Pokazywanie postów oznaczonych etykietą partyzantka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą partyzantka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, października 06, 2015

Dys end det

Taką oto mamy fantazję, żeby napisać coś i zobaczyć, czy nam się zwiększy ilość licznikowych odwiedzin... I w ogóle, czy coś się stanie. (Trzęsienie ziemi? Ile na skali? Będzie jednak krótkie, choć - ach jakżesz błyskotliwe, bo już się nie poczuwamy do dostarczania ludziom duchowej strawy. Ot co!)

* * * * *

Wczoraj Nobla dostał Campbell, więc góry można było obstawiać, że zaraz będzie McDonald. No, chyba żeby Kungliga Vetanskapsademien nie znała historii. Ale zna, bo się spełniło. A więc polityka historyczna wciąż trzyma się nieźle, a to w końcu dobrze ponad 300 lat.

(Nie macie pojęcia o co chodzi? No dobra, nie każdy ma czas na takie głupoty jak książki, i nie każdy ma w żyłach nieśmiertelną krew MacLeodów. Więc tu macie:

https://en.wikipedia.org/wiki/Massacre_of_Glencoe

http://www.heartoscotland.com/Categories/CampbellsandMacDonalds.htm

 I teraz już mi na wieki wieków pamiętać - dobra?

* * *

Tak się słodko brenzlować "kozimi synami" i ogólnie nurzać się w samozadowoleniu, prawda? No to zastanówcie się chwilę jak niesamowicie takie zwykłe zgrzebne taliby załatwili parę dni temu Amerykanów...

I żeby mi tu nikt - ani uczciwy czytelnik, ani służbowy ubek - nie wmawiał, że mi się taliby, czy inne Państwo Islamskie, podobają! Nie, nie podobają mi się. Masowi islamscy imigranci w Europie też mi się nie podobają, a w Polsce to już szkoda gadać. Niezależnie od tego, co akurat aktualnie na ten temat ma do powiedzenia Tusk czy inna Merkela.

Choćby to, że te, dziwnie rzadkie, brody islamistów są niemal równie obrzydliwe do oglądania jak pejsy, a od pejsów naprawdę mało co paskudniejszego potrafię sobie wyobrazić. Mówimy teraz o czystej walce, a nie o etycznych racjach, które zresztą też wcale tak w stu procentach po stronie "liberalnych demokracji" się nie znajdują.

No dobra, powie ktoś, ale co właściwie zrobili te taliby Amerykanom? Otóż z całego tego bełkotu dla upośledzonych na umyśle, który nam sączą (różnojęzyczne, żeby nie było!) media, wynika (choć oni nam tego z pewnością NIGDY nie powiedzą, a być może nawet sami sobie nie będą mieli odwagi tego powiedzieć), że taliby, mając fajnie ulokowanego agenta w tzw. "afgańskiej armii" tam na północy kraju, gdzie, jak słyszę, dotąd nie działali, poszli tam, zaatakowali to tam miasto, prowokując amerykańskie naloty, z których jeden cwanie skierowali wprost na ten tam szpital.

Skutki muszą już być ogromne, przede wszystkim te, o których na media nie raczą, a będą jeszcze o wiele większe. Przyznam, że analogii to tak ogromnej klęski potężnej, jakby nie było (w końcu, nie zapominajmy, że uzbrojonej także i w atomy i inne takie szpeja) armii (w sensie sił zbrojnych) ze strony dysponującej prymitywnymi środkami partyzantki, musiałbym w w swojej wiedzy o historii szukać długo i nie wiem czy by mi się udało.

I to nawet nie było jakieś ordynarne zaproszenie na rozmowy i zamordowanie wodzów, jak z Crassusem czy w Anabasis Ksenofonta. Arminius to też przy tym cienias, co miał w końcu ogromne środki, a co osiągnął? Załatwił głupie trzy legiony. A to w dodatku tym razem były tylko zwykłe kozie syny, więc...

