wtorek, października 04, 2011

Kiedy pęknie ostatnia bańka spekulacyjna kapitalizmu?

Wbrew temu, co głoszą niemal wszyscy szemrani mędrcy i co się nam od niepamiętnych czasów wmawia, z "kapitalizmem" nie wszystko jest całkiem tak znowu cudnie. Oczywiście, przyrost bogactwa w krajach "rozwiniętego kapitalizmu", mierzony kursami giełdowymi, jak wynika z oglądu sięgających wiele lat wstecz wykresów, jest około dwukrotnie większy, niż gdzie indziej.

To jednak nie jest całkiem tak proste do interpretacji, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Z jednej strony - fakt, nawet te mniej rozwinięte części świata, te gdzie "kapitalizm" (dotychczas?) nie rozkwitł, także są pod jego wpływem. Ten wpływ zapewne ma swoją składową pozytywną, czyli że "kapitalizm" gdzie indziej dodatnio dodatnio wpływa na rozwój gospodarczy tych mniej "skapitalizowanych" regionów...

Ale, kiedy się nad tym chwile pomyśli, zdaje się także mieć znaczącą składową negatywną. Czyli - jak bardzo by to różnym rynkowym liberałom nie zalatywało marksizmem - jednak wyzysk, jednak spychanie całych krajów i całych regionów do roli jedynie dostawcy surowców, taniej siły roboczej, plus roli rynku zbytu. Przykładów na to jest multum, także z rodzimego podwórka i z ostatnich lat. (Np. zamordowanie polskich stoczni, przy podtrzymywaniu przez państwo stoczni w silniejszych krajach.) Tak że tutaj trudno coś ocenić i ta ocena będzie z pewnością zależna głównie od temperamentu i ideologicznych przekonań.

Co do kursów giełdowych, które, z tego co wiem, stanowią najwygodniejszy i chyba najczęściej stosowany miernik długoterminowego rozwoju tych państw, w których giełdy działają, to tam też jest nieco ciekawych aspektów. Na przykład zawsze mnie śmieszy fakt, że w tego typu wykresach, jak i w wynikających z tego wnioskach, nigdy niemal nie uwzględnia się inflacji.

W tzw. "analizie technicznej" (czyli przewidywaniu przyszłego ruchu kursów giełdowych na podstawie danych z przeszłości) tego się z reguły nie robi, ponieważ teoria głosi, że to całkiem niepotrzebne komplikowanie sprawy. I w porządku! My jednak nie mówimy o analizie technicznej, tylko o tym, czy ktoś, kto np. kupił sobie akcje IBM ćwierć wieku temu, albo powiedzmy komplet akcji z WIG20, i potem sobie je sobie po prostu trzyma, rzeczywiście zarobi przez ten czas tyle, żeby było o czym pisać do domu z kolonii. No i okazuje się, że często nie byłoby o czym pisać, a po uwzględnieniu inflacji, to już zupełnie.

W ogóle - choć ja tym razem nie o tym, bo temat jest ogromny, a cierpliwość bloga i moja własna ograniczone - dałoby się z sensem argumentować, że bez podbijania nowych rynków (w sensie choćby czysto ekonomicznym, choć to w praktyce wcale nie jest w takim podbijaniu wszystko)... Bez narzucania słabym, czyli przeważnie nowym adeptom kapitalistycznej und rynkowej gospodarki, własnych reguł gry, które dla nich są o wiele kosztowniejsze i w praktyce zmuszają ich do finansowania bogatych...

Bez pauperyzowania mas nawet i własnych społeczeństw (co do społecznej świadomości przedostaje się stosunkowo słabo, a to skutkiem takiej a nie innej sytuacji w mediach i gdzie tam jeszcze)... Bez wojen, które likwidują stare, pozwalają "zaczynać od nowa" i ogromnie sprzyjają postępowi technicznemu (a w ostatnim stuleciu także "Postępowi" w ogóle, z "równouprawnieniem" na czele)... Itd., itd., z tym cudownym wpływem "kapitalizmu", choćby tylko na rozwój gospodarczy, może nie być całkiem aż tak cudownie, jak się wydaje.

Nie mówiąc już oczywiście o imponderabiliach - sprawach mniej łatwych do analizy, mniej rzucających się w oczy, niż wykresy giełdowych kursów i liczby PKB. Całkiem nie potrafiłbym odrzucić tezy, że "kapitalizm" ma zgubny wpływ na praktycznie wszystko co wzniosłe - od smaku i stylu, po odwagę i przedsiębiorczość (!). Że promuje, na nieco dłuższą metę, wulgarność, konformizm, obłudę.

Nie to, żebym był jakimś wprost wrogiem "kapitalizmu". Nie jestem nim, tak samo zresztą, jak nie jestem wrogiem ząbkowania, pokwitania, czy przekwitania. Cieszę się nawet, że ząbkowanie i pokwitanie mam za sobą, a przekwitania spróbuję uniknąć i chyba mi wolno. Nieco podobnie z "kapitalizmem". Totalna władza WIELKIEGO kapitału (bo przecież trza być idiotą, żeby widzieć w tym władzę drobnych przedsiębiorczych!) ma swoje zalety i wady. Jak wszystko. I oznacza m.in., że akurat nie ma władzy czegoś innego, np. gołej przemocy.

