Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Oswald Spengler. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Oswald Spengler. Pokaż wszystkie posty

sobota, sierpnia 20, 2022

O Prawdzie

Słuchałem ci ja zasadniczo bardzo zgrabnego "znęcania się" w wykonaniu The Lotus Eaters na BitChute nad Lewizną i jej "walką z rasizmem", jak zwykle śmierdzącą pod niebiosa najgorszym właśnie rasizmem... I znowu zrobiło mi się smutno, ale chociaż tym razem Ludzkość (ach!) będzie coś z tego miała, więc nie ma tego złego.

"Dlaczego smutno?", spyta ktoś. Naiwny, nienasiąknięty Tygrysiczną Mądrością - Sól Ziemi po prostu. "Dlatego", uprzejmie odpowiadamy, "że to się-znęcanie Lewizny absolutnie nic nie boli, a walka z cieniem wprawdzie nie jest złą rzeczą, tyle że jako trening und przygotowanie - nie ZAMIAST! A tym co najwyżej zajmuje się Prawica i to co najwyżej jej wychodzi."

"No dobrze, tyle zrozumiałem", odpowie nasz Naiwny, "ale jaką radość będzie z tego miała Ludzkość, którą wszyscy tak kochamy?" "A taką", my na to, "że coś skutkiem tego pożerania lotosów przyszło mi do głowy i zaraz o tym Ludzkość poinformuję." "Już się nie mogę doczekać, cały płonę z niecierpliwości", woła On z wypiekami na policzkach, z trudem łapiąc oddech... No to ja tym chętniej dzielę się tym, do czegom doszedł.

Otóż tak mi się widzi, że znaczna część moralnego chaosu, intelektualnej nędzy i czystej (?) ochydy tej wszawej epoki, w której nam przyszło, wynika z tego, że każdy dziś, nie musząc podbierać pszczołom i niedźwiedziom miodu, ani polować na mamuty, jak tylko nie ogląda serialu, to całym sobą pragnie Prawdy, kocha ją o wiele bardziej, niż samego siebie, za wszelką cenę. chce żeby ta jego Prawda... Ale zaraz, po kolei, bo chyba się zagalopywujemy. Wcale nie każdy tak samo! Mamy tu, jak ja to widzę, co najmniej trzy kategorie:

 

1. Dla Lewizny (obecnie to już całkiem po prostu Bolszewicy, bo to są lewiźniane oddziały szturmowe i to się liczy, wspierane zaś one są przez różne tam wspomagające Bolszewicką Rewolucję (eat zee bugs etc.) oddziały pomocnicze, wolnych strzelców, służbistych biurokratów i dywersantów na ćwierć etatu, skoro żadnego ryzyka a zabawa przednia) Prawda to to, co w końcu zwycięży. Po prostu! Wężykiem! To JEDYNA Prawda - taka jest tej definicja. Tę "naszą" Prawdę Lewizna ma głęboko w przysłowiowej Dupie!

Prawica Niskopienna POO nijak tego nie potrafi zrozumieć i wciąż wygrywa bitwy o Prawdę, coraz okrutniej biorąc jednocześ nie w dupę w prawdziwej wojnie. Jednak nasz Rozmówca aż tak niskopienny nie jest i inteligentnie nas zapytowywuje: "No dobrze, ale na czym miałoby polegać 'zwycięstwo' tej ich Prawdy?"

Na takie dictum klepiemy Naiwnego z uznaniem po policzku i, co najmniej równie inteligentnie, odpowiadamy: "To bardzo dobre pytanie! (Żeby zacytować Klasyka.) A na tym to polega, mój dobry człowieku, że żadnej innej Prawdy nie będzie, bo ta ich Prawda ZLIKWIDUJE WSZYSTKIE inne Prawdy. Wymorduje je. Wyholokauści. Wyludobóje, so to say." (Co bystrzejszy i bardziej świadomy Czytelnik zauważy, że jest to monstrualnie przerośnięta postać tego "Socjalizmu Etycznego", o którym Spengler!)

"Tylko tyle?!", dziwi się nasz Rozmówca. "Co ze Szczęściem Ludzkości?!" "To bzdura! A jeśli będzie kiedyś trzeba jakieś czystki... Jakieś Procesy Moskiewskie v2.0...Te rzeczy... Wtedy zawracanie komuś dupy szczęściem to oczywiście będzie czystej wody 'lewicowe odchylenie'".

"Tak, rozumiem", odpowiada Naiwny. "Smutne, ale oni są właśnie tacy. Co jednak z 'eat zee bugs' i podobnymi ideami? Dla nas to wstrętne, dla zee bugs może też, ale oni aż nóżkami przebierają!" "To akcydensy, didaskalia i fioritury!", Odpowiadamy. "W ogóle nie wiadomo, czy bez Prola oni się całkiem nie obejdą, a bez Prola - kto niby ma eat zee bugs? Sami przecież nie będą!"

Rozmówca kiwa głową, a my przechodzimy do następnego punktu.


2. Prawica Niskopienna POO i inne "prawicowe" Lemingi - jak one widzą Prawdę? (Leming to niekoniecznie wielbiciel Tuska! Okazuje się, że i w angielskim funkcjonuje to pojęcie, a wszystkie te świry nabożnie oglądające "W tyle wizji" i nawołujące do wymordowania niewyszczepionych Płaskoziemców to sam kwiat Lemingozy!)

Dla tych P.T. Istot (uwaga ironia!) Prawda to coś, co one posiadają, co one czczą i co pozwala im czuć się komfortowo, niezależnie od tego co się z nimi samymi dzieje, co je czeka, i co się dzieje z rzeczami, wartościami itd., które one całym sercem (rzekomo) kochają. Mają Prawdę i dzięki temu czują się lepsze od wszystkich, którzy Prawdy nie mają. Im to absolutnie wystarcza! Takiej postawy dopatrzył się kiedyś Pan T. u Herberta i nazwał ją "Etycznym Narcyzmem".

"Ale 'Socjalizmu Etycznego' w tym przynajmniej nie ma?", pociesza się Rozmówca (czyli Naiwny pod swoim alternatywnym mianem). "Jak to nie ma?! Jest jak najbardziej - po prostu nie w tej monstrualnej zbrodniczej postaci, jak u tamtych. Jednak ta niskopienna Prawda MA zwyciężyć wszystkie inne prawdy, tyle że jako całkiem bezzębna i wyznawana przez bezzębnych, nie ma na to cienia szansy. Ale co to robi Niskopiennym?"

"Nie robi?", pyta Naiwny. "Nic a nic! Ale im to nie przeszkadza, raczej nawet przeciwnie." "Tak?! Bo?" "Bo Prawda, moj Szanowny Rozmówco, żeby była Prawdą, musi być amorficzna, mglista i oczywiście bezzębna. To jej wdzięk, to jej wartość, to jej Prawda wreszcie!" "Rozumiem, smutne!"

"Smutne z wielu względów i przygnębiająco głupie! Ale Niskopienni potrafią jednak z tej swojej Prawdy wycisnąć drobne radości, które ich trzymają przy życiu. I dlatego ta ich Prawda ma się tak dobrze." "Jakie radości?" Po pierwsze Socjalizm Etyczny. W tej standardowej bezzębnej wersji. Za dwa tygodnie, czy może za milion lat, nieważne, cała Ludzkość (ach!) będzie myśleć i czuć dokładnie tak, jak dzisiaj Niskopienny. 'Prawda nas wyzwoli' - całkiem sama, hurra! Mniejsza jak miałaby to potrafić uczynić i dlaczego, w takim razie, mamy co mamy."

(Jaka konkretnie Prawda? A ta, że wyzwoli! Tu co mniej tępy dopatrzy się rekursji ad infinitum i będzie miał rację. Niezależnie od tego, jakim będziesz niewolnikiem - CZUJ SIĘ WYZWOLONY! Bo? Bo masz Prawdę i nic z nią nie robisz. Taka Prawda, z którą nikt nic nie robi, to przecież Prawda Do Sześcianu! Jakież to uroczo Niskopienne! Jakie rozkosznie Prawicowe!)

"Rozumiem. A po drugie?" "Po drugie raz na tysiąc lat ktoś z Tamtych nagle przyłączy się do Tych. U takiego Bidena nazywamy to Sklerozą czy inną Dementią, ale w tym przypadku to będzie Nawrócenie, Przemiana Moralna, Droga do Damaszku, Odnalezienie Tego Czy Owego... I przeżuwanie takich przypadków z czekaniem na następny, to cała radość, na jaką jeszcze może dzisiaj liczyć Niskopienny."

"Jakie to smutne!" "Fakt, smutne! Moglibyśmy się jeszcze nad Niskopiennym znęcać godzinami, ale jak na pisanie za darmo na zapoznanym blogu, wystarczy! Przejdźmy zatem do ostatniej kategorii i ostatniego punktu..."


3. I jest też Spengleryzm/Tygrysizm Stosowany/SAT, który też ma swój pogląd na kwestię Prawdy. Na razie wystarczy na ten temat. Było już sporo, można poszukać więcej. W każdym razie zaznaczamy, że podczas gdy 99,99(9)% Ludzkości (ach!) mieści się w tamtych dwóch punktach, reszta... Reszta nie - i to jest piękne!



triarius

P.S. #ThinkBeforeSharing do q*wy nędzy!

czwartek, sierpnia 18, 2022

Wyjaśniamy sobie wreszcie to z tym optymizmem

Spengler, jak każdemu wiadomo, mówi że "Optymizm jest tchórzostwem", a masa całkiem skądinąd sensownych ludzi ma z tym stwierdzeniem okrutny problem. A przecież to dość proste, i kto ma oczy, z każdym dniem powinien coraz wyraźniej rozumieć, jak to konkretnie działa i jakie to prawdziwe. Jeszcze nie rozumiecie? Powiedzmy, że mamy taką sytuację: Jedynym rozwiązaniem jest X - szybko, zdecydowanie, do samego końca, jednak wszyscy po tej przegrywającej stronie, cienkimi głosy:
Przecież X nie jest żadnym rozwiązaniem! X nie może być rozwiązaniem, bo przecież X NIGDY nie jest rozwiązaniem! Przecież Bóg by nie pozwolił, żeby kiedykolwiek rozwiązaniem miało być to ochydne X! Przecież oni aż tacy perfidni być nie mogą! Przecież To-Się-W-Pale-Nie-Mieści-Żeby-Oni...! AŻ TAK źle być przecież nie może! Na pewno ta zima będzie lekka jak nigdy, zobaczycie! Może zresztą pasikoniki i biedronki wcale tak źle nie smakują? Zresztą aż tak źle być PRZECIEŻ nie może - zawsze jest jakoś tak pośrodku, od początku świata, i zawsze tak będzie.

A nieliczni, nieco bardziej przytomni: 

Zresztą, nawet gdyby trzeba było X, to przecież ktoś kiedyś się zdecyduje. Nie wpadajmy w depresje czy jakieś paranoje! Ktoś kiedyś.
Teraz rozumiecie? Zaprawdę powiadam: jeśli wam się kiedyś wydaje, że Spengler bredzi, to jednak wy nie do końca kapujecie! (Jednak Spengler to do doktoratu z Tygrysizmu - wy najpierw musicie najpierw na pamięć i ze zrozumieniem Ardreya!)

triarius

P.S. 1 #ThinkBeforeSharing ! ! !
 
P.S. 2 Oczywiście zapomniałem o najważniejszym: "Nie możemy się zniżać do ich poziomu!"

sobota, maja 28, 2022

Zabawny paradoks

Zabawnym paradoksem może się wydawać fakt, że im bardziej Spengler, a już na pewno tytuł jego Magnum Opus, z każdym rokiem staje się bardziej aktualny, tym mniej poziom intelektualny Szan. Publiczności pozwala na jakiekolwiek jego zrozumienie.

 (I dlatego, choć Ardreya ze wszystkich sił chronią przed wzrokiem ciekawskich, Spengler, wprawdzie liberalnie skastrowany, jest dostępny. Paradoks, zgoda, ale jest w tym także prosta, siermiężna, ordynarna nawet, ubecko-globalistyczna, logika. Której Szan. Publiczność dzisiaj nijak nie ma jak rozgryźć. I tu się krąg ślicznie zamyka, wąż zjada własny ogon,... A teraz głośno, wszyscy razem: Pam Pam Pam Pam, Pam Pam Pam Pam...!)

triarius

P.S. #ThinkBeforeSharing

czwartek, listopada 04, 2021

Kowidową maseczkę, anybody?

Może Kurak, to mogę chyba i ja?! Ja nawet tym bardziej, bo Kurak (ani chyba nikt inny) nie odgrywał całe życie Pasikonika z LaFontaine'a, żeby potem na starość musieć przymilać się do Wolnego Rynku z Liberalizmem. Z "kowidową maseczką" to jednak raczej żart, choć faktycznie mam tam takie kominy na pysio, mogące pewnie w czasach mniejszego terroru służyć za "maseczkę", a we wszystkich czasach przydać się do np. rabowania banków czy różnych tam pokojowych demonstracji.

Plus koszulki (wiem że zima!), bluzy z kapturem, skarpetki, niewieście obcisłe kalesony (w sam raz do reklam!), pancerne osłony do iPhona, kubki, naklejki... Torby, plecaczki, kapelusiki... I jeszcze sporo innych rzeczy, a wszytko z naszym przesławnym logo "Ośmiorniczki WON!" lub z Naszym Ukochanym Niebieskim Tygrysem, co tu u góry po prawej. Na razie te dwa projekty, ale już sobie wymyśliłem Boskiego Oswalda z tekstem - tym razem po angielsku, w każdym razie też - w rodzaju "Był największy i każdy kolejny dzień w tej rajskiej rzeczywistości to potwierdza!... Plus Ardrey, muszę jakoś połączyć wszystkie jego okładki w jednym obrazku, z napisem w rodzaju: "Czytaj Ardreya - dopóki jeszcze za to nie grozi obóz pracy!"