Jest to hipoteza (co słusznie poniekąd ktoś nam może zarzucić) z gatunku niewywrotnych, no bo przecież nie ma możliwości, by, jeśli my tu mamy rację, Amerykanie ogłosili światu, jak żałośnie zostali ograni przez "kozich synów" i czym w istocie jest ta cała "afgańska armia". Tak oczywiście jednak, żeby byle leming nie zrozumiał co się naprawdę stało. Jednak, choć oczywiście my tu Poppera kochamy nad życie, chybotliwe hipotezy moglibyśmy jeść łyżkami, to Prawdę kochamy jeszcze mocniej i jeśli tak musi być, to cóż - c'est la vie. Tak pewnie było i tak my piszemy.

Więc co? Nic, spokojnie! Najlepiej o takich sprawach nie myśleć, a jeśli się już pomyśli, to przecież zawsze można facetów kąśliwym epitetem (jak komunę wierszowanym hasełkiem i cytatem z JP2, ach, jak to komucha bolało!), aż im w pięty pójdzie. I dalej słodko śnimy o wiecznym życiu w niewyobrażalnym, ach, luksusie. No bo jak inaczej? (Tylko niech wam się koza nie przyśni!)

Swoją drogą, Amalryk, którego tu oczywiście ogromnie wszyscy kochamy i cenimy, głosił nam zawsze, że partyzantka nigdy nic w istocie nie może i regularnym wojskom nie podskoczy. Ciekaw byłbym jego komentarza do poruszonej tu przed chwilą sprawy.

To nawet bardziej chyba klarowna rzecz od innej kontrowersyjnej Amalryka (i "Wydawnictwa Podziemnego") tezy - tej, że w PRL-bis wybory nie mają absolutnie żadnego znaczenia. Co się, jak ja to widzę, ewidentnie, a za to całkiem zgodnie z moimi ocenami, ostatnio nie sprawdziło. (Nie żebym nie dostrzegał ogromnych zagrożeń także w tym hipotetycznym obecnym przemieszczeniu Polski spod po podkutej racicy Naszych Kochanych Sąsiadów Zza Zachodniej Miedzy pod puszyste wymię Dobrotliwego Mocarstwa Zza Oceanu.)

triarius

P.S. Jak zechcę, to sobie może coś tu napiszę. Wolno mi? Albo nie tu. Ale spokojnie, bo raczej rzadko lub nigdy.

czwartek, września 11, 2014

Czy AKowcy byli terrorystami? (3)

Widzę, że ten temat jest zbyt obszerny i potencjalnie zbyt ambitny, żeby dało się go w paru blogaskowych tekstach wyczerpać, a do tego... sami wiecie jak jest dziś z tą osławioną "wolnością słowa", więc nie ma co tutaj nadmiernej ilości kropek nad i stawiać, bo te durnie i tak zrozumieją z tego to, co zechcą, a ludzie na poziomie, chciałoby się wierzyć, zrozumieją także i bez wszystkich kropek.

Więc postaram się w miarę szyko pozakańczać co ważniejsze wątki. Po to jednak - choćby z powodu tego faktycznie mocno kontrowersyjnego tytułu - nie powinno pozostać rozbabrane. Byłaby to swego rodzaju nieodpowiedzialność za słowa. No więc, w imię Boże, zaczynajmy...

* * * * * *

Takie pojęcia jak "wojna" znaczą co innego dla różnych ludzi. Dla prawników czy dyplomatów "wojna" to (dopóki ich osobiście nie dotknie) to coś, co się zaczyna od uroczystego wypowiedzenia, kończy uroczystym podpisaniem pokoju, wszystko zaś pomiędzy, to tylko mało w sumie istotne "akcydensy". Czy, w kategoriach teorii sygnałów, "czarna skrzynka".

Kiedy powstają imperia - w tym specyficznym okresie rozwoju jednych cywilizacji, skojarzonym z okresem politycznej niemocy innych miejsc na ziemi (bowiem bez obu tych rzeczy na raz to nie działa, a w każdym razie historia takich przykladów dotąd nie pokazuje) - powstaje też oficjalna imperialna propaganda.

