Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JP2. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JP2. Pokaż wszystkie posty

niedziela, października 31, 2021

O motywacjach

Dr. Kępiński (zakładając, że nie ma żadnych trupów w szafie, co, bez urazy, dzisiaj trudno tak od razu wiedzieć) moim skromnym nadałby się na ołtarze pewnie lepiej od JP2 (z całym szacunkiem, ale i bez przesady)... Choć co ja tam mogę o posoborowym katolicyźmnie wiedzieć. Poza ew. postawieniem stu złotych na to, że wkrótce na ołtarze wyniosą "anonimowego nosiciela kowidowej maseczki", bo przecież "troska bezpieczeństwo nas wszystkich, ach!" to najważniejsze zadanie Kościoła!

Co z tym dr. Kępińskim, pytacie magna voce? No więc, to, moje drogie dziatki, że ja go kiedyś pilnie czytał, i ze sporym pożytkiem (czego tu nie rozwinę, bo to nie autobiografia, choć Ludzkość traci), i tam na przykład było o schizofreniku katatonicznym, czyli takim, co się w ogóle nie rusza, mogąc trwać długie godziny, czasem w b. niewygodnej pozycji.

 A dlaczego on tak robił, chcielibyście pewnie wiedzieć? W sensie "jaka była jego subiektywna motywacja", tak? Jego subiektywna motywacja, że odpowiem ładnie całym zdaniem, była taka, że był przekonany, iż najmniejszy jego ruch spowoduje natychmiastową zagładę całego świata. 

 Wydaje się, na podstawie tej i paru innych lektur, że inni katatonicy mają w sumie podobne motywacje. W ogóle schizofrenia to naprawdę fascynująca sprawa, a dotknięci nią to ludzie bezinteresowni, idealistyczni. Całkiem innego rodzaju, niż neurotycy, z histerykami na czele - egocentryczni i na swój sposób "cwani".

Po co ja to wszystko mówię? A czemu nie, Mądrasiński? I poza tym trochę też po to, żeby kogoś tam po drugiej stronie ekrany przekonać do studiowania (autentycznej) psychologii, bo to podstawa. Podstawa czego? Tygrysizmu Stosowanego, panno Napieska! Jedna z. Z filarów znaczy.

Schizofreników na szczęście nie jest aż tak wielu i nie oni mają decydujący wpływ na nasze życie. Co można także uznać za niewątpliwą zaletę naszego jestestwa, lub za hipotetyczną jego wadę, bo jednak tej bezinteresowności trochę jakby u światowych macherów brak.

Wspomnieliśmy psychologię, wspomnieliśmy motywacje, wspomnieliśmy bezinteresowność i macherów... Doszliśmy niniejszym (alleluja!), choć gawędziarsko orężną drogą, do tego, co naprawdę rzec dzisiaj chcemy. A rzecz to taka:

U takich, którzy dziś mają realny wpływ na losy ludzkości idiotyzmem byłoby doszukiwać się szczerego niepokoju o szczęście czy ew. zagładę ludzkości sto lat po ich śmierci - do tego, by to naprawdę spędzało takiemu sen z oczy, musiałby być bratem-bliźniakiem naszego katatonika! Prawdziwym motorem ich działań jest chęć nadania własnemu nędznemu życiu sensu i znaczenia poprzez stanie się Demiurgiem, czyli kimś stojącym co najmniej pomiędzy człowiekiem i bóstwem, o wiele powyżej poziomu zwykłych ludzi.


triarius

P.S.1 KLIKNIJ, jeżeli wciąż jeszcze nie potrafisz przeczytać Ardreya w oryginale!

P.S.2 A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

poniedziałek, lutego 01, 2021

Żeby nie było nic

To klasycznie wyrażone pragnienie, co je mamy w tytule, wykorzystałem w sposób nie całkiem zgodny z intencją jego twórcy, bo mnie tutaj chodzi o to (poza giętkim, oczywiście, językiem), że mam zupełnie niewiarygodnie fascynujący linek... (Niestety tylko dla umiejących wiązać buty i spuszczać wodę, nie moja wina!) Ale żeby nie był goły linek i w ogóle NIC - WESTCHNIENE: k*wa mać, straciłem kilku dobrych przyjaciół i miłość połowy rodziny, że o obelgach i ironicznych uśmieszkach nie wspomnę, bo byłem za PiSem, a teraz tracę znajomych i wywalają mnie z portali, do których rozkwitu (?) sam się walnie (i czelnie) przyczyniłem, bo już nie jestem! (Czemu nie jestem, spyta ktoś? BO SIĘ NIE DA!)

Cudnie podzielili ludzi, "społeczeństwo" znaczy! Nawet (tzw.) komuniści mogli o czymś takim tylko pomarzyć. Donosy, spojrzenia spodełba. rodziny skłócone i nie mogące już na siebie patrzeć, puste trybuny... (Swoją drogą, znam taką jedną Kassandrę, która te puste trybuny lata temu przewidziała i pisała o tym w kontekście tych różnych Neronów oglądających sobie luźno gladiatorów. Niewiarygodne, prawda?)

