Pokazywanie postów oznaczonych etykietą upadek Cesarstwa Rzymskiego. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą upadek Cesarstwa Rzymskiego. Pokaż wszystkie posty

sobota, sierpnia 04, 2018

Nietsche o Merkeli i Unii Europejskiej

Europa i byk
Świetną książkę ostatnio dorwałem na scribd.com. (Po co ja wam to w ogóle mówię? No nic, muszę jednak trochę dbać o poziom, skoro wciąż nie zdecydowałem się zlikwidować tego blogasa. Figle są fajne, ale czasem musi być i coś innego.) No więc nazywa się to: From Plato to NATO: The Idea of the West and Its Opponents... (Naprawdę mam wam to tłumaczyć? Zgroza, ale złożę to na karb waszego niekłamanego patriotyzmu, zatem: "Od Platona do NATO: Idea Zachodu i jej przeciwnicy".)

Wydane to zostało w roku 1998, autor jest duńsko-amerykański i nazywa się David Gress. Na razie przeczytałem jakieś 20 procent, ale niczym mnie gość nie wkurzył, a sporo zaimponował. Na przykład tym, że tam jest całkiem często nawiązywane do Spenglera - tak, tego naszego! - i nie tylko najmniejszego splunięcia w jego stronę, co już samo w sobie byłoby w tych czasach chwalebne, ale Spengler po prostu stanowi istotną część wywodu, jest traktowany b. poważnie i naprawdę przychylnie. Dla mnie to rewelacja, już samo to.

Tytuł tej książki może mylić, sugerując dokładnie to, co ona robiera na czynniki i właśnie krytykuje... Czyli tę liberalną (o czym się tam bez przerwy mówi, to nie jest moje wrzucanie czegokolwiek na siłę) ideę Historii, że to ona niby cały czas do przodu, globalnie, mimo czasem drobnych i chwilowych lokalnych zawirowań, w stronę coraz to większej Wolności, Praw Człowieka, Dobrobytu...

Tego wszystkiego, co tak dobrze znamy z tej Propagandy, którą chłepcemy, chcemy tego czy nie, codziennie, i którą już nauczono nas traktować jako coś innego, niż Propaganda właśnie. (Czyli? Czyli jako Rozrywkę, Edukację, Po-Prostu-Zwykłą-Ludzką-Przyzwoitość, Kulturę, Dobre Obyczaje... Itd.) Krótko mówiąc cała Historia miałaby płynąć z nieludzką wprost konekwencją tak, by się zrealizować w LIBERALNEJ amerykańskiej współczesności... Która oczywiście może i powinna być jeszcze udoskonalana, ale na razie stanowi absolutny szczyt tego co było.

Ten pogląd wabi się po angielsku The Grand Narrative ("Wielka/Wzniosła Narracja" dla niedouczków out there), jest tego sporo nieco się od siebie różniących wersji, ale w sumie, mówię wam ludzie, jako niedoszły akademicki historyk i człek, który się historią zabawia od pół wieku, przerażające jest ile tego cieknie do nas "z góry", po prostu "jako Historia - obiektywna, naukowa, bez żadnych tam ideologicznych czy religijnych odchyleń..."

Prawie każda mniej lub bardziej popularna książka o Historii, plus część czysto akademckich, stręczy nam właśnie tę wizję, jako coś absolutnie oczywistego. Natomiast pan Gress, gdyby ktoś jeszcze sam na to nie wpadł (np. czytając Ardreye, Spenglery i Pany T.)  pokazuje nam dobitnie, że to zostało pracowicie stworzone, posklejane z różnych tam... W konkretnym (nawet nie zawsze podłym, bo mówimy o nieco dawniejszych czasach, kiedy jeszcze Merkele i Gersdorfy nie grasowały tak bezczelnie) celu...

