Pokazywanie postów oznaczonych etykietą von Mises. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą von Mises. Pokaż wszystkie posty

wtorek, maja 01, 2012

O własności

Własność jest jednym z przejawów siły. (Poza tym, że jest oparta na przedludzkim, zwierzęcym instynkcie, także u ludzi.) Własność bez siły to tylko kolejne z liberalnych kłamstw. Własność jako źródło siły - bez siły jako źródła własności, i to w znacznie większym stopniu - to jedna z tysięcy załganych półprawd, z których ulepiono  pokraczną hybrydę "liberalnego konserwatyzmu".

Oczywiście, że realna własność zwiększa siłę, ale, o ile siła bez własności jest możliwa, to własność bez siły jest absurdem. Najpierw więc musi być siła, a potem ewentualnie własność!

* * *

No to teraz jeszcze swego rodzaju bonus.

Pracowicie formułując powyższe, zacząłem się zastanawiać jaką właściwie rolę pełnią SIŁA i WŁASNOŚĆ w liberalno-oświeceniowej RELIGII - tej w której taplamy się od niepamiętnych czasów, i którą niestety większość z nas uznaje już za "po prostu obiektywną rzeczywistość". Chodzi, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, o to, iż liberalno-oświeceniowa wizja świata wyraźnie stanowi odbicie - i to w bardzo krzywym lustrze - chrześcijańskiej (a może nawet w tym przypadku właśnie "judeo-chrześcijańskiej") religii.

Jest to taka religia, w której "wolny rynek" pełni rolę BOSKIEJ OPATRZNOŚCI, władza państwowa rolę SZATANA (WŁADCY ciemności i źródła wszelkiego zła), każda pomniejsza władza pełni rolę jednego z licznych pomniejszych demonów, oczywiście także BARDZO złych, choć nie aż tak strasznych, jak władza PAŃSTWOWA... Te sprawy są chyba dość oczywiste, a już szczególnie dla P. T. Odwiedzających Ten Blog. Ale co z pozostałymi?

Tak sobie właśnie wykombinowałem, że WŁASNOŚĆ to chyba jest SAKRAMENT owej dziwacznej religii. I to wydaje mi się mieć sens, choć nie powala swoją oczywistością tak, jak "opatrzność" czy "szatan". No a co z SIŁĄ? Czy owa religia nie potrzebuje przypadkiem GRZECHU? I czy SIŁA nie pasuje wprost idealnie do tej roli? Mnie się wydaje, że pasuje. Mamy więc SIŁA = GRZECH.

Pozostają nam jeszcze PRACA i KONSUMPCJA - z jednej, oraz DOBRE UCZYNKI i STAN (DUCHOWEJ) SZCZĘŚLIWOŚCI - z drugiej strony. I chyba daje się je do siebie ładnie dopasować, więc PRACA = DOBRE UCZYNKI i KONSUMPCJA = STAN (DUCHOWEJ) SZCZĘŚLIWOŚCI.

STAN (DUCHOWEJ) SZCZĘŚLIWOŚCI wynika zaś, i w dużym stopniu się z nim zlewa, ze stanu ŁASKI. Czyli byś może - bo co ja tam wiem o tajnikach duszy liberała? - z pilnego czytania Misesów i Rothbardów tego świata...? I ślepej wiary w liberalne mantry zapewne też. Bez tego się nie obejdzie.

(W każdym razie warto pamiętać, że "błogosławiony" to było początkowo to samo co "szczęśliwy", więc "stan łaski", liberalnej w tym przypadku, i "stan szczęśliwości", także liberalnej, to są w znaczniej mierze te same sprawy.)

Pewnie jeszcze coś przeoczyłem - w "judeo-chrześcijańskiej" religii i w liberaliźmie - ale i tak schemat mamy, moim zdaniem, wprost znakomity. Jeśli do kogoś te ewidentne (i poniekąd przezabawne) analogie pomiędzy myśleniem czysto religijnym i liberalną "prawdą obiektywną" trafiają, to zachęcam do pójścia dalej tym torem, i do poszukiwania tych analogii w różnych konkretnych przypadkach.

Jeśli do kogoś to jeszcze specjalnie nie trafiło, zachęcam do wgryzienia się w powyższe, wczucia się i sprawdzania przy wszelkich okazjach, czy przypadkiem więcej z tego nie wynika, niż z wszelkich uczonych elukubracji klasyków liberalnej myśli (o wulgarnych propagandzistach i agentach wpływu nie wspominając).

Gdyby zaś tu się jakimś cudem przybłąkał rynkowy liberał, uważający się jednocześnie za katolika, to powiem mu tak:

Czy naprawdę sobie nie zdajesz sprawy, Dobry Człowieku, w jakiej pokracznej trawestacji swojej ukochanej religii bierzesz z zapałem udział? W jakiej sprośnej i niebu obrzydłej HEREZJI?

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

piątek, listopada 25, 2011

Prawa nabyte

Tak się ostatnio zastanawiam - może ktoś wie, może ktoś sprawdzał? - jak głośno krzyczy teraz Korwin z oburzenia na łamanie praw nabytych, kiedy to przedłużają ludziom lata pracy, zanim sobie będą mogli przejść na emeryturę? Nie! Jak znam życie, to nie! W końcu ta nasza egzystencja to dlań to jedna ohyda - życie na kredyt, bez przesadnej wiary w wolny rynek, za fiducjonarne (tak to się nazywa?) pieniądze, bez parytetu złota, bez codziennego palenia kadzidełka na ołtarzu "von" Misesa... To całą pewnością z nawiązką sprawia, że nam się takie coś należy.

Co innego oczywiście w przypadku byłych ubeków, bo ci przecież nie żyli na kredyt, a swoją pracą pomnażali i rozwijali wolny rynek (i co tam jeszcze rozwijać należało), prowadząc nas wszystkich, choć tego w głupocie swojej nie chcemy, neurotyki jedne (jak nas, niepodniecających się wolnym rynkiem i prawami nabytymi ubeków, pieszczotliwie w co drugim zdaniu nazywa "von" Mises), do Świetlanej Przyszłości. W sumie logiczne, kto tego pana zna, ten się raczej nie powinien dziwić. A jak jego wierna trzódka drepcących za fujarką długoogoniastych gryzoni?

Swoją drogą, gdyby taki przeciętny leming - a przez leminga rozumiem tutaj nie tyle młodego wykształconego, tylko w miarę zwykłego człowieka, ale takiego co Pana Tygrysa i innych takich panów nie czyta, do tej zgrai degeneratów u wszystkich praktycznie światowych żłobów większej antypatii nie czuje, i w ogóle w sumie nie jest mu źle, choć oczywiście ponarzekać, rzecz ludzka, lubi - więc gdyby taki leming sobie nagle uświadomił... Albo ktoś to jemu - pracowicie, przebijając się przez jego grubą czachę, żeby się dostać do cieniutkiej warstewki kory - uświadomił...

Że w tym opóźnianiu emerytur nie chodzi przecież wcale o to, że człowień sobie dotychczas za mało na tę swoją emeryturę zarobił, więc mu nie starczy na balangi i ogólnie fajne życie, więc musi sobie jeszcze trochę porabotać, żeby na to mieć... Tylko że tu chodzi o to, żeby on, jak już na tę emeryturę przejdzie, to od razu przeniósł się na łono Abrahama (któren miał, jak każdy chyba wie, masę interesujących cech i parę kontrowersyjnych zagrań, ale sza, bo rebe Bratkowski czuwa!) I Z TEJ SWOJEJ WYPRACOWANEJ EMERYTURY PO PROSTU NIGDY W PRAKTYCE NIE MIAŁ OKAZJI SKORZYSTAĆ!

Prawda? Bo tu chodzi o to, żeby korzystali Tuski, Borrele, Katznenbrennery, o Lehman Brothers nie zapominając, a nie jakiś durny robol, albo inny prol uważający się za wielkiego inteligenta - no bo to przecież była paranoja, o pomstę do nieba wołająca, żeby taki prol NIE PRACOWAŁ, A W OGÓLE JESZCZE ŻYŁ! Jasne, niby można im od razu robić eutanazję, ale są problemy techniczne i organizacyjne, i jak taki prol miałby emeryturę i sobie luźno żył - BEZ PRACY! - to by się bronił, wykręcał, pisał protesty, smarował po murach, śpiewał protest songi, chował się po kątach.