A teraz przyobiecane mięso bez kości. Zmobilizujcie się i uważnie wysłuchajcie pierwszych 10 minut, potem nie będziecie się mogli oderwać i na pewno nie uznacie tych chwil za stracone! Oto i (fanfary, werble, chóry starców):


A tu jeszcze drugi wspaniały linek na deser:


Co za czasy! Ale Ardreya oczywiście, kiedy jeszcze był czas i mogło to mieć nieco sensu, czytać się nie chciało. Woleliście "von" Misesa i JP2 (tego drugiego zresztą wkrótce pozbawią świętości. "Santo subito", my foot! W obie strony.)


triarius

poniedziałek, września 04, 2017

O wystawianiu kikutów i polskim masochiźmie

Nie powiem w tej chwili od kogo pochodzi poniższy długi cytat. (Ktoś może ew. zgadnąć i pochwalić się tutaj, choć wątpię, by ktokolwiek potrafił i by komukolwiek się chciało tu chwalić.) Niektóre sformułowania w owym cytacie rażą mnie w sensie, że sprawiają mi pewien ból, ale ogólnie nie mogę się z tymi słowy nie zgodzić.

Co więcej, uważam że są to słowa WAŻNE, z których (dałby Bóg!) powinniśmy wszyscy wyciągnąć wnioski i wyciągać je każdego dnia przez najbliższe (da Bóg!) pół wieku! Choć mówię otwarcie - ten autor nie jest mi specjalnie bliski mentalnie czy ideowo, nie odczuwa też większego organicznego związku z polskością (ach!)... W odróżnieniu ode mnie.

No i, byłbym zapomniał - nie ma to, że teraz akurat tutaj to umieszczam, absolutnie nic wspólnego z jakimś oporem przeciw wyduszeniem z Niemców odszkodowań za różne tam brzydkie rzeczy! Po prostu przed chwilą na to trafiłem i lampka się zapaliła. Ja bym im nawet za rozbiory sobie policzył, nie żartuję. To był przecież czysty KOLONIALIZM. Że przeliczanie ludzkich śmierci na pieniądze nie jest ładne czy wzniosłe? Zgoda, też bym wolał osobiste ukaranie wnuczków - nie tyle "z Werhmachtu" w tym przypadku, co "z Gestapo i SS"... Nie będę tu sugerował konkretnych sposobów, bo to byłoby całkiem niestety utopijne, ale nie chodziłoby o pieniądze. Zresztą pieniądze, jak wiadomo, przekładają się na różne inne rzeczy, więc jeśli dzięki reparacjom będę miał na starość kilku niemieckich niewolników, to będzie jakaś forma zadośćuczynienia, n'est-ce pas?

To było optymistyczne i wesołe, a teraz wspomniany cytat, który jest mniej. (Rozbiłem na krótsze akapity, jak to zwykle w takich przypadkach czynię, bo to jednak ekran, a nie książka.)
Polacy niewątpliwie są narodem żałosnym. Martyrologia,, którą tak wszystkim podstawiamy pod nos, powinna być zakazana, choćby tylko z taktyczno-politycznego, propagandowego punktu widzenia. Poza obłudnymi, zdawkowymi wyrazami ubolewania nie budzi na świecie nic, przeciwnie, szkodzi nam. Spełniliśmy rolę wora, w który biją. Kto interesuje się worem? Interesujący jest raczej ten, co bije. Dla jednych, że silny, dla drugich, dlaczego bije. Bicie jest akcją, działalnością. Znaczenie bicia nieciekawe, nic z niego nie można się nauczyć.
Cała bezpłodność martyrologicznej literatury polskiej z tego się bierze. Poczucie wstydu, że byliśmy bici, usiłujemy sobie załatać między sobą sztucznie przedstawiając znoszenie i bezsilność jako zasługę (...). Ale to nie ma żadnej wartości poza kręgiem osobiście zainteresowanych w tym wstydzie i oszukiwaniu. Jedyna nasza szansa to powiedzieć, co czuliśmy w stosunku do bijących, oczywiście poza oburzeniem i nienawiścią. Cośmy poza tym o tym biciu sobie myśleli po cichu. Tylko na tej podstawie moglibyśmy liczyć na uwagę. Na razie plątamy się po Europie, gnębieni i oburzeni, a sami sobie jesteśmy winni, że tak nas traktują.* Przyznanie się głośno do tego, cośmy sobie myśleli po cichu, jest niewątpliwie trudne, wyćwiczyłoby nam inteligencję i zyskalibyśmy zasłużoną oryginalność.
 Niestety jesteśmy narodem niewolników. Z własnej winy bardzo to kochamy. Te wieki \udawania, że lubimy tę cnotę, zrobiły z nas prawie masochistów. Przecież z racji tonacji naszej narodowej jesteśmy czystymi masochistami, nawet w tym, jak się narzeka w kręgu rodzinnym. Niewolnikiem można nie być, tylko nim być przestając. W skali narodu nie da się tego oczywiście zrobić z dnia na dzień. Jedyna szansa rozpoczęcia tego procesu, uświadomienie sobie, rola literatury i sztuk, jest odcięta dokumentnie z przyczyn wiadomych**. Przez pięćdziesiąt lat ludzie w kraju powinni czytać, oglądać, słyszeć i przeżywać, co przeczytają, usłyszą, zobaczą, żeby coś zaczęło się dziać w tym kierunku. Tymczasem przebywają w klasycznej szkole niewolnictwa.***

* Bez paniki, nie zmieniłem barw, nie przystąpiłem do "Obywateli RP"! Tu nie chodzi o "kaczyzm" i sprośne błędy PiS - to było pisane kilkadziesiąt lat temu.