I to jest naprawdę bardzo intersujące, jak ten nasz Gress to wszystko przedstawia, przciwstawiając temu m.in. naszego Boskiego Spenglera... (Swoją drogą, dopiero w tej książce znalazłem parę drobiazgów, drobiazgów powtarzam, sugerujących, że nowe badania, archeologiczne itd., mogłyby nieco podważyć niektóre, fakt, że na ogół mniej istotne dla całości, tezy Speglera. Choć sam Gress nic takiego nie mówi, to całkiem moje refleksje.)

Co jeszcze...? Może to, że tam, w tej książce znaczy, jest nawet pośrednio obecna nasza druga Wielka Miłość, mianowicie Robert Ardrey. Konkretnie go autor nie wymienia, ale mówi o filmach na tamat upadku Cesarstwa Rzymskiego, i powiada, że "niewątpliwie najwybitniejszym był Ben Hur". Scenariusz zaś do owego Ben Hura jest dziełem Ardreya właśnie, i za niego chyba zresztą dostał tego Oscara za scenariusz.

Swoją drogą z Ben Hura widziałem tylko końcową część, może tak z jedną trzecią, ale wydał mi się to film o bardzo chrześcijańskiej wymowie, w dodatku w sposób absolutnie nienachalny, co mi mocno zainponowało. Kiedyś  będę to musiał chyba obejrzeć w całości, co najmniej z powodu Ardreya. (Innym znanym filmem z nienachalnym chrześcijańskim przekazem jest dla mnie "Czerwona Oberża". B. dobry film! Takoż "Apocalypto".)

No dobra, było na poważnie, teraz muszę wam jeszcze zapewnić nieco rozrywki. (Tak Marysiu? Tylko to się liczy?) Jak również uzasadnić przecie ten tytuł, który was tu przecie przyciągnął, bo bez niego komu by się chciało oderwać od słodkiej piersi Ziemkiewicza czy innego K*wina, by przyłazić w takie zapoznane i po prostu dziwaczne miejsce.

No więc pan Gress, zastanawiając się pokrótce nad pochodzeniem nazwy naszego kontynentu, cytuje Nietschego (odkreślony!), który mówi coś w tym stylu, że: "Europa jest kobietą, a kobiety, jak wiemy, czasem dają się uwieść bestiom. W tamtej starej legendzie był to byk, a dzisiaj niech mnie Bóg broni, bym miał wymienić nazwę tego stworzenia!" Było to, po prawdzie, powiedziane wiele lat przed UE i Merkelą, ale skoro i wtedy miało jakiś tam sens, no to co poza sensem może być w tym stwierdzeniu dzisiaj?

I na tę miłą nutę na razie się pożegnamy, nie płaczcie za bardzo! A więc pa!

triarius

P.S. 1 Byłbym zapomniał! Książka, o której mówiłem ładnie naświetla także okoliczności powstania tej przedziwnej ideologii Konecznego, którą z takim nabożeństwem... Wiadomo! Konkretnie to, dlaczego my zostaliśmy akurat Rzymianami (ach!), a Niemce akurat Bizantianami. Nie ma o tym nic oczywiście wprost, ale człek zaczyna sporo rozumieć.

P.S 2 Może jednak należało się zdecydować na ten doktorat z Historii Idei w Uppsali, skoro mimo wszystko daje się pisać tak dobre i tak uczciwe książki z tej dziedziny. Co za melancholijna konstatacja po latach!

piątek, czerwca 17, 2016

Nie ma żadnego "problemu terroryzmu"!

Powtarzam: nie ma żadnego "problemu terroryzmu". "Problem terroryzmu" to retoryczna sztuczka, coś co po łacinie nazywa się pars pro toto, czyli np. "dziesięć tysięcy mieczy" w sensie "dziesięć tysięcy uzbrojonych żołnierzy".

W odróżnieniu jednak od dawnego Rzymu nie żyjemy teraz jednak w czasach rozkwitu (i szaleństwa na temat) retoryki, tylko w czasach m.in. ordynarnej propagandy, więc ten stary retoryczny greps służy nie (tak czy inaczej pojętej) estetyce, tylko, jak niemal wszystko dzisiaj, utrzymaniu lemingów w posłuszeństwie.