A tak tego wszystkiego nie będzie. Prol wykituje w robocie i przy okazji łowcy skór będą mieli swoją robotę ułatwioną, bo personalna od razu zadzwoni, swoją prowizję pauczit, z kim trzeba się podzieli, i wszyscy będą zadowoleni. Prol zresztą też, bo w końcu raz w życiu odpocznie. Władza mu, w dobroci swojej, zapewni, że naprawdę będzie w tych ostatnich minutach szczęśliwy! (Co innego oczywiście przez całe swe ziemskie życie, tu też władza nie odpuści. Ktoś ma wątpliwości?)

Może by im - lemingom znaczy, czyli prolom z mentalnymi powikłaniami, którym się wydaje, że mają jakąś szansę załapania się do elity, albo nawet, że prolami nią są! - to spróbować wytłumaczyć? Ciekawe co by było, gdyby po długim żmudnym, ale dla leminga przystępnym, tłumaczeniu coś z tego do nich doszło... Degeneratów u żłobu by raczej nie próbowali obalać, ale może by się mniej przejmowali pracą na Tuska i van Rumpuja?

A na koniec bonmot, co go właśnie w tej chwili wymyśliłem: Korwinistę od zwykłego leminga różni jedynie długość ogona i instynkt podążania akurat za fujarką.

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca!

wtorek, sierpnia 24, 2010

Taka sobie myśl o fetyszach, zdrowiu i komunistycznych świętach

Ludzie zdrowi powinni sobie uświadomić, że ich zdrowie nigdy nie będzie pełne, dopóki nie zaczną traktować rozmów z wszelkiej maści liberałami (jak libertarianie, "kolibry", rynkowi anarchiści, wyznawcy Misesa, itp.) o ich fetyszach (jak "wolny rynek", "parytet złota", "Prawo przez duże P", JOW'y, itd.) tak samo, jak by traktowali rozmowę z komunistą o względnej wyższości 1 Maja nad Rocznicą Rewolucji Październikowej, czy odwrotnie.

triarius
---------------------------------------------------
Teraz, kiedy III RP gładko przeszła spod europejskiego wymienia pod sowiecką racicę - czy i Ty odstawiłeś leminga od piersi?

wtorek, lutego 09, 2010

Wybuchowym cycem w leberała

Parę godzin temu usłyszałem we francuskim dzienniku telewizyjnym na kablówce taką oto wiadomość... Otóż okazuje się, że w Wielkiej Brytanii wyszkoliło się  na chirurgów plastycznych około stu lekarzy z Pakistanu i Jemenu, którzy teraz wrócili do swych krajów i są gotowi na wszczepianie babom w cyce materiałów wybuchowych do samobójczych zamachów. Wedle podanych informacji nie ma żadnego problemu z umieszczeniem w tym tam silikonie wystarczającej ilości gramów wybuchowej substancji, by łatwo zniszczyć pasażerski samolot.

Pokazano nam zresztą próbny wybuch tego rodzaju, wysadzając w powietrze taki właśnie skrzydlaty obiekt. Był to naprawdę niezły wybuch, w którym jakieś ćwierć dużego odrzutowca poszło w drebiezgi. O całej sprawie dowiedziano się z telefonicznych podsłuchów nagranych tuż przed słynną ostatnio sprawą nieudanej próby wysadzenia samolotu z Holandii do USA. Jak się można domyślić tajne służby są nieco zaniepokojone, tym bardziej, że ów wybuchowy żel w babskich cyckach jest naprawdę trudnowykrywalny przez różne tam nowoczesne skanery, no a metody bardziej, żeby tak to określić, organoleptyczne, wydają się nie całkiem "polityczne" (w znaczeniu stosowanym przez małego rycerza, ale nie tylko). A już szczególnie w stosunku do zakwefionych haremowych żon różnych dostojnych muzułmanów.

Jest to kolejne fajne uderzenie w kretyńskie brednie różnych leberałów, że to niby "nie ma żadnego problemu w dowolnie swobodnej imigracji, byle nie było zasiłków", no bo przecież "wszystko, na czym ludziom zależy, to forsa i wolność ekonomiczna". Jakiś czas temu mieliśmy już muzułmańskich lekarzy wysadzających w Londynie autobusy, teraz to. Cała ta oświeceniowa, behawiorystyczna, leberalna koncepcja człowieka - to co się mądrze określa mianem "homo oeconomicus"  - wali się w gruzy. Co dla niektórych, w tym dla piszącego te słowa, było oczywiste od samego początku.

Człowiek nie kieruje się "zasadą przyjemności", jak to się wydawało oświeceniowym mędrkom i wydaje się dziś nadal liberalnym mędrkom wszelkiej maści! Próby ulepszenia tego hiper-naiwnego schematu - przez dodawanie doń, a to "instynktu śmierci", a to "hierarchii potrzeb", a to "schizofrenii bezobjawowej", czy "neurozy" (ulubione słowo takiego np. Misesa!), to tylko dodawanie kolejnych epicykli do kulawego systemu Ptolemeusza, jakim są te wszystkie liberalne złudzenia i kłamstwa.

Skutek tych złudzeń i tych kłamstw jest taki, że my jesteśmy coraz częściej i coraz agresywniej podsłuchiwani, a terroryści - którzy przecież mogliby teoretycznie nie mieć w ogóle dostępu do osiągnięć naszej technologii i nauki, i których by mogło niemal u nas nie być - i tak robią co zechcą. W dodatku my już nigdy nie rozliczymy tych mędrców, tych dobroczyńców naszych, którzy nam tych wszystkich terrorystów faktycznych, potencjalnych, przyszłych i obecnych nasprowadzali... Którzy nam cały nasz świat zdążyli już pozmieniać tak, by im było u nas jak najmilej i najłatwiej, by jak najchętniej babcie i pociotków do nas sprowadzali...

Teraz ci mądrzy ludzie walczą z zagrożeniem, ratując nasze życie, zdrowie i mienie. Podsłuchując nas, ograniczając nam dostęp do internetu, urządzając nam wielogodzinne cyrki na lotniskach, zwalczając nasze odwieczne symbole religijne, żeby przypadkiem nie urazić tych naszych miłych gości, co by mogło skutkować tym, że się na nas obrażą i zechcą nas wysadzić w powietrze. (O obowiązkowej miłości do Izraela, która z powyższym dość marnie harmonizuje, ale widać tu działają wyższe racje, nawet nie warto wspominać.)

W sumie sprawdza się co do joty - a nawet o wiele bardziej - to, co Oswald Spengler pisał w swej ostatniej większej pracy: "Człowiek i technika" (dostępnej także po polsku). Nasza cywilizacja nie potrafiła utrzymać wyłącznie dla siebie osiągnięć własnej nauki i technologii, których nikt inny nie byłby w stanie sam zdobyć, jest więc skazana na to, że "ludy kolorowe" wykorzystają to wszystko przeciw niej, choć dalej nie będą już potrafiły tego rozwijać, jako że to nie jest zgodne z naturą ich własnych cywilizacji. No i wykorzystują... Także powiększanie cycków. I trudno nawet zaprzeczyć, że w dość kreatywny sposób.

Tak że, jeśli ktoś z państwa zostanie wkrótce wysadzony gdzieś w powietrze za pomocą muzułmańskiego cyca rozmiaru F, to niech na przed śmiercią podziękuje jeszcze tym naszym mędrcom, tym naszym dobroczyńcom kochanym, tym naszym moralnym autorytetom, co nas tak skutecznie leczyli z uprzedzeń... I w ogóle z wszystkiego.

Liberałom niech podziękuje, socjaldemokratom, i całej tej "przyzwoitej i rozsądnej prawicy", której to swoje ostatnie życiowe doświadczenie i tę swoją drogę w zaświaty zawdzięcza. A jeśli przypadkiem nie zginie od razu, tylko będzie, na przykład po urwaniu obu nóg i obu rąk, powolutku się gdzieś w rynsztoku wykrwawiał, to może poprawi mu nieco humor myśl, jakim to smętnym durniem okazał się każdy czciciel Misesa, czy inny szemrany "liberatarianin", który kiedykolwiek otworzył gębę, by wyrazić swe błazeńskie i fanatyczne poglądy. To taka drobna sugestia, na wszelki wypadek.