** Chodzi oczywiście o komunę, ale niestety w mojej skromnej opinii wcale nie aż tak wiele się zmieniło do dziś. Inaczej bym wam tego zresztą przecie nie serwował.

*** Niestety pod wieloma względami NADAL przebywają, bo nic się tu istotnie - w sztuce (jaka by nie była jej jakość), literaturze (j.w.), ideologii, edukacji, propagandzie itd. - nie zmieniło i wyraźnie zmieniać nie zamierza. Historia - tak, duma z przodków - tak, miłość Kraju Rodzinnego - jak najbardziej, niechęć do naszych odwiecznych wrogów - zgoda...

Ale na Boga - bez tego wiecznego masochizmu, i to w dodatku z paskudnym geszefciarskim często przekonaniem, że zapewni nam to kiedyś wreszcie wygodne i nażarte życie! Za swe przewiny nasi wrogowie oczywiście POWINNI zapłacić - w mniej lub bardziej dosłownym sensie! - ale WŁAŚNIE DLATEGO, że nie jesteśmy żadnym pieprzonym workiem do bicia czy tanią analną dziwką, a nie dlatego, że wystawianie kikutów na publiczny ogląd uważamy za fajną alternatywę dla podbojów i łupienia kolonii! I skończcie mi, na Boga, z pedalskimi gadkami w stylu "my nie chcemy zemsty!" Ja, @#$%^ mać, właśnie tego chcę i żądam. I z pewnością nie jestem jedyny, tylko @#$% politpoprawność i inne JP2 jednych już całkiem odmóżdżyły, a innych pozbawiły głosu. Dixi!

I, 212

triarius

poniedziałek, sierpnia 29, 2016

Bóg a sprawa polska

Dzisiaj śmiertelnie poważnie i gdybym mimo wszystko zaczął swoje zwyczajowe stylistyczne, słowotwórcze, i jakie tam jeszcze figle, to proszę mnie walnąć zwiniętą gazetą po nosie, albo polać wodą ze szlaucha! Dlaczego poważnie, spyta ktoś. To nie wynika z wahań mojego nastroju, tylko z tematu, który chcę dziś poruszyć.

Jednak z powodu tej powagi nie potrafiłem wymyślić dobrego tytułu (tu by trzeba autentycznego poety, albo i to by nie dało rady), więc tytuł jest nieco w stronę błyskotliwości, a nawiązuje do bonmotu, który mi właśnie przyszedł do głowy, będącego prostą parafrazą scholium Dávili. Bonmot nasz idzie tak: "Nie jest trudno wierzyć w Boga, trudno jest tylko uwierzyć, że się interesuje Polską". (W oryginale Dávila  nie wspomina o Polsce, co można zrozumieć, a mówi po prostu "o nas", w sensie że o ludziach.)

Ja tam z tą wiarą w Boga wciąż mam nieprzezwyciężone problemy, ale to co się obecnie dzieje z Polską zaczyna mnie powoli zadziwiać. Tak mi to mianowicie wygląda już trochę tak, jakbyśmy znowu trafili w wyrwę w czasoprzestrzeni, jakiej dosłownie NIKT nigdy nie ma prawa się w tym naszym ziemskim bytowaniu spodziewać - choćby nie wiem jak była dlań konieczna -  skutkiem czego my tu sobie zaczynamy robić naprawdę fajne rzeczy, a nasi liczni wrogowie i jeszcze niestety liczniejsi przyjaciele zdają się być sparaliżowani.

W sensie, że na razie nam niespecjalnie przeszkadzają, nie mówiąc już o rozbiorach, wdeptaniu nas w ziemię (mówimy o realu, nie o ujadaniu), czy uczynieniu z naszej prześlicznej równiny bezludnej, spalonej i napromieniowanej pustyni.

Nie mówmy oczywiście "hop" i w ogóle uważam, że gdzie się da, należy zachować low profile, ale zaczyna mi to wyglądać przedziwnie pozytywnie - coś niemal jak wojna na raz przegrana przez wszystkich naszych trzech zaborców i kilka innych czynników, których źródła i stojące za nimi motywy można sobie różnie, w ogólnych rozważaniach o świecie, oceniać, ale które wtedy były dla nas ogromnie korzystne.

