robiłem wtedy, kiedy nie pracowałem znaczy, różne interesujące rzeczy, choć np. języka arabskiego nie udało mi się nawet porządnie nadgryźć. 

(Może szkoda, bo chciałem, i może dzisiaj byłbym wielgachnym ekspertem? Ale nawet zanim zdążyła zadziałać moja dysleksja, połamałem sobie, o dziwo, bo słuch mam wyborny i język giętki, zęby na dwóch ichnich głoskach. Coś jak "h", ale wcale nie "h". Choć język, trzeba sobie powiedzieć, mają piękny.)

Były tam, raczej w kontekście pracy, niż tego mojego subtropikalnego urlopu, wydarzenia jak z Mrożka czy innego Barei, często w dodatku z nutką grozy. Może kiedyś o nich opowiem, ale to raczej na łożu śmierci. Co ciekawe, choć reżim Kadafiego słodki nie był, z czym się przesadnie nie ukrywał, i słuchy wśród gastarbajterów na temat tego co się stać może, jak się np. człowiek schla (co mnie akurat przesadnie wtedy JUŻ nie dotyczyło, choć i to nie do końca) chodziły raczej przerażające, to ja osobiście z jego zbirami żadnych przykrości niegdy nie zaznałem.

Ani ja, ani chyba nikt kogo osobiście spotkałem, z jakimiś autentycznymi siepaczami niegdy się bezpośrednio nie zetknął, ale np. gdyby nie wyjątkowe maniery libijskich policjantów, czy też może raczej dziwnie cywilizowane przepisy (w połączeniu z manierami, bo taki policjant może sporo, jeśli się uprze), które tam obowiązywały w niektórych sprawach, mogło być nieprzyjemnie. Mimo że oczywiście byłem w sumie grzeczny i uważałem. Tym niemniej, o podobnie powściągliwych zachowaniach obecnych policji w "naszym" PRL-bis nawet marzyć byłoby naiwnością. Uwierzcie!

Gdyby nie ich sport narodowy - czyli te setki rozjechanych psów i kotów na wszystkich drogach - uznałbym, że ludek był tam całkiem sympatyczny i w ogóle w to mi graj. Okrwawione krowie łby przed jatkami także mnie nie zachwycały, ale to by się dało znieść. Raz tylko, kiedy szliśmy z matką wsiowym przedmieściem (gdzie ona zresztą mieszkała) Trójmiasta (które tam, jak wiadomo, jest stolicą), jakieś szczeniaki obrzuciły nas z oddali kamieniami. 

Ale zaraz oberwały po uszach od dorosłych, zresztą akurat wtedy Kadafi prowadził całkiem oficjalną z Zachodem wojnę (nie żeby nie miał facet intuicji!), wiec mogę to zrozumieć. Z kobietami oczywiście też nic się nie dało, a za pierwszym pobytem wszystkie nasto- i dwudziestolatki chodziły w wojskowych mundurach (za to wiele ich babć było tak opatulonych, że tylko jednym niewidocznym okiem łypały przez jakiś otworek w powiewnej szacie, ale to chyba same z siebie, bez odgórnych rozkazów).

Nawet w dwóch wymiarach z kobietami był kłopot - w każdym razie teoretycznie - bo, choć różne tam Paris Matche i Newsweeki dało się dostać na straganach (jak długo człek nie przeliczał ich na tygodnie rozkosznego życia w PRL, oczywiście), to wszystko co gołe, w sensie brzuch, udo, dekolt, żeby już nie mówić wprost o trzecio- i drugorzędnych cechach płciowych, jawiło się pracowicie zamazane grubym czarnym flamastrem.

Mimo to, oczwyiście, choć z kobietami w realu, przynajmniej w moim przypadku, a ja tam byłem krótko i z rodakami (poza matką, u której mieszkałem, a ona tam przez lata pracowała, żeby po powrocie wpaść w szpony Balcerowiczów tego świata) miałem do czynienia niewiele, z dwuwymiarowymi statycznymi kobietami i alkoholem problemu tam rodzimi gastarbajterzy nie mieli. 

I ja także nie, choć, jak się rzekło, moje heroicznie wysokoprocentowe lata, jak i równie heroiczne palenie, skończyly się gdzieś pod koniec drugiej klasy liceum. (Co jest skądinąd całkiem osobnym tematem i nikomu nic do tego.) Dokładnie to będzie walka Frazier-Foreman, jeśli się komuś chce wyliczać, a raczej zaraz na trzeci dzień po niej. Hłe hłe, co za wspomnienie! Potem już nigdy nie starałem się naprawdę uczciwie wpaść w szpony, zresztą trudno jest, kiedy więcej rzygasz niż pijesz... A w końcu całkiem mnie to przestało bawić. 