W tej propagandzie w imperium (a także często w jego najbliższym otoczeniu, poddanym jego dobrotliwym wpływom) panuje POKÓJ I POWSZECHNE SZCZĘŚCIE. Co jest dość oczywiste, jak się o tym pomyśli, a jak się człek rozejrzy, to dostrzeże to wokół siebie.  Tę propagandę znaczy i to, mniej lub bardziej wirtualne, szczęście.

Zachód jest dziś bowiem w znacznej mierze amerykańskim imperium, dałoby się jeszcze znaleźć kilka innych, choć o niektórych lepiej i bezpieczniej dziś nie wzpominać. (Każdy i tak wie.) Te imperia są, jak nigdy w historii, "fraktalne" i poniekąd "wirtualne". Długo by było tłumaczyć o co chodzi, ale jednak różnica między Hollywoodem, Mundialem, politpoprawnością, "wolnym rynkiem" z jednej, a tym co robili jacyś Asyryjczycy, Aztekowie, czy inni choćby Rzymianie jest dość wyraźna.

Mamy więc powszechny pokój i szczęście, ale jednak co pewien czas ktoś strzela, podkłada bomby, albo po prostu nie chce śpiewać w zgodnym chórze, czy nawet - o zgrozo! - nie chce się uśmiechać. Kiedyś, na wscześniejszych i prymitywniejszych stadiach rozwoju, sądzono, że takie sprawy są oczywiste, bo ludzie mają różne gusta i walczą o swoje. Inaczej w opoce imperiów!

Wtedy takie rzeczy rozpatruje się - a w każdym razie taką interpretację narzuca się wzystkim, którym może się udać ją narzucić - w kategoriach: a) prawniczych (jakie sobie tu wspomnieliśmy wcześniej); b) psychopatologicznych. To drugie oznacza, że jak komuś coś nie pasuje, to musi chory.

Tutaj i schizofrenia bezobjawowa (a jakże!), i to, jak się nam tłumaczy zachowanie wszystkich, którzy w tym ziemskim raju REALNEGO LIBERALIZMU nie są szczęśliwi i, zamiast grzecznie zgłosić się na leczenie, próbują coś z tym robić. "Cnota to jest w sumie wiedza", głosi i Sokrates i Rousseau i Konfucjusz (że pojadę spengleryzmem), cnota jest ucieleśniona w Pokoju i Powszechnym Szczęściu - czy to będzie Pax Romana, czy Demokracja i Prawa Człowieka...

Z czego wynika, że jak komuś się nie podoba, to dureń, w sumie chory psychicznie. Z definicji! Zresztą - choć nie każdy mówi to wprost, to jednak wszyscy tacy to, mniej lub bardziej explicite, głoszą: wolność to uświadomiona konieczność. A co to jest konieczność? No przecież, że nie takie sprawy, że w końcu wszyscy umrzemy! Na to Ludzkość (ach!) znajdzie przecież wkrótce lekarstwo. (Upowszcechniając eutanazję.)

Nie - konieczność, ta mądra, rozsądna i prowadząca do szczęścia, to jest to, co nam mówią te wszystkie ONZety, komisje od praw człowieka, eksperci od politpoprawności, certyfikowane autorytety moralne... I jak się ktoś z TYM nie zgadza, to oczywiście że z definicji chory. Nie na tyle jednak chory, by nie można na niego było nasłać drona czy jakichś antyterrorystów. Można, a nawet trzeba!

* * *

Za cholerę nie uważam, by Państwo Islamskie było fajne. Ale też nie ja nasprowadzałem tych wszystkich muzułmanów do Europy, a gdyby nie oni, to przecież Zachód o wiele mniej by się przejmował losami Iraku, gdzie najpierw stworzył sobie marionektowe państwo, a teraz słusznie drży, że ludzie którzy tam się oswoją z umieraniem i zabijaniem, wrócą na Zachód, "gdzie ich dom", i dadzą popalić.

Sorry - było mnie spytać! Ja bym ich nie sprowadzał in the first place. Że już o benzynie, Izraelu, Jałtach tego świata, rozporkowej wojnie Clintona z Serbią, i masie podobnych spraw nie wspomnę. Z braku miejsca i czasu choćby.