Kto mnie trochę zna, wie, że narodowe obchody to nie jest to, co by mnie często doprowadzało do zachwytu, nie mówiąc już o martyrologii. Oczywiście mam nadzieję, że nikt nie bierze tego za lekceważenie naszych niezliczonych ofiar, nie mówiąc już o braku szacunku dla bohaterów, którzy coś istotnego dla Polski poświęcili. To nie o to chodzi, tylko o to, że często dostrzegam w tym masochistyczną rozkosz lizania własnych ran, połączoną z działalnością pozorną, którą można określić jednym zbiorczym hasłem "cała para w gwizdek".

Gdybyśmy się odgrażali, też byłaby cała para w gwizdek i wcale nie byłoby dużo lepiej, jeśli w ogóle, co więcej nasi liczni przyjaciele by nam wtedy dali popalić, ale takie od przyjaciół bezpieczne, za to masochistyczne popłakiwanie, na cały głos zresztą i z przytupem, też wcale mnie nie cieszy.

Co powiedziawszy, przejdę do sedna i rzekę, iż wczorajszy pogrzeb Inki i Zagończyka bardzo mi się podobał - zarówno sama idea, jak i niemal całość wykonania. Właściwie cała całość, bo ohydę tych wszystkich nowszego typu pomników, które nam Ojczyznę przyozdabiają - tych postaci z brązu, ach jakżesz realistycznie oddanych - można potraktować jako coś poza zasadniczą sprawą.

(Co nie zmienia faktu, że ja bym takiego pomnika nie chciał i bardzo bym pragnął, żeby poznikały. Czym je zastąpić? Nie mam pojęcia. Może prasłowiańskimi dębami? Naprawdę nie wiem, ale ohyda jest ohydą i nic na to nie poradzę. A ohyda NIGDY nie jest dobra.)

Historia Inki to wspaniały przykład bohaterstwa, te jej słowa z ostatniego grypsu - te o babci i zachowaniu się jak należy - są po prostu... Nie wiem jak to określić, mówienie o arcydziełach w tym akurat kontekście wydaje mi się nieco zbyt frywolne... W każdym razie lepiej nikt by nie potrafił. To jest po prostu wielkie. Traugutt też był w podobny sposób bohaterski, ale on był żołnierzem, co do czego nie mógł mieć wątpliwości, a Inka mogła, tak jak większość z nas.

To naprawdę był pewien specjalny, ale jednak rodzaj greckiej tragedii - katastrofa czy klęska... I niech mi nikt nie mówi, że nie klęska i katastrofa, skoro młoda osoba zginęła po torturach, a Polska jeszcze po 70 latach nie jest wolna od Rzeplińskich i Tulejów, jak też od Merkeli i czego tam jeszcze. Jasne że w tym była niesamowita wzniosłość, a jeśli ktoś szczerze wierzy w wieczną szczęśliwość w Raju - no to oczywiście w tych kategoriach nic aż tak strasznego się Ince nie stało. (Ktoś by reflektował na podobny koniec dla siebie?)

Polska jednak powinna była być wolna - także od przodków Tulei i Michnika - już wtedy, panna Siedzikówna powinna była żyć jeszcze dość długo, choć oczywiście tu nie ma pełnej gwarancji nawet w najlepszym kraju, więc to było jak najbardziej zwycięstwo MORALNE, zgoda, ale raczej żadne poza tym. Czyli dokładnie tak, jak w przypadku Antygony! I o to mi tu właśnie chodzi.

Oddanie hołdu tym dwojgu bohaterom było oczywiście rzeczą piękną, słuszną i pewną pośmiertną rekompensatą, chciałoby się wierzyć, że ktoś, gdzieś odczuł to jako rekompensatę, ale tu już wchodzimy na teren czystej metafizyki.

Było to także bardzo oficjalne przyznanie, że PRL to nie było naprawdę polskie państwo, co uważam za ogromnie ważne i w miły sposób w dodatku wzbudzające bezsilną (na razie i oby na zawsze) wściekłość tych wszystkich pieszczoszków przywiezionej nam ze wschodu obcej i agenturalnej władzy, których wciąż mamy od cholery, i to nie w takich miejscach, w jakich ew. można by ich chcieć.

Tak całkiem nawiasem, to chciałem swego czasu, "w podziemiu", wspomnieć w jakimś "podziemnym" tekście o tym właśnie, że ta komusza władza nie jest po prostu legalnym polskim rządem, bo ten siedzi w Londynie, ale kolega dostarczający te moje twory w głąb "podziemia" osadził mnie słowami "pomyśl o drukarzach".

Nie chodzi tu oczywiście o mnie, bo napisanie tego w jednym egz. to nie było żadne bohaterstwo, zaś o tym Rządzie Londyńskim to ja tak myślałem od małego, ale chodzi mi o to, że jak za kimś się za każdym razem wstawiali różni zachodni eurokomuniści, żeby już na nich skończyć, to się dawało robić w PRLu opozycję - co innego jeśli się nikt taki nie wstawiał, więc trudno się dziwić, że dziś tak wielu dawnych znanych opozycjonistów to ciężka lewizna, a porządny człowiek i patriota albo skończył jak Inka i Zagończyk, albo wegetował zgrzytając zębami, bo cóż innego mu pozostało?