Skoro nie ma "problemu terroryzmu", spyta ktoś, to co w takim razie jest? W końcu ktoś tam w jakichś klubach strzela, wysadza się wraz ze sporą  ilością innych ludzi w powietrze... Oczywiście wcale tego nie neguję, chodzi mi tylko o to (tylko I AŻ), że cały ten "problem terroryzmu" jest jedynie częścią czegoś o wiele większego i poważniejszego. I że to rozróżnienie jest naprawdę istotne, nie zaś jedynie kolejnym słownym wygibasem.)

Mianowicie schyłku i upadku Zachodu. Mówiąc zaś językiem mniej wyszukanym, za to precyzyjniejszym, problem Spedalenia Zachodu. (Excusez le mot, wrażliwe duszyczki.) A ponieważ praktycznie cały ten obecny, czy może raczej dotychczasowy, świat jest ukształtowany przez Zachód właśnie... Co by nam w politpoprawnych książkach o historii świata nie opowiadano o całej, ach, Ludzkości, wspólnie przez tysiąclecia dążącej do obecnego niemal-już-ziemskiego-raju, gdzie to każdy dosłownie miał swój istotny wkład itd...

Jednak faktem jest, mimo "arabskich" (w istocie indyjskich) cyfr i kukurydzy, że wszystko z czym my i inni ludzie na całym niemal globie codziennie żyją, a już na pewno co oglądają w telewizjach i gazetowych wstępniakach - od granic państw i samej idei państwa, przez pojęcia takie jak państwo prawa, samo prawo zresztą też, demokracja, prawa człowieka, wolność słowa, tolerancja (np. religijna), po "jedynie słuszną" ekonomię - zostało (ostatecznie) sformułowane na zachodzie, a w większości przypadków ludom należącym do innych cywilizacji po prostu NARZUCONE.

Narzucone w taki czy inny sposób - przemocą, albo metodami ekonomicznymi, czy też słodkimi i delikatnymi niczym letni wietrzyk metodami kulturowymi... Z których wielu może się cieszyć i sobie ich gratulować, ale które wcale - mówię o tych wszystkich Myszkach Miki i śpiewających babach z brodą - obiektywnie nie muszą każdego bez wyjątku zachwycać...

Że o korupcji, przeważnie zresztą kończącej się na niezrealizowanych obietnicach, których nikt nigdy realizować nigdy naprawdę nie zamierzał, litościwie nie wspomnę. (A jeśli jakiś naiwniak zamierzał, to i tak nie miał on ku temu żadnych możliwości, a zresztą dawno zamierzać przestał, bo mamy przecież teraz kryzys i problem terroryzmu, więc jak?)

Nie da się tego - jeśli nie mówimy o leminżej publiczności, która jak dotąd łyka wszystko, tylko o ludziach trochę myślących - zagadać! Najpierw się podbija świat, a potem się zaczyna sobie (skutecznie) i innym (mało, jak widać, skutecznie) wmawiać, że zawsze chodziło tylko i wyłącznie o uszczęśliwienie wszystkich, i że jeśli nikt nie będzie wierzgał przeciw Obamom i Merkelom, to już za trzy lata... no może za dziesięć... Ale na pewno jeszcze za życia naszych wnuków... Będzie ten wymarzony raj na ziemi.

Osiągniemy go wszyscy, ach, zbiorowym wysiłkiem, ale praktycznie bez poświęceń, bo przecież mamy Taniec z Gwiazdami i różnego rodzaju Euro, więc czego byście prole jeszcze chciały?! Czy ja mówię, że tamto podbijanie świata było złe? Albo czy mówię że było dobre? Nie, nic takiego nie mówię. Może mam na ten temat swoją opinię, o wiele zresztą bardziej zniuansowaną od prostego "cacy" czy "be", ale, jeśli tak, to zachowuję ją dla siebie.

Mówię tu tylko coś takiego, że nie ma litości dla brutala, który nas podbija i wszystko u nas urządza na swoje kopyto, a potem nagle, bez widocznej przyczyny, kuli się w kąciku i zaczyna płakać, że go mama nie dość kochała, a tata nie chce mu kupić nowej wypasionej komórki. Takie jest życie i to się nigdy nie zmieni!