* * *

Aztecy potrafili w jeden dzień wyrwać (bez znieczulenia) serca 10 tysiącom jeńców, zdobytych w wojnach, które prowadzili WYŁĄCZNIE po to, żeby tych jeńców, na te serca, zdobyć. Tam się krew lała bez przerwy i w ogóle nie było to słodkie czy demokratyczne. Mimo to, kiedy Hiszpanie imperium Azteków zdobywali, a ktoś się tam próbował bronić, to NIE był terroryzm, tylko wojna. Zbrojna inwazja - niezależnie od tego, jak oceniamy moralne zalety obu stron - i obrona własnego kraju.

Dokładnie na tej samej zasadzie Niemcy mogli sobie powiedzmy uważać, że Polska to jest denny kraj - kraj anarchii, bałaganu i w ogóle - ale jeśli nas zbrojnie najechali, a ktoś sie bronił, to nie był żadnym "terrorystą", tylko partyzantem. Niezleżnie od tego jakie stosował metody. Choćby nawet folksdojczęta piekł na rożnie i zjadał, to i tak nie ma wiele do rzeczy - było nie przyłazić!

Jeśli nam się tu ktoś wpieprzy, żeby robić swoje porządki, to też walka z tym nie będzie żadnym "terroryzmem". Oczywiście - inwazja będzie nazwana "bratnią pomocą", a agresor zadba, by znalazło się dość takich, którzy ją powitają z kwiatami chorągiewskami w odpowiednich kolorach. Zawsze tak się robi i dziwne by było, gdyby robiono to inaczej. Nie zmienia to jednak istoty sprawy.

* * *

Co do jest właściwie ten "terroryzm"? Atakowanie miękkich celów? Jak cywile na jarmarkach czy w knajpach? Stosowanie "niedozwolonych" środków - jak miny przeciwpiechotne czy gazy bojowe? Stosowanie broni - nie daj Boże! - jądrowej, jeśli się nie dostało na to pozwolenia od tych, którzy już ją mają i nią sobie groźnie od czasu do czasu potrząsają, ale innym wara?

Mam wątpliwości, czy to jest właśnie istota terorryzmu. Myślę, że terroryzm to metoda walki politycznej, mająca przeważnie doprowadzić do rewolucji czy przewrotu. Stosowana przez np. anarchistów w dziewiętnastowiecznej Hiszpanii, albo przez rosyjskich eserów. Sporadyczne ataki, mordowanie dostojników, przedstawicieli aparatu przemocy, czasem po prostu osoby postronne. We własnym kraju.

Kiedy to nie jest we własnym kraju, sprawa robi sie bardziej skomplikowana. Jeśli taki ktoś uważa, bo ma po temu jakiś powód, że jego kraj jest okupowany i katrupi jakichś gestapowców czy innych kolaborantów - to nie będzie terroryzm. To będzie walka o wolność. Niezależnie od tego, który kraj może nam się bardziej podobać, który jest bardziej demokratyczny i humanitarny. (Swoją drogą - komu o OBIEKTYWNIE oceniać?)

Jeśli czyjś kraj jest okupwany, a ten ktoś atakuje miękkie cele w kraju okupanta... OK, z punktu widzenia władz, policji itd. tego drugiego, jest to może "terroryzm". Nie przestaje to jednak być WOJNA i ze sfery militarnej nie przechodzi nagle do sfery psychopatologii z kryminalistyką. Jak się nam to bez przerwy wmawia.

Dlaczego to ważne? Nie chodzi przecież o to, żeby usprawiedliwiać zamachy w których giną cywile, tylko żeby bronić się także przed ogłupianiem nas przez aktualnie rządzących. Którzy najpierw nasprowadzają nam takich różnych ludzi... Ja ich absolutnie z powodu "koloru skóry" nie wartościuję, ale gdybym to ja np. pojechał do wielu z ich krajów, raczej by mnie tam jako swojaka nie przyjęto, czemu więc się dziwić w drugą stronę?

