piątek, października 03, 2014

Znowu o schyłku Zachodu, ale na odmianę lekko i figlarnie

Alistair Crowley wynajął kiedyś dla siebie i swojej trzódki dom w jakiejś zabitej deskami szkockiej wsi. Szybko zaczął się tam jednak nudzić... (Widocznie nawet analny seks ku czci Belzebuba może się przejeść, jeśli ciągle ogląda się te same gęby. You live and learn!) Żeby się rozerwać pisał więc listy do prasy, a w każdym skarżył się na "dokuczliwy problem prostytucji". Że niby w tym właśnie, odludnym miejscu.

Brać dziennikarska oczywiście nie mogła sobie za bardzo wyobrazić tej masowej i ostentacyjnej prostytucji w sielskim i znanym z kalwińskiej moralności regionie i w końcu postanowiono to sprawdzić naocznie. Do wiochy oddelegowano reportera. Prostytutek nie znalazł, a kiedy zgłosił pretensję do autora owych listów, otrzymał odpowiedź, że "prostytucja w tej miejscowości jak najbardziej jest problemem - przez swoje nieistnienie".

Historyjka dość zabawna, ale też bez przesady. Sam Crowley to dość ciekawy gość, a kiedy niedawno Adaś ujrzał w książce jego zdjęcie, nie mógł uwierzyć, że to nie mnie widzi. Z czego wynika, że gość był męski, przystojny, a jego twarz tryskała inteligencją. Mógłbym wiec tę anekdotkę przytoczyć tylko po to, by was o moich zaletach w subtelnej formie poinformować... Jednak to nie to!

O co więc chodzi? Chodzi o to, że ta historyjka przyda nam się, żeby w lekkiej, anegdotycznej formie napisać sobie coś o tym nowym stadium upadku Zachodu, którym jest tzw. "Państwo Islamskie" i co z tego wynika. Dlaczego mielibyśmy o czymś takim pisać lekko i w anegdotycznej formie? A dlatego choćby, że ja już oczy niemal wypłakałem nad tym, że miliony oszalałych lemingów, szczutych przez gromadę degeneratów, ciągną nas wszystkich w przepaść, i zdaje się na to nie być ratunku.

Płakałem, płakałem, aż sobie wreszcie przypomniałem sentencję, że "śmiech jest płaczem mędrca". I postanowiłem o tym, a szczególnie o jednej związanej z tym sprawie, która ostatnio wydała mi się niezwykle wprost ważna, napisać. Mamy więc to państwo islamskie. Jako państwo, zgoda, in statu nascendi, ale jako problem - absolutny gigant. Robi się na nie naloty, a tu się własnie okazuje, że mimo nalotów ich siła militarna się nie zmniejszyła, i że oni potrafią skutecznie dostosować swoją taktykę do zmieniającej się sytuacji.

Słyszałem to przed chwilą od militarnego eksperta na francuskiej telewizji. No a już od jakiegoś czasu na tych różnych amerykańskich telewizjach, oraz na BBC, słyszę, że to jest sprawa na lata. Sam Obama w swoim niedawnym przemówieniu to też stwierdził. Mówimy w tej chwili o tamtych regionach tzw. Syrii, tzw. Iraku, wkrótce tzw. Libanu... Itd.

A przecież, w dłuższej skali czasowej - gdzie naprawdę jest zasadniczy problem Zachodu związany z całą tą sprawą? Oczywiście w tym, że na Zachodzie - przede wszystkim zaś w Europie - są już miliony muzułmanów. Tak? Jasne, sporo z nich, zapewne większość - DZISIAJ - to spokojni ludzie, akceptujący miejscowe obyczaje i prawa.

Jednak tacy np. Amerykanie w czasie drugiej wojny światowej po prostu internowali swoich obywateli pochodzenia japońskiego - chyba nie wszystkich, ale przynajmniej w Kaliforni, gdzie mieszkali we względnie sporym zagęszczeniu. Potem się tego wstydzili, bo np. dziewczynie nie dano skończyć studiów, więc jej w czterdzieści lat później dali dyplom honorowy... Typowy cyrk w amerykańskim stylu, ale to nie zmienia faktu, że problem jest poważny.

Zarówno, zgoda, moralny problem traktowania własnych obywateli, którzy nic złego nie zrobili, jak i problem taki, że ci Japończycy, mogliby jednak, niektórzy, poczuć się do solidarności ze swoją poprzednią ojczyzną. Czemu, z jednej strony, trudno się aż tak dziwić, a z drugiej mogłoby to stworzyć spore problemy dla Amerykanów.