No, chyba że sam do tej błazeńskiej sekty za życia człeku należałeś... Albo w inny jakiś sposób podtrzymywałeś ów leberalny syf, który nas do tego dzisiejszego semi-totalitaryzmu doprowadził, prowadząc nas dalej szparkim krokiem do totalitaryzmu całkiem zupełnego... Wtedy faktycznie nie bardzo masz się z czego śmiać. Sam jesteś sobie winien. No i zresztą ci nie wypada. Ale za to lud już ci nie zdąży podziękować tak, jak sam wiesz, że zasługujesz. Dobre i to, prawda?

Ja każdym razie, skoroś się sam tak surowo ukarał, nie będę już tak okrutny, by ci biedaku na pożegnanie nie rzec:

NIECH CI ZIEMIA LEKKĄ BĘDZIE!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, listopada 18, 2009

Kiedy wolny rynek jest nam przyjacielem...

Większość żyjących obecnie mieszkańców ziemskiego globu pozostaje zapewne wciąż w bolesnej nieświadomości o moim istnieniu, jednak paru ludzi mnie zna i ci widzą chyba we mnie czołowego pogromcę "wolnego rynku". Coś w tym jest, oczywiście, tyle że "wolny rynek" - jak przeważnie bywa z obiektami kultu fanatyków... Fanatycznych, ale niezbyt mocnych w argumentach i rozumowaniu, o kontakcie z realem już lepiej nie wspominając - to pojęcie wieloznaczne i używane przez rzeczonych wyznawców w sposób im wprawdzie wygodny, ale za to urągający elementarnej logice.

Jest przecież tak, że ktoś prowadzi jakiś własny biznes i nieźle mu idzie... Jest zadowolony, pasuje mu ten sposób na życie, a forsy też ma z tego tyle, że mu żona z teściową co dzień głowy o nią nie suszą... Oczywiście taki ktoś, jak uczy doświadczenie, musi ponarzekać na podatki... Musi popomstować na "durne przepisy" i na "tych tam u góry, co to nie rozumieją potrzeb przedsiębiorców, którzy to przecież solą ziemi itd. itd." Tyle można by zrozumieć, wybaczyć.

Dziwnie spora jednak część tych ludzi robi rzeczy całkiem przedziwne. Jak to głosowanie na "liberalną i sprzyjającą biznesmenom" partię, czy raczej "platformę". Albo też - zamiast się cieszyć swym dostatkiem i że robią w końcu to co lubią, zaczynają czytać "von" Misesa... Bełkotać o przywróceniu parytetu złota... I takie różne śmieszne sprawy. A, byłbym zapomniał - wyraźnie nie wystarczy im dostatek i że lubią to co robią, oni muszą jeszcze być wyniesieni na ołtarze! I w zasadzie są, ale im to nie wystarcza. Jakoś nigdy.

A są jeszcze zabawniejsi - tacy, co to złamanego grosza nie powąchali... Nigdy żadnego biznesu nie prowadzili... Bladego (jak krętek) pojęcia jak to się robi, i jak w ogóle naprawdę działa ekonomia, nie mają... A mimo to parytet złota przywracają... Pomstują... A przecież nawet ten trzepak, pod którym prowadzą swoje codzienne niemal konwentykle z kolegami o podobnych profilu osobowości i podobnych osiągnięciach, został postawiony nie przez nich, a właśnie raczej przez państwo, albo też inną obrzydliwą "oligarchię"!

Z tymi drugimi to się w ogóle nie da gadać - w każdym razie nie na te tematy, bo na inne może by się i dało, kto to może wiedzieć. Ale jeśli się z takim gościem z tej pierwszej kategorii - biznesmenem znaczy, któremu biznes nie wystarcza, zadowolona żona z zadowoloną jej mamusią także - tylko chce być uznany za sól ziemi i żeby... Czy ja zresztą wiem co oni sobie konkretnie marzą? W każdym razie jakieś nowe szaty króla na pewno - w mniejszej czy większej przenośni. Tyle wiem.

No więc jak się z takim pogada, to nagle okazuje się, że ten "wolny rynek" to żaden "wolny (ach!) rynek", a po prostu nieco najzwyklejszej ekonomii i najzwyklejszej drobnej przedsiębiorczości... No bo ta nie-drobna, to, parafrazując głębokie i wiecznie żywe stwierdzenie Marka Krassusa, musiałaby umożliwić przedsiębiorcy wystawienie prywatnej armii... W każdym razie z całej maniackiej oświeceniowo-deistycznej idei, robi się nagle coś małego i zwyczajnego. A takim znowu strasznym facetem, żebym chciał producentów lizaków czy naprawiaczy zegarków od razu na pal nadziewać, to ja nie jestem! Nie o takim "wolnym rynku" rozmawiam, nie taki "wolny rynek" zwalczam, wyśmiewam...

Przykład? Dowód? Otóż ostatnio moje ulubione wydawnictwo Paladin Press reklamuje... Nie wiem zresztą czy całkiem "ostatnio", bo, choć kontakty z nim mam od b. dawna, to z przerwami... W każdym razie wysyła mi taki emailowy biuletynik, a w nim reklamuje książki, które są "slightly scruffy"... Na nasze powiedziałoby się "nieco zmachane", albo jakoś tak. Że w nie całkiem idealnym, nienaruszonym i dziewiczym (ach!) stanie.

I te książki można dostać za pół ceny w stosunku do tych dziewiczych (ach!). No to sobie zamówiłem parę. A do tego, jak to zazwyczaj się robi, parę w stanie całkiem dziewiczym (ach!), czyli normalnych i za 100% ceny. I dzisiaj one przyszły. I co widzę? Otóż moje dwie "nie całkiem dziewicze" (ach!), "z letka scruffy" books, od dziewiczych (ach!) i nie "scruffy" różnią się tym, że mają tam na tej płaszczyźnie przeciwnej grzbietowi - na tej, wiecie, płaszczyźnie, co to stworzona z miliona cieniutkich kartek leżących jedna tuż przy drugiej - przybity niewielki czerwony stempelek.

Stempelek ów mówi jedno słowo: "damaged". Co się na nasze tłumaczy jako "uszkodzone". Albo "uszkodzona", jeśli "książka". Oni tego nie rozróżniają, taki mają język. Żadnej fleksji. Spengler o tym ciekawe rzeczy mówi, ale zaraz wezmą mnie za jakiegoś maniaka... Jakbym pod trzepakiem parytet złota przywracał, tylko gorzej. Ludzie naprawdę są dziwne!

W każdym razie jest tam ten stempelek... Estetycznie całkiem niczego sobie, a nawet "esthetically pleasing" powiedziałbym w tym ich dziwnym języku... I ABSOLUTNIE NIC POZA TYM nie znalazłem! Nic, co by mogło świadczyć, że książka - poza tym, że ma stempelek, co faktycznie można uznać za utratę dziewiczości (ach!) - była jakaś nie do końca dziewicza (ach!). A dostałem dwie takie, więc to na żadne niedopatrzenie - wypuszczenie dziewicy (ach!) jako rzekomej doświadczonej pracownicy świątyni miłości (ach!) - nie wygląda. Obie mają stempelek i nic poza tym nie różni ich od książek... Powiedzmy wreszcie to słowo - NOWYCH!

Z "wolnego rynku" się wyśmiewam, z etosem biznesmena, co to na ołtarze by się rwał i "von" Misesa czyta, się nie utożsamiam, ale marketingu się - co za szok dla niektórych, prawda? - jednak liznęło. No i stwierdzam, że tego dziwnego postępowania mego ulubionego wydawnictwa nie potrafię zrozumieć inaczej, niż jako właśnie ZNAKOMITY CHWYT MARKETINGOWY.

W końcu mamy kryzys, prawda? I oni tam też pono mają, a z tym Obamą szybko z niego nie wyjdą... No więc chcą sprzedać swoje publikacje, a jednocześnie nie wyjść na jakichś takich, co to wszystko przeceniają bo muszą sprzedać, bo już im na chleb z margaryną nie starcza. A dodatkowo przecież ludzie, kupując te "skrofuły", te książki "mniej dziewicze" (ach!), przeważnie dobiorą sobie coś z tych całkiem (ach!) dziewiczych... To jest naprawdę fajny chwyt marketingowy. I z czymś takim dotychczas się nie spotkałem.

No dobra, ale dlaczego ten "wolny rynek" od razu został naszym PRZYJACIELEM? Aż? No bo te książki są naprawdę b. interesujące - ot dlaczego! Miałem dzisiaj (a właściwie to wczoraj, bo już po północy) sporo zajęć, ale i tak jedną już właściwie przeczytałem, a drugą zacząłem. No i znalazłem w nich parę rzeczy, którym chciałbym się teraz z mymi P.T. podzielić.