Cały czas brakowało mi tego oficjalnego odcięcia się naszego państwa od PRLu, co niestety nie w każdej dziedzinie da się zrobić, ale naprawdę nie ma powodu, by się do różnych komuszych działań przyznawać, albo honorować te zobowiązania, które komuna w naszym imieniu podejmowała, o ile da się z tego wyplątać. A żeby chcieć się wyplątać, trzeba głośno i oficjalnie odciąć się od PRLu uczuciowo i ideowo. Tu właśnie sprawa Niezłomnych ma swoje realne i polityczne znaczenie.

To w ogóle jest sprawa, która jest w stanie trafić do młodzieży, a te słowa Inki to już w ogóle brzmią jak najlepsza dewiza i motto dla różnych patriotycznych działań, tylko że to też trzeba zrobić uczciwie, bez nadmiaru głupoty i nie dopuszczając do tego różnych cwaniaczków. Te koszmarne zaiste pomniki pokazują w miniaturce (?), jak łatwo jest zrobić z patriotyzmu, czy powiedzmy z miłości do JP2 (czego nie chcę oceniać, bo to ma różne aspekty itd.), paskudne pomniki, które odstręczą od tych idei każdego, kto ma nieco poczucia smaku.

Tak więc patriotyczne wzmożenie (użyłem tego słowa, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie), szczególnie młodzieży - jak najbardziej! Historia Inki - jak najbardziej! Jej ostatnie słowa... "Arcydzieło" brzmi zbyt wulgarnie, ale nie ma lepszych! Jednak za tym musi coś iść, i to nie kolejne nakręcanie emocji, choć tym razem wyszło to tak dobrze, tylko konkretne działania. Jakie? Na pewno coś innego od sprzątania po psie i płacenia za telewizor - tyle wiem na pewno.

Jest to ogromny potencjał patriotyzmu, ma to szansę trafić do młodzieży jak mało co innego, ale też jest tu ogromna odpowiedzialność, bo można to zmarnować bardzo łatwo, najpierw czyniąc z tego dętą i do niczego nieużyteczną szmirę, a potem jednak każdy się prędzej czy później połapie, że coś tu nie tak, i się odwróci.

Poziom - jeśli to porównamy z muzyką - różnych tam Kukizów, Skibów, Trubadurów i innych spraw na tym poziomie, do których idealnie pasują (choć o gustach non est disputandum) słowa: "Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio!", to nie jest ten, na którym patriotyczne emocje naszej młodzieży powinny być nakręcane! (Nawiasem mówiąc, trudno o bardziej liberalną zasadę niż ta, bo to w sumie sama przecie esencja liberalizmu. Tylko potem niech się nikt nie dziwi, że liberalizm zabija patriotyzm i samo państwo narodowe, nawet niespecjalnie się w tym kierunku wysilając.)

Szmira zawsze będzie szmirą, czyli trucizną dla ducha, a gdybyście ludzie mieli rozum i słuchali Monteverdów tego świata zamiast tego, co słuchacie, nie mielibyście dziś większości tych mentalnych problemów, kiedy to jakiś kolejny "geniusz" i nasz ulubieniec okazuje się być komuszą świnią... Nie budujmy patriotyzmu na szmirze - powtarzam! Co z kulturą popularną zatem? To sprawa dość skomplikowana, więc na jakiś inny raz, ale przywołam Dávilę, który rzecze iż: "Sztuka ludowa to to, czego lud w ogóle za sztukę nie uważa - to co uważa to po prostu szmira".

Szmira zaś... Już wiecie, tak? No, tośmy sobie tę sprawę wyjaśnili. Na koniec jeszcze taki drobiazg... Ktoś może uważać, że taka okrutna męska świnia jak Pan Tygrys może mieć coś przeciw temu, że Inka jest porucznikiem. Bzdura! Pan Tygrys jest przeciw wysyłaniu kobiet do bezpośredniej walki, najlepiej byłoby w ogóle trzymać je z dala od zabijania kogokolwiek, choćby dlatego, że wykorzystujemy wtedy opory porządnych ludzi przez zabijaniem (naszych) kobiet, podczas gdy nieporządni takich oporów nie mają, te opory jednak w końcu muszą paść i wtedy my płaczemy, że nam nasze słodkie niewinne kobietki ktoś brutalnie... Da się to zrozumieć?

Inka była jednak sanitariuszką, więc to jest jak najbardziej OK, a że ma szarżę i miałaby mundur? Chciałbym, żeby w Polsce, kiedyś wreszcie naprawdę wolnej, formacje kobiece, nie walczące z nikim bezpośrednio, były oddzielone od męskich, bo żęderu wciąż nie lubię, i miały w związku z tym INNE mundury, jednak po cywilnemu przecie chodzić nie będą, więc mundury (dobrze leżące i twarzowe, ach!) jak najbardziej.

