poniedziałek, lipca 14, 2014

Dlaczego współczesna sztuka jest taka denna? (005)

"Zaraz, zaraz", wykrzyknie nasz oponent, "jeśli ta wczesnochrześcijańska sztuka, czy jak to nazwać, jest tak prymitywna, tak mało urozmajcona... No to, proszę darować, ale po prostu nie zasługuje na miano sztuki! Chodzi o harmonię, o proporcje, o estetyczne przeżycie, złoty podział..."

Na co my, wciąż nieco niepewni, ale serce zaczyna nam bić, jak u kawaleryjskiego rumaka kiedy grają do szarży: "Ale sztukę WSPÓŁCZESNĄ kochasz pan i cenisz?"

"A jakże!", odpowiada tamten. "Nie jakichś tam umarlaków sprzed stuleci, tylko to, czym żyje współczesność, co oddaje rytm i istotę! W formie, której nie zrozumie prostak, profan ani wróg postępu..."

Nam się w tym momencie wzrok rozświetla, a usta wyginają w ledwie dostrzegalną, ale jednak niewątpliwą, radosną podkówkę.

"Jak cudnie!", przerywamu mu tę tyrdę, którą wyraźnie miałby zamiar ciągnąć naprawdę bardzo, bardzo długo.

Potem zaś zgodnym chórem, słowiczymi głosami, dodajemy: "Na tośmy właśnie czekali, drogi oponencie. No bo teraz albo pan masz rację, albo też jej nie masz. Jeśli jej nie masz, no to wiadomo - nasze górą. Jeśli zaś masz... No to proszę posłuchaj, bo sam chyba sobie nie zdążyłeś uświadomić, co właściwie w tej chwili dokonałeś!"

"Co, co takiego niby dokonałem?", protestuje tamten wyraźnie zaniepokojony.

Na co my, że właśnie spuścił był do ścieku sporą, jeśli nie większą... A może nawet nie tylko większą, tylo samo jądro po prostu i samą istotę. Czyż bowiem istotą tej współczesnej sztuki jest estetyczne przeżycie, harmonia, proporcja, złoty podział? Czy też przeważnie chodzi o coś dokładnie odwrotnego? O szokowanie, o burzenie stereotypów, o gwałcenie przesądów, a ślicznie po prostu nie ma prawa być?

* * *

WTRĘT:

Nie żebyśmy my tutaj, w Tygrysicznych sferach, byli aż takimi fanatykami wylizania, łatwości konsumpcji, czy nawet, choć ją cenimy - rzemieślniczej profesjonalności. W sztuce znaczy, co innego w hydraulice czy naprawie komputerów oczywiście. Jednak nie da się ukryć, że więcej tego u Fra Angelica, Braci Limburg, Dufaya, Monteverda, Caravaggia czy Rembrandta. Że architektów, choć też święci nie są, ci współcześni znaczy, tutaj sobie zostawimy na boku, bo przeważnie ich twory chociaż stoją i się nie walą.

* * *

Na co tamten, z wyraźnie już głupia miną: "No niby tak, ale przecież rytm epoki, niepokoje współczesnego człowieka, zagubenie, atomizacja..."

Na co my stawiamy go sobie na lewej dłoni, prawą dajemy mu lekkiego psztyczka w nos, i mówimy: "Nie gadaj człeku, zaplątałeś się jak kompletny neptek, twoja współczesna sztuka, wedle twoich własnych kryterium, nadaje się tylko na śmietnik. Prawda?"

Na co on mdleje, my dzwonimy na *112, przyjeżdżają i go zabierają do szpitala. Tyle!

No a jeśli on jednak nie ma racji, no to sztuka wszesnochrześcijańska jak najbardziej JEST sztuką, a jeśli się ona takiemu znawcy, jak nasz (obecnie zemdlały) rozmówca nie podoba, to jednak znaczy, że może istnieć sztuka, która jest sztuką jak najbardziej i zaspakaja jakieś (jeszcze nieustalone) potrzeby swoich współczesnych, a dla nas - czy raczej dla naszego rozmówcy, bo to już ustaliliśmy - wydaje się nie być sztuką, tylko jej niemal zaprzeczeniem i czymś żałośnie dennym.

W dodatku ten ktoś zapewne, jak to oni, uważa swoje gusta i kryteria za OBIEKTYWNE. Co z kolei otwiera różne sympatyczne możliwości - na przykład taką, że ze sztuką dzisiejszą mogłoby być dokładnie odwrotnie. Prawda?
* * *

Na tym sobie jednak ten odcinek zakończmy, bo pisanie na blogaskach to (na dobre czy na złe) nie wszystko co ten świat ma nam do zaoferowania. Będzie to też zapewne koniec tego cyklu, bo - choć miałbym jeszcze ogromną ilość do napisania - byłoby to już praktycznie pisanie książki, a tego byśmy nie chcieli. Skoro zamilczano Ardreya i Spenglera - formalnie BEZ cenzury! - no to jakie ja mam szansę, żeby się z własną książką przebić? A bez tego, po co?