Na przykład w jednej z nich znalazłem stwierdzenie, że "nadmiar doskonałości jest błędem". Czyż to nie śliczne? Zastanawiam się nawet nad zrobieniem z tego motta tego bloga, ale mam i tak masę kandydatów, więc nie wiem. No i jeszcze to znalazłem: "Działanie w ten sposób na tłum oznacza kontrolowanie jego determinacji by cię dorwać. Wszystko sprowadza się do ceny, jaką każda jednostka w tym tłumie jest gotowa zapłacić za to, by cię dorwać". (Nawiasem "by cię dorwać" kończy oba zdania - to nie jest moja stylistyczna niedoróbka!) Czyż może być piękniejszy aforyzm odnoszący się także - nie tylko do ludzi spotykających na swej drodze agresywnych motocyklistów i młodzieżowe gangi - ale także do nas, spenglerycznych neo-stoików i, czasem, kontrrewolucjonistów in spe?

Zaś w drugiej "nie całkiem dziewiczej" (ach!) książce, co ją zacząłem dopiero czytać, znalazłem coś jeszcze wspanialszego! Otóż okazuje się, że najbardziej pod względem genetycznym zbliżone do nas, ludzi, stworzenie - karłowaty szympans Bonobo, mający 98,8% naszego garnituru genów - kiedy widzi bijące się inne szympanse Bonobo, to poziom testosteronu (mówimy o samcach) podnosi mu się... 1100 razy! Za to kiedy dostanie cięgi od innego Bonobo, poziom tego samczego hormonu spada mu w ciągu sekundy poniżej normalnego. Gdy zaś sam da komuś w kość, czyli zwycięży, poziom testosteronu podnosi się mu momentalnie 1300 razy!

Tak więc, Cni Panowie - wiecie już chyba czym się macie zajmować, prawda? Co najmniej oglądaniem MMA w telewizji, jeśli nie możecie lepiej. Cne Panie - wiecie już, czym się mają wasi samczykowie zajmować, prawda?

Na zakończenie chciałbym wznieść jakżesz stosowny okrzyk: "Paladin Press twoim przyjacielem!" Ale na tym nie poprzestanę! Wniosę i drugi: "Wolny rynek także twoim przyjacielem... W każdym razie BYWA!" No a gospodarczemu kryzysowi składam niniejszym, już bez rozgłośnych okrzyków, serdeczne podziękowania. I mówię mu: "Masz także swoje, kryzysie gospodarczy światowy, zalety!"

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, października 19, 2009

O piciu piwa i zaletach "Wenus w futrze"

Mam ci ja kumpla. Bystry jest, wykształcony. Młody jeszcze, choć w jego wieku napoleońscy oficerowie zostawali marszałkami, a niejaki Aleksander swego czasu nawet podbił połowę ówcześnie znanego świata. Mój kumpel w każdym razie we wszystkim, do czego się przydaje kora mózgowa... Jest super. Tyle że nie całkiem we wszystkim.

Co pewien czas mojemu kumplowi wracają jakieś takie dziwne sprawy. Pryszczate anarchizmy. Przedpubertalna rynkowość. Polityczne idee wprost spod podwórzowego trzepaka. Ja to sobie tak tłumaczę, że w wieku, kiedy normalne chłopię z wypiekami pochłania "Co chce wiedzieć każda dziewczyna", albo/i "Wenus w futrze", mój kumpel, jakimś tragicznym zrządzeniem losu... Lub może raczej był to diabelski figiel... Więc mój kumpel zamiast tej normalnej, zdrowej duchowej strawy dla chłopiąt, dostał w swe spocone łapki Misesa. I zamiast mu powiedzieć "von Mises!"... Naprawdę smutne! Wdrukowało mu się, używając terminologii Konrada Lorenza.

Mimo to z moim kumplem daje się bardzo fajnie rozmawiać - po prostu kiedy ma te swoje nawroty, trza przeczekać. Poza tym złoty chłopak - kora aktywna, dociekliwy, uczy się szybko... Ale do czego ja zmierzam, spyta ktoś. I spyta słusznie. Otóż całkiem niedawno mój kumpel poprosił mnie o radę. Mianowicie kiedy na jakimś towarzyskim wyjściu wypije pięć piw, to się fatalnie czuje. Brzusio go boli i tak dalej. Więc czy ja nie mam jakichś konkretnych informacji, że oni tam w tych knajpach nie myją kufli, skutkiem czego na nich się rozwijają kolonie strasznych bakterii?

Na to ja w duszy się uśmiechnął, choć z wierzchu prawie nic nie było widać. Jednak stary byk, który sobie wolniutko z pagórka do tych tam dorodnych cycatych krówek, czasem ma przewagę nad młodym cielakiem, co to mu się wydaje, że już wszystkie rozumy! No i wyjaśniłem mojemu kumplowi, że w piciu piwa istnieją pewne imponderabilia, których nie uczą w najlepszych nawet szkołach wyższych, a które człek bywały, światowy i doświadczony zna. W odróżnieniu od młodych chłopiąt, co to im się wydaje że wszystkie rozumy zjadły.

Piwo, widzisz - mówię mojemu kumplowi - ma w sobie gaz. Dwutlenek węgla konkretnie, ale to akurat nie ma większego znaczenia i możesz od razu zapomnieć. Jak sobie duszkiem wypijesz jedno piwo, to nie ma problemu, a ten gaz może ci nawet całą sprawę uprzyjemnić. Alkohol szybciej trafia do krwi, bąbelki rozkosznie buzują... Jednak wypić w szybkim tempie pięć piw, to już nieco inna sprawa.

Tym bardziej, że z pewnością żłopiesz je łapczywie (znam cię chłopie!), niewstrząśnięte, niezmieszane, niespienione... Zamiast - jak by to zrobił człek bywały - zrobić w nich niewielką burzę, celem pozbycia się sporej części gazu. Człek bywały by także pił w miarę wolno. Człek bywały by także nie tokował jak jakiś głuszec na temat wolnego rynku, przez co uniknąłby połykania hektolitrów powietrza. Które, dodane do CO2 z piwa, rozdyma kiszeczki, powodując ból i inne dolegliwości.

W dostatku, znając cię, pijesz popiskując i podskakując przy tym z podniecenia, przez co piwo w trzewiach się burzy, generując nowe bąbelki i zwiększając wielokrotnie objętość całej ciekło-gazowej mikstury. Są jeszcze inne aspekty tej sprawy, dotyczące, mówiąc brutalnie, "odpowietrzania", ale już na teraz wystarczy.

Chłopię, mój kumpel znaczy, wyglądało na szczerze zaimponowane. Mam niepłonną nadzieję, że mu ta otrzymana ode mnie od niechcenia informacja będzie służyć długie lata, chroniąc go przed przykrościami, a zwiększając radość wynikającą z konsumpcji alkoholu i życia towarzyskiego. Choć przyznam, że znając faceta, trudno mi sobie wyobrazić, by potrafił nie tokować jak głuszec na temat wolnego rynku, kiedy tylko poczuje bezbronnego słuchacza i ułamek promila we krwi. Ja w każdym razie zrobiłem co mogłem, a z tej rynkowej obsesji też staram się gościa lojalnie wyleczyć.

Po com ja to wszystko opowiadał? A po to, żeby sobie ew. młodzież zdała sprawę, że jeśli zwykłe picie marnego piwa w byle knajpie zawiera w sobie tyle imponderabiliów i tajemnic, nieznanych nawet najlepiej wykształconym chłopiętom, a oczywistych dla ludzi starszych i z pewnym doświadczeniem, to jak muszą się mieć sprawy w innych - bardziej złożonych - dziedzinach!

Jak ktoś, choćby najlepiej formalnie wykształcony, ale kto nigdy nie dowodził nawet zastępem zuchów... dwuosobową piekarnią... podwórzowym gangiem... małżeńskim trójkątem z piątką dzieci... Kto - przypomnijmy! - niemal dopiero w kwiecie wieku odkrywa proste bolesne prawdy na temat napojów gazowanych...

Jak ktoś taki może z tak niesamowitą pewnością raz po raz wyrażać skrajnie radykalne opinie na temat na przykład polityki??! Może jednak nieco pokory by się przydało, miłe chłopięta? A co do Misesa, to zastanówcie się może w wolnej chwili - czy on kiedyś powiedział wam cokolwiek, co by się wam mogło do czegokolwiek przydać w realnym życiu? Tyle co "Wenus w futrze"? Żarty!