Mówię teraz o angielskim, ale gdyby ktoś chciał coś podobnego po polsku, to niech powie, to nie będzie wielki problem stworzyć i krajową wersję. Na razie rynek jest w sumie zachodni, a to dlatego, że rodzimy serwis tego typu zdaje się jeszcze w ogóle nie działać, choć niby istnieje. Jeśli ktoś mieszka na Zachodzie, przebywa tam, ma znajomych... To prosiłbym co najmniej się zastanowić, bo i tak na byle co wydacie tyle samo, a radości o wiele mniej. Na gwiazdkę można przysłać krewnym i/lub znajomym (Królika), albo jakimś Lemingom, którym wypada dać prezent, ale nie chcemy ich w tej Lemingozie padcziorkiwat'. Mnie by to pomogło na przeżycie, a  chyba i parę innych pożytecznych rzeczy by zrobiło. Oto linek:


I zachęcam kliknięcia, a potem do zajrzenia tam za czas jakiś, najlepiej szybko, i czemu nie - często!

triarius

P.S. Ogólnie to raczej nie lubię koszulek z przekazem, bo to mi zalatuje Lemingozą, ale w tych czasach każda okazja jest cenna do pokazania, co jest co itd. Zgoda? Ardrey, Spengler, Pan Tygrys czy, z drugiej strony, Ośmiorniczki, to jednak inna sprawa, niż jakiś Einstein czy nawet Zweinstein!

A jakby ktoś miał fajny pomysł na cosik, co by albo zareklamowało wartościową sprawę, albo spodobało się szerokiej publiczności i coś zarobiło, to proszę mi tu o tym bez skrępowania komętać! O, sam na coś wpadłem! Zaraz wykorzystam ten obrazek o foliarzach i szurach, co go wczoraj wrzuciłem!

wtorek, października 05, 2021

Ociupinikę Antropologii może?

Kto zapomniał, to mu przypominamy, a kto nigdy nie wiedział, niech już wie i na wieki zapamięta, że Robert Ardrey to z wykształcenia był antropolog. Tak, ten nasz ukochany, ten którego nie raczycie, woląc Ziemkiewicze, Ogórki, JP2, a czasem nawet i "von" Misesy*... Ten, bez którego nijak, bez którego wszelka dzisiejsza "prawica" to albo (cytując Dávilę**): "Po prostu wczorajsza lewica, pragnąca w spokoju trawić", albo jeszcze gorzej, jak w przypadku K*wina, czyli: "Jeszcze ja, ja, ja Panie Rockefeller! Tak się dla Pana pilnie staram przecież! Kto tak pięknie jak ja do końca ogłupia tych durnych Proli, stworzonych na niewolników Pańskich Szanownych Wnuków? Kto bardziej niż ja zasługuje za swoje zasługi na załapanie się do tej Pana Globalnej Elity? Chyba mnie Pan, Łaskawco tutaj z tą hołotą nie zostawi, prawda?!"

Nas tutaj (pluralis maiestatis, łał!) też Antropologia dziko kręci, choć raczej taka syntetyczno-fotelowa w stylu Frazera, a nie żeby siedzieć 20 lat wśród jakichś arktycznych Pigmejów, jedząc szarańczę, żeby w najmniejszych szczegółach opisać potem ich niezwykle pokrętny system pokrewieństwa, czy coś podobnego. W każdym razie niedawno zacząłem (ci ja) podczytywać książkę, co ją mam od dziesięcioleci, a mianowicie Political Anthropology: an Introduction, autorstwa pana o walijskim nazwisku Ted. C. Lewellen. Dziwne, że tak długo na lekturę czekała, ale w końcu było tyle innych, plus inne zajęcia...

Najpierw chciałem się nieco więcej dowiedzieć o szkockich klanach i klanach w ogóle. W końcu jest się tym późnym wnukiem jednego z najsławniejszych... I najnieśmiertelniejszych. Nawet nie aż tak bardzo późnym. Czytam od początku, o klanach trochę się już - thank you very much! - dowiedziałem, aż doszedłem (ci ja) do proto-Państw i państw powstawania. To dopiero jazda! Było i Inkach, bardzo ciekawskie info, potem było za i przeciw teorii powstania Państwa niejakiego Marksa z niejakim Engelsem... Gdzie nie wszystko się nam dzisiaj zgadza, ale jednak jest tam i parę niegłupich myśli, co by "prawica" spod trzepaka sobie na ten temat nie wmawiała.

No a przed chwilą przedyskutowaliśmy sobie z panem L. teorie wywodzące genezę Państw z konfliktów zewnętrznych, militaryzacji i, mówiąc brutalnie, wojny. Tu też mamy za i przeciw, są niegłupie myśli, ale jest i maniackie ganianie w piętkę różnych Herbertów Spencerów***. Wszystkiego tu nie przedstawię - jak coś, to kupta sobie ta książka i przeczytajta! - ale dam drobny cytat i paroma słowy skomentuję. Oto i:

Carniero wyjaśnia [centralizację i wzrost centralnie-położonych wiosek u Yanomamo w Wenezueli] w kategoriach "zasady wykluczenia konkurencyjnego", zapożyczonej z biologii ewolucyjnej. Zasada ta głosi, że "dwa gatunki zajmujące i eksploatujące tę samą część habitatu nie mogą koegzystować nieskończenie długo" - jeden musi w końcu wyeliminować ten drugi. Stosując tę zasadę do społeczeństw Carniero zauważa, iż w przeciągu historii chiefdoms**** łączyły się w państwa, a państwa prowadziły wojny, by stworzyć większe państwa, przy czym rywalizacja i selekcja w coraz większym stopniu miały tendencję generowania coraz większych organizmów. Ekstrapolując zmniejszającą się liczbę autonomicznych politycznych organizmów na świecie od roku 1000 naszej ery, Carniero przewiduje polityczną unifikację całej planety około roku 2300. (Jednak rozpad Związku Sowieckiego sugeruje, że mogą istnieć tendencje przeciwdziałające gołemu ogromowi.)
(Przekład nasz własny, dość miejscami lużny, ale merytorycznie wierny.) I jeszcze parę uwag do powyższego:

1. Ładnie się to zgadza ze znaną tezą Konecznego, który, na ile kojarzę, był z wykształcenia biologiem, i żadnym idiotą, choć nam się tu zdarza go szarpać po nogawkach, co jest winą jego tępych dzisiejszych wielbicieli, próbujących z doraźnej i wtedy b. pożytecznej nacjonalistycznej propagandy sprzed stu lat uczynić poważną Historiozofię  na miarę Spenglera lub lepiej. (Rzym się akurat do nas nas przeczołgał tajemnym podkopem przez czasoprzestrzeń, a Niemce to Bizancjum, bo tysiąc lat temu jedna żona Cysorza.. Obłęd!)

2. 300 lat widzi mi się mocno optymistyczne, jak również przekonanie, iż  CCCP na pewno "się rozpadło", z czego ma wynikać tak wiele innych proroctw. Nas tutaj obowiązuje raczej taka (żartuję z "obowiązywaniem", można polemizować, ale większych szans na sukces nie widzę) interpretacja, że CCCP bystrze się zorientowało, iż z pozwoleniami na maszyny do pisania nie wygra nawet ze spedalonych Zachodem uzbrojonym jednak w komputry, więc się przegrupowało, by ten błąd przeszłości naprawić. 

Tak, przegrupowania w kontakcie z wrogiem (?) są wysoce ryzykowne i mają swoje koszty, ale durny Zachód nie potrafił tej szansy wykorzystać i naprawdę "zimną wojnę" wygrać. Oczywiście tę obecną obrzydliwą Konwergencję Leberalizmu z Bolszewizmem podlanym odwiecznym Wielkoruskim Imperializmem, to kazirodcze małżeństwo dwóch bękartów Oświecenia, będą b. niedługo głosić nam zwycięstwem i Nową (ach!) Jutrzenką Ludzkości, ale my tu pozwalamy sobie tu na pewien sceptycyzm. To tyle na dzisiaj, ludkowie moi rostomili!

------------------------------------------------

* To ostatnie do ciebie przede wszystkim było, Wyrus! Nikt inny z wielbicieli tego pana od dawna mnie nie czyta i na pewno nie komęta.

** Tak, panie B - ma pan rację, że to formalnie raczej po prostu "Gómez", ale to nazwisko jest o tyle pospolitsze, nie ewokuje pokrewieństwa ze Św. Teresą, iż jakoś trudno by mi było przejść.

*** To ten prorok Liberalizmu, co K*win próbuje nim być. Najordynarniejsza wersja socjal-darwinizmu, z przeproszeniem Darwina.

**** Nie znalazłem rodzimego określenia, ale nazwa pochodzi od słowa "chiief" czyli "wódz" itp., a chodzi o coś pomiędzy luźną grupą jakichś nomadów i już dość skomplikowanych plemieniem.

triarius

P.S. Przekażcie sobie pocałunek pokoju i wychodzimy pojedynczo. Bez zwracania na siebie uwagi, bardzo proszę!

niedziela, marca 28, 2021

Czy to nie przepiękna...?

... metafora? Taki obrazek znalazłem ci ja przed chwilą na Fejzbuku. To by przecie mogło być na obwolucie taniego wydania trzeciego tomu Magnum Opus Spenglera, w zastępstwie Spenglera przyrządzonego przez Pana T.!

Schyłek und Upadek Zachodu



triarius

P.S. Jaynes, o którym tu było ostatnio, jako esej i zapładnianie myślami jest genialny, fakt, ale na tekst kanoniczny Tygrysizmu Stosowanego jednak się nie nadaje. Trochę ochłonąłem z pierwszego wrażenia i zaczynam dostrzegać luki i nieuniknione wątpliwości, tu bym złagodził, tu się zastanowił... Ale czy to nie jest dokładnie to, czym powinien być esej? (Lub, jak by może to określił jeden taki, "Baśń niczym kudłaty leśny stwór"?)

poniedziałek, marca 15, 2021

Tygrysiście może właśnie najtrudniej...

... będzie uwierzyć, że tak późno, jak w roku 1976, przy całej tej ohydzie i powszechnym zidioceniu (jednak nie takim by far, jak w 2000, jak początkowo myślałem, czy turpe dictu teraz), mogła pojawić się nowa, absolutnie genialna książka - a mówię o poziomie Magnum Opus Oswalda Spenglera i pracowicie zamilczanych czterech esejach Roberta Ardreya... Jednak to niewiarygodne okazuje się faktem. (Nawiasem, książka, o której mówię jest bez porównania łatwiejsza do zrozumienia, niż Spengler, choć w b. subtelny sposób implicite zdaje się pięknie potwierdzać pewne Spenglera intuicje, np. te na temat powstania języka i konstrukcji naszej psychiki. Ardreya zresztą też, kiedy np. czytamy jak wiele potrafi dokonać psychika całkiem bez udziału świadomości.)

Kończę (ci ja) właśnie czytać coś absolutnie rewelacyjnego, i o tym właśnie mówię...Coś, choć nie chciałbym budować pomników za życia ich... Niech będzie "pierwowzorów", chyba się rozumiemy... (A tym mniej nazywać ich imionami lotniska. Jednak nie ma problemu - gość zmarł był, jak właśnie przeczytałem, w '97, i to jego jedyna książka.) To jednak to dzieło kwalifikuje się do kanonu Tygrysizmu, obok Panów S. i A.!

O jakiej książce mówię? Tytuł "The Origin of Consciousness in the Breakdown of the Bicameral Mind", autor Julian Jaynes. (Nawiasem, polecił mi to ktoś w jednym dawnym komęcie, który ostatnio wygrzebałem, za co pragnę mu wylewnie podziękować i niech się zgłosi po żółty pas.) W dodatku ten autor wydaje się być całkowicie, choć bez nachalstwa, "nasz", w odróżnieniu od różnych takich, co to najpierw w odruchu intelektualnej przyzwoitości coś tygrysicznego napiszą, a potem przez resztę życia naprawiają swą winę całując Molocha w dupę.

Bicameral Mind

Tajemnica się wydała, więc oto macie stosowny obrazek. Oczywiście książka jest po angielsku (jak spuszczanie wody i wiązanie butów, moje ludki!), zaproponowałem zresztą wydawnictwu, że ją przetłumaczę, z czego oczywiście nic nie wyniknie... W każdym razie nigdy bym nie uwierzył, iż w tych podłych, schyłkowych czasach można jeszcze napisać coś tak przełomowego!

No to jeszcze na zakończenie linek - nie do książki, ale wrzucicie sobie w wewnętrzną wyszukiwałkę i wyskoczy - tylko do https://www.scribd.com/g/cir13, gdzie można ją, nawet za darmo, przeczytać. No to właśnie był linek. No to całkiem już na zakończenie, dowcip... Nasza książka to "National Book Award FINALIST"! Czyli nie wygrała! Cholernie jestem jednak ciekaw tego, co ją w tym konkursie pokonało!

triarius

P.S. 1 Jak się okazuje Jaynes jest naprawdę kultowy, oczywiście nie jak jakaś Lady Gaga, ale jest. Jakim cudem gość mi dotąd umykał?!