Do tego dochodzi wściekłe tępienie Katolicyzmu (i, w nieco mniejszym stopniu, całego Chrześcijaństwa). Że na tym poprzestanę. No i oni to wszystko robią, a potem, kiedy im, i nam, wybucha to w twarz, zaczynają zawodzić i wzywać nas do popierania następnych swoich dziwnych zachowań.

Nie mówię tu o walce z radykalnym islamem, tylko o przekonywaniu nas, że to nie jest wojna, że to nie jest czołowe zderzenie dwóch całkiem innych i w sumie wrogich CYWILIZACJI - tylko coś z pogranicza patologii i kryminalistyki, co da się wkrótce naprawić, bo przecież chuligani nic trwałego nigdy nie stworzą. Sorry - ja tych pierdołów nie łykam.

* * *

O co właściwie walczymy? Żeby naszym kobietom za parę lat nie kazano zasłaniać twarzy i nie obcinano im przymusowo różnych szczególików? Żebyśmy mogli żłopać wódę i nie musieli się pięć razy dziennie modlić z twarzą zwróconą w stronę Mekki? Żeby nie obcinali bez powodu głów? A najlepiej wcale? O to można by powalczyć, zgoda! Tylko że raczej nie tak, jak to się dotychczas robiło. (No i nie tak, jak to się właśnie robi w stosunku do rosyjskich zielonych ludków.)

Czy też walczymy o żęder, "tolerancję" dla wszelkich agresywnych zboczeń, "równouprawnienie płci" definiowane niewiadomo przez kogo i na podstawie niewiadomo jakich kryteriów? I o obowiązkową miłość do Izaela? Z uznaniem, że istnieją rasy lepsze i gorsze, i akurat ci tam muzułmanie należą (jak i np. Polacy) do tych gorszych? Otóż nie - ja o to nie będzie dalczył. Na drzewo! Walczcie sobie sami.

* * *

Z jednej strony potępia się dziś wszędzie niemal konkwistę (a nawet hiszpańską rekonkwistę, bo "muzułmanie doprowadzili Andaluzję do rozkwitu i byli tacy, ach, tolerancyjni!"), wyprawy krzyżowe, nawracanie - wszystko to robione przez autentyczną wielką religię, Katolicyzm - a jednocześnie podboje dokonywane w imieniu wymyślonej całkiem niedawno, bez przerwy "udoskonalanej" i ciągle się zmieniającej, religii "demokracji i praw człowieka" mamy traktować jako jakąś...

Nie powiem "wolę Boga", bo to nie dość ateistyczne, ale w sumie coś takiego. Sorry, ale to jest całkiem bez sensu! Poza oglupionym i wystraszonym lemingiem nikt tej nowej religii nie traktuje na tyle poważnie, by mieć ochotę za nią ginąć. Dlatego też z wojowniczym islamem w imię tej pseudo-religii walka jest z góry przegrana.

* * *

To nie może być "wojna", bo przecież "demokracja i prawa człowieka" zapewniają wieczny pokój i wieczne szczęście, a tutaj nagle takie coś... Nie może to być też "wojna", bo właściwie z kim? Kto jest państwem, ustalają te tam ONZety, gdzie rządzą tacy, którzy mają broń od A do Z - jak mają, to mogą sobie nawet nasyłać na innych zielonych ludków. Więc z kim ta wojna? Przecież nie z Islamem! Skoro mamy już miliony jego przedstawicieli u siebie - a oni przecież tacy słodcy! (Nie mówię, że żaden nie jest słodki, tylko że to nie o to chodzi.)

No więc to musi być kilku psychopatów... Dziesiątki tysięcy? I liczba ich stale rośnie? Mimo że ich bombardujemy i katrupimy? Nieważne - psychopaci i terroryści! Przecież inaczej Obama nie dostałby Pokojowej Nagrody Nobla "na zachętę"! TO NIE MOŻE BYĆ WOJNA!