A szarże mogą być te same, nie ma problemu. Inaczej byłoby to cholernie skomplikowane. Tak czy tak generał piechoty łanowej to nie to samo co generał Armii Zbawienia (który akurat może być kobietą, tylko że to nie ma z nami tutaj nic wspólnego).

W sumie, powtórzę: to było naprawdę potrzebne i piękne, jest w tym, jak sądzę, ogromny potencjał, ale też trzeba to należycie wykorzystać, młodzież nie może dojść do wniosku, że ją się emocjonalnie nakręca do jakichś przyszłych poświęceń, kiedy ta nakręcająca elita ustawia się sama rufą do wiatru, z nadzieją na jakieś wulgarne osobiste korzyści... I te rzeczy. A nawet jeśli ta elita jest uczciwa i napędzana szczerym patriotyzmem, to i tak należyte wykorzystanie tego rodzącego się właśnie (jak przewiduję i mam nadzieję) patriotyzmu, zdolności do poświęceń itd. - wymaga nie tylko uczciwości i własnego patriotyzmu, ale też (i to mnie właśnie mocno niepokoi) masy rozumu i choć trochę przyzwoitego smaku.

Miejmy jednak nadzieję, kiedy już najlepiej jak się da zrobimy wszystko, co do nas należy i co od nas zależy, że naprawdę Bóg istnieje, i to taki, któremu, o dziwo, z jakichś nie-do-końca-jasnych powodów zależy na Polsce. Albo może to jakieś Prawa Natury, całkiem świeckie, choć to by było już nie-do-uwierzenia dziwne.

(W każdym razie jest dziwnie OK, choć nie łudźcie się, że to kiedykolwiek dotrze do rasowych lemingów - mam doświadczenia z jednym takim, z których wynika, że do nich nigdy nic z tej sfery dotrzeć nie może. No ale o żydokomunie porozmawiamy sobie kiedy indziej, Deo, oczywiście, volente.)

A swoją drogą ta babcia Danuty Siedzikówny powinna też dostać pośmiertnie order, i to nie byle jaki!

triarius

P.S. No dobra, wyjaśnię jeszcze dlaczego tak się głupio upieram, że NIE SZMIRA. Otóż szmira, moi rostomili ludkowie, to jest ORDYNARNE KŁAMSTWO. Kłamstwo na poziomie plucia oszukanej ofierze w gębę, i nieważne, że ona tego często nie potrafi zauważyć. Prędzej czy później autentycznie patriotyzmem rozedrgana młodzież ten fałsz wyczuje. Poza tym szmira to po prostu szmira i dlatego jej nie znosimy. Prawdziwa sztuka jest bardziej prawdziwa od wulgarnych faktów, szmira jest kłamstwem, a rozrywka może być niezła, nie będąc autentyczną sztuką, fakt, ale nie o tym mówimy.

No to macie jeszcze bonmota: "Ryba psuje się od głowy, państwa i narody psują się od szmiry". Dixi!

piątek, września 05, 2014

Moje zapasy w kisielu z rodzimą historią

Czasem sobie tak myślę - kiedy już nie mogę znieść tej całej martyrologii, narodowej duszoszczipatielności, Frycków i ran rozdrapywania - że chciałbym kiedyś, w wolnej Polsce, być jakimś takim gościem, od którego coś zależy. No i wtedy ja bym na przykład zarządził, żeby oddawanie czci poległym za Polskę, dawnym bohaterom, jak i zresztą po prostu patriotycznym Polakom, płacz nad niesprawiedliwością historii, zaborami... Itd., itd.

Żeby to trwało jakieś pięć dni każdego roku. I tylko tyle! Bardzo intensywnie, bardzo uroczyście, piękna oprawa - coś jak japoński festiwal płodności - ale tylko kilka dni w roku. W szkołach uczyłoby się oczywiście podstaw rodzimej historii - choćby po to, byśmy mieli wspólny zestaw memów i mogli ze sobą rozmawiać - ale raczej minus te wszystkie uderzania w ckliwe tony, pokrzepiania serc i wmawiania sobie, żeśmy najważniejsi w świecie całym i w ogóle cudne ptaki, ach!

Oczywiście - dla nas jesteśmy najważniejsi i tak ma być. Polska znaczy. Co innego jednak kibicowanie samemu sobie i walka o swoje ("walka" w sensie najszerszym z możliwych, oczywiście) - co innego zaś wmawianie sobie, że świat cały o niczym innym nie myśli, niż o naszym szczęściu. Bo tak po prostu nie jest i zostało nam to już dobitnie dowiedzione niejeden raz.

Mamy teraz te wszystkie Tuski, Komóry i Schetyny - "historyków", psia mać! - więc logiczne, że ludziom zaczyna się wydawać, że nie ma nic durniejszego niż studiowanie historii. Że tylko inżynier może sensownie kojarzyć i tak dalej. Ja się z tym nie zgodzę! Wymienione indywidua to żadni historycy i w ogóle żadne... No, nic w ogóle przecież! A ja, jakby nie było, mam inżynierskie wykształcenie - na szczęście nie tylko takie - i wcale nie sądzę, by ono było konieczne, czy najlepsze z możliwych.