* * * * *

Ten sam kumpel co pewien czas męczy mnie na temat Prawa i Sprawiedliwości. No bo przecież każdy polityk to mafia i skąd ja niby wiem, że PiS miałby być lepszy. Rynek ignorują, brzydale, socjaliści... I tak dalej, i tak dalej.

Ja mu na to, że rynek mi luźno (excusez le mot) zwisa, a PiS pasuje mi dlatego, że jest partią z gruntu patriotyczną i z gruntu wrogą postkomunistycznej III RP. Na to mój kumpel, że skąd ja to niby wiem, że PiS jest patriotyczny? Pytanie faktycznie nie jest głupie i zasługuje na odpowiedź. Odpowiedź zaś owa została skonstruowana na całkiem innej zasadzie, niż to się zazwyczaj robi. I jest taka...

Każda partia, przynajmniej każda w miarę licząca się partia w III RP, ma swoją ideę przewodnią, która ją - w całkiem realnym sensie, bo nie mówimy tutaj o propagandowych sloganach! - spaja. Postkomuna (we wszystkich odmianach) ma ideę polegającą na obronie przywilejów dawnych właścicieli PRL i ich potomstwa. Robią to oni na masę sposobów, z których jednym z najważniejszych jest stawanie się europejską socjaldemokracją - co zapewnia nie tylko ochronę, ale także masę dodatkowych korzyści i przywilejów.

Platforma "Obywatelska" ma, przynajmniej wśród swych elit, ideę polegającą na dorabianiu się kosztem państwa polskiego - które i tak ma zniknąć maksymalnie szybko. Plus właśnie stanie się "europejskimi politykami". Wśród głupszych i mniej zaradnych jej członków i sympatyków, chodzi o bycie "Europą", światłą i w ogóle do przodu, i w ogóle cool.

PSL (a właściwie przefarbowany prlowski ZSL) - wiadomo. Nawet gadać o tym szkoda.

I tak to działa - ludzie przynęcają się do partii dlatego właśnie, że spodziewają się tam znaleźć innych, dzielących ich światopogląd, oraz możliwość realizacji własnych ambicji. Choćby tak obrzydliwych, jak w przypadku wyżej wymienionych formacji.

Dochodzimy do PiS'u. Jest w Polsce pewna znacząca mniejszość patriotyczna, antykomunistyczna i antysystemowa (w sensie wrogości do bananowej III RP)? Oczywiście że jest! Czy wyznający takie idee ludzie są inni od tamtych - w tym sensie, że oni nie próbują szukać podobnie czujących i możliwości realizacji własnych celów? I nie próbują jakoś się zorganizować w celu uzyskania większej możliwości oddziaływania na rzeczywistość? Wydaje mi się, że nie ma powodu tak sądzić.

No więc szukają, a nawet poniekąd znajdują. Gdzie mamy tego skutek? Jeśli nie jest nim PiS, to już naprawdę nie wiem! Nie fetyszyzuję PiS'u, nie idealizuję go... Wiem że się składa z ludzi, ułomnych jak my sami. Jednak TO akurat jest partia związana przede wszystkim ideą patriotyzmu i krytycznym stosunkiem wobec chorej, postkomunistycznej III RP.

Jeśli nie, no to proszę mi rzec, KTO jest tego typu partią, lub choćby jej zaczynem? Oraz CO w takim razie łączy ludzi PiS'u? Ludzi, którzy by w większości przypadków bez trudu mogli się urządzić prywatnie wiele wygodniej, mieć o wiele lepszą prasę i opinię wśród ludu... A nawet - z pewnych punktów widzenia - więcej móc zrobić politycznie.

Czasem naprawdę warto spojrzeć na sprawę z drugiego końca. Jak tutaj - zamiast wierzyć lub nie wierzyć deklaracjom, a nawet - bardzo z konieczności ułomnym i niejednoznacznym skutkom realnych działań - odwrócić optykę i spojrzeć na nisze, jakie teoretycznie powinny zajmować poszczególne partie... I na to, kto każdą z takich nisz wypełnia, lub wypełnić się stara.

Może się mylę, może gdzieś tu błądzę. Jednak trzeba by mnie o tym nieco poprzekonywać. Na razie wydaje mi się, że stary i nieczytający Misesa byk więcej wie o życiu i polityce od masy młodych, Misesa pilnie czytających, nieopierzonych rynkowych cielaczków.

O piciu piwa też zresztą.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, października 01, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 5

Wolny rynek - z definicji wszystko co miłe jest sercu wolnorynkowca (patrz: wolnorynkowiec) i absolutnie nic poza tym. Niektórzy wolnorynkowcy stosują jeszcze jedno kryterium, wedle którego wolny rynek to rynek który przeczytał i dokładnie sobie przyswoił von Misesa (patrz: von Mises). Każdy inny rynek jest rynkiem zniewolonym (patrz: rynek zniewolony) - siedliskiem narodowego socjalizmu (patrz: narodowy socjalizm).

Rynek zniewolony - rynek, który byłby wolny (patrz: wolny rynek), ale nie może, bo nie przeczytał i dokładnie sobie nie przyswoił von Misesa (patrz: von Mises). Obiekt westchnień narodowego socjalisty (patrz: narodowy socjalizm).

Wolnorynkowiec - osoba fizyczna lub prawna, której miły jest wolny rynek (patrz: wolny rynek). Wolnorynkowiec z definicji oczywiście nienawidzi rynku zniewolonego (patrz: rynek zniewolony) i na pamięć zna von Misesa (patrz: von Mises).

von Mises - Człowiek (choć właściwie to bliższy jest On Bogu, patrz: Bóg), którego z zapałem i korzyścią dla siebie czyta wolny rynek (patrz: wolny rynek) i jego szlachetny wielbiciel - wolnorynkowiec (patrz: wolnorynkowiec), którego zaś nienawidzi rynek zniewolony (patrz: rynek zniewolony) i wszyscy jego obrzydliwi czciciele, z socjalistami narodowymi (patrz: narodowy socjalizm) na czele.

Narodowy socjalizm - wszystko czego nie lubi wolnorynkowiec (patrz: wolnorynkowiec). Stronnik i/lub miłośnik narodowego socjalizmu to narodowy socjalista. Niemal bez wyjątku jest on jawnym lub skrytym rzecznikiem rynku zniewolonego (patrz: rynek zniewolony). Skojarzenie z nazizmem (patrz: nazizm) jak najbardziej zamierzone. Narodowy socjalizm oczywiście nie zna von Misesa (patrz: von Mises), a nawet czasem gorzej, bo zna i bezczelnie przeciw Niemu wierzga.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 01, 2007

Liberalizm czyli infantylne chciejstwo

Sieć huczy oczywiście od dyskusji na temat dusznych bolów i ew. grzeszków niejakiego Boniego, który ma teraz swe winy (jakie znowu winy!?) odpokutować na stolcu ministerialnym. Jeden z dyskutantów zadał melancholijne, retoryczne chyba w zamierzeniu, pytanie (cytuję z pamięci): "skoro tak opłaca się być kłamcą i zdrajcą, jakim cudem w ogóle istnieją uczciwi ludzie?"

Faktycznie jest to ciekawy problem intelektualny, w dodatku z pewnością niepozbawiony praktycznego znaczenia. Na pewno ma jakąś odpowiedź, ponieważ prawdopodobieństwo, iż dzieje się tak przez całą historię ludzkiego gatunku po prostu przypadkiem, jest tak bliskie zeru, jak to tylko możliwe. A jednak prawdopodobieństwo, iż nie więcej niż 98,8% Polaków ma najogólniejsze choćby pojęcie, jaka jest odpowiedź na to fascynujące pytanie, ja odważę się ocenić na... Powiedzmy 98,7%. I mogę przyjmować zakłady.

Ja sam jednak wiem, gdzie ta odpowiedź leży i jaka, w przybliżeniu, ona jest. Taki genialny jestem? Tego całkowicie nie wykluczam, ale nie tu widziałbym jednak przyczynę tego, że ja wiem, a większość rodaków - jak i zresztą nie-rodaków - nie ma najmniejszego pojęcia.