* * *

Jeśli mam rację i to jest po prostu wojna - nieważne, czy taka, jaką pamiętają i do jakiej się przygotowją nasi, zachodni generałowie - to od razu nasuwa się to, co ktoś kiedyś rzekł... Nie pamiętam, czy to był Gustaw Adolf , czy może marszałek Turenne o Gustawie Adolfie... W każdym razie rzekł, iż: "Wojnę wygra raczej armia jeleni prowadzona przez lwa, niż armia lwów prowadzona przez jelenia".

No i, o ile dzisiejsze społeczeństwa Zachodu na pewno nie przypominają stada lwów, a jelenie tylko też przypominać mogą tylko na potrzeby tego stwierdzenia, to dzisiejsi przywódcy Zachodu nie mają już z lwami absolutnie nic wspólnego. (Nawet co do jeleni miałbym spore wątpliwości, bo to jednak szlachetne zwierzęta.)

Jeśli ten ktoś miał rację, a raczej ją miał, to marnie to nam wróży w starciu z Państwem Islamskim, czy jakimkolwiek badziej zdeterminowanym wrogiem. Dzisiejsi władcy Zachodu, ich propagandziści i inne przydupasy, oczywiście woleliby, by nam tego typu myśli nie zaświtały w głowach.

Nic więc dziwnego, że wroga, z którym Zachód nagle musi prowadzić całkiem po prostu WOJNĘ, starają się swoim własnym poddanym przedstawić jako wyskok gromadki chuliganów, których, z mniejszym lub większym wysiłkiem, ale jednak na pewno będzie można okiełznać metodami policyjnymi, z dodatkiem zamawiania duchów, magicznych zaklęć, obelg i groźnych min.

Inaczej, aby sobie poradzić z tego typu zagrożeniami - których pojawia się, pozornie zniką, coraz więcej i więcej - suwerenny lud musiałby, z konieczności, zmienić tych rządzących na jakichś innych, bardziej odpowiednich na trudne czasy i do odpowiedzialnych zadań. Bo pijar, niestety drodzy ludkowie, już przestaje powoli wystarczać...

* * *

W sumie chodzi o to, że - jak bardzo nie podobałyby się nam zamachy bombowe czy obcinanie głów dziennikarzom - takie rzeczy nie mają powodu sprawiać, byśmy dawali się dalej ogłupiać idiotyczną i kłamliwą propagandą, albo żebyśmy, uciekając przez rzekomym "fundamentalizmem" i "zacofaniem", pakowali się w wymyślone przez czyichś najemnych świrów nowe pseudo-religie. Choćby miały tak dźwięczne nazwy, jak "multi-kulti", "tolerancja", "żęder", czy "wolny rynek". Dixi!

triarius

wtorek, lipca 22, 2014

O armiach, cywilach i słowiczych trylach prowokatorów

Korwin na fali, trzódka jego pryszczatych wielbicieli szaleje na blogach i forach, a ja, korzystając z okazji, staram się im sprzedać nieco tego towaru, który mi się przez te wszystkie lata w związku z "wolnym rynkiem", liberalizmem i samym Korwinem naprodukowały.

Tak więc ja im na przykład staram się wytłumaczyć, że wizja jednej zbratanej w uścisku Ludzkości, zajmującej się - bez żadnych tam konfliktów, wojen czy państwowej przemocy - produkcją i wymianą dóbr, plus wynalazkami, mającymi szczęście owej Ludzkości jeszcze dodaktowo zwiększyć, to wizja do szpiku kości lewicowa.

Całkiem niezależnie od tego, jak ktoś takie wizje maluczkim stręczący, sam to nazywa, czy od tego, jakie tam "hiper-prawicowe" dodatki, niczym spleśniałe rodzynki do zakalcowatego ciasta, powpycha. Nie dostrzegam zresztą nic aż tak immanentnie prawicowego w publicznej chłoście i innych tego typu pomysłach.