Tym bardziej, że, zamiast po prostu trzymać się mocno i ew. dokonać jakichś ustępstw, rozsądnych i wyważonych, ten dzisiejszy Zachód Merkeli i Obam, z jednej strony kuli się pod nawałem własnych wewnętrznych przeżyć, których nikt nie rozumie, i które niemal każdy niebędący Obamą, Merkelą czy grzecznym lemingiem pochodzącym od tej sympatycznej pary, ma w przysłowiowej dupie, kuli się w kącie i szlocha...

Jeśli zaś kulenie się i szlochanie to nieco zbyt mocne określenie, na to co robi dzisiaj Zachód, to absolutnie celnym będzie stwierdzenie, że po (nie oszukujmy się) mocno brutalnym urządzeniu świata po swojemu, Zachód chodzi teraz od jednej ofiary do drugiej, ofiarowując im "bransoletki przyjaźni". I żeby to jeszcze uczciwie! Gdybyś naprawdę chciał dobrych stosunków, niewtrącania się jeden drugiemu, gdyby szczerze żałował... Ale przecież nic takiego nie robi.

Za tym wszystkim, w uzupełnieniu do tchórzostwa, stanowiącego faktycznie pewną nowość, leżą tak samo brudne interesy, jak za osiemnastowiecznym handlem niewolnikami. I każdy z zainteresowanych świetnie sobie z tego zdaje sprawę, więc jakich reakcji można się tu spodziewać?

Z jednej strony to, z drugiej zaś z jeszcze o wiele większą furią, niż kiedyś krzyż i zbawienie zamiast ofiar z ludzi, perkaliki zamiast gołych cycków i kościelne śluby zamiast palenia wdów i okaleczania niemowląt, stręczy dziś ten mentalnie pokręcony Zachód różnym obcym nam kulturowo ludom wymóżdżone całkiem niedawno przez szemrane "intelektualne autorytety" pomysły w rodzaju "równouprawnienia płci", zapobiegania "homofobii", "liberalnej gospodarki" (a jakże!)... Oraz samej "demokracji", tyle że w ujęciu takim, że nie rozpoznał by jej w nim nikt z żyjących choćby tylko 100 lat temu teoretyków...

Plus oczywiście baby z brodą, wszystkie kobiety na "rynku pracy", "swoboda seksualna"... I milion podobnie genialnych spraw, A, i to jest tutaj być może najważniejsze, trybunał określający co jest, co zaś nie jest "równouprawnieniem", "liberalną demokracją", "wolnością słowa" i całą resztą tych cudowności, znajduje się, nie do końca wiadomo gdzie (tutaj fraktalizm, którego inne od naszej cywilizacje za cholerę chyba nigdy nie pojmą), ale z grubsza gdzieś w kilku najpotężniejszych (z jakichś powodów, nie zawsze wygodnych do publicznego analizowania) państwach, w jakichś lożach, klubach, gabinetach... (Coś jak z prawem magdeburskim i arcybiskupstwem w Hamburgu w dawnej Polsce.)

Nic więc dziwnego (dla kogoś na poziomie nieco wyższym od poziomu średniego leminga, a nie jesteśmy przecież rasistami, by uważać, że każdy "kolorowy" musi być od leminga głupszy, prawda?), że różni tacy nie są zachwyceni ową, mającą ich niechybnie uszczęśliwić, ofertą, a widząc nieprawdopodobną słabość rzeczonego Zachodu w wielu punktach, plus widoczne gołym okiem pogłębianie się jego słabości w masie innych istotnych punktów, starają się to wykorzystać.

Jeśli uwzględnimy grające Zachodowi, z akcentem na Amerykanów, na nosie Chiny, jeśli uwzględnimy Rosję z jej zielonymi ludzikami, kibicami, nalotami w Syrii itd., to wyraźnie widać, że tu nie tylko o islam chodzi. Chyba każdy, jeśli chwilę nad tym pomyśli, a nie czyta GWybu, się z tym zgodzi? No a wewnętrzny, w sensie wewnątrz samego Zachodu i jego rdzennej ludności. opór? A czasem nawet brutalne działania?

