Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święta. Pokaż wszystkie posty

środa, grudnia 24, 2008

Varia(ctwa) opus ileś

Pojawiają się ostatnio dość rzetelnie wyglądające informacje, że gen. Patton (skądinąd, na ile się orientuję, autor motta naszej Wyższej Szkoły Taktu [dopisane po latach, latem 2018: od tego czasu te motta zmieniliśmy jednak wielokrotnie, w tamtych chodziło o to, że "nie chodzi o to, żeby zginąć za ojczyznę, tylko żeby tamten skurwiel zginął za swoją", co nadal jest oczywiśie słuszne]) został zamordowany przez sowieckie służby działające we współpracy z pewnymi amerykańskimi oficerami, którym nie pasował nieprzejednany stosunek Pattona do ZSRR, nie pasujący ich zdaniem do nowej epoki przyjaźni między narodami.

Jednocześnie senator McCarthy wciąż jest, i z pewnością będzie po wieki wieków, uważany za opętanego nienawiścią paranoika i/lub cynicznego demagoga, który wszędzie wietrzył, lub wymyślał, komunistyczne spiski i agentury. Jak te dwa fakty pogodzić? Na normalny rozum normalnego człowieka się moim zdaniem nie da - co najwyżej można to przenieść na wyższy poziom historiozoficzny i/lub filozoficzny.

Dla mnie jest to na przykład nieoczekiwane potwierdzenie pogardy Spenglera dla systemu Linneusza (skądinąd mego uppsalskiego rodaka z przeszłości) i wyciągania z niego jakichkolwiek głębszych wniosków. Nie uważam się bynajmniej za jakiegoś nadczłowieka - w tym celu musiałbym bez szkody dla siebie skakać z dziesiątego piętra; walić po mordach mistrzów MMA, po czym otrzepywać ubranie i odchodzić spacerkiem robiąc salta i ucieszne miny; grać na gitarze jak Django skrzyżowany z Knoppflerem; śpiewać jak Amália i uwodzić kobiety jak Fonzie (fakt że nie ten typ kobiet mi się podoba, ale skuteczności nie da się Fonzowi odmówić!), analizować świat jak Spengler...

Żadnym supermanem oczywiście nie jestem, ale nie mogę przecież należeć do tego samego gatunku co cała ta zgraja zniewolonych i szczęśliwych z tego powodu bydlaków, po których zderzenia faktów jak te wspomniane na początku spływają jak woda po przysłowiowej gęsi. Sorry Linneusz, ale sam widzisz, że twoje kategorie są do dupy!


* * * * *

Każdy samosterujący system na odpowiednim poziomie rozwoju zajmuje się głównie samym sobą. (To Prawo Tygrysie opus ileśtam.) Szkoła Taktu "Szarżujący Bawół" nie jest tu żadnym wyjątkiem. A więc się pozajmujmy... (Nie żebyśmy nieco tego nie uczynili już w poprzednim punkcie.)

Jak chciałbym być zapamiętany? Zakładając oczywiście (ach, jakżesz naiwnie!), że w ogóle ktoś nas będzie pamiętał i w ogóle będzie istniała jakakolwiek warta uwagi historiografia. A więc jak?

Jako nowy Cervantes, jeśli to możliwe. Jako facet, który tak jak on ośmieszył, utrupił i przebił osikowym kołkiem romanse rycerskie - ośmieszył, utrupił i przebił osikowym kołkiem "intelektualny prąd" zwany liberalizmem.

Nie żeby inne rodzaje upamiętnienia mojej osoby i Szkoły Taktu "Szarżujący Bawół" całkiem mi nie pasowały, ale na razie, jeśli to możliwe, proszę o to com powiedział.


* * * * *


Zawsze miałem szczerą czułość wobec większości przejawów dekadencji opisywanych przez historyków. W końcu nie ma nic nudniejszego i bardziej jałowego, niż opisy prężnego, dobrze zorganizowanego, oszczędnego, przywiązanego do tradycji (niezbyt jednak barbarzyńskich, bo to by było ciekawe)... Czyli w sumie zdrowego jak ząb i niezbyt do tego wojowniczego... społeczeństwa. A takie właśnie zdaje się najbardziej podniecać pewien gatunek historyków (?) - tych o hagiograficznym zacięciu i przekonaniu, iż muszą koniecznie dawać budujące przykłady. Różne "Boski August" i inne takie koszmarki. Fuj!