P.S. 2 A teraz wychodzimy pojedynczo i galopem, w taki czy inny sposób, dorywamy omawianą książkę (Uważać na ogony!)

sobota, stycznia 09, 2021

Linki (styczeń 2021)

To jest niezwykle ważne, choć jeśli US Military szybko i radykalnie nie zadziała, to są, a my z nimi, w szarej dupie, a wszystkie te analizy to tylko intelektualna (szpęgleryczna, łał!) rozrywka:

niedziela, grudnia 09, 2018

O wolności słowa

Przeczytałem (ci ja) sobie wczoraj swój własny kawałek sprzed 10 lat - kawałek, którego mięsem, jądrem i istotą był zresztą całkiem spory fragment Spenglera. Ten tutaj kawałek:  https://bez-owijania.blogspot.com/2008/04/prasa-wolno-cenzura-co-o-tym-mwi-oswald.html

Spenglera naprawdę warto czytać, tylko jakoś nikt nie potrafi zrozumieć... Mnie sprzed 10 lat też warto. (Że na temat zrozumienia się nie wypowiem.) Jednak główną myśl tego kawałka - i tego akurat Spenglera - można by wyrazić krótko i prosto:

Tak naprawdę to nigdy nie chodziło o  żadną prawdziwą"wolność słowa" - w naiwnym, idealistycznym sensie, że niby dla wszystkich ludzieńków i wszelkich poglądów. Zawsze chodziło wyłącznie o wolność głoszenia LIBERALNYCH poglądów i żadnych innych. Wszelkie nieliberalne to z założenia po prostu nie były "poglądy", tylko "propaganda nienawiści", "szowinizm", "wstecznictwo", czy inne "oszołomstwo", więc zawsze można było - ba, "należało"! - je tępić

Bo też nigdy liberalizm naprawdę nie wysilał się dla "szczęścia całej, ach, ludzkości!" - to zawsze była ideologia jednej b. specjalnej klasy, i tylko b. specyficznego typu ludzi. Nikt zresztą, poza ew. b. nielicznymi i całkiem od życia odciętymi świrami, naprawdę nigdy nie walczy o szczęście całej ludzkości - świat tak po prostu nie działa.

Jeśli się powyższe zrozumie, wiele spraw się nagle ślicznie rozjaśnia, a człek przestaje gonić w piętkę dzieląc liberalizm na "ten dobry, prawdziwy, z wolnością słowa i wszystkim co cudne", i "ten obecny syf z politpoprawnością i całą resztą ohydy".

triarius

P.S. A żaba (nomen omen) jakby w końcu przestała lubić, że ją gotują, n'est-ce pas? Zaś niniejszy wpis dedykuję Zukerbergowi (czy jak mu tam), który mnie (jeszcze przed wyborami) zablokował - wyłącznie za nazwanie w dyskusji Bolka "mendą". Dosłownie tylko za to! I nawet nie raczył mi  podać alternatywnego - obecnie obowiązującego, liberalnego, politpoprawnego, i oczywiście ach jak zgodnego z wolnością słowa - określenia na mendę!

piątek, września 07, 2018

O pedalstwie z gatunku tych większych

Uroczy Panowie z http://wydawnictwopodziemne.com zapłodnili mnie i natchnęli... W niczym się z nimi nie potrafię zgodzić, nawet Amalryk dość dziwnie się w tamtym środowisku zachowuje, choć Jaszczur na odmianę wciąż gada sensownie... ale rozkosznie jest. Muszę ich cholernie wnerwiać swoimi wielokropkami, "Pzdrwm", "WSIe w Mieście" i erotomańskimi koncepty (na które z nawiązką zapracowują)...

Czemu się w niczym nie zgadzamy? A co mam rzec, kiedy widzę średniej klasy powieściopisarza za całe filozoficzne przygotowanie ambitnej w końcu grupy intelektualistów; miłość do Rosji, "tej prawdziwej, ach! - carskiej", którą tylko bardzo eufemistycznie określiłbym jako "niezrozumiałą"; wydawanie moralnych cenzurek na lewo i prawo, o które nikt nie prosił; kult voodoo, polegający na radosnym nakłuwaniu figurek komunistów na niszowym portalu,  ale także figurek ludzi w opinii tych panów po prostu nie dość niezłomnych, np. głosujących na PiS, czyli wszystkiego poniżej jakiegoś Amedy Coulybaly'ego, choć sami z tym nie do końca... przy czym bezpitul Holland chociaż w to swoje voodoo wierzy, a oni chyba jednak nie całkiem... Że na tym poprzestanę. 

Wszystko tam takie zapięte, eleganckie, Wersal i nastojaszczia prawicowość pod krawatem, ach! Ale słodko jest (już mówiłem?). No więc oto wynik tego zapłodnienia i natchnienia, choć po prawdzie na ten akurat konkretny temat nic tam nie było mówione. Może uda mi się ich fajnie znowu sprowokować i będzie dyskusyja! (Choć może najpierw niech przeczytają Custina, skoro Spengler za trudny.)

Trudno mi sobie tak na zawołanie wyobrazić większe pedalstwo, niż płacz po carskiej rodzinie utrupionej przez bolszewików, w wykonaniu kogoś, kto się głosi Polakiem.

(Nie, stosownego obrazka nie będzie. Te stosowne jednak są już zbyt obrzydliwe na tego uroczego blogasa.)

triarius

P.S. Przypominam: Prawicowość to raczej dać w dupę, niż wziąć. Reszta to w sumie fioritury.

sobota, sierpnia 04, 2018

Nietsche o Merkeli i Unii Europejskiej

Europa i byk
Świetną książkę ostatnio dorwałem na scribd.com. (Po co ja wam to w ogóle mówię? No nic, muszę jednak trochę dbać o poziom, skoro wciąż nie zdecydowałem się zlikwidować tego blogasa. Figle są fajne, ale czasem musi być i coś innego.) No więc nazywa się to: From Plato to NATO: The Idea of the West and Its Opponents... (Naprawdę mam wam to tłumaczyć? Zgroza, ale złożę to na karb waszego niekłamanego patriotyzmu, zatem: "Od Platona do NATO: Idea Zachodu i jej przeciwnicy".)

Wydane to zostało w roku 1998, autor jest duńsko-amerykański i nazywa się David Gress. Na razie przeczytałem jakieś 20 procent, ale niczym mnie gość nie wkurzył, a sporo zaimponował. Na przykład tym, że tam jest całkiem często nawiązywane do Spenglera - tak, tego naszego! - i nie tylko najmniejszego splunięcia w jego stronę, co już samo w sobie byłoby w tych czasach chwalebne, ale Spengler po prostu stanowi istotną część wywodu, jest traktowany b. poważnie i naprawdę przychylnie. Dla mnie to rewelacja, już samo to.

Tytuł tej książki może mylić, sugerując dokładnie to, co ona robiera na czynniki i właśnie krytykuje... Czyli tę liberalną (o czym się tam bez przerwy mówi, to nie jest moje wrzucanie czegokolwiek na siłę) ideę Historii, że to ona niby cały czas do przodu, globalnie, mimo czasem drobnych i chwilowych lokalnych zawirowań, w stronę coraz to większej Wolności, Praw Człowieka, Dobrobytu...

Tego wszystkiego, co tak dobrze znamy z tej Propagandy, którą chłepcemy, chcemy tego czy nie, codziennie, i którą już nauczono nas traktować jako coś innego, niż Propaganda właśnie. (Czyli? Czyli jako Rozrywkę, Edukację, Po-Prostu-Zwykłą-Ludzką-Przyzwoitość, Kulturę, Dobre Obyczaje... Itd.) Krótko mówiąc cała Historia miałaby płynąć z nieludzką wprost konekwencją tak, by się zrealizować w LIBERALNEJ amerykańskiej współczesności... Która oczywiście może i powinna być jeszcze udoskonalana, ale na razie stanowi absolutny szczyt tego co było.

Ten pogląd wabi się po angielsku The Grand Narrative ("Wielka/Wzniosła Narracja" dla niedouczków out there), jest tego sporo nieco się od siebie różniących wersji, ale w sumie, mówię wam ludzie, jako niedoszły akademicki historyk i człek, który się historią zabawia od pół wieku, przerażające jest ile tego cieknie do nas "z góry", po prostu "jako Historia - obiektywna, naukowa, bez żadnych tam ideologicznych czy religijnych odchyleń..."

Prawie każda mniej lub bardziej popularna książka o Historii, plus część czysto akademckich, stręczy nam właśnie tę wizję, jako coś absolutnie oczywistego. Natomiast pan Gress, gdyby ktoś jeszcze sam na to nie wpadł (np. czytając Ardreye, Spenglery i Pany T.)  pokazuje nam dobitnie, że to zostało pracowicie stworzone, posklejane z różnych tam... W konkretnym (nawet nie zawsze podłym, bo mówimy o nieco dawniejszych czasach, kiedy jeszcze Merkele i Gersdorfy nie grasowały tak bezczelnie) celu...

I to jest naprawdę bardzo intersujące, jak ten nasz Gress to wszystko przedstawia, przciwstawiając temu m.in. naszego Boskiego Spenglera... (Swoją drogą, dopiero w tej książce znalazłem parę drobiazgów, drobiazgów powtarzam, sugerujących, że nowe badania, archeologiczne itd., mogłyby nieco podważyć niektóre, fakt, że na ogół mniej istotne dla całości, tezy Speglera. Choć sam Gress nic takiego nie mówi, to całkiem moje refleksje.)

Co jeszcze...? Może to, że tam, w tej książce znaczy, jest nawet pośrednio obecna nasza druga Wielka Miłość, mianowicie Robert Ardrey. Konkretnie go autor nie wymienia, ale mówi o filmach na tamat upadku Cesarstwa Rzymskiego, i powiada, że "niewątpliwie najwybitniejszym był Ben Hur". Scenariusz zaś do owego Ben Hura jest dziełem Ardreya właśnie, i za niego chyba zresztą dostał tego Oscara za scenariusz.

Swoją drogą z Ben Hura widziałem tylko końcową część, może tak z jedną trzecią, ale wydał mi się to film o bardzo chrześcijańskiej wymowie, w dodatku w sposób absolutnie nienachalny, co mi mocno zainponowało. Kiedyś  będę to musiał chyba obejrzeć w całości, co najmniej z powodu Ardreya. (Innym znanym filmem z nienachalnym chrześcijańskim przekazem jest dla mnie "Czerwona Oberża". B. dobry film! Takoż "Apocalypto".)

No dobra, było na poważnie, teraz muszę wam jeszcze zapewnić nieco rozrywki. (Tak Marysiu? Tylko to się liczy?) Jak również uzasadnić przecie ten tytuł, który was tu przecie przyciągnął, bo bez niego komu by się chciało oderwać od słodkiej piersi Ziemkiewicza czy innego K*wina, by przyłazić w takie zapoznane i po prostu dziwaczne miejsce.

No więc pan Gress, zastanawiając się pokrótce nad pochodzeniem nazwy naszego kontynentu, cytuje Nietschego (odkreślony!), który mówi coś w tym stylu, że: "Europa jest kobietą, a kobiety, jak wiemy, czasem dają się uwieść bestiom. W tamtej starej legendzie był to byk, a dzisiaj niech mnie Bóg broni, bym miał wymienić nazwę tego stworzenia!" Było to, po prawdzie, powiedziane wiele lat przed UE i Merkelą, ale skoro i wtedy miało jakiś tam sens, no to co poza sensem może być w tym stwierdzeniu dzisiaj?

I na tę miłą nutę na razie się pożegnamy, nie płaczcie za bardzo! A więc pa!

triarius

P.S. 1 Byłbym zapomniał! Książka, o której mówiłem ładnie naświetla także okoliczności powstania tej przedziwnej ideologii Konecznego, którą z takim nabożeństwem... Wiadomo! Konkretnie to, dlaczego my zostaliśmy akurat Rzymianami (ach!), a Niemce akurat Bizantianami. Nie ma o tym nic oczywiście wprost, ale człek zaczyna sporo rozumieć.

P.S 2 Może jednak należało się zdecydować na ten doktorat z Historii Idei w Uppsali, skoro mimo wszystko daje się pisać tak dobre i tak uczciwe książki z tej dziedziny. Co za melancholijna konstatacja po latach!

poniedziałek, lipca 23, 2018

Leming, leming pokaż rogi!

- Co wy tam tak przeżuwacie, Mądrasiński?

- Nic, Szefie... Znaczy swój własny ogon obgryzam... Zjadam, chciałem powiedzieć, tak... Sam koniec...

- (Co za wspaniały chłopak! Nie dość że jeździ na wszystkie szkolenia, a teraz przyjechał na Letni Obóz Treningowy, to jeszcze chyba w każdej wolnej chwili sam się tygrysizuje. Choć nasz znakomity wywiad wywęszył, że chłopak ma jednak dwie narzeczone w sąsiedniej wiosce, nie licząc trzech tam gdzie mieszka.)

No dobra, Mądrasiński, ale wy już nie przesadzajcie, młodość musi się czasem wyszumieć - idźcie pomóc kolegom kopać tę nową latrynę na 200 miejsc! Raz, dwa!

- Tak jest Szefie!

* * *

Zaispirowani tym (ach jakże tygrysicznym!) dialogiem, my także wgryziemy się we własny pręgowany ogon i powiemy co następuje... Z jakiegoś powodu przestały do mnie ostatnio przychodzić emaile zawiadamiające, że ktoś mi raczył wpisać komęta, więc byłem pewien, że ten prześwietny blogas zdechł już bardzej jeszcze, niż zdechł był w rzeczywistości...

(Nie że to jakaś wielka różnica, ale jednak a little bit is better than nada, jak mówią, a nawet śpiewają, Texas Tornados. Itd.) W związku z tym moja, i tak nikła, wiara w sens pisania zmniejszyła się do zera. Wczoraj jednak odkryłem wreszcie jak się rzeczy mają, a także to, że tow. Mąka, którego uwielbiam jak siostrę, wcielił się w vox populi i magna (populi) voce zażądał wyjaśnienia różnicy między Lemingiem i Lewakiem.