Na Forum Frondy znalazłem przed chwilą dyskusję na temat przyczyn tego, że kobiety tak namiętnie kochają kupować i kolekcjonować buty. Zjawisko takie niewątpliwie istnieje, nie wiem czy dotyczy wszystkich kobiet - zapewne nie - ale występuje naprawdę intensywnie u sporej ich części. Bardzo chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, nie z jakichś praktycznych względów, ale po prostu by wiedzieć, bo psychika kobiety to dla mnie fascynująca sprawa, choćby nawet obuwnictwo nie leżało w sferze mych największych pasji. Nie znam odpowiedzi, ale jestem niemal pewien, iż wiem, gdzie by jej należało szukać. Tego, że niewielu ludzi wie choćby tyle, jestem jeszcze znacznie bardziej pewien.

Jakim cudem, w dzisiejszych czasach niesamowicie wprost łatwego dostępu do informacji - mówię o tej, której dotychczas wszelkie władze, wszelcy uszczęśliwiacze ludzkości, wszelkie "moralne autorytety" itd. itd. - nie zdecydowały się przed ciemnym ludem ukryć. Dla tego ludu dobra oczywiście. Jest tego już całkiem sporo i ilość ta zwiększa się niemal w oczach, ale informacje w sumie, dzięki internetowi przede wszystkim, informacji na tematy mniej więcej dotąd neutralne jest wciąż ogromna ilość, i wciąż bardzo łatwo dostępnej.

A jednak nikt jakoś nie ma o tych sprawach pojęcia... Gdyby miał, to przecież usłyszałbym o tym. Ktoś by temu człowiekowi od zdrajców, choć może nie temu od butów, odpowiedział. Wiedza ta by się z pewnością szybko rozniosła... Jeśli się nie roznosi, to zapewne dlatego, że jej ilość w polskojęzycznym społeczeństwie nie przekroczyła "masy krytycznej", po przekroczeniu której zaczęłaby się niepohamowanie i samorzutnie rozszerzać. (Pomijam tu ew. ingerencje Miłościwie Nam Panujących wszelkiej maści, choć ta maść przeważnie jest cały czas niemal ta sama. Ciekawe zjawisko, swoją drogą!)

Dobra, ale miało przecież być o liberaliźmie, tak? Miało być i powiem więcej - będzie. Właśnie się zaczyna...

Spytajmy może liberała o odpowiedź na dwa przytoczone tutaj pytania. W końcu każda doktryna opiera się na jakiejś wizji świata, zgoda? Może nie zawsze ta wizja musi być od razu metafizyczna, jak było np. u Marksa, ale jakaś koncepcja ludzkiej psychologii, jakaś koncepcja natury społecznych mechanizmów... I nie chodzi mi teraz o te, które wyznawca takiej doktryny CHCIAŁBY mieć, tylko o te, które istnieją niezależnie od jego, czy czyjejkolwiek woli. W końcu wszelka polityka, wszelka doktryna polityczna, musi się liczyć z faktem, iż działa wśród masy ograniczeń i nie wszystko zależy od tego, co by się chciało. Chyba, że czegoś nie zrozumiałem, ale w takim razie proszę o wyjaśnienie mi mojej pomyłki. No i przyznanie, że nie mówimy już o doktrynach politycznych, tylko o gnostyckich religiach.

Czy liberalna doktryna daje jakiekolwiek nitki mogące doprowadzić pytającego do odpowiedzi na postawione tu na wstępie pytania? Pytania w rodzaju tego, że przypomnę, jakim cudem istnieją wciąż porządni ludzie, skoro ewidentnie skurwysyństwo, w stylu choćby Boniego, tak bardzo popłaca? Obawiam się że nie, że liberalizm nie ma na ten temat absolutnie nic do powiedzenia. I że, swoim zwyczajem, udaje, że nie dostrzega tego, ani żadnego innego ze stada słoni grasujących po jego starannie wylizanej hurtowni porcelany.

Każdy z nas, indywidualnie, a także każda filozofia czy ideologia, posiada całą masę różnych mniej lub bardziej świadomych filozoficznych (w b. szerokim znaczeniu tego słowa) założeń. Po prostu każdy z nas, jak i każda doktryna, posiada pewien obraz świata, jak bezsensowny i niespójny byłby on przy dokładnej, krytycznej analizie. To są sprawy już dzisiaj oczywiste, kto tego nie rozumie filozoficznie tkwi co najwyżej w wieku XIX, razem z Marksem i Sierakowskim.

Jeśli ten obraz świata naszych rodzimych liberałów, inaczej światopogląd, pozwala im wskazać choćby w wielkim przybliżeniu miejsce, gdzie znajdują się odpowiedzi na postawione tutaj na wstępnie pytania, to prosiłbym o wskazanie tego miejsca. Jeśli się to stanie, nie uwierzę jednak, że odowiedź tę otrzymałem od liberała. Czemu? Ponieważ te odpowiedzi są całkowicie sprzeczne z całą liberalną doktryną!

Nie z "dążeniem do wolności", nie z "uwielbieniem pluralizmu", nie z "miłością do wolnego rynku". Nie o to chodzi! Sprzeczne są z założeniami, które musi - niejednokrotnie, przeważnie nawet, milcząco i nie do końca świadomie - przyjmować każdy, by być liberałem.

Jeśli liberalizm to "dążenie do wolności", "uwielbienie pluralizmu", "miłość do wolnego rynku", to sorry, ale "dążyć", "uwielbiać", "miłować", to możemy sobie do woli, tyle że niewiele z tego w realnym świecie wynika. Mnie interesuje kwestia tego, jaki obraz świata zakłada WSZELKI liberalizm. Obraz, w którym funkcjonować mogą jego pojęcia, jego kategorie, jego niezmiennie proste i genialne rozwiązania ludzkich problemów. Obraz, czyli inaczej światopogląd. Jaki on w końcu jest? I nie mówcie mi proszę o waszym uwielbieniu dla wolności, co które słowo znaczy po łacinie a co po francusku...

To nie o o to chodzi! Nie dlatego uważam was za... sami wiecie przecież, za kogo was uważam... Nie dlatego zatem, że "chcecie" czegoś nie tak, tylko że jesteście jak dzieci w piaskownicy i wcale wam to nie przeszkadza. Wy czegoś chcecie i to ma wystarczyć. Jak nie, to rzucicie łopatką i... I co właściwie? Obawiam się, że do domu nie pójdziecie, dając wszystkim spokój. Raczej zmienicie temat, obrzucicie krytyka obelgami, zaczniecie jeszcze głośniej wychwalać własne dobre chęci... Te wasze genialne rozwiązania - tak niezawodne, tak proste przecież... Gdybyż tylko ludzie chcieli i potrafili to dostrzec!

Pewien niegłupi Amerykanin, nie pamiętam już niestety kto, stwierdził, że "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie i to rozwiązanie jest zawsze złe". Liberalizm prezentuje się jako proste genialne rozwiązanie nie jednego problemu, ale ogromnej ich ilości, praktycznie wszystkich dręczących ludzkość od tysiącleci problemów! W związku z tym powyższy bonmot odnosi się do niego podniesiony do nie-wiem-której potęgi.

Dajcie sobie spokój z chciejstwem, z infantylizmem, z opowiadaniem ludziom, jakiego to wy raju na ziemi dla całej ludzkości pragniecie... I spróbujcie na początek odpowiedzieć na postawione tu na początku pytania. Jakiś think tank może warto by było zorganizować? Zapytać autorytetów, mędrców? W końcu do u was przecież znajduje się niemal cały światowy potencjał intelektu, prawda? Poszukać w Fundamentalnych Tekstach... Przecież jeśli się pogrzebie w pismach takich mędrców, jak von Mises, to z pewnością najdzie się odpowiedź na każde pytanie. W tym i takie, jakim cudem zachowała się jeszcze jakaś ludzka przyzwoitość, skoro Judasz dostał 30 srebrników, a człowiek porządny... Sami wiecie, co się przeważnie dzieje z porządnymi ludźmi - co najwyżej prowadzą szare życie, bez większego wpływu na cokolwiek. No więc jakim cudem...?!

Do tego czasu, kiedy mi dacie jakąś, przybliżona choćby, ale odpowiedź, przykro mi, ale jesteście dla mnie tylko infantylną zgrają wrzaskliwych przedszkolaków nie mających pojęcia o czym w ogóle mówią. A do tego upiornych, tępych, powtarzających się nudziarzy. Są wprawdzie wyjątki, jak na przykład Korwin, który pomysłów - często oryginalnych, nierzadko słusznych - ma zawsze co niemiara...