A co do walki, to przecież nawet nie dało się wtedy zobaczyć. Dopiero po wielu, wielu latach, w Szwecji, ujrzałem Foremana rzucającego biednym Frazierem, znakomitym przecież pięściarzem, niczym szmacianą lalką. Usłyszeć na żywo też się zresztą nie dało. To nie był Wyścig Pokoju, czy choćby Jerzy Kulej. 

Nie żeby ten nie był dobry. Kijki mi zresztą kiedyś, dzieckiem jeszcze prawie będącemu, podał. W wypożyczalni sprzętu przy dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie podnieciło - nigdy nie byłem łowcą autografów czy czymś takim. Jednak obejrzeć sobie z bliska cała kadrę Sztamma to była pewna frajda. Trela taki np. malutki, malutki. Za z twarzą wyjątkowo szeroką. Że o braciach Olechach nie wspomnę, bo to było oczywiste. Przedszkolaki z wąsami.

* * *

No i wydało się, dobrzy ludzie - mam sklerozę że hej! Walka o której pisałem odbyła się w '73, a ja wtedy już dawno w liceum nie byłem. To musiała być pierwsza walka Ali - Frazier, choć ta też odbyła się znacznie później niż myślałem, bo w marcu '71, na Dzień Kobiet. Czyli tuż przed moją, niezapomnianą skądinąd z paru względów, maturą. 

Na swoje usprawiedliwienie podam, że ja tej walki przecież nijak nie widziałem - po prostu czytałem "Boks", oglądałem co się dało w telewizji, ale nie zawodowców przecie, załozyłem się, choć chciałem odwrotnie, ale nie było do tego przeciwników, przegrałem... 

A potem była ta cholerna, czy może właśnie błogosławiona, pomarańczówka, i cała reszta mojej fascynującej biografii. A że w '73, co zobaczyłem wiele lat potem, Foreman rzeczywiście przedziwnie łatwo Friazierem rzucał, co możecie sobie zobaczyć w sieci, to fakt. Spełniła się w tamtym przypadku znana reguła, że Slugger bije Swarmera, oj spełniła!

Wszystkich ew. zawiedzionych przepraszam, dopraszam się wzięcia pod uwagę mojego alibi, i trzeba by na to chyba spuścić zasłonę milczenia. (Dobrze, że mi tu ostatnio Jarecki nie raczy komętać, bo dopiero by mnie wyśmiał!)

* * *

A co do alkoholizmu, to heroiczny okres zaczął się to u mnie w sumie niewiele wcześniej, już w liceum, więc to był w sumie epizod. Co po mnie chyba widać. W sumie opowiedziałem to o pijaństwie dziatwie dla nauki. Morał na pewno jakiś tam jest, niech szukają! A zresztą ułatwię wam: Bóg poświęcił biednego Joe Fraziera (niech mu ziemia lekką, a ja już nie mogłem na to gołe "Joe" w narzędniku patrzeć), pół litra pomarańczówki i sporo domowego wina, żeby mnie sprowadzić na dobrą drogę. 

- Ten syf i beznadzieja, to fakt, nie przeczę, ale niezbadane są wyroki moje. Ciebie, mój synu, przeznaczam jednak do wielkich zadań. Będziesz kiedyś prowadzić PanaTygrysi blog...
- Co to "blog", Mój Panie? Co to "PanaTygrysi"?
- Nie pytaj, mój synu, bo to, daruj, przypomina wierzganie przeciw ościeniowi. Niepotrzebnie wspomniałem. Teraz idź i rozwijaj się! Niczym, nie przymierzając, rozmaryn. To chyba kojarzysz? Zrobię cię redaktorem naczelnym najlepszego bloga w galaktyce.
- A w innych galaktykach oni też mają te blogi?
- Nie, nie mają. Najlepszego we wszechświecie, jeśli koniecznie chcesz być taki dokładny.


Tak to mniej więcej zapamiętałem, choć może to był tylko dodatek do białych myszek? I/lub diabelska złuda? (Okazało się, że jednak nikt wtedy akurat Fraziera nie poświęcił, więc może naprawdę diabelskie oszustwo? Choć poza tym mogło by się to zgadzać, nie?)