Mam ci ja na ten temat masę przemyśleń, książkę chyba mógłbym napisać (gdyby... itd.), ale nie jest to ułożone tak składnie i drama-nie-bójmy-się-tego-słowa-tycznie, jak bym chciał. (Nie to co np. tekst, który w sobie noszę o Piłsudskim vs. Dmowskim i dlaczego dzisiejsi rzekomi czciciele Dmowskiego, ci głośni i pyskaci, to albo ruskie gównojady, albo zwykli durnie.) No więc wyjdzie nam z tego zapewne rozwichrzona gawęda o wszystkim, co się z czymkolwiek wiąże, na cztery ręce - dwie moje, dwie dr. Alzheimera. W imię Boże zaczynajmy, bo ten temat jednak jest wielki i nabrzmiały!

* * *

Co to Leming? Co to Lewak? Najprostsza, i dla nas tu chyba najpraktyczniejsza, odpowiedź będzie taka, że Lewak to jest KOMBATANT - niekoniecznie, a nawet z pewnością nie, w sensie 8. Pułku Ułanów księcia Józefa, czy innej Brygady Pancernej gen. Maczka - ale jednak aktywny... Boże, jak to nazwać...? Słowo "żolnierz" w wielu modnych dziś kontekstach mierzi mnie równie mocno jak "baron" (SLD), "wojownik", mimo skojarzeń z MMA, też zbyt dobre, nawet "bojówkarz" mnie akurat kojarzy się z Piłsudskim, więc nie tak źle... W każdym razie Lewak to ktoś aktywnie starający się cele tej tam Lewizny realizować.

Lewizna - sama esencja, a nikt już nie ma nawet cienia wątpliwościA jeśli nic nie robi, czyli nie jest "aktywny"? OK, nie jest, ale sumienie go z tego powodu dręczy, jak go poproszą, to się przyczyni... Te rzeczy. W każdym razie on ma w głębi swego jestestwa te przekonania i chciałby, żeby to się spełniło. Jakie przekonania spytacie? Co ma się spełnić? Fakt, rodzaje lewizny są różne, a jeszcze różniejsze są typy indywidualnych lewaków...

Co sobie, da Bóg, jeszcze tutaj wyjaśnimy, ale na razie przejdźmy do Leminga i zarysujmy ten podstawowy kontrast między owymi dwiema kategoriami istot. ("Istota" nieco zbyt ładnie brzmi w tym kontekście, w ogóle często odczuwam, że polski język jest o wiele za ładny, by móc się nim posługiwać w tych podłych czasach. Niestety rosyjskiego aż tak dobrze nie znam, a "swołocz", "pragułka" i "padcziorkiwanie'" aż tak daleko nas nie zaprowadzą.)

Leming, ludkowie moi rostomili, to CYWIL. Cywile, zgoda, potrafią być paskudnie nieprzyjemni i męczący, czasem na czas jakiś dają się zwerbować i trudno ich wtedy odróżnić od zielonych ludków czy innej tam armii Budionnego, ale tak naprawdę, to Leming kocha spokój, konformizm, poczucie przynależenia do elity; polityką, jaka by nie była, w sumie się brzydzi, a świat jaki on będzie za 500 lat ma w dupie, w odróżnieniu od Lewaka, dla którego wtedy dopiero przyjdzie Spełnienie (ach!)...

Problemów z Lemingiem jest parę, całkiem istotnych, ale jednak to nie jest to samo, co Lewactwo (nazywane tak tutaj na zmianę z "Lewizną", przy czym nie chodzi i w tym określeniu o wynoszenie z zakładu spinaczy, jak by chcieli Leberały). Jakie są te problemy z Lemingiem? Po pierwsze, Lemingów jest ogromna masa - w sumie raczej większość ludności w "cywilizowanych" częściach globu. Leming jest jaki jest, ale nie zniknie - co by Nicki tego świata i inni wierzący w Postęp Ludzkości nie głosili.

Sposobem na przerobienie Leminga na coś mniej smętnego jest danie mu SENSU ŻYCIA - kraju do odbudowania, wyjątkowo paskudnego wroga do zwalczenia... Te rzeczy. Wtedy Leming macha karabinem czy łopatą i przez krótki czas nie musi ćpać ani brać Prozacu. Jednak to są b. kosztowne i dość ryzykowne sposoby, których nikt nie podejmuje wyłącznie z powodu estetyki czy szczęśliwości Leminga, więc rzeczony Leming jest z nami i z nami będzie - na wieki wieków! (No i firmy farmaceutyczne też z czegoś muszą żyć!)

Leming to szpęgleryczne dziecię (schyłkowej, jak to ona) Cywilizacji... W sensie szpęglerycznym, czyli tej późnej fazy rozwoju/schyłku cywlizacji pisanej po prostu z małej litery, kiedy to Biurokracje, Prawnicy i Finansowi Macherzy mają już praktycznie totalną władzę, a zwykli ludzie... Co? Stają się z dnia na dzień bardziej i powszechniej... No czym? Lemingami właśnie, czym niby innym?

Leming to produkt PRZEDSZKOLI, Leming to produkt KORPORACJI, Leming to produkt MEDIÓW (i nie mówię o wodzie z gazem), Leming to produkt "EDUKACJI", którą trudno odróżnić od PROPAGANDY, i ROZRYWKI będącej niczym niemal już innym, niż właśnie narzędziem do tresowana Leminga. Leming wreszcie to SAMOTNY TŁUM z ważnej (!) książki Davida Riesmana pod tym właśnie zgrabnym tytułem (The Lonely Crowd w oryginale).

OK, na razie tyle. I tak jest to nieco materiału do przemyśleń i do dyskusji, a jak będzie jakaś ęteraktywność, jakiś ętuzjazm... te rzeczy... to wyjaśnimy sobie jeszcze masę dodatkowych spraw - np. różnicę między Lewicowością i Lewactwem, rodzaje Lewactwa... Więcej o psychologii i socjologii naszego ukochanego Leminga... Temat jest naprawdę wielki, Autor też, więc i Wy okażcie tu wielkość i... Rozumiemy się? (A ty znowu Mądrasiński się tu plączesz i coś żujesz?! Galopem latrynę kopać, bo wystąpisz dziś na wieczornym apelu!)

triarius

piątek, maja 04, 2018

O urodzie pomników

Absolutnie przecudny pomnik, akurat w sowieckiej Gruzji.
Jeśli Bóg pozwoli, będzie to względnie krótkie i konkretne, bo temat jest konkretny i w dodatku biężączkujący. Z drugiej strony może się nie udać, bo rzeźba - a o niej tu zamierzam - to ognisko, w którym przecina się niemal wszystko (co za asonans!), można by więc szpęglerycznie pisać o tym książki. A w dodatku to temat nabolały, jak cudnie mawiano w czasach Gierka. A więc strzelajmy, a Pan będzie, zgodnie ze swoim zwyczajem, kule nosił.

Zaczniemy jednak, jak to my, od całkiem innej strony. Od strategii z taktyką. Twardziele sprzed telewizora wyobrażają sobie zapewne, przynajmniej ci oglądający "nasze" - ach jakże patriotyczne! - telewizje, że sztuka militarna polega na tym, że utrupia się wrogów przeważających nad nami liczebnie co najmniej trzydziestokrotnie. Jednak to nie całkiem tak, bo - choć takie wyniki faktycznie świadczą o ogromnej wyższości naszego żołnierza i naszego taktycznego dowodzenia - to jednak czasami wróg jest na całkiem niezłym (militarnie, moralnie nigdy!) poziomie... I co wtedy?

Tak naprawdę, jeśli chcielibyśmy raczej konsekwentnie zwyciężąć, zamiast... Wiadomo... Musielibyśmy odrzucić ckliwy bełkot i zastosować te brutalne metody, które stosowały wszystkie te Epaminondasy, Hannibale i inne Napoleony. Czyli spotykać wroga dysponujac w danym czasie i danym miejscu zdecydowanie większymi siłami. Nie tylko liczebna przewaga się oczywiście liczy, ale nic w niej złego i najczęściej właśnie o nią chodzi, bo to jedna ze stosunkowo najprostszych rzeczy. Manewrowanie i takie tam.

Jak to się ma do rzeźby? Tak się ma, Mądrasiński, że akurat mamy awanturę o pomnik katyński w Jersey, City, czy czymś takim, i tamtejszy burmistrz już raczył obrzucić marszałka naszego sejmu najdzikszymi i najabsurdalniejszymi inwektywami. O tych inwektywach mógłbym sporo, zarówno satyry-, jak i merytorycznie (nowotwór w polskim języku, tak się pisze po szwedzku; tutaj mi tego brakowało, dałoby się oczywiście napisać to normalnie, ale co mi tam).

Z tym burmistrzem nie będę polemizował, powiem tylko że to ewidentny lewak, idiota i szuja (poniekąd tautologia), bo te jego gadki są kompromitujące. Czy zatem wszystko super i zwyciężamy? - choćby, jak to u nas, tylko na czysto moralnym gruncie? Otóż moim zdaniem nie. "Jako to?! Jak to!?", wykrzykną patriotyczni twardziele spod telewizora. "Pan Tygrys nas zdradził, wyszło szydło..." (Może być szydło?) "Wyszło w końcu z niego..." Itd. itp.

Widział ktoś ten pomnik, że spytam? Pokazywali go w telewizji, tej naszej. Jest mocno szkaradny, co mu uroku nie dodaje, ale samo to nie byłoby jeszcze wielką tragedią, bo szkaradna jest większość dzisiejszych pomników chyba na całym ("cywlizowanym" w każdym razie) świecie.

(Pomnik Smoleński szczęśliwie ohydny nie jest, choć do wywoływania orgazmu też mu nieco brakuje, jak całej dzisiejszej "ambitnej" sztuce zresztą. Zapewne nie o orgazm chodziło, więc przeboleję. A mocno się obawiałem, że ohydny będzie, mając w pamięci wszystkie te biedne Anny Walentynowicz i Lechy Kaczyńskie jak żywe, za to z brązu... Brrr!)

Omijając rafy i mielizny (które tak tu wszyscy przecie kochamy) szpęgleryzmu, stwierdzę jedynie, uderzając dla większego efektu pięścią w stół, iż rzeźba nigdy nie była mocną stroną zachodniej cywilizacji, a ogromna większość współcześnie stawianych pomników jest niewiarygodnie obrzydliwa. Przysięgam, że potrafiłbym o tym pisać długie i pokrętne eseje, ale to nie miejsce i nie czas.

Po prostu zapytam... Chcielibyście, żeby wasze dzieci, bawiąc się w parku w berka, w klasy, czy w mamę i tatę, miały (prawie) cały czas przed oczyma tego ekspresjonistycznie oddanego nieszczęśnika nabitego na rożen? Nie przeczę, że ten obraz oddaje istotę tego, co się stało w Katyniu... W sensie czysto artystycznym to co najmniej turpizm z ekspresjonizmem, ale ideę - paskudną przecie jak cholera - jak najbardziej wyraża.

Tylko że to nie jest Polska, więc nasze koszmary to nie jest coś, co oni by chcieli na codzień, żeby to ich prześladowało. Ich prawo - tak to widzę. Mimo Jałty, mimo zarażonych ospą kocy i czarnych niewolników. Takie coś może sobie stać gdzieś we względnie odosobnionym miejscu, gdzieś np. gdzie martyrologia wrze i kipi na codzień...

Albo w jakiejś polskiej, że tak to określę, enklawie. Jakimś muzeum, ambasadzie, klubie. Może na wolnym powietrzu, zgoda, ale raczej ogrodzone, a każdym razie nie straszące zwykłych, niczego się nie spodziewających i (niemal) niczemu nie winnych przechodniów. Że o dzieciach grających w serso i zakochanych testujących pierwsze macanki nawet nie wspomnę. (A może po prostu powiedzmy wprost, że to ma być dla nich kara za Jałtę? Wtedy to i ja bym przyklasnął, a nawet zaczął nawoływać do postawienia tam czegoś jeszcze koszmarniejszego. Albo lepiej - zamiast Statui Wolności.)

My jednak zaangażowaliśmy się w tę sprawę, jak wnoszę z tego, co do mnie dociera, na całego. Musimy ten koszmar zafundować każdemu mieszkańcowi tego tam Jersey City, który, znudzony wdychaniem wysokooktanowych spalin, zechce odetchnąć tlenem liści i traw! Furda wszystkie te durne Epaminondasy! My nie będziemy czekać na okazję, żeby lewiznę, żeby naszych wrogów, zaatakować w takiej sytuacji, kiedy wszystkie argumenty będą po naszej stronie, a on nie będzie miał szansy nawet pisnąć.

My Polacy, cudne ptacy! Ach! Taka nasza natura, taka nasza uroda, dał nam przykład ten i ów... jak zwy... No nie, zwyciężanie jest dla ludzi wulgarnych i płytkich - nie dla nas! My nie będziemy wroga, lewizny czy kogo tam, atakować tak, by nie miał szansy... Jeśli walczymy o coś, to dbamy o to, by wróg też miał w ręku niezłomny oręż, ach!

Nasz pomnik, nasza krzywda... A ten biedny burmistrz tego Jersey City ma nie mieć nic? Żadnej krzywdy? Ależ będzie miał - pomnik może się przyśnić, i to nie będą żadne przyjemne sny, pomnik musi stać akurat w miejscu powszechnego relaksu i gdzie figlują niczego nieświadome niewinne dziateczki... A ci tam, w tym całym Jersey, niech się zaczną od tego widoku moczyć w nocy... Jedna połowa to, druga niech się zacznie jąkać!

Ale nie martw się lewaku z Jersey City - dostałeś przecież od nas w prezencie broń co najmniej równie skuteczną jak nasza... Masz argumenty co najmniej tak dobre, jak nasze... Teraz walcz, chamie, jeśli w ogóle potrafisz! Jeśli masz odwagę z nami zadrzeć, bo my to, wiesz małpo lewacka jedna, to tylko jeden na trzydziestu walki uznajemy!