Cóż, powiem tak... Jeśli ktoś naprawdę czytał Gibbona, a nie tylko powtarza za rzekomymi autorytetami, że według niego przyczyną upadku Rzymu było chrześcijaństwo samo w sobie - wie, iż jedną z najważniejszych, jeśli nie wprost najważniejszą, przyczyną upadku wschodniego Rzymu, czyli Bizancjum, były konflikty społeczne i religijne wokół ikonoklazmu i różne takie sekciarskie sprawy z udziałem, dość z reguły brutalnego, państwa.

Można by przewrotnie rzec, iż te Bizantiany traktowały teologię zbyt poważnie i że poszła ona zbyt głęboko w lud. Do tego zaś mieszały się zawsze niezliczone dworskie eunuchy, starając się upiec przy tym ogniu swoją własną pieczeń. Czyli całkiem jak Bruksela z Merkelą.

Skutek był taki, że kiedy np. przyszli Arabowie ze swą prościutką wersją monoteizmu, nikomu nie chciało się bronić dotychczasowego państwa, widzianego jako siedlisko i rozsiewnik burdelu na kółkach i prześladowca autentycznych wiernych. No a tam była, mimo wszystko, dość poważna teologia - tutaj natomiast mamy baby z brodą, Merkele jednym kłapnięciem paszczą wywołujące wędrówki ludów, o jakich się dawnym Attylom i Alarykom nie śniło, a do tego kastrujące nas wszystkich na wzór i podobieństwo bab z brodą z upiornych konkursów upiornej Eurowizji...

Co oznacza spychanie nas wszystkich w przepaść, a dla naszych ew. wnuków szykowanie losu, o którym nawet pomyśleć się boimy. Czemu więc się dziwić? I to by było na tyle. Jeśli jest chaotyczne, to sorry, ale temat wielki, "nabolały", jak to się mawiało (kto mawiał, ten mawiał) za Gierka, a napisane od jednego zamachu. (Nie o taki "zamach" chodzi - wstrzymaj głupku te swoje drony!)

triarius

piątek, grudnia 07, 2007

"Oda do Radości" po Dioklecjanie

W ten sposób powracamy do nieuniknionego pytania, dlaczego cesarstwo rzymskie na Zachodzie "chyliło się ku upadkowi" bądź "upadło" w wieku V. Moralizujące wyjaśnienia w dawnym stylu są już nie do przyjęcia (choć nadal jest ich niemało), zbytnim uproszczeniem jest też składanie całej winy na najazdy barbarzyńskie (choć odpowiedź na pytanie, co by się stało, gdyby tych inwazji nie było, stanowi ciekawe zagadnienie hipotetyczne.
Nowsza teoria zestawia upadek cesarstwa rzymskiego z upadkiem innych wielkich kultur w historii świata i dostarcza wyjaśnienia w kategoriach rozpadu społeczeństw złożonych. Otóż, z grubsza rzecz biorąc, w miarę jak społeczeństwo się rozwija, staje się coraz bardziej zróżnicowane społecznie i coraz bardziej złożone, aby więc mogło trwać, jego potrzeby również odpowiednio wzrastają.
Dociera jednak do punktu, w którym strategia maksymalizacji zysku, jak podbój czy podniesienie podatków, nie przynosi oczekiwanych efektów - "zyski" maleją pod wpływem "stałych nacisków, nieprzewidzianych wyzwań i wysokich kosztów integracji socjotechnicznej". Potem następuje zwykle okres trudności (zastój gospodarczy, załamanie polityczne, kurczenie się terytorium), a po nim przychodzi ostateczny upadek, jeśli nie pojawią się nowe czynniki.
Spengler? Jakiś inny hiper-prawicowy oszołom, wieszczący Zachodowi rychłą zgubę i z wrodzonych przyczyn nie mający przekonania do wzniosłych projektów w stylu Unii Europejskiej? Może chociaż Toynbee? Otóż nie. Cytat (rozbity na krótsze akapity przeze mnie, dla wygody ew. Czytelników, ja także wytłuściłem najistotniejsze moim zdaniem fragmenty) pochodzi z książki pani Averil Cameron pt. "Późne cesarstwo rzymskie", wydanej oryginalnie w 1993, a w Polsce chyba całkiem niedawno przez Prószyński i S-ka. Kto to jest Averil Cameron?