Jednak to wszystko okazuje się literaturą, bo widziana z bliska, kiedy w dodatku siedzi się w samym jej środku, dekadencja jest po prostu ohydna. Całkiem jak nurkowanie w szambie, i to bez odpowiedniego ekwipunku. "Swobodne nurkowanie w szambie", cudo po prostu! (Zdaje się zresztą, że to ostatni rodzaj swobody jaki nam pozostał.)

No i powiem, że tylko Spenglera paralelizm rozwoju różnych Cywilizacji potrafi sprawić, że bez torsji potrafię nie tylko przyglądać się różnym takim zjawiskom, jak wielkie imprezy sportowe, polityka, media (w tym blogi, sorry!)... Ale nawet studiować je niczym jakiś entomolog owadzie nogi (żeby nie posuwać się do obrzydliwszych, cisnących się na wargi, porównań)... kontemplować... njutać av (sorry kto nie rozumie, to był żarcik dla wtajemniczonych)... I cieszyć się nimi - po prostu!

Tylko starając się zrozumieć jakiemu zjawisku u Rzymian czy innych Egipcjan odpowiada to czy owo, jakie różnice należy złożyć na karb różnic między cywilizacjami, jakie są niezbyt istotnymi fioriturami, jakie zaś nie dałyby się wytłumaczyć na gruncie dotychczasowej wiedzy spenglerycznej... Tylko tak potrafię cieszyć się tym wszystkim, wśród czego, choć nikt mnie o zgodę nie pytał i nigdy bym jej chyba nie wyraził, przyszło mi żyć. I co z zapałem naprawdę diabelskim serwują nam "przywódcy", "autorytety", "artyści" i cała reszta tego obecnego skurwielstwa.


* * * * *

Włączyłem sobie muzyczny kanał Mezzo, w naiwnym przekonaniu, że kiedy jak kiedy, ale w Wigilię jest idealny czas by nadawali sakralną muzykę gotyku, tzw. Odrodzenia i baroku. Na Mezzo naprawdę nie chciałbym pluć, bo dobrej muzyki, takiej jakiej gdzie indziej nie uświadczysz, jest tam całkiem sporo, jeśli uwzględni się marny gust typowego dzisiejszego "melomana". Nawet dzisiaj, włączając tylko na chwilę, usłyszałem tam krótki kawałek zespołu Savála, coś jednego z Bachów, i jeszcze jedno barokowe coś. Oczywiście różnych natchnionych romantycznych pianizmów było więcej.

Kiedy jednak po (znakomitej, nie takiej jak walka "o tytuł mistrza świata wszechwag" sprzed paru dni) walce de la Hoya - Forbes przełączyłem się w końcu na Mezzo na dłużej, przynajmniej w zamierzeniu - przywitał mnie wielki chór złożony z setek dzieci w niebieskich koszulkach z dwunastoma żółtymi gwiazdami ułożonymi w kółko. Nie miałem się czasu zastanawiać, czy to jakaś aluzja do Ustaw Norymberskich, czy co innego, ledwo dobiegłem do łazienki - sekund dosłownie zabrakło by ściany i sufit mego salonu pokryły się w połowie przetrawionym makowcem!

Niech zaraza pokręci całe to podłe kurestwo! I tego samego życzę ze szczerego serca obecnemu Rządowi RP. Swoją drogą zabawny jest kraj, w którym największym zaufaniem wśród ludu cieszy się ktoś, kto nie może się pokazać w swym miejscu zamieszkania bez ogromnej obstawy szpicli i nowej wersji ZOMO, bo od razu wywołałby rozruchy. I mógłby skończyć jako ozdoba choinki. Czy innego drzewka. Zależnie od sezonu. Ale cóż, skoro pozwalamy na takie nas traktowanie, to mamy co lubimy. I w tym świątecznym nastroju...

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.