I tak to u nas działa zawsze, bośmy przecie te cudne ptacy. Drugich takich na świecie nie było i nie będzie. A zaraz potem z nabytą przez wieki wprawą rozmasowujemy obolałą dupę, przekonując samych siebie, i jeden drugiego, że odnieśliśmy kolejne (które to już w historii, ach!) moralne zwycięstwo. Przyznam że tego nie rozumiem i wcale mi się to nie podoba. Że ten tam burmistrz nie robi tego wcale z przyczyn estetycznych, czy z troski o tych biednych "milusińskich" (obrzydliwe słowo, w sam raz pasuje!), co się zaczną moczyć?

Zapewne tak, choć stuprocentowej gwarancji nie mamy, ale i tak co z tego? Wystarczy, że pokaże światu to obrzydlistwo i trzy czwarte Amerykanów przyzna mu rację, większość na gruncie estetyki i humanitaryzmu... My się będziemy pieniaczyć, no to opinia o nas stanie się jeszcze marniejsza, niż dotychczas, jakby nam nie dość było "Polish jokes". Zawsze muisimy walczyć (?) na gruncie dobranym sobie przez wroga?


Nie można by w takich razach, kiedy sobie ten grunt przygotował, cwanie odpuścić, a zaatakować albo kiedy indziej, znienacka i kiedy to my mamy wszystkie artumenty po swojej stronie, albo nawet od razu, ale w dobrze dobranym, pod nasze własne potrzeby, miejscu? Czy Izrael na przykład nie ma w tej chwili naprawdę poważnych problemów, które by mu ew. można jeszcze zaognić? Jeśli uznajemy, że to z tych pozycji nas napadnięto. 


Ale my nie nie, bośmy cudne ptacy! Nawet mówią nam właśnie na tych telewizjach, że także Żydzi, ach!, walczą o ten nasz pomnik. Ilu ich tak o to walczy, że spytam? Dwóch? Trzech? Natchnijmy się więc do nich przyjaźnią, niech nam tu masowo przybędą i urządzą drugą Irlandię... Palestynę znaczy.


A jeśli z jakichś innych to pozycji nas ten burmistrz zaatakował? Na przykład z czysto internacjonalistycznie lewackich? Albo z eurounijnych? Tak samo! Też powinniśmy się odegrać w wybranym przez nas miejscu i czasie! A nie jak stado idiotów dawać się zawsze złapać na najprymitywniejszą prowokację. Tak się właśnie kończy budowanie "patriotyzmu" na najelementarniejszych bebechowych odruchach, przy jednoczesnym kompletnym braku myślenia, dyscypliny... Odwagi też zresztą - żaden ze mnie typowy "realpolityk" i nie to głoszę.


Jak to Coryllus błyskotliwie ujął (że to wyrażę z pamięci, własnymi słowy): wzywanie do bohaterskiej szarży w obronie Ojczyzny z jednoczesną troską o ostrożność procesową ze strony tych do niej wzywających. (I, co najabsurdalniejsze, gość podaje przykłady, gdzie oni sami w jednym zdaniu się do tego całkiem otwarcie przyznają. Taki obłęd tylko w tenkraju!)


A kiedy się już - po latach takich konsekwentnych działań, bo od razu to, przykro mi, tego skutku nie osiągnie - nasi mniej lub bardziej potencjalni wrogowie nauczą się, że z nami nie warto zadzierać, to i zadzierać bez poważnego powodu nie będą. Proste? Ale musi być konsekwentnie i z głową,, a nie to co teraz - histeria, brak pomyślunku i odwaga ratlerka szczekającego zza płota. Z patriotyzmem na skalę chorągiewki na samochodowej antenie z okazji jakiegoś durnego meczu.


Nie, nie trafia do przekonania? Musimy postawić wszystko na jedną kartę i walczyć, bo od tego właśnie zależy los naszej Ojczyzny? No to może w duchu humanitaryzmu i powszechnej miłości byśmy się umówili z tym tam burmistrzem, że rzucimy kostką i od jej wyniku uzależnimy wynik tej całej sprawy? (Wypada szóstka - pomnik zostaje, w innym przypadku pomnik znika, a my publikujemy w GWybie całostronicowe przeprosiny, że w ogóle istniejemy.)


To byłby nowy sposób rozstrzygania międzynarodowych sporów - coś niemal na miarę Konstytucji 3 maja, ach jakże à propos i na czasie! W końcu Icek z dowcipu proponował, żeby Anglicy sami sobie zbombardowali Londyn, a Niemce Berlin - będzie o wiele taniej, taniość to przecież, obok ostrożności procesowej, podstawa autentycznego bohaterstwa. 


Albo niech któryś z tych naszych bohaterów zaproponuje temu tam burmistrzowi spotkanie oko w oko, na udeptanej ziemi, i tym razem to my go z procy w czoło... Po czym napiszemy na ten temat grubą wspaniałą księgę i zacznie się nasza historyczna kariera... Tak bym chciał! Albo coś jeszcze innego, żeby tylko nie to nasze typowe dawanie się podszczuć, a potem masowanie, masowanie... I przemówienia różnych Dudusiów, jacyśmy to cudni, zawsze żeśmy byli, i żeby tego mi było jeszcze więcej! Ech, zrozumiał ktoś? Czy już naprawdę teraz pozbawicie mnie prawa do nazywania się Polakiem?


triarius

P.S. A to ohydztwo, co je mamy na obrazku u góry to nie jest oczywiście, i na szczęście, omawiany tu pomnik katyński - to cudo zostało postawione w sowieckiej Gruzji. Musi być w czołówce pomnikowych obrzydliwości, ale aż tak się od peletonu nie odróżnia.

środa, kwietnia 18, 2018

Kabaret "Szyja kanclerza" i gladiatorzy

Na początek, całkiem obok zasadniczego tematu, ale nie bez przysłowiowej kozery, powiem, że "Kredyt i wojna" (tom 1, że się zaśmieję) Gabriela "Coryllus" Maciejewskiego to znakomita książka, którą wszystkimi czterema kończynami niniejszym polecam.

Z procesowej ostrożności dodam, że z ponad 300 stron na razie przeczytałem ponad 180, a nie całość, ale naprawdę tam są fascynujące rzeczy, a w dodatku te cechy Autora, które mnie najbardziej zazwyczaj drażnią, jakoś się utajniły, natomiast zalety jak najbardziej są. Mówię wam ludzie - naprawdę warto to nabyć drogą kupna i się w to wgryźć!

* * *

Gladiatorzy
No i teraz mamy drobny problem, ponieważ sprawa jest oto taka... Jedna rzecz mnie od dość dawna męczy w tej najnowszej biężączce, ale potrafiłem to dotąd poruszyć tylko w prywatnych rozmowach - przychodzi mi do głowy kilka wersji cudnego literackiego opracowania tego tematu (zgoda Napieska, jak zwykle masz rację, to właśnie ZWO, czyli Zjadanie Własnego Ogona, nasza specjalność), ale każda widzi mi się jakoś kulawa, więc spróbuję to wam, ludzie, podać w sposób bezpretensjonalnie prosty...

Trochę szkoda, bo tam byłoby np. o gladiatorach (to może nam się jakoś jeszcze uda uratować, choć mymi szpęglerycznymi intuicjami na ich temat niestety tym razem się nie pochwalę) i o takim przerażającym alarmie przeciwatomowym (nie bez udziału broni chemicznych i biologicznych w dodatku), który się wkrótce okazuje być jedynie reklamą nowej serii popularnego kabaretu "Szyja kanclerza". Jednak zrobimy to prosto i bez figlasów, tak mi dopomóż!

Otóż swego czasu, całkiem na marginesie innego tematu, wspomniałem tutaj, że w przyznaniu Rosji organizacji najbliższych kopanych mistrzostw świata widzę niesamowitą wprost korupcję i skurwienie tej globalnej piłkarskiej organizacji, jak i autentyczny geniusz polityczny szeroko pojętego Putina. (Że wszystkie te Merkele i Microny, a nawet Trump, mogą w polityce Putinowi co najwyżej czyścić buty, to oczywiste, ale to nie zmienia faktu, że Putin to wróg Zachodu, tym groźniejszy, że skuteczny, a te Merkele to... Skoro głupi przyjaciel gorszy od mądrego wroga, to nawet przy założeniu, że to po prostu pospolici durnie... Ech!)

Było to, przypominam, zaraz po zajęciu, z pogwałceniem wszystkiego od A do Z, Krymu, i napaści na Ukrainę. Obecnie szeroko pojęty Putin dalej sobie śmiało poczyna, a w międzyczasie miał kilka niezłych zagrań, jak ewidentna ingerencja w amerykańskie wybory, ataki hackerskie na różne zachodnie instytucje, zamordowanie paru ludzi, czasem przy pomocy środków, których użycie gwałci różne tam podpisane reguły (co w realu znaczy niewiele, ale co istotne wyraźnie przesuwa granice tego, co Rosji i jej przydupasom wolno, z czym się "wspólnota międzynarodowa" oswaja)... Itd.

Nie żebym był jakoś specjalnie zakochany w tej Arabskiej Wiośnie, co ją Zachód (bez mojego jednak udziału, nikt mnie nawet nie raczył zapytać) postanowił urządzić w Syrii, w związku z tym na tego tam Assada aż tak bardzo się nie oburzam, ale to co z jego pomocą uzyskuje teraz Rosja, jest naprawdę nie-sa-mo-wi-te, a klęska tych wszystkich żałosnych Merkeli i Micronów bije po oczach. (O tym, że Turcja, b. ważny członek NATO, zacznie wchodzić w konflikt z Ameryką też swego czasu tu wspomnieliśmy. Ach, Kassandrą być!)

Teraz ten Assad stosuje broń chemiczną, Zachód pyskuje, niedługo tysiące głodnych dyplomatów skutkiem wzajemnych sankcji zaatakuje nasze śmietniki w poszukiwaniu czegoś, co by zjedli, a jednak sytuacja, fakty dokonane, ustala się taka, że rosyjskim przydupasom o wiele więcej wolno i co im zrobisz. No dobra, to cośmy dotąd napisali jest boleśnie słuszne i dość istotne, ale jednak nie aż tak odkrywcze, żeby ktoś, kto otarł się choćby o Tygrysizm Stosowany przeżył tu jakieś oświecenie. Zatem...?

Wspomnieliśmy sobie o tych mistrzostwach, co to idą i wszyscy tak się z nich cieszą. Na razie związek tej akurat sprawy z bronią chemiczną i głodnymi dyplomatami nie został, jak na tygrysiczne standardy, specjalnie mocno wykazany... Tak? No więc sedno mojego wywodu jest takie, że Zachód, niewątpliwie w tym przypadku słusznie, oburza się na Rosję i nawet razi ją jakimiś mizerno-symbolicznymi sankcjami, aż tu nagle nadejdzie, jak nadejść musi, chwila otwarcia tych tam mistrzostw... I co Zachód wtedy zrobi?

Szeroko Pojęty Putin (SPP) złapał tych Micronów w pułapkę bez wyjścia. Nie wysłać swoich dzielnych ekip kopaczy niesposób, bo lud się po prostu zbuntuje. (Tak jak on się jeszcze zbuntować potrafi, czyli jak zgraja lemingów, jednak Merkelom i to nie w smak, z czym nawet trudno polemizować.)

Więc te ekipy pojadą, boczenie się zachodnich przywódców (o Jezu, jak mi to określenie ciężko przez gardło przechodzi!) na SPP przejdzie niezauważone wobec tych tam matrioszek, rubaszek, bałałajek, tiulowych spódniczek, nie mówiąc już o kopaniu piłki w kierunku bramki... Albo i na aut.

Tak że całe to, niewątpliwie słuszne, oburzenie, a nawet cała ta, jaka by nie była żałosna, "walka" z rosyjską agresywnością, chamstwem i cynizmem, skończy się - i to co bystrzejszym powinno być od dawna wiadomym, tylko że jakoś brak takowych w naszych mediach - skończy się zatem... (cytując St. Michalkiewicza) WESOŁYM OBERKIEM.

To zaś będzie kolejny kopniak w zad nieszczęsnego Zachodu, kolejne piórko do rosyjskiego pióropusza. I nic na to nie poradzą Nasi Ukochani Przywódcy - takie będzie ogólne wrażenie, bo inne po prostu być nie może. Ogólne wrażenie na Zachodzie, ale także jak najbardziej w Rosji i w świecie na razie jeszcze się wahającym której z tych dwóch potęg się po psiemu podporządkować.

Putin to wie, wiedział to od samego początku, czyli co najmniej od załatwienia sobie tych mistrzostw, i sądzę nawet, że spora część tych jego figlasów z ostatniego czasu jest wprost po to robiona, żeby obłęd tego przymusowego oberka, który Zachód chcąc nie chcąc wkrótce odtańczy, był jak najpotężniejszy i jak najbardziej bijący po oczach. (A także maksymalnie dla Zachodu upokarzający, choć to upokorzenie już nie każdy leming zdoła zauważyć.)

Bo, choć mechanizmy generujące postęp techniczny wciąż jeszcze jakoś na tym Zachodzie działają, sprawiając wrażenie, że wszystko jest jak najlepiej i idzie do przodu, to jednak najistotniejszą częścią każdego takiego społecznego systemu, jak cywilizacja, jest CZŁOWIEK, a jeśli ten masowo przestanie wierzyć, że leżące u podstaw danego systemu zasady są (w miarę możności) przez możnych tego świata przestrzegane, że to wszystko NA SERIO I NAPRAWDĘ - to z całą pewnością ów system jest w... Poważnych kłopotach, nazwijmy to tak oględnie. I to by było na tyle, dzięki za uwagę!

triarius

P.S. Związek z gladiatorami się jednak nie załapał. Nie sądzę, by ktoś to zauważył, ale jednak się poczuwam, by to naprawić. Dostrzegam taki mianowicie, że, o ile Rzymianom owe igrce, owo "chleba i igrzysk", w sumie chyba raczej pomagało - jakby mało sympatyczne mordowanie ludzi na scenie ku uciesze plebsu by nie było - to nasza ukochana cywilizacja chyba się w końcu nawet na tych swoich igrzyskach zaczyna przewracać. Co mnie akurat mało zresztą dziwi. 