Władzy czegoś, co mogłoby być lepsze, albo gorsze. Tyle że tej fazy i tak nie udałoby się naszej zachodniej cywilizacji (która dziś praktycznie ogarnęła cały świat) uniknąć, więc o czym tu gadać. Z drugiej strony, ogarnęła, ale i przeminie. Co wcale nie musi być powodem do radości, a może być nawet bardzo smutne. Swoją drogą, jeśli w "kapitaliźmie" rzeczywiście jest sporo z finansowej piramidki - to czy coś w tym dziwnego, że weselej jest, kiedy ta piramidka się jeszcze kręci, niż kiedy już padła i większość uczestników wyje z żałości?

W końcu przekupywanie mas - choćby na ich własny koszt i przy intensywnym (również na ich koszt zresztą) ich ogłupianiu - bez trudu można uznać za rzecz jednak milszą od otwartego i brutalnego totalitaryzmu. A takie coś, jak mi się zdaje, czeka za progiem, podczas kiedy "kapitalizm" na naszych oczach wydaje przedostatnie tchnienia.

Odetchnęliśmy sobie, a przynajmniej chciałbym tak to widzieć, przez chwilę od plucia na "kapitalizm", ale jeszcze powinniśmy wspomnieć tu jedną jego istotną wadę. Którą już w przekicie wspomnieliśmy: Otóż "kapitalizm" to (o czym przed chwilą sobie pokrótce wspomnieliśmy), z definicji niemal, ekonomiczna PIRAMIDA.

I tutaj mamy różności - od "dyskontowania przyszłości" rynków finansowych (b. w istocie zbliżonego, gdy spojrzeć na nieco wyższym meta-poziomie, do istoty REALIZMU SOCJALISTYCZNEGO!); po reklamę, gdzie człek kupuje niemożliwe do zrealizowania marzenia, żeby dostać kolejny gadget, kolejną różową golarkę do części intymnych... Która w żaden sposób go nie uszczęśliwia, więc rozgląda się za nową reklamą, gwarantująca mu tym razem pełnię szczęścia... Itd.

No i kredyt. Tylko że śmieszne jest plucie na kredyt, jego powszechność, jego skalę... Skoro to właśnie jest motorem całej tej gospodarki, którą tak wychwalają ci sami ludzie, którzy chcieliby kredyt i wirtualny pieniądz zastąpić takim czy innym żelastwem. Choćby było żółte i się nazywało "złoto". Nawoływanie, by odstąpiono od "wirtualnego pieniądza" to, w skali krajów, coś takiego, jak nawoływanie, żeby nie dawać się nabrać na "spirale kredytowania" i "bańki spekulacyjne".

Sorry, ale to tak niestety nie działa! Jeśli mam małe przedsiębiorstwo i b. napięty budżet, ale za to sporą konkurencję, to nie mogę sobie pozwolić na dużo więcej ostrożności w kwestii kredytów i ryzyka "bańki", niż moi konkurenci! Zgoda - oni się na tym przewiozą za lat 5, 10 lub 15. Ja jednak, starając się być cwańszy, przewiozę się na tym o wiele wcześniej. Bo, po prostu nie wytrzymam konkurencji.

Tośmy sobie zrobili panoramiczny przegląd, praktycznie nie dochodząc nawet do istoty tego, o czym chciałem dziś pisać. A pisać chciałem o złocie. Które dla korwinicznych chłopiąt spod trzepaka stanowi jedyną słuszną walutę, a powrót do niej uleczyłby wszystkie problemy świata.

Ktoś kiedyś mądrze rzekł, że: "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie, i to rozwiązanie jest zawsze, bez wyjątku złe". (A Pan Tygrys dodaje, że: "W przypadku korwiniąt i innych świrów jest także po prostu błazeńsko idiotyczne".) I tak właśnie tu mamy. Sporo by można, i sporo by należało, pisać o tym, ILE w istocie warte jest złoto, z czego wynika jego wartość, i jak to się ma do, powiedzmy, bogactwa poszczególnych krajów.

Wspomnielibyśmy sobie przy tym Johna Law, faceta który kręcił francuską ekonomią na początku wieku XVIII... Co się zakończyło efektowną katastrofą... I w dodatku zgodzę się, że spowodowaną w znaczniej mierze głupimi "ingerencjami państwa". (TAKI  jestem wolnorynkowy!) Co nie zmienia faktu, że Law był genialny, że od jego odkryć nie można było po prostu nijak uciec, więc dzisiaj jesteśmy w nich zanurzeni po uszy, choć to już się właśnie kończy. No a główną, jak ja to widzę, przyczyną upadku "Systemu" pana L. była immanentna ułomność natury ludzkiej i wszystkiego, co człek stworzy.