Jeśli Bóg pozwoli, to na te tematy może jeszcze coś napiszę, ale tyle blogowych "wpisów" pod rzad z jednym tytułem to już i tak sporo wystawiania cierpliwości ew. P.T. Czytelników na próbę. Nie wykluczam jednak (ach to zjadanie własnego ogona, jak ja je lubie!), że opublikuję tu (i tam) jeszcze Appendix do tego cyklu, w którym przedstawię listę tematów, które, gdybym to dalej pisał (czego, jako rzekłem, nie planuję), chciałbym poruszyć. Bo poprzychodziły mi do głowy napradę fajne pomysły i tematy.

Dzięki kto miał cierpliwość, żeby to przeczytać! Dodatkowe dzięki dla wszystkich (no, powiedzmy dla większości) komentatorów! Wasz Rumiany Idiota (ach, jak mi się to nowe gazownicze określenie podoba!)

triarius

P.S. Moi państwo - jeszcze proszę o chwilę uwagi! Wychodzimy pojedynczo albo góra po dwóch. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na możliwe ogony.

Dlaczego współczesna sztuka jest taka denna? (004)

Po trzech odcinkach otrzymałem nieco komętów, nie wszędzie, ale jednak, plus nieco fajnego i całkiem pochlebnego feedbacku prywatnie. Więc jedziemy dalej z tym koksem! (Ale oryginalne, nie?)

* * *

Spyta ktoś: "A dlaczego mielibyśmy się podniecać tą sztuką wczesnochrześcijańską, skoro ona przecie była toporna pod względem "artyzmu" jak cholera, marnie wykonana pod względem samego rzemiosła, uboga pod względem formy i ikonografii... Ładne toto przecież nie było - nie ma się co czarować!"

Na co ja odpowiem, że tutaj zgoda, a nawet więcej - przecież mieliśmy analizować to, co Spengler nazywa "Ornamentem" (po prawdzie, to gdyby to nazwał "Symbolem", byłoby bardziej zrozumiałe), a tutaj ani formalnego wyrafinowania, ani jakiegoś wyraźniejszego rozwoju... (No i fakt, bo mówimy o sztuce WCZESNO-chrześcijańskiej, a nie o tym, co z niej ewentualnie potem się wykłuło.)

Nie było tam szkół (w sensie uczniów zebranych wokół mistrza i jakiegoś względnie współnego stylu czy maniery), nie było raczej czeladników i terminatorów, a bractwo po prostu miało kilka prostych wzorów, które sobie w miarę potrzeby kopiowało.

A więc zgoda, że taki typowy współczesny koneser i wielbiciel sztuki wszelakiej ma raczej więcej powodów, by się ekscytować świetnie wykonanym starożytnym chińskim brązem, jakąś perska majoliką, kawałkiem pośladka marmurowej Afrodyty (możliwe że drugi wiek przed "naszą erą").

Tylko że my nie mówimy - jeśli ktoś jeszcze pamięta, choć z tym może być problem, choćby dlatego, że to jest w odcinkach - my nie mówimy zatem o rozkoszach estetycznych WSPÓŁCZESNEGO znawcy, tylko o tych ludziach, dla których to było pierwotnie i bezpośrednio robione - którzy to zamawiali, którzy za to (często) płacili, którzy z tym żyli...

Jednocześnie NIE żyjąc z jakąś inną - w sensie CAŁKIEM inną sztuką. To nie było przecież tak, że taki wczesny chrześcijanin miał w jednym pokoju namalowaną na ścianie tę, że tak to nazwę, "proto-ikonę", czyli faceta z aureolą, frontalnie, wielkie oczy, trzymającego i ukazującego nam jakiś fragment Pisma Świętego, na drugiej ścianie ryba, baranek, gołębica...

Te rzeczy, a w drugim pokoju w jednym kącie sporych rozmiarów chińska waza i tuż obok niewielka, ale całkiem nieźle zrobiona, Afrodyta Kalipygos z Amorkiem i motylkiem na dodatek. Nie - tam była WYŁĄCZNIE ta sztuka wczesnochrześcijańska, tak samo zresztą, jak w ogromnej większości przypadków na przestrzeni tysiącleci, gdzie w jednym miejscu, w jednym środowisku, występował tylko jeden rodzaj sztuki.

No i nikt nie tylko nie tęsknił do innego, do urozmajcenia, ale nawet raczej należy przypuścić, że nie zostałoby ono mile przyjęte, gdyby je ktoś tam umieścił. Z tym się chyba ewentualny P.T. Czytelnik zgodzi? To było o publiczności (jeśli w kontekście akurat wczesnochrześcijańskiej sztuki to określenie nie jest nieco zbyt frywolne), czyli o "odbiorcach", a my jesteśmy jeszcze zainteresowani samymi artystami - czy, jeśli czasem to słowo mogłoby się wydać zbyt pochlebne - wykonawcami.