Taka szpęgleryczna myśl niedoszłego, jakby nie było, doktoranta od starożytnej historii. Fakt, że Rzym nie miał tak wyrafinowanego i tak mocno z nim samym mentalnie splecionego wroga, który mógłby te wady fabryczne systemu wykorzystać. Z drugiej strony Zachód bez ogłupiania proli "Tańcem z gwiazdami" i oglądaniem kopania piłki by tygodnia nie przetrwał, więc... Skomplikowane! Wołać mu tu Coryllusa!

sobota, grudnia 30, 2017

Interesujące książki po polsku

David Riesman, Samotny tłum
Ten wpis (poza tym, że ma b. mało błyskotliwy tytuł, za to jednak w samo sedno) jest w sumie adresowany do konkretnej osoby, choć może kogoś jeszcze zainteresować, ale w końcu lepiej, żeby jedna osoba coś z tego bloga miała, niż nikt. Zaręczam wam, że po głowie chodzą mi arcydzieła, o jakich się Ziemkiewiczom tego świata nie śniło, ale po kiego grzyba (że tak to swojsko wyrażę, a moja elbląska przeszłość się ładnie ukłoni) miałbym to pracowicie przelewać na tę tutaj plazmę?

Jednak z szacunku do osób, które  ew. ten blogasek swoją obecnością z jakichś względów zaszczyciły, wyjaśnię o co tutaj chodzi. Otóż od znajomej (którą niniejszym serdecznie, choć ze stalowym błyskiem w oku) dowiedziałem się czas temu jakiś, że matka jej przyjaciółki (której osobiście nie znam, ale którą niniejszym serdecznie wirtualnie) zapragnęła listy polecanych przeze mnie książek, żeby sobie, jak zgaduję, poszerzyć und pogłębić.

Niewiele o tej pani wiem, więc zakładam, że książki mają być po polsku - zresztą ze zdobyciem zagranicznych, nawet przy znajomości narzeczy, są problemy, drobne, ale np. dla Tygrysicznego Narybku (który niniejszym serdecznie, choć nie bez błysku), jak wykazało dziesięcioletnie doświadczenie, nie do pokonania. I na różne tematy. Jeśli coś tej pani akurat nie zainteresuje, to może kogoś. A zresztą co to ma za znaczenie? No więc te książki, jak mi się przypomina, przy każdej drobny komentarz od serca.

Znajoma miała spisać te książki, co je polecam, ale cały czas ma lepsze rzeczy do roboty (Ziemkiewicze i Ogórki), więc ja muszę to zrobić sam. Co niniejszym czynię.

* * *

Andrzej Zieliński "Skandaliści w koronach"

O dziwo, mimo tandetnie sensacyjnego tytułu i faktu, że autor jest tylko dziennikarzem, b. ciekawa książeczka o historii Polski. Wpadło mi to w ręce całkiem niedawno i przypadkiem, ale błogosławię ten fakt pod niebiosa. (Z tym błogosławieniem oczywiście żartuję, ale książka jest warta grzechu.)

*

Alexander Lowen "Zdrada ciała" (Betrayal of the Body)

Z jednej strony tutaj potrzeba sporej szczypty soli, bo to dość mocno zalatuje kalifornijskim New Agem, ale z drugiej jest to prawdopodobnie NAJWAŻNIEJSZA książka, jaką w życiu przeczytałem! Trudno uwierzyć? Rozumiem, ale w końcu my tu sobie normalnie o sprawach intelektu, Ardreye i Spenglery, ważne rzeczy, ale jednak abstrakcje, a ta książka realnie zmieniła moje, dotąd dość podłe i nie do końca zdrowe, życie. Cóż więc jest ważniejsze?

Nie każdy oczywiście ma tak, jak ja miałem wtedy, kiedy dorwałem jakimś boskim zrządzeniem losu tę książkę, w oryginale, w sopockim antykwariacie (gdzie potem ponoć przychadzał i Michnik, czym mi się właścicielka pochwaliła), więc nie każdy aż tyle skorzysta, ale są to interesujące sprawy i cholernie by się wam, kochane ludzie, przydały. Zresztą Lowen napisał wiele książek, z czego niektóre są i po polsku, te inne też są interesujące, ale ta wydaje mi się rewolucyjnie najważniejsza.

*

Jan Kucharzewski "Od białego do czerwonego caratu"

Żeby było coś o polityce i na komucha, to tutaj macie fajną książkę rodaka na temat Rosji przed rewolucją i jak to tam w sumie wyglądało. Znana rzecz i naprawdę niezła.

*

Astolphe de Custine "Listy z Rosji"

Skoro już jesteśmy przy polityce i Rosji, to nie można zapomnieć o tym sławnym dziełku. Mówią o nim, że nie była to aż tak znakomita rzecz o ówczesnej Rosji, ale o dziwo nabierała wagi i prawdziwości z czasem i stała się znakomitą pracą o CCCP, niech je...

*

Krzysztof Kowalski "Eros i kostucha"

Fatalnie wydane, rozpada się w rękach po dwóch minutach, ale b. interesująca rzecz, jeśli kogoś, jak mnie, kręcą sprawy związane z prehistorycznymi religiami i takie tam. Ostrzegam, że dla niewinnych dziewic i ministrantów będzie to zbyt mocne z powodu b. wyrafinowanej seksualności w tych tam sprawach.

*

George James Frazer "Złota gałąź"

Skoro już prehistoria, dziwne obrzędy, ofiary z ludzi i co z tego zostało, to oczywiście nie można pominąć tej klasycznej i do dziś sławnej pozycji.

*

Robert Graves "Mity greckie", "Biała bogini"

To jest coś w tym samym stylu, co dwie poprzednie pozycje, ale łatwiej się chyba czyta niż Frazera. W "Mitach greckich" ja w sumie czytam niemal wyłącznie przypisy, gdzie jest właśnie samo jądro gęstwiny, choć i zwykły tekst też jest interesujący, a nawet powinienem go z zapałem studiować, jako niedoszły  historyk starożytny, tylko że mnie to akurat nie aż tak kręci. Przypisy jednak są REWELACYJNE - jeśli kogoś, oczywiście, jak mnie, te sprawy podniecają. "Biała bogini" to całkiem inna książka, raczej na tematy celtyckie, choć wcale nie tylko, ale tematyka pokrewna i podobnego nastawienia wymaga od czytelnika.

Oczywiście Graves napisał sporo innych rzeczy, które pół wieku temu b. mi się podobały, a dziś pewnie też by mnie nie odrzuciły - te o Kaliguli i Klaudiuszu na przykład. Facet w ogóle był genialny, choć Anglik (nie mówcie Koryle!) i na zdjęciu wygląda dość pedalsko, ale sam fakt, że mieszkał sobie na Majorce pod rządami gen. Franco, powinien nas do niego przekonać.

(A najzabawniejsze, że Graves "genetycznie" był jednak Niemcem. O czym wtedy nie wiedziałem.)

*

Antoni Kępiński "Schizofrenia"

Ten autor to b. ciekawa postać i nawet taka na ołtarze, napisał też sporo książek na tematy różnych aspektów psychiki i różnych zaburzeń, wszystkie które ja czytałem były interesujące i polecam,  ale o "Schizofrenii" my sobie tutaj nawet przecie kiedyś pisaliśmy, a to w związku z jej teorią, wyrażoną przez Kępińskiego w tej właśnie książce. Chodzi o teorię "metabolizmu informacyjnego" i jak to się potrafi zaburzać, obradzając np. schizofrenią "jako taką", albo schizofrenią metaforyczną... Spengleryzmy takie, można sobie tutaj ew. pracowicie poszukać.

*

Klemens Krzyżagórski "Kłopoty z ciałem"

Czytałem to wieki temu, nie mam nawet pojęcia, czy ten autor jest "nasz", ale b. ciekawe.

*

Oswald Spengler

Jest parę jego rzeczy po polsku - Magnum Opus oczywiście w dzisiejszej liberalnie skastrowanej wersji, ale i tak to jest b. dobra książka, choć nie tak, jak uczciwe wydanie. Wszystko jest do czytania i nauczenia się na pamięć. (Z pamięcią nieco żartuję, ale tylko trochę.)

Tu macie linek do Wikipedii na jego temat, tam są podane jego teksty po polsku, nie jest to oczywiście żadna Święta Księga (Wikipedia znaczy), ale może się przydać:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Oswald_Spengler

*

G. Lenotre "Ze starych papierów"

Wybór i tłumaczenie tekstów Lenotre'a, który był przez długie lata paryskim archiwistą i opublikował masę fascynujących rzeczy, w dużej części na temat Rewolucji Francuskiej i spraw wokół  niej. Wybór zrobiony, genialnie, przez Pawła Hertza ("naszego Żyda") w początkach lat '60. Tłumaczenie też znakomite. Dzisiaj musi to być trudne do dorwania, ale warto poszukać, bo naprawdę fantastycznie się czyta i może kogoś nawrócić na zainteresowanie historią.

*

prof. Stanisław Zieliński "Po co Homer?"

Tej akurat książki nie mogę nigdzie dorwać w postaci materialnej, ale jest zdaje się dostępna na jakichś Chomikach. Polecam! Ten sam autor wydał też sporo innych b. interesujących książek o starożytności, które co najmniej dla młodych obiecujących nadają się do polecenia.

*

Anna Świderkówna "Hellada królów"

Super rzecz - historia hellenistycznej Grecji, gorąco polecam! Polityka, wojna i samo życie, takie, jakie ono naprawdę jest i jakie w sumie zawsze będzie.

*

Janusz Korczak "Król Maciuś Pierwszy" i "Król Maciuś na wyspie bezludnej"

Historia rządów Donalda Trumpa, odkryta jakimś genialnym przebłyskiem intuicji i opisana niemal sto lat temu. ("Faraon" Bolesława Prusa także jest niezłym wprowadzeniem do polityki i polecam. Jak i wspomniane już tutaj książki Roberta Gravesa o wczesnych cezarach.)

*

Maurice Druon "Królowie przeklęci"

Coryllus by mnie za to przeklął (nie czyniąc przy tym królem), ale co mi tam! Od lat właściwie prawie nie czytam powieści, ale tę chciałem przeczytać od pół wieku (kiedy usłyszałem jej fragment czytany w radio*), i kiedy oczy moje ujrzały, że oryginał jest do dostania na allegro, to sobie kupiłem, a potem przeczytałem. Tego jest chyba z sześć tomów, w sam raz na długie zimowe do początku XXII wieku.

Nie żałuję, bo chociaż mogę się teraz uśmiechać czytając (jak to mi się raz na parę tygodni zdarza) diatryby naszego natchnionego Savonaroli v2.0, a dla ludzi młodszych, bardziej skłonnych do czytania powieści i być może mniej unurzanych w historii, to powinno tym bardziej być ciekawe i pouczające. (Nie wykluczam do końca, że Koryła może mieć trochę racji polemizując z Druonem na temat stosunków bankierów z władzą, ale to i tak książki nie przekreśla, a na temat mechanizmów historii różni ludzie mogą mieć różne opinie, i nawet o to jakby właśnie chodziło.)

* Choć to raczej chyba było słuchowisko, jak to wtedy.

*

David Riesman "Samotny tłum"

Instrukcja obsługi leminga i wprowadzenie do propedeutyki lemingologii. Po prostu!

* * *

To na razie tyle, bo to mi w tej chwili przyszło do głowy, ale osoby ew. zainteresowane mogą tu co pewien czas zajrzeć, bo jak sobie coś istotnego przypomnę, to być może dodam.

triarius

P.S. A tak całkiem bez związku z czymkolwiek, to przyszedł mi do głowy bonmot, którym nie omieszkam się podzielić: W dobrą zmianę nie uwierzę, dopóki ten, kto wymyślił tytuł programu "W tyle wizji", nie pójdzie siedzieć.

wtorek, listopada 21, 2017

W kwestii Puszczy Bałowieskiej

Pchła roznosząca dżumę - znakomita europejska alternatywa dla drzew
Wysłuchałem ci ja właśnie sporego kawałka dyskusji na temat Puszczy Białowieskiej - dla potomności wyjaśniam: chodzi o to, czy mają być w niej drzewa, czy też korniki, bo tak akurat podoba się Unii Europejskiej. Argumenty tych wszystkich "ekologów" i europejsów wydają mi się żałosne, argumenty drugiej strony, tej naszej całkiem sensowne, i nie mam większych wątpliwości co do tego, kto ma rację.

Najważniejszą sprawą tutaj widzi mi się sam prześwietny Trybunał Sprawiedliwości, bo od zawsze głoszę, że wszelkie ponadnarodowe trybunały i inne takie, po prostu pozbawiają państwo części suwerenności; jeśli ktoś nie jest naiwny, jak wczoraj narodzone dziecię, to wie, że "Prawo przez duże P" to może sobie istnieć w tekstach np. K*wina, ale w sądach i na ziemi, prawo to wola silnego narzucona słabym (to akurat cytat ze Spenglera), i dotyczy to nawet prawa Boskiego, jeśli się tę sprawę głębiej przeanalizuje...

Nie twierdzę wcale, że prawo zawsze jest niesprawiedliwe - nie, może być (i oczywiście powinno) wprost przeciwnie, ale to raczej, o ile nie wyłącznie, w spójnych grupach, które poczuwają się do wspólnego dobra; widzą się jako mniej więcej równe, a w każdym razie podobnie wartościowe; odczuwają wzajemną solidarność (!)... Te rzeczy.