Jeśli taka rozmowa z pryszczatym nieco potrwa, przeważnie słyszę jak to Korwin wzmocnił polską armię - "więc jak on może być globalny, antynarodowy i w ogóle nie-patriota?!" Albo też to ja mówię, że z umiarkowanego, ale jednak zwolennika Korwina, głównie jako publicysty na ostatnią stronę - z założenia dziko kontrowersyjnego i bez większej odpowiedzialności za słowo - to właśnie ta jego "w pełni zawodowa armia" przestawiła mnie na jego zdecydownego wroga. Potem już poszło naprawdę gładko!

Dlaczego? Dlatego, przede wszystkim, że dla mnie, w odróżnieniu od różnych tam liberałów i innych naprawiaczy świata, armia (w tym flota, lotnictwo itd. oczywiście) służy nie zmniejszaniu bezrobocia, nie promowaniu równouprawnienia, nie zarabianiu nawet na eksporcie broni - tylko niemal wyłącznie, a w każdym razie przede wszystkim - to celów militarnych.

Co, w przypadku Polski, płaskiej jak stół i leżącej tam, gdzie leży - oznacza przede wszystkim OBRONĘ własnego terytorium i państwa. Po prostu! Zresztą, jak się zostawi na chwilę na boku ideologiczne mrzonki i pacyfizmy liberałów - widać, że nawet takie kraje, które natura sama stworzyła dla "w pełni zawodowej armii"...

Jak to: Wielka Brytania (będąca, jakby ktoś nie wiedział, wyspą, którą ostatni raz z sukcesem najechano w roku 1066), czy US of A (będący połową kontynentu, graniczącą z dwoma o wiele mniej ludnymi i słabszymi, co tu dużo gadać, sąsiadami) - kiedy sprawa była napawdę poważna, stosowały pobór na ogromną skalę, na swą "w pełni zawodową armię" jakoś za bardzo nie licząc.

(Szwajcaria, tak przy okazji, też ma nieco inną topografię i geopolityczną sytuację od Polski.) Konkrety? Pierwsza i druga wojna światowa, wojna koreańska, wojna w Wietnamie... Starczy? I, powtarzam - to nie są kraje leżące w takim miejscu, przez które nawet bizony i mamuty z epoki zlodowceń obowiązkowo przechodziły dwa razy do roku, w ramach swej naturalnej, instynktownej transhumancji!

Powie ktoś, że przecież obywatele mają być uzbrojeni, więc każdy potencjalny wróg napotka... I te rzeczy, każdy chyba te dyrdymały wielokrotnie już słyszał. Tym razem nie chcę się nawet znęcać nad poglądem, że na te wszystkie drony, czołgi, odrzutowce, rakiety takie i inne, Spetznazy, Gestapo, piąte kolumny, quislingów i targowice, miałaby wystarczyć zgraja niewyszkolonych cywilów z prywatnymi pistolecikami. ("Zaraz, zaraz, a z której strony to właściwie strzela? Dlaczego to nie pasuje? Przecież mówiłem 9 mm i tu na pudełku stoi 9 mm...?")

Wyobraźmy sobie jednak te tłumy na drogach, które tej mitycznej "w pełni zawodowej armii" plączą się pod nogami, wyjadają dostępne żarcie, blokują drogi... I tak dalej. Gość zmobilizowany, nawet gdyby mu kazali siedzieć w domu, będzie w tym domu (dopóki całe państwo całkiem się już nie zawali) siedzieć. Nie będzie się platał i przeszkadzał. To już coś.

Długi, suchy wykład... Czy jak to nazwać... Pamflet? Teraz będzie human touch. Miałem dziadka, niestety zmarł na pół roku przed moim urodzeniem, więc go osobiście nie znałem, ale był b. interesującym człowiekem. (O którym np. teraz pono książkę gość pisze, itd. I nie tylko to, serio!)

I ten dziadek był przed wojną b. dobrze prosperującym przedsiębiorcą budowlanym w Gdyni. (Coś dla liberałów rynkowych, jak sądzę.) W pamiętnym roku 1939 powołano go i wysłano na Hel. Jako inżyniera od umocnień. Kiedy Hel się poddawał, mój dziadek był jedynym tam cywilem i szkopy by go natychmiast - w świetle nawet poniekąd międzynarodowego prawa - rozwaliły.