Nie da się ukryć, że istnieją co najmniej bardzo poważne powody by sądzić, iż owi odbiorcy, a zapewne i wykonawcy, właśnie tego typu sztuki pragnęli. Że ani ślicznie polerowany jaspis, a na nim złote intarsje, nie byłby się im wydał bardziej odpowiedni od tej, naprędce sporządzonej farby na tym, mocno ordynarnym (nie bójmy się stego słowa!) tynku.

Ani też żaden, powiedzmy, fantastycznie żyłkowany biały marmur, w dodatku ręką mistrza, jakiego świat ogląda najwyżej raz na pokolenie, ukształtowany w przecudowny kształt piersi Pięknej Heleny lub pośladka Afrodyty Kalipygos - nie byłby nie tylko w stanie ich bardziej od tej ich śmiesznie prymitywnej niby-ikony ucieszyć. I to jest w sumie żartobliwy eufemizm, bo ten marmur z całą pewnością bardzo by im się nie spodobał.

Co z tego, że każdy autentyczny znawca sztuki, niezależnie od miejsca na ziemi i epoki, byłby wpadł w zachwyt, albo i dostał orgazmu? Oczywiście tacy znawcy wytępują - w różnych wprawdzie miejscach na ziemi, ale jedynie w późnych epokach - czy, mówiąc oględniej i przyjemniej dla ucha, "w epokach o wysoce rozwiniętej cywilizacji". Wczesnych chrześcijan to z definicji nie dotyczy.

No dobra, spyta ktoś (ten sam, albo jakiś inny, taka sztafeta): "A dlaczego by nas to miało obchodzić jak tam oni sami tę swoją sztukę widzieli, przeżywali, odbierali, tworzyli - skoro tu chodzi O NAS i o sztukę WSPÓŁCZESNĄ? Szanowny (dzięki za szacunek!) Autorze - sam już chyba w tej swojej sklerozie, usprawiedliwionej wprawdzie godnym podziwu wiekiem, zapomniałeś co masz w samym tytule! Rzuć sobie okiem!"

"Ludzięta", ja na to - co do wieku zgoda, co do sklerozy też (choć to ma także i swoje zalety), ale kto tu jest głupi, skoro przecież ta sztuka WSPÓŁCZESNA dla was jest TAK SAMO współczesna jak sztuka wczesnochrześcijańska dla wczesnych chrześcijan? I nie tylko przecież, nie jedynie. Tak samo jak sztuka perska, powiedzmy, XII w. dla Persów żyjących w XII w.

Jak sztuka Renesansu dla ludzi Renesansu. Nie w sensie że tacy koniecznie wszechstronni (wtedy i np. wasz Autor musiałby być zaliczony), tylko że właśnie wtedy żyli, a ani wcześniej, ani później to już nie. Chwytacie o co chodzi? Coś zaczyna docierać?

No więc to jest tak, że jeśli by nam się udało ustalić czym, z założenia, jest sztuka, każda, dla ludzi żyjących w tym samym kulturowym środowisku i w tej samej kulturowej epoce (co oznacza, że mniej więcej w tym samym czasie)... Że to tak bełkotliwie określę, ale chyba się rozumiemy, a nic zgrabniejszego mi w tej chwili do głowy nie przychodzi...

Jeśli więc to ustalimy, to wykonaliśmy już tak ze trzecią część naszej roboty. Hę? A tak - ponieważ następnie przyjdzie nam ustalić, czy to, jak my dziś odbieramy, oraz jak ją tworza ci tam... Niech już będzie - artyści...

To jest TAK SAMO, jak to się odbywało w tych wszystkich innych epokach. W tych epokach, które nie były "współczesne", w związku z czym ich sztuka - sztuka w nich produkowana i w nich, well, "podziwiana", także "współczesna" nie była. Tyle, jak już wam to przystępnie wyłożyłem, chyba  powinno być jasne?

I to będą jakieś dwie trzecie roboty, ostatnia zaś część, będzie wymagała wykazania, iż ten sposób, w jaki sztukę odbierano i w jaki ją produkowano (artystycznie, ma się rozumieć) KIEDYŚ, jest nie tylko INNY, ale także po prostu LEPSZY, od tego, jaki mamy dziś.

No bo chyba, widząc ten nasz tytuł, nikt nie łudzi się, że ja tu zamierzam wykazać, że sztuka zwana "współczesną" i będąca AMBITNĄ z założenia (muzyka "poważna", sztuka "elitarna" lub "awangardowa" - te rzeczy) nie jest, z definicji praktycznie, niczym fajnym, wyrażając to oględnie.

Mam też zamiar wykazać, że w wielu dziedzinach zaczęło się to już całkiem dawno, a tam, gdzie to jeszcze w ogóle możliwe, to się wciąż pogłębia. Choć te dwie ostatnie sprawy to trochę na deser i opcjonalnie. Realizacja naszego (na razie głównie mojego) zasadniczego zadania będzie i tak nie byle jakim osiągnięciem!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!