Kiedy mamy do czynienia z grupami, czy osobami zresztą też, które są sobie obce, których dobro, mimo wszystkich, mniej lub bardziej szczerych, propagandowych wysiłków Światłych i Postępowych, jest sobie wzajemnie obojętne; kiedy, co więcej, wydający wyroki są silni, a podlegający im znacznie mniej - wtedy z reguły "narzucanie" jest o wiele istotniejsze od tej wyśnionej i tak często opiewanej "sprawiedliwości".

(Oczywiście "sprawiedliwość", tak samo jak np. "demokrację", albo nawet "powszechny pokój i szczęście, istny Raj Na Ziemi" można sobie dowolnie niemal przedefiniować, jeśli ma się po temu odpowiednio potężne środki. Mówię o środkach propagandy, ale nie tylko o nich, oj nie, bo i środki przymusu na przykład też grają tu swoją rolę.)

Polska kiedyś miała masę miejscowości na tzw. prawie magdeburskim, skutkiem czego co poważniejsze spory były rozstrzygane nie tutaj, tylko właśnie w Magdeburgu. Było to dobre dla naszej, że spytam, suwerenności, czy nie było? A właściwie to pytanie jest niezręcznie sformułowane, bo tu nie chodzi o to, czy "dobre", tylko o to, czy ta suwerenność pozostawała aby nienaruszoną, czy też została oddana, w jakiejś tam części, Niemcom. Przez co, całkiem po prostu, Polska była mniej państwem, bo państwo, to po prostu suwerenność na pewnym terytorium i nad pewną ludnością. I więcej: częściowo stała się częścią państwa niemieckiego!

Nie mówię, że to dobrze, że państwu, dopóki nim jest, nikt od środka nie może podskoczyć, nie mówię, że to źle - po prostu, choć niby każdy może sobie dowolnie co chce definiować i np. "państwem" nazwać rudego szczura bez ogona, to jednak, kiedy przez tysiące lat mówiło się i pisało o "państwie", to chodziło właśnie o tamto, czyli o tę suwerenność. I tak to się, jak to bywa, wydestylowało. (Terytorium mogłoby teoretycznie być pominięte w tej definicji, jeśli będziemy mówić o takich tygrysicznych czysto sprawach, jak np. "państwo Magiańskiej K/C", w sensie "wedle jej własnych kryteriów", no bo przecie istnieją różne tam Syrie i Izraele... Państwo które, jak wiemy, jest partią komunistyczną lub Al Kaidą. Ale to tygrysiczna awangarda na samym froncie badań historiograficznych (ach!) i oczywiście mało kto o tym w ogóle wie.)

Unia Europejska wieku XIV
Mógłbym jeszcze sporo na temat państwa, suwerenności i różnych, szemranych przeważnie, ponadpaństwowych instytucji, które nas dręczą, ale zasadniczym tematem była Puszcza, więc zakończę o niej. Otóż niezwykle podoba mi się argument, tych nienaszych, że oto "kornik jest częścią przyrody" i że cholernie wiele z tego miałoby wynikać. Konkretnie tyle, na ile mogę wierzyć w wydolność własnej  mózgowej kory, że w lasach mogą sobie być i drzewa, tolerancja panie, ale jeśli ich nie będzie, a będą korniki, to też cudnie.

No więc nieśmiało, choć żaden ze mnie certyfikowany ekolog, przypomnę, że zarazek dżumy to też "część przyrody", więc powinniśmy go chronić, pieścić i opiewać. Albo ta pchła, co go, wraz ze szczurem, przenosiła i którą mamy na obrazku u góry.

Zresztą ktoś już kiedyś wymyślił genialnego bonmota, pod którym się wszystkimi kończynami podpisuję - bonmota o tym, że (z głowy to rzucę i bez stylistycznych zakrętasków): gdyby takie właśnie stworzonka mogły nadawać ordery i stanowiska, rychło doczekalibyśmy się ich piewców. Jak najbardziej prawda, a ewidentnym przykładem dla niedowiarków choćby "Unia" zwana "Europejską".

triarius

poniedziałek, listopada 13, 2017

Mandingo, Bundeswera i paski do spodni

Parę dni temu usłyszałem ci ja w jakiejś ("naszej" oczywiście) telewizji, czy może ujrzałem tam na tasiemce, żeśmy się oto stali trzecią armią w Europie - przed Niemcami, a jedynie za Francją i Włochami. Wieść ta natchnęła mnie oczywiście zrozumiałą rozkoszą i dumą, choć z pewną domieszką wątpliwości. Przypomniał mi się Gierek i nasza siódma, na ile pamiętam, światowa pozycja jako ekonomicznej potęgi, a także nasza, całkiem niedawna, piąta pozycja w światowej piłce kopanej (i to męskiej)...

O czym, kiedy Duńczycy gdzieś usłyszeli, zaraz nam dokopali cztery to zera, a i tak niespecjalnie się wysilając. Może z tą piłką zresztą jest gorzej, niż z niezapomnianym tow. Edwardem, bo tę klasyfikację prowadzi tak szemrana instytucja, jak FIFA, która w całkiem ewidentnie korupcyjny sposób (a niech mnie oskarżą i skażą za obrazę majestatu, jeśli chcą mieć Piłkarską-Arabską Wiosnę!) przyznała te najbliższe kopane mistrzostwa globu Rosji, słusznie na wszystkie strony podpadniętej...

A teraz dosłownie każdy pajac w "naszej" telewizji, bez żadnego powodu, musi do każdej dosłownie wzmianki i tych mistrzostwach dodać "w Rosji", i aż mu się japa od tego rozjaśnia. Nie wiem - aż tyle mamy w tenkraju patentowanych ruskich agentów wpływu, czy po prostu głupota. Ta druga opcja jest, mimo wszystko, chyba jednak bardziej optymistyczna, a uprawdopodabniają ją liczne podobne językowe wyczyny, w rodzaju "Generał" o Jaruzelu, "koktalje Mołotowa" o butelkach z benzyną na Tygrysy, "Antifa" o lewackich bojówkach (kiedy nikt o ich konkretną nazwę nie pytał)... I wiele, wiele innych.

Z tą armią, trzecią rzekomo w Europie, żeby to tej sprawy wrócić, jest jednak sporo ciekawych aspektów. Po pierwsze, Turcja, nie mówiąc o Rosji, ma jednak armię z całą pewnością silniejszą. (Może to się w przyszłości, oby, i oby niedalekiej, zmieniło, ale na razie wątpliwości nie mam.) No i leżą sobie one częściowo, chcemy tego czy nie, w Europie. Wielka natomiast Brytania, armię ma niewielką, zgoda, ale nieźle wyszkoloną (do tego jest wyspą, co sporo zmienia, jak uczy tysiąc lat ostatniej historii), no i ma jakieś tam jednak siły jądrowe.

Siły jądrowe to tak jak hetman w szachach - a faktycznie trudno by było samym hetmanem, bez pionkowego mięsa armatniego, zwyciężać w wielu wojnach... Nawet jeśli za dodatkowe gońce uznamy Combatives (które jednak poszło w świat) i szkockie... Powiedziałbym "dudy", bo taka jest właściwa nazwa tego instrumentu, a "kobza" to całkiem co innego, ale jakoś mi to słowo przez gardło przejść nie chce, zaś "dudki" to też nie to samo... W każdym razie dmucha się i się pod pachą tym miechem pompuje...

Ale jednak trudno porównać jabłka z pomarańczami (a niby dlaczego? z parówkami to rozumiem, ale owoce między sobą?) i zdecydowanie orzec, żeśmy od sił zbrojnych J.K. Elżbietańskiej Mości silniejsi. Francja, co to wciąż przed nami - zgoda! Mają swoje jądrowe utensylia, Legię i pełno wojska na ulicach, na razie faktycznie lepiej wojny z nimi nie zaczynajmy. Włochy? Mam dla nich sporo sympatii i szacunku - Monteverdi, z którego powodu nawet się luźno uczę włoskiego - ale jako nowożytna armia jakoś mało kogo przekonują.

Naprawdę nie sądzę, by im coś brakowało (w końcu mafię zrobić potrafili, wcale nie żartuję z tą analogią!), ale tu działa z pewnością to, o czym genialnie (bo inaczej nie potrafił) pisał Spengler w tej książce, co jest po polsku i łatwo ją dostać. "Człowiek i technika" to się zowie, a konkretnie chodzi o tekst "Duch pruski i socjalizm". Gdzie gość pisze, jakże słusznie, że każdy Niemiec, także np. robotnik, czuje się i w sumie jest funkcjonariuszem państwa. ("Urzędnikiem" napisano chyba w polskim przekładzie, mniej mi to pasuje, ale w sumie np. "wyższy urzędnik" to nie jest jakiś skryba, więc i to jakoś tam się zgadza.)

Z czego wynika, choć Spengler tego bezpośrednio nie wiąże, że niemieckie siły zbrojne (jak długo ten stan rzeczy będzie istniał, na szczęście to się właśnie chyba kończy) muszą być cholernie dobre. No i zawsze były. Polacy, a także wspomniani Włosi, mają skrajnie inne podejście do siebie i państwa - dość zresztą łatwe do zrozumienia, jeśli się cokolwiek wie o historii tych narodów (a co dopiero mówić np. o Irlandczykach!) - co wpływa na ich siły zbrojne i w ogóle politykę. Polacy, jak wiadomo, potrafią wspaniale walczyć, ale raczej dopiero w sytuacji mocno podbramkowej. Co ma zalety, ale głównie wady. Podobnie zapewne jest i z Włochami, ale widać podboje w Afryce Północnej za Mussoliniego nie wykrzesały z nich dostatecznej bojowości, by ich rozsławić jako wojowników, a nie przeciwnie.

No dobra, Francję możemy sobie zostawić "na zaś" (jak ponoć mówią w Wielkopolsce, a ojca miałem z Wrześni), zajmijmy się Niemcami. Jeśli naprawdę wyprzedziliśmy już Bundeswerę (czy jak to się pisze, nieważne!), albo wkrótce ją wyprzedzimy, to miód w moje serce i w ogóle. Tym bardziej, że to mi się wydaje sporo bardziej prawdopodobne i łatwiejsze, niż z Turcją, Rosją, czy choćby Francją. Jak nimi obecnie rządzą, to wiadomo. Jeśli ich odwieczny kult własnej władzy trwa, to można nad nimi tylko zapłakać, a jeśli się skończył, to słusznie, ale też a największa siła i najmocniejszy atut Niemiec - poszanowanie hierarchii i władzy, ta "forma" o której Spengler pisze w Magnum Opus - należy już do przeszłości. Alleluja! Czym niby mają to zastąpić, żeby dalej, i w zamierzeniu mocniej, trzymać za pysk Europę, z Polską na czele?

Swoją drogą, patrząc na to wszystko w standardowy sposób, to nasze trzecie miejsce w Europie powinienem był zrozumieć jako trzecie miejsce W UNII. Nie znoszę tego utożsamiania Europy z Unią - sam Unią gardzę, a uważam się za o wiele lepszego Europejczyka od tych wszystkich Tusków, Junckerów i Merkeli. Więcej mam nawet różnistej europejskiej krwi w żyłach, gdyby o to miało chodzić, ale chodzi mi głównie o kulturę (Monteverdy!), języki obce i cudze... Takie sprawy. I to łykanie owej unijnej propagandy, stręczonej nam i sączonej każdego dnia przez ogłupiałych od bezmyślnej pracy, internetu i telewizji proli - tego że "Europa to to samo co Unia Ojro" - jest sprawą z tego samego cyklu, co "koktaile" i "Generał" o ruskiej matrioszce. Wstyd! Poprawcie się! Zacznijcie trochę myśleć! Lewizna może nieco przesadza z tą twórczą rolą języka...

Choć i co do tego można mieć spore wątpliwości, bo politpoprawność jest już w w was, i to ile! Ale my tu, po tej naszej stronie, z pewnością roli języka nie doceniamy i dajemy się robić jak ciapki. Gorzej - sami siebie, o naszych kobietach, dzieciach i zwierzętach domowych nie wspominając, urabiamy się na lewiźnianych niewolników. Słowami właśnie - właśnie tymi "Generałami", "koktailami" i "Europą"!

Komuś, kto sporo zajmował się historią i mocniej siedzi w historii, niż w obecnej biężączce, trudno jest, mimo wszystko, uwierzyć (o happy day!), żeśmy militarnie silniejsi od naszego Przyjaciela i Sponsora Od Zachodu. Jednak pomyślcie! Kogo oni tam mają ministrem Obrony (a co z Atakiem, że spytam? jakiś gabinet cieni się tym zajmuje? chcę go poznać!)? Taką głupiutką, choć faktycznie niezbyt brzydką, blondynkę, zgoda? To już jest pewien znak. No to teraz dobiję tego gwoździa w samą łepetynkę, wykonam zabójczego smecza, i co tam sobie chcecie....

W tej oto formie, że wam powiem, iż czas temu jakiś kupiłem sobie na Allegro pasek do spodni, reklamowany jako "skopiowany z pasków stosowanych przez Bundeswerę" (jak by się to nie pisało). Bundeswera specjalnie mnie nie cieszy, ale pomyślałem sobie, że chyba jednak potrafi sobie zafundować paski, przy których portki im bez przerwy nie opadają, tradycja Moldtkiego i... sami wiecie... zobowiązuje... O - Hugo Bossa też, byłym zapomniał... Więc kupiłem. No i zapięcie jest rzeczywiście pomysłowe, proste, autentyczny patent i w ogóle - tylko że NIE DZIAŁA. Pasek się bez przerwy luzuje i w końcu spodnie zsuwają się z moich szczupłych, jak u brazylijskiego utrzymanka, biódr.