No i, choć nie to jest naszym głównym tutaj wątkiem, i z tytułowym wielorybem pustynnym wiąże się luźno - to właśnie ten dostęp do alkoholu i płaskich statycznych kobiet generował sporą część tych tragikomicznych emocji, związanych z Libią, o których wcześniej wspomniałem. Nie tylko te dwie rzeczy, ale one też jak najbardziej.

* * *

I na razie to by było tyle. C. d., jeśli Bóg zechce, publika zawyje o więcej, a Pan Autor nie będzie miał nic lepszego, ani ważniejszego, do roboty, n. I wtedy zapewne zdradzę też tajemnicę owego piaskowego Lewiatana z tytułu, bo będzie to z pewnością odcinek ostatni, więc inaczej się nie da. Na razie zaś dziękuję za uwagę!

Następny odcinek:  bez-owijania.blogspot.com/2015/05/zegnaj-wochaty-pustynny-wielorybie-3.html

triarius

wtorek, kwietnia 15, 2008

Śmiertelna dawka ekspertów

W czasach takich jak nasze - kiedy wszyscy jesteśmy bezpieczni, zamożni i szczęśliwi, a o władzy myślimy z miłością - dziennikarz ma po prostu trudniej. Weźmy takiego, który przedstawia najważniejsze wydarzenia: "władza kocha lud... lud kocha władzę... jest dobrze... Eryka z Angelą przysłały Donaldowi kartkę na Walentynki... jest dobrze... władza ma poparcie całego świata i Jamaiki... jest bardzo dobrze i miło..." Miło, przyjemnie, ale nieco, przyznajmy, monotonnie. Nie żeby w realu - gdzieżby! - ale taki dziennik telewizyjny, choć słodki jak ulepek, pozbawiony jest nieco pikantniejszych akcentów. Co mu nieco szkodzi na rozrywkowość.

Aż tak źle nie jest, bo pomiędzy "władza kocha lud" i "lud kocha władzę" daje się w końcu wpleść informacje w rodzaju "Kaczyńscy nie ustają w knowaniach", a między "jest dobrze" i "jest bardzo dobrze i miło" aż się prosi dać coś w rodzaju "Ziobro chodzi po nocach i sika ludziom do mleka". Jednak kiedy jest tak miło, kiedy w powietrzu unoszą się tłuste, dorodne bakcyle powszechnej miłości... Płynącej z góry, ale ten przykład jakże jest zaraźliwy, dociera więc i aż do poziomu murawy...

Kiedy zatem płyniemy sobie tak wszyscy, gnani łagodnym wiatrem od rufy... Do Irlandii, całkiem jak niegdyś hiszpańska Armada... Lud potrzebuje czasem mocniejszych akcentów. Nieco grozy, nieco nerwów... Nie zawsze w końcu gramy w ścisłym finale mistrzostw świata, prawda? Więc fachowy dziennikarz umie na koniec każdego dziennika podać wiadomość, która te emocje, tę grozę, te nerwy zapewni. Jakieś: "Ach, moja pani, moja pani, balijkę ukradli! Jakie to dzisiaj ludzie nieużyte." Oraz powiedzmy: "Ciele ogun ma matulu, łojdyrydy ucha cha!"

Wczoraj na przykład w TVN24 aktualne informacje zakończono wiadomością, którą sam dziennikarz zapowiedział jako wyjątkowo szokującą. A w każdym razie wyjątkowo zaskakującą. Otóż u pewnej kobiety w Katowicach stwierdzono właśnnie we krwi 7,6 promila alkoholu. Kobieta ta jechała samochodem, który uszkodziła, zbadano ją na okoliczność promili, a potem dojechała jeszcze tym uszkodzonym samochodem do domu. (Co jest samo w sobie dość zabawne, że jej pozwolono.)

Nie każdemu się promile od razu z czymś kojarzą, ale dziennikarz, który to opowiadał, wyjaśnił, że sprawa jest o tyle niezwykła, że "eksperci za dawnę śmiertelną uważają 4 promile alkoholu we krwi". Ta zaś kobieta, jak powiedzieliśmy, miała ich niemal dwukrotnie więcej, a do tego - zamiast leżeć i czekać na rychłą i nieuniknioną śmierć - prowadziła samochód, który wprawdzie nieco uszkodziła (cóż, podwójne widzenie nie wymaga jakiejś ogromnej dawki promili), ale w sumie dojechała nim tam gdzie zamierzała.