Dobra, teraz szybko do ad remu. Mamy więc złoto... Które nie jest zapewne idealnym materiałem na walutę, jak sobie niektórzy wmawiają... Od wirtualnej waluty po prostu nie uciekniemy i to się będzie pogłębiać tak długo, jak w ogóle waluta stanowić będzie globalnego Króla i Cara! (Czytać Spenglera, który to sto lat temu przewidział!)

Jednak złoto od niepamiętnych czasów stanowiło ostateczną rezerwę kapitału, zapas bogactwa, zapas środków finansowych i czego tam jeszcze, na najczarniejszą godzinę. I tak jest do dziś, a nawet dziś bardziej. O wiele bardziej! "Sprzedaj wszystko, kupuj złoto" - słyszymy te mądre rady na każdym kroku. W końcu mamy kryzys, światowy, końca nie widać, a nawet wygląda, że to się nawet porządnie jeszcze nie zaczęło.

I widać, że ludzie tych rad słuchają. Cena złota na rynkach surowców w ciągu ostatnich 20 lat wzrosła sześciokrotnie. Jednocześnie w tym samym czasie "spożycie" złota do produkcji biżuterii zmniejszyło się w świecie o 18%. Plomb do zębów ze złota już się chyba masowo nie robi, złote zęby nie są już tak modne jak kiedyś, nawet chyba i w Rosji... Po co więc ludziom to całe złoto?

A że im potrzebne, to nie ulega wątpliwości. W niektórych krajach otwarto swego rodzaju bankomaty, w których ludzie kupują złoto na gramy. Niektórzy, jak Donald (nomen omen) Trump, sprzedają nieruchomości za złote sztabki.

I po co oni to robią? No przecież, że aby się zabezpieczyć przed kryzysem! "Bo złoto nigdy nie traci wartości, a kiedy wszystko się wali, to nawet zyskuje." Naprawdę? Kiedy wszystko padnie, kiedy będzie armageddon, głód, rzeź, zarazy - wtedy wszystko będzie można kupić za złote sztabki?

Więcej, niż za cudownie odnalezioną puszkę fasoli z boczkiem? Za wciąż dziwnie tłustego pudelka? Za żonę o rozłożystych biodrach, wciąż w sumie na chodzie? Za solidną i jakby stworzoną do obrony (o ataku nie zapominając) siekierę? Za pół pudełka pełnopłaszczowej amunicji Luger 9 mm? Wątpię!

Myślę, że jednak to te rzeczy będą miały wielką wartość, a nie złoto. Złoto miało być ostatnim ratunkiem przed wirtualnością i ekonomiczną fikcją, ostatnią przystanią na morzu wariackich spekulacji i spekulacyjnych baniek... A stało się, niezauważenie, całkiem tak samo spekulacyjnym towarem, jak wszystkie inne w tych dziwnych czasach. Jeśli ktoś w tej chwili nie kupuje złota, znaczy to, że nie ma za co. Innego racjonalnego wytłumaczenia być nie może. Ewentualnie idiota.

A przecież, kiedy się na sprawę spojrzy w miarę obiektywniej, widać, że ten pęd do kupowania złota to po prostu kolejna spekulacyjna bańka. Takie bańki, co wie każdy, kto interesował się nieco rynkami finansowymi, są bliskie pęknięcia, kiedy każdy chce tylko kupować... Akcje znaczy. Albo inne "wartościowe papiery".

Kiedy każdy windziarz i sprzątaczka w hotelu chcą dyskutować z nami giełdowe kursy i na czym najszybciej można zarobić - wtedy, jak uczy doświadczenie, jest czas, by zamknąć pozycję! I...? Kupić złoto, tak? No bo chyba nie walutę ojro, czy jakieś inne dolary? To nie te czasy, te walory nie są już tak pewne, jak kiedyś, a nawet po prostu nie są pewne.

Kupić złoto, by uniknąć spekulacyjnej bańki i krachu... Tyle że, zapewne po raz pierwszy w historii, na tym złocie mamy dokładnie taką samą bańkę, jak na tamtych wszystkich innych walorach, które już krachowi uległy i od dawna lecą na mordę! Pierwsza taka bańka na złocie - ale może także i ostatnia?

Patrząc historiozoficznie, krach bańki spekulacyjnej na złocie - akurat na tym "konkrecie", "ostatniej bezpiecznej przystani", "fundamencie zdrowej rynkowej ekonomii", i czym tam jeszcze - będzie symbolem nie-byle-jakiej wagi. Może to nie będzie jeszcze radykalny koniec "kapitalizmu" i całej tej epoki wszechwładzy pieniądza, w której przyszło nam żyć, ale z pewnością kamień milowy na drodze do tego upadku. Nie mówiąc już o drodze do armageddonu.

Mimo że złoto - ten rzekomy "konkret", to materialne, namacalne, obiektywnie mierzalne "dobro" - stanowi w istotnym sensie zaprzeczenie całej tej "kapitalistycznej" gospodarki. Kiedy jednak okaże się, że nawet złoto nie ratuje przed ruiną i krachem - co ludziom wciąż wierzącym w "kapitalizm" pozostanie? Co zostanie dzisiejszym bogaczom, macherom, szemranym przywódcom, moralnym autorytetom? To będzie koniec świata, jaki znamy.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?