Cytuję z notki z tyłu okładki:"profesor historii późnej starożytności i Bizancjum Uniwersytetu Oksfordzkiego, wieloletni wykładowca i członek King's College w Londynie, gdzie uzyskała doktorat, członek British Academy oraz wielu towarzystw naukowych". Sama książka jest niewielkim dziełkiem, przedstawiającym syntetycznie obecny stan wiedzy na temat późnego Rzymu. Żadnych ideologicznych wtrętów tam się nie doszukałem, nic nie wskazuje, by pani profesor miała jakieś nieortodoksyjne, nieuznawane w akademickich kręgach, poglądy, a w każdym razie, by starała się je usilnie propagować.

A jednak, pewnie nie jestem obiektywny, ale mi tu wieje daleko posuniętym pesymizmem wobec przyszłości naszego, także przecież, "rozwiniętego" społeczeństwa. Czy tylko ja to dostrzegam? Fakt, że zaraz potem pani profesor stara się te swe, implicite zasugerowane, mroczne wizje jakoś osłabić, czy zniuansować. Może z głębokiego przekonania, może z ostrożności, może nawet na żądanie wydawcy... Kto dzisiaj może taką rzecz wiedzieć?

W końcu w Stanach nie da się dzisiaj praktycznie wydać akademickiego podręcznika, w którym by nie było co najmniej "he or she", choć znacznie lepiej widziane jest "she or he", albo po prostu "she" all the way long. (Widziałem też chyba takie publikacje, gdzie wyraźnie decydowano "he" or "she" za pomocą rzutu kostką.) To była sobie taka dygresja, nie całkiem od rzeczy jednak. Zacytujmyż więc dalej, by nam nie zarzucono wybierania jedynie pasujących nam fragmentów.
W przypadku imperium rzymskiego nieprzewidziane wyzwania obejmowały długotrwałą presję ze strony rzeczywistych i potencjalnych najeźdźców - problem, z którego rozwiązaniem lub zahamowaniem cesarstwo sobie nie poradziło.
Zaraz! To nie było przecież jeszcze wcale aż tak optymistyczne. Skąd bowiem niby wiadomo, co właściwie wskazuje, że nasze "rozwinięte społeczeństwo" lepiej sobie radzi i poradzi z "długotrwałą presją rzeczywistych i potencjalnych najeźdźców", których, jakby nieco się wysilić, też by się dzisiaj dało znaleźć? Ale zobaczmy dalej, może będzie bardziej optymistycznie. I faktycznie, pani profesor warunkuje swoją - brutalną przecież w sumie i zbyt mało optymistyczną, jak na te czasy optymizmu - tezę o przyczynach upadku cywilizacji, mówiąc w te słowa:
W tej analizie jest wiele znajomych elementów, chociaż opiera się ona na budzącym wątpliwości założeniu, że historyczny rozwój społeczeństw jest sam w sobie w pewnym sensie zdeterminowany historycznie. Przynajmniej pozwala ona badaczom dziejów Rzymu spojrzeć bardziej obiektywnie na własną dziedzinę i zobaczyć, że problemy, przed którymi stanął rząd późnego cesarstwa, nie były czymś wyjątkowym, podobnie jak jego często nieskuteczne próby znalezienia rozwiązań.
Powinniśmy dodać jeszcze - w tym konkretnym przypadku - relatywny brak wiedzy ekonomicznej, jak i struktur ekonomicznych oraz niezdolność centrum - w czasach po Dioklecjanie - do zapewnienia dobrobytu gospodarczego cesarstwu jako całości. Imperium rzymskie zawsze znajdowało się w stanie chwiejnej równowagi między centrum i peryferiami, a jego przetrwanie zależało, nie tylko od pokoju wewnętrznego, ale również od dużej dozy wewnętrznej dobrej woli. Pod koniec IV i w V stulecia wszystkie te czynniki były zagrożone.
Tego rodzaju rozważania skłaniają do porównań ze światem współczesnym, co może pomóc zrozumieć świat starożytny pod warunkiem, że będziemy pamiętać o porównywaniu podobnego z podobnym.
Przyznam, że to ostatnie zdanie w moich uszach brzmi już niemal jak zaklęcie: "Oczywiste porównania się narzucają, jeśli się ma oczy i wie nieco o schyłku Rzymu, ale - by Jove! - nie mówmy o tym głośno, bo się wyda!" Czyli kompromis pomiędzy intelektualną uczciwością, a koniecznością... Choćby po prostu wydania tej książki inaczej, niż na powielaczu i paście do butów. W takich czasach żyjemy, moi Państwo! Albo to ja mam już kompletną paranoję.