Tyle że wam wyraźnie wystarcza jeden myślący człowiek (no, może dwóch, bo St. Michalkiewicza też niestety należałoby uznać za głosiciela liberalnych idei), reszta zaś - w życiu ideologicznym, publicznym i/lub politycznym, prywatnie mogąc być całkiem interesującymi i niegłupimi ludźmi, choć z każdym waszym liberalnym dniem coraz mniej interesującymi i niegłupimi, bo tak to niestety działa - zadowala się tylko międleniem i powtarzaniem tego jednego prostego genialnego rozwiązania i tych cotygodniowych błyskotliwych objawień.

Na odmianę proponuję wam szansę na zaimponowanie mi, i nie tylko mnie, waszym i waszej doktryny intelektualnym potencjałem. A więc do dzieła!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 02, 2006

To se ne vrati - klasyczny liberalizm w praktyce

W Anglii (przez co rozumiemy także Szkocję i Walię) apogeum sukcesu liberałów (znanych wówczas jako "filozoficzni radykałowie") w realnej polityce nastąpiło w roku 1846, kiedy to zniesiono tzw. prawa zbożowe (corn laws) i jako oficjalną politykę państwa przyjęto wolny handel. Problemy jednak zaczęły się już wcześniej. W roku 1841 raport królewskiej komisji badającej warunki w kopalniach ujawnił rzeczy przerażające, związane między innymi z pracą dzieci. Dyskusja, która nad tym raportem natychmiast rozgorzała, ujawniła podobne warunki w wielu innych gałęziach przemysłu. Zresztą już w roku 1830 parlament zaczął się zastanawiać nad wydaniem przepisów regulujących godziny i warunki pracy, co, jako ograniczające wolność prywatnych umów, stało w sprzeczności z doktryną filozoficznego radykalizmu.

Podnosiło się cały czas wiele głosów intelektualistów, artystów i pisarzy, także tych największych, przeciw liberalnej polityce, która była krytykowana między innymi na gruncie estetycznym, za szpetotę nowego, industrialnego świata. (Przyznam, że mnie osobiście trudno się temu dziwić, choć gdyby ci artyści wiedzieli co w sferze estetyki nastąpi za dwieście lat, to by dopiero podnieśli larum!) Z biegiem lat parlament był coraz skłonniejszy do odrzucenia zasady absolutnego indywidualizmu, jako swego głównego drogowskazu, przyjmując zamiast niej zasadę tzw. “kolektywizmu”. Liberalizm był zdecydowanie w defensywie, a co najzabawniejsze, prawodawstwo wymierzone przeciw niemu kierowało się jego własną naczelną zasadą – “największego szczęścia dla największej ilości ludzi”. To się nazywa zjadać własny ogon! A co więcej, nie był to wtedy jeszcze żaden komunizm, czy choćby socjalizm – zresztą oba te ruchy powstały w ogromnej mierze właśnie dzięki liberalizmowi i bez niego może by ich po prostu nie było.

Bunt przeciw ekonomicznemu liberalizmowi nie wynikał przy tym z żadnej przeciwstawnej filozofii społecznej. Przeciwnicy liberalizmu, zwykle określani jako “kolektywiści”, nie byli też między sobą jakoś specjalnie pod względem poglądów zgodni. Była to całkiem po prostu spontaniczna samoobrona przed destrukcją tkanki społecznej spowodowaną przez rewolucję przemysłową i bezwzględności polityki sprzyjającej rozwojowi przemysłu bez żadnych zabezpieczeń przed spustoszeniami, które powodował. Głównym zarzutem, który jednak ówcześnie nie był bardzo jasno sformułowany, był ten, że niekontrolowany industrializm i komercjalizm zagrażał publicznemu bezpieczeństwu i stabilności, niezależnie od tego, czy, jak przekonywali ekonomiści, nastąpił ogólny wzrost zamożności i płac realnych.

Ograniczenia systemu laissez faire, czyli całkowicie wolnorynkowego, zostały wprowadzone w we wszystkich uprzemysłowionych krajach i przez najróżniejsze, kierujące się całkiem różną filozofią, partie. Jednym z naczelnych motywów tych zmian były względy humanitarne, przede wszystkim sprzeciw wobec rzeczywiście nieludzkich warunków pracy robotników przemysłowych. Na które to względy głusi nie mogli pozostać nawet sami liberałowie, niezależnie od tego, że oficjalnie polityczni radykałowie niezbyt się nimi przejmowali.

W Wielkiej Brytanii zniesienie ceł protekcyjnych na produkty rolne uderzyło w rolników, którzy zawsze mieli konserwatywne poglądy. Najbardziej elokwentny wczesny wyraziciel tych poglądów, James Burke, kładł nacisk na tradycyjne wartości i ciągłość historycznego rozwoju. Ta filozofia po prostu musiała okazać się krytyczna i przeciwna industrializmowi. Pozostawali jeszcze robotnicy. John Stuart Mill wyobrażał sobie, że ci zawsze pójdą za “najmądrzejszą częścią swojej społeczności”, czyli za przemysłową klasą średnią. Tak się jednak nie stało – robotnicy nie dorośli i woleli za pójść za partią kierowaną przez posiadaczy ziemskich. Najważniejszą polityczną siłą stała się na jakiś czas “torysowska demokracja” Disraeliego.

W dodatku konserwatywny rząd, paradoksalnie można by rzec, dał w roku 1867 prawo głosu dużej części brytyjskich robotników, przez co uczynił ten rozłam między ludem i światłymi liberałami czymś trwałym. Robotnicy z jakichś dziwnych powodów bardziej się interesowali własnymi płacami, godzinami i warunkami pracy, niż przyszłym szczęściem ludzkości w wyniku szybkiego uprzemysłowienia. Ponura sprawa, ale tak samo będą się zachowywać w ustroju naprawdę socjalistycznym (czyli nie tylko określanym tak przez sfrustrowanych brakiem uznania liberałów), kiedy to na wezwania do przekraczania planów reagować będą bumelką, a kiełbasa i nabożeństwa majowe bardziej do nich będą przemawiać, niż argumenty światłych profesorów ekonomii i szczęście ludzkości w przyszłych stuleciach.

Cóż, powiedzmy sobie otwarcie... Ci dziewiętnastowieczni robotnicy, nie mówiąc już o rolnikach, okazali się neurotykami (określenie von Misesa oznaczające przeciwników liberalizmu), lub może socjalistami (choć o żadnym socjaliźmie ogromna większość z nich nigdy słyszała). Nie chciałbym zdradzać, “co będzie dalej”, ale jednak powiem, że tak to już zawsze będzie się to działo w realnym świecie, że dobra wola, mądrość i przywódcze talenty liberałów przez zwykłych zjadaczy chleba doceniane nie będą. Stąd każdy szczery liberał zawsze przepełniony już będzie uzasadnionym żalem (obok dobrych chęci i niewzruszonego przekonania o własnej nieomylności), na ustach zaś, skrzywionych w lekko pogardliwym i nieco smutnym uśmiechu, zawsze już będą gościć "neurotycy", "socjaliści", "d*kracja"... Ach, jakże ciężkie jest życie proroka!

sobota, listopada 25, 2006

von Mises wreszcie po polsku... i to za DARMO!

Sympatyczny czytelnik mojego bloga zasugerował, że całkiem niepotrzebnie zajmuję się Benthamem, skoro prawdziwym Mistrzem liberalizmu jest von Mises. I dał mi link do witryny, gdzie m.in. można znaleźć całą jego istotną ksiązkę - do czytania online, albo do ściągnięcia jako .pdf. (Oto link: http://www.mises.org/liberal/ch1sec1.asp.

Co pilniejszy i chętniej czytający po angielsku Czytelnik może sobie tam pobiec i poczytać do upojenia, Czytelnik leniwszy zaś może skorzystać z tego, że ja od razu przetłumaczyłem nieco fragmentów dzieła Mistrza. Nie będę ukrywał, że wybrałem najsmakowitsze fragmenty, które w dodatku odważyłem się opatrzyć własnymi, prywatnymi, bezczelnymi komantarzami. (Brzydal ze mnie, a fuj!)


Rzućmy okiem garść cytatów z jego wydanej w 1927 roku książki von Misesa Liberalism. Na początek może nieco o sowieckiej Rosji:
To, czy Rosjanie mają odrzucić sowiecki system, powinni ustalić między sobą. Ten kraj knuta i karnych obozów nie przedstawia już dziś dla świata zagrożenia. Mimo całego swego pragnienia wojny i zniszczenia, Rosjanie nie są już zdolni poważnie zagrozić pokojowi w Europie. Można zatem bezpiecznie pozostawić ich w spokoju. Jedyną rzeczą, której należy się sprzeciwić, jest jakakolwiek tendencja z naszej strony, by wspierać lub promować destrukcjonistyczną politykę sowietów.