Nie wiem, jak oni mogli coś takiego sobie zafundować - pewnie wielomiliardowa korupcja... Albo też tej niezbyt brzydkiej ministerce coś się pokręciło i zamiast bladych metroseksualnych pacyfistów, oczyma duszy ujrzała dorodnych Mandingo, którym, jak się słyszy, na widok niemieckich turystek (Gambia to ich ulubiony cel wojaży, i nie bez powodu) spodnie, nawet bez patentowanego paska... Rozumiemy się, prawda? (Oczywiście nie ma tu żadnego rasizmu, gdyby jakiś głupek chciał się czepiać. Lubię Murzynów, znałem zresztą jednego Mandingo, z którym pracowałem w Libii, fajny był, nie oceniam ludzi hurtem na podstawie rasy, co innego lewactwo. Jak dorodny był ten Mandingo, co go trochę znałem, nie mam pojęcia, ale wrzućcie sobie "Mandingo" w Gugla i zrozumiecie o co tu chodzi. I co to słowo, słusznie lub nie, oznacza w języku np. LGBT.)

Jaka była przyczyna - Mandingo, zwykłe zaćmienie umysłu, czy też bilionowa korupcja - nie wiem, ale wiem, że Bundeswera musi co chwilę podciągać portki, więc słusznie pozostawiliśmy ją w tyle w tym militarnym rankingu. Wprawdzie portki z jeleniej skóry na szelkach patentowanych pasków "Mandingo" nie potrzebują, ale przemundurowanie Bundeswery (jakby się to nie pisało) na takie coś, to by był faszyzm, i to jeszcze jaki, a w każdym razie, gdyby próbowali, to musimy podnieść tego typu wrzask. My i nasi sojusznicy od morza do morza. Niemiec bez opadających spodni jest ewidentnym zagrożeniem dla Europy i w ogóle świata!

Nie bez powodu Salon Niezależnych śpiewał "jak gonili gestapowca, to mu opadały spodnie"! To właśnie zgubiło Niemca wtedy i, da Bóg, to samo zgubi go teraz! To była nasza Tajna Broń! W ogóle to Merkelę powinno się szybko ubrać w portki, ale nie te z jeleniej skóry na szelkach, nie mówiąc już o jakichś bryczesach od Hugo Bossa, tylko właśnie te od Bundeswery (jakby się to nie pisało)! Od tego należy przyszłość świata i Zbawienie Wieczne!

triarius

P.S. Naprawdę nie musieliście tego czytać. Napisałem to sam dla siebie, dla tzw. jaj. W końcu po tylu latach pisania człek ma pewne dziwne odruchy i musi je co czas pewien odreagować.

środa, lipca 26, 2017

O słoniu na sznurku i plemnikach

Eunuch
Powiedzenie o słoniu w salonie jest dość znane (choć nie aż tak, jak to o słoniu w składzie porcelany). To by nam wystarczyło, ale że nigdy dość lansowania Ardreya, więc przypomnę, że ów genialny człowiek (oskarowy scenarzysta m.in.) porównuje gdzieś zachowanie współczesnej zachodniej (jest jakaś inna?) nauki i całego tego dookoła niej interesu do historii z jednego hollywódzkiego filmu... Otóż mamy cyrk, a w nim uroczy i (jak to się często składa) niezbyt mądry klaun, którego wszyscy lekceważą, poza jego jedynym przyjacielem - ogromnym słoniem.

Tego słonia zamierzają w końcu źli cyrku właściciele sprzedać na słoninę, czy coś tam takiego, w każdym razie nasz bohater, klaun znaczy, głęboką nocą, w tajemnicy bierze przyjaciela na sznurek i chce z nim z cyrku uciec. Uciekinierzy szybko jednak zostają złapani, a nasz klaun, pytany gdzie tak po ciemku maszeruje ze słoniem na sznurku, zaczyna się bronić w te słowa: "Słoń? Jaki znowu słoń? Nie ma tu żadnego słonia!" Niby całkiem to samo porównanie, ale dłużej, piękniej, no i mieliśmy bezinteresowną okazję znowu podlansować nieco Ardreya, bez którego nijak, i Polska nie będzie Polską.

Fascynujące, zgoda, ale dlaczego dlaczego o tym akurat teraz? A dlatego, że właśnie ogłoszono wstrząsające zaiste wyniki badań, z których wynika, że w cywilizowanym zachodnim świecie w ciągu 38 lat (od 1972 do 2011) ilość plemników w... wiadomo... u przeciętnego tzw. "mężczyzny" zmniejszyła się o 60 procent.

Nie-wia-ry-god-ne, ale bynajmniej nie w pierwotnym sensie tego słowa, bo to akurat badanie było ponoć pierwszym w tym temacie naprawdę rzetelnym, pełnym, dającym w sumie niepodważalne wyniki. Że zaś te wyniki robią wrażenie, to się chyba każdy zgodzi, ale tytułem wisienki na torcie można to uzupełnić oficjalnym komentarzami owych naukowców, które także są szeroko w mediach propagowane, że oto "ten spadek zagraża przetrwaniu gatunku ludzkiego".

Tutaj w miły sposób uderzamy w adreyiczne tony, ale jednak z tym przetrwaniem nie byłbym aż tak radykalny. Dlaczego? No bo przecież cywilizowany Zachód to nie cała, excusez le mot, Ludzkość, prawda? Nasi drodzy naukowcy nie zbadali przecie zawartość tych tam plemników w... wiadomo... już nie tylko u rzekomych bojowników rzekomego rzekomo islamskiego państwa, ale nawet u Azjatów, Afrykanów, czy mieszkańców Południowej Ameryki. Na marginesie zresztą referowania owych szokujących (niektórych, bo nie aż tak bardzo nas tutaj) rezultatów wprost wspomniano nawet, że w Azji czy gdzieś wyniki są całkiem inne.

Tak więc, kochani naukowcy, kochane media i uwielbiana cała reszto - to nie o "Ludzkość" (ach!) chodzi, tylko o... Spengler jak zawsze miał znowu rację. Tylko tyle i aż tyle! To, tuszę, było wesołe i zajmujące, ale teraz dochodzimy do części najważniejszej i najzabawniejszej. W powietrzu wisi bowiem nabrzmiała aż do zsinienia kwestia DLACZEGO TO TAK SIĘ DZIEJE? Zgoda? No przecież wisi, a pytanie ciśnie się wprost na usta.

Naukowcy kochani i umiłowane media (a mogli to wszystko przemilczeć, tym bardziej, że akurat odbywa się jakieś lesbijskie mistrzostwo świata w piłce kopanej!) starali się nas tutaj usatysfakcjonować - podając różne ad hoc hipotezy: a to że za dużo jemy, a to że ekologia i różne tam szkodliwe substancje. I temuż podobnież. Czyli jak zwykle, ten sam krąg podejrzanych, te same co zawsze miłościwie nam panujące i jedyne dopuszczalne ideologie, jak ekologizm i odchudzizm z anoreksją. W BBC zasugerowali też, że może za dużo oglądamy telewizji, ale mieli przy tym tak zażenowane miny, że nawet samo zastanawianie nad tą możliwością intelektualnie kompromituje.

Czyli oczywiste brednie, w które nikt powyżej poziomu trzech... No niech będzie pięciu... Rysiów Petru nie uwierzy. Ja wam powiem, ludkowie rostomili, z czego ten przeraźliwy spadek ilości tych tam małych robaczków tam gdzie... wiadomo... Ten przeraźliwy spadek męskości - bo przecież to jest w sumie jeden z tej męskości przejawów i świadczy o stanie całości... Z czego to się bierze.

Z "RÓWNOUPRAWNIENIA" się bierze, kochane moje ludziątka! Pisaliśmy sobie już o tym, ale pewnie trudno by to było teraz wszystko odnaleźć, więc b. pokrótce powiem... Psychika wpływa na hormony - to chyba jest oczywiste? No a te z kolei wpływają, bo i jakby mogły nie, na te tam robaczki w waszej, ludkowie moi rostomili... Sami wiecie gdzie. I w.... Waszych kochanych męcizn też, drogie panie/bezpitulki! Kiedyś, kiedy facet widział kobietę, to reagował. No bo albo miał szansę ją... Nawet nie zawsze w łeb i w krzaki, ale powiedzmy zbajerować gadką i prezencikiem... Te rzeczy...

Nie zawsze, a nawet może i nieczęsto, było to możliwe, ale nie dlatego, że tak go od żłobka wychowano, ino dlatego, że był ojciec, bracia, sztylety, surowe prawo i co tam jeszcze. Facet mógł sobie spokojnie czuć chuć, w kobiecie (bezpitulki były wtedy praktycznie nieznane) widzieć obiekt seksualny - przeważnie niewiele z tego w praktyce wynikało, ale dla jego hormonów było to dokładnie to, co Mama Natura w mądrości swojej niepojętej przepisała.

Teraz inaczej. Codziennie setki kobiet, czy to co za kobiety dzisiaj uchodzi, prowokuje każdego biednego... Jak to stworzenie nazwać...? Może "pitulek"? Zbyt filglarnie i chyba do tego zbyt pochlebnie. Fakt że analogia do bezy. Niech będzie "MĘCIZNA". No i ta męcizna nic - nie reaguje, nie dlatego, że się boi sztyletu brata wybranki i rodowej zemsty, ale dlatego, że tak go wychowano i, mówiąc bez ogródek tak go WYKASTROWANO.

Darujcie, ale, choć kobiety (bezpitule mniej, fakt) cenię, kocham i chciałbym im nieba przychylić, jednak ich kopaniem (a tym mniej bezpituli, choć niewykluczone, że to tylko one robią) piłki podniecać się nie zamierzam, a poglądu że KAŻDY przypadek, kiedy dorosły facet musi być posłuszny jakiejkolwiek/jakiemukolwiek kobiecie/bezpitulkowi, to czyste tego faceta kastrowanie, nie zmienię! (A ta dorosłość to tak na oko od wieku czterech lat w mojej skromnej opinii. Więc tutaj przedszkola i cały ten nasz obecny liberalny raj. I nie mówię tu o naszym rodzimym bantustanie, który od jakiegoś czasu jest akurat wyraźnie mniej nieszczęsny.)

Tak to widzę, i możecie mi łaskawie uwierzyć (albo nie, mam w nosie), że w moim akurat przypadku nie jest to jakieś sobie wmawianie i dodawanie sobie pyskiem, czy wiązką elektronów, męskości, bo ja jej mam tyle, że gdyby mnie uwzględniono w dyskutowanym tu badaniu, wynik byłby sporo lepszy. I mówię to nie po to, żeby się dowartościować (bo niby jak by to miało działać?), tylko dlatego, że takie są fakty i gadki-szmatki o kompleksach i kompensatach możecie sobie włożyć, tam gdzie tęczowa flaga nie sięga. Dość miałem w życiu problemów w wyniku niezwykle podwyższonego poziomu testosteronu - mam je zresztą nadal - by się potrafić takimi ew. zakompleksionymi gadkami zakompleksionych męcizn przejąć. (Zresztą są oczywiście i korzyści z tego podwyższonego poziomu, nawet poniekąd więcej.)

Opisany tu powyżej mechanizm jest zapewne najpowszechniejszy i dlatego działa najsilniej, ale podobnie taśmowo trzebiących to, co w mniej podłych okolicznościach mogłoby być zadatkiem na mężczyznę, mechanizmów jest znacznie więcej. Np. te związane z pigułką, z alimentami, albo z Viagrą. (Czyniącą z faceta marną namiastkę wibratora i odbierającą mu prawo do powiedzenia nachalnej babie: "a idź się bujać smętny bezpitulu, poszukaj sobie kogoś w typie... Wiadomo kogo, prawda? Może on cię zechce!" Na szczęście tylko w przypadku smętnej męciźny to tak działa, bo prawdziwy facet i tak to potrafi, a Viagry nawet nie dotknie. Ale i tak, ponieważ mało kto z was. ludkowie, jest dziś w całkiem kastracją nietknięty.)

Moim skromnym, żeby już przejść do podsumowania, nie tyle Ludzkość (ach!), co zachodnia cywilizacja, skazała się sama na śmierć samym (?) faktem wykoncypowania i narzucenia sobie (z nieudolną próbą narzucenia go wszystkim innym też) absurdalnej i chorej idei "równouprawnienia". A wyście, drogie ludzieńki, już dawno temu uwierzyli, że to "równouprawnienie" to droga do uszczęśliwienia kobiet. Co jest oczywistą, jeśli się rozejrzeć bez ideologicznych końskich okularów, brednią.

Ani "uszczęśliwienie", ani nawet "kobiety". Nikt tu, na tym dzisiejszym Zachodzie, nie jest naprawdę szczęśliwy, a o "kobietach" niestety można tylko pomarzyć. Oczywiście że są, ale siedzą gdzieś w ukryciu i haftują ornaty, karmiąc piersią stadko dzieci, podczas gdy w ich imieniu wrzeszczą na nas... Na mężczyzn, na ile jeszcze się jakiś zachował... na męcizn... upiorne sfrustrowane harpie, w rodzaju tej tam. I tej drugiej z tą trzecią.

Dorabiajcie sobie ideologie, naukowce i media, poszukujcie wytłumaczenia właśnie odkrytego niewyjaśnionego fenomenu, ale ja wam mówię jak to jest. Tylko że wy, przy całym waszym zadęciu i rzekomej mądrości, zachowujecie się gorzej, niż wspomniany na wstępie klaun, udając, że istnieje tylko to, co otrzymało pozwolenie na istnienie od waszych szemranych sponsorów. Do tego klaun chociaż był sympatyczny i miał autentycznego przyjaciela, kiedy wy mordeczki... Róbcie tak dalej, a wkrótce zobaczycie!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!