No dobra, ale poza tym ostatnim, rozpaczliwym dla mego ucha, zdaniem, co my tu mamy? Ano mamy, milczące założenie, że nasze "rozwinięte społeczeństwo" nie jest dotknięte "brakiem wewnętrznego pokoju", że nie ma w nim "relatywnego braku wiedzy ekonomicznej i struktur ekonomicznych", a "centrum" jest "zdolne do zapewnienia dobrobytu gospodarczego", tudzież "spokoju wewnętrznego". No i oczywiście, że "stan równowagi między centrum i peryferiami" nie jest "chwiejny", wszyscy zaś wprost promieniują "dużą dozą wewnętrznej dobrej woli".

Tak oczywiście jest, tylko ślepy oszołom mógłby o tym wątpić, i tak zawsze będzie, bo takie jest... Powiedzmy, że... Prawo Historii! (Odkryte najprawdopodobniej w 1968 w Paryżu, a jakimś liceum podczas uczniowskiego "strajku".) A więc spokój, nie ma się czym denerwować, wszystko będzie cudownie!

Po co ja to Państwu opowiadam? Żeby pokazać, że to my czytamy wartościowe książki? Że to wyłącznie u nas, prawicy, jest w tej chwili intelektualny potencjał? Nie -  w tym celu wystarczyło by mi wkleić tutaj napisany kiedyś przeze mnie dla żartu trzynastozgłoskowiec i/lub rondeau w stylu Villona. Albo choćby limeryk. Konkurencja jest bowiem praktycznie żadna. Żeby zadenuncjować oksfordzkich historyków, którzy czynią skrajnie nieodpowiedzialne analogie i przemycają cichcem jakieś Spenglery? Też nie całkiem.

Skoro już przy Spenglerach jesteśmy, to przypomnę jego sławne stwierdzenie, iż "optymizm jest tchórzostwem". Oczywiście nie zawsze i nie każdy optymizm, ale w tych dziedzinach, o których sobie dzisiaj tak miło rozmawiamy, właśnie jest. A jeśli to komuś jeszcze nie wystarczyło, by zrozumieć, co właściwie z powyższego wynika, no to cóż... Polecam lekturę europejskich profesorów i innych ałtorytetów.

Przemówienia premiera Tuska także mogą dlań stanowić miłą i łatwo przyswajalną duchową strawę. Ja piszę dla ludzi na pewnym poziomie. Dla prawicy, konserwy, reakcjonistów, zwierzęcych antylewicowców i zoologicznych moherów. Cała reszta odmeldować się i cieszyć dużą dozą wewnętrznej dobrej woli obecnej władzy, oraz brakiem chwiejności między centrum a peryferiami. Dopóki jeszcze orkiestra tak przepięknie gra...

(Co to za prześliczna muzyka? Ach, to przecież "Oda do Radości"!)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.