No i my teraz mamy te miliony... (Nie Polska na razie, ale, z tego co słyszę, chcą nam ich tutaj też wpakować. Myśmy ich nie podbijali, nie kolonizowali, nam też oni nie rozkręcali powojennego boomu - ale teraz wszyscy musimy być oczywiście solidarni... Nóż się w kieszeni otwiera! A co tu gadać o islamskiej młodzieży w slumsach Tuluzy czy innego Brighton?)

Mamy więc te miliony, mamy tę młodzież, która już - o ile się ogromnie nie mylę na temat przyszłości "kapitalizmu" - nigdy żadnego prawdziwego boomu nie doświadczy, której narzuca się przemocą (choć nie tak silnie jak nam, zgoda) różne obłędne żędery, "równouprawnienia" i "tolerancje"...

No i, jeśli TO nie jest bomba z (nieco tylko) opóźnionym zapłonem, której coraz bardziej intensywna inwigilacja (wszystkich przecież, nie tylko islamistów) na pewno nie zatrzyma - to ja się zupełnie na niczym nie znam! Mógłbym ten temat jeszcze rozwijać do rozmiarów książki, ale każdy sam powinien łatwo dojść, jakie są te przyszłe zagrożenia i jak ta cała ponura sprawa wygląda, a my tu mamy jeszcze to zgrabnie zakończyć, powrając do naszej początkowej historyjki o słynnym sataniście.

Otóż, z mrowia wydarzeń i wypowiedzi związanych z "Państwem Islamskim" (żeby już Putina zostawić na boku, choć to też tu przecież swoje robi), najbardziej wryło mi się w pamięć jedno... Którego właściwie wcale nie było. Całkiem jak prostytutek w tamtej wiosce u Crowleya. I właśnie dlatego wydało mi się to aż tak ważne. Paradoks godny Cycerona - "milczą, ale przez to tym bardziej krzyczą, ach!"

Otóż jakiś tydzień temu jakiś ważny paryski muzułmański duchowny - szef najważniejszego meczetu we Francji, jak kojarzę - wezwał muzułmanów do demonstracji przed tym meczetem, przeciw "Państwu Muzułmańskiemu", i w ogóle tym tam brzydkim przejawom islamu. (Czy też tego, jak głoszą niektórzy, co nam się jako islam wciska, choć nim wcale nie jest, bo naprawdę do religia pokoju itd. Ach!)

Trąbiono o tej demonstracji - że ma być znaczy - sporo, a potem okazało się, że zebrało się, wedle OFICJALNYCH INFORMACJI tych telewizji, które nawoływały i które nam o tej religii pokoju pilnie opowiadają, KILKASET osób, i to, jak te telewizje podały, "nie tylko muzułmanów".

Pokazywano też przez parę godzin w dziennikach migawki z tej demonstracji, i proszę mi wierzyć, że tak żałosnego "robienia tłumu", z tak żałosnym w dodatku skutkiem, nie ogląda się nawet w telewizjach PRL bis. (W każdym razie nie oglądało się AŻ tak żałosnych parę lat temu, bo teraz już i tak bym nie wiedział, jako że nie oglądam takich telewizji.) Na moje oko tam nie bylo nawet tych kilkuset ludzi, a zresztą, co to za różnica?

Demonstracje w sprawach ekonomicznych czy socjalnych, albo przeciw pedalskim "ślubom", potrafią zgromadzić pół miliona uczestników. A tutaj? Zpośród milionów francuskich muzułmanów, w dość w końcu naturalny sposób przez ludzi łączonych - w końcu życie to nie piękna bajka i tak to działa - z obcinaniem głów i całą resztą... Kilkuset. Góra. Reszta, której nie chciało się - z jakichś powodów, można by długo próbować je rozgryźć - się odciąć...

Tak więc czysty taniec na wulkanie, jeśli mnie spytać. Z tymi muzułmanami na Zachodzie, co to rzekomo... Dla mnie to właśnie najważniejsze polityczne wydarzenie ostatnich dwóch tygodni, co najmniej. Wydarzenie, o którym z pewnością nikt z was nawet nie słyszał. A czy o owych ruralnych szkockich prostytutkach z listów Crowleya do prasy ktoś słyszał? No to właśnie! Udało nam się więc napisać lekki i zwiewny tekst na poważny temat? Jeśli tak, to jeszcze Zachód nie zginął - tylko przeniósł się do Polski! I tak trzymać!

triarius

P.S. A teraz, żeby ten efekt podtrzymać, idźcie sobie na YouTube'a i posłuchajcie sobie Koronacji Poppei (Incoronazione di Poppea) i/lub Orfeo. Niejakiego Monteverdiego. To nie jest jedyny "nasz" kompozytor, ale z nim zawsze dobrze traficie, więc na razie on wam wystarczy.