Tak samo, jak to uczyniły np. z obrońcami Poczty Gdańskiej przecież, tak? Dziadek, na jego szczęście, w ostatniej chwili dostał od kogoś mundur, po czym całą wojnę przetrwał w oficerskim obozie jenieckim. Musiało to być dość mocne przeżycie, zapewne każdy dzień był emocjonujący, bo cały czas groziło mu wykrycie i cała reszta.

Co chciałem przez ten osobisty wtręt uzyskać, spyta ktoś? A to chciałem uzyskać, że jeśli ktoś nam stręczy propagandę taką, że my tu - banda, jakby nie była, cywili, w razie napaści na nasz kraj, będziemy sobie, cywilnie, do tych najeźdźców i okupantów strzelać - jako partyzantka - no to ten ktoś ewidentnie Polakom dobrze nie życzy.

Można nawet sądzić, że, z głupoty albo wrednego charakteru i mętnych powiązań, pragnie, by ewentualny najeźdźca czy okupant wymordował sporo Polaków, nie gwałcąc przy okazji jakichś tam Porozumień Genewskich. Jasne - niby są potem trybunały za ludobójstwo, ale po pierwsze - trochę później, a po drugie - nikt przytomny sobie tam chyba nie wyobraża np. Rosji, np. Niemiec, czy np...

Sami wiecie o kim myślę... W roli oskarżonych. Prawda? W drugiej wojnie światowej Niemcy jednak nie zdecydowały się na użycie broni chemicznej, na parę innych radykalnych posunięć tego typu też nie, a z rozwalaniem "polskich bandytów" czy obrońców Poczty skrupułów nie mieli.

Więc jednak jest pewna różnica nawet dla tak bezwzględnych okupantów, a status "zielonego ludzika" też nie w każdych okolicznościach działa tak pięknie i gładko, jak to widzimy w tej chwili w telewizjach. W wykonaniu Polaków, zapewniam, działać to zbyt skutecznie nie będzie!

Tak więc, jeśli się nie jest Rosją, Izraelem, czy powiedzmy Ameryką, to albo należy być oficjalnie żołnierzem i po ew. wzięciu do niewoli być traktowanym jako kombatant, zgodnie z konwencjami, albo nie należy na najeźdźcę/okupanta, jako cywil, ręki podnosić - o ile człek nie ma ogromnego zaiste upodobania do ryzyka. W skali całego narodu raczej takiego upodobania mieć nie należy.

Nie każdy będzie miał tyle szczęścia, żeby w ostatniej chwili dostać mundur, i żeby - to są nowe czasy, wedle wielu lepsze - ów okupant w bazie danych, takiej czy innej, nie wykrył, że to jednak zwykły cywil, więc można go na łono Abrahama bez problemów.

Nie chcę tu się bez wielkiej potrzeby podpierać cytatami z narodowych bohaterów, ale w czasach zamętu - a obecny z całą pewnością taki jest, choćby na razie był to zamęt głównie umysłowy - naprawdę przede wszystkim należy się wystrzegać prowokatorów i ich slowiczych tryli.

(Słowo "prowokator" podoba mi się jakoś bardziej niż "agent wpływu", może dlatego, że jestem stary, a może dlatego, że z francuskiego, a to drugie chyba z terminologii jakiegoś NKWD. Dlatego mówię chętniej o "prowokatorach" - można sobie jednak tam wstawić "agenci wpływu" i też będzie z sensem.)

Tak więc - jak będzie z tymi prowokatorami (agentami wpływu)? Jak będzie z ich słowiczym śpiewem? Jak będzie z tą "w pełni zawodową armią" i, przy okazji, resztą podobnie obłędnych teorii? Jak będzie z wizją Jednej Ludzkości Złączonej w Bratnim Uścisku Bez Granic Bez Władzy Państwowej - Konsumującej, Produkującej i Wymieniającej Się Dobrami Pod Dobrotliwym Okiem Łowcy Socjalizmów Wszelakich...? Hę?

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!