Mając, powtórzmy to, we krwi niemal dwukrotnie większą dawkę alkoholu od tej, którą eksperci uznają autorytatywnie za śmiertelną! Informacja rzeczywiście ciekawa i może nawet szokująca, dla mnie jednak nie aż tak szokująca, a raczej zabawna. Oraz świadczaca o niedopracowanej wprost koordynacji Sił Postępu, do jakich bez wątpienia zalicza się TVN24. Mnie to bowiem aż tak bardzo nie zdziwiło, że można bez problemu przeżyć dwukrotną śmiertelną dawkę. Czemu? Ponieważ wiem, czym są tzw. "eksperci" i potrafię skojarzyć ze sobą dwie rzeczy.

Przecież nikt inny, jak właśnie "eksperci" jakiś czas temu ogłosili - a od tego czasu bez cienia wątpliwości i wspierając całym swym autorytetem głoszą - że homoseksualnizm nie jest chorobą, zaburzeniem, czy zboczeniem, a po prostu "inną orientacją seksualną". W zamian, żebyśmy nie poczuli się czegoś istotnego pozbawieni, dali nam nową chorobę, o której pies z kulawą nogą jeszcze 20 lat temu nie słyszał, ale coż to za problem! Choroba ta nazywa się "homofobia" i polega na tym, że człowiek nią dotknięty ma taki sam pogląd, jaki lat temu 20 czy 30 mieli wszyscy w miarę normalni ludzie, w tym autorytety i eksperci.

To są dokładnie ci sami "eksperci" moi państwo, których tak fajnie w tych dniach załatwiła owa dzielna niewiasta w Katowicach! Mają możliwości badań, mają archiwa, bazy danych, mogą się ze sobą komunikować... Wystarczy przecież jeden człowiek który przeżyje 4,1 promila alkoholu we krwi, żeby móc z całą pewnością stwierdzić, że 4 promile NIE są dawką absolutnie i zawsze śmiertelną. I nigdy się nic takiego dotąd nie zdarzyło?

Wątpię! Jestem jedanak dziwnie pewien, że nasza dzielna rodaczka TAKŻE nie zepsuje dobrego samopoczucia "ekspertów", nie zmusi ich do weryfikacji dotychczasowych ustaleń, nie mówiąc już o przyznaniu się do ewidentnego błędu, czy o oddawaniu nagród, dyplomów, gronostajowych kołnierzy i złotych łańcuchów, które na ustaleniu PRAWDY NIEZBITEJ I ABSOLUTNEJ, iż z dawką wyższą niż 4 promile alkoholu we krwi żyć po prostu nie podobna.

Jeśli zaś takich mamy "ekspertów" w dziedzinach, gdzie wszystko jest wymierne i obiektywne, to co można rzec o "ekspertach" w dziedzinach mniej wymiernych? Takich, jak na przykład etyka, teologia, językoznawstwo, święta świeckość Jacka Kuronia, tolerancja, krytyka literacka, ekumenizm, antysemityzm, postęp, ksenofobia, europejskość, polityka, historia...

A swoją drogą, jeśli ktoś jest mniej ode mnie skłonny do podejścia syntetycznego, a lubi szczegóły i konkrety, to warto by było prześledzić sprawę tego, jak teraz będzie wyglądała sprawa śmiertelnej dawki alkoholu we krwi. Czy się cokolwiek zmieni, czy rozpęta się jakaś burza, czy środowisko "ekspertów" stanie się świadkiem jakichś samokrytyk i porzucenia gronostajów dla, powiedzmy, łopaty czy sprzedaży obnośnej. Dziwnie jestem spokojny, że nic takiego się nie stanie. Więcej - dziwnie jestem spokojny, że w nowych publikacjach "naukowych" nadal 4 promile będą dawką śmiertelną. W końcu to takie wychowawcze, a ciemnemu motłochowi tego właśnie potrzeba i od tego właśnie są eksperci!

Wśród nas jednak, ludzi normalnych i "ekspertami" nie będących , to jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości co do klasy i rzetelności dzisiejszych "ekspertów" - owa dzielna ślązaczka, z drobną pomocą niezawodnego TVN24, chyba mu je rozwiała. I proponuję tę sprawę jak najszerzej rozpropagować, bo choć to drobiazg, to właśnie w nim widać zjawiska naprawdę istotne. A do tego groźne i paskudne.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.