*
Niech Rosjanie będą Rosjanami. Pozwólmy im czynić co chcą w ich własnym kraju. Nie dajmy im jednak przekroczyć granic własnego kraju, by zniszczyć cywilizację europejską. Nie oznacza to oczywiście, że import i tłumaczenie rosyjskich tekstów powinno zostać zakazane. Neurotycy mogą się nimi cieszyć, ile tylko chcą, zdrowi je w każdym razie odrzucą. Nie oznacza to także, iż Rosjanie powinni zostać powstrzymani przed rozprzestrzenianiem własnej propagandy i rozdawaniem łapówek, w taki sposób, jak to na całym świecie robili carowie. Jeśli nowoczesna cywilizacja byłaby niezdolna, by się obronić przed atakami najemników, to w każdym razie nie powinna już dużo dłużej istnieć. Nie chodzi jednak o to, by Amerykanie czy Europejczycy powinni być powstrzymywani przed odwiedzaniem Rosji, jeśli ich to pociąga. Niech zobaczą na własne oczy, na własne ryzyko i na własną odpowiedzialność, ten kraj masowych morderstw i masowej nędzy. Nie oznacza to, by kapitaliści mieli być powstrzymywani przed udzielaniem sowietom pożyczek, lub w jakiś inny sposób inwestowaniem w Rosji. Jeśli są dość głupi, by wierzyć, że kiedykolwiek ujrzą z powrotem jakąkolwiek część tych pieniędzy, niech zaryzykują.

*
Doświadczenia Rosjan z Wojen Napoleońskich, Wojny Krymskiej i z kampanii tureckiej lat 1877-78 pokazały im, że mimo ogromnej ilości żołnierzy, ich armia jest niezdolna do ofensywy przeciw Europie. Wojna Światowa tylko to potwierdza.

Lojalnie trzeba powiedzieć, że von Mises zdaje sobie sprawę, że sowiecka Rosja to koszmarny kraj, w którym króluje nędza i terror. (Podejrzewam jednak, że dostrzega tam przede wszystkim brak “liberalizmu”, co być może ułatwia mu rozpoznanie także i innych aspektów tamtej rzeczywistości.) Wypowiada się też zdecydowanie przeciw udzielaniu sowietom pomocy gospodarczej, np. przez wspieranie eksportu do Rosji. Zgoda, to są plusy.

Jednak dla kogoś, kto jak my wie nieco więcej o komuniźmie, a także o tym, co całkiem niedługo miała przynieść historia (przypominam, że to wszystko było opublikowane w roku 1927), te rozważania i rady wydają się żenująco naiwne. To niemal jak te sławne, ponoć prawdziwe, zapewnienia angielskich sklepikarek z nieco późniejszej epoki, że “inwazja Hitlera na Anglię nie jest możliwa, bo pozamykamy wszystkie sklepy i wróg nie będzie miał co jeść”. Była to naprawdę epoka skrajnej naiwności i chciejstwa, a intelektualiści praktykowali te cnoty chyba ostrzej, niż większość normalnych ludzi.

Jeszcze coś na temat sowieckiej Rosji? Proszę bardzo:
Ludzie, wśród których idee Dostojewskiego, Tołstoja i Lenina są żywą siłą, nie mogą stworzyć trwałej społecznej organizacji. Muszą wrócić do warunków kompletnego barbarzyństwa. Rosja jest obficiej obdarowana przez naturę, żyznością ziemi i wszelkiego rodzaju zasobami mineralnymi, niż Stany Zjednoczone. Gdyby Rosjanie podążyli tą samą drogą kapitalizmu, co Amerykanie, dzisiaj byli by najbogatszym ludem na ziemi. Despotyzm, imperializm i bolszewizm uczyniły z nich najbiedniejszy. Teraz szukają kapitału i kredytów po całym świecie.
No, no... Dostojewski i Tołstoj zrównani z Leninem, jako czarne charaktery! Ja akurat nie jestem wielbicielem żadnego z tych dwóch sławnych pisarzy, ale wielu kulturalnych ludzi bardzo by się słysząc to oburzyło. Co zaś do reszty – trochę mi nawet głupio to komentować, bo ludzie wiedzący cokolwiek o niedawnej historii mogą się także poczuć urażeni. Ale jest też trochę młodzieży, która być może właśnie od przeczytania tego tekstu rozpocznie swą ideową i polityczną edukację. No więc powiem.

Co do poszukiwania kapitału... to jakoś im się to bez przesadnych trudności udawało, i jeszcze długo. Co zaś do bogactwa... Problem w tym, że skąd niby wiadomo, że właśnie o to im chodziło? Już nie mówię zwykłym ludziom, ale przywódcom? Kolejny raz takie aprioryczne, niczym nie uzasadnione, twierdzenia na temat ludzkiej natury, w tej, rzekomo tak naukowej i pozbawionej przesądów ideologii.

Na temat sowieckiej Rosji już wiele ciekawego w tej jednej książce nie ma, rzućmy więc jeszcze okiem na to, jak sobie jej autor wyobraża przyszłość swojego świata i jakie proponuje polityczne rozwiązania:
To właśnie wraz z wzrostem liberalizmu kwestia tego, jak granice państw mają być wytyczone, stała się po raz pierwszy problemem niezależnym od względów militarnych, historycznych i prawnych. Liberalizm, który podstawą państwa czyni wolę większości ludzi żyjących na pewnym terytorium, unieważnia wszelkie względy militarne, które poprzednio były decydującymi przy wyznaczaniu granic państwa. Odrzuca prawo podboju. Nie może zrozumieć, jak ludzie mogą mówić o “strategicznych granicach” i uważa za całkowicie niezrozumiałe żądania, by jakiś kawałek terytorium, został włączony do terytorium, aby uzyskać obronną granicę.
Cóż, muszę przyznać, że mną to wstrząsnęło. Nie mogłem się powstrzymać przed wytłuszczeniem pewnych fragmentów, choć przecież cały fragment jest soczysty, jak nie przymierzając żabie udko w dobrej restauracji na Placu Pigalle. “Odrzuca” tak po prostu... Wolę nie pytać, co będzie, jeśli sąsiad nie okaże się dość liberalny, by też odrzucić. “Nie może zrozumieć”, no, no... Przyznanie się do własnych ograniczeń to rzecz chwalebna, ale co miałoby z tego poza tym wynikać? I jeszcze to: “wola większości ludzi żyjących na pewnym terytorium, unieważnia wszelkie względy militarne”. To jest chyba to, co niektórzy dziś nazywają “doktryną Geremka”. I nie wiem dlaczego, ale od razu stają mi przed oczyma wszystkie wynikające z niej niedawne rzeczy, które miały miejsce w byłej Jugosławii. Liban też nie jest całkiem nie à propos.

Przejdźmy więc może do rzeczy mniej niepokojących, na przykład do monarchii...
Liberalizm nie uznaje historycznego prawa księcia do dziedziczenia jakiejś prowincji. Król może panować, w sensie liberalnym, tylko nad osobami, nie zaś nad jakimś kawałkiem ziemi.
Nie wiem, co na to monarchiści, ja szczerze mówiąc, nie dostrzegam nawet cienia problemu. Osobiście żadnego księcia nie pragnę, a jeśli już by był, to co mi to robi za różnicę, czy panuje “nade mną”, czy “nad terytorium, na którym mieszkam”? To drugie wydaje mi się nawet mniej dla mnie poniżające. Von Mises jednak na tym nie poprzestaje, wdając się już w całkiem scholastycznie brzmiące w moich uszach wywody:
Monarcha z łaski Boga nosi tytuł odnoszący się do jakiegoś terytorium, na przyład “Król Francji”. Królowie zainstalowani przez liberalizm otrzymali swe tytuły, nie od nazwy terytorium, tylko od ludu, nad którym panują, jako monarchowie konstytucyjni. Tak więc, Ludwik Filip nosił tytuł “Król Francuzów”, tak samo, jak istnieje “Król Belgów” i “Król Hellenów”.
Bardzo ładnie, ale kogo to może na serio obchodzić? Co miałoby z tego wynikać w realnym świecie? Może mój hipotetyczny oponent, twardo stojący na ziemi liberalny biznesmen z technicznym wykształceniem zdoła mi to wytłumaczyć?