Po prostu jak się przyjmuje na "studia wyższe" każdego pacana, żeby go potem wysłać na zmywak do Anglii, a takie zera jak ci przed chwilą wymienieni mianuje się "historykami", no to się ma to, co mamy. My tu jednak mówimy o hipotetycznej WOLNEJ Polsce. No więc ja bym historii uczył jak najbardziej - oczywiście tych, których warto tego uczyć - ale bez przesadnego nacisku na "wpajanie patriotyzmu" akurat w czasie jej uczenia. Bez jakiejś specjalnej koncentracji nawet na historii rodzimej.

Patriotyzm - oczywiście, jak najbardziej! Ale w nauczaniu historii wolałbym jednak, by uczniowie zaczęli rozpoznawać mechanizmy, działające siły, "prawa historii" (na ile takie dają się w ogóle rozpoznać)... No i z rodzimą historią jest, jak mi się zdaje, ten problem, że tutaj jest wyjątkowo trudno te sprawy jakoś klarownie wydestylować. Częściowo oczywiście z powodu sposobu, w jaki historię Polski dotąd pisano, i sposobu w jaki jej nauczano. A także popularyzowano.

Jednak, choć mogę się mylić, bo od rodzimej historii żadnym ekspertem nie jestem... Długo by było tłumaczyć dlaczego, może to kiedyś zresztą spróbuję wyjaśnić... Nie chodzi o to, że nie uważam ją za interesującą czy ważną, oczywiście. Nie chodzi o to, że nie chciałbym jej znać i rozumieć. Jednak ona, jak mi się wydaje, jest w sumie dziwnie chaotyczna. W tym sensie, że trudno w niej znaleźć najistotniejsze dominujące tendencje, jakieś główne kierunki... Masa rzeczy, jak mi się widzi, działa w tej naszej polskiej historii zza kulis - co najczęściej oznacza "zza granic". Co najmniej zza granic, żeby tak to określić, wewnętrznych - różni tam innowiercy, mniejszości. I te rzeczy.

Niezwykle trudno by było chyba napisać o historii Polski choćby coś takiego, jak "Królowie przeklęci" Druona. Jest to wielotomowa powieść o Francji XIV wieku, gdyby ktoś nie wiedział, w której - przy wszystkich tych koszmarach i zbrodniach - daje się jednak odczytać kilka głównych politycznych linii rozwoju, kilka potężnych celów tej monarchii, działających konsekwentnie przez dziesięciolecia, a czasem przez wieki. Nawet jakiś nowy "Faraon" Prusa chyba z trudem mógłby się rozgrywać w dawnej Polsce.

Powie ktoś "idea jagiellońska". Sorry - ja tego nie kupuję! Nic nam to nie dało i na pewno nie da. Cenię Piłsudskiego, ale wielkiej "idei" w tej "idei jagiellońskiej" nie dostrzegam. Raczej propagandę i doraźną politykę. (Nie żeby to musiało być, samo w sobie, złe. Ale jabłka to nie pomarańcze.) No a "idea piastowska", to chyba raczej była komusza propaganda, antyniemiecka (to były czasy!). Może to i mogło być niegłupie, ale dopiero by musiało powstać. A zresztą - raczej nie o tego typu "idee" powinno nam chodzić! Takim prymitywnym wytrychem się w tym miejscu na powierzchni globu wiele nie zwojuje, co niestety widzimy teraz na własne oczy.

Nie mówiąc już o tym, że w "naukowym" pisarstwie historycznym - które, nie dajmy się oszukać, zawsze jest czymś mniej lub bardziej na pograniczu publicystyki! - francuskim, brytyjskim, amerykańskim... Żeby tylko na tych krajach poprzestać - daje się bez wielkiego trudu pisać "naukowe" (chodzi o to, że nie fikcja - ten cudzysłów to nie ironia!) książki jak te Gaxotte'a czy Bainville'a, w których KAŻDY dosłownie król Francji, choćby "z pozoru" wyczyniał największe idiotyzmy i ogólnie był durniem, służy jednak rozwojowi swojego kraju i niemal prostą drogą wiedzie go do tego, co jest dzisiaj. Czy raczej wtedy, kiedy tę książkę napisano. (A co, zdaniem tych autorów, jest samą esensją szczęścia i rozkwitu.) Choćby w ten sposób, że wygenerował Joannę D'Arc.

O historii Polski się tak nie da. Tam jest chaos, często nie daje się rozpoznać żadnej spójnej polityki, a jeśli, to jest to polityka obcych dworów. Nasz kraj długo trwał, a nawet na swój sposób kwitł, dzięki temu, że szlachcic był dobrym jeźdźcem, umiał walczyć, i bez porównania wolał żyć w kraju, gdzie czuł się wolny, czuł się u siebie, czuł się jaśniepanem i nie bał się, że ktoś może mu wkrótce kazać mówić np. po niemiecku. Potem przyszła reformacja, a sąsiedzi rozwinęli się pod względem sztuki wojennej, dyplomacji, ekonomii - i Polska stała się, w ich przynajmniej oczach, rzadko zaludnionym obszarem surowcowym, który warto by było zdominować i zacząć "racjonalnie", intensywnie eksploatować.

Wzorem choćby Krzyżaków, których, jakby nie było, sami Polacy sobie na łeb ściągnęli. Żeby nawet po wyjściu z rozbicia dzielnicowego nie było zbyt fajnie. No a potem... Naprawdę, aż przykro się o tym myśli, jak myśmy tych Prusaków z własnej woli utuczyli i wypromowali! W każdym razie, kiedy już wsiadanie szlachty  na koń - choćby się nawet nazywało "husarią" - przestało wystarczać na sąsiadów, Polska zaczęła gnić. Czegóż innego można by oczekiwać od czegoś, co - przynajmniej w porównaniu z sąsiadami - NIE jest naprawdę państwem, a tylko jego zgrubną atrapą, a tak się nieszczęśliwie złożyło, że NIE leży na wyspie, tylko na płaskiej równinie? (Którą nawet mamuty i bizony przed dziesiątkami tysięcy lat ciągnęły dwa razy do roku milionowymi stadami, w ramach swej naturalnej transhumancji.)

Potem zaczęły się budzić nacjonalizmy, a dynastyczny system, wyrosły z feudalizmu, zaczął się powoli rozkładać. Cóż więc dziwnego, że nasi patrioci dostrzegli w tym szansę dla Polski i mieliśmy "za wolność naszą i waszą", oraz całe stada masonów i rewolucjonistów? Przyznam, że przykładanie dzisiaj do tego moralnych miar i próby rozstrzygania w naszych sercach etycznych racji Kościuszków i Pułaskich w zderzeniu z racjami różnych tam ludzi, lojalnych wobec cara i kogo tam, ale za to - ach! - jakżesz hiper-tradycyjnie katolickich, wydaje mi się bez sensu. Z tym, że ja osobiście jednak milion razy wolę owych masonów-patriotów.

Dużo więcej dałaby nam choćby uważna lektura wspomnianego przeze mnie tu Druona. No a potem, po tych oświeceniowych masonach i napadających na carskie konwoje pocztowe "bandytach", z naszą historią zaczyna być już tylko trudniej, smutniej, a wszystko staje sie jeszcze bardziej pokręcone. II RP trwała tylko 20 lat, oczywiście była daleka od ideału, ale my dzisiaj potrafimy na nią pluć - choć sami przez więcej czasu i być może w łatwiejszych jednak warunkach, zrobiliśmy zupełnie nic, albo jeszcze gorzej. Obłęd! Oczywiście - wady były, sporo i spore. O tym trzeba rozmawiać, jeśli się ktoś tymi sprawami zajmuje. Ale czy wszyscy muszą się tym zajmować? I czy muszą w to pakować aż tyle emocji? Negatywnych emocji, przypomnę, bo o takie tu chodzi.

Albo Powstanie Warszawskie... Co do "Solidarności", którą większość z nas miało przed oczyma, i o której niemal wszystko da się wiedzieć, jeśli ktoś się postara, mówi się niemal wyłącznie czule i słodko, co wydaje mi się kompletnie bez sensu i skutkiem raczej agenturalnej roboty. Albo REALNE polityczne skutki pontyfikatu JP2. Pozytywne znaczy. Których ja absolutnie nie potrafię dostrzec, sorry! Jesteśmy w niesamowitym wprost szambie, Polska na naszych oczach przestaje istnieć, nasze społeczeństwo jest nie tylko podzielone, ale i po prostu skurwione (z przeproszeniem kurw) jak chyba nigdy... A my sobie radośnie wmawiamy, że JP2, swom pontyfikatem i odwiedzinami w Polsce nas PRZEANIELIŁ. Jeśli to nie jest zbiorowa narodowa paranoja, to ja już nie wiem! To jak by było BEZ JP2? JESZCZE koszmarniej? Potrafi sobie to ktoś wyobrazić? Bo ja nie!

Na razie starczy już tego marudzenia. Tylko jeszcze krótko podsumuję:

- historię NALEŻY studiować (nie przejmując się oczywiście tym, że Komóra, Tusk czy inny tam Schetyna to "historycy");

- NIE KAŻDY jednak musi się historią zajmować - to nie jest niezbędny warunek, by np. być patriotą!

- nie każda historia warta grzechu musi być rodzima i powodować w nas histeryczne reakcje!

- pisana historia to w dużej mierze propaganda lub publicystyka - należy więc zastanawiać się za każdym razem KTO nam coś mówi i co właściwie mógłby chcieć przez to osiągnąć!

- nie przesadzajmy może z tym ciągłym ocenianiem dawno zmarłych ludzi z punktu widzenia moralności czy mądrości - nie mówię oczywiście o zdrajcach, tylko o takich, którzy chcieli Polski dobra, ale nie całkiem im to być może wyszło, albo też mieli nie takie jak my dziś przekonania, większość z nich i tak zrobiła dla Polski więcej niż my, albo przynajmniej więcej dla niej poświęciła!

triarius